3. Rusini w Medzilaborcach
3.1. Aktorzy lokalności
Medzilaborce były obiektem mojego zainteresowania już w połowie lat
dziewięćdziesiątych 20 wieku. Prowadziłem tam badania nad etnicznością Rusinów.
Wielotygodniowa obserwacja uczestnicząca dostarczyła mi wówczas materiału na temat strategii etnicznych tej społeczności. Po wielu latach postanowiłem, w ramach nowego grantu badawczego o zarządzaniu przestrzenią, odwiedzić to miasteczko, by sprawdzić, w jakim kierunku rozwija się ta grupa, a przede wszystkim wychwycić reguły organizacji przestrzeni. Badania miały dość pobieżny charakter, ale już na pierwszy rzut oka udało mi się zaobserwować pewne prawidłowości, które
interesująco prezentują się w zestawieniu z innymi analizowanymi tu miejscami.
Skoncentrowałem się przede wszystkim na samym miasteczku. Jego charakter w zestawieniu z szerokimi kategoriami dotychczasowej analizy wprowadza do tych rozważań nową jakość.
Str. 179
Analiza traktuje o wybranym miejscu, równie etnicznie złożonym, ale ze względu na wyraźnie ograniczony terytorialnie charakter przestrzeni ukazuje ją w sposób
bardziej skondensowany. Potraktujmy tę przestrzeń jako Goffmanowską scenę, na której pojawiają się aktorzy odgrywający swoje role, a ich realizacja ma społeczne konsekwencje. Mamy w tym miasteczku do czynienia ze skumulowaną przestrzennie etnicznością. Na stosunkowo niewielkim obszarze wychwytujemy charakterystyczne elementy przestrzeni zdefiniowane etnicznie, które podlegają i są częściowo
zarządzane przez etniczną wspólnotę. A raczej, jak zauważamy, są negocjowane pomiędzy wieloma zbiorowymi aktorami społecznymi. W głównej roli występuje jednak grupa większościowa, czyli Słowacy posiadający wszelkie atrybuty władzy dające im nad tą przestrzenią kontrolę. Równolegle o prymat zarządcy tej
przestrzeni toczą walkę, choć to określenie trochę na wyrost, Rusini. Statystami wydają się być Romowie, których najbardziej widać i łatwo rozpoznać, ale mają oni do odegrania role drugoplanowe. Scenariusz przewiduje kilka płaszczyzn
odczytywania tych ról oraz wyznacza odsłony i dekoracje owych zmagań o przestrzeń. Mamy więc scenę, na której prezentowane są sposoby i strategie zagospodarowywania miejsca przez władzę. W tle toczy się spektakl, w którym występują aktorzy ubrani w szaty etniczne, a wątkiem próbującym się przebić w tym scenariuszu jest globalizacja.
Pierwsza odsłona. Kiedy wjeżdżamy do Medzilaborców, odnosimy wrażenie, że znajdujemy się w typowym słowackim miasteczku. Piękna okolica: wysokie wzniesienia pokryte lasem i przepływająca tam rzeka wprowadzają nas w prawie górski klimat, charakterystyczny dla tej części Karpat. Stara zabudowa domków jednorodzinnych wymieszana z blokowiskami z lat siedemdziesiątych psuje jednak nastrój sielskości małego miasteczka. Na pierwszy rzut oka widać chaos
architektoniczny wprowadzający niepokój i dezorientację co do tożsamości tego miejsca. Stare przeplata się z nowym, nie widać żadnego czytelnego wzoru organizacji przestrzeni, a to od razu powoduje poczucie zagubienia. Z czasem zauważamy jednak pewne cechy przestrzeni świadczące o tym, że lokalna społeczność podejmuje próby jej zawłaszczenia i oznaczenia. Takim symbolem wydaje się być cerkiew wznosząca się na wzgórzu w centrum miasteczka. Urokliwa architektonicznie, wysyła sygnały, że znaleźliśmy się na terenie grupy religijnej wschodniego obrządku. W świadomości turysty zaczyna pojawiać się porządek i spokój. Ale obok zauważamy też duży, tajemniczy bunkier, całkowicie anonimowy i brzydki. Kiedy nasz wzrok szuka czegoś przyjemniejszego dla oka, znajdujemy fontannę w stylu popart, od razu przywołującą skojarzenia z Andym Warholem.
Kiedy do tego obrazu dołączymy duże blokowisko chaotycznie rozłożone na
wzgórzu, mamy zapewnione wrażenia surrealizmu, w który przeniesiono nas wbrew naszej woli. Przygnębiające wrażenie pogłębiają siedliska Romów, naznaczając przestrzeń brzydotą. Obrazu dopełniają stare, zniszczone i zdewastowane budynki z wybitymi szybami i odpadającym tynkiem.
Kiedy planowałem przyjazd do Medzilaborców, spodziewałem się, że w ciągu tych kilkunastu lat od czasu mojej ostatniej tu bytności znacznie odmienił się wizerunek tego miejsca. Tymczasem pierwsze wrażenie wzmogło poczucie nawet nie
zatrzymania czasu, ale zastoju i regresu. Gołym okiem widać postępującą ruinizację miasteczka. Wydaje się, że przez ten okres nie wybudowano nic nowego. Wiele budynków przemysłowych stoi opuszczonych i zdewastowanych, potęgując wrażenie wymierania.
Str. 180
Jedynie nowy hotel mógłby nas zmylić, sugerując swoją fasadą, że ktoś chce w to miejsce przyjeżdżać, bo coś tu się jednak dzieje. Wydaje się, że ambitne plany władzy starającej się ożywić ten region (tak wynikało z deklaracji lokalnych władz w czasie wywiadów) nie znajdują oparcia i zrozumienia wśród mieszkańców.
Miasteczko nie zmienia swojego wyglądu i sprawia wrażenie miejsca, które dotąd nie wykorzystało szansy na rozwój. Taką szansą mogły być środki z Unii Europejskiej, ale jedynym widocznym znakiem dotacji i przemian jest nowo powstały miniskansen prezentujący rusińską kulturę w dość kiczowatej formie. Samo jego wybudowanie wprawia w dobry nastrój zarówno lokalne władze, jak i społeczność rusińską dumną z promowania własnej kultury. Większość moich pytań, zadawanych w wielu
miejscach, o formy lokalnej aktywności, doczekała się głównie przywołania tej inwestycji. Jedynie nowy hotel i prywatne pensjonaty potwierdzają, że jest
zapotrzebowanie na rozwój bazy turystycznej. Lecz choć, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, region ten sprzyjać powinien rozwojowi turystyki, niewiele się tu dzieje.
Obraz regionu nie odbiega od tego sprzed kilkunastu lat. Władze uporczywie powtarzają hasła o wyjątkowej szansie miasteczka włączenia się w politykę
przygranicznej turystyki. W kilku miejscach można znaleźć duże tablice informujące o szlakach rowerowych pomiędzy Medzilaborcami a kilkoma miasteczkami w Polsce.
W praktyce jest to kolejna papierowa inicjatywa, niewnosząca niczego w życie lokalnej wspólnoty i na pewno nie ożywiająca regionu.
Szukując rozmówców mogących mi wyjaśnić fenomen miasteczka, natrafiłem na Hassana z Macedonii (jak sam o sobie mówił: eks-Bałkana), który przywędrował do Medzilaborców kilka lat temu w poszukiwaniu spokojnego miejsca do życia.
Prowadzi lodziarnię i obserwuje życie w miasteczku. Był wcześniej w Danii i Szwecji, ale najlepiej żyje mu się, jak mówił, wśród Rusinów. To miejsce trochę przypomina mu macedoński dom. Nie wie tylko, dlaczego ludzie tu są tacy nieszczęśliwi. Może, jak mówił, przez Unię Europejską, która wykorzystuje biedne kraje
postkomunistyczne, bo zamiast dawać pieniądze, buduje im miniskansen. Może przez Cyganów, którzy tylko się rozmnażają i wkrótce będą w tym mieście większością. A może przez Amerykę, dla której najważniejszy jest biznes i
pieniądze, a wszyscy liczą się z jej głosem. Co innego w Iranie, a w ogóle to islam jest nadzieją na lepsze życie, mówił Hassan. Zapewne inni mieszkańcy nie upatrują
nadziei w islamie, ale też nie wiedzą, gdzie jej szukać. Panuje raczej przygnębiająca atmosfera i oczekiwanie, że ktoś coś w tym miasteczku zmieni.
Akt drugi, czyli w poszukiwaniu gospodarza terenu. W badaniach interesowało mnie przede wszystkim, jaki wpływ na politykę zarządzania przestrzenią ma licznie tam zamieszkująca społeczność Rusinów. Wydaje się jednak, że tak jak na
Łemkowszczyźnie, aktywność tej grupy ogranicza się jedynie do działań nielicznych liderów. Część z nich zajmuje miejsca w lokalnych władzach. Pozostali nie angażują się w prace na rzecz wypracowania jednolitej strategii, i dominują stare wzory
gospodarowania terytorium. Działalność liderów etnicznych sprowadza się przede wszystkim do aktywizowania społeczności w organizacji folklorystycznych imprez.
Miejscowa grupa Rusinów nie prowadzi dyskusji na temat zmiany form
zagospodarowania regionu. Pozostają w tej sferze absolutnie bierni. Jest to o tyle zastanawiające, że Rusini jako wspólnota mogliby tę przestrzeń społecznie zdominować.
Str. 181
Przemawia za tym zarówno historia, jak i tradycja tej grupy. Jest ona na tyle liczna i jasno zdefiniowana, że jej aktywność w przestrzeni mogłaby być zauważana, a nawet, ze względu na bogatą symbolikę, dominująca. Nie chodzi tu tylko
architekturę, bo poza cerkwiami typ miejskiej zabudowy nie wyróżniałby tej grupy, ale o możliwość rozmieszczenia swojej etnicznej symboliki. Nawet atut w postaci języka jest przez grupę w przestrzeni społecznej słabo wykorzystywany. Rzadko w miejscach publicznych słyszy się język rusiński (choć w rozmowach podkreśla się jego znaczenie i etniczną siłę). Prawie nieobecne są znaki rusińskości w miejscach publicznych. Jedynie w budynku lokalnej władzy można zetknąć się z tablicami i ogłoszeniami w tym języku, tak jakby liderzy chcieli zaakcentować, że się w tym miejscu liczą, a na zewnątrz już nie potrzeba niczego manifestować.
Kolejna uwaga dotyczy romskich aktorów przedstawienia. Poważnym społecznym problemem pozostają próby aktywizacji społeczności romskiej. Jednak już na pierwszy rzut oka widać, że polityka władz nie przynosi pozytywnych rezultatów.
Lokalni politycy narzekają, że nie są w stanie prowadzić z tą wspólnotą dialogu, bo klanowy układ zależności eliminuje negocjacje wewnątrzgrupowe. Większość inicjatyw ze strony władz, mających uaktywnić społecznie Romów, kończy się na poziomie negocjacji z liderami. W dość przykrym dla tej grupy żarcie jeden z
miejscowych działaczy zauważył, że o ile sporym problemem Medzilaborców są wyjeżdżający za granicę w poszukiwaniu pracy mieszkańcy, to jeszcze większym problemem jest to, że nie chcą pójść ich śladem miejscowi Romowie. Zdecydowana większość Romów żyje biednie i nie szuka pracy. Ci, którzy się jej podejmują, wykonują mało społecznie atrakcyjne zawody, sprzątając ulice czy pomagając w pracach polowych i na budowach. Zajęcia te stygmatyzują ich w oczach pozostałych społeczności, utrzymując na marginesie życia miasteczkowego. Romowie wciąż żyją na obrzeżach tamtej wspólnoty, a zajmowana przez nich przestrzeń potwierdza ich społeczne wykluczenie. Lokalni liderzy potwierdzają, że Romowie generują wiele społecznych problemów, co przekłada się na liczne zatargi i nieporozumienia w kontaktach międzygrupowych. Grupa ta nie podejmuje starań o wpływ na
zarządzanie terytorium, zajmuje pozycję konsumenta przestrzeni, ograniczając się do przejmowania niezagospodarowanych miejsc. Co charakterystyczne dla tej wspólnoty, miejsca te pozostają w jej władaniu przez ich zajmowanie, fizyczną obecność i zawłaszczanie, a nie nadawanie jej walorów społecznie atrakcyjnych.
Przestrzeń romska pozostaje nisko oceniana i traci na wartości wraz z upływem czasu. Społeczność ta nie inwestuje w nią, a raczej grabi i przeżuwa, ogołacając ze wszelkich wartości. Są to miejsca izolowane i marginalizowane. Stają się miejscami odspołecznymi. Z punktu widzenia społeczności miasteczkowej zdegradowanymi i wstydliwymi. Romowie tworzą lokalność przez swoją obecność w niej, ale nie wytwarzają wartości dodanej. Nie wnoszą elementów wartościowych, co w oczach pozostałych wspólnot wyklucza ich z prawa decydowania o charakterze lokalności.
Str. 182