• Nie Znaleziono Wyników

ALWARSKI, KOCIUBIŃSKA

W dokumencie Dzieła Ignacego Krasickiego. T. 5 (Stron 109-118)

AKT PIERWSZY

ALWARSKI, KOCIUBIŃSKA

Alwarski.

Nie mogę znaleźć imćpana Leandra; pro­

szę nie mieć za złe, że się spytam, czyliś go waćpani nie widziała...

go spieszno szukasz...

Alwarski.

To się szuka, czego nfe masz...

Kociubińska.

To się znajdzie, czego nie było.

Alwarski.

Prawda, a waćpani musiałaś widzę książki

czytać ?

Kociubińska.

Moje książki są ludzie; kto się na nich

umie patrzyć, więcej się czasem nauczy, niż z książki...

Alwarski.

Co to, to przepraszam. Jest to powie­

dziano...

Kociubińska.

Wierzę ja temu, ale nie chcę przeszka­

dzać szukaniu waćpana i dlatego...

Alwarski.

I dlatego, nim ja go znajdę, chciałbym

waćpani, jako matrony uczonej...

Kociubińska.

Przestań waćpan tych panegiryków,

jam się nie uczyła.

Alwarski.

Wolny żart waćpani! Kto tak piękne sen-

tencye powiada...

Kociubińska.

Znak, że ma rozum naturalny, a kto

go ma, a dobry, więcej umie, jak ten, który cały rozum na książkach zasadził...

Alwarski.

Nego conseąuentiam — ale waćpani po­

dobno po łacinie nie rozumiesz.

Kociubińska.

Nie rozumiem, i dysputować nie chcę;

szukaj waćpan pana Leandra, a daj mi pokój.

Alwarski.

Ale bo to waćpani argument.

Kociubińska.

Ja nie umiem argumentować; daję wać-

panu wygraną zupełną i przestaję na jego zdaniu.

Alwarski.

A co tak, to co inszego; inaczej wypró­

bowałbym waćpanią, tak jak dwa a dwa czynią cztery....

Kociubińska.

Iż ja i waćpan jesteśmy dwoje, wać­

pan trzeciego szukasz, a mnie czwartego trzeba; kłaniam uniżenie.

Aiwarski.

Najniższy sługa. (Odchodząc mówi:) do- brzem uczynił, żem znegował konsekwencyą.

S C E N A VIII.

K0UIUB1ŃSKA, PRZEMYSŁÓW SKI, DZIADUSIEWICZ ( w g a -b in ecie n a stro n ie),

Przemysłowski.

Stawiam się na rozkaz waćpani do­

brodziejki ; jej wolą pełnić najmilsza dla mnie zabawa, naj­ szacowniejsza chwila, najpożądańsza okoliczność. ( Porywa

je j rękę). Ale dajże mi rączkę, moja pani.

Kociubińska.

Ale przestańże waćpan tych żartów!

Czas krótki, trzeba z niego korzystać; ledwom i ten mogła oszczędzić na rozmówienie się z waćpanem. Krok, który czynię, zapewne wielce jest hazardowny, gdyby się dowie­ dział pan Dziadusiewicz — ale przywiązanie moje ku jego córce....

Przemysłowski.

Mamże uszom moim wierzyć, iż

imćpanna Konstancya...

Kociubińska.

Z tego co czynię, z tego na co się od­

ważam, z tego co waćpanu powiem, o wszystkiem domyślić się możesz; ale rozumiem, iż niepotrzeba waćpanu powta­ rzać, co charakter i...

Przemysłowski.

Ah, mościa dobrodziejko, krzywdę

mi waćpani czynisz samem tylko wspomnieniem jakiegoś powątpiewania.

Kociubińska.

Mości panie, płeć nasza gdy się od­

waża do kroków, które z pozoru mogłyby podpadać cen­ zurze, czyni naówczas ofiarę wielką, i ten, który jest jej celem, powinien tem żywiej czuć, co się dla niego czyni, im bardziej to, co się czyni, bez gwałtownego przełamania wstrętu wykonane być nie może. Racz się waćpan zasta­

jak charakter poczciwego człowieka każe, w delikatność tej okoliczności, która się otwarza, jeźli z swojej strony chcesz tak, jak należy, przykładać się do tego, co mam mu przełożyć, każ mi waćpan mówić; inaczej się nie odważę.

Przemysłowski.

Całe życie moje nie na inszym usta­

nawiało się gruncie, tylko na tym, co charakterowi poczci­ wego człowieka przystoi. Mów waćpani bez wstrętu.

Kociubińska.

Jeśli go zwyciężyć trudno, znieść nie­

podobna. Nie z siebie czynię, ale gdy waćpan dowiesz się, iż więcej jesteś niż nieobojętnym mojej wychowanicy, usły­ szałeś to z ust moich, na cobym się bez jej dołożenia nie odważyła.

Przemysłowski. w

zbytku uszczęśliwienia mojego

brałbym za sen łudzący, za omamienie, to co słyszę; ży­ cie moje nie wystarczy na uczucie... zawdzięczenie...

Kociubińska.

Pewna jestem, iż to, czegoś się waćpan

dowiedział, nie będzie mu obojętne; ale trzeba, żebyś wać­ pan był informowany i o okolicznościach jakie są,, i o in- tencyach tej, która się przezemnie oświadcza.

Przemysłowski.

Jakież są, mośeia dobrodziejko?

Słucham.

Kociubińska.

Najprzód trzeba, żebyś o tem wiedział,

iż imćpan Dziadusiewicz, chociażby na żądanie waćpana, i razem sentymenta córki swojej przyzwolił, nie jest w in- tencyi za życia swojego przyszłemu zięciowi nic udzielić...

Przemysłowski.

Mośeia dobrodziejko! Sentymenta

moje nie są interesowane; serca ja, nie pieniędzy szukam.

Dziadusiewicz

(na stronie). Poczciwy człowiek.

Kociubińska.

Nie dość to jest, mości panie, ale imć­

pan Dziadusiewicz przez przywiązanie ku imieniowi swo­ jemu, chciałby, iżby przyszły zięć kontentował się małą

kwotą wyznaczoną, i zrzekł się dla dalszego imiennika ca­ łej substancyi.

Przemysłowski. Mościa dobrodziejko, żadne prawo odstręczyć dziecięcia od naturalnej własności nie może (chyba, żeby dało ważne i prawem uznane przyczyny); nie miałby się przeto z tej strony niczego obawiać przyszły zięć jegomości. Gdyby jednak mnie miało to szczęście spo­ tkać, przyznam się waćpani, iż chcąc dogodzić woli tak szacownego, tak zacnego, tak godnego, tak wybornego męża, odstąpiłbym i mojej własności, i przyszłąbym małżonkę do tego nakłonił, żeby ofiarą dobrego mienia dogodziła żąda­ niom sprawiedliwym, przystojnym uczciwym, ojca swojego.

DziadusiewiCZ (na stronie). Cóż to za człowiek!

Przemysłowski.

Wychowanie, które dał godnej córce

swojej, przykłady, któremi to wychowanie wspierał, prze­ noszą największe skarby; juzem powiedział, powtarzam, i milion razy powtarzać będę: serca pragnę, nie zbiorów, serca...

Kocilibińska.

Ale gdyby imćpanna Konstaneya ko­

niecznie wyciągała po waćpanu, iżbyś i o jej dobrem mie­ niu myślał.

Przemysłowski.

Natenczas prosiłbym, żeby...

Kociubińska.

Ale pan Pradziadowski...

Przemysłowski.

Co, mościa dobrodziejko? pan Pra­

dziadowski? krzywdę mi czynisz waćpani, gdy mnie kła­ dziesz w porównaniu z synowcem jego, który....

Kociubińska.

Ile mi się zdało i słyszeć od drugich

i samej...

Przemysłowski.

Nie wszystko złoto co się świeci,

młody ten człowiek, na fundamencie jakowejś junackiej raźności swojej mniema, iż wszystkie przymioty posiadł; nadto jest wielka przezorność waćpani, żebyś nie umiała czynić różnicy między złotem a szychem.

Kociubinska.

Prawda, mości panie, że waćpana ta- lenta....

Przemysłowski.

Ah, mościa dobrodziejko, broń Boże,

nie o sobie to mówię; znam się na mojej szczupłości, miał- kości... ale świat ma oczy...

Kociubinska.

Ma zapewne, i te oczy nie zdają się

być zupełnie przeciwne...

Przemysłowski.

Pozorom, częstokroć więcej ozna­

czającym powierzchownie, niż wewnątrz jest rzetelnej istoty, i ztąd ci to może i synowiec i stryj...

Kociubinska.

Ten zawsze uchodził za człowieka peł­

nego staropolskiej cnoty...

Przemysłowski.

Prostoty, prejudicyów, słabości,

uporu, starzec ten nierozeznany...

S C E N A IX.

CIŻ SAMI, PRADZIADOWSKI.

Pradziadowski.

A już też to, mościwy panie, tego

nadto! Taki to z waszeci jest pan, umiesz się w oczy li­ zać, a po za oczy...

Przemysłowski

(do ucha). Ale to, mości dobrodzieju,

miej tylko waćpan cierpliwość, ja to umyślnie...

Pradziadowski.

Znam się, mości panie, na tych fi­

glach; szeptaj waszeć jako chcesz; poznaję z tego, com na moje uszy słyszał. Waszecin charakter niegodziwy, nierze­ telny, i....

Przemysłowski

(do ucha). Ale, mości dobrodzieju,

za minutę...

Pradziadowski.

Momentu jednego nie chcę! Chcesz

się waszeć zwykłemi sztukami swojemi wykręcić? nie tra­ fiłeś waszeć na takiego prostaka staropolskiego, jakeś mnie

waszeć dopiero odmalował. Teraz dopiero zaczynam pozna­ wać waszeeine chwil e; plotkami swojemi zwaśniłeś mnie waszeć z dawnym poczciwym przyjacielem moim, panem Dziadusiewiczem. Mam u siebie waszecinego sługę, godnego łotrowskiego ćwiczenia; przyznał się on już mojemu sy­ nowcowi i mnie, jakeś go waszeć używał na podsłuchy, i na rozsianie plotek, i ta ostatnia, którąś waszeć skompo­ nował zapewne, że mi pan Dziadusiewicz chce chłopstwo zadawać....

S C E N A O S T A T N I A .

C1Ż SAMI, DZIADUSIEWICZ (z gab in etu w y c h o d z i).

Dziadusiewicz.

Ja, żebym waćpanu zadawał chłop­

stwo! Cóż to jest, panie Przemysłowski? eksplikuj się no waszeć ..

Przemysłowski

(do ucha Dziadusieioiczowi). Ale to

figle tylko są, miej no waćpan...

Dziadusiewicz.

Jak to: figle? brać honor uczciwemu

szlachcicowi, wadzić ludzi spokojnych, plotki siać. Mospa- nie Pradziadowski, poprzysięgam, iż mi ani w myśli nie powstało...

Pradziadowski.

Wierzę ja temu, ale jegomość, który

waćpana w oczach moich tak oczerniał ..

Dziadusiewicz.

A on mi powiedział, że waćpan tu

już spisujesz inwentarze.

Pradziadowski.

Ja inwentarze...

Dziadusiewicz.

Dalej, panie Przemysłowski, mów no

waszeć! Wszakżeś mi waszeć sam powiadał, że pan Pra­ dziadowski i sam przez siebie, i przez ludzi swoich...

Przemysłowski.

Ale, mości dobrodzieju, ciekawość

Pradziadowski.

A zwłaszcza kiedy skomponowana, zmyślona na to, żeby nas tylko rozdrażniać, zwaśniać. Wstydź się waszeć tego matactwa, tego bałamuctwa, tej przewrotności!

DziadusiewiCZ.

Panie Przemysłowski, nie spodziewa­

łem się tego po waszeci, czego mnie teraz szczęśliwy przy­ padek nauczył. Chciałeś waszeć podejściem swojetn waśnić | dwóch starych przyjaciół; jużeś był dokazał, ale nie dał Pan Bóg górować szalbierstwu nad poczciwością. ( Do Pra­

dziadów skie go). A ty, mój stary przyjacielu, wybacz sła­

bości mojej, wybacz dowierzaniu mojemu! Zbałamuceni obydwaj, nie wiedzieliśmy sami cośmy czynili; jam był pierwszy początkiem, ja nagradzam. Idźmy zakończyć we­ selem umartwienie dzieci naszych. (Do Przemysłowskiego). A waszeci panu szczęśliwa droga! Jedź sobie waszeć do- do-do miasta, możesz tam już waszeć talenta swoje rozpo­ strzeć; kto wie, możeś przezorniejszych od nas z rozumu wywiódł, ale pamiętaj waszeć na to, że i na wsi i w mie­ ście, przyjdzie czas, kiedy się na francie poznają.

STATYSTA.

KOMEDYA W TRZECH AKTACH.

O S O B Y :

1'an Myślicki. Pani Myślicka.

■Kaneyunda, ich córka. KokossytUka, ochmistrzyni. Rostropski, sąsiad. Owaziewicz.

Erast, kawaler Kunegundy. Handloicicz.

Rolnicki.

Figlacki, służący Erasta, udający

doktora Pankracyusza. Chłopiec.

Scena w domu Myślickiego.

A KT PIERWSZY.

S C E N A I. ROSTROPSKI (sam).

Cóż też to czasem chimery broją! Ta, którą od kilku czasów powziął mój dobry sąsiad pan Myślicki, zdaje się być bardziej śmieszna niż prawdziwa. Z tern wszystkiem

do tego punktu przyszła, iż jej trzeba koniecznie zabieżyć. A daj Boże! żeby tylko skutecznie, jeżeli nie przezwycię­ żyć, przynajmniej uhamować ją można. Miłość dobra pu­ blicznego chwalebną, prawda i wielce jest chwalebną po­ budką czynności naszych. Ale na tym fundamencie zapę­ dzać się w nieroztropne i dziwackie projekta; zapominać tego, co własny stan każe, zaniedbywać najistotniejszych obowiązków, podawać się nakoniec w niebezpieczeństwo utracenia własności swojej... to zbytek naganny i dziwactwo szkodliwe.

S C E N A II.

W dokumencie Dzieła Ignacego Krasickiego. T. 5 (Stron 109-118)

Powiązane dokumenty