• Nie Znaleziono Wyników

ANNA ZAWADZKA

W dokumencie Kalendarz Zwrotu na Rok 1956 (Stron 171-181)

Dziesięć lat energii atomowej

ANNA ZAWADZKA

B yło m u dziew ięć lat, k ie d y p rz e ­ p ro w a d z ili się do now ego osiedla.

W d n iu p rz e p ro w a d z k i od sam ego r a n a n ie z ja w ił się w dom u. W szyscy do m o w n icy zajęci b y li p a k o w a n ie m g ra tó w i k rz ą ta n in ą koło p rz e p ro ­ w adzki, a on p o szed ł sobie n a sw o je u lu b io n e m iejsce — do b u n k ra . Ten b u n k ie r o d k ry li k ied y ś jego s ta rs i k oledzy podczas w a łę sa n ia się po le - sie. O d tąd s ta ł się d la n ich celem w szy stk ich w y p ra w , o b iek tem w szy ­ s tk ic h zabaw . B y ła to dosyć sp o ra d z iu ra w y k o p a n a w 'ziemi n a g łęb o ­ kość w z ro stu m ałe g o chłopca. S k le ­ p ien ie i boczne ścian y p o d trz y m y w a ­ ły n ie z b y t g ru b e, nieociosane belki,

tro c h ę ju ż zm urszałe, n a d b u n k re m zaś u sy p a n y b y ł n ie w ie lk i kopiec zie­

m i p o ro śn ię ty tra w ą i zielskiem . C a ły te n p rz y b y te k u k r y ty b y ł w g ęsty ch zaroślach, je d y n ie w ejście w y ch o d zi­

ło n a p rz e s trz e ń tro c h ę w o ln iejszą.

C hłopcy o p o w iad ali m ię d zy sobą, że w b u n k rz e ty m m ieszk ali k ied y ś p a r ­ ty z a n c i i w y m y śla li n a jro z m a itsz e h i­

sto rie, w k tó ry c h aż się roiło od b o ­ h a te rs k ic h czynów , d o k o n an y ch p rz e z ty c h w łaśn ie p a rty z a n tó w . W rzeczy­

w istości je d n a k , b y ła to pozostałość

po n iem ieck ich żo łnierzach, k tó rz y p o d k oniec w o jn y w idocznie zam y ­

ślali tu ta j zrobić ja k iś p u n k t o b ro n ­ ny.

K ied y t a t a w sp o m n iał k ilk a d n i t e ­ m u o p rzep ro w ad zce, w E d k o w i ścis­

n ę ło się se rc e n a m y śl, że będzie m u ­ s ia ł ro z stać się ze sw oim b u n k re m . N ie u m ia ł sobie w yobrazić, ja k to jego życie ta m w osiedlu będzie w y ­ g lądało. P rzecież ta m n ic innego n ie w idać, ty lk o dom koło dom u. A ni je d n eg o d rzew a, a n i k rz a c z k a; ja k się ta m b ę d ą b aw ić n a złodziei alb o p a rty z a n tó w , k ie d y n ie będzie się gdzie u k ry ć . M ożna b y się w p ra w d z ie k ry ć po sieniach, ale sam b y ł k ie d y ś św ia d k ie m b ęd ąc w o d w ied zin ach u ciotki, ja k ja k a ś b a b a w y p a d ła z gę­

bą n a g ru p ę chłopców b a w iący ch się n a k o ry ta rz u , m ięd zy k tó ry m i i o n był. C hłopcy ro b ili sierd zącej się k o ­ biecie m iny, a k ie d y w y p a d ła n a n ic h z trz e p a k ie m , czm ychnęli czym p r ę ­ dzej n a pole, p o zo staw ia jąc go n a j ­ m n iejszeg o n a p a s tw ę ro z g n iew an ej k o b iety . C ała je j złość w y ła d o w a ła się n a w ąsk ich , c h u d y c h plecach E d ­ ka, k tó ry w te d y p rzecież n ie b y ł n i­

czem u w inien.

165

O d tego czasu n ig d y ju ż n ie chciał,

s ta rs i k o led zy u w ierzy li — i w y d a ­ w ało m u się, że go o d tą d zaczęli jak o ś w ięcej p o w ażać i liczyć się z nim . T a k m u było d o b rze z nim i, chociaż czasem b r a ł od n ic h cięgi — a te ra z opuścić m a to w szystko i sz u k ać so­

bie n o w y ch kolegów gdzieś w osie­

dlu?

— N ie, an i mli się śn i — m yślał. — J a tu b ęd ę do n ic h p rzy c h o d ził n a w e t sta m tą d , chociaż to d a le k o — p o s ta ­ now ił, sp o g lą d a ją c m ię k k im sp o jrz e ­ n ie m n a b u n k ie r — i z ty m p o stan o ­ w ien iem pop ęd ził w s tro n ę dom u.

*

J u ż w p ierw szy ch d n iach p o b y tu w osiedlu, E d e k p rz e k o n a ł się, że tu n ie będzie m u jed n a k o w o ż ta k źle, ja k p rzy p u szczał. O k azało się, że je s t t u ­ ta j dosyć m ie jsc a do u rz ą d z a n ia za­

baw . P ra w ie koło każdego b lo k u by ło p ełn o w ybojów , kopców gliny, n a j­

ro zm aitszy ch dziur, a n ajw ażn iejsze, że tu ż iza b lo k iem d o k tó re g o w p ro ­ w a d zili się rodzice E d k a, ciąg n ie się las, m n iejszy w p ra w d z ie o d tego, w k tó ry m sp ę d z a ł do ty ch czas w iększość sw ojego w olnego czasu, a le za to w ię­

cej d zik i, o gęstszym podszyciu. W 167 się roiło od fa n ta sty c z n y c h planów ...

że sobie w b u n k rz e u rząd zi m ieszk a ­ n ie i będzie t u m ieszkał, i ro b ił co m u się ty lk o spodoba. K u p i sobie s trz e l­

bę, a ja k b y k o m u p rzy szło do głow y w ygonić go stą d , to będ zie s trz e la ł i n ie d a s i ę . . . P o te m p rzy szło m u n a m yśl, że b u n k ie r o d w ied za ją ró w n ież koledzy. S ą s ta rs i i siln ie jsi od niego i n ie pozw olą m u rościć sobie p ra w a w zajem n eg o lo c u m . . . J u ż w ie, z a ­ p ro p o n u je im , że on będzie stró żem b u n k ra i będzie tu ta j m ieszkał, a oni m ogą p rzychodzić w d z ie ń i u rząd zać sobie sw e zw y k łe z a b a w y . . . P o te m p rzyszło m u n a m yśl, że m u sia łb y tu nocow ać. C ia rk i go p rz e sz ły n a m yśl, ja k w ieczorem k oledzy opuszczą go, a on p o zo staje w lesie sa m . . . C01 i n ­ nego h a sa ć tu ta j o z m ro k u z in n y m i chłopcam i, a co in n eg o w śró d c ie m ­ nej nocy sam em u . . . R az z a k ła d a ł się w p ra w d z ie z E ry c zk ie m U rb a ń c z y ­ kiem , że p rz e n o c u je w b u n k rz e z u ­ p e łn ie sam , a le s ta w k a b y ła w y so k a

— a lb u m ze zn aczk am i z a 34 ko ro n y . W iedział, że E ry cz ek n ig d y teg o n ie zdobędzie, d lateg o o n sw ego zobow ią­

z a n ia n ie m u si sp ełn ić . U d a w a ł je d ­ n a k zaw sze gotow ość n o co w an ia w b u n k rze, ta k że m u w k o ń c u n a w e t

ty m lesie będzie się m o żn a d o sk o n ale

tom iast n ap isa ć do książeczk i u c z ­

m ięk k ą n u tę, chociaż n au cz y cielk a m a zu pełnie p o w ażn ą m in ę.

— E d ek — odp o w iad a chłopiec c i­

cho.

— Ł a d n e im ię, — ii chłopiec w y ­ g ląda n a zucha — d o d a je lu s tr u ją c go spojrzeniem .

— N ie m ogę u w ierzy ć, żeb y ta k i zuch z a p o m n iał n a p isa ć za d an ie.

E dek ty m ra zem z a p o m n iał p o w ta ­ rzać w m y śla c h w y z w isk i b rz y d k ic h w yrazów . S k ło n ił głow ę i p o c z u ł. . . p raw d ziw y w styd.

— P roszę to w a rzy szk i n a u c z y c ie l­

ki — w y rw a ła się Ir k a z p ierw szej ław ki, n ajle p sz a u c zen n ica w k la sie

— on często p rzy ch o d zi bez z ad an ia, to je st łobuz . . .

E dek sk łan ia głow ę jeszcze niżej, a rów nocześnie ro d zi się w n im złość n a Irk ę, że p ierw szy ra z „ n o w a ”, a ona już m u p rz e d n ią u r a b ia opinię.

N au czy cielk a k a ż e m u siadać, idzie do sto łu , ale n ie każe w y ciągać k sią ­ żek. R ozgląda się po klasie, z a trz y ­ m u je n a n im tro c h ę d łu żej sw ój w zro k i zaczyna opow iadać. K ró - ciu c h n a b y ła ta h is to ry jk a , w k tó re j sc h a ra k te ry z o w a ła i łobuza, i s k a rż y ­ p y tę i re sz tę d zieci w klasie, k tó re ta k d łu g o czu w ały n a d łobuzem , t ł u ­ m aczy ły m u, o ta c z a ły o p iek ą i p o m a­

g a ły w n au ce, aż go p rz y p ro w a d z iły n a d o b rą drogę.

— S k a rż e n ie je s t tc h ó rz o stw e m — p o w ie d ziała n a k o n iec — bo niczego n ie ro b i się z ta k ą łatw ością, ja k w ła ­ śn ie skarżyć.

E d e k p rzez cały te n ty d zień , co je ­ go k la sę uczy ła n o w a n au czy cielk a, n ie p rz y sze d ł d o szkoły a n i r a z u bez zad an ia, ale za ty d z ie ń w ró c iła ich o p ie k u n k a k la so w a — i z E d k iem za­

częła się znów t a sa m a h isto ria . 170

Chłopiec, k tó ry do ty ch c zas m ia ł

n a u c e pod d o zorem n au czy cielk i.

N iezn ajo m y o d g a d n ą ł w idocznie

— Nie! — k rz y k n ą ł za n im E d ek i p o g n a ł szczęśliw y do domu..

W te n sposób rozpoczęła się z n a jo ­ mość m ałeg o K a rc z m a rc z y k a iz jego u rzęd o w y m o p iek u n em .

P a n H a ro k czu w a ł n a d E d k iem i k ie ro w a ł u m ie ję tn ie z a in te re so w a ­ n ia m i chłopca. Z a p ra sz a ł go często do siebie w dom u, gdzie żona pośw ięcała m u n ie m n ie j u w ag i, n iż on sam . P o ­ m a g a li m u w lek cjach , z a b ie ra li n a w ycieczki, w y b ie ra li stosow ną le k ­ tu rę , a w szy stk o to ro b ili ostrożnie, ab y chłopiec n ie w yczuw ał, ja k i cel m a ta o p iek a. Z a ję li się ta k se rd e c z ­ n ie E dkiem , g dyż o b y w a te la H a ro k a p rzezn aczy ł do teg o u rz ą d , a p ró cz tego ob. H a ro k z n a n y b y ł z tego, iż k o ch ał m łodzież, b o la ł n a d jej w y k o ­ le ja n ie m się i s z u k a ł w łaściw y ch śro d k ó w zarad czy ch , a b y p o m ag ać — w ie rz y ł w d o b ro ć k ażd eg o człow ieka.

Że m a ły K a rc z m a rc z y k n ie b y ł ze­

p su ty m człow iekiem do g ru n tu , ja k b rz m ia ła op in ia w p ro to k o łach , p o ­ zn ał ob. H a ro k p rz y p ie rw sz y m w i­

d zen iu się z chłopcem . T w ierd ził, że b ra k ło ty lk o rę k i, k tó ra b y w łaściw ie p o p ro w a d z iła tę tro c h ę sk o m p lik o ­ w a n ą n a ro w is tą n a tu r ę chłopca.

— T a k ie w a ru n k i dom ow e, w j a ­

k ich chłopiec żyje, w y p aczy ły b y n a ­ w e t szczerozłoty c h a r a k te r — u s p ra ­ w ied liw ia ł o p ie k u n chłopca p rz e d d y ­ re k to re m . N ie zaw sze je d y n ą d ro g ą w y ch o w a n ia ta k ic h ja k E dek, m usi b yć dom p o p ra w y . W ychow aniem d zieci ta k ic h j a k on, p o w in n o się za­

ją ć p rz e d e w szy stk im społeczeństw o'.

T rz e b a k a ż d e m u p a trz e ć n a nie, jak.

n a sw e w łasn e. K ied y zrozum iem y, że odpow iedzialność za losy w szy st­

k ic h dzieci ciąży n a c a ły m sp o łeczeń ­ stw ie, że s p ra w a ich w y c h o w an ia je s t n aszą o so b istą i b a rd zo ży w o tn ą sp ra w ą , w te d y z w szy stk ich ta k ic h E d k ó w K arcz m a ra z y k ó w w y ro sn ą p o rz ą d n i lu d zie — tw ie rd z ił gorąco.

D y re k to r p rz y z n a ł m u ra c ję , m ia ł je d n a k obaw ę, że sk o ro m in ie t e r ­ m in o pieki u rzęd o w ej, m ło d y K a rc z ­ m a rc z y k znów się m oże d o sta ć w z łe to w a rz y stw o i zn ó w będzie t a k sam o ja k przed tem .

— D la m n ie te rm in u rzęd o w ej o - p ie k i n ie istn ie je . P rz e s ta ł być u rz ę ­ d ow y m te rm in e m po p ierw szy m w i­

d z e n iu się z E dkiem . T e rm in m o ra l­

n ej o p iek i będzie je d n a k tr w a ł t a k długo, dopóki E d e k będzie-tego' p o ­ trz eb o w ał.

ANNA ZAWADZKA

174

Skrupuły

W dokumencie Kalendarz Zwrotu na Rok 1956 (Stron 171-181)