• Nie Znaleziono Wyników

GUSTAW PRZECZEK

W dokumencie Kalendarz Zwrotu na Rok 1956 (Stron 184-193)

Dziesięć lat energii atomowej

GUSTAW PRZECZEK

n iezadow olony gospodarz. I dlatego Jó zek zro z u m ia ł p ierw szy, dlaczego

n a ręcz g arście złocistych kłosów z le ­ w ej i z p ra w e j stro n y . Boczne ścia­

n y przyozdobione b y ły fo to g rafiam i p rz e d sta w ia jąc y m i p ra c ę ro ln ik a w ró żn y ch p o ra c h ro k u , a n a jw ię k sz y obraz p rz e d sta w ia ł e n tu z ja sty c z n y sk u p zboża. D ługi szereg a u t i f u r ­ m an ek , ozdobionych flag am i, o b ra z a ­ m i w odzów p ro le ta ria tu i hasłam i, czek ał n a k o le jk ę , by odd ać sw e bo­

g actw o n a w sp ó ln y s tó ł n a ro d u . N a tw a rz a c h lu d zi gościł uśm iech r a ­ dości i d u m y z w ykon an eg o , zad an ia.

B ogate są d z ie je d w u l&t spółdziel­

ni.

W te d y ,‘p rz e d d w o m a laty , k ilk u zaled w ie zapaleńców p rz y stą p iło do w spólnej p ra cy .

P ierw sze k ro k i sp ó łd zieln i ja k k r o ­ k i m ałego d ziecka, k tó re n ie u m ie jeszcze d o b rz e chodzić, b y ły n ie śm ia ­ łe i n ie z d a rn e zarazem .

N ie w szystko szło od ra z u dobrze ja k b y z bicza strzelił, n ie w szystko się p o d o b a ło . . . C zęsto ro d z ił się sprzeciw , dlaczego to, a dlaczego ta m to . . . M ąd ry c h było dużo, lecz

d o b ry ch ra d skąpo. D latego rychło dochodziło do niezad o w o len ia, o stre j w y m ia n y zdań, z a rz u tó w i oskarżeń.

W ty m o g ó ln y m k w asie ja k w d z ie ­ ży ch leb o w ej ro d ził się n o w y pogląd n a św iat, n o w e pojęcie p ra c y n a wsi.

A rg u m e n ty zaczęły tr a fia ć do p rz e ­ k o n a n ia ro ln ik ó w . Z aczęli z a sta n a ­ w iać się, p o tem n ieśm iało d y sk u to ­ w ać, p o tem coraz głośniej, aż ro z ja ś­

n iło się w ich głow ach. Zaczęli p o j­

m ow ać i rozum ieć, obliczać i w y su ­ w ać w nioski, k tó re ostate czn ie n a g łow ę p o b iły dotychczasow e sta re z a ­ p a try w a n ia i pojęcia.

— O płaca się — p o w ta rz a li i k i­

w ali głow am i. N a spółdzielczym le ­ p iej obrodzi zboże, w ięcej zbierze się ziem niaków , dochody będ ą w iększe.

S ala h u c z a ła ja k ro jn y ul. B y ła p rzep e łn io n a. Od ścian y d o ściany, ja k rz e k a grożąca w y lew em d o sięg a­

ją c ju ż w ysokich brzegów , falo w ała ró ż n o b a rw n y m tłu m e m . N iek tó rzy n iecie rp liw ili się ju ż p rz y d łu g im cze­

kaniem .

Z a p re z y d ia ln y m stołem siedział

12 179

za rząd spółdzielni, H a n k a i Józek.

p o tra fiła n a jle p ie j. Po k ilk u d n iach

tłum ić jej w dzięków dziew częcych.

Je j ciem ne du że oczy, w y so k ie czoło, k tó re od g ó ry p rz y sła n ia ła fig la rn a grzy w k a k ru c z y c h w łosów , c z y n iły z niej isto tę g łęboko m y ślącą. O bfite sploty fa listy c h w łosów sp ły w a ły je j aż n a ram io n a. P o d w ią z y w a ła je czerw oną w stążeczką, w y p ło w iałą już i szarą, lecz k o lo r jej znaczył się m ile d la o k a od ciem nego k o lo ru w łosów .

N ie sk a rż y ła się n ig d y n a sw ój ciężki los. P rzy zw y cz aiła się d o tego try b u życia. A m oże n a w e t źle b y się czuła, gdy b y ją w y rw a n o z te g o śro ­ dow iska.

Je d y n ie z kościoła w ra c a ła czasem rozgoryczona. N ie m ogła pogodzić się z słow am i księdza, k tó ry k a z a ł z a m ­ bony, iż n ależy w szy stk o p o k o rn ie znosić, przeb aczać cicho i su m ie n n ie pracow ać, a po śm ierci p rz y jd z ie n a ­ groda za w szy stk ie cie rp ie n ia n a zie­

m i w po staci zb aw ien ia duszy. Ale zbaw ieni m ieli b yć w p ierw sz y m rz ę ­ dzie n a jb o g atsi, k tó rz y n a kościół najw ięk sze s k ła d a li d a ry , a o n a d o ­ tychczas nic d ać n ie m ogła, poniew aż nic n ie p o siad ała. P ie n ię d z y jej gos­

p o dyni do r ą k n ie d a ła , poniew aż ja k m a w ia ła — b y ły jej n ie p o trz e b ­ ne, bo w szystko, co jej b y ło d o ż y ­ cia p o trzeb n e, o trz y m y w a ła . C zuła podśw iadom ie, że w ty m je s t coś nie w p o rząd k u . S tra c iła w ia rę w to, co m ów i ksiądz. Z aczęła się b u n to w a ć w sobie. N ie m ó w iła te g o n ik o m u , ale do kościoła p rz e sta ła chodzić.

P ew n eg o ra z u b y li u gospodarzy goście. Dużo je d li i pili. W życiu ty le w szystkiego n ie w id ziała. W ted y je ­ d en m łody p an , k tó ry m ia ł tw a rz b ia ­ łą n iem al ja k k re d a i szeroko p o d ­ k rążo n e oczy, ch w ie jąc się n a n ogach w y w ija ł rę k a m i i w p ija ń stw ie za­

czął w yzyw ać — aż się H a n k a p rz e ­ lękła.

— Pozam ykać, pow y w ieszać b a n ­ dę . . . żeby im się odechciało s t r a j ­ kow ać i b u rd w y p raw ia ć.

In n i dorzucali sw o je trz y grosze ja k d re w do ognia, by rozszerzyć p o ­ ż a r n ien aw iści do ta m ty c h zn ie n a w i­

dzo n y ch ludzi.

—• H ołota . . .

— N ie chce im się pracow ać.

— W iadom o, że d ziady, d a rm o z ja ­ d y . . .

— Z am iast p alce lizać z w dzięcz­

ności sw y m pracodaw com , ja k ic h ś b u n tó w się im zachciew a. R az m uszą zrozum ieć, że są ro b o tn ik a m i i o b o ­ w iązk iem ich je s t m ilczeć i posłusznie p raco w ać — k rz y czał n a całe gardło ów n ieznajom y.

— R ząd p o w in ien pokazać sw ą m oc i ty c h n a jg o rszy ch — t u p o k azał ru c h zarzu cen ia sz n u ra n a k a r k i za­

w iśnięcia.

H a n k a zaczęła się n a d ty m w szy st­

k im zastan aw iać. W jej św iadom ości śc ie ra ły się różne zasłyszane poglądy.

N ie ro z u m ia ła ty c h sp raw . Po o m acku szu k ała ro zw iązan ia. R ozum ow ała ta k , że jeśli b u n to w a li się, m usieli m ieć ja k iś pow ód. N ie było by tego, g d y b y im się p o w odziło dobrze. _ Ale zaraz sta w ia ła sobie sa m a p y ta n ie , a dlaczego o n a się n ie b u n tu je , p rz e ­ cież jej n ie je st do b rze, je s t b iedna,

182

na w łasne oczy w id ziała ja k inni ży ją;

n a p ra w d ę o p ływ acie w te w szystkie

i nic n ie ro zu m iała. Za dużo p rz e ­

rocznie, a św in ia rk a J e w k a B ielczy-

*

Dziś p o tra fię sobie ja sn o u św ia d o ­ mić, że trzy d zieści la t życia u tr a c i­

łam i dopiero n ie d a w n o zaczęłam żyć.

T en o sta tn i ro k b y ł d la m n ie szkołą, a d zień dzisiejszy d n ie m , w k tó ry m o trz y m u ję p ro m o cję po pom y śln ie zd an y m egzam inie. P rze ży w a m r a ­ d o sn y dzień, k tó ry w y w alczy łam dla siebie p rz y w aszej pom ocy.

P ra g n ą c w ięc podziękow ać ty m w szystkim , k tó ry m zaw dzięczam sw e now e uro d zin y , to rad o sn e życie, k tó ­ re przeży w am , k tó ry m zaw dzięczam to, że sta ła m się z kopciuszka i po- p y ch ad ła, człow iekiem ; ja, k tó ra nie z n a ła m nic prócz o b o ry i sw ej kom o­

ry, p ra g n ę podziękow ać naszej w ła ­ d zy ludow ej, p a r tii i w am w szystkim , k tó rz y m i pom agaliście i okazaliście

ty le serca, p ra g n ę podziękow ać p rz e ­ de w szy stk im to w arzy szo w i Józkow i K obieluszow i, k tó ry m n ie w y d a rł z tego sta re g o św ia ta zła, poniżenia, k ła m stw a i fałszu i w p ro w ad ził m n ie do n ow ego życia, k tó reg o p rzed tym n ie zn ałam . . . ż y c ie je s t ta k ie p ię k ­ ne, ty lk o m y czasem n ie u m ie m y d o ­ strz e c jego p ięk n a.

W oczach zeb ra n y c h za lśn iały p e r ­ liste łzy . . .

K ie d y skończyła, długo jeszcze p a ­ n o w a ła niczym n ie zak łó co n a cisza.

L udzie z p rz e ję c ia zapom nieli o o - kla sk ach .

H a n k a o d w ró ciła się w stro n ę Jó z ­ ka. W je j sp o jrz e n iu ig ra ł uśm iech szczęścia.

W dokumencie Kalendarz Zwrotu na Rok 1956 (Stron 184-193)