• Nie Znaleziono Wyników

121 Bóg prz&bywa może w tym ubogim, sędziwym kościele,

W dokumencie Kresy : powieść (Stron 121-133)

ale niema Go w dziejach, w ludziach i w nim Siewierskim Jakobie...

Gdybyż zdobyć wiedzę, znaleźć pewność i wiarę że B6v czuwa, wymierza sprawiedliwość.

Kapłan wstał z klęczek i jął okadzać ołtarz wolno, uro­

czyście... Kłęby kadzidła uroczyście i wolno słały się z try- buiarza, skupiały się i snuły, zasłaniały obraz i celebrującego obłokiem; po chwili rozpraszały się, wznosiły wysoko wątłe- mi pasami i tam znikły...

Siewierski patrzał to w one dymy wonne, których za­

pach tak lubił, to na proboszcza. Ksiądz Jan znany mu od tylu Jat, tak pospolicie, powszednio, codziennie, że aż do łaty na butach i plamy na sutannie i z każdego błędu polskiego tu wyglądał przeobrażony.—Powaga i spokój w postaci księdza, to osobliwe u ołtarza przebrażenie zdumiewały zawsze Jakó- ba, budziły niemal cześć. Patrząc na proboszcza odczuwał i wierzył w owej chwili, że on, ten, tak dobrze znany mu Ksiądz Jan w poplamionej sutannie, w połatanych butach wie wszystko o Bogu i nie wątpi...

, 1 spokojna wiedza kapłana rozpraszała wątpliwości..

Bog jest... Jest niezawodnie... A jeśli Bóg jest, czemu dzieje SiewierskZiyStk° ?~ r ° Wnie naiWnie J’ak Prawdziwie zapytywał Nieszpory kończyły się. Jakób czekał między plebanią a kościołem na księdza Jana, którego cenił i lubił, któremu lubił często dokuczać.

Ksiądz modlił się, kadził, jak gdyby nic—zaczał, do­

czekawszy wreszcie proboszcza—tymczasem Pan Bóg'prze­

szedł na prawosławie. .

Ksiądz patrzał z uśmiechem w oczach i na ustach, przy.

zwyczajony do żartów swego parafianina.

—Lwów wzięty.

. Jak-.!. zdziwił się proboszcz, który nie wiedział dotąd mimo odbywającej się vv Siewiersku mąnifestacyi, który zawsze o wszystkim dowiadywał się ostatni.

Nastało milczenie. Kjsiądz zwiesił głowę.

_ , Nasłuchałem się /przed chwilą, że sprawiedliwość od pokolenia do pokolenia, że wielkie są dzieła pańskie, że

bo-jaźń Pana— początkiem mądrości, że Bóg Jakóbów—obroń­

cą i pomocnikiem... Tak było może w starym zakonie, ale nie dziś... śniło się tak psalmiście...—napadał Siewierski.

Przechadzali się w cieniu drzew cmentarza, idąc coraz prędzej, jakby śpieszyli, żwir chrzęścił pod szybkiemi kro­

kami Siewierskiego, ksiądz z trudnością mógł za nim nadą­

żyć. Siewierski opowiadał o tern, co widział i słyszał, wyzna­

wał obawy, powtarzał gorzkie uwagi swoje, powtarzał po kilka razy te same szydercze pytania.

Młody proboszcz słuchał pilnie ze spuszezonemi oczami, ze zwieszoną głową. Chwilami podnosił wzrok na mówiącego 4 znowu pochylił czoło. Zwijał swoje wązkie wargi, jakby tłu­

miąc wciąż uśmiech, czy też cisnące się na usta słowa odpo­

wiedzi.

—Słyszy proboszcz?—dopytywał raz po raz Jakób, któ­

ry podczas każdej rozmowy z księdzem Janem doświadczał wrażenia, iż ten przebywa myślą głęboka w sobie, albo wy­

biega kędyś dalej, że, słuchając, nie słyszy po prostu, a pa­

trząc, nie widzi. Niecierpliwiło to Siewierskiego.

— Słyszę—cierpliwie zapewniał ksiądz.

—Uczono mnie, iż świat jest dziełem wszechmądrości, liczono podziwiać doskonały ład... zaiste, zaiste... Tymczasem, gdybym był Stwórcą, trapiłyby mnie wyrzuty sumienia, a gdybym był księdzem, bałbym się, że po tej wojnie narody gremialnie odpadną od kościoła—dręczył swego proboszcza Siewierksi, mówiąc, jak zwykle, półżartem, na poły ironicz­

nie, szydząc w części z siebie, w części z tego, z którym roz­

mawiał.

—Nie będę bronił świata przed panem Siewierskim, ani śmiem stawać w obronie Boga przed tymże panem Siewier­

skim.

-—Tylko co?

—Niech pan nie wzywa Boga przed sąd swego rozumu.

—Nie mój to jest rozum!... Męka ludzka, krzywda na­

rodu, tryum f zła wołają o pomstę — przerwał Siewierski i sam nie dokończył.

—Bóg nie rychliwy...

•—A tak! Czekajmy, spodziewajmy się!

122

K R E S Y

1 2 3

Nastało milczenie. Piasek chrzęścił pod stopami space­

rujących, tęgie konary krępych klonów chwiały się lekko i drżały szerokie liście, szumiąc z cicha.

—Dwa tysiące lat chrystyanizmu, t. j. religii miłości i po dwóch tysiącach lat— taka wojna! I wszystkie kościoły, tolerują obrzydliwą rzeź, zanosząc we wszystkich państwach modły o zwycięstwo—oburzył się Jakób.

—Kościół nie przyczynił się do wojny.

•—Ale toleruje.

—Jakże mógł zabronić?

—Powinienby zabronić.

• Zamilki obaj. Siewierski nie wstępował na plebanię, ani dla sporu, ani po “światło wiedzy”.

—Jest werset, który pan pewno zna, bardzo głęboki—ci­

cho powiedział ksiądz.

—Jaki?

* Oto idzie książę świata tego, a we mnie nic niema...

—Jakie to płytkie i przestrzale ¡—dąsał się Siewierski.

—Proboszcz chce o Antychryście, o końcu świata... i

—Ani jedno, ani drugie—bronił się spokojnie ksiądz—

pan czyta wszystkie pisma zajmuje się polityka, zastanawia się nad wypadkami. Ja nie mam czasu. Przeglądam jedną 4‘gazetkę”.

, ^>oco. °.n mówi gazetka—przemknęło Siewierskiemu) który się niecierpliwił, znużony drogą, rozstrojony wrażenia­

mi, znękany.

Słuchał chwilę szeptania liści.

,, '•••■‘ tak - Jalt Pan> wstydzę się, lecz wstydzę się za ludz­

kość, za tych, co szczycą się kulturą, cywilizacyą, etyką...

Tak szumnie pisano o postępie... tyle odkryć i wynalazków.., tyle pięknych haseł — mówił urywanemi zdaniami ksiądz, który przywykł i umiał milczeć, a nie umiał i nie lubił mó­

wić.

—Pierwej mi proboszcz zaprzeczył, a teraz innemi sło- wy powtarza moje myśli—przerwał mu jeszcze raz Jakób.

Pan oskarża religię, która nigdy nie twierdziła, iż dokonała dzieła swego, że odniosła już zwycięstwo w walce o ducha ludzkiego. Tymczasem ostatni wiek był właśnie try ­ umfem postępu, rozumu, wiedzy... wyzwolono się z pod

/

‘‘ucisku” kościoła, religię wypchnięto zadrzwi, ubóstwiono człowieka, ludzkość, rozum, technikę...

—Ksiądz stwierdza bankructwo postępu, ja —bankru- ctwo religii. Bankructwo jest tedy kompletne.

—I tu pan mi podsuwa własne myśli. O jakiemkolwiek bankructwie wyrokować nie pora. Nie jest to ostatni dzień dziejów.

—Nie rozumiem do czego proboszcz zdąża?

—Pan wytoczył Bogu proces o świat, o wojnę, ja przy­

toczyłem werset...

—“Oto idzie książę świata tego, a we mnie nic niema

•—powoli powtórzył Siewierski, jak gdyby pojął wreszcie myśl proboszcza i zgodził się z nim pokonany.

—“ A we mnie nic niema”—podkreślił jeszcze ksiądz i zamilkł, rad, iż nie potrzebuje wdawać się w rozprawy, których unikał.

Zapadło milczenie. Czynił się już wieczór. Barczyste po­

stacie nizkich rozrośniętych klonów straciły wyrazistość, spo­

sępniały, majaczyły na tle zmierzchu ciemnemi kształty, po­

dobne do szeregu groźnych wartowników, trzymających do­

koła kościoła straż. Wśród liści przebiegało niekiedy drżenie i lekki poszum. Jednolite niebiosa zwisły, zdawało się, nizko nad wierzchołkami. Ale w pewnej chwili w szczelinie pomię­

dzy powłoką chmur zaświeciła nikła gwiazda, wysoka, nie­

skończenie daleko, świadcząc oddaleniem swojem o nieskoń­

czonej dalekości nieba. Siewierski dotrzegł tę gwiazdę.

—A może nic niema, tylko chaos, bezmyślny i przez to okrutny, tylko złe, obudzą, omamienie— mruknął.

—Poco wstępowałem tu?—wyrzucał sobie w drodze—- poco nagadałem mu? Co z tyh dociekań?!

I znowu ogarnęła go odraza do ludzkości, do świata, do własnych myśli, do myślenia wogóle.

—Jeśli nic niema, tylko chaos, tylko zło—myślał znowu niepoprawny, szukając wzrokiem tam tej nieskończenie odle­

głej, drobnej gwiazdy, której dalekość świadczyła o daleko­

ści nieba.

I nie mógł jej znaleść.

124

K R E S Y 123

XI.

Jakkolwiek we wszeehświecie panował może zamiast mą­

drego ładu chaos i zło, życie w Siewierski! i jego okolicy po krótkim okresie zamieszania wróciło do normy i toczyło się zwykłym trybem.

Sprzątnięto zboże, zakończono siewy, wybrano kartofle, puszczono w ruch krochmalnie. We dworze wstawiono pod­

wójne okna na zimę, wydobyto z pak futra, które wietrzono kilka dni, Stasia rozpoczęła lekcye z Angielką z Francuzką, z nauczycielką, która wróciła z wakacyi, warzywa ułożono w piwnicach, a owoco w t. z w. salce. Janina jeździła, jak zwykle, co 10 dni mniej więcej do miasta po zakupy, do dentystki, do doktorów, których, zdaniem Jakóba, widywała zbyt często; Jakób dozorował robót jesiennych w parku, , gdzie zasadził tę samą, co każdego roku, ilość drzew, lustro­

wał folwarki, objechał lasy, naradzał się z rządcami, czytał, wysyłał znaczne sumy pieniężne na rozmaite cele społeczne, wśród których pokaźne miejsce zajęły szpitale, oraz insty- tucye, opiekujące się jeńcami i zesłańcami.

Kilka godzin wieczornych Jakób spędzał w małym salo­

nie, “matejkowskim”, zwanym tak z powodu wiszącego tam szkicu wielkiego mistrza, w towarzystwie żony, jak zwykle.

Janina robiła papierosy, szyła pracowicie dla rannych, dla jeń­

ców. Często czytali coś. Nieraz tematem rozmowy bywała wojna, którą Janina traktowała nieco sceptycznie, jak wszy- , etko, której poświęcała, jak zwykle, tylko jedną czwartą

uwagi, uczucia, myśli.

Miała na nią pogląd umiarkowany, a wiadomości tra k ­ towała z niedowierzaniem, obie strony wojujące także z

nie-I

dowierzaniem, a w dodatku z jednakową dozą niechęci; to też w Siewiersku do sporów, od których wrzało gdzieindziej, nie dochodziło nigdy. W większości wypadków w głównych i liniach Janina zgadzała się z mężem, często z zastrzeżeniami wprawdzie, czasami miarkowała jego uniesienie stereoty­

powym frazesem: “ Ty zawsze zapalasz się” ... Zresztą Ja- 1 ^bb, skryty wogóle czy zamknięty, w obecności żony “

zapa-'

lał się i unosił się” coraz rzadziej, przyzwyczaiwszy się uka­

zywać jej tylko jedną czwartą myśli swoich i uczuć.

Przed wieczerzą przychodziła Stasia jednego dnia z An­

gielką, drugiego z Francuzką, przeglądano wspólnie “ilustra- cye”, zabarwiając bezbarwne zdania na kolor koalicyjny.

Potem po kolący i Siewierski całował żonę w rękę i czoło i, otrzymawszy w zamian pocałunek także w czoło, zacho­

dził pa chwilę do Stasi, by usiąść przy łóżku dziecka, jeśli dziewczynka jeszcze chciała pogwarzyć, albo postać chwilę i popatrzeć, gdy spała już, poczem udawał się na spoczynek do swego odległego skrzydła.

N azajutrz rano odwiedzał żonę w jej sypialni, pytał o sen, przynosił gazety, zadawał parę pytań, potem zabierał się do zajęć. Małżeństwo nie wchodziło sobie w drogę tak dalece, że kwestya małżeńska była może jedyną sprawą, nad którą Jakób zastanawiał się mało, a żona jego jedynym ty­

pem, który, zdawało mu się, poznał do gruntu, który prze­

stał badać.

Po stracie matki, którą niezmiernie, może z egzaltacyą kochał, Jakób tęsknił do ogniska rodzinnego i dlatego zapew­

ne ożenił się bardzo wcześnie, jeszcze podczas studyów uni­

wersyteckich, ożenił się zaś z Janiną, bo m atka jego ceniła ją, lubiła i zalecała mu ją na żonę, bo piękna panna Janina podobała się studentowi, bo miło mu było myśleć, iż po po­

kojach dworu w Siewiersku krzątać się będzie ktoś, chętnie przez matkę tam widziany.

W świecie stwierdzono, iż Jakób Siewierski ożenił się nie nadzwyczajnie, ale pod każdym względem dobrze: z pan­

n ą doskonale wychowaną, przystojną, z. porządnej rodziny, posażną (majątki graniczyły). Ludzie i on sam nazwali to miłością. Ludzie i on sam uznali, iż małżeństwo jest zupełnie szczęśliwe.

W przeciągu pierwszych kilku lat młoda para podróżo­

wała studyując, zwiedzając. Dużo mieli wspólnych zapatry­

wań, a w owym okresie i myśli. Zamało mieli wogóle wad czy też wspólnych wad... Gdyby podzielono między nimi te same przywary, zdarzyłyby się częściej zgrzytania, byłoby, mniej pogodnie, ale byłoby może lepiej.

1 2 6 K R E S Ti

K R E S Y

Wkrótce Siewierski poszedł dalej i głębej. Janina zosta­

ła w miejscu. Nie spostrzegli tego oboje. W kilka lat po ślu­

bie przyszła na świat Stasia. Podczas ciąży i wkrótce po po­

łogu Janina zapadła ciężko na zdrowiu (nerki, reumatyzmy,

■w połączeniu z różr.emi powikłaniami) i lekarze orzekli, iż następna ciąża mogłaby zagrażać życiu. Wówczas to Jakób, który nie znosił wciskania się doktorów między męża a żonę, przeniósł się do swego odległego gabinetu, i odtąd stosunki między małżeństwem stały się jeszcze bardziej, jeśli to było rnożliwem, doskonale poprawnemi.

Janina i sama stosowała się ¡ 'stosowała w domu wszy­

stko, każdy najmniejszy szczegół, każdą godzinę do upodo­

bań męża, Siewierski starał się ze swej strony ustępować w drobiazgach, o które nie dbał, starał się nigdy nie zadra­

snąć żony. Siewierski przywiązany a przyzwyczajony do żo­

ny, przestał ją po prostu spostrzegać, liczyć się z nią odczu- wać jej obecność nie w domu, lecz w życiu, w sercu swojem,

!W myślach. Janina zaś, która ceniła męża i szczyciła się nim i w skrytości uwielbiała go, uważała, iż jest najzupełniej szczęśliwą. Oboje nie stawiali sobie żadnych wymagań i ani ludzie im, ani oni sami nie mieli sobie nic do wyrzucenia.

To też nigdy żadna chmura nie zmąciła pogody pożycia w pizeciągu kilkunastu lat, ani tej jesieni także. Dnie mijały, spokojnie, podobne do siebie, czasami urozmaicone jakąś wi­

zytą, albo wyjazdem. Dwory wogóle odwiedzały siebie nieco częściej w tej epoce, gdyż ludzie potrzebowali podziału, po­

lowali na sensacye, oczekiwali nowin niezwykłych i spodzie­

wali się,, iż sąsiad je skądś zdobędzie albo, jeśli posiedli je sami, pragnęli czemprędzej zawieść sąsiadom. Siewierski za przykładem innych, także więcej wyjeżdżał z domu obierając za cel yyycieczek zwykle Tyszowce chociażby dlatego, że nie dochodziło tam do sporów, które go nużyły; że pan Ignacy, sam ciągle w ruchu, wysypywał jak z rogu obfitości mnó­

stwo wieści, zazwyczaj pocieszających, często niepewnych, zwykle sprzecznych; że Aleksander, przykry w dyskusyi, bo arbitralny i uparty, wierzył w różne niemożliwe rźeczy, na- przykład w Polskę niepodległą i potężną w historycznych granicach; że Aleksander miał poglądy inne, niż wszyscy w części może właśnie te, do« których Jakób nie chciał się

1 2 7

przyznać nic z tchórzostwa wobec opinii, lecz że nie potrą*

fiłby ich rozumowo usprawiedliwić.

Z panną Gorzelską Siewierski nie mówił o wojnie i wo- góle widywał ją mniej rzadziej, krócej. Wojna, jak gdyby oddaliła ich czy rozdzieliła. Czasami, gdy Jakób przyjeżdżał, nie pokazywała się zupełnie, czasami przychodziła na krótko, często nie brała udziału w rozmowie, nawet najbardziej, dzięki Siewierskiemu, zajmującej lub błyskotliwej.

Zdarzyło się wszakże raz i drugi, iż Jakób, dojeżdżając do Tyszowiec, przypadkiem spotkał ją, idącą lub wracającą ze spaceru. Jakób wysiadał i szli razem. Odtąd Siewierski po­

starał się z przypadku uczynic zasadę i przyjeżdżał w porze, w której wiedział, iż spotka pannę Kasię. Przechadzali się we dwoje szpalerem lip i klonów, których płaszcze kapały złotem, ociekały szkarłatem, szli dalej za szpaler iip aleją bzową, usypaną drobnemi, koloru gromnicy liśćmi, w pole.

Mówili przeważnie mało Kasia niekiedy od niechcenia zwra­

cała uwagę jego na jakiś drobny szczegół, na zarys, kształt, oświetlenie obłoku, cudne odcienie wśród drzew, klucz od­

latujących na południe żórawi, niekiedy Siewierski coś wska­

zał. Porozumiewali się doskonale. I gdy dawniej Siewierski wysilał się, by nawiązać i utrzymać nić rwącej się rozmowy, na spacerach milczeli z upodobaniem. Milczeć przywykli.

Jakże Siewierski był wdzięcznym jej, iż nie poruszała zaga­

dnień wojny, spraw, które bolały ją i jego, o których prag­

nął na krótko chociażby zapomnieć.

Często wzrok Siewierskiego szukał jej ócz przedziwnych, zielonych jak toń onego jeziora, nad którem śpiewała nie­

gdyś, tak już dawno temu, często spojrzenie pieściło śliczną jej rękę, w której tkwiła więź traw i wrzosów, jakiś pod­

niesiony z piasku liść osobliwie i cudacznie piękny.

Zapanował między nimi stosunek łatwy. Któregoś dnia Kasia opowiedziała z prostotą dzieje swego dzieciństwa i sie­

roctwa, o ciężkich latach, spędzonych w ubogim domu ciotki, w odległym mieście rosyjskiem, o tęsknocie za Polską nie­

znaną, o* bracie Stefanie, który zmarł w Syberyi, którego pamięć czciła o wędrówce zagranicznej...

Siewierski słuchał, przeżywając opowieść, wczuwając się w nią, przejmując się. Patrzał w oczy, które pełne były,

128

-K R E S Y 129 blasku. Były rzeczy, których nie rozumiał były szczegóły, które pragnął by poznać. Nie pojmował, czemu i skąd panna Gorzelska, córka zamożnego niegdyś domu spokrew­

niona z Jagminami, znalazła się na bruku prowincyonalnej mieściny rosyjskiej, czemu ciotka i brat nie wrócili z nią do kraju, do Polski, co stało się z majątkiem w Mścisławskiem.

Nie pytał o nic, zgadując, a w części przypominając sobie, że w rodzinie Gorzelskich były jakieś nieszczęścia, tragedye, przejścia, o których słyszał był dawniej. Nie py­

tał także, dla jakiej sprawy cierpiał brat, czy ona podziela w zupełności brata poglądy, czemu z szyderstwem napom­

knęła o tym lub tamtym... Nie chciał przerywać pasma zwie­

rzeń, bał się, iż wywoła jakąś niewczesną uwagą zgrzyt.

Zresztą cóż z tego, że on nie podpisałby się pod programem bi-ata, że on i Kasia kochali książki w młodości, innych ludzi wielbili. Przeczuwał niemal od pierwszej chwili, że zapatrywania ich nie dałyby się zamknąć w tej samej szu­

fladzie, iż różnymi szlaki wędrowała ich myśl, by dojść, kto wie, może do tych samych wyników, może dziś już, jeśli nie dziś, może z czasem...

Narazie panowały między niemi znaczne różnice. Prze­

konał się o tern niebawem, przekonywali się zresztą codzien­

nie z drobnych uwag, z niedomówień, z przemilczeń. Pewne­

go dnia zabrnęli nej niepotrzebnie j w dziedzinę filozofii, reli- gii, psychologii. Jakób niechętnie podążał za nią w tym kierunku. Pokazało się, iż stoją niemal na dwu biegunach.

Ona wierzyła w postęp, w tryum f sprawiedliwości, prawdy, etyki, w rozum, w człowieka i w szczęście, w ludzkość i raje

71

u ziemi; zagadnień religijnych nie złębiała nigdy. Nie spie­

rali się, nie próbowali siebie przekonać, przeciwnie Siewier­

ski usiłował znaleść, czy przerzucić jakiś nad pozorną, zdaniem jego przepaścią most, gdy ona chwilami, jak gdyby z upc^

dobaniem uwydatniała rozbieżność.

—W oczach pana—wszystko marność nad marnościami.

Wielki mędrzec i wielki król to orzekł albo na schyłku ży­

cia, albo w godzinach przesytu. Ludzkości zaś wogóle daleko daleko do schyłku i przesytu.

—Zapewne.

—A widzi pan... Należy tedy budować... Pokolenia maja- ją, robota trwa... I to jest cel.

—Papierowy, na papierze dla ludzkości, która jest oder- wanem pojęciem, więc czemś także istniejącem tylko na pa- pierze. A pani, dla mnie?

—Przedewszystkiem cel powszechny... powtóre życie każde ma znaczenie samo w sobie i przez się...

—Jakież, proszę pani, znaczenie?

—Szczęście...

—Które przebywa w wierszach, w wyobraźni, w pro­

gramach...

—Którego niema na papierze, t. j. teoretycznie, a któ­

re jest w każdem życiu, bo inaczej nie wytrzymaliby ludzie.

—Pani tedy twierdzi, iż szczęście siedzi w fotelu, wy­

godnie rozparte w każdem mieszkaniu każdego człowieka.

—Nie w fotelu i nie wygodnie rozparte i nie w przeciągu 60 do 80 lat od pierwszego do ostatniego dnia. Może to być jedna godzina, może być godziną poświęcenia i zgonu, może być umiłowaniem całego życia.

—Jakże rzadko takie umiłowanie idzie w parze ze szczę­

ściem.

—Zawsze. Ludzie, którzy kochają, nie szukają przecież celu. Kochanie jest celem i szczęściem. A w każdym życiu jest umiłowanie, jakieś kochanie, jakaś miłość... Rozróżniam te trzy pojęcia... Wszyscy coś, czy kogoś kochamy, wszyscy tedy jesteśmy szczęśliwi... powtóre wszyscy dążymy do szczęścia, a pragnienie szczęścia jest właśnie może szczę­

ściem.

—Pozornie pani mnie pobiła. Zgadzam się z panią, iż pożąda człowiek szczęścia, ale to pożądanie, nazwane przez panią szczęściem, określiłbym jako wolę życia.

Dalszej rozmowie położyła kres panna Adela, wraca­

jąca piechotą z sąsiedniej wsi.

Zdarzyło się potem, iż dla różnych przyczyn z powodu choroby Stasi i własnego niezdrowia, z powodu interesów, z powodu gości, oraz wyjazdu do miasta, Siewierski w prze­

ciągu przeszło tygodnia nie był w Tyszowcach. Gdy wresz­

cie postanowił i mógł wybrać się tam, Janina przyniosła mu zaproszenie z Targcwca na śniadanie, a razem z

zaproszę-| .

130 K R E S Y

K R E S U 131 hiem projekt odwiedzenia Targowieckich i Zapolskich tego

samego dr^p. > ^

Jakób ustąpił żonie, jak zwykle. I w Targowcu podczas śnidania i w drodze, Siewierski, doskonale wyrobiony świa­

towo, zabawiał wszystkich, kogo trzeba było, ale Janina znała każdy odcień w usposobieniu, każdy półton w głosie męża i parę razy spokojne jej oczy przez szkła przyjrzały, się przelotnie, ale uważnie mężowi.

towo, zabawiał wszystkich, kogo trzeba było, ale Janina znała każdy odcień w usposobieniu, każdy półton w głosie męża i parę razy spokojne jej oczy przez szkła przyjrzały, się przelotnie, ale uważnie mężowi.

W dokumencie Kresy : powieść (Stron 121-133)

Powiązane dokumenty