• Nie Znaleziono Wyników

25 scy, wyrobiła sobie o rzeczach widzianych i czytanych sad

W dokumencie Kresy : powieść (Stron 25-81)

Nowalią

SSt% £T *

ZaWSZe się z umiar-ła M ń * nad^ aumiar-ła tedy do krytyki, ale też nie budzi- ła podziwu. Gdy obcowano z nią, doświadczało się orygi-w k Z 0 t X er 5 - ‘ 0"* 'I sprawe' ‘ » ^ o w ę , uczuci, J f.a d a tylko jedną czwartą serca i myśli, że trzy czwarte duszy przebywa gdzieindziej _ i tak było zawsze J a k S !

temat, czy przedmiot b y .s ię poruszyło po koiei.

nv i S * , i ! yC! "’" '!»< * ‘kwil uśmiech, z lekka sceptycz­

ny, binokle kryły wyraz oczu. Z lekka sceptycznym był sto-w d a l i 8" 1 i m ”y ‘ 2° meŻa- którem“ ¿ ¿ e się zdasto-wało iż ż o n i d ”1- okreslc' . ę |y jeszcze zastanawiał się nad żoną S i t o 1, Je “ M Słebie tyiko Ćwierć siebie, to je st tyle“ ?»

? ‘ wszystkim, z odszukaniem Vozo.

1]w-ych trzech czwartych nie zadawał sobie oddawna trudu nawetZy„TeS2& n1eIą"ZnaWSZy ™ ZaPeWne’ iŻ °”e moża w i a i a e i h l n t f j w. «^lepszej zgodzie, najzgodniej rozma- jrdv ‘L bynajmniej nie nudnie, gdyż z Janiną nikt się ni- v y , . bawił, ani się nudził. • Zastanawiali się nad domem Zapolskich, który cenili i lubili bardzo oboje

Z ? ś i Z £ i ? ™, Ii T b ędzie sż x miccza e J ™sP°ry. zawiłości, tragedye u ^ ° nich ^wszystko układa się prosto, łatwo, zwyczajnie! ’ nowa s i f nip1 n ^ Zą S°bl^ tra ? edyi> ani Sdy kolacya imieni- Adelka 1 i? Uda’ a.ni, gdy ,corkl nje wychodzą za maż, jak zia. lU^ -WZ 3dą oieświetnie, jak Zosia i Jó-Pokierował ^ tekl Plotruś. który nie skończył szkól i P kierował się na gorzelanego, stałby się źródłem nieszczę-

* u a ... __ zgodziła się Janina.

tutejsze^rbpHnlPoza^ m oni P° prostu nie widzą tej naszej JizmJ r ocJv?0vd ••' \ Oprawy żydowska, białoruska, nacyona- nowr>; nie. lstm eją dla n ic h ... żj^dzi i chłopi

czy-^cy, wszystkie partye uznają pana Ignacego...

«śmiechem yi r 5 yS-g°tÓW g°, kanonizować! _ ze zwykłym żyła pani J a n i n ^ ^ °ZyWlał nJeruchomej twarzy,

zauwa-_ Kanonizować nie mam zamiaru, badam tylko i^ po­

dziwiam tern bardziej, iż Zapolski nie jest ani wybitną inte- ligencyą, ani wogóle wielkością .

— Czy Kasia Gorzelska bawi tam jeszcze? — spytała Siewierska.

— Chyba ta k . . . _

__ Ona wydaje mi się trochę różna od całej rodziny..

Jest może nieco chaotyczna, mało zrów now ażona..^

— Chaotyczna? — zdziwił się Jakób i w glosie jego zabrzmiał przytłumiony półton niezadowolenia nie wy­

daje mi s i ę .. . n

— Zresztą ona ma tyle wdzięku, bezpośredniości, ży­

wości — poprawiła się żona.

Nastała chwila ciszy.

Piękny wieczór! — zaczęła pani Janina — ale wam chyba potrzebny jest deszcz... . . . .

I znowu potoczyła się gładko rozmowa- Pani Siewierska milczała rzadko w towarzystwie męża, może zbyt rzadko.

Dzień nachylał się ku zachodowi. Włościańskie^ bydło wracało z pastwisk, wzbijając obłoki kurzawy, z której u- czyniła się w dali zasłona, zabarwiona od przedzgonnych blasków słońca na rumiano. Samo słońce obliczem krwawem zniżało się ku borom, których ściana nasiąkła fioletem. Na niebie nie było prawie chmur, prócz kilku obłoków, które niby żaglowce zatrzymały się na pełnym morzu, wśród roz­

toczy w dali od brzegu na nocny spoczynek.

Tak samo nie było chmr nad małżeństwem. Jakób spo­

glądał ku cichym żaglowcom podniebnym.

— Te chmury są zupełnie jak żaglowe — zauważyła Janina, która wogóle miernie lubiła naturę.

Porównanie było może niezłem, ale Jakób wolałby, by było pomyślanem i nie wypowiedzianem — i nie rzekł nic- W tej chwili Dominik zwrócił ku nim zgrzaną twarz i do-^

magał się pochwał za powożenie.

Pod ścianą boru, opływającego posoką gasnącego słoń­

ca, leżały Tyszowce. Gdy opadła zasłona kurzawy, otulają­

cej wieś i powracające stado, jadący ujrzeli kępę drzew o- grodu, parę słupów dymu i dachy. Dym wzbijał się brzyd­

kim, ciemnym słupem, szpecił niebo, psuł czystość powie­

trza. Wolno minęli wieś, pełną wrzawy, ryku, pyłu, pełną

>y tej chwili krów, świń, owiec, dzieci w koszulach, dłu-26

J t K E S Y

21

S a L h * S 2 S\ IUb Zbyt krótkich- dzieci bosonogich, ogo- ych, zajętych zaganianiem do zagród bydła

Gospodarze czapkowali. '

kw estveT-^szo^ ce potrafiły usunąć czy załatwić wszystkie m y śla f J a k ó b ^ a S po.zo,staw ia wiele do życzenia - c o w i f a ‘>b’ Jakkolwiek właśnie dziś w pięknej porze lip.

hału/p S / W} y bag7liska na Podwórzach a na drodze i gąszcz dizpP° ° P ' y Się ? ieciaki> Sdy kwiaty Pod oknarrr niagania S Wsn,10,wych uk*-yły w szystkie niemal niedo Półwiek d z ^ e ś ^ z d a e’>WZr° dy wiosk°wego istnienia,

jak-p" ybytki« " d“s‘»lk"

« - ¡ t S S M . t Ł B S ’ w kraju mieszka’’ 2byt * * »

° Pr s f e r C me odpowiedział- bo Andrzej, który, jak wszyscy

^ i n y ^ w ó ^ m o 3 r ° ZU™ ał’ iż zajeżdżając pod niepretensyo!

S k u z L S T v t z ie >na t° P°ZWOliĆ’ pa]n*ł po *»«>

czworaków eaniłv s i l !iy S l e / ujadaniem "a Powóz, kole cie, poczawszt S

T .

” 5 “ "* fornalskie w całym komple- kach Andi'7P,y d zgizybiałych babułek, kończąc na wnu-SkuhosAa ^ n oSiemiStrZOWSkU Skrędł Z bram y- i - mistrzów.

Na ganku dużo już było ludzi.

IV.

progów Ś e l S l pj c™ sz?-i . zaiaz chwili po przekroczenia okienni d w o S p! ST b°da 1 prostota’ M śc iw a tyszowie- wkładał fraka -m ^Jh \ m ?cy: ktory z.zasady u siebie nie ducie z ’ pizecbadzał się w długim, niemodnym sur- nem iak -sami’ zamaszyście zaczesanemi do góry, z jas-ry, ó b h L T z n S u i “ i i ? Zapadło za fioletowe'bo.

dobre a n iezdaw k ow ^ n f 3 kazdefi:o aibo krotochwilne albo wo. Pani BabPt^ na pvawdę 2 pełni serca sio-mniej dobroduszni ZWana k przez męża 1 całe «^siedstwo, We nieco szorstkiei i 'zut oka czyni*ca wraże.

J i oschłej, budząca w pierwszych chwi«

lach z powoda wybitnej o kruczych włosach, czarnych gę­

stych brwiach i dużych czarnych oczach twarzy, a także z powodu prawdomówności oraz grubego prawie męskiego głosu w młodych pannach postrach, zatroskana i zapraco­

wana pani Babetka słynęła niemniej z gościnności i dobro­

ci, których tylko nie umiała tak ujmująco okazać jak mąż.

Pomagały rodzicom w podejmowaniu gości, w pozyski­

waniu pi-zyjaźni ludzkiej dzieci, przedewszystkiem dwie nie­

zamężne, więdnące, mimo cnót, najlepsze, najdoskonalsze stare panny, Adela i Karusia, i synowie, najstarszy Alek­

sander, który mieszkał w sąsiedztwie i był wybitnym rol­

nikiem, oraz najmłodszy Stefuś, student Uniwersytetu Ja ­ giellońskiego, niezgrabny, milczący, nieładny, ulubieniec oj­

ca i matki.

-Reszta rodzeństwa rozprószyła się po świecie i rza­

dziej, szczególnie zamężne córki, przebywała w domu rodzin­

nym. Zato w lecie prawie stale, a naprawdę to i w każdej porze roku pełno tu było przyj eżdnych, goszczących całemi tygodniami, krewnych pewinowatych, przyjaciół, znajomycn.

Ściany tyszowieckie rozszerzały się, a na stole, do którego zasiadało zwykle przeszło 20 osób, nie brakowało nigdy nicze go. Spotykały się tu różne klasy, partye, narodowości. W tej chwili naprzykład bawił początkujący poeta białoruski mecenas Dolling z Warszawy, izraelita, i jakiś przygodny Rosyanin. I pod gościnnym polskim dachem godzili się w szy scy ... Tyszowce, jak twierdził Siewierski, rozwiązać

umiały każdą k w e sty ę ... , .

Snobizm i nuda stroniły także od tego^ domu. W świę­

cie kursowały dowcipy na tem at kolacyi, która w zimie nie­

zmiennie składała się ze złych kotletów i twaidej galaiet.v a w lecie nieszczęsnych kurcząt i lodów; na temat długiego pana Ignacowego surduta, który był i typowym i stypo- wym (w owym czasie surduty wkładano już tylko na p o g rz e b y ...) W świecie krążyły żarty z “materyalnej,” nie jedwabnej, a właściwie “materyalną” zwanej tak po staro­

świecku sukni pani Babetki, z obu zacnych starych panien, z których starsza Karusia stroiła się trochę pretensyonal- mie i gi’adem pocałunków obdarzała każdą przyjezdną są­

siadkę, a młodsza Adela zdobywała sławę dzięki błędom francuskim i akcentowi zawsze na drugiej od końca

syla-tych! których ZhUiWe' nic '>otratil* »toieszyć Siew fm kinae dv PS i n Ch P?nf t0 była Iubiana 1 szanowana.

sie za p r z v £ Pn f Się W Tysz°wcach. pozbywał ło m u sie tu w L nnyCh sztywności’ wyniosłości. Podoba- niskie sufitv” i serdecznym dworze wszystko:

r Zecia o d w L J J u*’ czeczotko^ meble, porcelana ko-

^ospodarz i je co ‘ ‘ i \ ^ * ,wprawba> ani elegancka, zacny mus klombvJw n P^ kąd’ -8Tuby głos pani Babetki, la- rusię i ¿ V iok f r^dZie’ Wypielęgnovvane Przez pannę Ka-tensyonalne. Panny Karusi' g u s t o w n e i pre-rzelskip? l a ji dŻf jąc pod ^ n e k , myślał o pannie Kasi Go-

nowa do n T 'ła tU " i kilku miesi^cy- Odsunął t e stał s!ę ;o Zta r g n io ™ POWT ł' , Zaledwie wysiadł z p™ozu!

ła wszakże SDokói \ irVi feucha } lasowa tw arz zaehowa- kart, by p r z y S ć I n k a .winc,arzami. którzy wstali od w okolicy czwmie% fPw ą Siewierską i spojrzeć na znaną Wersacyę. Mogło sie z d a w a ^ - 0’ prowadził koniarską kon- dobrze s p r S e t o r, f ’ 12 S° na świecie nic. Prócz nych ścieo-ien nie o h e S •%Cł°We.J’ prócz “szPata>” zerwa- Postawe i ^ n L Ht,a h .dZ1'r,MoWlono 0 Siewierskim, iż ma karciarze wrócib dÓTobm koniarski P o w le k a ł sie, jątkowej suszy nie może ó,; ‘ *° Sa,ei rze’ któl'a wobec wył Jeraz Jakób w grupie ro ln ik ó w ^ ! °płacic’ rozPrawiał

^ i “ ^

doskonale należam «I1' W? d ła Z 0Wych kcloni.ł letnich;

Jakób i pi-zesunał s e S? f podziewac- • • doskonale - m yślał chodził śmiech r f e e w l J’ d° lnaStępneg0 grona- skąd do-

“M a S L ? S “ ? ° 1 głos Kostusia Morszańskiego.

ryum czuł sę w w l i m . lcz.n<Tg0. 1 życzliwego mu audyto- Wymowie. Onowia^T yvvioIe 1 puscił wodze wyobraźni i

« dziwy na każdy tem at:

którą w z d v c h a 7 X ' • zabawach 1 wybrykach młodości, za

^ a ło chorował o tem "^«^ ^ ^ 0- ° chorobach- lubo ich chłopach k tó r ^ h i StaWUlł, Się Wobec vvładz> o swo- Wszakże wynosił nor) n^ f Sami mai° w a ł. na czarno, częściej szczerze zm yśfenirm ,ebm sa.. . Opowiadając, przejmował zmyśleniom w ła s n y m ... Gdy przebrał miarkę,

K R E S Y

prawdomówny i prostoduszny Ciecierski przywoływał go do porządku, mówiąc: “Panie marszałku to już za wiele;” ale zwykle Ciecierski słuchał z upodobaniem i wybuchał co chwilę głośnym, niekulturalnym a tak serdecznym śmie­

chem, iż lały się mu łzy z oczu.

Siewierski lubił także te rodzajowe sceny: głos m ar­

szałka, prawiącego z namaszczeniem, jego poważną minę, gest ręki, wzniesionej do góry, przebiegły uśmiech, rubasz­

ny śmiech Ciecierskiego, i samego Ciecierskiego, który nie wychylił się nigdy poza obręb Białej Rusi i Litwy, nie u- żywał szczotki do zębów, nie odwiedzał dentystów', nie uzna­

wał weksli i kredytu i wszystkim rąbał prawdę w oczy.

Siewierski słuchał zazwyczaj z przyjemnością, nie prze­

rywał, udawał, iż wierzy, cieszył się z “marszałka” i z mar­

szałkiem, cieszył się z Ciecierskiego, śmiał się z Ciecierskim.

Dziś zabawił tu niedługo i znowu wrócił do Aleksandra Zapolskiego. Z dostateczną uwagą siedząc za plecami, wykła­

dem zapalonego rolnika, odszukał wzrokiem w krajobrazie u- lubioną kępę prastarych lip, i lamus murowany, może bar­

dziej odwieczny, niż lipy. Zdawało się zawsze Jakóbowi, iż wystarcza tam pójść, by w cieniu drzew i w lamusie spotkać się w oko w oko nie ze wspomnieniem, lecz z samą przeszło­

ścią, która schroniła się i. kryje się w mroku i duma.

Tak roiło mu się, gdy przyjeżdżał do Tyszowiec dziec­

kiem, roiło się i dziś jeszcze... Jaką była ta przeszłość, nie wiedział — przeczuwał, iż widmo, przebywające wśród mu­

rów lamusa, miało oblicte surowe i smutne — dlatego w dzieciństwie od niego stronił.

— W Siewiersku co innego... W Siewiersku można so- . bie pozwolić na wszelkie doświadczenia i wszelkie błędy —i zwrócił się do Jakóba młody Zapolski — nieprawdaż? Ko­

mu dostał się taki m a ją te k ... j |

-— Błędów wolałbym unikać i w Siewiersku. . .

Naraz, nie patrząc, nie odwracając się, Jakób poznał, iż Kasia Gorzelska weszła.

Nie zdał sobie sprawy, co było szybszem: radość na tę wiadomość, czy też zdziwienie, wywołane radością i nieza­

dowolenie z powodu zbytniej radości. . . ,

‘ ( I jedno i drugie minęły. I mówił dalej o opłacalności 50

nawozów sztucznych. Aleksander należał do optymistów on raczej do pesymistów. Lubił widok urodzaju na polu,

* syPab ^ecz zysków osiągał m a ło ... Siewiersk “ro- uzn zawsze. . .

* Pewnej chwili, gdy nadarzyła się sposobność, gdy polski zabrał znowu głos, opuścił grono rolników i zbli-

się ku Kasi.

K R E S Y 31

t ~~ Jechaliśmy onegdaj tym samym pociągiem, ale nie .samym wagonem. Wuj pani mówił m i ... urządziła Pani jakąś eskapadę, jakieś kolonie letnie — zaczął.

Ho \ n!eiwied,ział o tem, iż oczy jego, często zgaszone, zwy- uim; uJęt,n,e’ s'Y1®clły blaskiem, że wykwitł mu na wargach uśmiech, ktry dziwnie odmładzał i przeobrażał jego twarz.

dzifł3 F ftr,Zaia w oczy’ widziała zmianę, co zaszła, wi- blask i właśnie lubiła takiego Siewierskiego, nie zaś towym ’ kt0reg° nazywała w myślach dyplomatą świa-hPj,,0 n , takż® pi'zy kazdym spotkaniu badał zaraz, jaką też

p le dz!S: tą, którą lubił, czy “tam tą,” inną.

iiali-n ze?1f^ay określiłby pannę Gorzelską niezawodnie,' jaKo nieładną. Taką zresztą miała opinię. Można było

wi-aC codzień * nie zwrócić na nią uwagi, ala skoro się z dostrzegło, przykuwała spojrzenie wdziękiem. Brakowa-

; J ej postawy, brakowało hożości, rysy pozostawiały wie- sa- ° z-s'czenia’ zwłaszcza profil z powodu niekształtnego no- L ’ zato °czy, zielonawe, w oprawie ciemnych, mocno zary­

sowanych brwi i długich rzęs były prześliczne i ślicznym yi uśmiech. Oczy miały niespodziane spojrzenie, przedziw- ą wymowę i uśmiech, im tylko właściwy.

~ Cóż to była za wycieczka? Czemu pani się kryła?

,!Li ’ Z0e nie Wldzł znaiomych, nie raczyła zauważyć me- -o ukłonu? — dopytywał Siewierski, oczekując, jak zwykle, ap i r S n 7 a ł Z USmiechu’ jaką też b?dzie niespodzianka tła Tak, eskapada. . . bardzo tajem n icza... niezwy-

Ia - • • konspiracyj n a . . .

Ł o b ifw ” -6011 <:Zar?lm młodości, wdziękiem swawoli, urokiem ecosci rozjaśnił jej twarz niedostatecznie młoda.

Że filanf e -zn?°wi pani we mnie nic zdrożnego..', wiem, lantropia leżała na dnie, jak zwykle u p a n i...

— Czemu: jak zwykle u pani? Wcale tak nie j e s t . . .

cej gruntowności — Siewierski wydobył banknot.

— Jaki pan hojny! — dziękowała z przejęciem, prawie raz dowcipem niezgrabnym, następnie przeszedł na ulu­

biony sportowo wojskowy te m a t... Opowiadał rozwlekłe

Spostrzegł, iż wysoki, urodziwy, ociężały Dominik rozbroił Pannę Kasię, jak wszystkich, naiwną, szczerą młodzień­

czością, że “wziął” ją, iż ona słucha go z upodobaniem .,, śmiali się oboje, śmiali się często, rozmowa nie utykała.

W tej chwili na ganku uczynił się ruch, karciarze po­

wstali od zielonych stolików. To poczęły zajeżdżać powozy Targowieckich. Wszyscy przyglądali się z zajęciem, niby widowisku, gdyż Targowieckich w okolicy zaliczano do ary- reszta towarzystwa: zięć Zawilski, synowie — licealiści, koledzy synów, najmłodsza córka Neli, z jakąś przyja­

ciółką, i z Angielką. Konie były wysokiej klasy, powozy ła­

dne niezawsze praktyczne na białoruskie drogi, służba—o- łiolona, w liberyi bez zarzutu.. .

— Ileż też dziesięcin ziemi zajechało pod ganek! — Zauważył ktoś po cichu.

— Ile weksli! — poprawił go głośno Ciecierski, który ńie umiał szeptać.

Pan Tomasz Targowiecki przywoził zawsze w zana­

drzu dwie nowiny: jedną o lekkiem zabarwieniu opozycyj-

34 K R E S Y

szyja i uszy, tarł dłonią z zadowolenia nisko przystrzyżo-j na głowę.

Pan Tomasz, zwykle ożywiony, dziś czynił wrażenie człowieka, podnieconego niespodzianą wygraną. Bystrzej­

si domyślali się, iż na humor Targowieckiego tak podnieca­

jąco wpłynęły znaczący 'przyjazd i dłuższy pobyt w jego domu Hipa Podlaskiego, właściciela ogromnych obszarów rolnych, a zatem nadzieja świetnego wydania za_ mąż cór­

ki. Istotnie Targowiecki roztaczał nad bogaczem opiekę niemal teściowską i niezadługo po przyjeździe, zaniepokojo- ; ny znać tem, iż młody człowiek przebywd jeszcze w towa­

rzystwie panów, sam przeszedł do salonu, trzymając przy­

szłego zięcia pod rękę.

W salonie tańczono już walca. Siewierski stanął we drzwiach i wśród natłoku par odrazu wyróżnił Kasię. Tań­

czyła właśnie z Dominikiem, oboje tańczyli ładnie, ona z głową nieco wzniesioną, on z oczami spuszczonemi i pachy-, loną ku niej uradowaną twarzą.

Zdało się Jakóbowi, iż tych dwoje młodych odosobniło się od reszty, iż oni stworzeni są dla siebie, dla zabawy, od­

powiadają sobie, że porozumiewają się spojrzeniem, uśmie­

chem. Wesołość Dominika była zaraźliwa, jej uśmiech nie- spodziany^ pełen radosnej swawoli. Zdało się Jakóbowi w tein mgnieniu po raz pierwszy, iż ten uśmiech jej powinien- by być jego własnością do niego wyłącznie należeć.

Niedorzeczne Uczucie, zrodzone w mętach i nieznanej głębi jestestwa, przem knęło... Ale wzrokiem Jakób nie przestawał szukać, śledzić, wyróżniać tej jednej pary wy­

branych. wybornych tancerzy.

Z pod palców panny Karusi Zapolskiej, śmiesznie u- czesanej z przesadą wystrojonej, płynęła melodya staro­

świeckiego walca, smętna, jednostajna, kołysząca jakieś pra­

gnienie, śpiewająca jakieś marzenie, wabiąca wspomnie­

niem, obiecująca coś, co mogło się spełnić, a jeśli nie speł­

niło się, to już nie stanie się nigdy, n ig d y ... co spełniło się dawniej, niegdyś, bardzo daw n o ... dla kogo innego i m in ę ło .. minęło na zawsze. . .

Jakóba, który był przed laty zawołanym tancerzem, ale tylko walca, brała ochota, by usłuchać wołania muzyki.

]

i

|

i

J

1

K R E S Y 35

Przecisnął się przez tłum w salonie i stanął obok panny Ka­

si, która spoczęła na chwilę. Przedziwne, pełne uciechy oczy spojrzały ku niemu przyjaźnie, lecz zarazem jakby powierz­

chownie, jakby lekceważąco.

— Przyszedłem, by powinszować pani. . . Nigdy nie Widziałem pani na balu! jak pani walcuje!

i — A pan nie tańczy?

I ■— Tańczyłem dawniej .. .

— Dziś już nie? czemu nie dziś? — spytała z roztar­

gnieniem.

Jakób spodziewał się prośby, nalegania, zamierzał uledz Wobec nalegania. Ktoś w tei chwili zabrał ją do walca. Ski­

nęła Jakóbowi głową, zmrużyły się prześliczne oczy, spoj­

rzały przelotnie z roztargnieniem i zaraz o nim zapomniały.

Usta uśmiechnęły się czarem pustoty młodocianej, lecz nie dla niego — do tancerza, który brał j ą . . .

Siewierski zajął znowu miejsce pod jakąś ścianą wśród starszych panów, politykujących po cichu. Tomasz Targo- Wiecki częstował ich właśnie tą drugą z przywiezionych w zanadrzu wiadomości, którą powierzał tylko prawomyślnym.

— Wiem z najlepszego źródła — mówił, zniżając głos

7

- iż Francya delikatnie dawała niedawno do zrozumienia, Jż wypadałoby zmienić nieco stosunek do Polaków. Podczas

"Wizyty prezydenta poruszono najpew niej. . . Ktoś zaprzeczył.

-— Naszym tedy obowiązkiem — ciągnął dalej Targo- Wiecki — nie zwracając uwagi na zaprzeczenie, dając tern do zrozumienia, iż gdy on mówi, należy słuchać a nie prze­

czyć — jest nie psuć roboty, która się zaczyna, nie żądać za wiele odrazu. . .

-— Od ilu lat zaczyna się już ta robota, która nigdy za­

cząć się nie może — wmieszał się do rozmowy adwokat Dol-

^ing, który niedawno wykłócił się o antysemityzm z m ar­

szałkiem, nie ukrywającym swego antysemityzmu, a mimo to łubianym i przez żydów, gdyż antysemityzm jego nie wy­

kraczał poza dziedzinę groźnych słów a giestów, i jaskra­

wych frazesów. Marszałek był pod pantoflem swego mły­

narza Zelika Hałynkiera z którym rozprawiał długie godziny - 9 polityce, o sąsiadach, o korzystnych aferach w okolicyL

36 K R E S Y

któremu w przeciągu kilku minut co jakiś czas sprzedawał kawał lasu.

Tomasz Targowiecki zmierzył nieznacznie badawczym wzrokiem pana z Warszawy od stóp do głowy, postał chwil?

z rękami w kieszeniach, chwiejąc się w takt muzyki.

— Ten walc, równie staroświecki jak te oto najmilsze

“czeczotki” usposabia do tańca — rzekł — gdyby tak mniej lat!

— Możebyśmy rozpoczęli już inną muzykę, czy inny.

taniec - - mruknął marszałek, któremu, lubo nie znosił Tar- gowieckiego wogóle, a zwłaszcza Targowieckiego przy grze, pilno było wszakże do kart

Ponieważ prezes Zapolski nie tolerował w domu swoim hazardu, uciekano się tedy do wybiegu, polegającego na tern, iż Kostuś Morszański zajeżdżał na noc i rozstawiał zielone stoliki u siebie w pokoju korzystając z przywilejów

“eksterytoryalności”. Pan Tomasz -ociągał się trochę dla przyzwoitości, po chwili wszakże wycofał się z kilku m ata­

dorami. Adwrokat Dolling, nie zrażony odprawą, którą mu dał Targowiecki, politykował dalej.

— Akcya polityczna, żeby stać się akcyą, by stać się czynem, musi być prowadzoną przez obie strony. My ubdy- kujemy, wyrzekamy się, gdy strona przeciwna nie chce ab- dykowrać, wyrzekać się. Jest to tedy machanie rękami w próżni — dowodził dość hałaśliwie.

Siewierski zainteresował się przybyszem z Warszawy i przyłączył się do rozpraw. Młody adwokat odrazu wobec Siewierskiego zajął postawę obronną i nieufną, podejrzę- wając go o antysemityzm, a przekonawszy się, iż tak nie jest, mówił tonem nieco protekcyonalnym, ex cathedra, z

wyżyny człowieka iście kulturalnego.

Posadził na ławie oskarżonych i Siewierskiego i zie- miaństwo i naród polski, czytał akt oskarżenia, ferował wyroki.

Siewierski stanął w obronie nie własnej, ale ziemiań- stwa, któremu mecenas zarzucał obskurantyzm, ultramonta- nizm, jeszcze raz antysemityzm w obronie narodu, religii,

katolicyzmu.

Potem sam z kolei dręczył, czasami dość zjadliwie,

K R E S Y 37

przedstawiciela palestry, wierzącego w nieomylność rozumu ludzkiego, w tryum f wiedzy, w zwycięski pochód postępu,

■w zbawczą prawdę jakiegoś tam programu, jakiejś partyi, I stwierdził, iż synowie Izraela w każdym kraju uosobiają jeśli nie kosmopolityzm, to niemal zawsze kierunek między­

narodowy, nawet wówczas, gdy kierunek ten przebiera się gorączkowym jego ciemne, duże oczy, wydatne,-bardzo czer­

wone, semickie wargi tak szybko poruszały się w mowie, że

Spór chwilami stawał się zajmującym. Przysłuchiwał mu się z przyjemnością Ciecierski. Ciecierski nigdy sam nie

Spór chwilami stawał się zajmującym. Przysłuchiwał mu się z przyjemnością Ciecierski. Ciecierski nigdy sam nie

W dokumencie Kresy : powieść (Stron 25-81)

Powiązane dokumenty