• Nie Znaleziono Wyników

Bała-Beg i jego rodzina

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1847, T. 2 (Stron 55-60)

Koczowisko Czyndar, od napadu Kanly-Harunii, nio wyruszało znad Kazdy-Czaju. Niestawało bydląt pod cię­

żary, ludzie także dużo ucierpieli; rzadki namiot zacho­

wał cało wszystkich swoich mieszkańców, trzeba było zająć sic pogrzebem kilku poległych, i ranionym dać po­

moc. Te przeszkody nie pozwalały taborow i posuwać sie dalej, a z drugiej strony samo miejsce nęciło do zo­

stania; miało podostatkiem wody i pastwiska niezgorsze,

czegóż

więcej trzeba dla nomadów. Dała-Beg postanowił odJ)yć cjlacli (letnie koczowanie) nad Kazdy-Czojem.

Ale zaraz pozniknioniu l i a r u n a i jego bandy, ludność czyndarska o niczem nic myślała, ja k tylko żeby sie po­

stawić w możności odporu przeciwko now em u napador

\vi, którego tej jeszcze nocy spodzićwano się. Tłusty Ba­

iii »lAI IM U OK K.

M A H M U D E K . 5 3

ła-B eg dawał rozkazy, krzątał się i sapał więcej niż kiedykolwiek w życiu swojóm. Kazał rozbić namioty tak gęsto, że jeden o drugi się ocierał, naokoło wał wysy­

pać, a że kamieni, najwłaściwszego na to materyału nie można było zebrać tyle naprędce, to ich miejsce zastą­

pił różny sprzęt: bebechy, kociołki, juki napnkowane.

onie i osły zabite i t. d. Nie jedna stepowa dama pa- trz,iłn iia to ze smutkiem, jak ze szczegółów jćj sypialni, pozbijanych nielitościwie w jed n ę massę, rośnie forteca;

jedna była przymuszona spędzić noc bezsenną na

^^^zpumiętywaniu wczorajszych wygódek.

Ale Ul mała niedogodność nocna, niczćm była w po- ownaniu do tego, co ucierpiały nazajutrz po owym

^ niu pamiętnym, żony, siostry i córki poległych. Musia- przenikliwym wrzaskiem powtarzać imię Szach- czk!*^^"^' ' piersi, targać włosy, drapać

poli-wiad^^ "'®*ystkie przejęte były tak wielką rozpaczą? nie każe zwyczaj każe rozpaczać i koniec. Zwyczaj

rozpaczać, jak za ojcem lub bratem;

mia skończonym pogrzebie, nie

bę-rzeń i u j twarzy, piersi zsiniałych, od uda­

łem pogard^ § “rsci w łosów natarganych: stanie sic ce- najpićrwsz obm ów i szyderstwa. To tćż żony nie wylewała^T*^ tragikomedyi. Ł ez żadna

Meżczyzn^nie” »¡e wymaga,

li na czuwaniu i »I« za to całą noc przepedzi-bali ciała i o c z y ś ć w aro w n i, a z rana grze-dniowi obawa napad ' * zabitego bydła. Ku połu-czorem znikła “ ^'^"'«jszyła sie znacznie, nad

wie-"brojnych p r z y b y ł ^ L " " ' ’ '‘'‘''^3' kilkunastu pomoc z Szatnacby; koczowisko

Ciyndar odzyskało swój rodzinny popęd do niedbalstw a i pewność siebie. Zrujnowano okop, wypędzono bydło na dalsze ugory, ludność zaczęła się rozłazić jak mrówki po dészczu. Mężczyzni pozasiadali sobie tu i owdzie na wolnéin powietrzu i zajęli się ulubioném swojćm nic nierobieniem, a choć iywszéj rozmowy nie usłyszałbyś między nimi, z niewielu słów rzucanych przypadkowo na pastwę nieuwadze, z krótkich konceptów co jeszcze krótszy śmiech w ywoływały, można było poznać, że pa­

mięć klęski przeszła. Jéj ślady zostały na długo, to pra­

wda, ale cóż robić? widać że tak było napisano, a co j e s t napisano, mówi przysłowie, tego i nożem nie wy­

skrobiesz i językiem nie zliżesz. Nikt nie myślał w ko- czowisku o wczorajszych wypadkach i nikt nie rozpra­

wiał, chyba jaki śmiałek odezwał się czasem z uty skiwa­

niem, że rozbójnicy nie powtórzyli napadu, boby ich można było do reszty wytępić.

Najwięcćj rozprawiał o tém stary wąsacz Mechti, k tó ­ ry cały czas potyczki przepędził w betach swojćj żony.

Inny ju n ak upew niał, że niczego tak bardzo nie pragnie, jak spotkać się jeszcze z tym synem Szejtuna, lla ru n e m , oko w oko, tak jak pierwszą rażą. T em u ktoś z boku przypomniał, jak się we wczorajszéj bitwie stoczył w j a r , kiedy K aiily-llarun nacićrał na niego.

Kobiety nie dzieliły kiejfu. T e co należały z rana do pogrzebu, szwędały się tylko z kąta w kąt, smutne, bla­

de, podrapane, żywe pamiątki nieszczęścia, ale za to inne skoczne, wesolutkie, poiły słodyczą oczy i uszy synów stepu, nie przestając także pracować za nich: one

i

koło

gospodarki

się krzątały,

i

koło ro b ó t ręcznych. Małobyś tam znalazł regularnych twarzy z białą cerą, z pieszczo­

nym zarysem, ale dużo oczu czarnych, pełnych, ognistych.

54

MA llM U DE K.

Nie zakrywały się tak jak mieszczki, nie stroniły od nię/.czyzn, owszem, były icłi duszą i życiem. Dziwne bo to stworzenia te kobićty! P raw d a że się często uprzy­

krzają, osobliwie stare, jednakow oż zdaje się, że bez nieb świat nie miałby przyjemnego kiejfu, kto wić nawet, czy- t y na wieki wieków nie zasnął! Muzułmanie koczujący śmieją się z mieszczan, którzy zamknęli swoje żony w ha­

remach, bo, jak mówią, nic to nie pomoże, zdrad« prze- ciśnie się przez dziurkę od klucza. Przytćm mniemają, że zamknięcie kobiet sprowadza mieszczanom dwie stra­

ty- pozbawieni są ich pomocy w robotach, i nigdzie za ścianami swoich dom ów nie słyszą ich pustej paplaniny, co tak rozwesela i śmieszy. Kobićty w koczowiskach, od obcych tylko powinny stronić; jak się która spotka 2 mężczyzną nienałeżącym do koczowiska, a szczególnie

* giau rem , musi odwrócić się od niego, przysiąść do

*'emi, ukryć głow ę między kolana i tak przeczekać, aż dobrze nie odejdzie. Stare i brzydkie zachowują ten zwyczaj jak najświętsze prawo, co do młodych, wie-

™y * doświadczenia, że nićma takiej kobićty, któraby P''*y pićrwszćj lepszój okazyi nie przymiliła się cudzo-

"^cowi i nie pokazała mu ząbków,

wier *5*^^ szczegółów. Przydamy tylko, że po-miała'^ taboru, nic pociągającego w sobie nie Ludzie m iłośników patryarchalnćj prostoty.

wanych^b'^°**' ' l^*mnów greckich, kobiety w pozszy- roje dzie różnćj barw y łachmanach, tu i owdzie

koszulach P*’

Iki npd/v n 'Podomek, nakoniec szałasy, te przyby- iest r J ' swojem, czarne, okopcone, oto

w f7v I ®ka daje się postrzegać, jak

MA H M U DE K . 5 5

5() MAIlMUDliK.

Trzebn jednak z lego, co tu w ogóle powiedziano, zrobić wyjcjtek. Je d e n namiot, stojący w pewnóm odda­

leniu, celował przed iniiemi i roziniaroiu swoim, i schlu­

dniejszą powierzchownością, n w ewnątrz niial dosyć po­

rządku, nawet, w e d łu ” miejscowych środków, przepy­

chu. Było lo mieszkanie Bałti-Hcga, jego iony i dzieci.

W członkach tćj rodziny, wszystkn. od pantolli do głów, na|)iętnowane byto jakąś wyższością, co zdradzała jej arystokratyczne położenie względem reszty. Sam pęka­

ty Hala-Beg, którego fizycznie nn trzech zwyczajnych begów możnaby łatwo rozdzielić, był niby punktem sta­

łym, osią całego koczowiska; każdy, najmnićj trafny po- strzegacz, od razu mógł poznać, i e len brzuch straszny jak beczka Danaid, te rum iane policzki jaśniejące zdro­

wiem i wyrazem szczęśliwćj obojętności, nie mogą na- leieć do kogo innego, jak do człowieka, dla którego je- dynćm zadaniem iycia, jest poiywać i trawić dary boże.

Jego połowica nazywała się F a l i m a - C h a n y m . Byłato osoba chuda, z dużym garbatym nosem, z oczami wypu- kłemi, niby g w allem proszącemi się na wierzch, pom ar­

szczona, /goła brzydka jak większa część starych M u- zułmanek. Ani pstry ubiór, jaki zwykła nosić, złożony z błękitnej w pasy katanki, pąsowej koszuli i żółtych szarawarów, ani policzki bogato umalowane, ani m nó­

stw o muszek po twarzy, nie mogły zastąpić tych powa­

bów, które zacna Chaiiym utraciła razem z wiosną swo­

ją. Wszystkich to dziwiło, że Bała-Beg nic bierze so­

bie innćj żony. albo n aw et dwóch innnych, przy takiej zamożności i środkach wykarmienia; ale Bała-]{eg w [)o- w tórne związki nie wchodził przez lenistwo, a s t i r e cier­

piał i nałogu. Przylem był jeszcze silny węzeł, który łączył to siadło i mógł sluiyć za rękojmią, i e sie

niero-M A H U UDKK .

57

iłączy do g ro b u ,— najsłodszy

w ęzeł

rodzicielskich uczuć;

mieli kilkoro dzieci, między którem i piętnastoletnia Niz- za, owoc

ich pierw szych zapałów , zw racała

na

siebie

oczy i hołdy wszystkich stepow ych Araadysów z okolic.

Jeden

z nich, ja k widać człow iek dobrego

tonu, nie

pró*

in y św iatow ości perskiej, nazw ał Nizzę cukierkiem sw o­

jego serca; inny jeszcze lepiej, bo pestką w jagodzie du­

szy

swojćj: nap ró in o jednak kołatali o jéj rękę,

ani ten

pestki,

ani

tam ten cukierka nie dostał. Gdyby chodziło

tylko o

zezw olenie B ala-B egu, Nizza m ogłaby ju i dotąd dwa razy wyjść za mąż i dw a razy ow dow iéé; ale Faty-

na-Chanym ,

dam a miejskiego pochodzenia, ułożyła so­

t i e

nie

prçdzéj wydać có rk ę, aż kiedy się zjawi jaki pre­

tendent z m iasta. Miała zaś przew agę nad mężem, więc się staw ało w ed łu g jéj woli.

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1847, T. 2 (Stron 55-60)