• Nie Znaleziono Wyników

Mahmudek djabłem

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1847, T. 2 (Stron 51-55)

W ró ćm y do Mahmudka, któregośmy zostawili w tak przykrych interesach.

48

MAU MUD EK.

Wi^iny 7. jego pięknej improwizacji, jnki obiecywał sobie nocleg w pierwszej wsi do którój miał dojechać, ' juk ostrzył «petyt na miskę tłustego płowu; ale nie- stcly, kiedyż się sprawdzaj.’) marzenia ludzkie! za całą Wieczerzę napołykał świeżego powietrza, a czy nocleg miał wygojiiy^ niechby ten osijdził, komu się zdarzyło

■edy w ciasnym worku, ja k on, przenocować.

Kiedy go zdjęto z wielbl.]dn, odzyskał przytomność, I niezadługo uczuł że się podnosi wysoko, wysoko...

l)orozurniew,ił się w czyjem je s t ręku i coto za jeden ten H arun, młod.szy b ra t Naiba, klóry go nibyto ratował od pogoni; ale dokądże mię oni windują, pomyślał sobie, pewnie żo nie do r a j u ? Może windują na skałę i ztam- M zepchną jak to robili nasi chanowie z winowajcami....

'I lę myśl znowu zemdlał.

O! jakże byłby szczęśliwy, gdyby w tym stanie zupeł­

nej niewiadomości o sobie m ógł pozostać, dopókiby go

^rąba Izrafila nie przebudziła na sąd ostateczny! Ale ina-

^^ej było napisano: miał wrócić do zmysłów, dlatego, żc- y cierpićć męki gorsze od piekielnych, dlatego, żeby

•nać całą ciasnotę swojego worka!

powoli do siebie, nieprędko jeszcze upa-

‘ileniu 8^^'e je s t i co się z nim dzieje; w dlugićm om-

¿e niu pamięć przeszłych wypadków'. Czuł tylko ko w doh*^*” eiasno, słyszał śmiech i głosy gdzieś diile- eza, groho ‘ umilkło, nastąpiła cisza, tajemni-wał, (i|., ... ^liihmudek mjślał, rozmyślał, zgudy-to za cło “ ' “ '-e ruszyć ani ręką ani nogą? Co wne um arł iT-^ " i “

¿eby go c h o w a n o ? '' przypomniał sobie

MAHMLDEK. 49

'I. Kwiocień 1847. * *

Tymczasem chłop, właściciel burki, worów i wielbłą­

da, zwijał się po stepie i lamentował. Po długich poszu- kiwuniach znalazł przecie wielbłąda, daleko od miejsca na którćm go był zostawił odchodząc, i jeden wór, bo drugiego wyszukać nic mógł. Polecił go tedy Ałlachowi, razem z b urką która także przepadła, wrócił, zapalił faj- kg i już się miał położyć no spoczynek, wtćm księżyc wychodzi z za obłoku, oświeca drzewo, i chłop spostrze­

ga że jego zguba wisi na gałęzi. Sądził, żc to musi być figiel jakiego pastucha z okolicy, włazi na drzewo i do- bićra się do worka żeby go spuścić na ziemie; w tćm i b u rk ę swoję spostrzega z wierzchu, ciekawa rzecz na coby oni w ó r z mąką okrywali i okręcali sznurem? czy nio włożyli tam jeszcze czego: rozsuwa sznury, wkłada rękę pod b urkę i znajduje głow ę ludzką.

Teg o było dosyć, żeby najśmielszemu z chłopów szyrwańskich krew w żyłach zamrozić! Właściciel w o r­

ka rzuca się nazad, zeskakuje z gałęzi na gałąź, dopada ziemi i zmyka, wrzeszcząc z całej mocy: Szejtan! Szej- t o n !

* * *

Syn A bdulły miał się za zgubionego, kiedy uczuł rę ­ kę na swojej twarzy, ale przestrach chłopa obudził w nim trochę myśli, a szeleszczące gałęzie, nasunęły mu różne obrazy jed en po drugim , tak, że powoli wyszedł z odurzenia. Przypomniał sobie drzew o, koło którego przejeżdżał, daićj pusl się wielbłąd, przy tym wielbłą­

dzie leżały owe przeklęte worki.... Otóż i je s t w domu!

Teraz wić wszystko! A ten co go macał po twarzy? Tu już nietrudna była konkluzya, że to nie mógł być kto inny, jak właściciel worka; chciał zapewne dowiedzieć

50

M A H M U DE K .

Sit CO W nim je st, włożył rpke, i nastraszył się, sądząc

^-e naraacał Szejtana.

l a oliolic2„(j^^ wlała nieco otuchy w serce Mahmu- owe. Poznał że nie je st strzeżony od rozbójników, ' nićma przyczyny lekać sig o siebie, kiedy owszem komuś takiego strachu napędził. Zaczął wigc wołać sie nazywa M ahm ud-Heg, że je s t synem Ahdułły-Be-

¿ a i essaułem szyrwańskim a nie djabłem. W o ła ł i prze­

stawał kilką nawrotam i. Potćm naprężył sie ze wszy­

stkiej siły, chciał w ór rozerw ać; gdyby był wiedział jaki wątły ma g ru n t pod sobą, zapewneby tego nie robił, 'dc jem u sie zdaw ało, że je st na ziemi. Cały oddany m o­

cowaniu się 2 upartym w orem nie uczuł nawet, żc pły- w a po powietrzu jak w ahadło zćgaru. W i d / ą c że tak Mi^czego nie d o k a ż e , sprobow ał przynajmniej zrobić ienko w worze, użył zębów i palców i dopiął swego.

Jakże sie rozrzewnił, spojrzawszy na boży świat, osrebrzony promieniem nocnym, połyskujący od świć-

j wielki, taki wygodny! Obłoczek płynął ich*'*^^ podniebiu, po ziemi wietrzyki bujały, a nikt west”h^ ^*'^*^^y™ywał i w w ó r nie pakował! Mahmudek swobod^^' poetą w tćj chwili; zajrzał naturze jćj prz ^“^''Sknił w w orze swoim. Lecz ach! cóż to za

*iaje ok przed sobą, i co za liście naokoło? Po-sadzić”jn,^*^^"^ praw dę że wisi na gałęzi, że usiłując roz- jaka gał ***” Sotował zgubę! 1 jeszcze Bóg wić

wiatru najmniejszy powićw

śmió cała *‘*'^yczaja sie, nie śmić sie ruszyć, me Przed rank “ 'l^tchnąć!

coraz silnieisl!'“ P ^ ^ s t a ł , z początku mały, potćm

■* y ' Silniejszy; syn A b d u łły rzucany z je

-M . I II -M U D E K .

51

dnej strony na drugą, co m om ent uderzany o gałęzie, w meliach bólu i strachu resztę nocy przepędził.

O świcie nowy przedmiot nawiiiąf się oczom jego: b y ł to jego osiołek szczęśliwszy od sw ego pana, n a w e t szczęśliwszy od wiatrów i obłoków; miał oprócz bezwa­

runkow ej swobody, tuż pod nogami obfity zapas pok ar­

mu, tej głów nej ¡»odniety życia dla osłów i ludzi. M a - hm udek z niewymowną tęsknotą patrzał na niego, jak sie to zbliża, to oddala, wybiórając sobie na śniadanie co

|)0Żywni«js7.e łodygi, i płonął zazdrością. Nakoiiiec zawo­

ł a ł przeciągłym, płaczliwym, gdzieś aż zpod duszy wy­

dobytym głosem:

— Ałłach! alikper Alłach! czemużem i ja osłem sie nic urodził!

X .

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1847, T. 2 (Stron 51-55)