• Nie Znaleziono Wyników

Oktawia.

Niby to taki ambitny!

Barbara.

A dziurami w butach świeci.

(Sulima nieco nadąsana wraca do stołu. Zaledwie usiadła, siostry przysuwają do niej krzesła i zaczynają szeptać do ucha. — Cała rozmowa do końca sceny prowadzi się sze­ ptem i prawie urywanemi wyrazami, drugą połowę bowiem każdego zdania, na początku lub na końcu, mówi tak Okta­ wia jak i Barbara zupełnie cicho. Widać tylko że poru­ szają ustami).

Oktawia.

Chłopy... grubiany...

Barbara.

Nie ma nic... cliam, golec...

Oktawia.

Jeśli nie on, to jego rodzice...

Barbara.

Czy ich w ręce całować będziesz?...

Oktawia.

Ojciec za pańszczyzny jeszcze w skórę brał...

Barbara.

Czybyś zniosła, gdyby...

Salnsia.

Ocli, jak i mi ból sprawiacie... och! (Zakrywa

oczy).

Barbara.

A tak być może... i będzie...

Oktawia.

Gdzie tobie z takimi żyć... SCENA SZÓSTA.

CIŻ SAMI, MICHAŁ, EMILTA, KONSTANTY, PANCEWICZ, ZANIEWSKI.

(Michał staje pod oknem za stołem. Emilia opiera się łokciami na stole i oka z Salusi nie spuszcza. Konstanty przecho­ dząc koło Salusi zatrzymuje się i głaszcze ją po włosach,

46 Harde dusze, akt 2, scena 6.

potem idzie do kanapy. Salusia spogląda na niego wzruĄ szona i łzy ociera. Pancewicz i Zaniewski pokazują sobie, na migi, ie żony ich Salusię przekabacą, potem biorą krzesła i siadają pod piecem).

Oktawia

(w dalszym ciągu tym samym tonem i tym spuM sobem ja k wyżej wskazano)- Czy ty na tak ą poniewierkę

stworzona?... 1

Barbara

(j. W.). Sługus... bez domu... bez zagona.J

KoilCO W a (która przysłuchiwała się, jakby skonwinkowanda To je st prawda! to jest prawda Salnś moja.

Oktawia.

Tobie panią być... duże gospodarstwo mieć.J

sukienki... stroje... ]

Barbara.

Czy to my nie siostry, czy twego dobra nie chcemy ?

Końcowa

(przytakując). To jest prawda! to jest

p raw d a!

Oktawia.

Kawolątka ziemi nie ma...

Salusia

(z bólem). Och! to okropne!

Emilia

(głośno, wpatrując się w Salusię). Wiesz co, Sa­ lusia? A ja by ich nie słuchała, gdybym na twojem miejscu była. Dalibóg, nie słuchałabym nikogo. Żeby Michał, zdaje się, sto razy chłopem był i ziemi swojej nie miał, jaby za niego poszła. Rodzonego ojca nie posłuchałabym i za Michała bym poszła!

Salusia

(drgnęła). Dobrze tobie tak gadać Emilka,

kiedy twój Michał i nie chłop i ziemię swoją ma. K o U S ta u ty (gniewnie spogląda na Emilię). Emilka tak

gada, bo jest sm arkata i rozumu żadnego nie ma.

Michał

(prostuje się i z pod okna wychodzi na środek).

Za pozwoleniem, Kostanty! J a Kostantemu oświad­ czam, że do mojej żony takim sposobem przemawiać

Harde dusze, akt 2, scena G. 47

nie wolno! J a nikomu nie pozwalam ubligi jej wy­ rządzić !

Konstanty.

To na cóż głupia?

Michał.

My u Kostantego o pożyczenie rozumu nie prosim... Chodź, Emilka!

P a n c e w i c z (zerwał się z miejsca i chwyta go za ramię). Bój się Boga! ostań... Przecież, panie dobrodzieju, brat stryjeczny nie chciał nic złego powiedzieć, tylko...

Michał.

Niechaj Kostanty gęby pilnuje! Moja żona nie jego sługa, aby na nią złość wywierał.

Konstanty.

W olna droga, do proga! Jeśli komu w chacie mojej nie miło, może sobie milszej gościny poszukać.

P a n c e w i c z (z rozpostartemi rękami, to mruga na Kon­

stantego, to przytrzymuje za połę Michała). Człowiekowi

na to rozum od P ana Boga jest dany, aby pasyami swojemi rządził. Pasye, panie dobrodzieju, to są dyabły w człowieku umieszczone, a kto niemi nie rządzi, przemienia się w bydlę, panie dobrodzieju. Michał! K ostanty! pocałujcie się!

Michał.

Bajki babom! Mam go całować za to, że mi żonkę złajał?

Konstanty.

Mnie też twoje całowanie tak pachnie jak psu padlina!

(Kobiety przy stole porozumiewają się na migi).

Emilia

(tonem rozkazującym). M ichał! pocałuj się z Ko- stantym !

Oktawia, Barbara i Końcowa.

K ostanty! słyszysz, pocałuj się z Michałem!

48 Harde dusze, akt 2, scena 7. .

(Pancewicz ciągnie jednego i drugiego za kurty i wyprowa­ dza na środek. Oni się opierają).

Emilia

(tonem wesołym, ale rozkazującym). M ichał! sły szysz, pocałuj się zaraz z Kostantym!

(.Michał i Konstanty stoją chwilę nasrożeni na siebie. Nako- nieć Michał pierwszy zbliża się do stryjecznego brata i ują wszy go za oba ramiona cmoka w jeden policzek, poten w drugi. Po chwili to samo robi Konstanty. Kobiety kla­ szczą w dłonie i zanoszą się od śmiechu).

Pancewicz i Zaniewski

{który wstał z krzesła)

W iw a t!

{Zmrok zaczyna zapadać).

SCENA SIÓDMA.

Ciż sami, KAZIMIERZ JAŚMONT, WŁADYSŁAW CYDZIE J a s m o n t {okazałej postawy mężczyzna, twarz piega-ni pokryta, ale sympatyczna. Czupryna i was rudy). Nieci

będzie pochwalony Jezus Chrystus. (Stoi na progu)

Wszyscy.

Na wieki wieków.

Jaśmont.

Dobry wieczór państwu.

Kobiety

{prócz Salusi) Pan Jaśm ont! pan Kazimier:

Jaśm ont! (klaszczą w dłonie).

Konstanty

(wyciągając doń ramiona — serdecznie). I A witajże nam, witaj... (Chwyta go za ręce i w długin

uścisku niemi trzęsie).

J a śm o n t {odsuwa się od progu i wskazuje za sobą Wła

dysława). Mam honor rekomendować. Oto jest par

W ładysław Cydzik, jedyny i najmilszy syn pani Onufrego Cydzika, z okolicy Cydziki Mniejsze.

( Władysław młody chłopiec, cienki, chudy, w długim czar nym surducie, krawat kolorowy, jaskrawy).

llardo duszo, akt 2, scena 7. 49

Oktawia, Barbara, Końcowa.

O! ojca znamy!

od dziecka znamy ! (idą przybyłym podać ręce).

Pancewicz i Zaniewski.

A jakże znamy! dobrze znamy, panie dobrodzieju. ( Wszyscy otaczają przyby­

łych. Powitania życzliwe, wesołe, serdeczne. Gabryel chył­ kiem po za niemi cofa się z zydelkiem w ręka i cicho siada pod piecem).

Sal usia

(na sir. zmięszana, staje za stołem, na lewo, pod oknem). Swat!... do kogo?... ja tu jedna panna. (Przy­ kłada rękę do czoła). Do mnie... chyba do mnie... Boże?

a ja zaręczona... (Wzdycha). O! mój dobry, śliczny Jerzy! chcą ci odebrać twoją Salusię. (Wylękniona

patrzy na Jaimonta i Cydzika).

Konstanty

(chce się zbliżyć do drzwi wchodowych i woła).

Hej! Mateusz... parobek... konia do stajni!

•TasniOllt (przytrzymując go za rękę). Za pozwoleniem.

Nie wiadomo jest jeszcze, czy kobyłka nasza do stajni wprowadzoną ma zostać, lub też wspólnie z nami wprędce za wrota się wydalić. To się do- piero okaże, gdy o dekret dla siebie i dla niej za­ pytamy, a tymczasem pięknie proszę, aby w ocze­ kiwaniu na ten dekret pod boskim sobie dachem po­ stała.

Salusia

(n. str.). Konia do stajni odprowadzić nie ze­

zwolił. Swat, swat niezawodnie!

Oktawia

(ao kobiet). Chodźmy do kuchni. (Idzie do Sa-

lusi). Ty lampę i świece zapal. (Do męża) Bolo

z szwagrem Dominikiem stół przed kanapą ustawią.

(Do Barbary i Końcowej). Basiu! Anulku! wy ze mną! (do brata). Kostanty! proś gości siedzieć... na kanapę.

50 Hardo duszo, a k t 2, scena 7.

{Wybiega na prawo; za nią Barbara i Końcowa. Salusió zamyślona powoli wychodzi także za niemi).

Konstanty.

Prosimy... bardzo proszę... tu, tu... będzif wygodniej. (Jaśmont siada). A i kawaler także... pro­ szę. (Obok Jaśmonta siada Władysław, trzyma się prostat

jalcby kij połknął. Pancewicz i Zan. stół przystawiają). 3

Jaśmont.

Oj! ta kanapa! dobre ona, stare czasy pa­ mięta. To niby jeden dokument więcej do szlacheckiej, legitym acji przesławnej rodziny Osipowiczów!