• Nie Znaleziono Wyników

Harde dusze, a k t 2, seena 8. 57

S al lis ia . Może być, że mój narzeczony je st cudzy i upośledzony, i własnego swego kamienia nawet nie posiadający, ale ja jemu przyrzekłam i słowa dotrzymać muszę.

JaŚmOIlt (b. grzecznie i pogodnie). Słowo jest rzeczą

ważną! pięknie to zatem za panną Salomeą przema­ wia, iż dotrzymać go żąda. Ale, co się tycze mał­ żeństwa, to przysięga tylko przed ołtarzem świętym złożona dwoje ludzi na wieki wiąże, a dopóki jej nie było', wszystko można poczciwie a przystojnie rozwiązać, nikomu ubligi nie czyniąc, ale jednej stronie zarówno jak drugiej drogę do szukania szczęścia wolno pozostawiając.

Oktawiil.

A pewno! ten pan może sobie inną żonę znaleść i dla niego daleko od Salusi stosowniejszą. Chłopinek, chwała Bogu, nie mało na świecie!

I Konstanty.

Temu panu — jeżeli dobrowolnie od mojej siostry nie odczepi się — ja wszystkie zęby

| w gardło wepchnę!

Salusia

(z ogniem). Do tego pana j a bardzo przywią­

zaną jestem, a żebym też i przywiązaną nie była, słowa jemu dotrzymać muszę.

(Jaśmont chmurnie opuszcza głowę na piersi i zamyśla się. Władysław Cydzik siada bardzo zasmucony).

Zaniewski

(głośnym basem). Babskie bałamuctwo!

Pancewicz

(piskliwym szeptem). Cicho! wrzawy przy

gościach i w tak uroczystej okazyi, panie dobro­ dzieju, czynić nie wypada!

M ichał (szeptem). Ot! jak zaskaliła się w postanowieniu

s wojem.

58 Harde dusze, a k t 2, scena 8.

weźmie. (Gabryel Salusi głową przytakuje i uśmiecha A

rozkosznie). I

K o ilS ta ilty (szarpie Salusię za rękaw i minet szeptem, ali

wściekle). Salnsiu! opamiętaj się, bo ja k Boga kocha

wyrzeknę się ciebie, grosza nie dam, za próg ni puszczę...

Jaśmont

(uderza się palcem w czoło, głowę podnosi i mó\ znowu h. grzecznie z uśmiechem na ustach). Choć na

tutaj niespodziewana konfuzya spotkała, my jedna kowoż interesu naszego za przegrany nie uważamj Czas traci, czas p ła c i! Nie skrzywdzi siebie pai Cydzik, jeżeli tak zacnej pannie czas do namysł] zaofiaruje. Smętne to je st w oczekiwianiu na dekre zostawać, ale cierpliwość do nieba wiedzie. My te cierpliwymi będziemy. W szystko jedno, trzeba m z ląd do Bohatyrowicz jechać, gdzie ja mam żoni dziedzictwo do obejrzenia, a pan Cydzik krewny swoich odwiedzi. W racając zaś, czy tak, czy iuaczj

tędy nam droga... więc pan Kostanty Osipowic

wybaczy częstym gościom, ale jutro o tej sanuj porze wstąpimy znowu, aby raz jeszcze do rozwa i dobrego serca panny Salomei zakolatać. (1'owstĄ

Konstanty.

Proszę... najpiękniej proszę. (Ściska go s

decznie za ręce).

Oktawia, Barbara i Końcowa.

Ślicznie prosim P a n c e w i c z (po cichu do Zaniewskiego), kHut z te Jaśmonta! Krótko, panie dobrodzieju, myślał a j l wym yślił!

Oktawia

(do Jaśmonta i Oydzika). Ale proszę cokolwi

Hardo dusze, ak t 2, scona 8. 59

Jaśmont

(po cicha). Swatowi i odpalonemu konkuren­

towi ani jeść ani pić nie wolno.

Barbara.

Aby tylko przegryśe...

Końcowa.

Choć kapeczkę...

JaŚTllOllt.

Za nic zgodzić się nie mogę. Stary obyczaj, dobry obyczaj! A i czas wielki w drogę ruszyć Do lioliatyrowicz opentany kawał drogi, a i przez Nie­ men przeprawić się trzeba. No, żegnajcie mi panie.

(Ściska za ręce starsze siostry). N o! panie Kost a lity,

do widzenia, (ściska go serdecznie). Czekajmy! Bóg łaskaw da opamiętanie. (Idzie do Salusi, całuje ją w rę­

kę, potem doić długo patrzy jej w oczy). Taki kwiatek

do kożucha przypinać, krzywda ludzka i obraza boska!

(Cofając się i pociągając za sobą Władysława, ściska jeszcze ręce innych na odchodnem. Nareszcie staje w progu i mówi z powagą). Pokój temu domowi.

Wszyscy

(prócz zadumanej Salusi). I temu, CO mówi!

(Jaimontz Cydzikiem wychodzą. Pancewicz i Zaniewski wy­ prowadzają ich do sieni. Konstanty także, ale wkrótce wraca, • staje przy oknie na lewo i zaczyna gniewnie gwizdać. Mi­ chał siedzi, prawie na środku izby. Emilia kręci się w kółko, nucąc jakąś piosnkę pod nosem. Salusia siada na kanapie; starsze siostry odstawiły stół na bok i otaczają ją).

tktawia.

Salka! dla jakiej przyczyny ty nas żalem karm isz!

Barbara.

Czy ty cudzego człowieka nad familię wy­ niesiesz !

ktawia.

Szczęście to jeszcze, że ten Jaśmont taki .rozumny. Ażeby nie... tobyś zginęła!

miicowa.

O Jerzego się nie bój! Pocieszy się prędko... 0 jej! J a tobie tego wpierw nie mówiłam, ale wiem

60 Harde dusze, a k t 2, scena 8.

dobrze, że on wielki bałamut. W prędce drugą sol) znajdzie.

Salusia

{zamyślona). Abo ja wiem... abo j a w ie j

W głowie się kręci... Co robić sama nie wienU

Oktawia.

O sobie najwięcej pamiętaj. W garść c chać będziesz, łzami do grobu zcieczesz !

Barbara,

Z ośmiorgiem dzieci!

Salusia.

Dla czego z ośmiorgiem?!... Ot! już

koi

cznie z ośmiorgiem. Ty sama masz troje, a Okty tylko dwoje...

Barbara.

To nic, że mam troje, a Oktyna tylko dw ty ośmioro będziesz miała. Gdzie ty to podziej« kiedy on ani ziemi, ani chaty nie ma?

Oktawia.

Ot! podziękowałabyś bratu, pocałowała go w rękę, że taki hojny dla ciebie, jakim d la ! nigdy nie był... i skorzystałabyś z jego łaski... ]

Salusia.

To i podziękuję. (Powstaje i idzie do Kom

tego). Dziękuje Kostuś za twoje dobre chęci, za tw

życzliwość... dziękuję, Kostuś, dziękuję! (Chce w twarz pocałować, on usuwa się niby zagniewanyi z ukosa spogląda na nią badawczo. Nagle chwyta ją głowę i całuje w czoło parę razy).

Konstanty.

A będziesz jutro grzeczną? a będz

rozumniejszą? j

Emilia

(tańczy. w ręce klaszcze i mówi jakby śpiewaĄ

A ja by nie poszła! a ja by nie poszła! Żeby i bryljantowy cały był, ten kołek, ja by za n: nie poszła! (Kręcąc się, upada zdyszana mężowi na

lana i przyśpiewuje dalej całując go). Zęby Michał!

Hardo duszo, akt 2, scena 9. 61 ja by tylko za niego poszła, dalibóg za nikogo by nie poszła, tylko za niego!

(Michał wybucha głośnym śmiechem i całuje żonę. Salusia patrzy na nich chwilę i załamuje ręce nad głową).

[oiistilllty (z krzykiem, gniewnie). Niech Emilka prze­

stanie wyrabiać i wygadywać, bo ja k Bóg na niebie...

(Wygraża pięścią i wybiega).

[icliilł. A! Kostanty... tego zanadto i ścierpieć nie mogę... (Wybiega za nim).

illliliil

(chwyta go za poły i leci za nim). Czekaj ! mój złoty, mój bryljantowy... rany boskie! (Wybiega)