• Nie Znaleziono Wyników

BENYENUT O CELLINI 1500— 1571

M ały Benvenuto jest stanowczo z życia niezadowolony. Oto wokoło niego w re praca artystyczna, taka, o jakiej właśnie marzy dusza chłopca; oto jego rodzinna Florencja okrzykuje sławę mistrza Rafaela, korzy się w zachwycie przed potężnym geniuszem M ichała Anioła; oto w e własnym rodzinnym dom u chłopca kwitnie budownictwo artystyczne, któremu oddaje się jego ojciec, zarazem po trochu m uzyk, malarz, i poeta, a on godzinami obsadza błyszczące oczka drogich kamieni, nakłada różnobarwne pokłady emalii; a w głowie ileż pom ysłów na takie artystyczne ,

zw yklejszym rzemiosłem w nieudolnych rękach.

Pracuje więc Benvenuto, pracuje usilnie, a równocześnie uczy się rzeźby, kopiując dzieła starożytne, studiuje rysunek. I tego

B E N Y E N U T O C E L L IN I

6 4

mu mało. Bada więc tajemnice medalierstwa, mechaniki, zapo­

znaje się z ozdabianiem złotem broni palnej, w wolnych chwilach gra i pisze poezje. D o czego tylko rękę przyłoży, idzie mu wybornie. Zna też Benvenuto swoje wszechstronne uzdolnienie i sam o sobie pisze w pamiętnikach:

„ B ó g albowiem i przyrodzenie obdarowali mnie najszczę­

śliwszym usposobieniem, dając tyle i tak doskonałej zręczności, że, co ^ tylko przyszło mi ,

bon oblega „w ieczne mia-

dy zawadiaka, pełen energii

cyzelowała miniaturowe fi- T Y

maty i sypie sztuczne forty; ' y ^

te same oczy, które wczoraj =^5

i ręka Benvenuta nie

zawo-dzą go w krwawej rozpra- BENVENUTO CELLINI KLEJNOT wie, tak jak nie zawodzą

go w cichym warsztacie złotnika. W podziw wprawia w szyst­

kich zręczność i pomysłowość przy budowie nowych maszyn oblężniczych, wiedza i umiejętność p rzy budowie szańców, wie­

dza, która przyszła mu nie wiadomo kiedy i jak.

Bóg i przyrodzenie obdarowali go hojnie.

O bok tych jednak darów przyrody otrzym ał Benvenuto jeszcze jeden, mniej dla niego dogodny. O to awanturnik to był i gwałtownik pierwszego rzędu. N iech no go kto zaczepił, krzywdę

W ielcy arty śc i 65

choćby mimowolną w yrządził, oddawał wnet z nawiązką. N ie ' przyjaciół też liczył na tuziny, i oto, dzięki intrygom niechętnych, ten sam zamek Świętego A nioła, którego przed niedawnym cźa- sem tak bohatersko bronił, zamknął za nim więzienne podwoje.

Siedząc w ciemnicy, napisał wówczas sonet do kasztelana zamku.

Sonet dotrwał do naszych czasów. W przekładzie brzm i, jak następuje:

O, gdybym umiał, śpiewałbym Ci, Panie, Jakie Bóg na mnie zesłał pocieszenie, Jakie cudowne miałem tu widzenie, Lecz na pieśń taką sił moich nie stanie.

Niech Ojciec Święty oną wieść dostanie, Jako Bóg dla mnie dobry nieskończenie, W e śnie mi kazał opuścić więzienie, A dusza jego wzruszoną zostanie.

I on rozkaże puścić mnie z niewoli, I raz na zawsze zrzuci gniew swój srogi, A za to pójdą co dzień w niebo dzięki.

O, niech mi słońce oglądać pozwoli, A cuda zrobię ! Spraw to, panie drogi, Złagódź, ach, złagódź straszne moje męki.

Przyszła noc ciemna; po sznurze, skręconym z porozdzie­

ranych prześcieradeł, spuszcza się więzień artysta; już, już blisko jest ziemi, wtem sznur zbyt krótki kończy się.

C o czynić ? W racać, czy skoczyć na los szczęścia ?

-— Raczej śmierć ! — pomyślał zbieg i skacze z wysokości.

A le szczęście nie dopisało. Spadając, łamie i kaleczy nogę.

Benvenuto ściska zęby.

— Raczej zginąć !

I czołga się, tłumiąc jęk bólu, podpełza pod bramę miasta, prześlizguje się niepostrzeżenie; ju ż zdaje się wolność pożądana błyskać z daleka, gdy gwałtowne szczekanie psów wstrzymuje znów ten pochód bolesny.

Grom ada zajadłych kundli rzuca się na nieszczęśliwego;

straszna walka wyczerpuje resztę sił Benvenuta, gdy jak zba­

wienie zbliża się jakiś przechodzień.

6 6

— N a Boga, miejcie litość, odnieście m nie do kardynała Cornaro, nie minie was nagroda — błaga ranny.

Przechodzień, zdjęty litością, odnosi Benvenuta do kardy­

nała, gdzie chory przychodzi do zdrowia, ale znów schwytany, zostaje osadzony w ciemnicy i skazany na śmierć.

Nadchodzi dzień kaźni; do celi wielkiego więźnia wchodzi kat, b y go poddać torturom i śmierci. Jeszcze chwila, a genialna głowa padnie pod toporem oprawcy.

I... co się stało? C zy drgnęło w dzikim oprawcy uczucie

nymi, przedstawiającymi ziemię i m orze".

M orzu, w postaci m ężczyzny, dał w jedną rękę trójząb,

C ó ż robi Berwenuto ? O to zbiera swoją służbę, uzbraja ją, napada

Benvenuto, zdziwiony i zmieszany, odpowiada milczeniem.

— K to jesteś ? — pyta znów król z udanym gniewem. wszystko, czego potrzebuje do wykonania artystycznych swoich pomysłów.

T e dobre stosunki m iędzy wielkim artystą a wielkim monarchą trw ały dość długo i byłyby przetrwały dłużej jeszcze, gdyby nie

B E N V E N U T O C E L L IN I P E R S E U SZ F L O R E N C JA . L O G G IA D EI L A N C I

6 9

K uźm a M edyceusz. Książę przyjmuje artystę łaskawie i zamawia u niego posąg P erseu sza1), który ma ozdobić pałac książęcy.

O porem idzie ta nowa praca Celliniem u. C o chwila odrywają go od ulubionego dzieła, to polecając wykonanie robót złotniczych, to powierzając mu oczyszczanie i dopełnianie starożytnych, w ydobytych z ziemi posążków. W reszcie książę cofa wypłaty robotnikom, którzy pomagają Celliniem u w robocie posągu.

— N ie ufa mi — pomyślał Benvenuto — ale ja muszę światu

gotowano formę, piec odlew niczy napełniono metalem i rozpalono wielki ogień, aby metal stał się dość płynnym i od razu napełnił wdziewa pośpiesznie ubranie, nie żałując kułaków i przekleństw prze­

rażonej służbie, która głowę traci, nie wie już, co ma m yśleć i robić.

*) Perseusz — bohater starożytny, zwycięzca potwornej Meduzy o wężo­

wych splotach zamiast włosów.

7 0

— A łotry, a niegodziwcy ! — krzyczy, ubierając się, Cellini uwija się najenergiczniej, rzucając tylko co chwila rozkazy krótkie, jak wojskowa komenda. Zapomniał o chorobie, o gorączce, o oba­

wie śmierci, którą przed chwilą przechodził.

W rzucono jeszcze kilkadziesiąt funtów cyny, podsycono ogień. M asa roztopionego brązu staje się coraz płynniejsza. naturalnej wielkości, trzymającego we wzniesionej ręce uciętą

71

głowę M eduzy, a w drugiej ręce miecz. Ciało M eduzy, pozba­

wione głowy, leży pod stopami zwycięzcy, a cała ta grupa wznosi się na ślicznej podstawie, też z brązu odlanej, a zdobnej w bogate ornamentacje i posążki.

Zachw yt nad tym dziełem sztuki b ył powszechny. Benve- nuto co dnia znajdował swoje drzwi obwieszone sonetami łaciń­

skimi i greckimi, wierszami, poematami, sławiącymi piękność nowego posągu, który obok ,,Solniczki“ jest najcenniejszym dziełem Benvenuta, a do dziś dnia zdobi galerię otwartą we F lo­

rencji, zwaną „L o g g ia L an ci".

A rtysta w dalszym ciągu pozostaje na dworze i na usługach M edyceuszów. M ając lat 62 wykonywa przecudny krucyfiks czarny, marmurowy, z wiszącym na nim białym ciałem Z ba­

wiciela.

O d tej chwili mało ju ż wiem y o Benvenuto Cellinim . T w ier­

dzą niektórzy, że niepohamowany ten awanturnik przyw dział na czas jakiś suknię zakonną. Zm arł, licząc ju ż siedemdziesiąt lat pracowitego i niespokojnego żywota.

TYCJAN 1477— 1576

Po czasach Leonarda da V inci i Rafaela, a za życia jeszcze M ichała Anioła, w środkowych W łoszech, to jest głównie we Florencji i Rzym ie, coraz gorzej dziać się zaczęło. M alarzy i rzeźbiarzy było jeszcze bardzo wielu, sam Rafael zostawił po sobie cały szereg uczniów, ale żaden z tych artystów nie zaszedł bardzo wysoko. O brazy ich b yły coraz to gorsze, wielu też zja­

wiło się naśladowców, to jest takich malarzy, którzy zamiast stwarzać sami coś swojego, naśladowali tylko wielkich mistrzów, a wiadomo, że, kto tylko chce kogoś innego naśladować, nigdy nic bardzo dobrego nie stworzy. T a k się też z malarzami rzym ­ skimi i florenckim i stało.

A le z W łocham i było wówczas tak, jak z bardzo żyzną ziemią, co to, gdy w jednym miejscu wyjałowi się i rodzić nie chce, to wnet w drugim miejscu, gdy byle nasionko padnie, wyrasta roślin­

ność bujna nad podziw.

7 2

Ledw ie sztuka we Florencji i Rzym ie przygasła, a ju ż w innym włoskimmieście, pięknej, nadm orskiejW enecji.awogóleweW łoszech północnych wyrastał cały szereg wielkich, utalentowanych artystów.

I może sądzicie, że oni szli śladami, że powtarzali m istrzów

żeby obrazy ich miały bardzo piękne, żywe kolory. T akich m alarzy zwą

stawiającym „W niebow zięcie M atki Boskiej".

Zachwycają się ludzie bogactwem barw i doskonałością rysunku, ale dziwią się też po trochu. T a M adonna taka zupełnie inna od widywanych dotychczas ! N ie D ziew ica to słodka i pokorna, ale raczej radosna i triumfująca Królowa, wznosząca się w niebo, otoczona orszakiem anielskim. N a dole Apostołow ie gwałtownymi i pełnymi życia ruchami wyrażają swoje zdumienie i wzruszenie.

Obraz ten, przeznaczony do jednego z kościołów weneckich, zapewnił Tycjanow i trwałą sławę.

7 3

T Y C J A N W N IE B O W Z IĘ C IE W E N E C JA . A K A D E M IA

7 4

Trium fująca M adonna była zarazem triumfem artysty nad złowrogą wróżbą starszego kolegi i nauczyciela.

Sypią się teraz dzieła za dziełami. O to „C risto della moneta"

— obraz przedstawiający chwilę, gdy Chrystus odpowiada fary­

zeuszowi: „O d d ajcie co Boskie — Bogu, a co cesarskie — cesa­

rzucił swoje niebiańskie widzenia, a zaczyna odtwarzać sceny mitologiczne, piękne nim fy i boginie, wesołych faunów i sa­

Karol V zaprasza do N iem iec i Hiszpanii i nie tylko zaprasza, ale ugaszcza na swoim dworze i, rzecz dziwna, nieugięty ten władca wobec T ycjana jest uprzedzająco grzeczny, wprawiając tym w zdumienie otaczających go dworaków.

W pewnej chwili, gdy T ycjan zajęty był malowaniem por­

tretu Karola V , z ręki artysty wysuwa się pędzel i stacza do stóp cesarza. Zanim T ycjan zdołał się spostrzec, cesarz schyla się, podnosi pędzel i uprzejmie wręcza go artyście. N ie wiadomo zaiste, czy podobna uprzejmość spotkała kogokolwiek na świecie ze strony dumnego i nieprzystępnego władcy.

— Książąt, hrabiów, szambelanów mogę mieć w każdej jest sam gospodarz tej wspaniałej rezydencji, T ycjan, pierwszy malarz wenecki, znany nie tylko we W łoszech, ale i w świecie

pującej pracy, a gości zapraszać nie potrzebuje: sami się wprasząją, za zaszczyt sobie mając gościnę u Tycjana.

Idą tedy lata chwały; gdzie tylko stanie stopa weneckiego mistrza, w ślad za nim idą hym ny pochwalne.

O to od miasteczka U rbino ciągnie orszak wspaniały, strojny.

— Książę udzielny, czy król sam może ? — myślą prze­

chodnie i okoliczni mieszkańcy.

T Y C J A N Z Ł O Ż E N IE D O G R O B U

P A R Y Ż . L U W R

N ie król to jednak, nie książę krwi, ale jeden z książąt w iel­

kiej sztuki, Tizian o Vecelli, odbywa swą drogę ku Rzym owi, zaszczycony orszakiem honorowym, który mu książęta Urbino dodali.

Zjeżdża do Rzym u. Papież każe mu dać mieszkanie w pałacu, blisko swojej osoby. W oln o mu, kiedy chce, przechadzać się po całym W atykanie, a O jciec św. w każdej chw ili chętnie udziela posłuchania wielkiemu gościowi. T u zapoznaje się T ycjan z M ich a­

łem Aniołem ; dwie te jednak wielkie gwiazdy świata artystycz­

nego nigdy zbliżyć się do siebie nie mogły.

77

K ażda świeciła swoim blaskiem, a każda odmiennym. N ie rozumieli się.

Pewnego dnia słonecznego, podczas pobytu Tycjana w R zy ­ mie, liczni przechodnie, mijając rezydencję papieską, skłaniają głow y w głębokim ukłonie; niektórzy klękają na ziemi, wznosząc oczy ku oknu, gdzie widnieje poważna i spokojna postać papieża, Pawła III.

U P a p a ! — szepczą — il Papa, tylko jakiś pięk­

niejszy niż zwykle — dziwią się.

A postać O jca świętego cicho i nieruchomo patrzy żyw ym i oczyma na swoje owieczki, korzące się u jego stóp. C ich o i nier ruchomo patrzy, boć nie z krwi jest i ciała, jeno siłą talentu mistrza na płótnie utworzony, a z tak niezrównaną doskonałością, że zdaje się być samym życiem.

W „w iecznym m ieście" niedługo bawi T ycjan; tęskno mu do cichej W enecji, dokąd też powraca niebawem, by dalej, pomimo

K A R O L V W P R A C O W N I T Y C J A N A

78

podeszłego ju ż wieku, pracować z jednakim zawsze zapałem, z jednaką doskonałością.

Nadchodzi rok 1576. Dziewięćdziesięciodziewięcioletni artysta pracuje nad nowym obrazem, przedstawiającym Z ł o ż e n i e d o g r o b u . I nikt b y nie przypuścił, że to stuletni prawie starzec rzuca na płótno te śmiała zarysy, kładzie te żywe, sło­

neczne barwy.

Ż ył w nim duch m ocny, m łodzieńczy, niespożyty.

I przychodzą na W enecję dni straszne, dni rozpaczy i bez­

silnej walki: zaraza pada na miasto; ludzie giną setkami, zara­

żone zwłoki chowają pośpiesznie nocami.

W samotnej, wspaniałej pracowni dogorywa wielki artysta.

W szyscy go odbiegli, zaraza wystraszyła przyjaciół i służbę, każdy chroni życie. I kona ten wielki mistrz, jak nędzarz ostatni.

— U m arł T ycjan ! — - obiega W enecję wieść żałobna, i mimo strasznych chwil, które przeżywa miasto, wieść ta uderza jak piorun. Z pałacu Barberigo wyniesiono ze czcią zwłoki w iel­

kiego starca; w brew przepisom, które obowiązywały w czasach zarazy, uczczono je wspaniałym pogrzebem, za którym poszła cała W enecja, i złożono te ziemskie szczątki w kościele ai Frari, tym samym, gdzie królowała jego wniebowzięta Madonna.

#

* *

Powiązane dokumenty