ZŁOTE CZASY SZTUKI NIEMIECKIEJ
SZTUKA HOLENDERSKA REMBRANDT
1606— 1669
Puste, jednostajne równiny Holandii, om glone równiny, biegnące ku morskim brzegom. O d miejsca do miejsca wielka ciemna masa o ruchomych skrzydłach, niby loty jakiegoś fan
tastycznego ptaka. O koło jednego z takich budynków o roso
chatych konturach, wałęsa się trzynastoletni chłopiec, mały, krępy, nieładny, o grubych rysach i bystrych oczach. z rozwichrzonym i włosami, tam nakryta kapeluszem o szerokich
168
rondach, który do dziś dnia nosi nazwę ,,rembrandtowskiego“ . Coraz inne studium, coraz inne oświetlenie.
A ch , zwłaszcza oświetlenie ! Jakby kto lampę postawił, jakby młodej kobiety o filuternych loczkach dokoła dziecięcej twarzy, w strojnej, osypanej klejnotami sukni. T o ukochana żona R em brandta, Saskia, śliczna, młodziutka Saskia, którą utalentowany mąż m alował niezliczoną ilość razy, strojąc ją w bogate szaty, obwieszając klejnotami. A jak błyszczą te jego malowane klejnoty, jak żyw e, patrzące oczka !
I nie wiadomo, kto więcej lubił te błyskotki, czy piękna pani Rembrandtowa, która się w nie stroiła, czy mistrz van Rjin, który je malował.
169
Pracownię ma Rem brandt nie byle jaką. N ie brak w niej pięknych draperyj, starych zbroi, artystycznych sztychów, nie brak w niej i uczniów, chociaż... gdybyśm y w eszli do owej pra
cowni, nie ujrzelibyśm y w niej ani jednego. G dzież ich pochował m istrz Rem brandt ?
N a ostatnim piętrze dom u szereg drzwi; gdybyśm y je uchylili, zobaczylibyśm y pokoiki malutkie, niby celki klasztorne, a w każdej z celek pracuje osobno jeden tylko uczeń, zamknięty, odosobniony od innych. N ie słychać tu wesołego gwaru, jak w pracowni R u bensa; każdy zatopiony w sobie, niby m nich na modlitwie, patrzący tylko w swoją duszę i w naturę.
-— N iech każdy sam w sobie wszystkiego szuka, nie naśla
duje nikogo, prócz natury — m yślał m istrz i zamykał w celkach artystycznych więźniów.
G d y jeden z uczniów zadawał mu za w iele pytań, odpowiedział:
— Staraj się zużytkować wszystko, co umiesz, a potem sam już będziesz wiedział, jak pójść dalej.
Fanatyczny w ielbiciel natury szczerej i prostej, wszystko na świecie uważał za godne studiowania: obdarte łachmany żebra
ków, fioletow y nos pijaka b yły to dla niego tematy równie ciekawe, jak aksamity książąt lub klejnoty i koronki Saskii.
I gdzież bo nie szukał swoich m o d e li!
O to siedzi w jakimś podmiejskim szynku, ciekawie śledząc ruchy i w yrazy tw arzy pijaków. K iedy indziej błądzi po zaułkach żydowskiej dzielnicy Am sterdam u, upatrując typów charaktery
stycznych do swoich kom pozycyj biblijnych. I naprawdę, te po
stacie biblijne Rembrandta — to prawdziwi Ż yd zi, to ich typy semickie o w ybitnych rysach i ognistych, pięknych oczach, to ich wschodnie twarze, nacechowane już to melancholią, już to wyrazem chytrości i zawziętości; to zw ykli ludzie, tacy, jakbyśm y ich widzieli w życiu codziennym.
W arsztat stolarza holenderskiego, oświetlony promieniem słońca; w głębi pracuje rzemieślnik z zawiniętymi rękawami,
Z powodu tego umiłowania prawdy i natury, opowiadają
zajęty pilnie odtwarza- RCMBRANDT SASK]A
mem świetnego obrazu, DREZNO. GALERIA który miał przed sobą.
— G d y go skończysz, też ci się nie sp o d o b a ! — rzucił
Rembrandt chętnie pokazał koledze swoje prace, uprzejmie objaśnił sposoby malarskie, którymi się posługiwał, i niebawem poszli w doskonałej zgodzie ku pracowni V an D ycka. Rembrandt pilnie oglądał obrazy kolegi, przechodząc obojętnie koło idealnych kompozycyj i chwaląc w nich tylko wyborną technikę.
— Daj mi ten obraz, a będę zadowolony — rzekł wreszcie, zatrzymując się przed obrazem niedokończonym jeszcze i stoją
cym na sztalugach.
— Pragnij tylko natury — odparł żyw o Rembrandt — ona młoda, śliczna kobietka, strojna i uśmiechnięta. V an Rjin z zachwy
tem obrzucił ją okiem, nagle jakaś myśl błysnęła mu w głowie.
Saskia, śmiejąc się, przywdziała swoje najstrojniejsze szaty i niebawem zajęła miejsce blisko ławki, w której siadywał Van
173
D yck. Rem brandt stał na uboczu i uśmiechał się żartobliwie, właśnie chwilę podwójnego trium fu, a jest jednym z najwybitniej
szych dzieł mistrza.
Jest w Am sterdam ie obraz, nazwany „P atrol nocny", a umie
szczony nisko ponad podłogą. Z bram y starożytnego budynku wysypuje się gromada ludzi, członków stowarzyszenia strzeleckiego.
O to kapitan ich na przedzie, oto dobosz bije w bęben, chorąży rozwija sztandar, a mały chłopiec biegnie co sił, żeby zobaczyć
1 7 4
REMBRANDT REMBRANDT Z ŻONĄ wychodzących. Idzie niesforna gromada, idzie wprost na widza, wychodzi z obrazu, niby żywa; widzisz ich błyszczące oczy, zamaszyste ruchy... chwila, a wyjdą na ciebie, i mimo woli usu
wasz się krokiem w tył, aby przepuścić tych wesołych towarzyszy ! T u znów zasiedli u stołu rajcowie: czarne ich szaty, duże kapelusze, poważne oczy, wpatrzone wprost w oczy widza. Jeden z obecnych powstaje, w tej chwili otworzy usta i przemówi... Taki
175
dziw ny obraz ! Spojrzyj z odległości, zdaje ci się, że każda fałda, każda zmarszczka wykończona pracowicie; podejdziesz bliżej, leżą warstwy farby, nic nie odróżnisz w tym pewnym, śmiałym zbyw a dobrze; żyje jednak wystawnie, skupuje cenne starożyt
ności i zawsze też łaknie pieniędzy.
M istrz tymczasem przyglada się ciekawie wybornej robocie, aż przysiadł na podłodze, wreszcie wybucha wesołym śmiechem.
W tem w oknie sąsiednim ukazuje się druga taka sama nie
wiasta, tak samo ubrana, tylko że żywa. U chyla okiennicę i znika we wnętrzu.
T eg o ju ż było za wiele.
— Sobowtór, cud ! — szepczą niespokojnie.
— Cud, tak, cud s z tu k i! — • woła w tej chwili jeden z prze
chodniów — patrzcie lepiej, wszak to obraz ! T o figiel mistrza Rembrandta !
A Rem brandt tymczasem w głębi swego warsztatu pracuje pilnie, z rąk jego wychodzą coraz nowe obrazy rodzajowe, biblijne, krajobrazy, portrety; wszystko drga życiem, porywa siłą światła.
Jest portret matki jego, staruszki wspartej na kiju, patrzącej na widza starymi, wyblakłym i oczyma, tak żyw y i naturalny, że chciałoby się podać ramię staruszce, którą widać siły już opuściły.
W chw ili najpiękniejszego rozwoju talentu spada na mistrza cios niespodziewany. Saskia, ukochana, śliczna Saskia opuszcza go na wieki. T a śmierć niespodziewana była dla Rembrandta uderzeniem piorunu. N ie przestał wprawdzie pracować. Z czasów
REMBRANDT RADA CECHU SUKIENNIKÓW
AMSTERDAM. RIJSK MUZEUM
W ielcy a rty ś c i 1 2 177
po śmierci żony pochodzi ów piękny obraz ,,C ech sukienników".
Zaniedbał się jednak mistrz amsterdamski, opuścił, nie dba o swój dobytek, i w kilka lat po stracie, jaką poniósł, w obce ręce prze
chodzą pyszne zbiory sztychów, starożytności i obrazy, a Rem-- brandt w ynosi się z tego domu, w którym tyle lat szczęśliwie
przebył, i dożyw a dni swoich w ciszy i zapomnieniu.
H andlowy Amsterdam , coraz więcej pochłonięty sprawami pieniężnymi, nie ma czasu na ideały. W ielki mistrz, niby lew raniony, kona w odosobnieniu i samotności.
Z a trumną van Rjina nie pociągnęły tłum y niezliczone, jak za zwłokami wielkich z włoskiego „O drodzen ia".
Garstka przyjaciół i wielbicieli oddała wiecznym mrokom — wielkiego malarza światła.