• Nie Znaleziono Wyników

BURZA NA BAŁTYKU

W dokumencie Kalendarz Morski i Kolonialny na rok 1933 (Stron 123-133)

Trzykroć z portu na morze nawa wychodziła, Trzykroć zasię do brzegu nazad się wróciła;

Poszła potem przezdzięki, ryjąc morskie wały, A żagle roztoczone pochop z wiatru brały.

Jeszcze były wieczorne nie zgasły zorze, Kiedy nieuśmierzony wicher wpadł na morze.

Szum powstał i gwałtowna zwierzchu niepogoda, Wały za wałami pędzi poruszona woda;

Krzyk w okręcie, a chmury nocy przydawają, Świata nie znać, wiatry się sobie sprzeciwiają, Usiłuje Zachodny przeciw Wschodnemu,

Usiłuje Południ przeciw Północnemu.

Morze huczy, a nawę miecą nawałnóści,

Raz się zda, jako w przepaść pojźrzeć z wysokości, A kiedy się zaś wały rozstępują, ani

Miasta widać wielkiego z głębokiej otchłani.

Piasek z wodą się miesza, a w poboczne ławy Bije szturm niebezpieczny, nawa żadnej sprawy Nie słucha, ale w morskiem rozgniewaniu pływa Samopas, a mokra śmierć zewsząd się dobywa.

Całą noc ta okrutna niepogoda trwała.

Nazajutrz, kiedy zorza z wody powstawała, Rozchodziły się chmury, wiatry ucichały, A pieniste znienagła wały upadały.

Już było słońce wzeszło, już żagiel rozpięty Nawy znowu prowadzi, kędy dwa okręty Z boku się okazały.

Al. Majewski.

Wiatr! Wiatr!

Ileż treści zawiera się w tem matem słówku, ile najróżnorodniejszych istności, które człowiek w nieustającym podboju przyrody poznać i okieł­

znać musiał lub przynajmniej próbuje.

Wiatr! — z upragnieniem witany przez spalonego żarem słonecznym człowieka — upajający, kiedy zadmie i precz odrzuci jakby kulę szklaną, co zamyka się nad nami w skwarne dni letnie — błogosławiony przez że­

glarza, którego „sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem” ogarnęła nagle niesamowita cisza — z lękiem przeżywany, gdy siła jego z każdą chwilą wzrasta, gdy wśród nieopowiedzianego ryku mknie z szybkością dwudziestu, trzydziestu i więcej metrów na sekundę — przerażeniem na­

pełniający, gdy postać orkanu, jakby bestji apokaliptycznej, przybiera i na skrzydłach swoich niesie zamęt, zniszczenie, ruinę, a „okiem” złowrogiem zabija wszystko, co żyje.

Wiatr nie przedstawia dziś zagadki dla nikogo, kto się cokolwiek za­

poznał z meteorologją. Określono dokładnie jego powstawanie, drogi, siłę natężenia, szybkość, nawet... zamiary. Stwierdzono przedewszystkiem, że wiatr jest pędem powietrza, uzależnionym od jego ciśnienia, płynącym jakby nurtem z miejsca wyższego do miejsca niższego ciśnienia. Dla badania ciśnienia powietrza wynaleziono barometr. Z biegiem czasu utworzono całe mnóstwo stacyj meteorologicznych, których zadaniem jest bezustanne śle­

dzenie ciśnienia, kierunku wiatru, zachmurzenia, temperatury i opadów.

Wyniki tych badań przenosi się na mapkę meteorologiczną, stosując dość prosty system znaków dla oznaczenia wyników.

Zanim wzlecimy na skrzydłach wichrów ponad dalekie lądy i morza, zanim poznamy różne odmiany wiatrów i różne ich cechy, rzućmy okiem przez chwilę na mapkę meteorologiczną (ryc. 1).

Cóż znaczą te krzywe linje? Są to tak zwane izobary. Wytycza się je przez miejscowości, w których stan barometru (a więc ciśnienie) jest jednakowy 760 mm na barometrze — to stan średnio normalny. Jeśli się podnosi idzie ku „maximum“, które na mapce oznacza się jako wyż.

Jeśli jest coraz niższy — to dowód, że ciśnienie powietrza się zmniejsza, aż doprowadza barometr do „minimum”, t. j. do 750—740 mm lub jeszcze mniej. To minimum oznaczamy na mapce jako niż. Jeśli izobary tworzą

Rys.1

koła współśrodkowe, w których centrum panuje minimum, mówi się o de­

presji barometrycznej. Te minima nie tkwią na miejscu, lecz nieprzerwa­

nie wędrują, najczęściej z zachodu na wschód. Tak np. depresja, notowa­

na na wschodniem wybrzeżu Ameryki, puszcza się w podróż przez Atlantyk i już w 5—6 dni nawiedza wybrzeża Irlandji. Drogi niżów wytyczyła przyroda niemal raz na zawsze i rzadko kiedy ulegają one zmianie.

A wiatr? Wiatr związany jest ściśle że stanem barometru: wieje wła­

śnie od maximum do minimum w linjach spiralnych. Ogół tych linij spiral­

nych, ciągnących od zewnątrz ku środkowi, nazywamy cyklonem (a tak samo i sumę wiatrów, uzmysłowionych przez linje), w wypadku przeciwnym antycyklonem (ryc. 2).

ANTYCYKON

Rys.2

Ale dość cyfr, map, terminów! Żyjemy szybko, intensywnie i pobie­

żnie. Porywa nas wszystko, co wielkie, potężne, nadzwyczajne, niewiary­

godne. Nienawidzimy systematyczności, akuratności, punktualności (nawet wyrazy niepolskie), — pomińmy więc różne wiatry, co — jakoby urzędnicy, zmierzający codziennie o jednej porze z domu do biura i z biura do do­

mu — wieją regularnie w oznaczonych porach i w oznaczonych kierunkach, pomińmy passaty, monsuny i jak tam się nazywają ci przyjaciele żegląrzy, porzućmy dziedzinę zwyczajności: pędu nam trzeba, mocy, zgiełku, walki, zwycięstwa lub klęski.

Więc dajmy się nieść na skrzydłach wichrów dmących: bory, samumu scirocco’a, harmattan’u, pamperu i norderów; wichrów wirowodmących:

tornado i trąb powietrznych; oraz wichrów wirowych, nad wszystko stra­

szniejszych, pod różnemi znanych nazwami: orkanu, huraganu, cyklonu, tajfunu.

Jeden jest wiatr, a jednak wiele jest wichrów i każdy ma odrębną duszę.

Dajmy pierwszeństwo wichrom, które niejeden poznał, przebywając w Alpach czy też w Dalmacji. Alpejski fon i nadadrjatycka bora — to wiatry charakterystyczne i typowe dla mnóstwa innych wichrów. Fon, to wicher suchy i ciepły (jak w Tatrach wiatr halny), wieje z grzbietów górskich w doliny, a powstać może nawet z bardzo błahej przyczyny, n. p. krzyku lub strzału, oczywiście, gdy sprzyjają warunki atmosferyczne, t. j. gdy po jednej stronie grzbietu górskiego jest wysokie ciśnienie, a z drugiej skłonność do

„minimum".

Ale oto — uwaga! Niebo się zaciąga niespodzianie, ciężkie zwały chmur wtoczyły się na szczyty nadbrzeżne i stanęły nieruchomo, grozę wzbudzając wśród ludzi, którzy chronią się szybko do domów. Najwyższy czas, bo oto z gór, od wschodu, runął pierwszy podmuch zimnego, suchego wiatru, wstrząsnął w posadach domami, zakołysał potężnie drzewami,

roz-i i

TO

3

sypał grad kamieni, oderwanych po drodze od głazów, aż — przebiwszy na wylot miasto — spadł na morze, rozbił fale w miljardy kropel czy atomów wody i mgłą przesłonił widnokrąg. Za pierwszym podmuchem drugi, dziesiąty, setny, miljonowy — coraz gwałtowniejsze, coraz szybsze, ba, niewiarogodne: 50—60 m na sekundę. To bora nad Adrjatykiem, odmienna nieco od siostrzycy, co wieje na północno-wschodnich wybrzeżach morza Czarnego w okolicy Noworosyjska, odmienna, bo czarnomorski wicher, zle­

ciawszy od gór waradyjskich, przynosi z sobą tak silny zamróz, że pył wodny w zetknięciu z masztami i takielunkiem okrętów w mgnieniu oka przemienia się w lód. Biada wówczas żeglarzom, którzy nie usuwają tego pancerza lodowego — zatonąć mogą rychło, jak gdyby stali na morzach podbiegunowych, a nie na szerokości Bordeaux, Turynu czy Fiume.

Bora wieje przeważnie w zimie, ale nierzadko zdarzyć się może i la­

tem, trwa nieraz kilka godzin, a nieraz kilka tygodni (z przerwami). Bora jest następstwem stosunków klimatycznych, panujących w wymienionych krainach. Pasma górskie, dość wysokie, skutecznie chronią osady nadbrzeżne przed ciągłemi, zimnemi wichrami z półn. - wschodu, ale jeśli masa zimne­

go powietrza, gromadząca się po drugiej stronie gór, znajdzie się na wy­

sokości wzniesień, jednym susem je przeskakuje i wpada na zaciszne osady, jak sęp na upatrzone ofiary.

Bliskim kuzynem bory jest mistral, wiatr wiejący na przestrzeni od zatoki genueńskiej aż po ujście rzeki Ebro, początkowo łagodny i przyjemny, ale rychło urastający do rozmiarów huraganu, co przewraca pociągi, wy­

rywa krzewy i drzewa, obala domy. Gdy zaczyna wiać, niebo jest lazu- rowo czyste, ale błyskawicznie zaciąga się chmurami szaremi i tak gęstemi, że mrok ogarnia ziemię.

Ale nie, dość tego! Kraje śródziemnomorskie znają jeszcze jeden wiatr — scirocco. Występuje on zarówno we wschodniej części morza śródziemnego (szczególnie Adrjatyk), jak i w zachodniej, ale pod odmiennemi postaciami. Na Adrjatyku jest to wiatr wilgotny, ciepły, niesłychanie gwał­

towny. Nie ma wyznaczonego okresu na występy, których nie można nazwać gościnnemi. Powstaje wówczas, gdy nad póln. - zachodnią Europą panuje silna depresja, a na półw. Bałkańskim lub Małą Azją wyż. Najczę­

ściej pojawia się wiosną na północnym Adrjatyku, jesienią i zimą na połu­

dniowym. Łatwo go przewidzieć, bo zwiastunami jego są niebywały skwar, duszność i cisza powietrzna, a nadto znamienne dla tego wichru chmury, z niewinnych obłoczków przemieniające się w nieprzebitą kotarę ciemności, wreszcie powolny, ale stały spadek barometru. A gdy raz dąć zacznie, może — zwłaszcza w zimie — szaleć nawet kilka tygodni bez przerwy.

Scirocco na północnych wybrzeżach Afryki — to wiatr suchy i gorący:

wieje w różnych porach roku, od południa, a zawdzięcza swe powstanie wysokiemu ciśnieniu powietrza nad Saharą. Stamtąd mknie poprzez Atlas.

Prawie nagle „robi“ się gorąco, nieznośnie duszno, coraz goręcej (40 nawet 50° C), a równocześnie z dzikim poświstem przelatuje wicher. Świat cały zasnuwa się żółtoczerwoną mgłą, z poza której przeziera blada,

bezpro-mienna tarcza słońca. Często wicher ten, przez Arabów gibli albo samum zwany, gdy nabierze mocy huraganu, wyrywa z pustyni olbrzymie masy piasku, skręca je w kolumny, i znów ciska o ziemię lub wyrzuca w powie­

trze i unosi daleko, daleko, na północ, strącając ciężar nieraz dopiero w Europie środkowej, a nawet północnej (Danja). Z tym to „z afrykań­

skich pierwszym wichrzycieli” walczył zwycięsko nieustraszony Farys mickie­

wiczowski, kiedy ten „ryknął i nakształt piramidy ciągnął”. W życiu jednak

nieszczęsny jest los zbłąkanego lub nieostrożnego jeźdźca, który czytać nie umie na niebie i wyruszy na pustynię w złą godzinę przedsamumową. Da­

remnie zbielałe jego wargi szeptać będą imię Allaha...

Jakby dalszym ciągiem scirocco’a jest tzw. leveche, wiatr nawie­

dzający południowo-wschodnie wybrzeże Hiszpanji, tern znamienny, że za­

bija swym ognistym oddechem liście i kwiaty drzew i krzewów. Jest to zakątek, po którym hulają przeróżne wichry, zwłaszcza nieco niżej, w cie­

śninie Gibraltarskiej. Cieśnina ta leży w zimie między dwoma wyżami (w Hiszpanji i w Afryce), na których miejsce latem występują niże. Z tego powodu istnieje tu stała „rywalizacja", której wynikiem wichry, wiejące ze wszystkich stron świata przez cały rok boży (levante, poniente, tramon- tana i libeccio).

Sahara jest również kolebką harmattan’u, wiatru na zachodnich wybrze­

żach Afryki, który wprawdzie nie dorównywa siłą wymienionym poprzednio, ale tern jest ciekawy, że porywa jeszcze większe masy pyłu piaszczystego, niż samum, a następnie roznosi je daleko na Atlantyk, „przeładowuje" na passaty i „wysyła" do Nowego Świata.

Pomińmy mało interesujące wiatry stepów patagońskich — p a m p e ro, jawiące się wśród blasku błyskawic i huku grzmotów; pomińmy gwałtowne wichry, wiejące w zatoce Meksykańskiej, w zachodnim Meksyku, w Peru, Chile, a nawet w północnej części morza Arabskiego, niebezpieczne i zdra­

dliwe nordery.

Natomiast dajmy się nieść wichrom, co są jeszcze szkwałami (tak że­

glarz nazywa każdy silny dmący wiatr), ale równocześnie pozwalają do­

myślać się, co to są orkany czyli wiatry wirujące. Same nazwy — tor­

nado (wicher kręcący się) i trąby powietrzne — dowodzą tego wyraźnie.

Tornado wieją na zachodnich wybrzeżach Afryki (szczególnie między równikiem i 10° szerokości północnej) oraz w Stanach Zjedn. A. P. Tor­

nado w Afryce pozna każdy: na horyzoncie, z kierunku, z którego ma przyjść wicher, ukazuje się znamienna ławica chmur, żółtawa, nieco zgięta w formie łuku. Ławica ta zwolna wspina się ku górze, coraz szersza, coraz groźniejsza. Wreszcie zamienia się jakby w olbrzymie cielsko pterodakty- lusa, co ostrym dziobem mierzy prosto w niebiosa, wzlatując coraz szyb­

ciej i szybciej aż do zenitu. Wówczas błyskawice przerzynają powietrze, trzeszczą pioruny, syczy grad lub deszcz, a wicher jak wściekły rumak, co zerwał wędzidła, rzuca się na wsze strony, tratując i niszcząc wszystko.

Mija pół godziny i oto znów niebo przeczyste rozwiesza się ponad spo- kojnemi odmętami wód.

Tornado w półn. Ameryce są ściglejsze niemal, niż myśl. Wystarczy im jedna minuta, aby poczynić takie spustoszenia, jakich często nawet naj­

gwałtowniejszy orkan nie wyrządza. Patrz Na widnokręgu pojawiła się c mura w kształcie kuli o średnicy 200-400 m. Pędzi jakby po ziemi z przerażającą szybkością 15—20 m na sekundę; ale zanim człowiek zdoła coś przedsięwziąć, już ogarnia go burza, zmiatająca wszystko po drodze w sposób wprost potworny. Jest to jakby nagły wybuch, po którym na przestrzeni, pół mili morskiej szerokiej, 4—100 długiej, pozostaje jedynie cmentarzysko. Wicher ten ma tak potworną moc, że nietylko drzewa i dachy, ale nawet całe domy unosi w powietrze, rzucając je o kilka mil dalej, jak domki z karć. Przyczyną tego jest straszliwa siła ssąca, czająca się w samym środku kiążka wirowego.

Z tego właśnie względu podobne do tornado są trąby powietrzne.

Są to jakby pompy ssące, które wciągają potężnym oddechem wszystko, co napotkają, a przedewszystkiem piasek i wodę, tworząc niebosiężne ko­

lumny. Powstają zazwyczaj w przestrzeni powietrznej, jako małe ale nie­

słychanie gwałtowne wiry, które często przedłużają się ku dołowi, aż do ziemi, i wówczas rozpoczynają swoje dzieło zniszczenia. Nic im się oprzeć nie zdoła.

Jednakże tornado i trąby powietrzne — to zaledwie miniaturki orkanów, prawdziwych wichrów wirujących, hasających na ogromnej przestrzeni całej strefy gorącej i wyżej, aż poza zwrotniki. Zależnie od tego, gdzie wystę­

pują, noszą różne nazwy: orkanów na północno-amerykańskich wybrzeżach Atlantyku i Pacyfiku w południowej części oceanu Indyjskiego, tudzież na morzach południowych od wysp Towarzyskich do brzegów Australji;

orkanów zachodnio-indyjskich albo huraganów w okolicy wysp Antylskich;

cyklonów na morzu Arabskiem i w zatoce Bengalskiej; tajfunów na wschod­

nich wybrzeżach Azji i wyspach okolicznych. Tworzą się głównie w lipcu, sierpniu i wrześniu w szerokości północnej, zaś w styczniu, lutym i marcu w szerokości południowej.

Czemże jest orkan? — Ażeby to zrozumieć, wyobraźmy sobie, że wzbiliśmy się wysoko w powietrze i spoglądamy stamtąd na atmosferę jako na kompleks prądów powietrznych (gdyby one mogły być widoczne).

Nagle „widzimy”: wprost pod nami powstaje, oczywiście wskutek różnicy ciśnienia, duży płaski wir powietrzny kształtu elipsy. W samym środku jego znajduje się oko orkanu, o średnicy 1—2 mil morskich. Panuje tam bezwietrzna cisza, podczas gdy ze wszystkich stron wieją ku środkowi nieopisanie silne wiatry. Po pewnym czasie „oko“ zaczyna żyć: rozciągać się, wydłużać i dojść może do 20—40 mil morskich średnicy. Wir ten nie

stoi w miejscu, lecz najpierw obniża się, a potem wiruje szybko, w osłonie ciemnokrwistych chmur, z których raz po raz wylatują ogniste pociski piorunów i leją się strugi wody.

Nie trzeba się wysilać na opisywanie siły niszczycielskiej orkanu.

Wystarczy powołać się na takich jego piewców, jak Conrad i London. Nie trzeba też dodawać, że gdy okręt znajdzie się „oko w oko“ z orkanem,

' i

i

BURAN

ciężkie przeżywa chwile i jeśli wczas ujść nie zdoła poza pole działania orkanu lub przynajmniej zdala od jego centrum, zginie niechybnie, rozer­

wany przez wichry na strzępy lub zalany przez góry wodne.

Szczęściem umysł ludzki nie próżnuje i od wieków wydziera przyro­

dzie tajemnice, któremi się posługuje w zwalczaniu wrogich sił. To też dziś żeglarz może przeważnie rozpoznać zbliżanie się orkanu, jego kieru­

nek, rozpiętość, siłę i dość wcześnie ujść w bok. Przeważnie, ale nie zaw­

sze, co jest nawet potrzebne, by człowiek nie wyobrażał sobie, że jest czemś więcej, niż... człowiekiem.

Ktoby zaś zatracił to poczucie rzeczywistości, niechby choć raz prze­

żył buran czyli nawałnicę śnieżną na rozległych, bezkresnych przestrze­

niach Syberji. Nic straszniejszego, nic bardziej beznadziejnego. Biały mrok otula się dookoła samotnego wędrowca, jak całun grobowy. Nie wi­

dać w nim nieba ani ziemi. Nie odczuwa się chęci oporu ani celu walki.

Rezygnacja opada duszę. Chciałoby się spocząć na puszystej pościeli i dać się przytłoczyć puszystym górom śniegu, aby bodaj w ostatnich chwilach zapomnieć o wszystkiem, co ziemskie, co ludzkie, co małe i zamyślić się o tem, co nieziemskie, nadludzkie, potężne, i szeptać drżącemi wargami za Poetą:

„....Kto Ciebie nie czuł w natury przestrachu...."

W dokumencie Kalendarz Morski i Kolonialny na rok 1933 (Stron 123-133)