Trzykroć z portu na morze nawa wychodziła, Trzykroć zasię do brzegu nazad się wróciła;
Poszła potem przezdzięki, ryjąc morskie wały, A żagle roztoczone pochop z wiatru brały.
Jeszcze były wieczorne nie zgasły zorze, Kiedy nieuśmierzony wicher wpadł na morze.
Szum powstał i gwałtowna zwierzchu niepogoda, Wały za wałami pędzi poruszona woda;
Krzyk w okręcie, a chmury nocy przydawają, Świata nie znać, wiatry się sobie sprzeciwiają, Usiłuje Zachodny przeciw Wschodnemu,
Usiłuje Południ przeciw Północnemu.
Morze huczy, a nawę miecą nawałnóści,
Raz się zda, jako w przepaść pojźrzeć z wysokości, A kiedy się zaś wały rozstępują, ani
Miasta widać wielkiego z głębokiej otchłani.
Piasek z wodą się miesza, a w poboczne ławy Bije szturm niebezpieczny, nawa żadnej sprawy Nie słucha, ale w morskiem rozgniewaniu pływa Samopas, a mokra śmierć zewsząd się dobywa.
Całą noc ta okrutna niepogoda trwała.
Nazajutrz, kiedy zorza z wody powstawała, Rozchodziły się chmury, wiatry ucichały, A pieniste znienagła wały upadały.
Już było słońce wzeszło, już żagiel rozpięty Nawy znowu prowadzi, kędy dwa okręty Z boku się okazały.
Al. Majewski.
Wiatr! Wiatr!
Ileż treści zawiera się w tem matem słówku, ile najróżnorodniejszych istności, które człowiek w nieustającym podboju przyrody poznać i okieł
znać musiał lub przynajmniej próbuje.
Wiatr! — z upragnieniem witany przez spalonego żarem słonecznym człowieka — upajający, kiedy zadmie i precz odrzuci jakby kulę szklaną, co zamyka się nad nami w skwarne dni letnie — błogosławiony przez że
glarza, którego „sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem” ogarnęła nagle niesamowita cisza — z lękiem przeżywany, gdy siła jego z każdą chwilą wzrasta, gdy wśród nieopowiedzianego ryku mknie z szybkością dwudziestu, trzydziestu i więcej metrów na sekundę — przerażeniem na
pełniający, gdy postać orkanu, jakby bestji apokaliptycznej, przybiera i na skrzydłach swoich niesie zamęt, zniszczenie, ruinę, a „okiem” złowrogiem zabija wszystko, co żyje.
Wiatr nie przedstawia dziś zagadki dla nikogo, kto się cokolwiek za
poznał z meteorologją. Określono dokładnie jego powstawanie, drogi, siłę natężenia, szybkość, nawet... zamiary. Stwierdzono przedewszystkiem, że wiatr jest pędem powietrza, uzależnionym od jego ciśnienia, płynącym jakby nurtem z miejsca wyższego do miejsca niższego ciśnienia. Dla badania ciśnienia powietrza wynaleziono barometr. Z biegiem czasu utworzono całe mnóstwo stacyj meteorologicznych, których zadaniem jest bezustanne śle
dzenie ciśnienia, kierunku wiatru, zachmurzenia, temperatury i opadów.
Wyniki tych badań przenosi się na mapkę meteorologiczną, stosując dość prosty system znaków dla oznaczenia wyników.
Zanim wzlecimy na skrzydłach wichrów ponad dalekie lądy i morza, zanim poznamy różne odmiany wiatrów i różne ich cechy, rzućmy okiem przez chwilę na mapkę meteorologiczną (ryc. 1).
Cóż znaczą te krzywe linje? Są to tak zwane izobary. Wytycza się je przez miejscowości, w których stan barometru (a więc ciśnienie) jest jednakowy 760 mm na barometrze — to stan średnio normalny. Jeśli się podnosi idzie ku „maximum“, które na mapce oznacza się jako wyż.
Jeśli jest coraz niższy — to dowód, że ciśnienie powietrza się zmniejsza, aż doprowadza barometr do „minimum”, t. j. do 750—740 mm lub jeszcze mniej. To minimum oznaczamy na mapce jako niż. Jeśli izobary tworzą
Rys.1
koła współśrodkowe, w których centrum panuje minimum, mówi się o de
presji barometrycznej. Te minima nie tkwią na miejscu, lecz nieprzerwa
nie wędrują, najczęściej z zachodu na wschód. Tak np. depresja, notowa
na na wschodniem wybrzeżu Ameryki, puszcza się w podróż przez Atlantyk i już w 5—6 dni nawiedza wybrzeża Irlandji. Drogi niżów wytyczyła przyroda niemal raz na zawsze i rzadko kiedy ulegają one zmianie.
A wiatr? Wiatr związany jest ściśle że stanem barometru: wieje wła
śnie od maximum do minimum w linjach spiralnych. Ogół tych linij spiral
nych, ciągnących od zewnątrz ku środkowi, nazywamy cyklonem (a tak samo i sumę wiatrów, uzmysłowionych przez linje), w wypadku przeciwnym antycyklonem (ryc. 2).
ANTYCYKON
Rys.2
Ale dość cyfr, map, terminów! Żyjemy szybko, intensywnie i pobie
żnie. Porywa nas wszystko, co wielkie, potężne, nadzwyczajne, niewiary
godne. Nienawidzimy systematyczności, akuratności, punktualności (nawet wyrazy niepolskie), — pomińmy więc różne wiatry, co — jakoby urzędnicy, zmierzający codziennie o jednej porze z domu do biura i z biura do do
mu — wieją regularnie w oznaczonych porach i w oznaczonych kierunkach, pomińmy passaty, monsuny i jak tam się nazywają ci przyjaciele żegląrzy, porzućmy dziedzinę zwyczajności: pędu nam trzeba, mocy, zgiełku, walki, zwycięstwa lub klęski.
Więc dajmy się nieść na skrzydłach wichrów dmących: bory, samumu scirocco’a, harmattan’u, pamperu i norderów; wichrów wirowodmących:
tornado i trąb powietrznych; oraz wichrów wirowych, nad wszystko stra
szniejszych, pod różnemi znanych nazwami: orkanu, huraganu, cyklonu, tajfunu.
Jeden jest wiatr, a jednak wiele jest wichrów i każdy ma odrębną duszę.
Dajmy pierwszeństwo wichrom, które niejeden poznał, przebywając w Alpach czy też w Dalmacji. Alpejski fon i nadadrjatycka bora — to wiatry charakterystyczne i typowe dla mnóstwa innych wichrów. Fon, to wicher suchy i ciepły (jak w Tatrach wiatr halny), wieje z grzbietów górskich w doliny, a powstać może nawet z bardzo błahej przyczyny, n. p. krzyku lub strzału, oczywiście, gdy sprzyjają warunki atmosferyczne, t. j. gdy po jednej stronie grzbietu górskiego jest wysokie ciśnienie, a z drugiej skłonność do
„minimum".
Ale oto — uwaga! Niebo się zaciąga niespodzianie, ciężkie zwały chmur wtoczyły się na szczyty nadbrzeżne i stanęły nieruchomo, grozę wzbudzając wśród ludzi, którzy chronią się szybko do domów. Najwyższy czas, bo oto z gór, od wschodu, runął pierwszy podmuch zimnego, suchego wiatru, wstrząsnął w posadach domami, zakołysał potężnie drzewami,
roz-i i
TO
3
sypał grad kamieni, oderwanych po drodze od głazów, aż — przebiwszy na wylot miasto — spadł na morze, rozbił fale w miljardy kropel czy atomów wody i mgłą przesłonił widnokrąg. Za pierwszym podmuchem drugi, dziesiąty, setny, miljonowy — coraz gwałtowniejsze, coraz szybsze, ba, niewiarogodne: 50—60 m na sekundę. To bora nad Adrjatykiem, odmienna nieco od siostrzycy, co wieje na północno-wschodnich wybrzeżach morza Czarnego w okolicy Noworosyjska, odmienna, bo czarnomorski wicher, zle
ciawszy od gór waradyjskich, przynosi z sobą tak silny zamróz, że pył wodny w zetknięciu z masztami i takielunkiem okrętów w mgnieniu oka przemienia się w lód. Biada wówczas żeglarzom, którzy nie usuwają tego pancerza lodowego — zatonąć mogą rychło, jak gdyby stali na morzach podbiegunowych, a nie na szerokości Bordeaux, Turynu czy Fiume.
Bora wieje przeważnie w zimie, ale nierzadko zdarzyć się może i la
tem, trwa nieraz kilka godzin, a nieraz kilka tygodni (z przerwami). Bora jest następstwem stosunków klimatycznych, panujących w wymienionych krainach. Pasma górskie, dość wysokie, skutecznie chronią osady nadbrzeżne przed ciągłemi, zimnemi wichrami z półn. - wschodu, ale jeśli masa zimne
go powietrza, gromadząca się po drugiej stronie gór, znajdzie się na wy
sokości wzniesień, jednym susem je przeskakuje i wpada na zaciszne osady, jak sęp na upatrzone ofiary.
Bliskim kuzynem bory jest mistral, wiatr wiejący na przestrzeni od zatoki genueńskiej aż po ujście rzeki Ebro, początkowo łagodny i przyjemny, ale rychło urastający do rozmiarów huraganu, co przewraca pociągi, wy
rywa krzewy i drzewa, obala domy. Gdy zaczyna wiać, niebo jest lazu- rowo czyste, ale błyskawicznie zaciąga się chmurami szaremi i tak gęstemi, że mrok ogarnia ziemię.
Ale nie, dość tego! Kraje śródziemnomorskie znają jeszcze jeden wiatr — scirocco. Występuje on zarówno we wschodniej części morza śródziemnego (szczególnie Adrjatyk), jak i w zachodniej, ale pod odmiennemi postaciami. Na Adrjatyku jest to wiatr wilgotny, ciepły, niesłychanie gwał
towny. Nie ma wyznaczonego okresu na występy, których nie można nazwać gościnnemi. Powstaje wówczas, gdy nad póln. - zachodnią Europą panuje silna depresja, a na półw. Bałkańskim lub Małą Azją wyż. Najczę
ściej pojawia się wiosną na północnym Adrjatyku, jesienią i zimą na połu
dniowym. Łatwo go przewidzieć, bo zwiastunami jego są niebywały skwar, duszność i cisza powietrzna, a nadto znamienne dla tego wichru chmury, z niewinnych obłoczków przemieniające się w nieprzebitą kotarę ciemności, wreszcie powolny, ale stały spadek barometru. A gdy raz dąć zacznie, może — zwłaszcza w zimie — szaleć nawet kilka tygodni bez przerwy.
Scirocco na północnych wybrzeżach Afryki — to wiatr suchy i gorący:
wieje w różnych porach roku, od południa, a zawdzięcza swe powstanie wysokiemu ciśnieniu powietrza nad Saharą. Stamtąd mknie poprzez Atlas.
Prawie nagle „robi“ się gorąco, nieznośnie duszno, coraz goręcej (40 nawet 50° C), a równocześnie z dzikim poświstem przelatuje wicher. Świat cały zasnuwa się żółtoczerwoną mgłą, z poza której przeziera blada,
bezpro-mienna tarcza słońca. Często wicher ten, przez Arabów gibli albo samum zwany, gdy nabierze mocy huraganu, wyrywa z pustyni olbrzymie masy piasku, skręca je w kolumny, i znów ciska o ziemię lub wyrzuca w powie
trze i unosi daleko, daleko, na północ, strącając ciężar nieraz dopiero w Europie środkowej, a nawet północnej (Danja). Z tym to „z afrykań
skich pierwszym wichrzycieli” walczył zwycięsko nieustraszony Farys mickie
wiczowski, kiedy ten „ryknął i nakształt piramidy ciągnął”. W życiu jednak
nieszczęsny jest los zbłąkanego lub nieostrożnego jeźdźca, który czytać nie umie na niebie i wyruszy na pustynię w złą godzinę przedsamumową. Da
remnie zbielałe jego wargi szeptać będą imię Allaha...
Jakby dalszym ciągiem scirocco’a jest tzw. leveche, wiatr nawie
dzający południowo-wschodnie wybrzeże Hiszpanji, tern znamienny, że za
bija swym ognistym oddechem liście i kwiaty drzew i krzewów. Jest to zakątek, po którym hulają przeróżne wichry, zwłaszcza nieco niżej, w cie
śninie Gibraltarskiej. Cieśnina ta leży w zimie między dwoma wyżami (w Hiszpanji i w Afryce), na których miejsce latem występują niże. Z tego powodu istnieje tu stała „rywalizacja", której wynikiem wichry, wiejące ze wszystkich stron świata przez cały rok boży (levante, poniente, tramon- tana i libeccio).
Sahara jest również kolebką harmattan’u, wiatru na zachodnich wybrze
żach Afryki, który wprawdzie nie dorównywa siłą wymienionym poprzednio, ale tern jest ciekawy, że porywa jeszcze większe masy pyłu piaszczystego, niż samum, a następnie roznosi je daleko na Atlantyk, „przeładowuje" na passaty i „wysyła" do Nowego Świata.
Pomińmy mało interesujące wiatry stepów patagońskich — p a m p e ro, jawiące się wśród blasku błyskawic i huku grzmotów; pomińmy gwałtowne wichry, wiejące w zatoce Meksykańskiej, w zachodnim Meksyku, w Peru, Chile, a nawet w północnej części morza Arabskiego, niebezpieczne i zdra
dliwe nordery.
Natomiast dajmy się nieść wichrom, co są jeszcze szkwałami (tak że
glarz nazywa każdy silny dmący wiatr), ale równocześnie pozwalają do
myślać się, co to są orkany czyli wiatry wirujące. Same nazwy — tor
nado (wicher kręcący się) i trąby powietrzne — dowodzą tego wyraźnie.
Tornado wieją na zachodnich wybrzeżach Afryki (szczególnie między równikiem i 10° szerokości północnej) oraz w Stanach Zjedn. A. P. Tor
nado w Afryce pozna każdy: na horyzoncie, z kierunku, z którego ma przyjść wicher, ukazuje się znamienna ławica chmur, żółtawa, nieco zgięta w formie łuku. Ławica ta zwolna wspina się ku górze, coraz szersza, coraz groźniejsza. Wreszcie zamienia się jakby w olbrzymie cielsko pterodakty- lusa, co ostrym dziobem mierzy prosto w niebiosa, wzlatując coraz szyb
ciej i szybciej aż do zenitu. Wówczas błyskawice przerzynają powietrze, trzeszczą pioruny, syczy grad lub deszcz, a wicher jak wściekły rumak, co zerwał wędzidła, rzuca się na wsze strony, tratując i niszcząc wszystko.
Mija pół godziny i oto znów niebo przeczyste rozwiesza się ponad spo- kojnemi odmętami wód.
Tornado w półn. Ameryce są ściglejsze niemal, niż myśl. Wystarczy im jedna minuta, aby poczynić takie spustoszenia, jakich często nawet naj
gwałtowniejszy orkan nie wyrządza. Patrz Na widnokręgu pojawiła się c mura w kształcie kuli o średnicy 200-400 m. Pędzi jakby po ziemi z przerażającą szybkością 15—20 m na sekundę; ale zanim człowiek zdoła coś przedsięwziąć, już ogarnia go burza, zmiatająca wszystko po drodze w sposób wprost potworny. Jest to jakby nagły wybuch, po którym na przestrzeni, pół mili morskiej szerokiej, 4—100 długiej, pozostaje jedynie cmentarzysko. Wicher ten ma tak potworną moc, że nietylko drzewa i dachy, ale nawet całe domy unosi w powietrze, rzucając je o kilka mil dalej, jak domki z karć. Przyczyną tego jest straszliwa siła ssąca, czająca się w samym środku kiążka wirowego.
Z tego właśnie względu podobne do tornado są trąby powietrzne.
Są to jakby pompy ssące, które wciągają potężnym oddechem wszystko, co napotkają, a przedewszystkiem piasek i wodę, tworząc niebosiężne ko
lumny. Powstają zazwyczaj w przestrzeni powietrznej, jako małe ale nie
słychanie gwałtowne wiry, które często przedłużają się ku dołowi, aż do ziemi, i wówczas rozpoczynają swoje dzieło zniszczenia. Nic im się oprzeć nie zdoła.
Jednakże tornado i trąby powietrzne — to zaledwie miniaturki orkanów, prawdziwych wichrów wirujących, hasających na ogromnej przestrzeni całej strefy gorącej i wyżej, aż poza zwrotniki. Zależnie od tego, gdzie wystę
pują, noszą różne nazwy: orkanów na północno-amerykańskich wybrzeżach Atlantyku i Pacyfiku w południowej części oceanu Indyjskiego, tudzież na morzach południowych od wysp Towarzyskich do brzegów Australji;
orkanów zachodnio-indyjskich albo huraganów w okolicy wysp Antylskich;
cyklonów na morzu Arabskiem i w zatoce Bengalskiej; tajfunów na wschod
nich wybrzeżach Azji i wyspach okolicznych. Tworzą się głównie w lipcu, sierpniu i wrześniu w szerokości północnej, zaś w styczniu, lutym i marcu w szerokości południowej.
Czemże jest orkan? — Ażeby to zrozumieć, wyobraźmy sobie, że wzbiliśmy się wysoko w powietrze i spoglądamy stamtąd na atmosferę jako na kompleks prądów powietrznych (gdyby one mogły być widoczne).
Nagle „widzimy”: wprost pod nami powstaje, oczywiście wskutek różnicy ciśnienia, duży płaski wir powietrzny kształtu elipsy. W samym środku jego znajduje się oko orkanu, o średnicy 1—2 mil morskich. Panuje tam bezwietrzna cisza, podczas gdy ze wszystkich stron wieją ku środkowi nieopisanie silne wiatry. Po pewnym czasie „oko“ zaczyna żyć: rozciągać się, wydłużać i dojść może do 20—40 mil morskich średnicy. Wir ten nie
stoi w miejscu, lecz najpierw obniża się, a potem wiruje szybko, w osłonie ciemnokrwistych chmur, z których raz po raz wylatują ogniste pociski piorunów i leją się strugi wody.
Nie trzeba się wysilać na opisywanie siły niszczycielskiej orkanu.
Wystarczy powołać się na takich jego piewców, jak Conrad i London. Nie trzeba też dodawać, że gdy okręt znajdzie się „oko w oko“ z orkanem,
' i
i
BURAN
ciężkie przeżywa chwile i jeśli wczas ujść nie zdoła poza pole działania orkanu lub przynajmniej zdala od jego centrum, zginie niechybnie, rozer
wany przez wichry na strzępy lub zalany przez góry wodne.
Szczęściem umysł ludzki nie próżnuje i od wieków wydziera przyro
dzie tajemnice, któremi się posługuje w zwalczaniu wrogich sił. To też dziś żeglarz może przeważnie rozpoznać zbliżanie się orkanu, jego kieru
nek, rozpiętość, siłę i dość wcześnie ujść w bok. Przeważnie, ale nie zaw
sze, co jest nawet potrzebne, by człowiek nie wyobrażał sobie, że jest czemś więcej, niż... człowiekiem.
Ktoby zaś zatracił to poczucie rzeczywistości, niechby choć raz prze
żył buran czyli nawałnicę śnieżną na rozległych, bezkresnych przestrze
niach Syberji. Nic straszniejszego, nic bardziej beznadziejnego. Biały mrok otula się dookoła samotnego wędrowca, jak całun grobowy. Nie wi
dać w nim nieba ani ziemi. Nie odczuwa się chęci oporu ani celu walki.
Rezygnacja opada duszę. Chciałoby się spocząć na puszystej pościeli i dać się przytłoczyć puszystym górom śniegu, aby bodaj w ostatnich chwilach zapomnieć o wszystkiem, co ziemskie, co ludzkie, co małe i zamyślić się o tem, co nieziemskie, nadludzkie, potężne, i szeptać drżącemi wargami za Poetą:
„....Kto Ciebie nie czuł w natury przestrachu...."