• Nie Znaleziono Wyników

Chciałem wyspowiadać wszystkich

W dokumencie Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 1 (Stron 32-36)

O wożeniu pielęgniarek na rekolekcje, mierzeniu temperatury chorym, powrotach z dalekiej podróży i apostołach na szpitalnych salach z ks. Krzysztofem Tabathem rozmawia Dobromiła Salik.

33

APOSTOLSTWO CHORYCH

K A P Ł A N W Ś R Ó D C H O R Y C H

z jego doświadczenia i wręcz pasji, jaką było dla niego posługiwanie chorym…

– Współpracowaliśmy; ja byłem praktycznie jego kierowcą i tak się za-przyjaźniliśmy. Od niego uczyłem się ta-kiego wielta-kiego ciepła. Widziałem, z jaką troską podchodzi do wielu rzeczy. Zlecił mi też wtedy – pamiętam, że byłem tym zaskoczony – radiowe rekolekcje dla cho-rych, związane z audycją „Gdzie miłość wzajemna”, prowadzoną przez panią Aga-tę Wojterzankę. Te rekolekcje były dla mnie taką próbą – zastanawiałem się, jak taki młody kapłan jak ja, z tak krótkim doświadczeniem wśród chorych, ma ta-kie rekolekcje głosić. I jakoś poszło…

Później próbowałem dalej zrobić coś ze służbą zdrowia. Z powodu braku chęt-nych nie było wtedy rekolekcji zamknię-tych dla tej grupy. Zorganizowałem więc

samochody i zabrałem 14 pielęgniarek na rekolekcje do Brennej. To był dla nich szok! Że można wyjechać na trzy dni, modlić się i rozważać Pismo Święte. Sam prowadziłem te rekolekcje, a na kolejne zaprosiłem ks. Podleskiego. I tak się ta grupa zaczęła rozrastać, że ostatnimi laty domy rekolekcyjne z trudem mogły nas pomieścić. To wszystko owocowało nie tylko pogłębioną formacją ducho-wą personelu, ale jednocześnie dobrą współpracą – wiedzieliśmy, że wspólnie pracujemy nad tym samym człowiekiem;

szybko doszliśmy do tego, że otacza-jąc troską chorego, tworzymy nad nim zespół, bo tam jest oczywiście miejsce dla kogoś z rodziny, dla pielęgniarki, dla lekarza i dla księdza. Każdy ma swoje obowiązki do spełnienia. Jeżeli to ro-bimy w oderwaniu od siebie, ja może

HENRYK PRZONDZIONO/GOŚĆ NIEDZIELNY

APOSTOLSTWO CHORYCH

34

K A P Ł A N W Ś R Ó D C H O R Y C H

zrobię coś, co do mnie należy, ale może się okazać, że to jest takie „doklejanie łatki do ubrania”. Dzięki tym spotkaniom odkryłem potrzebę wchodzenia w głęb-sze relacje z personelem na oddziałach, i to na różnych szczeblach, począwszy od ordynatora, oddziałowej, przez lekarzy, pielęgniarki. Oni też odczuwali, że ja nie tyle przychodzę z posługą zewnętrzną, ale że razem jesteśmy blisko i mamy sobie wiele do powiedzenia o chorym, by mu pomóc. Były więc komunikaty zwrotne – że dany chory potrzebuje księdza czy prosi o niego, ale też z mojej strony – że kroplówka się skończyła czy że chory gorączkuje. To było nawet zabawne, bo na przykład robiłem krzyżyk na czole chorego i wyczuwałem, że ma gorączkę – wtedy nie było jeszcze elektronicznych termometrów. To było dość nagminne, pielęgniarki się śmiały – to była taka moja medyczna pomoc. Ta współpraca była bardzo trafiona, bogata, nikt niko-mu nie wchodził w drogę. Bywało, że podchodziłem w czasie reanimacji, ale nigdy nikomu to nie przeszkadzało, ja też tak się poruszałem, by nie zakłócać akcji ratowniczej. Ważna jest w takich momentach umiejętność pewnego do-stosowania się. Ciekawe było też to, że w czasie spowiedzi czy udzielania Ko-munii albo w czasie sakramentu namasz-czenia, kiedy personel wchodził – i to obojętne, czy była to pielęgniarka, czy lekarz, czy profesor – każdy potrafił odpowiednio się zachować i dyskret-nie wycofać.

Główna posługa kapelana dotyczy, rzecz jasna, chorych. Tutaj ma Ksiądz ogromne

doświadczenie. Proszę opowiedzieć o tej podstawowej posłudze.

– Błędem byłoby mniemanie, że cho-dzi tylko o wyspowiadanie, ucho-dzielenie sakramentu chorych czy rozdzielenie Ko-munii św. To taki stereotyp, do którego się przyzwyczailiśmy. Posługa kapelana wiąże się ze stałą obecnością, a działanie sakramentalne – to jest taki wielki finał.

Zorientowałem się szybko, że w szpitalu spotykam osoby, których nie spotykam w parafii. To są często ludzie, którzy daw-no nie byli w kościele, długo nie przy-stępowali do sakramentów świętych, nie rozmawiali z księdzem. Dojście do tego oczekiwanego „finału sakramentalnego”

było dla mnie wyzwaniem. Był taki krótki czas, kiedy myślałem, że muszę w szpi-talu wyspowiadać wszystkich, których mam. Praktyka pokazała jednak, że to nie chodzi o to, że ja ich chcę wyspowia-dać, ale o to, czy oni chcą skorzystać ze spowiedzi…

Taka banalna prawda…

– No właśnie… Okazało się, że po-mimo moich dobrych chęci i zaanga-żowania potrzeba jeszcze chęci drugiej strony i otwarcia się na łaskę. I można powiedzieć, że przez te 20 lat było moją wielką radością, kiedy widziałem ludzi otwierających się na łaskę; kiedy rozgrze-szając, mogłem uczynić znak krzyża nad pacjentem, mając świadomość, że wra-ca z dalekiej podróży, i to nie fizycznej, tylko duchowej – z wielkiej odległości, nieraz kilkudziesięciu lat. Szpital jest miejscem, gdzie ludzie się zatrzymują w tym sensie, że mają czas na przemy-ślenie, na przewartościowanie swojego

35

APOSTOLSTWO CHORYCH

K A P Ł A N W Ś R Ó D C H O R Y C H

życia. Cierpienie, pytanie o jutro – czy ono w ogóle nadejdzie – daje możliwość zastanowienia się, gdzie w tym wszystkim jest Bóg i czy ja jestem na dobrej dro-dze, czy biegnę we właściwym kierunku.

Po co mi to wszystko, ku czemu swoje wysiłki do tej pory kierowałem, skoro mogę to wszystko stracić? Właśnie po-śród tych wątpliwości, pytań pojawia się nagle ksiądz, który zaczyna proponować coś, co ma sens nawet wtedy, gdy będę chorował; co ma sens nawet wtedy, kiedy przyjdzie mi umrzeć.

I to jest rzecz, której nie ma do zaofe-rowania nikt inny, tylko Pan Bóg. Nikt inny tego nie może dać. Lekarze mogą troszczyć się o zdrowie i przywracać człowieka do normalnego funkcjono-wania – jeśli się to uda. A jeśli nie da się tego zrobić… – to co mi zostaje? Stąd sprawa otwarcia się na drogę wiary, ży-cia ewangelicznego, nadziei, która jest w Ewangelii taka ważna. Oczywiście, Pan Jezus uzdrawiał chorych i nadal uzdrawia;

w sakramencie chorych niejednokrotnie widziałem, że ludzie wypraszali zdrowie dla siebie albo mnie prosili o modlitwę – to wszystko się zgadzało, ale w Ewan-gelii istotą nie są uzdrowienia, ale nauka Jezusa o królestwie Bożym i o zbawie-niu! Cała Ewangelia jest otwarciem na zbawienie, na życie wieczne, na niebo – a nie na ziemię! Nawet jeśli jest jakaś ulga na tej ziemi, jeśli Jezus uzdrawia, pociesza, daje nadzieję – to ta nadzieja, jak mówi św. Paweł, jest pełna nieśmier-telności. Mamy świadomość, że każdy z nas umrze i szpital o tym przypomina.

Choroba przypomina, że nasze życie jest ułomne, ulotne, natomiast Jezus daje nam

życie wieczne. Dlatego nawracanie się w szpitalu staje się – powiedziałbym – łatwiejsze. Czasem ludzie upraszczają to i mówią: nawracają się, bo się boją.

Muszę powiedzieć, że przez 20 lat może spotkałem kilka osób, które się spowia-dały ze strachu. Generalnie jednak lu-dzie spowiadają się w szpitalu dlatego, że przestali bać się spowiedzi. Nie dlatego, że boją się śmierci i potępienia, ale dla-tego, że odkrywają pozytywną wartość wiary. Czyli nie negatywne podejście do sakramentu, ale pozytywne.

Trwa obecnie Rok Miłosierdzia. Proszę o jeszcze kilka słów na temat sakramentu pojednania.

– To uwolnienie od lęku jest zna-mienne. Mogę to pokazać na pewnym schemacie. Co trzeba zrobić, żeby po kilkudziesięciu latach się wyspowiadać?

Normalnie, w parafii, podjęcie takiej de-cyzji jest bardzo trudne. Najpierw mam się zdecydować. Dalej – mam przygoto-wać się do spowiedzi, podczas gdy nie potrafię się przygotować, bo nie wiem, jak się to robi; mam pójść do kościoła, do którego nie chodziłem; iść do konfe-sjonału – do księdza, którego nie znam i w dodatku nie mam zielonego pojęcia, czy mnie nie wyrzuci, czy mi czegoś nie-miłego nie powie, bo tylu różnych historii się nasłuchałem; stanąć w kolejce i… i tak nie wiem, jak mam zacząć. Proszę po-patrzeć, ile tu jest barier – barier wiary, barier psychologicznych i jeszcze ta nie-pewność, czy Pan Bóg może mi jeszcze przebaczyć grzechy, skoro ja tyle nabro-iłem... Tymczasem w szpitalu pacjent leży, a ksiądz do niego podchodzi i zaczyna

APOSTOLSTWO CHORYCH

36

K A P Ł A N W Ś R Ó D C H O R Y C H

rozmowę. Pyta: „Czy nie chciałby Pan skorzystać z sakramentu spowiedzi?”.

Proszę zauważyć, że cała ta długa droga skróciła się do jednego „tak”… Tylko do jednego „chcę!”. To jest niesamowite. Ten człowiek nie musi umieć się spowiadać.

To nie jest ważne, czy umie. Wystarczy to jedno „chcę” i ksiądz ma już zrobić resztę. Jak on to zrobi – jest już jego za-daniem. Ma to zrobić dobrze.

A Ksiądz miał jakiś sposób?

– Nosiłem przy sobie rachunek su-mienia na jednej kartce dwustronnie wydrukowanej. Było tam

przygotowanie do spowiedzi, modlitwa przed rachunkiem sumienia, warunki dobrej spo-wiedzi i na końcu formuła spowiedzi – z litanią do od-mówienia po spowiedzi, którą często dawałem jako pokutę, by ją ułatwić. Ludzie różnie do tego podchodzili, ktoś się

raz czy drugi obraził, ale najczęściej ko-rzystali, a nawet pytali, czy mogą mieć tę kartkę przy spowiedzi. Były różne sytuacje. Rano ktoś powiedział mi, że żadnych grzechów nie ma, więc z czego by się miał spowiadać. Ja na to: „Dobra, to zostawię panu rachunek sumienia”.

Przychodzę po południu – jak miałem w zwyczaju – a on mówi mi: „Proszę księdza, dzisiaj nie da rady, ja to zacząłem czytać – mam tyle grzechów, że niech ksiądz jutro przyjdzie”. Pamiętam też na przykład długą rozmowę z innym mężczyzną przed ciężką operacją serca.

Kiedy spowiedź się zakończyła, powie-dział takie zdanie: „Proszę księdza, ja

przyszedłem tu na operację, ale obo-jętne, jaki będzie jej wynik, czy się uda czy się nie uda, to nie ma już dla mnie znaczenia. Najważniejsze stało się teraz.

Ja tego potrzebowałem”.

Misterium cierpienia… Krzyż jako prze-kleństwo czy błogosławieństwo?

– W odpowiedzi mam taką histo-rię. Umierająca kobieta, wyczekująca już śmierci, zapytała mnie: „Dlaczego ja jeszcze żyję? Dlaczego Pan Bóg mnie jeszcze nie zabrał? Przecież mogę już umrzeć. Jestem wyspowiadana,

Ko-munię przyjmuję”. Coś mnie tknęło i mówię tej osobie: „Nie wiem, ale może ma pani tutaj coś do spełnienia? Może ma pani swoje cierpienie za kogoś ofiarować?”. A ona, z błyskiem w oczach, mówi, że rzeczywi-ście jej wnuk przestał chodzić do kościoła, przystępować do sakramentów, więc ona za nie-go to cierpienie ofiaruje. Po tynie-godniu ta kobieta mówi do mnie z uśmiechem:

„Proszę księdza, był u mnie wnuk i po-wiedział mi, że w mojej intencji poszedł do spowiedzi i Komunii!”. Dwa dni póź-niej umarła.

To jest takie nieprawdopodobne, ale prawdziwe… Pracę ludzką, produkcję, usługi da się w jakiś sposób przeliczyć – na czas, na jakąś wartość, na efekt.

Natomiast nie jesteśmy w stanie w żaden sposób przeliczyć wartości cierpienia ofiarowanego, połączonego z cierpieniem Chrystusa w jakiejś intencji. Mówiłem to chorym często: Jezus najwięcej zrobił nie przez to, że nauczał, że uzdrawiał

Kontakt

W dokumencie Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 1 (Stron 32-36)

Powiązane dokumenty