• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 1"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

NR 1 • STYCZEŃ 2016 • ROK 87 ISSN 1232-1311

Wykluczeni

- s. 20

ANSTOCKPHOTO.PL

(2)

ZAPATRZONY W BOGA

Ś

więty Tomasz z Akwinu był człowiekiem głębokiej modlitwy.

Z relacji z Bogiem czerpał siłę i mądrość. I choć jest autorem znakomitych dzieł filozoficznych i teologicznych, najbardziej zachwyca swoim zapatrzeniem w Boga, zapatrzeniem w Miłość.

Carlo Crivelli, „Święty Tomasz z Akwinu”, XV wiek, The National Gallery, Londyn WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

Od redaktora

U progu nowego roku pozdrawiam wszystkich, którzy wiernie trwają we wspólnocie Apostolstwa Chorych i czytają miesięcznik. Osoby chore proszę o dar modlitwy i ofiarę cierpienia w intencji pokoju na świecie. Będzie ku temu szczególna okazja 1 stycznia, w Światowym Dniu Modlitw o Pokój.

W bieżącym numerze „Apostolstwa Chorych” podejmujemy tematykę osób trędowatych, z racji przypadającego również w styczniu Dnia Chorych na Trąd. Chociaż trąd nie jest już dzisiaj chorobą nieuleczalną, w wielu miejscach na świecie wciąż umierają ludzie, do których z powodu wyklu- czenia i lęku, fachowa pomoc nie jest w stanie dotrzeć na czas. Opiece Maryi, Bożej Rodzicielki, powierzam losy świata i wszystkich chorych.

W STYCZNIOWYM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Wykluczeni

Osobom trędowatym największy ból sprawia nie sama

choroba, ale odrzucenie, którego na co dzień doświadczają.

4

Z B L I S K A

W oczach nie ma trądu

Reportaż z miejsca, w którym

żyje wielu trędowatych.

9

B I B L I J N E C O N I E C O

O ufnym spojrzeniu

O tym, że modlitwa jest

patrzeniem w Bożą Twarz.

11

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Brat odtrąconych

Ojciec Damian darzył

trędowatych wielką miłością.

16

P A N O R A M A W I A R Y

Modlitwa, która wstrzymała

śmierć

Świadectwo dr Heleny Pyz.

32

K A P Ł A N W Ś R Ó D C H O R Y C H

Chciałem wyspowiadać

wszystkich

O pięknie posługi kapelańskiej.

27

M O D L I T W Y C Z A S

Na modlitwie z Mędrcami

Mędrcy ze Wschodu uczą nas

oddawania czci Bogu.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

BEATA ZAJĄCZKOWSKA RADIO WATYKAŃSKIE

C

o dwie minuty ktoś zaraża się trądem. Najwięcej zachorowań jest w Indiach. Mapa tej choro- by pokrywa się ze światową mapą biedy.

Największym problemem nie są stygmaty choroby na ciele, ale totalne odrzucenie.

Choroba niczym piętno

„Nie powiedziałam ci jednej rzeczy.

Jestem z najniższej kasty”. W ustach młodej dziewczyny te słowa brzmią jak wyznanie największej winy. Mamta pochodzi z hin- duistycznej rodziny. Jest chora na trąd.

Do prowadzonego przez doktor Helenę Pyz Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya trafiła z wioski w buszu, gdzie zamiast leczyć, ukrywano ją przed wścib- skimi sąsiadami. Ma okaleczone ręce i sto- py. Przed pięciu laty poprosiła o chrzest.

Wtedy właśnie wyznała polskiej lekarce swój „największy grzech”. Kastowość to jed- no z obliczy Indii. Wyznacza ona bieg życia

milionów ludzi, rodzi podziały, a zarazem utrwala obowiązujący od wieków porządek społeczny. Kiedy rozmawiam z nią mówi, że Chrystus sprawił, że się już nie boi, że wie, iż nie jest już sama. W pewnej chwili pyta, czy może mi coś zaśpiewać. Słowa hinduskiej pieśni opowiadają o miłości Boga. Dodaje, że w Jeevodaya znalazła prawdziwą rodzinę, jakiej nigdy wcześniej nie miała. Spotykam ją codziennie na Mszy świętej. Wchodząc do kościoła nie ściąga tak jak inni sandałów. Jej stopy pod ban- dażami wciąż ukrywają otwarte rany po trądzie. Ta choroba naznacza w Indiach na całe życie. Nawet ludzie z najwyższej kasty braminów, gdy zachorują, tracą wszelkie prawa, są wykluczani. Po ponad 25 latach pracy wśród trędowatych doktor Helena mówi, że trąd nie jest już problemem me- dycznym, ale społecznym.

Chorują miliony

Cała wiedza przeciętnego Europej- czyka na temat trądu to mieszanka stra- chu i ignorancji, której często towarzyszy pełne zdziwienia pytanie: „To trąd wciąż

W oczach nie ma trądu

Patrzę, jak przy jednym z domków w kolonii starsza kobieta klęcząc, przebiera ryż. Okaleczone chorobą dłonie pozbawione są palców. To jest jej dzisiejszy zarobek. Te dwie garści ryżu udało jej się użebrać w centrum miasta.

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

istnieje?”. Jeszcze 60 lat temu była to cho- roba nieuleczalna, na którą cierpiało co najmniej 20 milionów ludzi, jednak wraz z wynalezieniem antybiotyków, trąd jest całkowicie do pokonania. Mimo to, jak informuje Światowa Organizacja Zdrowia, w 2013 roku zanotowano blisko 230 tysię- cy przypadków nowych zachorowań w 17 krajach świata. Ponad połowa z nich doty- czy Indii, kolejne kraje to m.in.: Brazylia, Demokratyczna Republika Konga, Etiopia, Nigeria, Bangladesz i Angola. Statystyki podają różne dane na temat aktualnej licz- by chorych. Są niejednoznaczne ponieważ jedni liczą tylko osoby w aktywnym (prąt- kującym) stadium choroby, inni także tych, którzy borykają się z trwałymi skutkami trądu, jakimi są okaleczenia. Ostrożnie licząc można powiedzieć, że na świecie są 3 miliony trędowatych. 70% z nich żyje w Indiach. Kiedy spotykam pierwszego

chorego przychodzą mi na myśl słowa mo- jej koleżanki: „Nie patrz na ich okaleczone ręce, spójrz w oczy, w nich nie ma trądu”.

Powołana na imieninach Trąd we współczesnym świecie nie jest problemem medycznym, ale społecznym.

Polega przede wszystkim na wykrywaniu choroby. Dopóki nie będzie łatwego dotarcia pacjenta do lekarza, nie ma mowy o zwal- czeniu trądu – mówi doktor Helena. Na początku swej pracy wykrywała około 500 nowych zachorowań rocznie, teraz jest ich pięć razy mniej. Wciąż jednak trafiają do niej nie tylko pacjenci, którzy dopiero co zachorowali, ale i tacy, którzy są chorzy już do kliku lat, wielu trwale już okaleczonych.

I to jest zasadnicza różnica. Trąd wcześnie zdiagnozowany można zupełnie wyleczyć i nie daje żadnych powikłań, kiedy jest za- niedbany, mamy do czynienia z poważnymi

ARCHIWUM SEKRETARIATU MISYJNEGO JEEVODAYA

(6)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

okaleczeniami. Trąd to choroba zakaźna, bakteryjna. Skuteczne leczenie trwa od kil- ku miesięcy do dwóch lat. Wciąż niestety nie wykryto jeszcze szczepionki przeciwko trądowi – mówi polska lekarka. Do Indii trafiła przypadkowo. Na imieninach ko- leżanki usłyszała, że założyciel Ośrodka, którym był polski kapłan jest umierający i jeśli ktoś nie przejmie po nim pałeczki, to kilkanaście tysięcy trędowatych zostanie bez pomocy. Odczytała to jak Boże wezwa- nie i trwa w nim mimo, że sama musiała odstawić nieodłączne kule i porusza się te- raz na wózku inwalidzkim, co jest pozosta- łością po przejściu choroby w dzieciństwie.

Samotność

Siedzimy w przychodni Ośrodka. Przyglądam się oka- leczonym dłoniom pielęgniarza sprawnie robiącego opatrunki.

Jeetram kiedy trafił do Jeevo- daya nie miał już placów. Nie mógł więc nigdzie znaleźć pra-

cy. Okaleczone ciało jest w społeczności indyjskiej stygmatem na całe życie. Mu- siałam się wiele napracować, by zechciał wyciągnąć ręce z kieszeni”– mówi śmie- jąc się lekarka i dodaje: Byli trędowaci są najlepszymi pomocnikami, oni nie boją się dotknąć chorych. Hinduski lekarz nie dotknie chorego na trąd. Nawet nie dlatego, że sam się boi, ale ponieważ inni pacjenci do niego nie przyjdą, gdy dowiedzą się, że leczy trędowatych.

Wychudzony mężczyzna biegnie za nami i powtarzając „Father Marian, father Marian” pokazuje wymownie na miejsce, w którym się zatrzymaliśmy. To właśnie tu upadł i zmarł ojciec Marian Żelazek.

Misjonarz werbista odszedł tak jak pragnął – otoczony trędowatymi, którym oddał swoje życie. Zaczął swą posługę od czysz- czenia ich ran z robaków i odpadających skrawków ciała i postanowił, że stworzy im godniejsze warunki życia. Trędowaci są poza jakąkolwiek społecznością, żyją w osobnych koloniach na obrzeżach miast, mają osobne studnie. Praktycznie ze spo- łeczeństwem nie łączy ich nic. Nawet jeśli wcześniej należałeś do najwyższej kasty braminów to trąd strąca cię na samo dno tego systemu. Trąd to choroba odrzucenia, samotności… Szczególnie w społeczeń- stwie kastowym, takim jak indyjskie.

Nasi pacjenci są na samym dnie. Żeby uchronić przed ostra- cyzmem całą rodzinę chorzy często opuszczają dom, dzieci, rodziców, żony i mężów. Są wy- wożeni czy wypędzani z domów, inaczej cała rodzina musiałaby odejść ze wsi. Kilka przykładów z mojego podwórka. Młodszy brat Jeetrama poprosił go, żeby odszedł, bo przecież żadna kobieta nie przyjdzie do męża, w którego domu jest okaleczony trę- dowaty. Inną naszą podopieczną, Mamtę, wypędził brat po śmierci matki, która ją chroniła, nie chciał dłużej jej utrzymywać.

Już w pierwszej pracy straciła część palców – nie czuła, że kamienie, które nosiła są gorące! Sevti zostawiła z mężem pięcioro dzieci, wiedziała, że to dla ich dobra, nor- malnego dalszego życia” – wylicza lekarka.

Byli tu przed nami

Mało kto zdaje sobie sprawę, że Polacy byli wśród pionierów rehabilitacji trędo- watych w Indiach. W 1962 roku dotarł tam

Ci ludzie

muszą

doświadczyć,

że mają wielką

wartość.

(7)

Z B L I S K A

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

założyciel Jeevodaya ks. Adam Wiśniew- ski, pallotyn (to właśnie jego zastąpiła doktor Helena), a w roku 1979 swą pracę w Puri zaczął o. Marian Żelazek. I choć dziś obaj nie żyją ich praca jest kontynu- owana. Polski werbista praktycznie od razu odkrył dramat ludzi zamieszkujących obrzeża Puri, miasta będącego jednym z najważniejszych w Indiach miejsc piel- grzymkowych wyznawców hinduizmu.

Świątynia Pana Świata, Dżagannatha, przyciągała nie tylko pątników ale i trę- dowatych wiedzących dobrze, że przy rzeszach pobożnych hinduistów przy- byłych składać ofiary, łatwiej będzie im coś wyżebrać. Patrzę, jak przy jednym z domków w kolonii starsza kobieta klę- cząc, przebiera ryż. Okaleczone chorobą dłonie pozbawione są palców. To jest jej dzisiejszy zarobek. Te dwie garści ryżu udało jej się użebrać w centrum miasta.

System kastowy w Indiach nie zna współczucia. Jeśli jesteś trędowaty to znaczy, że na to zasłużyłeś. Paradoksal- nie jednak w tej samej kulturze ci, któ- rzy pomagają najbardziej pogardzanym uznawani są przez hindusów za ludzi Boga. Przekonuję się o tym patrząc jak w jednym ze sklepików przed zdjęciem misjonarza pali się kadzidełko. Sklepikarz, któremu o. Marian pomógł rozkręcić in- teres mówi ze wzruszeniem: „To był Boży człowiek”. W kolonii mieszka obecnie 600 rodzin. Niemal wszyscy są wyznawcami hinduizmu.

Problem trądu to nie tylko kwestia wyleczenia choroby. Trzeba pomóc zdo- być wykształcenie, a potem pracę. Trzeba też pokonać pewną mentalność. „Naj- trudniejsza jest rehabilitacja trędowatych

w sensie społecznym. Łatwiej jest żebrać niż zarabiać pieniądze ciężką pracą.

W naszym, europejskim, polskim pojęciu żebractwo uwłacza godności człowieka. Tu jest związane z aktualną pozycją i karmą.

Pozostaje więc wędrówka od sklepu do sklepu, od człowieka do człowieka z wy- ciągniętą ręką. To po prostu codzienna praca, jak każda inna – mówi doktor Pyz.

Jesteśmy w kolonii dla trędowatych w Raipurze. To jedno z najprężniej roz- wijających się obecnie miast w Indiach.

Przed nami niski zadbany domek, wcho- dząc do środka musimy zgiąć się w pół.

„Tu urodziła się moja mama” – mówi Ma- noj Bastia, gdy ja rozglądam się po dwóch ciasnych pokoikach z maleńką kuchnią.

Sam jest zdrowy, jednak już jego babcia była trędowata i to piętno naznaczyło ich życie, jednak go nie zdominowało. „Moi rodzice całe życie ciężko pracują i uczą nas szacunku do pracy. Sami nie mieli możliwości zdobycia wykształcenia, ale nam wpajali, że edukacja to podstawa.

Wiem, że te same pieniądze można szyb- ciej użebrać niż zarobić uczciwą pracą, ale ja tak nie chcę żyć” – wyznaje Manoj, który skończył właśnie studia magisterskie z zakresu reklamy i marketingu w Banga- lurze. To, że ma taką szansę, zawdzięcza szkole w Jeevodaya gdzie zdobył maturę.

Edukacja to przepustka do lepszego życia. Dlatego w Puri o. Żelazek założył szkołę podstawową, w której uczy się 600 dzieci. Jest to szkoła integracyjna do której uczęszczają nie tylko dzieci trędowatych, ale i najuboższych z ca- łej okolicy. Podobnie jest w Jeevodaya.

Uznana przez państwo 12-klasowa szkoła, obejmująca podstawówkę i liceum, jest

(8)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

na bardzo wysokim poziomie i otwiera drogę na uniwersytet. W Indiach dziecko z rodziny trędowatych, nawet jeśli samo jest zdrowe, nie może pójść do publicznej szkoły ponieważ nikt nie zechce z nim usiąść w ławce. Przeważnie żyją więc ze swymi rodzicami na ulicy, na co dzień doświadczając odrzucenia. Do nas trafia- ją pięcio-, sześcioletnie maluchy i często edukację musimy zacząć od oduczenia ich grzebania po śmietnikach – mówi doktor Helena.

Maleńkim znakiem wolno dokonu- jącej się integracji jest fakt, że do szkoły w Jeevodaya zaczęto zapisywać dzieci ze zdrowych rodzin, mieszkające w okoli- cy Ośrodka. Edukacja jest najlepszym sposobem, by zmyć z siebie piętno bycia dzieckiem trędowatego. Bez tego rzeczą niemożliwą jest wyjście z zamkniętego kręgu ubóstwa i żebractwa. Podczas gdy w Indiach wciąż panuje ogromny problem analfabetyzmu, nasi uczniowie potrafią czytać, pisać i liczyć. To sprawia, że mogą zacząć pracować chociażby w sklepie, a to już daje szansę na godziwe utrzymanie.

Rany nie tylko na ciele

Najważniejsza jednak w pracy z trę- dowatymi jest akceptacja i pokazanie im, że są potrzebni. System kastowy na dnie którego się znajdują i społeczne odrzucenie są głęboką raną na ludzkiej psychice. Tym głębszą jeśli utrwalaną przez obowiązujący od wieków porządek społeczny. Doktor Helena opowiada hi- storię Videshani: Trędowata dziewczyna chciała umrzeć, przestała jeść. Na nic zdawały się wszelkie próby perswazji.

W pewnym momencie musiałam zająć

się osobą będącą w jeszcze gorszym stanie niż ona i poprosiłam, by przyniosła mi wody. To był zwrot. Kobieta poczuła się potrzebna i znów zapragnęła żyć”. Kal- pana w kikutach palców trzyma kredę i uczy dzieci alfabetu. Ci ludzie muszą doświadczyć, że mają wielką wartość” – podkreśla doktor Helena.

Otrzymuję dużo więcej!

Są dzieci, których nie uratowałam i to powoduje ból, ale nie przekreśla słów bł.

Matki Teresy z Kalkuty: „Jeśli uratujesz jedno dziecko, to tak jakbyś uratował cały świat” – mówi lekarka nazywana popularnie Mamą z Jeevodaya. Przez te wszystkie lata pomagały mi bardzo słowa z Ewangelii: „Jeżeli zostawisz ojca i matkę to zyskasz stokroć więcej”. Choć świadomie zrezygnowałam z macierzyń- stwa... mam ponad 600 dzieci. Dlatego też kiedy słyszę te wszystkie „ochy” i „achy”

na swój temat, jak to się poświęcam i jak jestem wspaniała, to sobie myślę, że to duża przesada. Ja zyskuję dużo więcej niż daję!

Lekarka wyznaje też, że jej postępu- jąca niepełnosprawność z czasem stała się darem: W Indiach jestem szczególnie naznaczona, dla wielu jest nie do pojęcia, że człowiek niepełnosprawny fizycznie może być wykształcony i pełnić ważne role społeczne. A w kontakcie z pacjen- tami to mi zawsze pomagało – i w Polsce i tutaj: wiedzą czy raczej czują, że znam cierpienie, że rozumiem ich lęki, niepew- ność i ból”.

q

(9)

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

B I B L I J N E C O N I E C O

Z Księgi Psalmów. Modlitwa jest wpatrywaniem się w Bożą twarz.

Proszę o otwarcie Pisma Świętego na Psalmie 123.

KS. JANUSZ WILK

T

en krótki i równocześnie prosty w swej budowie Psalm, scala w so- bie modlitwę indywidualną (w. 1) i wspólnotową (w. 2-4), zaufanie (w. 1-2) i lamentację (w. 3-4). Orant włączył się w modlitwę swoich współbraci w wierze, którzy wraz z nim doznawali pogardy i kpiny. Połączyła ich wspólna wiara, ale i to samo cierpienie.

Psalmista spogląda ku niebu, gdzie mieszka Bóg, któremu całym sercem ufa (w. 1). To spojrzenie mogło objąć Syjon, gdzie znajdowała się świątynia jerozolim- ska. Pamiętajmy, że to psalm pielgrzymów.

Towarzyszył im w drodze ku świętemu miastu. Monumentalna, ozłocona świą- tynia była widoczna z daleka, przyciąga- jąc spojrzenie i myśli wędrowców, wśród których mógł znajdować się psalmista.

W wersie 2 wyjaśnia on nam swo- ją ufną postawę oraz tych, którzy wraz z nim wierzą Bogu. Korzysta z obrazu sług i służebnic spoglądających na ręce swoich panów i pań. W Psalmie tym

ręka symbolizuje moc, łaskę i błogo- sławieństwo. Wyraża ponadto obfitość pożywienia (zob. Ps 104, 28). Jak słudzy spoglądając na ręce swoich panów zawsze byli gotowi do podjęcia zajęć wyznacza- nych im przez chlebodawców, tak też wyznawcy Jahwe czuwają, aby postępo- wać zgodnie z Jego wolą, tym samym wypraszając sobie Boże miłosierdzie.

Ostatnie dwa wersy przeradzają się w lamentację. Psalmista i ci z którymi się modlił, byli już zmęczeni tym wszystkim, co wokół nich się działo. Orant nie opisał nam, co dokładnie było powodem tego duchowego bólu, ale odniósł się do po- gardy oraz kpin, których doświadczali i wręcz nimi nasiąkli (w. 4). Nie narzuca Bogu swojej wizji, jak powinien rozwią- zać tę sprawę i nie pogania Go w decy- zji, tylko pokornie prosi o zmiłowanie.

Tego rodzaju postawa najpełniej oddaje zaufanie pokładane w Bogu. Psalmista jest gotów przyjąć to, co Bóg da, gdyż wierzy i ufa, że z Bożej ręki nie dozna krzywdy.

Psalm uczy nas modlitwy zarówno indywidualnej, jak i wspólnotowej. Każda

O ufnym spojrzeniu

(10)

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

B I B L I J N E C O N I E C O

z nich jest ważna i każda powinna posia- dać swoje stałe miejsce w życiu wyznawcy Boga. Modlitwa indywidualna uwydatnia osobistą relację ze Stwórcą, pozwala na własny rytm i formę spotkania. Wspól- notowa eksponuje prawdę, że Bóg jest

„nasz”, a nie „mój” (zob. Mt 6, 9). Pokazuje nam także, iż problemy lub radości, które na obecnym etapie życia przeżywamy, są udziałem również innych ludzi. Łatwiej wtedy o wzajemne zrozumienie i pomoc.

Kto prawdziwie jest przy Bogu w modli- twie indywidualnej, ten nie będzie stronił od modlitwy wspólnotowej. Kto auten- tycznie trwa na modlitwie wspólnotowej, ten nie będzie unikał indywidualnego spotkania z Bogiem.

Powróćmy jeszcze raz do słów z wer- su 2. Święty papież Grzegorz I Wielki, nieco parafrazując ten wiersz, napisał:

„Słudzy naprawdę pieczołowicie się starający zawsze zwracają uwagę na wyraz twarzy swych panów, żeby szyb- ko usłyszeć i wykonać polecenia. Tak samo sprawiedliwi skupiają swe umy- sły na obecności Wszechmogącego Boga i wpatrują się w Jego Pisma jak w Jego oblicze”. Rozważając Pismo Święte po- znajemy Boga. W księgach Biblii uczymy się rozpoznawać Jego oblicze i to, co chce nam przekazać. Warto znajdować czas na tego rodzaju ufne i mobilizujące spoj- rzenie. Wprawdzie tu na ziemi widzimy jeszcze niewyraźnie, ale przyjdzie czas, gdy będziemy mogli spojrzeć na siebie twarzą w twarz (zob. 1 Kor 13, 12). Oby spojrzenie to nie było dla nas bolesnym zaskoczeniem.

q

CANSTOCKPHOTO.PL

Ojciec Damian musiał być nie tylko duszpasterzem, ale i administratorem, stolarzem, nauczycielem, kucharzem, pielęgniarzem, lekarzem i… grabarzem.

(11)

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Brat odtrąconych

– Święty Damian De Veuster

S

ą takie miejsca, które określa się mianem „piekła na ziemi” lub wy- dają się opuszczone nawet przez Boga. Jednym z nich była odosobniona osada Kalaupapa na hawajskiej wyspie Molokai, trafnie nazywanej „wyspą przeklętą”.

Kiedy umiera nadzieja Było to miejsce, gdzie ludzie umierali zanim rzeczywiście dopadła ich śmierć, ludzka godność stała się pojęciem za- pomnianym, zaś samotność i rozpacz powszednim chlebem nieszczęśników, którym odebrano nawet marzenia.

Było to w czasach, kiedy na Hawajach rozprzestrzeniały się nowe, wcześniej nieznane i nieuleczalne wówczas cho- roby. Jedną z budzących największy strach i odrazę był trąd. W tej sytuacji król Kamehameha IV, na oddalonej 100 km od Hawajów wyspie Molokai

zarządził całkowitą izolację dotknię- tych tą chorobą ludzi. Trędowaci zajęli część wyspy z jednej strony graniczącą z morzem, a z drugiej – ze stromymi skalnymi wzgórzami Pali. Wszystkich, u których stwierdzono objawy choro- by – zarówno umierających, jak i tych, których kondycja była jeszcze całkiem niezła – przewożono na wyspę, której mieli już nigdy nie opuścić. Nawet dzie- ci, które rodziły się zdrowe, wkrótce dzieliły los swoich trędowatych rodzi- ców. Ponieważ społeczność, do jakiej jeszcze niedawno należeli, pozostawiła ich swemu losowi, trudno dziwić się panującemu tu chaosowi i bezprawiu.

Prym wiedli najsilniejsi i najbardziej zuchwali mieszkańcy wyspy, szerzył się alkoholizm, przestały obowiązywać jakiekolwiek normy moralne, bo i po co, skoro nie miało już być żadnego „ju- tra”. Wprawdzie rząd raz w miesiącu Ojciec Damian musiał być nie tylko duszpasterzem, ale i administratorem, stolarzem, nauczycielem, kucharzem, pielęgniarzem, lekarzem i… grabarzem.

(12)

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

N A S I O R Ę D O W N I C Y

zrzucał na wyspę żywność i niektóre środki potrzebne do życia, nie był jed- nak w stanie zapewnić wystarczającej pomocy medycznej, administracyjnej, nie mówiąc już o opiece duszpasterskiej.

Przestano wierzyć, że do miejsca takiego jak to, może jeszcze kiedyś powrócić nadzieja. Ale ona powróciła wraz z mło- dym, 33-letnim zakonnikiem o imieniu Damian, który 10 maja 1873 roku po- stawił stopy na „przeklętej wyspie”, aby właśnie tu spełnić swoje młodzieńcze marzenia o oddaniu swego życia Bogu w posłudze misyjnej wobec Jego „braci najmniejszych”.

Wobec Bożych planów Józef – bo takie imię na chrzcie otrzymał późniejszy zakonnik, znany dziś pod imieniem o. Damiana – przy- szedł na świat 3 stycznia 1840 roku w dość zamożnej i bardzo religijnej rodzinie flamandzkich chłopów, w bel- gijskim Tremeloo. Rodzice planowali dla niego przyszłość rolnika wierząc, że podtrzyma tradycję rodzinnej upra- wy zbóż i hodowli pijawek używanych wówczas w celach leczniczych. Ale Bóg miał wobec Józefa inne plany. Już jako nastolatek – być może zainspirowany przykładem starszej siostry, zakonnicy w klasztorze sióstr urszulanek i brata Augusta, który wstąpił do zakonu ser- canów – również i Józef de Veuster zdecydował się wkroczyć na podobną drogę. Ojciec, choć nieco zawiedziony, postanowił nie stawać w poprzek wy- borom syna i Bożym planom, i już na początku 1859 roku odwiózł go do Lo- uvain, do Zgromadzenia Najświętszych

Serc Jezusa i Maryi. Początkowo wyjazd planowano jako odwiedziny u starszego syna, ale po spotkaniu obu braci stało się jasnym, że Józef nie wróci już do rodzinnego domu. Być może rodziców przekonały słowa, jakie skierował do nich w liście na Boże Narodzenie 1858 roku, jeszcze z Braine-le-Comte, gdzie uczył się francuskiego: „Wszyscy po- winniśmy obierać ten stan, do którego przeznaczył nas Bóg, abyśmy mogli być na wieki szczęśliwi”.

18-letni chłopiec, przerywając gim- nazjum, zdawał sobie sprawę, że z powo- du niedostatecznego wykształcenia, nie od razu będzie mógł zostać kapłanem.

WWW.SERCANIE-SSCC.PL

(13)

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

2 lutego 1859 roku przyjmując habit po- stulanta oraz imię Damian, jako brat zakonny rozpoczął nowicjat. Przełożeni wkrótce zorientowali się z jak bystrym i inteligentnym młodzieńcem mają do czynienia. Trudno było też nie zauważyć jego nabożeństwa do św. Franciszka Ksa- werego i wielkiego misyjnego zapału, co w zgromadzeniu o tradycjach misyjnych było bardzo pożądanym objawem. Swo- je śluby wieczyste brat Damian złożył w kościele Matki Bożej Pokoju w Pary- żu 7 października 1860 roku, po czym wrócił do Louvain, aby kontynuować studia filozoficzne i teologiczne.

Ochotnik na Molokai

W tym czasie jego brat, który miał właśnie wyjechać na misje na Hawa- je, rozchorował się. Ulegając prośbom Damiana przełożeni pozwolili mu wy- jechać w zastępstwie brata, mimo iż nie ukończył jeszcze studiów. 9 listopada 1863 roku z małą grupą misjonarzy wsiadł na pokład w Bremerhaven. Do Honolulu dopłynął 19 marca 1864 roku, osiem dni później otrzymał święcenia subdiakonatu, po trzech tygodniach dia- konatu, zaś miesiąc później, 21 maja, wikariusz apostolski udzielił mu świę- ceń kapłańskich. Tuż po święceniach młodego kapłana wysłano na Hawaje – odurzający swym pięknem wulkanicz- ny archipelag, przy zachodniej stronie wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Miał tu spędzić 9 pierwszych lat zdobywając w okręgach Puna i Kohala doświadczenie potrzebne w pracy misyjnej. Zasadni- czy zwrot w życiu Damiana nastąpił dopiero w 1873 roku, kiedy wikariusz

apostolski poprosił o ochotników, którzy zgodziliby się odwiedzać, przynajmniej co jakiś czas, trędowatych zesłanych na wyspę Molokai. Ojciec Damian nie wa- hał się ani chwili. Czyż to właśnie nie była misja, dla której został tym, kim został? Wyruszył natychmiast przepeł- niony wewnętrzną radością, że może

„służyć Panu w jego biednych, chorych dzieciach, odrzuconych przez innych ludzi”. Łatwo domyślić się, jakie uczucia targały młodym, wrażliwym kapłanem na widok tylu chorych istot skazanych na samotność i odrzucenie, o twarzach w niczym nieprzypominających tych, które widywał dotąd. Pod odrażającą powłoką zniekształconych ludzkich ciał uczył się rozpoznawać umiłowane dzieci Boga, odkupione Krwią Chrystusa, któ- rym trzeba było za wszelką cenę pomóc osiągnąć wieczne zbawienie. Początkowo myślał jedynie o tym, z czasem pojął jednak, że aby uzdrowić dusze tych biednych ludzi, musi najpierw przynieść ulgę ich cierpiącym ciałom. Czyż nie tak właśnie postępował Jezus podczas swej ziemskiej wędrówki?

Lekarstwa i orkiestra

Damian miał do swej dyspozycji tyl- ko bardzo skromne środki i zaledwie kilka podstawowych leków. Ale miał również serce przepełnione miłością do Chrystusa cierpiącego w tych lu- dziach. I to na razie musiało wystar- czyć. Tak wiele należało zrobić! Trzeba było postawić kościół i założyć parafię, ale równocześnie podjąć starania, żeby sześciuset nowych podopiecznych mia- ło się w co ubrać i mogło zamieszkać

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

N A S I O R Ę D O W N I C Y

w znośniejszych niż dotąd warunkach.

Już wkrótce schludne domki miały za- stąpić walące się rudery, posklecane byle jak i z byle czego, zaś codzienne życie w Kalaupapo zaczęło trochę bardziej przy- pominać życie zwykłych ludzi, którym los oszczędził choroby i wygnania. Jedyne, dotąd mało bezpieczne miejsce do cumo- wania statków zostało unowocześnione, zaś w celu zapewnienia godziwej rozrywki o. Damian zorganizował orkiestrę dętą i założył ujeżdżalnię koni. Czasem też musiał wcielać się w policjanta, by zapro- wadzić spokój i porządek. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Prawo nareszcie zaczęło być respektowane, po-

wstały szkoły, przynoszące na- dzieję młodym, a ludzie – mimo kalectwa spowodowanego trą- dem – uczyli się od nowa upra- wiać ziemię i radzić sobie z wie- loma innymi wyzwaniami, jakie stawiało przed nimi życie. Ze wszystkim zaś, co przekraczało

ich możliwości, nauczyli się przychodzić do tego zakonnika, którego Bóg zesłał im tak nagle, jako swojego anioła. A on, na ile potrafił, niósł im pomoc medyczną, starając się łagodzić skutki choroby, opie- kował się coraz liczniejszymi sierotami, założył sklep, w którym wszelkie produkty wydawano za darmo, zaś pragnąc jeszcze bardziej ulżyć trudom życia swoich pod- opiecznych postanowił doprowadzić wodę pitną dla mieszkańców wyspy. Równocze- śnie nie ustawał w staraniach o większą pomoc z zewnątrz i przyjazd zakonnic.

Wiedząc, że przełożeni planowali jego pobyt w kolonii trędowatych zaledwie na miesiąc, poprosił o pozostawienie go

w tym miejscu dłużej. Zapewne nie przy- puszczał, że to „dłużej” będzie dla niego znaczyło: „do końca życia”.

Upragniona pomoc

Wieści o odważnym zakonniku szybko dotarły do opinii publicznej, budząc zain- teresowanie nawet rodziny królewskiej.

Z pomocą dla trędowatych pospieszy- ła zwłaszcza księżniczka Lilliuokalani.

Skromny zakonnik wracając z krótkie- go pobytu w Honolulu, gdzie przybył w celu odbycia spowiedzi, wiózł „swo- im trędowatym” dary, które pozwalały im przeżyć godnie następne miesiące.

Z czasem taka pomoc zaczęła napływać z wielu stron świata, a o. Damian pozyskiwał nowych współpracowników, zarówno wśród duchownych, sióstr za- konnych jak i wśród świeckich.

W okresie 15 lat, które o. Damian przeżył na Mo- lokai, przebywało tam za- zwyczaj od 600 do 1000 trędowatych, a populacja chorych wymieniała się mniej więcej co 5 lat. W ciągu tygodnia – zwłaszcza zimą – umierało tu ok.

5 osób, a mimo to osada stale się rozrasta- ła. Dla nich wszystkich o. Damian musiał być nie tylko duszpasterzem, ale i admini- stratorem, stolarzem, nauczycielem, ku- charzem, pielęgniarzem, lekarzem i… gra- barzem. Pewien profesor, który odwiedził Molokai nazwał go nawet „człowiekiem 36 zawodów”. Z czasem o. Damian coraz lepiej rozumiał, że aby naprawdę zbliżyć ludzi do Boga, trzeba z nimi być – za- wsze i bezwarunkowo. Zaprzestał nawet krótkich wizyt w Honolulu, spowiadając

Pozostał wśród

trędowatych

do końca

swojego życia.

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

się przed kapłanem, który pozostawał na łodzi. Starając się nie pamiętać, jak łatwo i on sam może zarazić się trądem, dzielił ze swoimi parafianami życie, spożywał z nimi posiłki, opatrywał ich rany. To był najlepszy i jedyny sposób, aby przekonać tych nieszczęśliwych, odrzuconych ludzi, że nie są sami, że nawet tu, na tej przeklętej wyspie jest Bóg, który ich kocha i który ich nie opuścił.

Brat trędowatych

Od czasu do czasu kolonię trędowa- tych odwiedzali lekarze-ochotnicy. Podczas jednej z takich wizyt, w 1884 roku, okazało się, że nastąpiło to, czego o. Damian od dawna się spodziewał. Odtąd mógł już przebywać ze swymi podopiecznymi, jako

„trędowaty wśród trędowatych”. Z pewno- ścią nie było to łatwe doświadczenie. Był jeszcze stosunkowo młodym człowiekiem, ale zdążył już doskonale poznać tę chorobę, wszystkie jej straszne objawy i budzące grozę zniszczenie, jakie po sobie pozosta- wia. Doświadczył też udręk duchowych, jakie towarzyszą ludziom odrzuconym;

pomagający mu współbrat odszedł, zaś przełożeni potwierdzili, że nie wolno mu już nigdy opuścić Molokai. Tym bardziej godne podziwu staje się jego wyznanie z listu do brata, z 9 listopada 1887 roku:

„Uważam się za najszczęśliwszego mi- sjonarza świata. Stoję już nad grobem.

Taka jest wola Boża, a ja umieram na tę samą chorobę, co moi trędowaci. Jestem bardzo szczęśliwy i radosny”. W choro- bie jego życie duchowe stało się jeszcze bardziej intensywne, a on sam pełen uf- ności w nieskończone miłosierdzie Boże.

W swym cierpieniu rozpoznał „czynnik,

jakim Opatrzność posługuje się, aby go oderwać od wszelkich ziemskich przywią- zań...”. Nim w poniedziałek Wielkiego Ty- godnia, 15 kwietnia 1889 roku, Bóg wezwał go do siebie, zdołał jeszcze raz potwierdzić słowami to, czego dowodził całym swoim życiem: „O, jak pięknie jest umierać jako dziecko Najświętszych Serc!”.

Nikt nie miał wątpliwości, że odszedł wielki Święty. 5 czerwca 1995 roku, pod- czas wizyty w Belgii, papież Jan Paweł II zaliczył go w poczet błogosławionych. Wy- powiedział wówczas znamienne słowa:

„Wszyscy ludzie mają prawo do tego, aby bracia wyciągali do nich pomocną dłoń, znajdowali życzliwe słowo, obdarzali spoj- rzeniem, zapewniali swą cierpliwą i pełną miłości obecność, nawet wtedy, gdy nie ma już nadziei na wyzdrowienie”. Papież Benedykt XVI kanonizował o. Damiana 11 października 2009 roku, ogłaszając go patronem ludzi chorych na trąd, na AIDS, patronem ludzi odrzuconych. Posługa tego

„ojca i brata trędowatych” do dziś inspiruje wiele misjonarek i misjonarzy.

Ojciec Damian de Veuster udowodnił, że każdy jest zdolny do miłości zdającej się przekraczać ludzkie możliwości, jeśli tylko oprze się na Bożej łasce i podda Bożemu kierownictwu. Jemu udało się przemienić

„wyspę śmierci”, jak nazywano Molokai, w miejsce tętniące życiem. Bóg wzywa i nas do różnorodnych zadań. Każdy ma jakąś swoją wyspę „Molokai”. Jedną z nich staje się dziś ojczyzna św. Damiana. Oby Belgia, w której coraz bardziej rozszerza się cywilizacja śmierci, potrafiła powrócić do swoich chrześcijańskich korzeni.

opracowała: DANUTA DAJMUND

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

P A N O R A M A W I A R Y

Modlitwa, która

wstrzymała śmierć

Przez pierwszy tydzień opatrywałam go dwa razy dziennie. Po 2-3 dniach udało się usunąć wszystkie gniazda robaków, martwe tkanki i dużo ropy. Ponadto spał na czystym łóżku, inni pomagali mu się myć i jeść. Zaczął odżywać...

DR HELENA PYZ

W

szystko jest jeszcze świeże i bolesne, choć przecież, gdy stoję nad grobem Hemlala dominuje we mnie uczucie wdzięcz- ności Panu Bogu i wielkie zdumienie nad Tajemnicą. Wszystko jest świeże, choć minęło już parę lat...

Sekunda wystarczyła

Tego około 60-letniego mężczyznę, bardzo zniszczonego przez trąd, zoba- czyłam pierwszy raz w ostatnią środę listopada. Przywieźli go do nas jego ko- ledzy z tej samej kolonii dla trędowatych w Durgu. Z ich opowiadań – zawsze coś

wymyślają, dodają, malują ciemnymi kolorami, żeby mnie przekonać o ko- nieczności przyjęcia pacjenta – wiem, że mieszkał samotnie, chodził żebrać jak inni, jadał byle co, rzadko sobie gotował, czasem sąsiedzi dożywiali go gorącym posiłkiem, czasem popijał – i tak od wielu lat egzystował. Takie jest życie okaleczonego trędowatego w central- nych Indiach, w slumsach na obrzeżach dużego miasta. Jego koledzy podobno dopiero od tygodnia wiedzieli, że jest chory i potrzebuje pomocy lekarskiej.

Na decyzję o przyjęciu Hemlala do naszego Ośrodka nie musiałam mieć więcej niż sekundę. Kiedy odchylił brudny koc, którym był nakryty cały razem z głową, buchnął smród taki, że

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

cofnęłam się o krok. Zdążyłam tylko zarejestrować na siatkówce oczu wielką ziejącą, cieknącą ranę zamiast prawej połowy twarzy, obrzęk, zaczerwie- nienie oraz ciemne plamy martwych tkanek wokół. Chyba pierwszy raz w mojej kilkunastoletniej praktyce

tutaj tak zareagowałam. Kilka minut nie mogłam zupełnie dojść do siebie, prze- szłam do innego pomieszczenia, żeby się otrząsnąć z pierwszego wrażenia, smród przeniknął na długo do moich nozdrzy, był w całym pokoju. A myśl, że za chwilę będę musiała zająć się nim,

Doktor Helena Pyz od ćwierć wieku leczy trędowatych w Indiach, pomagając im odzyskać nadzieję i przywrócić miejsce w lokalnej społeczności. Jak mało kto rozumie stygmat trądu, bo sama naznaczona jest niepełnosprawnością w wyniku choroby Heinego- Medina. W 2015 roku została laureatką Nagrody TOTUS, nazywanej kościelnym Noblem, w kategorii „Promocja człowieka, praca charytatywna i edukacyjno-wychowawcza”.

ARCHIWUM SEKRETARIATU MISYJNEGO JEEVODAYA

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

P A N O R A M A W I A R Y

opatrzyć go, była trudna do przyjęcia.

Poprosiłam moich pomocników, żeby go trochę umyli, ale zdawałam sobie sprawę, że to zadanie należy nieodwo- łalnie do mnie; opatrywania tego chore- go nie mogę zlecić nikomu. Dobrze, że mam wrażliwych, myślących, dobrych pomocników – poza narzędziami, rę- kawiczkami i fartuchem, wzięli jesz- cze czepki i maski operacyjne. Spełniły podwójne zadanie: fetor trochę mniej przenikał mi do nosa i chory ani nikt inny nie mógł zobaczyć mojej twarzy oraz reakcji na to co widziałam i cze- go dotykałam. Myślę, że tak wyglądali, chorowali i umierali trędowaci wszyst- kich nacji w dobie przed antybiotykami;

trędowaci którymi zajmowali się św.

Damian na wyspie Malokai, nasz bł. Jan Beyzym na Madagaskarze i wszyscy od tysiącleci. Ale dziś? Aż tak? W środku cywilizowanego kraju?

Brat Hemlal

Pierwszą myślą, która natychmiast przebiegła mi przez głowę, gdy tylko bliżej przyjrzałam się ranie było: jeśli robaki, które zżerały tkanki od środka, dostaną się do mózgu – chory umrze.

A przecież to tak blisko i tak łatwo mogło się stać poprzez nos, którego prawie nie miał. Przez pierwszy tydzień opatrywałam go dwa razy dziennie. Po 2-3 dniach udało się usunąć wszystkie gniazda robaków, martwe tkanki i dużo ropy. Hemlal jednocześnie dostawał duże dawki antybiotyków i inne po- trzebne leki. Ponadto spał na czystym łóżku, inni pomagali mu się myć i jeść.

Zaczął odżywać...

W najbliższą niedzielę zaczynał się adwent. Mamy tutaj zwyczaj modlić się za siebie wzajemnie w tym czasie, o dobre przygotowanie do świąt – lo- sujemy imiona. Kazałam oczywiście dopisać do listy imię Hemlala, choć wiedziałam dobrze, że w jego imieniu to ja będę się modlić za kogoś. Ale on i tak, nawet bez modlitwy, miał swój wielki wkład cierpienia w przygotowanie do świętowania Narodzenia Jezusa. Bar- dzo potrzebował modlitwy i wsparcia.

Jakże byłam zaskoczona i wzruszona, gdy moja 4,5-letnia Patrycja przyniosła mi karteczkę, abym jej odczytała imię osoby, za którą ma się modlić. To był Hemlal! Wiedziałam, nawet miałam pewność: jeśli on będzie żył to za sprawą modlitwy tego malucha. Już w ubiegłym roku uczyłam ją, jak pamiętać o osobie powierzonej jej modlitwie: chodziłyśmy razem na króciutką osobistą modlitwę do kaplicy, sama o tym mi przypomi- nała i codziennie o to prosiła. Teraz też tak było. W litanii odpowiedź na wezwania do Matki Bożej „módl się za nami” w języku hindi brzmią: „hamare lije prarthna kar”, a Patrycja zmieniła to i konsekwentnie powtarzała: „Hemlal ke lije prarthna kar”. Oczywiście musiałam jej powiedzieć, kim jest Hemlal i że jest bardzo chory. Raz nawet poszłyśmy go odwiedzić – wtedy gdy obrzęk już zszedł i trochę widział na oczy.

Nareszcie w domu

Historia choroby, historia zdrowie- nia, życia i śmierci – to zawsze Boże tajemnice. Hemlal zdrowiał w zdu- miewającym mnie tempie. Na Święta

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

Bożego Narodzenia (niespełna miesiąc po rozpoczęciu leczenia) był w swojej zwyczajnej kondycji sprzed choroby.

Rana nie mogła się całkowicie zagoić, pod płatem skórnym policzka i resztką nosa była nadal dziura, która nie mia- ła czym się wypełnić, ale była czysta i prawie sucha, pacjent oddychał i jadł normalnie, widział i poruszał się sa- modzielnie. Miałam nadzieję, że rana pokryje się delikatnym nabłonkiem i tak Hemlal dożyje swoich dni. Zaraz po Nowym Roku już sobie dobrze radził ze wszystkim i poprosił o pozwolenie pójścia do domu, a ponieważ

zasadniczych przeszkód nie było – zgodziłam się. Jakoś się zagapiłam, a przecież powin- nam była dla Patrycji zrobić mu zdjęcie po leczeniu. To był jej własny, wymodlony staruszek.

Boże tajemnice

Trzy tygodnie później ktoś mnie zawiadomił, że Hemlal przyjechał.

Pomyślałam, że teraz zrobię to zale- głe zdjęcie... Ale on niestety był znów w bardzo złym stanie. Tak dobrze mi znany fetor gnicia buchnął od niego jak poprzednio. Byłam zdruzgotana. Hemlal był zbyt słaby i chory, by go pytać, jak to się stało. Czyżby spał na ziemi, czy nie ma porządnego posłania w domu? Jak w jego ranach znów mogły zagnieździć się robaki? Czyżby wszystkie muchy cze- kały na niego w Durgu, żeby zaatakować go, gdy tylko wróci?

Miałam nadzieję, że już z pewną wprawą szybko opanujemy sytuację.

Obiecałam sobie, że go nie wypuszczę, zanim nie sprawdzę jego warunków do- mowych i na pewno już po gorącej porze (kwiecień-czerwiec). Ale tym razem an- tybiotyki działały jakby wolniej, Hemlal był bardzo słaby. W przeddzień mojego wyjazdu do Bombaju na konferencję le- karską jeszcze go widziałam na nogach, a w nocy nagle wystąpiły objawy neu- rologiczne i pobudzenie. Hemlal stracił przytomność. Najgorsze przypuszczenie sprzed ponad 2 miesięcy sprawdziło się:

robaki dowierciły się do tkanki mózgo- wej. Agonia trwała kilka godzin, nie było

ratunku. Poprosiłam księdza o udzielenie Hemlalowi wa- runkowego chrztu, otrzymał imię Piotr. Modliłam się wraz z Patrycją i moimi pomoc- nikami – tylko tej pomocy mogliśmy mu jeszcze udzie- lić. Zanim ruszyłam w drogę Hemlal odszedł do Pana. Nie brałam udziału w pogrzebie osobiście, ale Patrycja opowiedziała mi wszystko. I teraz co jakiś czas wspomina

„swojego” staruszka, Hemlala. Modli- twa niewinnego dziecka wstrzymała tę śmierć na 2 miesiące. Hemlal przeżył radość Narodzenia Pana, dożył swego narodzenia na nowo w Chrystusie przez wody chrztu. Wielka Boża tajemnica, której dane było mi dotknąć własnymi rękoma, którą zobaczyłam na własne oczy, którą moje serce jest umocnione i ubogacone.

q

Historia

choroby,

zdrowia, życia

i śmierci – to

zawsze Boże

tajemnice.

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

W C Z T E R Y O C Z Y

REDAKCJA: – Przez lata pracowała Pani na misjach wśród osób chorych na trąd. Jak długo trwała ta posługa?

KATARZYNA KRZYŻANOWSKA: – Na pierwszą placówkę misyjną wyjechałam w 1993 roku. Po kilku miesiącach musiałam jednak wrócić do Polski ponieważ choroba tro- pikalna prawie mnie zabiła. Na dobre do pracy misyjnej wróciłam dopiero w 1996 roku. Wyjechałam wówczas do Nigerii, gdzie w miasteczku Idah, w stanie Kogi spędziłam z przerwami 13 lat, służąc cho- rym na trąd.

O ile dobrze rozumiem, pomimo przeby- cia ciężkiej choroby, nie zawahała się Pani pojechać w miejsce, w którym czekało o wiele więcej nędzy i chorób niż na pierwszej pla- cówce misyjnej.

– Tak. Wyjeżdżając do Nigerii wiedzia- łam, że jadę do chorych na trąd, a więc do osób najbardziej pogardzanych i opusz- czonych. Miałam również świadomość, że to choroba zakaźna i że w związku z tym grozi mi poważne niebezpieczeństwo.

Co w takim razie sprawiło, że jednak pod- jęła Pani decyzję o wyjeździe?

– Jestem z wykształcenia lekarzem.

Wybrałam ten zawód, bo zawsze chcia- łam służyć chorym. Przed laty usłyszałam w sercu także głos Boga, który zapraszał mnie nie tylko do posługi medycznej, ale także do ewangelizacji. Na pewnym etapie życia zrozumiałam, że wyjazd na misje pozwoli mi połączyć moje dwa wielkie pragnienia – pomoc chorym i głoszenie żywego Boga. Wyjazd na misje nie był w moim przypadku długo planowanym i przygotowywanym wydarzeniem. To był impuls, światło! Takie rzeczy po prostu się wie. Czułam, że tam będę na swoim miejscu. To, czy osoba wyjeżdżająca do pracy misyjnej jest lekarzem, zakonnikiem, budowlańcem czy menadżerem, nie ma najmniejszego znaczenia. Misjonarzy łączy to, że posyła ich Chrystus, aby głosili Jego miłość. Różne są okoliczności, warunki i miejsca posługi, ale misja jest zawsze taka sama: dawać ludziom Boga.

Spośród wielu możliwości i miejsc posługi, Pani wybrała akurat wioskę, w której nie bra- kowało chorych na trąd i inne ciężkie choroby.

– Kiedy pojawiła się możliwość wy- jazdu do Idah, nie wahałam się ani chwili.

O dramacie trądu i o tym, jak poganie uczą chrześcijan świętości opowiada Katarzyna Krzyżanowska.

Wykluczeni

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Proszę pamiętać, że trędowaci to ludzie, którzy często traktowani są gorzej niż zwierzęta. Społeczność, w której żyją zwykle wyklucza ich spośród siebie, urywa wszelkie kontakty i robi wszystko, by zapomnieć o ich istnieniu. Dzieje się tak ponieważ ludzie boją się zarażenia.

A strach potrafi robić z człowiekiem po- tworne rzeczy. Człowiek, który się boi jest zdolny niemal do wszystkiego. W moim sercu było wielkie pragnienie pójścia wła- śnie tam gdzie jest najtrudniej, tam gdzie nikt inny pójść nie chce. I nie było w tym żadnej mojej zasługi. Tylko dzięki Bożej pomocy byłam w stanie przez lata radzić sobie ze skrajnie trudną codziennością wśród chorych.

A jak dokładnie wyglądała ta Pani codzienność?

– W Idah byłam jedynym lekarzem z dyplomem uczelni medycznej. Do po- mocy miałam pielęgniarza-amatora oraz miejscowych szamanów, którzy „leczyli”

ludzi czarami. Wielu ludzi w Afryce wciąż nie zna Chrystusa i zgodnie z tradycją swych plemion oddaje cześć bóstwom pogańskim. Z tym wiąże się często brak zgody na przyjmowanie leków i stosowa- nie się do zaleceń lekarza. Nieraz musiało upłynąć wiele czasu zanim osoba chora przekonała się, że nie mam wobec niej złych zamiarów i była gotowa mi zaufać.

Dopiero wówczas mógł rozpocząć się właściwy proces leczenia.

Ilu chorym udało się Pani pomóc?

– Nigdy nie prowadziłam takich sta- tystyk, ale czasem zdarzało się, że cho- ciaż byłam na miejscu i dysponowałam

CANSTOCKPHOTO.PL

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

W C Z T E R Y O C Z Y

potrzebnymi lekami, choremu nie udało się pomóc na czas. Jak już wspomniałam, działo się tak dlatego, że wierzenia ple- mienne nie pozwalały tym ludziom przy- chodzić po pomoc do białego człowieka.

Wielokrotnie musiałam dogadywać się z miejscowymi szamanami, by zgodzili się na leczenie chorych w wiosce. Bywa- ło różnie: czasem się zgadzali, a czasem nie. Na szczęście wielu chorym udało się pomóc, ale bliskie jest mi także do- świadczenie klęski w leczeniu i śmierci pacjentów. Najbardziej zawsze boli mnie śmierć maleńkich dzieci, które odcho- dzą w opuszczeniu, odrzucone przez najbliższych.

Istnieje skuteczne lekarstwo na trąd?

– Tak, o ile podane jest we właściwym czasie i we właściwy sposób. Trąd jest przewlekłą, bakteryjną chorobą zakaźną, którą wciąż, mimo postępu medycyny, trudno się leczy. Trąd występuje w dwóch postaciach: lepromatycznej i tuberkulo- idowej. Odmiana lepromatyczna jest za- raźliwa, a jej objawy to guzowate krosty podobne do występujących w innych infekcjach i alergiach. Postać tuberku- loidowa jest mniej zaraźliwa, ale groźniej- sza dla samego zarażonego: początkowo pojawiają się plamy na skórze, stopniowo utrata czucia, szczególnie w palcach nóg i rąk. Nieleczona prowadzi do zwyrodnień i utraty tkanki. Mówiąc najprościej – oso- bie chorej na trąd gnije tkanka, a kiedy już zgnije, odpada od reszty ciała. Cała trudność w leczeniu tej choroby polega na współpracy pacjenta z lekarzem. Aby leczenie przyniosło efekty, chory musi nie tylko przyjmować leki, ale także regularnie

się odżywiać, ubierać suchą odzież i spać w czystym łóżku. W Afryce są to często warunki niemożliwe do spełnienia. Proszę pamiętać, że oprócz trądu dużym pro- blemem są tutaj także inne choroby np.

malaria i infekcje odzwierzęce, a także głód. Bardzo często bywa tak, że lekarz wielkim wysiłkiem doprowadza chorego do w miarę dobrego stanu, a ten wracając do swojej nędznej i wilgotnej lepianki – nie ze swojej winy – w krótkim czasie zaprzepaszcza wszystkie efekty leczenia i wraca w dużo gorszym stanie. Nie za- wsze da się go ponownie uratować.

Trudno uwierzyć, że w XXI wieku takie rzeczy w ogóle mają miejsce.

– Dla mnie najbardziej bulwersujące i jednocześnie najsmutniejsze nie jest to, że trąd i głód się zdarzają, ale to, że istnieją w dużych miastach i dzieją się na oczach zamożnych i obojętnych ludzi. Idah, mia- steczko, w którym pracowałam nie jest zbyt duże i raczej biedne. Ale w wielu miastach, obok banków, urzędów i eks- kluzywnych restauracji zobaczyć można głodujące rodziny i chorych umierających na śmietnikach. Nie ma chyba bardziej przerażającego widoku w czasach cyfro- wych technologii i inżynierii kosmicznej.

Jak w tych skrajnie trudnych warunkach udaje się misjonarzom ewangelizować?

– My misjonarze jesteśmy tylko narzę- dziami. O wiarę i zbawienie ludzi, którym służymy troszczy się Bóg. Wielokrotnie idąc z misją do – jak nam się wydaje – pogan, dostajemy od nich szkołę niezwy- kłej wiary i świętości. W rezultacie to oni ewangelizują nas, chrześcijan. Dzieje się

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

to zwykle za pomocą bardzo prostych, codziennych gestów, które pokazują jed- noznacznie, co dla tych ludzi jest w życiu ważne. Ewangelizacja, której my się podej- mujemy to także nie są jedynie płomienne katechezy i mówienie wprost o Jezusie.

Osobiście doświadczyłam wielokrotnie, że najbardziej wiarygodne w ewangeliza- cji jest ofiarowane drugiemu konkretne dobro. Podam przykład. Opiekowałam się przed laty w Idah pewnym starszym już człowiekiem, który cierpiał na trud- ną w leczeniu infekcję tropikalną. On i jego liczna rodzina czcili plemienne bóstwa, wierzyli w czary i aktywnie uczestniczyli w pogańskich rytuałach.

Wiedzieli, że jestem chrześcijanką, ale sami nigdy bliżej nie poznali Osoby Je- zusa. Jako lekarz podjęłam się trudnego leczenia infekcji chorego i dbałam także o to, aby jego rodzina miała stały dostęp do czystej wody i pożywienia. Któregoś dnia, gdy choroba była już zażegnana, ów człowiek przyszedł do mojego szpi- talika, bez słowa zdjął wiszący na ścianie krzyż i z wielką czcią objął go i ucałował.

Kiedy zapytałam go, dlaczego to zrobił, odpowiedział: „Nie znam twojego Boga, ale ty każdego dnia modlisz się do Niego i czynisz wiele dobra. Musi On zatem być wielki i potężny, skoro pomaga ci przetrwać wśród nas w tak trudnych warunkach i nieść nam pomoc”. Stanę- łam jak wryta. Nie wiedziałam w jaki sposób mam się zachować wobec tego człowieka. W końcu objęłam go tylko, a on wyszedł bez słowa. To wydarzenie przekonało mnie ostatecznie, że aby być wiarygodnym świadkiem Jezusa, trzeba przede wszystkim działać, niekoniecznie

mówić. Dlatego najpierw staram się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki lekarza i na ile to możliwe zabezpieczać podstawowy byt chorych. Oczywiście głoszę także Jezusa słowem, ale można powiedzieć, że odbywa się to jakby przy okazji, między wierszami codzienności.

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy mimo przeszkód nie cofają się przed tym, co trudne. Słuchając Pani zaczynam jed- nak rozumieć, że pojęcie „trudne” nie we wszystkich miejscach na świecie oznacza to samo. Posługując się metaforą: to co dla mnie jest podłogą, dla kogoś w Nigerii może być upragnionym sufitem...

– Jest dokładnie tak, jak pani mówi.

Ale nie trzeba koniecznie wyjeżdżać na misje, aby zobaczyć, jak bardzo ludzie podzieleni są ze względu na możliwość zaspokojenia swoich choćby podstawo- wych potrzeb. Czasem zdarza się, że na jednej ulicy lub na tym samym piętrze, obok nas żyje ktoś, kto jest wykluczony ze społeczności z powodu biedy, choroby, czy gorszego wykształcenia. I tutaj rodzi się pytanie, co ta „lepsza” reszta z tym zrobi? Czy zauważy? Czy zareaguje?

Czy pomoże? Jeśli tak, Bogu dzięki. Jeśli nie, to powstaje kolejne pytanie, dużo bardziej dramatyczne: Jak to się stało, że w cywilizowanym świecie, kobiety w szpilkach i mężczyźni w krawatach cierpią na trąd duchowy – o wiele do- tkliwszy niż choroba skóry? Co poszło nie tak? Co ważnego przeoczyliśmy?...

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

M O D L I T W Y C Z A S

Zachęcamy do nadsyłania na adres redakcji intencji do modlitwy wstawienniczej, a zarazem apelujemy – szczególnie do Chorych – aby swoje cierpienia zechcieli ofiarować we wszystkich nadsyłanych intencjach. Będzie to piękna i konkretna realizacja drogi ich apostolstwa.

Pogotowie

modlitewne

Modlimy się:

1. W intencji pokoju na świecie, 2. W intencji misji na świecie

i prześladowanych chrześcijan, zwłaszcza w Syrii, Iraku i Egipcie, 3. W intencji wszystkich kapłanów

o świętość życia,

4. W intencji wszystkich członków, czytelników i dobrodziejów Apostolstwa Chorych,

5. W intencji wszystkich chorych, którzy piszą lub dzwonią do Apostolstwa Chorych,

6. W intencji lekarzy i studentów medycyny o posługę chorym zgodną z Deklaracją Wiary,

7. O duchowe owoce Roku Miłosierdzia, 8. O duchowe owoce Światowych Dni

Młodzieży w Krakowie w 2016 roku, 9. W intencji Ojczyzny,

10. O duchowe owoce obchodów 1050-lecia Chrztu Polski,

11. W intencji Anny o potrzebne łaski, 12. W intencji Zofii o zdrowie i łaski,

13. W intencji Cecylii o zdrowie i siły, 14. W intencji Katarzyny o potrzebne łaski, 15. O Boże błogosławieństwo dla Krystyny,

Elżbiety i Karola,

16. O nawrócenie dla Henryka i Grzegorza, 17. W intencji syna Adama o uwolnienie

z choroby alkoholowej,

18. O zdrowie i dobrą pracę dla Jerzego, 19. O rozwiązanie problemów dla Bożeny, 20. O zdrowie dla Michałka i Piotrusia, 21. O powrót do zdrowia dla Włodzimierza, 22. O rozwiązanie problemów dla Danuty, 23. O dar zdrowia dla Tadeusza,

24. O ulgę w cierpieniu dla Elżbiety, 25. O zdrowie dla Heleny i Elżbiety, 26. O wyjście z nałogu dla Jerzego, 27. W intencji Gertrudy o zdrowie i siły, 28. W intencji Teresy o łaskę zdrowia, 29. W intencji Renaty o znalezienie pracy, 30. O zdrowie dla mamy Joanny,

31. W intencji Zofii o dar zdrowia,

32. O pokonanie choroby nowotworowej, 33. O zdrowie i siły dla Iwony,

34. O nawrócenie Justyny, Dominiki i Mai,

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

M O D L I T W Y C Z A S

35. W intencji rodziny Goldberg o łaski, 36. O łaskę pogłębienia wiary dla Elżbiety, 37. O zdrowie dla Joanny i Arkadiusza, 38. O dar zdrowia dla całej rodziny, 39. W intencji Kazimierza o dobrą pracę, 40. O łaskę pogłębienia wiary dla synów, 41. O wyjście z nałogu dla Tadeusza, 42. O łaski na dalsze lata małżeństwa, 43. W intencji Franciszka o łaskę zdrowia, 44. O szczęśliwy przebieg operacji wnuczki, 45. W intencji Anety i Rafała o potrzebne

dary na czas zdawania egzaminów, 46. W intencji Barbary o pomyślne leczenie

choroby nowotworowej i powrót do sił, 47. O uwolnienie męża z nałogu pijaństwa, 48. W intencji dzieci o zdrowie i łaski, 49. W intencji Jana i jego rodziny o zdrowie, 50. O nawrócenie i pracę dla Justyny, 51. O potrzebne łaski dla synów,

52. W intencji Henryka o powrót do zdrowia, 53. W intencji rodzin: Warnke i Skierka, 54. O uzdrowienie z SM dla Sandry, 55. W intencji wnuczki o dobrą pracę, 56. O łaskę wiary dla Mirosława i Stanisława,

57. Za rodziny oczekujące potomstwa, 58. O nawrócenie i zdrowie dla wnuczki Mai, 59. O ukończenie studiów i dobrą pracę, 60. O dar zdrowia dla syna i prawnuczki, 61. O uwolnienie z fobii dla Mai,

62. O wiarę i zdrowie dla Agnieszki i Łukasza, 63. w intencji syna o dar założenia rodziny, 64. O dobre decyzje dla Grażyny i Jerzego, 65. O łaskę czystości przedmałżeńskiej, 66. W intencji siostrzenicy o łaskę zdrowia, 67. O zdrowie dla Justyny, Mirka i Sławka, 68. O zdrowie dla Marii i Jerzego,

69. O zdrowie w rodzinie Stefanii i Leona, 70. Za zmarłą Martę Górny o życie wieczne, 71. Za zmarłego Tadeusza Gutowskiego, 72. Za zmarłą mamę Władysławę, 73. Za zmarłych: Jerzego i Waldemara, 74. Za wszystkich zmarłych z rodziny, 75. Za zmarłego męża Pawła Strugałę oraz

zmarłych rodziców i pokrewieństwo.

Nadsyłane intencje modlitewne publikujemy także na naszej stronie internetowej: www.apchor.pl

BACKGROUNDS.HD

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

M O D L I T W Y C Z A S

Papieskie intencje

Apostolstwa Modlitwy

STYCZEŃ:

Intencja powszechna:

Aby szczery dialog między ludźmi wyznającymi różne religie przyniósł owoce pokoju i sprawiedliwości.

Intencja ewangelizacyjna:

Aby poprzez dialog i miłość braterską, dzięki łasce Ducha Świętego, zostały przezwyciężone podziały wśród chrześcijan.

LUTY:

Intencja powszechna:

Abyśmy opiekowali się światem stworzonym, który otrzymaliśmy jako bezinteresowny dar, żeby go pielęgnować i chronić dla przyszłych pokoleń.

Intencja ewangelizacyjna:

Aby wzrastały szanse na dialog i spotkanie wiary chrześcijańskiej i ludów Azji.

II Krucjata Modlitwy

w Intencji Ojczyzny

STYCZEŃ:

Prośmy o ludzi prawego sumienia działających w życiu publicznym, a zwłaszcza pracujących w środkach społecznego przekazu.

LUTY:

O liczne i dobre powołania kapłańskie oraz zakonne.

WWW.MOJEPOWOLANIE.PL BACKGROUNDS.HD

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

M O D L I T W Y C Z A S

KS. JAN SMOLEC

N

a swoim modlitewnym i litur- gicznym szlaku, w radosnej at- mosferze świątecznej i nowo- rocznej, spotykamy co roku w Betlejem tajemniczych Mędrców ze Wschodu, któ- rzy „weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją, upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzi- dło i mirrę” (Mt 2, 11). Pokłon Mędrców jest znakomitą szkołą modlitwy, oddającą jej sens, treść i znaczenie. Nie powinno

jej zabraknąć również w naszej Szkole Modlitwy.

Jezus jest Królem

Oto pierwszy akt modlitewnego, pełnego uniżenia pokłonu Mędrców, na który wskazuje pierwszy z ofiarowanych Panu Jezusowi darów – złoto. Ale też trudno wyobrazić sobie naszą własną modlitwę, autentyczną, płynącą z ser- ca i opartą na wierze dziecka Bożego, która nie byłaby takim samym aktem pokornego uznania władzy Boga, który może nami rozporządzać i któremu je- steśmy winni posłuszeństwo. Modlitwa

Na modlitwie

z Mędrcami

ze Wschodu

sZKołamodlitwy. Jesteśmy szczęśliwcami, którzy w Królestwie Boga nie są poddanymi, lecz dziećmi i dziedzicami. To przekonanie odgrywa znaczącą rolę w kształtowaniu modlitwy i właściwie „ustawia” człowieka modlącego się w jego odniesieniu do Boga.

(28)

APOSTOLSTWO CHORYCH

28

M O D L I T W Y C Z A S

WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(29)

29

APOSTOLSTWO CHORYCH

M O D L I T W Y C Z A S

spełnia swoje zadanie, gdy jest bardziej słuchaniem niż mówieniem, gdy jest, zawsze i bez względu na okoliczności,

„Amen” wypowiedzianym Bożemu Sło- wu, „Fiat” zadeklarowanym wobec woli Bożej i „Tak” dla Bożego panowania nade mną i we mnie.

Owszem, do króla przychodzi się tak- że z różnego rodzaju petycjami, wobec władcy wyraża się niekiedy roszczenia i przedstawia swój punkt widzenia; chyba że byłby tyranem, wobec którego bez- piecznie jest wyłącznie milczeć, i to ze spuszczoną głową. Wiemy na szczęście, z nauki Jezusa, własnego przekonania wiary, którą ubogaca nas Duch Święty i życiowego doświadczenia, jakim Królem jest Bóg, jak realizuje swoją królewską godność Pan Jezus i w jakim Królestwie mamy radość uczestniczyć. Jesteśmy szczęśliwcami, którzy w Królestwie Boga nie są poddanymi, lecz dziećmi i dziedzi- cami. To przekonanie odgrywa znaczącą rolę w kształtowaniu modlitwy i właści- wie „ustawia” człowieka modlącego się w jego odniesieniu do Boga: nasz modli- tewny pokłon nie zaprzecza naszej god- ności i wolności, lecz ją uwydatnia; nasze oddanie się i posłuszeństwo Jezusowi nie jest wyrzeczeniem się i poniżeniem, ale wywyższeniem i uhonorowaniem.

Dziecko Boże nie musi i nie powinno rezygnować z modlitwy prośby, lękać się wypowiedzenia swoich trosk i pragnień.

Ale wyznawca Jezusa rozumie także, że sensem jego modlitwy, będącej wyrazem wewnętrznej postawy serca, jest szczere, nie tylko ustami i z nakazu recytowane:

„Bądź wola Twoja!”. Modlitwa zanoszona do Króla królów i Pana panujących uczy

nas posłuszeństwa wobec woli Bożej, któ- ra jest samą miłością i tylko miłością.

Z takiej modlitwy rodzi się wciąż na nowo i ugruntowuje się w człowieku posta- wa służby, zawierzenia i postępowania według królewskiego prawa Ewangelii;

postawa, która jest czystej próby złotem ofiarowanym Jezusowi.

Jezus jest Bogiem

Tę prawdę, oczywistą dla chrześcija- nina, oznacza drugi z darów Mędrców – kadzidło. Odnosi nas ono w pierwszym rzędzie do liturgii, do kultu sprawowa- nego we wspólnocie wiary na chwałę Boga – Stwórcy i Pana.

Liturgia jest modlitwą modlitw, jej sercem i glebą, najwyższym wyrazem i nieocenionym wzorcem. Liturgia jest dla chrześcijanina pierwszym miejscem, najsłuszniejszym sposobem i najlepszym środkiem uwielbienia Boga i oddawania chwały Chrystusowi jako Panu. Z liturgii – jako ze źródła – uczymy się modlitwy uwielbienia Boga, które jest pierwszym i podstawowym sensem modlitwy – całego ludu Bożego, poszczególnych wspólnot i każdego chrześcijanina, który w jedności z Kościołem „oddaje cześć Bogu w duchu i prawdzie”.

Przypominam sobie słowa Jana Bu- dziaszka: „Objechałem prawie cały świat i dotknąłem prawie wszystkich jego roz- koszy. A dzisiaj jestem przekonany, że jedyne, co ma sens, to uwielbienie Boga, śpiewanie chwały Jezusowi Królowi, je- dynemu, godnemu uwielbienia.” Przed oblicze Boga wznosi się nieustannie – jak dym kadzidła – uwielbiająca Go i sławią- ca Jego nieskończone przymioty pieśń

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy więc cierpię i przeżywam coś trudnego, to staram się być wyrozumiała dla drugiego, bo on też cierpi, jego też boli – może nawet bardziej niż mnie.. Trudno to przecież

I tak po czterech latach starań, w momencie naszego życia w którym się nie spodziewaliśmy, otrzymaliśmy od Boga najpiękniejszy prezent w postaci małego ziarenka w obrazie

Po- wiedział wtedy tak: „bo wiesz, gdybyś Ty sam się modlił o zdrowie, Pan Bóg mógłby Cię nie wysłuchać, ale jeśli tyle osób będzie prosiło – to jednego może

umierający – taki który nieraz przez całe życie czy sporą jego część dźwigał krzyż cierpienia – może być także „przekaźnikiem” Bożego Miłosierdzia, czasem nawet

Może być myśleniem o sobie – zaspokojeniem własnych żądz, albo może być aktem oddania, zawierze- nia, i w tym przypadku jeśli przychodzi cierpienie – jest to

Czas pomiędzy śmiercią a pogrze- bem. Najbliższych czeka wiele spraw do załatwienia. Więc kto może, pomaga, jak potrafi. Organizuję czuwanie mo- dlitewne. Widzę, jak jest

jego maksyma: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakar- mić

Bo przecież tylko spełnienie się woli Bożej jest dla mnie gwarancją szczęścia – także wtedy, jeśli jest to spełnienie przez krzyż. Bo wola Ojca jest cała mi- łością