•
Na zachodzie, za rzeźniami i fabry
kami, rozeznać można dzisiaj jeszcze do
strzegalne wzniesienie, pokryte częściowo śmieciami i odpadkami 4-mijonowej met
ropolii a częściowo zieleńcami. To t. zw.
•Portage*. Kiedyś biegł tędy dział wód między systemem potężnego Missisipi a dopływami Wielkich Jezior. Przed 250 la
ty trzech ludzi przeciągało tamtędy z mo
zołem indjańskie kanoe, aby przedostać się dopływem Wielkich Jezior na rzekę św. Wawrzyńca do osiedli francuskich.
Joliet był traperem kanadyjskim a Marguette misjonarzem. Towarzyszył im indjanin. Obaj kanadyjczycy zbadali właś
nie bieg Missisipi i przekonali się, że ta olbrzymia rzeka wpływa do Zatoki Mek
sykańskiej. Spieszyli oni teraz, aby podzie
lić się tą wieścią z namiestnikiem wielkie
go króla francuskiego hr. Frontenac. W owym czasie kolonje angielskie w t. zw.
Nowej Anglji były jeszcze bardzo młode.
Koloniści angielscy zdołali dopiero co o- debrać holendrom Nowy Amsterdam, któ
ry z czasem miał się stać Nowym Yor
kiem. Niemniej należało się spieszyć, 36
Francuzi mogliby świetnie wykorzystać nowoodkrytą drogę wodną i odciąć kolo
nistów angielskich od Zachodu i Połud
nia.
— Kiedyś będzie to ważne miejsce, po
wiedział joliet wskazując na wyniosłość
— Tak. Z łatwością możnaby tędy przekopać kanał, odrzekł drugi kanadyj- czyk.
— A jak nazywacie to miejsce ?
— Sze-ka-gu, odpowiedział z powa
gą indjanin.
— O ile mi wiadomo znaczy to ..śmier
dząca cebula" ?
— Tak jest, śmierdząca cebula i wo- góle wszystko co cuchnie. Ale słowo to znaczy także „Gios wielkich duchów".
Gdy w 150 lat później w miejscu tem powstało Chicago, stówa indjanina jakby się sprawdziły. Chicago cuchnie wraz ze swemi rzeźniami, fabrykami i dzielnicami bud i baraków w niebiosa. Ale miasto to zarazem wre życiem i tworzy kolosal
ne wartości. Leży ono w najżywotniejszym ośrodku przemysłowym Nowego Świata i wypisało na swym herbie: dopnę wszyst
kiego! W ciągu stu lat zmieniła energja ludzka całą tę okolicę nie do poznania.
Chicago jest podobnie jak Nowy York zbiorowiskiem ludów, jest to prze- dewszystkiem wielkie skupisko
słowiań-37
skie. Mieszka tu najwięcej polaków i ol
brzymia kolonja czeska. Jest również mia
sto chińskie i murzyńskie. Ale wszyscy ci
<obcy> są zarazem najbardziej amerykańscy.
Olbrzymie tempo rozwoju i pracy uwydatni
‘ło się właśnie w Chicago najwyraźniej.
Wszystkie dobre i złe cechy Nowego Świata, przedsiębiorczość i jakaś dziecinna naiw
ność, dobroduszność i brutalność, umiło
wanie wolności i najgorszy wyzysk—uja
wniły się tu właśnie najdosadniej.
Chicago jest miastem Al Capone‘a i Dillingera, wroga Nr. 1. Jest to miasto gangsterów, wobec których władze są bezsilne. Ale Chicago jest zarazem mias
tem wielkiego rozmachu i najwspanial
szych urządzeń kulturalnych. Nad jezio
rem Michigan ciągnie się najpiękniejsza aieja świata wzdłuż cudownej plaży dla 100 tysięcy osób, ogrodów i fontan. W tern samem mieście znajdują się też najohyd
niejsze dzielnice bud i baraków, siedliska rozpaczy, zbrodni, wszetecznictwa i nędzy.
To wszystko jest właśnie Chicago i to samo cechuje też całą Amerykę— kraj największych sprzeczności.
Ford i jego państwo.
Za dobrych czasów pracowało u For
da w fabrykach samochodowych Rouge
Plant 125 tysięcy robotników. Nie licząc rozmaitych fabryk fordowskich, dostarcza
jących produktów ubocznych, potrzebnych do fabrykacji aut, samolotów i motorów.
Fabryki Forda w Dearnborn obok Detro
it tworzą całe miasto, oddzielone murem od właściwego miasta i fabryk konkuren
cyjnych.
Ale w roku l c35 jest inaczej. Oddaw- na nie pracuje się już na trzy zmiany i z pełnem obciążeniem, oddawna nie płaci się już „fordowskich” płac. Pod tym wzglę
dem dostosował się Ford chętnie do sta
wek w kodeksach pracy prezydenta Roo- sevelta, jakkolwiek pod względem poli
tycznym jest zawziętym wrogiem prezy
denta Stanów Zjednoczonych.
Ford głosił ewangelję masowej pro
dukcji, wysokich płac i bezwzględnego wyzyskania siły roboczej. Płacę i wyma
gam — mówił Ford. Idźcie za moim przy
kładem, a nie będzie kryzysów na świę
cie. W gruncie rzeczy nie wymyślił Ford ani nie wynalazł niczego. Ani auta, ani nawet słynnej racjonalizacji, którą nazy
wają również systemem Forda. Król auto
mobilowy okazał się jednak zręcznym or
ganizatorem i świetnie potrafił wykorzy
stać siłę roboczą w najwyższym stopniu.
Polega to na tern, że jeden człowiek
wykonuje przez 8 godzin automatycznie jeden i ten sam ruch, nie tracąc czasu na wyciągnięcie ręki, ponieważ ruchoma taś
ma podsuwa mu dany przedmiot samo
czynnie.
Jeden i ten sam ruch. Ten nakłada śrubkę, drugi zakręca ją, trzeci wierci ot
wór elektrycznym wiertaczem...
Ciągle jedno i to samo. Ani na chwi
lę nie wolno mii przerwać czynności, bo taśma posuwa się z określoną szybkoś
cią, wystarczającą zaledwie na wykonanie danego ruchu. Robotnikowi nie wolno za
palić, nie wolno mu powiedzieć słowa, a jeżeli chce wyjść na stronę podnosi pal
ce, jak w szkole i czeka aż nie podejdzie do niego zastępca. Dyscyplina jest pod
stawowym warunkiem. Pilnuje jej spe
cjalny nadzorca i umundurowana policja fabryczna.
Ford płacił dobrze. Najniższa stawka wynosiła 6 dolarów dziennie a niektórzy robotnicy zarabiali nawet 12 i 15 dolarów.
W ciągu 5 dni, t. j. fordowskiego tygod
nia pracy zarabiali niektórzy robotnicy (0 do 75 dolarów. Nie chodziło tu przytem o jakieś specjalne kwalifikacje, ponieważ przy systemie fordowskim pracuje się au
tomatycznie.
Ale za najmniejsze uchybienie grozi
ło wyrzucenie. Robotnik taki tracił nie*
tylko pracę, ale i samochód, za któćtf wpłacii już szereg rat. Każdy robotnik Forda musiał bowiem kupić sobie samo
chód fordowski. Ford jest krańcowym au- tokratą.
W warunkach tych trudno wytrzymać wiele lat, ponieważ pracownikowi grozi w najlepszym wypadku poważny uraz psy
chiczny. Ale nikt nie pracuje tam długo.
Przez zakłady Forda ludzie przepływają jak owa ruchoma taśma.
W okresie kryzysu skończyły się zre
sztą dobre czasy i dobre płace. W zakła
dach fordowskich jest więcej świętówek aniżeli dni pracy. Kryzys. Ludzie nie po
trzebują samochodów.
Sam Ford, suchy jak tyka i rzeźki nad wiek staruszek, mieszka najchętniej w Greenfield-Village. W otoczonem wy
sokim murem zaciszu śnią stare i ponoć jeszcze lepsze czasy. Nie ujrzysz tam, broń Boże, samochodu, a natomiast przy
wita cię poczciwy woźnica na koźle wy
godnej landary. W miasteczku Greenfield stoją stare domki, które niegdyś stały na miejscu dzisiejszego Detroit. Ford przeno
sił z pasją do swego ustronia całe domy, chaty i wille dawniejszych czasów i osa
dził w nich ludzi, którym nie wolno pra
cować nowoczesnemi narzędziami. Szewc
fobi tam ręcznie buty dla Forda, a koło^
dziej naprawia stare powozy.
— Is n’t that Iovely — czy to nie jest mile? — pyta urzędowy oprowadzacz uprzywilejowanego turystę, któremu było danem zaglądnąć do prywatnego raju kró
la automobilowego.