• Nie Znaleziono Wyników

Chicago—'Śmierdząca Cebula*

W dokumencie Ameryka (Stron 36-42)

Na zachodzie, za rzeźniami i fabry­

kami, rozeznać można dzisiaj jeszcze do­

strzegalne wzniesienie, pokryte częściowo śmieciami i odpadkami 4-mijonowej met­

ropolii a częściowo zieleńcami. To t. zw.

•Portage*. Kiedyś biegł tędy dział wód między systemem potężnego Missisipi a dopływami Wielkich Jezior. Przed 250 la­

ty trzech ludzi przeciągało tamtędy z mo­

zołem indjańskie kanoe, aby przedostać się dopływem Wielkich Jezior na rzekę św. Wawrzyńca do osiedli francuskich.

Joliet był traperem kanadyjskim a Marguette misjonarzem. Towarzyszył im indjanin. Obaj kanadyjczycy zbadali właś­

nie bieg Missisipi i przekonali się, że ta olbrzymia rzeka wpływa do Zatoki Mek­

sykańskiej. Spieszyli oni teraz, aby podzie­

lić się tą wieścią z namiestnikiem wielkie­

go króla francuskiego hr. Frontenac. W owym czasie kolonje angielskie w t. zw.

Nowej Anglji były jeszcze bardzo młode.

Koloniści angielscy zdołali dopiero co o- debrać holendrom Nowy Amsterdam, któ­

ry z czasem miał się stać Nowym Yor­

kiem. Niemniej należało się spieszyć, 36

Francuzi mogliby świetnie wykorzystać nowoodkrytą drogę wodną i odciąć kolo­

nistów angielskich od Zachodu i Połud­

nia.

— Kiedyś będzie to ważne miejsce, po­

wiedział joliet wskazując na wyniosłość

— Tak. Z łatwością możnaby tędy przekopać kanał, odrzekł drugi kanadyj- czyk.

— A jak nazywacie to miejsce ?

— Sze-ka-gu, odpowiedział z powa­

gą indjanin.

— O ile mi wiadomo znaczy to ..śmier­

dząca cebula" ?

— Tak jest, śmierdząca cebula i wo- góle wszystko co cuchnie. Ale słowo to znaczy także „Gios wielkich duchów".

Gdy w 150 lat później w miejscu tem powstało Chicago, stówa indjanina jakby się sprawdziły. Chicago cuchnie wraz ze swemi rzeźniami, fabrykami i dzielnicami bud i baraków w niebiosa. Ale miasto to zarazem wre życiem i tworzy kolosal­

ne wartości. Leży ono w najżywotniejszym ośrodku przemysłowym Nowego Świata i wypisało na swym herbie: dopnę wszyst­

kiego! W ciągu stu lat zmieniła energja ludzka całą tę okolicę nie do poznania.

Chicago jest podobnie jak Nowy York zbiorowiskiem ludów, jest to prze- dewszystkiem wielkie skupisko

słowiań-37

skie. Mieszka tu najwięcej polaków i ol­

brzymia kolonja czeska. Jest również mia­

sto chińskie i murzyńskie. Ale wszyscy ci

<obcy> są zarazem najbardziej amerykańscy.

Olbrzymie tempo rozwoju i pracy uwydatni

‘ło się właśnie w Chicago najwyraźniej.

Wszystkie dobre i złe cechy Nowego Świata, przedsiębiorczość i jakaś dziecinna naiw­

ność, dobroduszność i brutalność, umiło­

wanie wolności i najgorszy wyzysk—uja­

wniły się tu właśnie najdosadniej.

Chicago jest miastem Al Capone‘a i Dillingera, wroga Nr. 1. Jest to miasto gangsterów, wobec których władze są bezsilne. Ale Chicago jest zarazem mias­

tem wielkiego rozmachu i najwspanial­

szych urządzeń kulturalnych. Nad jezio­

rem Michigan ciągnie się najpiękniejsza aieja świata wzdłuż cudownej plaży dla 100 tysięcy osób, ogrodów i fontan. W tern samem mieście znajdują się też najohyd­

niejsze dzielnice bud i baraków, siedliska rozpaczy, zbrodni, wszetecznictwa i nędzy.

To wszystko jest właśnie Chicago i to samo cechuje też całą Amerykę— kraj największych sprzeczności.

Ford i jego państwo.

Za dobrych czasów pracowało u For­

da w fabrykach samochodowych Rouge

Plant 125 tysięcy robotników. Nie licząc rozmaitych fabryk fordowskich, dostarcza­

jących produktów ubocznych, potrzebnych do fabrykacji aut, samolotów i motorów.

Fabryki Forda w Dearnborn obok Detro­

it tworzą całe miasto, oddzielone murem od właściwego miasta i fabryk konkuren­

cyjnych.

Ale w roku l c35 jest inaczej. Oddaw- na nie pracuje się już na trzy zmiany i z pełnem obciążeniem, oddawna nie płaci się już „fordowskich” płac. Pod tym wzglę­

dem dostosował się Ford chętnie do sta­

wek w kodeksach pracy prezydenta Roo- sevelta, jakkolwiek pod względem poli­

tycznym jest zawziętym wrogiem prezy­

denta Stanów Zjednoczonych.

Ford głosił ewangelję masowej pro­

dukcji, wysokich płac i bezwzględnego wyzyskania siły roboczej. Płacę i wyma­

gam — mówił Ford. Idźcie za moim przy­

kładem, a nie będzie kryzysów na świę­

cie. W gruncie rzeczy nie wymyślił Ford ani nie wynalazł niczego. Ani auta, ani nawet słynnej racjonalizacji, którą nazy­

wają również systemem Forda. Król auto­

mobilowy okazał się jednak zręcznym or­

ganizatorem i świetnie potrafił wykorzy­

stać siłę roboczą w najwyższym stopniu.

Polega to na tern, że jeden człowiek

wykonuje przez 8 godzin automatycznie jeden i ten sam ruch, nie tracąc czasu na wyciągnięcie ręki, ponieważ ruchoma taś­

ma podsuwa mu dany przedmiot samo­

czynnie.

Jeden i ten sam ruch. Ten nakłada śrubkę, drugi zakręca ją, trzeci wierci ot­

wór elektrycznym wiertaczem...

Ciągle jedno i to samo. Ani na chwi­

lę nie wolno mii przerwać czynności, bo taśma posuwa się z określoną szybkoś­

cią, wystarczającą zaledwie na wykonanie danego ruchu. Robotnikowi nie wolno za­

palić, nie wolno mu powiedzieć słowa, a jeżeli chce wyjść na stronę podnosi pal­

ce, jak w szkole i czeka aż nie podejdzie do niego zastępca. Dyscyplina jest pod­

stawowym warunkiem. Pilnuje jej spe­

cjalny nadzorca i umundurowana policja fabryczna.

Ford płacił dobrze. Najniższa stawka wynosiła 6 dolarów dziennie a niektórzy robotnicy zarabiali nawet 12 i 15 dolarów.

W ciągu 5 dni, t. j. fordowskiego tygod­

nia pracy zarabiali niektórzy robotnicy (0 do 75 dolarów. Nie chodziło tu przytem o jakieś specjalne kwalifikacje, ponieważ przy systemie fordowskim pracuje się au­

tomatycznie.

Ale za najmniejsze uchybienie grozi­

ło wyrzucenie. Robotnik taki tracił nie*

tylko pracę, ale i samochód, za któćtf wpłacii już szereg rat. Każdy robotnik Forda musiał bowiem kupić sobie samo­

chód fordowski. Ford jest krańcowym au- tokratą.

W warunkach tych trudno wytrzymać wiele lat, ponieważ pracownikowi grozi w najlepszym wypadku poważny uraz psy­

chiczny. Ale nikt nie pracuje tam długo.

Przez zakłady Forda ludzie przepływają jak owa ruchoma taśma.

W okresie kryzysu skończyły się zre­

sztą dobre czasy i dobre płace. W zakła­

dach fordowskich jest więcej świętówek aniżeli dni pracy. Kryzys. Ludzie nie po­

trzebują samochodów.

Sam Ford, suchy jak tyka i rzeźki nad wiek staruszek, mieszka najchętniej w Greenfield-Village. W otoczonem wy­

sokim murem zaciszu śnią stare i ponoć jeszcze lepsze czasy. Nie ujrzysz tam, broń Boże, samochodu, a natomiast przy­

wita cię poczciwy woźnica na koźle wy­

godnej landary. W miasteczku Greenfield stoją stare domki, które niegdyś stały na miejscu dzisiejszego Detroit. Ford przeno­

sił z pasją do swego ustronia całe domy, chaty i wille dawniejszych czasów i osa­

dził w nich ludzi, którym nie wolno pra­

cować nowoczesnemi narzędziami. Szewc

fobi tam ręcznie buty dla Forda, a koło^

dziej naprawia stare powozy.

— Is n’t that Iovely — czy to nie jest mile? — pyta urzędowy oprowadzacz uprzywilejowanego turystę, któremu było danem zaglądnąć do prywatnego raju kró­

la automobilowego.

W dokumencie Ameryka (Stron 36-42)

Powiązane dokumenty