• Nie Znaleziono Wyników

Ameryka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ameryka"

Copied!
64
0
0

Pełen tekst

(1)

Przedruk wzbroniony

B. W e r n s t e e t

A M E R Y K A

(2)

ZAKŁ. GRAF. »A. PAŃSKI Spadk*

PIOTRKÓW TRVB.

(3)

• Czarny piątek* na giełdzie świata przy Wallstreet zatrząsł pod koniec 1929 roku posadami kraju gwiaździstej bande­

ry. W ciągu jednego przedpołudnia mil­

iardy ulokowane w papierach stały się groszami. Zrazu myślano, że to tylko przemijająca kląska, że giełda przyjdzie do siebie i ‘ prosperity* roztoczy znowu swe przytulne skrzydła nad «God’s own countrie*, nad krajem, gdzie mieszka sią jak u Pana Boga za piecem...

Ale ciosy kryzysu spadały jeden po drugim. Po siedmiu tłustych latach nastą­

pił szereg chudych, a końca jakoś nie by­

ło widać! Kryzys światowy miał w Ame­

ryce, obok wielu zbyt dobrze znanych, także 1 ten skutek, że zachwiał wiarą w milionach ‘ stuprocentowych* amerykanów.

A wiara ta była naprawdę wiele warta.

Napawała ona amerykanów przeświadcze­

niem, że ich kraj nieskończonych możli­

wości jest nietylko najlepszym z krajów, ale żę nie grozi mu zgoła żadna katastro­

fa! Że każdy amerykanin posiada jakby los szczęścia gwarantujący powodzenie.

Amerykanie długo nie mogli pogodzić .3

(4)

sięztem że U.SA. zostały zdetronizowane.

Nagle nie mogli już sobie wyjeżdźaćdo ubo­

giej Europy i udawać panów.Nędza zagnieź­

dziła się na pryncypalnych ulicach ich me­

tropolii. I nagle wylazła podszewka życia na wierzch. Okazało się, że nawet pod­

czas prosperity nie każdy znowu amery kanin był panem całą gębą, że nawet wtedy, kiedy co szósty mieszkaniec U.S A.

był posiadaczem auta, nie wszystko było różowe. Teraz niejeden posiadacz samo­

chodu nie miał nawet co włożyć do ust, 20 miljónów bezrobotnych zalegało rynki pracy, banki krachowały, a farmerzy wy­

lewali mleko do rynsztoków, bo nikt nie chciał im dać ‘ uczciwej* ceny.

Prezydent złotodajnej i wiecznej rze­

komo prosperity Hoower, przepadł w wy­

borach. jego następca Rooseyelt przepro­

wadził coś w rodzaju rewolucji, którą w Ameryce nazwano ‘ uśmiechniętą rewolu­

cją*. I oto dumny dolar zdewaluowano o 41 procent, zadłużono kraj na 30 mil­

iardów. I co z tego wyszło? Złoto, które uciekło z Ameryki, wróciło wprawdzie z powrotem, parę m ljonów bezrobotnych zatrudn;ono z funduszów pracy... Ale pro­

sperity jakoś nie przychodzi! Amerykanie są skonsternowani. Gwiazda Rooseuelta tego czarodzieja ‘ Nowego Ładu* blednie­

je.

4

(5)

Z perspektywy 102-iego piętra.

Empire State Building wNowymlorku jest najwyższym budynkiem świata. Na 86-stem piętrze mieści sie luksusowa re­

stauracja, z której roztacza się bajeczny widok na potężną metropolię, leszcze pię­

kniejszy widok roztacza się z pomostu ob­

serwatorium na 102 gim piętrze. Nie jest to jeszcze najwyższa kondygnacja. Królu­

je nad nią maszt stalowy dla zakotwicze­

nia sterowców.

Perspektywa, widniejąca z pomostu niebotyku jest jedyna w świecie.

Na południe aż do w y b r z e ż a B a t e r y j, rośnie gaj drapaczy chmur i mniejszych kolosów z żelazobetonu. Z boków zalegają wodne przestrzenie rzeki Hudson i Rzeki Wschodniej i ogromne skupiska kilku miast, z których składa się Wielki New York. W nocy zwłaszcza, kie­

dy wszystko skąpane jest w morzu świa­

teł i neonu, niema nic piękniejszego jak Nowy York.

Ale perspektywa z wysokości sky- scrapera czyli niebotyku jest złudna. Już w samych jego czeluściach świadczy wie­

le niezajętych lokali o tern, że coś nie jest w porządku. Trzeba bardziej żabiej per­

spektywy, aby rozpoznać coś nie coś z ży­

(6)

cia amerykańskiego. Trzeba przebrnąć przez rwące tłumami pieszych i pojazdów koryta u- lic i wtargnąć do wnętrz domów. Trzeba wydobyć sie z okazaiej dzielnicy drapa­

czy chmur na południowym cyplu Man­

hattanu i przedostać się na ‘ Wschodnią stronę* albo do ‘ Górnego miasta*, do Bronx albo do Brooklynu lub poprzez Hudson na Hoboken...

„Miasto chińskie"

w Nowym Jorku.

W dzielnicach tych zawsze było nie­

opisanie brudno. Ale panował tam swo­

isty nastrój. Oto ghetto żydowskie lub

•miasto chińskie* albo włoskie, hiszpań­

skie, meksykańskie, murzyńskie czy też dzielnice słowiańskie, gdzie mieszkają o- bok siebie sami czesi albo sami polacy.

Każda z tych dzielnic żyje swem własnem życiem i zachowuje własne obyczaje. Do­

piero biuro, interes i szkoła cementują te rozmite części i przetapiają je w lud ame­

rykański. Ale proces ten trwa lata i ge­

neracje.

Wszystkie te części skupia i stapia w jedność jeden nadrzędny czynnik. A siłą tą jest dolar. Coraz trudniej go teraz zdo­

być, coraz więcej brudu i nędzy osiada w szarych i ubogich miastach Nowego Jo r­

ku. Już niema mowy o tern, aby posyłać

(7)

dolary krewnym w Europie. Przepływają one miljardowemi strugami przez banki i Urząd Skarbu, ale jakoś nie osiadają w kieszeniach.

Przy tern wszystkiem wre siedmio- miljonowy New York życiem i reklamuje się miljonami świateł. Niklówkę, całych 5 centów kosztuje jazda «subway,em» lub

«elevated»—szybką koleją podziemną lub nadziemną Nowego Yorku. Skoro prze­

pchniesz się przez kołowrót przy wejściu, wrzucając niklówkę do automatu (urzęd­

nik obserwuje przez szkło powiększające wrzucane monety) możesz godzinami na­

wet jeździć po niekończącej się i powik­

łanej sieci nowojorskiego metra.

Między godziną czwartą a siódmą wieczorem przewozi metro 2 miljony pa­

sażerów. Ludzie wracają z pracy i z po­

goni za pracą lub wybierają się na zaba­

wę. Nowy York jest wesołem miastem.

Mimo kryzysu można się zabawić tanio lub drogo — jak kogo stać. Natłoczone są przedewszystkiem kinoteatry, gdzie po­

kazują również i rewje. Dużą frekwencją cieszą się restauracje z muzyką. W nie­

dzielę wylęga półmiljona nowojorczyków na plażę lub do Lunaparku w Conney Island.i

(8)

Ameryka jest własnośd4 50 ludzi.

Ale to wszystko — to nie jest jesz­

cze Ameryka. To siedmiomiljonowe mias- to drapaczy chmur, giełdy, bogactwa i nę­

dzy nie daje wyobrażenia o Ameryce. Do Stany Zjednoczone, 48 państw tworzących U.S.A., to cały kontynent. Od Nowego Vorku do San Francisco jedzie się eks­

presem 4 dni a leci samolotem 10 godzin bez przerwy. Nie o wiele króciej trwa po­

dróż od Wielkich Jezior nad granicą Ka­

nady do Nowego Orleanu nad Zatoką Meksykańską. Dopiero to wszystko razem stanowi Amerykę, kraj potężny, bogaty i tragiczny zarazem. Nigdzie nie skupiło się tyle sprzeczności, nigdzie nie znaj­

dziesz tyle nadziei i najczarniejszej roz­

paczy obok siebie. Kraj najszczęśliwszy i najtragiczniejszy zarazem. Kraj i lud w wysokim stopniu naiwny, który jakby je ­ szcze nie oprzytomniał i nie ochłonął. ]e den z najbogatszych krajów na świecie, któremu nie brak dosłownie niczego. Mia­

rą tego bogactwa jest choćby to, że pono produkty jednego tyluo stanu mogłyby wy­

żywić 47 pozostałych. I na tern właśnie ma polegać swoista tragedja Stanów Zje­

dnoczonych.

Tak twierdzą przynajmiej niektórzy'

(9)

Inni jednak uważają, że tragedia Ameryki polega raczej na tern, że ten najbogatszy z krajów jest w gruncie rzeczy własnoś­

cią jakich 50 ludzi. Nigdzie bowiem dro­

bna grupa plutokracji nie zdołała skupić w swich rękach tyle bogactw i władzy co w Ameryce. Do niej to należy wszystko Potężne związki banków, trusty, koncerny i holdingi zagarnęły w Ameryce wszystko w swoje posiadanie. A holding to jest ta­

ka skromna instytucja, która nic nie pro­

dukuje, nikomu nic nie pożycza, ani od nikogo nic nie chce, a tylko zawiaduje ak­

cjami. W ten sposób skupia taki holding u siebie kolosalną władzę. Holding jest typowym wynalazkiem amerykańskim.

Babbit.

Pisarz amerykański Lewis Sinclair, zdobvwca nagrody Nobla, napisał powieść pt. «Babbit», która miała scharakteryzo­

wać typ przeciętnego amerykanina. Po­

wieść ta n'e jest bynajmniej satyrą—prze­

ciwnie możnaby ją nazwać tragedją, bo typ Babbita jest faktycznie przedstawiony nader udatnie i realnie. Babbit stał się sy­

nonimem amerykanina.

]est to człowiek naiwny i w gruncie rzeczy dobroduszny. Ale dzięki temu, że nie ma on żadnego wewnętrznego oparcia

(10)

że poza Interesem żyje w świecie nierze­

czywistym i nieprawdopodobnym— może działać również zwierzęco podle. Babbit kąpie się w swojej pierwszorzędnie urzą­

dzonej łazience i jest zadowolony ze świa­

ta i ze swojej Ameryki. Później idzie do interesu i jest przez parę godzin rzezi­

mieszkiem, który z zimną krwią oszukuje swoich bliźnich, również 100-procentowych amerykanów. Zdaje mu się, że jest to ro­

dzaj sportu, polegającego na robieniu do­

larów.

Babbit ma oczywiście auto przecięt­

nej marki i żonę. Nie lubi jej, ale jest jej posłuszny. Żona uważa, że należy na- przykład pójść na spacer albo odwiedzić znajomych. Babbit wolałby może wypo­

cząć w domu, a znajomych nie znosi wła­

ściwie. Ale jest posłuszny. Ubiera się w czarny garnitur i udaje się na spacer lub na wizytę. Nie znaczy to wcale, aby żona miała faktyczny wpływ na jego życie.

Prawdziwe życie Babbita to business, a tam żona nie ma nic do gadania. W in­

teresie jest Babbit niezależnym «bossem»

Babbit siedzi w kinie. Bawi się do­

skonale filmem, opiewającym sztuczki gang sterów albo przedstawiającym przekupio­

nego sędziego. Przecież to nie chodzi o niego! On, Babbit, nie dałby się tak łat­

wo wziąć na kawał,

(11)

J I c '

Z' ' " /

— Czy to możliwe, że zachwycacie się postacią takiego naprzykład przekupjo nego sędziego w kinie? U nas b/loby to niemożliwe, mówi europejczyk

— Ale to jest przecież szczera praw­

da, odpowiada amerykanin. Sam' znam kilku sędziów, którzy biorą miesięczną pensję w towarzystwie elektrycznem i jest rzeczą wiadomą, że oddalą każdą skargę niewygodną dla towarzystwa.

— To jest przecież niemożliwe. Czy nie oburzacie się w Ameryce na takie sprawki?

— O, to nie jest znowu takie tragi­

czne. Są sposoby na takich panów. O- czywiście trzeba je znać.

Nasz amerykanin daje do zrozumienia że sam jest świetnym kawalarzem i ro­

zumie kawalarstwo innych. Sam nie da się oczywiście nabrać. O, co do tego, to nie!

Nasz amerykanin, który pewno sam trudni się sprzedażą bezwartościowych parceli albo przereklamowanego, lecz bez wartościowego, a nawet może i szkodli­

wego środka na porost włosów, będzie przechwalać się tak długo, aż sam wkoń- cu nie natrafi na większego spryciarza.

Czy takie osobiste doświadczenie za­

chwieje wreszcie pewnością siebie nasze­

go Babbita?

(12)

I Należy w. to ? vyaAić. Amerykańskie

i wya^j^Sfwiary u c t a k już jest na śwrecie. Raz ty^^cfo;€n górą. Morowiec y^oliższej okazji w dwój- właściwie sportem. Na­

wet amtJlTkańskie praktyki religijne mają charakter sportowy.

" w

Ballyhoo — tajemnica sukcesu.

Istnieje magazyn amerykański pod tym tytułem. Na stu stronicach tego ty­

godnika znaleść można 100 fotosów Mae West albo innej jakiejś gwiazdy Holly­

woodu w stu pozach. Mae West, która pobiła właśnie swojemi pikantnemi okrąg­

łościami chudą linję, jest tego tygodnia na wysokości. Na drugi tydzień bedzie to kto inny. Obok fotosów i krótkich ar­

tykulików znajdziesz w magazynie tysiąc reklam. Z tego żyje właśnie wydawnic­

two.

Słowa „ballyhoo" (czytaj belyhu) nie można przetłumaczyć poprostu jako re­

klama. ]est to coś więcej. Oznacza wszyst­

ko, co robi się z wielkim hałasem i rej- wachem, a w czem należałoby wziąć u- dział bez względu na jego wartość. Bally­

hoo to interes, afera, zabicie czasu, mo­

da, sprytny kawał, masowa histerja.

Boom (popyt) na parcele we Flory-

(13)

dzie był także takim typowym ballyhoo Floryda jest właściwie jednem wieikiem bagnem. Ale pewien sprytny jegomość wpadł na pomysł osuszenia błot, upo­

rządkowania lagun nadbrzeżnych i wybu­

dowania kilku hoteli na bezwartościowym gruncie. Uczyniwszy to, wypuścił loterję budowlaną na 40 miljonów i puścił w ruch reklamę. Udało się. Zaczęto kupo­

wać papiery budowlane z Florydy. Dzi­

siaj kupowano los budowłany na raty, a za parę tygodni sprzedawano go z kolo­

salnym zyskiem. To było coś dla amery­

kanów. W ten sposób powstało Miami 1 słynne Palm Beach.

Oczywiście, że nie obeszło się bez krachu. Ale koniec końców wpakowano we Florydę tyle pieniędzy, że w miejsco­

wościach nadmorskich stoi dziś cała ma­

sa luksusowych hoteli, a cały kraj pokry­

ty jest cudownemi szosami. Niemniej jest to właściwie nadal bagno o skąpej florze.

Tak samo jak Kaiifornja jest właściwie benadziejną pustynią. Ale amerykanie są przekonani, że jedno i drugie jest ósmym cudem świata. Nic innego jak typowe a- merykańskie ballyhoo.

Wyczyn majora Lindbergha był nie­

wątpliwie bardzo śmiałą imprezą. Przed­

siębiorczy blondyn wsiadł sobie samotnie do awjonetki i przeleciał Atlantyk poraź

(14)

pierwszy wprost z Nowego Vorku do Pa­

ryża. Ale to co nastąpiło później to był już ballyhoo. Oczywiście, że wszystko przemija. Tembardziej, że bohater narodo­

wy wmieszał się później w dość nieczy­

ste interesy towarzystw lotniczych. Gdy doszło po kilku latach do prawdziwej tra- gedji w domu Lindbergha i gangsterzy porwali mu synka, Lindbergh był już za­

pomniany. Zbrodniarz Hauptmann cieszy się właściwie większą popularnością. ]est to niewątpliwie także kwestja ballyhoo

„Światowy Kościół Rębaczy Drzewa".

Almanach dziennika „World" wymie­

nia 211 obrządków religijnych w Amery­

ce. Legjon rozmaitych sekt i wyznań po- kątnych dopełnia obrazu. A każda sekta reklamuje się jako jedyna i niezawodna.

Wystarczy zaglądnąć do działu inserato- wego jakiejkolwiek gazety.

Oto naprzykład „ Los Angeles Ti­

mes:"

„Miss Leila Castberg odbywa kazania w kościele Boskiej Wszechmocy i Myśli Postępowej. Każe ona w sposób dyna­

miczny i mocny o głównych prawdach Chrystusowych. Miss Leila założyła w Hollywoodzie klub pod nazwą „Samot­

(15)

nik“. Urządza ona od czasu do czasu spe­

cjalne nabożeństwa lecznicze. Nawet czło­

wiek śmiertelnie chory może być uzdro­

wiony".

Albo:

„Posłuchajcie raz tylko Johna Wesby Lee, a bodziecie przekonani. Przemawia on w kościele Gosbel Tabernade. Co nie­

dziela trzy kazania o bezmięsnem odży­

wianiu się".

„Czy chcielibyście się dowiedzieć, kto rozdzielił wody Czerwonego Morza? Bob Shuler da wam odpowiedź. Jeżeli jesteś­

cie zajęci — nastawcie wasze radjo na falą K. G. F. o godzinie...*

„Opowieści Umarłych! Dziw nad dzi­

wy! Przyjdźcie i posłuchajcie. Przekonacie sią naocznie”.

„W Światowym Kościele Rąbaczy Drzewa dowiecie sią, jak należy zmienić mandat w Palestynie, aby wszystkie na­

rody były zadowolone, a Jerozolima stała się stolicą świata”.

Wszystkie te kościoły i sekty mają swoich mecenasów i bogatych zwolenni­

ków. Jest to bowiem znakomity sposób ogłupiania ludzi, a przytem nienajgorszy to interes.

Jazzband w kościele nie należy do rzadkości. Kaznodzieje występują jak kug­

larze lub sportowcy. Kładą oni szatana

(16)

na obie łopatki i trafiają dzielnie w pod­

bródek bijąc go k. o...

Luksusowy prorok w spódnicy.

Wyobrażacie sobie może, że prorok i założyciel sekty musi być starszym i as­

cetycznym jegomościem? Gdzie tam! W A- meryce jest inaczej. Pani Aimee Semple Mc Pherson zdobyłaby napewno nagrodę na najmodniejszym konkursie piękności.

To elegancka młoda dama o kokieteryj­

nym wyglądzie i dobrej postawie. Jest o- na założycielką i prorokiem dużej sekty pod zawołaniem Kościoła Wesołego Świa­

tła. Aimee cieszy sią wielką popularnością wśród farmerów Zachodu i wogóle wśród szerokiej publiczności Los Angeles, W mieście tem znajduje sie własny kościół Aimee, mogący pomieścić 5000 wiernych.

Aimee ma setki tysięcy zwolenników.

Bo też czego nie umie pani Aimee!

Uzdrawia modlitwą, leczy przez przyłoże­

nie dłoni i chrzci indywidualnie i maso­

wo w wielkim basenie w swojej świątyni.

Jej nabożeństwa są przemiłe i nie różnią sie niczem od dobrze wyposażonych re- wji. Można sie wiec zabawić, a przytem łyknąć nieco nabożności. A wszystko to nie jest żadnym szwindlem. Każdy może się przekonać, że Aimee leczy faktycznie,

(17)

bo raz w tygodniu przedstawia ona W kościele uleczonych, którzy sami opowia­

dają o cudzie, jakiego doznali z łaski pro­

rokini. Znajdują się wprawdzie niedowiar­

kowie, którzy twierdzą, że cudownie ule­

czeni otrzymują za swoje usługi nagrody pieniężne, ale ktoby znów ufał niedo­

wiarkom!

Pewnego dnia prorokini znikła* Wi­

dziano ją dopiero co na plaży Santa Mo- nica w eleganckim kostjumie kąpielowym i w towarzystwie sekretarki i oto znikła i niema jej. Tysiące zwolenników popu­

larnej Aimee udaje się na plażę. Krążą najgorsze domysły i przypuszczenia, że to może szatan zazdrosny ją porwał albo gangsterzy. Ale poszukiwania nie odnoszą niestety skutku, mimo że zmobilizowano samoloty i nurków, a przy gorliwej akcji straciło życie dwuch ludzi,

Najbardziej boleje stara matka proro­

kini. Nic nie zdoła uciszyć jej żalu. Ale ostatecznie jest przecież amerykanką i prze­

to udaje się po pewnym czasie do towa­

rzystwa ubezpieczeniowego, gdzie wypła­

cają jej wysoką premję ubezpieczeniową.

W kilka tygodni później panuje wiel­

ka radość w gminie Aimee. Prorokini od­

nalazła się na szczęście. Jej nieutulona w żalu matka otrzymuje wiadomość, że Aimee znajduje się w szpitalu w Arizo*

(18)

nie. Oio źli zbójnicy meksykańscy porwś- li ją i zawieźli na pustynię. Lecz z Bożą pomocą udało się prorokini zerwać pęty i w długiej wędrówce po pustyni wym­

knąć się z rąk bandytów.

Oczywiście, że sprawą tą zaintereso­

wała się władza policyjna. Urzędnicy wy­

bierają się z Aimee na pustynię, aby wy­

tropić nieludzkich złoczyńców. Niestety — pustynia zatarła wszelkie ślady. Aimee wraca i celebruje w swojej świątyni wiel­

kie nabożeństwo dziękczynne, rejestrując nowych zwolenników swego kościoła.

Kilku niewiernych Tomaszów prowa­

dzi jednak śledztwo na własną rękę. I oto okazuje się, że piękna prorokini przeżyła parę miłych tygodni w pewnej willi wiej­

skiej w towarzystwie pewnego przystoj­

nego młodzieńca. Znajduje się nawet do­

wód rzeczowy w postaci karteczki do sklepikarza z własnoręcznym spisem za­

mówionych produktów.

W Los Angeles wybucha wielki skan­

dal. Aimee staje przed sądem, a prokura­

tor uśmiecha się ironicznie, gdy oskarżo­

na twierdzi uparcie, że kartka ta jest dzie­

łem szatana, który pragnąłby ją poraź drugi zniszczyć. Z pewną siebie miną po­

daje prokurator feralną kartkę, którą foto­

grafowano niejednokrotnie, sędziom przy­

sięgłym.

(19)

I w tej chwili staje się cud Kartka znika bowiem w tajemniczy sposób za­

nim ostatni sędzia mógł ją zobaczyć. Ai­

mee jest wolna. Jej sława i popularność rosną z dnia na dzień. Codziennie odby­

wa ona kazania w swej świątyni. Wrogo­

wie odkrywają wprawdzie poważne kon­

to bankowe pani Mc Pherson, świadczące o dużych dochodach prorokini. Ale na­

tychmiast zgłasza sie pół tuzina bogatych świadków, stwierdzających, że to oni wpła­

cili odnośne sumy, chcąc zapewnić ubós­

twianej prorokini spokojną starość. Ai­

mee jest niezwyciężona. Jej kościół roś­

nie jak na drożdżach.

Przy słynnej ulicy Broadway w No­

wym Vorku stoi prawdziwy kościół angli­

kański Trinlty Church. Stara ta budowla znika wśród drapaczy chmur i mało kto zwraca na nią uwagę. Kościół stoi prze­

ważnie pustką, a mszy przysłuchuje sie jedynie zakrystjan...

Fabryki opinji publicznej.

Pierwszym niebotykiem, jaki wznie­

siono w Nowym Vorku był gmach „New Vorb Times”. Gazeta ta nie ma nawet mi­

lionowego nakładu (tylko 800 tysięcy),ale niedzielne wydanie tego dziennika waży kilogram i liczy 230 stron. Dziennik ten

(20)

żyje z drogich ogłoszeń i wcale mu na tern nie zależy, aby nakład rósł w nie­

skończoność. Im wiecej bowiem wychodzi papieru tern większy koszt. Oczywiście że dziennik ten posiada własne lasy i włas­

ne papiernie,

Prasa amerykańska jest prawdziwą potęgą. Ale w kraju tym brak prawie zu­

pełnie t.zw. prasy niezależnej. Każdy pra­

wie dziennik jest samodzielną fabryką, pracującą na zysk. Fabryki te łączą się ze sobą w trusty i koncerny, oplatając ca­

ły kraj gęstą siecią swych placówek.

Wśród magnatów prasy dzierży prym

„król Kalifornii” William Randolf Hearst.

Koncern Hearsta posiada 30 wielkich dzienników, wychodzących w 17 miastach a kontroluje 50 innych. Wielka agencja informacyjna I. N. S. jest również włas­

nością Hearsta. Zapomocą swojej prasy wywiera ten największy fabrykant opinji publicznej w Stanach kolosalny wpływ na publiczność.

Hearst bierze publiczność brukowym i niewybrednym tonem swych wydaw­

nictw, a niszczy konkurencję, wykorzystu­

jąc swą przewagę finansową. Hearst jest bowiem nietylko królem prasy, lecz także właścicielem kopalń i zakładów przemy­

słowych i posiada kolosalny majątek oso­

bisty.

(21)

Obok tych wielkich młynów opinji publicznej nie może się utrzymać prasa ideowa, nie pracująca jedynie dla zysku i nieprzekupna. I nic dziwnego, że tak jest — wszak w tym kraju nawet cmen­

tarze są po największej części przedsię­

biorstwami prywatnemi.

Przedsiębiorstwa te nie cofają się przed niczem, aby zdobyć dolary. Hearst ma na swojem sumieniu wojnę, jaką wy­

powiedziały Stany Zjednoczone Hiszpanji w roku 1898. Amerykanie sympatyzowali właściwie z rewolucją, jaka wybuchła w roku 1895 na wyspie Kuba przeciwko hiszpanom. Zwłaszcza w Nowym Vorku publiczność i większa część prasy była dobrze usposobiona wobec kubańczyków.

Wtedy to rozpoczął Hearst wydawać no­

wy dziennik „patriotyczny”, który pobił całą konkurencję, wprowadzając niezna­

ne nawet dotąd w Ameryce metody pod­

sycania namiętności ludzkich do czerwo­

ności. Gdy wojna z Hiszpanią wreszcie wybuchła, prowadził Hearst politykę na własną rękę. Kazał on jednemu ze swych agentów zakupić wielki parowiec angiel­

ski, który miał być zatopiony w najwęż­

szym punkcie kanału Sueskiego, by w ten sposób zatarasować drogę flocie hiszpań­

skiej, Gdyby plan się powiódł, mogłoby wtedy łatwo dojść do wojny z Anglją.

(22)

Cóż z tego, kiedy nakład prasy Hearsta potroił sią w międzyczasie.

Podczas wojny światowej Hearst był yermanofilem i agitował przeciwko Anglji i Francji. Bezpośrednio przed przystąpie­

niem Stanów Zjednoczonych do wojny, Hearst zmienił gwałtownie front. Dyrek­

torzy jego gazet otrzymali słynny telegram pod datą 26 lutego 1917 roku o następu­

jącej treści:

„Wydrukować na stronie tytułowej małe chorągiewki narodowe. Wszystkie artykuły wstąpne muszą być utrzymane w tonie patriotycznym bez najmniejszych zastrzeżeń lub cienia krytyki otwartej lub ukrytej pod adresem rządu”*).

Hearst walczy zawsze z jakimś smo­

kiem i na tern zasadza sią tajemnica jego sukcesu. Obecnie jest znowu przyjacielem Niemiec hitlerowskich i zwalcza każdy przejaw ruchu robotniczego w Stanach Zjednoczonych.

Sing-9ing — luksusowe więzienie.

Niełatwo dostać pozwolenie na zwie­

dzenie reprezentatywnego wiezienia Ame­

ryki Sing-Sing. Dziennikarzy nie wpuszcza sią tam wcale, odkąd jeden z nich zdjął

* ) O. Carsort i E . Sutherland. Common Sense, New York.

(23)

mikroskopijnym aparatem fotografcznym umieszczonym w pantoflu, sceną stracenia mężobójczyni Snyders na krześle elektry- cznem. Korespondent ..Gazety Polskiej"

p. ]anta Połczyński zwiedził Sing-Sing po mozolnych staraniach nie jako dziennikarz lecz jako »socjolog«.

Słynne Sing-Sing leży nad Hudsonem, na północ od Nowego Yorku. Zabudo­

wania więzienne wznoszą się tarasowato nad urwistem wybrzeżem potężnej rzeki.

Od tej strony nie trzeba nawet wysokiego muru. Biały budynek wejściowy, miesz­

czący administrację więzienną, oblężony jest autami urzędników. Samochodem je- dzie się też przez obszerny dziedziniec, skąd widać zdała właściwy gmach wię­

zienny.

Jest to nowy budynek. »Szary Dom*

zbudowany jest z jasnej cegły i przedsta­

wia się okazale. Niezliczone korytarze prowadzą do rozmieszczonych po obu stronach cel więziennych. Cel tych jest parę tysięcy. Ale ściana »frontowa« składa się systemem amerykańskim z samej kra­

ty, tak, że więzień jest zawsze na widoku a przedewszystkiem nie czuje się ani na chwilę sam.

To wieczne życie na widoku jest w gruncie rzeczy wymyślną torturą. Pan

(24)

Janta Połczyński opisuje cele w Sing-Sing dość idylicznie w następujący sposób:*)

•Cela jest jasna i zawiera, co czło­

wiek na wcale wysokim poziomie wyma­

gań życiowych może potrzebować. P o ­ cząwszy od ciepłej i zimnej wody wraz ze wszystkiemi wygodami tualetowemi a koń cząc na słuchawkach od radja. ]est i łóż­

ko wygodne i stół z książkami i krzesło i miejsca dosyć, aby móc przemierzyć kilka kroków w celi, a program dnia przewidu­

je czas między 4 a 7 popołudniu na oso­

biste zajęcie*.

Gdyby nie ta wiecznie otwarta krata, byłby może pobyt w takiej celi wcale przyjemną karą. Niejeden amerykanin po­

zbawiony jest takich wygód na wolności Słusznie też oburza się sierżant, oprowa­

dzający dziennikarza polskiego, na to, że Smg-Sing nazywa się Szarym Domem.

Cóżto bowiem za „szary" dom—-to prze­

cie luksus, zdaniem urzędnika amerykań­

skiego, Sing-Sing spełnia tak dobrze swo ją funkcję, że „tylko" 30 procent wraca spowrotem, po odsiedzeniu pierwszej ka­

ry.

Gdyby nie te kraty Sing - Sing byłby może i idyllą. W olbrzymiej kaplicy i sali zebrań zarazem wyświetlają dwa razy na tydzień pono filmy dla więźniów. Mają

*) Janta-P ołczyA ski. Odkrycie A m eryki. W arszawa.

(25)

oni własną kapelę i duże boisko sporto­

we. Na boisku tem rozgrywają się raz na rok słynne spotkania drużyny więziennej z drużynami policyjnemi. Przynajmniej raz na rok może zatem więzień amerykański wyładować całą swoją nienawiść na stró­

żach bezpieczeństwa, nie obawiając się kary. A piłka amerykańska jest bardzo brutalną grą, przy której zwykle nie ob­

chodzi się bez poranień, a czasem wy­

padków śmiertelnych.

Dom śmierci.

Sing-Sing jest rzeczowym, nowoczes­

nym budynkiem W starem więzieniu, przypominającem już więcej swym zew­

nętrznym wyglądem „szare domy" miesz­

czą się dziś już tylko warsztaty. Ale opo­

dal, niemal tuż nad rzeką stoi ciemny, niski budynek z poczerniałej cegły i bez okien, To właśnie słynny »dom śmierci*, w którym stanęło pierwsze krzesło elek­

tryczne. Był to zresztą wynalazek •dobro­

dzieja ludzkości* Edisona.

Z małego przedsionka wchodzi się odrazu do dużej, mrocznej sali, przypomi­

nającej swym wyglądem izbę szkolną, gdyż po obu stronach wejścia stoją zwy­

kle ławy dla świadków ponurego obrzędu.

Między temi ławkami, na dywaniku gumo-

(26)

wym stoi krzesło. Pada na nie promień światła z jedynego okna weneckiego, u- mieszczonego ponad brunatno pomalowa- nemi drzwiami naprzeciw wejścia. Światło to nie odgrywa zresztą żadnej roli, ponie­

waż egzekucje odbywają się zazwyczaj o 11-tej w nocy.

Krzesło śmierci, na które zaprasza się zwykle zwiedzających gości, aby usied­

li i posmakowali niesamowitego uczucia, jest zwykłym fotelem drewnianym Zwi­

sają z niego rzemienie, któremi przytra- cza się delikwentów do siedzenia, bo inaczej siła prądu wyrzuciłaby ich pod sufit. Jest to stary grat, nadszczerbiony już zębami czasu i zużyty. Ale ameryka­

nie mają poszanowanie dla tradycji, a krzesło to służyło już do pierwszej egze­

kucji w roku 1891.

Za krzesłem i pod oknem mieszczą się »zie!one drzwi« przemalowane dziś na kolor brunatny. Przez nie właśnie wcho­

dzą skazańcy z cel śmierci. Procedura odbywa się szybko i rzeczowo. Dozorcy przywiązują sprawnie i szybko delikwenta do fotela, nakładają mu na głowę rodzaj hełmu, wymoszczonego zwilżoną gąbką i stanowiącego anodę. Katodalną część ob­

wodu elektrycznego włącza się pod kola­

nami. Dwuch dozorców staje u boków skazańca na gumowym dywaniku, a elek- 26

(27)

tryk-kał, obserwujący przygotowania przez szparę w ścianie, za którą znajdują sią wyłączniki i zegary elektryczne, przystępu­

ję na dany znak do dzieła. Włącza odrazu prąd o napięciu 2.000 volt, a potem zaraz osłabia prąd, aby nie spalić ciała. Drga­

jący mimo mocnych rzemieni korpus, z którego spływa strugami pot i parująca z gąbki gumowej woda, jest pono już w pierwszej sekundzie nieprzytomny, jeżeli nie na tamtym świecie. Mimo to nieszczę­

sne coś w czarnej opasce i hełmie drga przez trzy minuty. Pod koniec puszcza mechanik jeszcze raz ładunek 2 tysiący volt. Gotowe. Mechanik - kat oddala sią szybko. W biurze otrzymuje czek na 150 dolarów.

Dozorcy odwiązują szybko parujące ciało i wnoszą do izby ubocznej. Tam do­

konuje lekarz sekcji, wybierając wnętrz­

ności. Pusta gilza ludzka idzie do lodow­

ni a stamtąd na cmentarz więzienny. Chy­

ba, że krewni pragną zabrać zwłoki by pochować je prywatnie.

Sing-Sing posiada oczywiście własną elektrownię. Sing Sing jest samowystar­

czalny. Przed laty było jednak inaczej.

Wówczas dostarczała prądu stacja elektry­

czna w Ossining, Gdy około 11-stej w nocy światło elektryczne przygasało na parą minut, wiedziano w okolicy, że oto

(28)

właśnie wyprawia się kogoś na tamtą stronę.

Egzekucja z muzyką taneczną.

W Nowym Jorku gotuje się skazań­

ców na krześle elektrycznem. Tak samo odbywa się egzekucja w 20 innych sta­

nach (N. York jest zarazem i państwem związkowem) 20 pozostałych stanów uży­

wa szubienicy. Stan Newada korzysta z jeszcze nowszego urządzenia, a mianowi­

cie truje gazem. Najnowocześniejszy jest stan Oklohama, gdzie przewiduje się rów­

nież i sterylizację. Pięć pozostałych sta­

nów zniosło karę śmierci. W Utah uś­

mierca się delikwentów przez rozstrzelanie.

Kalifornijski Sing-Sing nazywa się St. Cłuentin. Więzienie to przeznaczone jest dla 2.400 więźniów, ale zwykle sie­

dzi ich tam dwa razy tyle. Wszyscy więź­

niowie noszą szaro-granatowe mundury i pracują w brudnych przędzalniach zakła­

dowych. «Tutaj gotuje się nas na mięk- ko»mówią więźniowie.

Spotyka się tutaj ludzi wszelkich ras.

Siedzą oni poza godzinami pracy w mrocz­

nych celkach, oświetlonych stale świat­

łem elektrycznem. W dzień i w nocy świeci żarówka, zawsze są na widoku

(29)

nigdy nie mogą być sami. Tak chyba mu­

si wyglądać piekło!—mówią niektórzy, W Kalifornii umierają ludzie na szu­

bienicy. Cele śmierci mieszczą się w du­

żej sali, podzielonej drewnianemi przegro­

dami w kratę na kilka oddziałów. Tutaj spędzają delikwenci ostatni dzień. W tym samym pokoju wisi w kącie kilkadziesiąt postronków, a każdy z nich obciążony jest odpowiednim ciężarem, aby sznur nie rozkręcał się. Ale przed każdą celką wisi wazonik z kwiatkami. W izbie znajduje się nawet fisharmonja. Niektórzy delik­

wenci wyrażają bowiem życzenie, aby Im zagrano przed śmiercią coś sentymental­

nego albo wesołego.

— O, dzieje im się bardzo dobrze, mówi dozorca. Dostają wszystkiego, cze­

go tylko zapragną. Jeden zażądał orkie­

stry z jazzem i zaraz przysłano naszą ka­

pelę więzienną, która grała piękne melo- dje taneczne. Jedzenie mają nawet lepsze aniżeli dozorcy. Dostają nawet potrawkę z kury.*)

Drzwi do odsuwania oddzielają izbę śmierci od sali, w której odbywają się egzekucje. Na środku wznosi się szubie­

nica, stojąca na podwyższeniu, na które prowadzi 13 feralnych stopni. Po obu

’)T o ller. Quer durch. Berlin.

(30)

stronach rusztowania stoją po trzy fotele na bujakach dla przedstawicieli władzy.

Delikwenta zwjązuje się rzemieniami, aby ciało nie rzucało się w śmiertelnych skurczach. Na wypadek zemdlenia przy­

gotowana jest deszczułka, którą usztywnia się skazańca od pleców. Należy bowiem umierać w przyzwoitej postawie.

Gdy delikwent stanie na zapadni, kat zarzuca mu postronek na szyję, zaci­

skając mocno pętlę pod uszami. Jest ona związana na 7 węzłów, co nazywają «su- płem wisielczym*. W tym momencie przy­

stępuje trzech dozorców do deszczułki z naciągniętemi trzema nitkami. Do jednej z nich przywiązany jest ciężar, który spa­

dając wprawia w ruch mechanizm zapad­

ni. W ten sposób żaden z dozorców nie wie, czy przecinając swoją nitkę, spowo­

dował opuszczenie się klapy a tern sa­

mem akt powieszenia.

— Szubienica jest doskonalą metodą opowiada dozorca. Jest ona o wiele bar­

dziej ludzką aniżeli krzesło elektryczne.

Odrazu złamie mu kark. Członki ich drga­

ją jeszcze, a trwa to 14 do 16 minut. Ale związujemy ich przecież w tym celu a zresztą nie czują oni już tego.

Szubienica w St. Cłantin urządzona jest odrazu na dwie egzekucje. Na wszel-

(31)

ki wypadek, ponieważ amerykanin ma szeroki gest.

Ubój na ruchomej taśmie.

Słynnych rzeźni chicagowskich nie może zabraknąć w żadnym opisie. Zakła­

dy bekonowe Armour’a lub Svi!ta, ame­

rykańskich królów mięsa i wiele innych podobnych przywodzi na myśl już samo wymienienie Chicago, najbardziej amery­

kańskiego z miast amerykańskich.Niechodzi tu przytem o wywołanie specjalnej grozy masowego uboju, ile o zaznaczenie spe­

cyficznie amerykańskich form jednego z najbardziej typowych dla Ameryki prze­

mysłów.

Do Chicago spędza się codziennie dziesiątki tysięcy bydła ubojowego i nie­

rogacizny z całego kraju. Stąd też pro­

wiantuje się w gruncie rzeczy cała Ame­

ryka w mięso i bekony, stąd idzie kolo­

salny eksport na cały świat.

U samego Armour‘a bije się kilka ty­

sięcy sztuk bydła dziennie, nie licząc ba- ranów i świń. Świnie wymienia statysty­

ka nawet godzinnie. 2.000 sztuk sprawia się w ciągu godziny. Cała procedura od żywca do sprawionej i umieszczonej w chłodni wieprzowiny trwa 16 minut.

Tempo takie umożliwia praca na 31

(32)

conveyerze czyli na ruchomej taśmie.

Większe sztuki odurza się naprzód ude­

rzeniem żelaznej maczugi, a następnie wiesza głową na dół na ruchomej taśmie.

Szybko podjeżdża sztuka po sztuce do rzeźnika. Pracuje on miarowo jak maszy­

na. ]ednem cięciem wielkiego noża prze­

cina grdykę i zaraz gotuje narzędzie dla podjeżdżającej nowej sztuki.

Procedura idzie dalej, tak jakby nie ludzie lecz same maszyny pracowały. Cięż­

ko bucha z drgającego zwierzęcia struga krwi, kiedy conveyer podaje je już nastę­

pnemu pracownikowi w gumowych bu­

tach i takim samym fartuchu. Nacina on skórę na głowie, pcdczas gdy jego sąsiad wyłuszcza szybkimi ruchami całą głowę.

Szybka, precyzyjna manipulacja. W parę sekund po wypuszczeniu pary ląduje wy­

patroszone zwierzę u robotnika, który transzuje je elektryczną piłą na części. I już niema krowy lub woiu, już odjeżdża­

ją połcie do chłodni a szlachetniejsze czę­

ści leżą pokrajane na kotlety i polędwicę w sortowni. Wszystko razem trwa 32 mi­

nuty.

Przyjaciele zwierząt twierdzą, że pro­

wadzone na rzeź sztuki... płaczą. Mają o- ni chyba słuszność. Król mięsa w Amery­

ce może się jednak na to powołać, że u

(33)

niego płacze bydełko bardzo krótko. Na­

wet na to niema czasu...

Procedura przy nierogsciźnie jest je­

szcze bardziej masowa. Świń nie odurza się—przewiesza się je po kilkadziesiąt na­

raz za nogi i znowu podprowadza je con- veyer pod nóż. Tutaj zdarza się często, że człowiek niezbyt głęboko uderzy nożem i że żyjąca jeszcze sztuka przechodzi normalną turę. Trudno, człowiek spieszy się, a maszyna nie czeka. Świnie i ba- rany piszczą i jęczą przeraźliwie, aż do chwili, kiedy oczy obrócą się im w słup.

Na szczęście nie trwa to długo... dla jed­

nej sztuki. Ale w zakładach pracuje się zwykle na trzy zmiany. Ubój na ruchomej taśmie nie jest widowiskiem dla słabszych nerwów.

Koniec stulecia postępu.

I amerykanie mają nerwy. Czasem nerwy te popuszczą, nie wytrzymają. I wtedy staje się coś dziwnego. Tak było naprzykład w Chicago.

Magistrat chicagowski nie mógł się jakoś zdobyć na zlikwidowanie pięknej wystawy światowej, trwającej już dwa la­

ta. Wystawa nosiła nieco pretensjonalną nazwę «Wieku Postępu* i miała uświet­

nić 100-letni jubileusz założenia miasta.

Niestety wielki kryzys nie bardzo znowu

(34)

odpowiadał tej brzmiącej nazwie i w grun­

cie rzeczy wystawa zamieniła sią na ro­

dzaj Lunaparku, który upodobała sobie publiczność Chicago. Zwłaszcza «fandan- ces« przyciągały masowo publiczność. By­

ły to występy nagich tancerek, udekoro­

wanych dla przyzwoitości strusiem! pió­

rami. Sensacja polegała na tern, że od czasu do czasu wpadała do ‘ Paryża*

(tak nazywała się ta część wystawy) po­

licja i aresztowała nagie damy. Występo­

wały one zresztą na drugi dzień w tym samym składzie. Władza policyjna współ­

pracowała zdaje się, poprostu z przedsię­

biorcą dla zwiększenia pikanterii czica- gowskiego «Paryża».

Wreszcie jednak ojcowie miasta uz­

nali, że trzeba raz nareszcie skończyć z wystawą. Pewnego zimowego wieczoru 1934 roku zebrali się dygnitarze w «Ha­

li państw i ludów*, a prezydent wystawy roztkliwiał się właśnie nad postępem i piękną przeszłością i świetlaną przyszłoś­

cią, gdy wtem zaszło coś straszliwego.

Jak to się właściwie zaczęło? Dzien­

niki, które opisywały potem na całych szpaltach to zdarzenie pod tytułem: ‘ Wal­

ka w Paryżu*, twierdziły co następuje:

Ktoś, nikt nie zdoła stwierdzić kto właściwie, zamierzył się na kogoś. Dosz­

ło do zamieszania i nagle przecięła po­

(35)

wietrze w jednym z barów flaszka i ru­

nęła w lustro. Flaszka ta była jakby syg­

nałem. Ba w tej chwili ogarnęła publicz­

ność jakaś dzika manja niszczenia. Jeżeli wystawa miała być zamknięta, to niechaj każdy przynajmniej przyczyni się do tego i każdy zachowa sobie coś na pamiątkę!

Jakaś furja ogarnęła prawie równo­

cześnie tłumy. Rozbijano lustra, zrywano plakaty i obrazy ze ścian. Jakiś wyrostek wdrapał się na latarnię i rozbił wielką żarówkę. Zaraz rzucono się do rozbijania i niszczenia wszystkich żarówek, tak że zapanowały ciemności spowodu krótkiego spięcia.

Teraz nie było już hamulców. Tłum bawił się po królewsku. W Lunaparku można było za opłatą paru centów rozbijać stare talerze a tutaj rozbijano i niszczono zawadjacko wszystko, co popadło pod rękę. Przez kilka godzin tłum pastwił się nad wystawą «Stu lecia Postępu*, pustosząc urządzenia. Dopie ro przybycie straży pożarnej i zastosowanie hydrantów lodowatej wody pozwoliło po pewnym czasie opanować rozhukane masy.

Długo głowiono się nad przyczyną tego nagłego wybuchu mas. Wielu doszu­

kiwało się w tern zdarzeniu jakiegoś sym­

bolu dla społeczeństwa amerykańskiego.

Kryzys—-mówiono—gotów się w Ameryce tak samo skończyć jak «Century of Pro-

(36)

gress*, jak wystawa pod dumną nazwą

• Wieku Postępu*.

Chicago—'Śmierdząca Cebula*

Na zachodzie, za rzeźniami i fabry­

kami, rozeznać można dzisiaj jeszcze do­

strzegalne wzniesienie, pokryte częściowo śmieciami i odpadkami 4-mijonowej met­

ropolii a częściowo zieleńcami. To t. zw.

•Portage*. Kiedyś biegł tędy dział wód między systemem potężnego Missisipi a dopływami Wielkich Jezior. Przed 250 la­

ty trzech ludzi przeciągało tamtędy z mo­

zołem indjańskie kanoe, aby przedostać się dopływem Wielkich Jezior na rzekę św. Wawrzyńca do osiedli francuskich.

Joliet był traperem kanadyjskim a Marguette misjonarzem. Towarzyszył im indjanin. Obaj kanadyjczycy zbadali właś­

nie bieg Missisipi i przekonali się, że ta olbrzymia rzeka wpływa do Zatoki Mek­

sykańskiej. Spieszyli oni teraz, aby podzie­

lić się tą wieścią z namiestnikiem wielkie­

go króla francuskiego hr. Frontenac. W owym czasie kolonje angielskie w t. zw.

Nowej Anglji były jeszcze bardzo młode.

Koloniści angielscy zdołali dopiero co o- debrać holendrom Nowy Amsterdam, któ­

ry z czasem miał się stać Nowym Yor­

kiem. Niemniej należało się spieszyć, 36

(37)

Francuzi mogliby świetnie wykorzystać nowoodkrytą drogę wodną i odciąć kolo­

nistów angielskich od Zachodu i Połud­

nia.

— Kiedyś będzie to ważne miejsce, po­

wiedział joliet wskazując na wyniosłość

— Tak. Z łatwością możnaby tędy przekopać kanał, odrzekł drugi kanadyj- czyk.

— A jak nazywacie to miejsce ?

— Sze-ka-gu, odpowiedział z powa­

gą indjanin.

— O ile mi wiadomo znaczy to ..śmier­

dząca cebula" ?

— Tak jest, śmierdząca cebula i wo- góle wszystko co cuchnie. Ale słowo to znaczy także „Gios wielkich duchów".

Gdy w 150 lat później w miejscu tem powstało Chicago, stówa indjanina jakby się sprawdziły. Chicago cuchnie wraz ze swemi rzeźniami, fabrykami i dzielnicami bud i baraków w niebiosa. Ale miasto to zarazem wre życiem i tworzy kolosal­

ne wartości. Leży ono w najżywotniejszym ośrodku przemysłowym Nowego Świata i wypisało na swym herbie: dopnę wszyst­

kiego! W ciągu stu lat zmieniła energja ludzka całą tę okolicę nie do poznania.

Chicago jest podobnie jak Nowy York zbiorowiskiem ludów, jest to prze- dewszystkiem wielkie skupisko słowiań-

37

(38)

skie. Mieszka tu najwięcej polaków i ol­

brzymia kolonja czeska. Jest również mia­

sto chińskie i murzyńskie. Ale wszyscy ci

<obcy> są zarazem najbardziej amerykańscy.

Olbrzymie tempo rozwoju i pracy uwydatni

‘ło się właśnie w Chicago najwyraźniej.

Wszystkie dobre i złe cechy Nowego Świata, przedsiębiorczość i jakaś dziecinna naiw­

ność, dobroduszność i brutalność, umiło­

wanie wolności i najgorszy wyzysk—uja­

wniły się tu właśnie najdosadniej.

Chicago jest miastem Al Capone‘a i Dillingera, wroga Nr. 1. Jest to miasto gangsterów, wobec których władze są bezsilne. Ale Chicago jest zarazem mias­

tem wielkiego rozmachu i najwspanial­

szych urządzeń kulturalnych. Nad jezio­

rem Michigan ciągnie się najpiękniejsza aieja świata wzdłuż cudownej plaży dla 100 tysięcy osób, ogrodów i fontan. W tern samem mieście znajdują się też najohyd­

niejsze dzielnice bud i baraków, siedliska rozpaczy, zbrodni, wszetecznictwa i nędzy.

To wszystko jest właśnie Chicago i to samo cechuje też całą Amerykę— kraj największych sprzeczności.

Ford i jego państwo.

Za dobrych czasów pracowało u For­

da w fabrykach samochodowych Rouge

(39)

Plant 125 tysięcy robotników. Nie licząc rozmaitych fabryk fordowskich, dostarcza­

jących produktów ubocznych, potrzebnych do fabrykacji aut, samolotów i motorów.

Fabryki Forda w Dearnborn obok Detro­

it tworzą całe miasto, oddzielone murem od właściwego miasta i fabryk konkuren­

cyjnych.

Ale w roku l c35 jest inaczej. Oddaw- na nie pracuje się już na trzy zmiany i z pełnem obciążeniem, oddawna nie płaci się już „fordowskich” płac. Pod tym wzglę­

dem dostosował się Ford chętnie do sta­

wek w kodeksach pracy prezydenta Roo- sevelta, jakkolwiek pod względem poli­

tycznym jest zawziętym wrogiem prezy­

denta Stanów Zjednoczonych.

Ford głosił ewangelję masowej pro­

dukcji, wysokich płac i bezwzględnego wyzyskania siły roboczej. Płacę i wyma­

gam — mówił Ford. Idźcie za moim przy­

kładem, a nie będzie kryzysów na świę­

cie. W gruncie rzeczy nie wymyślił Ford ani nie wynalazł niczego. Ani auta, ani nawet słynnej racjonalizacji, którą nazy­

wają również systemem Forda. Król auto­

mobilowy okazał się jednak zręcznym or­

ganizatorem i świetnie potrafił wykorzy­

stać siłę roboczą w najwyższym stopniu.

Polega to na tern, że jeden człowiek

(40)

wykonuje przez 8 godzin automatycznie jeden i ten sam ruch, nie tracąc czasu na wyciągnięcie ręki, ponieważ ruchoma taś­

ma podsuwa mu dany przedmiot samo­

czynnie.

Jeden i ten sam ruch. Ten nakłada śrubkę, drugi zakręca ją, trzeci wierci ot­

wór elektrycznym wiertaczem...

Ciągle jedno i to samo. Ani na chwi­

lę nie wolno mii przerwać czynności, bo taśma posuwa się z określoną szybkoś­

cią, wystarczającą zaledwie na wykonanie danego ruchu. Robotnikowi nie wolno za­

palić, nie wolno mu powiedzieć słowa, a jeżeli chce wyjść na stronę podnosi pal­

ce, jak w szkole i czeka aż nie podejdzie do niego zastępca. Dyscyplina jest pod­

stawowym warunkiem. Pilnuje jej spe­

cjalny nadzorca i umundurowana policja fabryczna.

Ford płacił dobrze. Najniższa stawka wynosiła 6 dolarów dziennie a niektórzy robotnicy zarabiali nawet 12 i 15 dolarów.

W ciągu 5 dni, t. j. fordowskiego tygod­

nia pracy zarabiali niektórzy robotnicy (0 do 75 dolarów. Nie chodziło tu przytem o jakieś specjalne kwalifikacje, ponieważ przy systemie fordowskim pracuje się au­

tomatycznie.

Ale za najmniejsze uchybienie grozi­

ło wyrzucenie. Robotnik taki tracił nie*

(41)

tylko pracę, ale i samochód, za któćtf wpłacii już szereg rat. Każdy robotnik Forda musiał bowiem kupić sobie samo­

chód fordowski. Ford jest krańcowym au- tokratą.

W warunkach tych trudno wytrzymać wiele lat, ponieważ pracownikowi grozi w najlepszym wypadku poważny uraz psy­

chiczny. Ale nikt nie pracuje tam długo.

Przez zakłady Forda ludzie przepływają jak owa ruchoma taśma.

W okresie kryzysu skończyły się zre­

sztą dobre czasy i dobre płace. W zakła­

dach fordowskich jest więcej świętówek aniżeli dni pracy. Kryzys. Ludzie nie po­

trzebują samochodów.

Sam Ford, suchy jak tyka i rzeźki nad wiek staruszek, mieszka najchętniej w Greenfield-Village. W otoczonem wy­

sokim murem zaciszu śnią stare i ponoć jeszcze lepsze czasy. Nie ujrzysz tam, broń Boże, samochodu, a natomiast przy­

wita cię poczciwy woźnica na koźle wy­

godnej landary. W miasteczku Greenfield stoją stare domki, które niegdyś stały na miejscu dzisiejszego Detroit. Ford przeno­

sił z pasją do swego ustronia całe domy, chaty i wille dawniejszych czasów i osa­

dził w nich ludzi, którym nie wolno pra­

cować nowoczesnemi narzędziami. Szewc

(42)

fobi tam ręcznie buty dla Forda, a koło^

dziej naprawia stare powozy.

— Is n’t that Iovely — czy to nie jest mile? — pyta urzędowy oprowadzacz uprzywilejowanego turystę, któremu było danem zaglądnąć do prywatnego raju kró­

la automobilowego.

Las kominów i świeże siano.

Przez 3 dni pędzisz pullmanem albo wielkim samochodem podróżnym z zacho­

du na wschód. Przejeżdżasz przez góry skaliste, przez pustynne prerje i morze szumiących łanów zbóż. Wreszcie zbliża się przemysłowy Wschód. W miasteczku Gary na pograniczu stanów Illinois i In­

diana wpadasz w las kominów.

Gary to już jakby przedmieście Chi­

cago. I odtąd króluje wszędzie przemysł.

Na Wschodzie znajduje się bowiem wszy­

stko, co potrzebne jest dla wielkiej pro­

dukcji przemysłowej. Jest węgiel w Ken­

tucky, i nafta w Pensylvanji, 1 wilgotny klimat Nowej Anglji, który doskonale wpływa na przędzę wełnianą, są lasy i ko­

losalna siła wodna w Niagarze, jest i ru­

da żelazna — słowem jest wszystko. Sta­

tystyka wymienia 210 rozmaitych przemy­

słów, pracujących na Wschodzie.

Nie należy sobie jednak wyobrażać

(43)

tego krajobrazu, w którymby pomieściła sie nasza Polska kilkanaście razy (prze­

strzeń wodna Wielkich Jezior jest tak du­

ża jak Bałtyk) jako las kominów. Oczy­

wiście, że w takim Pittsburgu stoi fabryka przy fabryce. Ale czasem leżą zakłady fa­

bryczne jakby ukryte w jakimś parku. Wys­

tarczy powiedzieć, że przemysłowy stan Nowy Vork ma tak wielkie zbiory siana, że uchodzi za głównego dostawcą obroku w całych Stanach Zjednoczonych.

Niejeden farmer na Wschodzie jest zarazem drobnym przemysłowcem. Przy niejednem gospodarstwie znajdziesz małą prywatną kopalnię przedniego węgla.

Gdzieś koło obory znajduje się otwór w pagórku. Wygląda to jak piwnica. Ale w rzeczywistości jest to żyła węgla. Korzy­

sta z niej farmer dla swego gospodarstwa a często wystawia też i szyldzik, że tu można zabrać ze sobą do auta worek lub dwa węgla po cenie okazyjnej.

Na Wschodzie można też spotkać ma łe studzienki naftowe albo prywatne ko­

palnie rudy żelaznej. Kraj jest tak boga­

ty, że tylko bardzo wielkie pokłady opła­

ca się eksploatować. Ale cały Wschód właściwie jest jedną wielką kopalnią bo­

gactw podziemnych. 1 w tym samym mle kiem i miodem płynącym kraju cierpią na bezrobocie miliony a tysiące głodują.

(44)

200000 górników utraciło pracę spowodu wprowadzenia racjonalizacji w kopalniach.

Przekleństwo nadmiaru.

Tak przynajmniej nazywają niektórzy chorobę amerykańską. ]est tak źle, ponie­

waż jesteście za bogaci, mówią ameryka­

nom. Wszystkie klęski biorą się rzekomo stąd, że jeden stan mógłby wyżywić po­

zostałe.

W myśl tej teorji wylewają zrozpa­

czeni farmerzy mleko do rynsztoków, a plantatorzy bawełny na Południu zaory- wują pola bawełniane pługiem. Inni nisz­

czą bydło lub palą pszenicę w piecach.

Ale tragiczne te wysiłki nie przyno­

szą żadnego polepszenia — szerzy sięco- najwyżej głód i niedostatek w krainie pły­

nącej mlekiem i miodem. Podczas straj­

ków farmerów i robotników leje się krew.

Ameryka nigdy nie przeżywała jesz­

cze tak niespokojnych czasów. Ameryka­

nie utrzymywali z dumą, że ich boski kraj nie potrzebuje żadnych ulepszeń społecz­

nych. Przemijające kryzysy są tylko ot taką sobie gorączką, która jest w gruncie rzeczy pierwszym krokiem do odzyskania zdrowia.

Ale nigdy jeszcze nie odczuli amery­

kanie „przekleństwa nadmiaru” z taką sro- 44

(45)

gością. Zuchwała i pewna siebie Amery­

ka zamieniła sie w Amerykę tragiczną.

,,Ksiądz radjowy“ gromi

„gangsterów z Wallstreet“.

Charles E. Coughlin był małym pro­

boszczem wiejskim w Kanadzie. Katolicki biskup w Detroit otrzymał o nim jaknaj- lepsze Informacje, jako o energicznym duszpasterzu, który umie do ludzi prze­

mówić „po amerykańsku” i sprowadził go do osady Royal Oak.

Kościół katolicki w Stanach Zjedno­

czonych prowadzi trudną walką. W Royal Oak zagnieździli sie naprzykład zwolen­

nicy Ku-K1uk Klanu i ślubowali, że wy­

miotą stamtąd wszystkich „papistów". Z chwilą nadejścia księdza Coughlina zrze- dły jednak miny katolikożercom Młody kapłan, jakkolwiek pochodził z Kanady, okazał sie stuprocentowym amerykaninem.

Ks. Coughlin uprawia sport, jest zawoła­

nym graczem w rughby, pływa i boksuje się, a ponadto jest pierwszorzędnym mów­

cą i potrafi powiedzieć dobitnie swoje.

Kto wie, czy ojciec Coughlin nie spra­

wi! nawet pewnego kłopotu władzom koś­

cielnym. Począwszy od 1925 roku zaczął bowiem zamaszysty ksiądz przemawiać przez.,, radjo. „Ksiądz radjowy” zyskał

45

(46)

wkróice dużą popularność a po kilku la­

tach zaczął nawet odgrywać poważną ro­

le polityczną.

Towarzystwa radjowe są w Ameryce oczywiście przedsiębiorstwami prywatne- mi. Kto chce mówić do mikrofonu, musi dobrze zapłacić. A ksiądz Coughlin, fen ubogi proboszcz z małej mieściny... płacił.

Z całej Ameryki napływały fundusze na ręce wymownego sługi bożego, I chociaż możni panowie intrygowali mocno przeciw niemu, to jednak niedzielne kazania ra­

djowe robiły swoje.

A ksiądz Coughlin rozprawiał sią ost­

ro z plutokracją amerykańską. Nie wahał się on nazwać prezydenta Hoovera „św.

duchem bogaczy", a sekretarza stanu skar bu i miljonera Mellona gromił od Juda- szów. Ksiądz radjowy piorunował na ko­

rupcję, wykazywał machinacje wielkich banków i przekupstwo prasy i ogłosił krucjatę przeciwko potężnym przedsię­

biorstwom użyteczności publicznej, które łupią faktycznie zupełnie niemiłosiernie Amerykę.

Ksiądz Coughlin stał się przyjacielem Roosevelta i niemało przyczynił się do jego wyboru na prezydenta Stanów Zje­

dnoczonych. Jego hasło: Albo Rocsevelt albo ruina — wybierajcie! i gromy mio-»

tane na „gangsterów z Wallstreet” pomo- 46

(47)

gły partji demokratycznej w przeparciu swego kandydata.

Odtąd stał sie ks. Coughlin czynni­

kiem politycznym pierwszego rządu. R e­

prezentuje on radykalnie brzmiący pro­

gram i domaga sią upaństwowienia ban­

ków i przedsiębiorstw użyteczności pu­

blicznej oraz zagwarantowania każdemu robotnikowi rocznej pensji.

W pałacu bandyty amerykańskiego.

Gangsterzy finansowi swoją drogą.

Ale wyczyny zwykłych bandytów doszły w Ameryce faktycznie do szczytu. Walka z nimi była tern trudniejsza, że gangste- ryzm opanował nawet cząściowo władze policyjne. Rząd amerykański sformował oddziały specjalne do walki z bandytyz­

mem. Są to t. zw. „G-men”.

A oto oryginalny reportaż według ty­

godnika „American Weekly” z Detroit:

— Hej... podłoga tej ciekawej piwnicy idzie do góry — zawołał G-man, a jego zdumiony kolega przestał kręcić korbą od patefonu. Znalazł ją gdzieś w kącie i ob­

macując ściany piwnicy wsunął ją do ja ­ kiegoś otworu, dziwiąc sią, że korba pa­

suje. Zaczął więc krąeić — a oto skutek.

Powyższa scena rozgrywała sią w 47

(48)

podziemiach luksusowej willi mr. C. Ret- ticha, który uchodził za bogatego finan­

sistę z Wallstreet, posiadał dwa szykowne jachty, dwie motorówki, 10 samochodów najdroższych marek i piękną galerję obra­

zów. I tu właśnie zajechały pewnego sło necznego poranku trzy samochody poli­

cyjne. Stało się to nagle i w zupełnej ta­

jemnicy. O obławie nie były powiadomio ne dzielnicowe władze policyjne.

Skutek był nadspodziewany. G-meni znaleźli w luksusowym pałacu 5 karabi­

nów maszynowych, 50 rewolwerów, 15 ręcznych karabinów maszynowych i 15 tysięcy nabojów. Nie brakło też stalowych pancerzy i t. p. zbrojnych rekwizytów. A- genci gratulowali sobie, że nie zastali właściciela tego pałacu w domu.

Cała ta broń oraz łupy gangsterów były ukryte w eleganckich pokojach mi­

lionera — zupełnie jak na filmie. Naj­

większą sensacją stało się jednak wykry­

cie podziemnej hali betonowej, znajdują­

cej się pod piwnicą. Jaskinia ta była kun­

sztownie wykonana przez t. zw. „right guys” czyli „pewnych chłopców”. Są to wykwalifikowani fachowcy, którzy nie gar­

dzą dobrą zapłatą i nie pytają wiele skąd i cozacz. W każdem mieście amerykań- skiem istnieje pono taki specjalny facet, który prowadzi rejestr „pewnych chłop- 48

(49)

ców” i zapośrednic?a ich gangsterom do wykonywania pewnych sekretnych robót.

W jaskini Retticha dokonano wielu ponurych zbrodni. Zginął tam niejaki Dan ny Walsh, porwany w czerwcu 1934 ro­

ku wprost z bankietu, w którym brał u- dział. Walsh został zanordowany, ponie­

waż spenetrował dokąd go zawieziono.

Bandyci zażądali za niego okupu w wy­

sokości 60.000 dolarów. Również przyja­

ciółka milionera zginęła z rąk tej samej bandy. Ciała ich wrzucono w skrzyniach wypełnionych cementem do morza. W pięknym ogrodzie miljonera z Wallstreet wykopano skrzynie metalową, zawierającą kości ludzkie. W innem miejscu wykopa­

no walizkę z 10.000 dolarów.

Rettich i jego banda dostali sie do więzienia. Rząd amerykański zapewnia, że G-meni oswobodzą Ameryką od plagi gangsterów i porywaczy ludzi.

Walka bogaczy przeciwko autorowi

„Tragedji amerykańskiej".

Teodor Dreiser, autor słynnej ‘ Tra­

gedji Amerykańskiej*, wybrał sie do za­

głębia węglowego w stanie Kentucky, a- by zbadać na miejscu tamtejsze stosunki.

Impreza znanego pisarza była dowodem

(50)

nielada odwagi. Ludzi, którym zachciewa­

ło sią pakować nos w ‘ nieswoje sprawy*

spotykały w Kentucky rozmaite nieprzy­

jemności- Pewnego dziennikarza uprowa­

dzili wynajęci gangsterzy tuż z przed gmachu sadu w Harlan, gdzie odbywał sią właśnie proces w sprawie górników.

Nieszczęsny reporter został zastrzelony w górach.

Głośnego Teodora Dreisera postano­

wiono zniszczyć moralnie. Oto gdy Dreiser zajechał w mieście Pinneville do hotelu Continental w towarzystwie swej sekre­

tarki, osoby pono młodej i uroczej, urzą­

dzono na niego prawdziwą zasadzkę. Gdy sekretarka, zajmująca oddzielny pokój, weszła wieczorem do apartamentu pisarza aby odebrać stenogram z przebiegu dnia czy też z innego powodu, służba hotelo­

wa wykorzystała to dla dokonania arcy- komicznej próby. Oto wetknięto w szpa­

rę w drzwiach kilkanaście... wykałaczek.

Na drugi dzień rano okazało się po­

no, że żadna ze ‘ zdradliwych* wykałaczek nie była złamana. Miano więc «dowód», że sekretarka nie opuszczała w nccy po­

koju pisarza. Teodor Dreiser został oskar żony o cudzołóstwo i uzyskał obok sła­

wy pisarza również rozgłos jako człowiek niemoralny.

Teodor Dreiser nie wiele dba o po-

(51)

glądy purytanów amerykańskich. Materia­

ły zdobyte podczas wyprawy do Kentucky posłużyły mu do napisania obszernej książki o losie świata pracy w Ameryce.

Rzecz swoją nazwał Dreiser w przeciw­

stawieniu do powieści «Tragedja amery­

kańska* — ‘ Ameryką tragiczną*.

Dreiser maluje w swem dziele w ja ­ skrawych kolorach samowolę magnatów przemysłowych i metody, jakiemi posługuje się ich prywatna policja fabryczna w sto­

sunku do robotników. Ameryka, którą malu­

je Dreiser jest nietylko krajem tragicznym ze względu na spustoszenia, jakie .poczynił kryzys; lecz ta Ameryka jest również kra­

jem najgorszej i nieludzkiej niewoli.

Mormoni — sekta poligamistów amerykańskich.

Mormoni utworzyli najbardziej prze­

śladowaną sektę amerykańską. Pędzono ich bezlitośnie z miasta do miasta i nie było takiej ohydy, którejby nie przepisano członkom tej najdziwniejszej sekty religij­

nej w Ameryce. ]ako przyczynę podawano zwykle niemoralność tych zwolenników

•kościoła pod zawołaniem Dnia sądnego*—

mormoni byli bowiem poligamistami, żyli w wielożeństwie.

Ale właśnie dzięki tym prześladowa-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jarosław Adamów, Bogdan Bracha, Tomasz Rokosz i Bartek Stańczyk, wszyscy zafascynowani muzyką Europy Środkowej i Wschodniej.. Na wszystkich

Waz˙nym dla mnie z ´ro ´dłem stały sie ˛ takz˙e produkowane przez samych Go ´rali teksty (pisane i filmowe) o charakterze naukowym, akademickim lub po- pularyzatorskim, kto

spoleczenstwie funkcjonowanie organizacji pozarzadowych jest waznym elementem istnienia panstwa, Wsrod wielu przedstawicieli wladz w Rosji widoczna jest tendencja do

Odp: Wszystko zalezy od skladu, polecam te naturalne, ktore dzialaj rownie mocno a sa bezpieczne niezlaznie od tego czy jest sie w ciazy czy

E a proximidade é ditada pelo facto de que o seu ser “estrangeiro” me incumbe, me acusa de uma falta, que não cometi livremente, pondo em questão a  identidade do

The same applies to the concept and purpose: the aim of the theory of social work is the cognition, whereas the aim of the practice is a targeted impact on the individual and

144 Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji HUMANUM www.humanum.org.pl Czarnecki P.: Social pedagogy and the system of care and social assistance.. actions to improve

S tąd oba ro ­ dzaje odkształceń zwykle sobie towarzyszą, jakkolwiek przypuścić możemy, że na pewnej głębokości (to je st pod pewnem ciśnieniem) wszystkie