Przedruk wzbroniony
B. W e r n s t e e t
A M E R Y K A
ZAKŁ. GRAF. »A. PAŃSKI Spadk*
PIOTRKÓW TRVB.
• Czarny piątek* na giełdzie świata przy Wallstreet zatrząsł pod koniec 1929 roku posadami kraju gwiaździstej bande
ry. W ciągu jednego przedpołudnia mil
iardy ulokowane w papierach stały się groszami. Zrazu myślano, że to tylko przemijająca kląska, że giełda przyjdzie do siebie i ‘ prosperity* roztoczy znowu swe przytulne skrzydła nad «God’s own countrie*, nad krajem, gdzie mieszka sią jak u Pana Boga za piecem...
Ale ciosy kryzysu spadały jeden po drugim. Po siedmiu tłustych latach nastą
pił szereg chudych, a końca jakoś nie by
ło widać! Kryzys światowy miał w Ame
ryce, obok wielu zbyt dobrze znanych, także 1 ten skutek, że zachwiał wiarą w milionach ‘ stuprocentowych* amerykanów.
A wiara ta była naprawdę wiele warta.
Napawała ona amerykanów przeświadcze
niem, że ich kraj nieskończonych możli
wości jest nietylko najlepszym z krajów, ale żę nie grozi mu zgoła żadna katastro
fa! Że każdy amerykanin posiada jakby los szczęścia gwarantujący powodzenie.
Amerykanie długo nie mogli pogodzić .3
sięztem że U.SA. zostały zdetronizowane.
Nagle nie mogli już sobie wyjeżdźaćdo ubo
giej Europy i udawać panów.Nędza zagnieź
dziła się na pryncypalnych ulicach ich me
tropolii. I nagle wylazła podszewka życia na wierzch. Okazało się, że nawet pod
czas prosperity nie każdy znowu amery kanin był panem całą gębą, że nawet wtedy, kiedy co szósty mieszkaniec U.S A.
był posiadaczem auta, nie wszystko było różowe. Teraz niejeden posiadacz samo
chodu nie miał nawet co włożyć do ust, 20 miljónów bezrobotnych zalegało rynki pracy, banki krachowały, a farmerzy wy
lewali mleko do rynsztoków, bo nikt nie chciał im dać ‘ uczciwej* ceny.
Prezydent złotodajnej i wiecznej rze
komo prosperity Hoower, przepadł w wy
borach. jego następca Rooseyelt przepro
wadził coś w rodzaju rewolucji, którą w Ameryce nazwano ‘ uśmiechniętą rewolu
cją*. I oto dumny dolar zdewaluowano o 41 procent, zadłużono kraj na 30 mil
iardów. I co z tego wyszło? Złoto, które uciekło z Ameryki, wróciło wprawdzie z powrotem, parę m ljonów bezrobotnych zatrudn;ono z funduszów pracy... Ale pro
sperity jakoś nie przychodzi! Amerykanie są skonsternowani. Gwiazda Rooseuelta tego czarodzieja ‘ Nowego Ładu* blednie
je.
4
Z perspektywy 102-iego piętra.
Empire State Building wNowymlorku jest najwyższym budynkiem świata. Na 86-stem piętrze mieści sie luksusowa re
stauracja, z której roztacza się bajeczny widok na potężną metropolię, leszcze pię
kniejszy widok roztacza się z pomostu ob
serwatorium na 102 gim piętrze. Nie jest to jeszcze najwyższa kondygnacja. Królu
je nad nią maszt stalowy dla zakotwicze
nia sterowców.
Perspektywa, widniejąca z pomostu niebotyku jest jedyna w świecie.
Na południe aż do w y b r z e ż a B a t e r y j, rośnie gaj drapaczy chmur i mniejszych kolosów z żelazobetonu. Z boków zalegają wodne przestrzenie rzeki Hudson i Rzeki Wschodniej i ogromne skupiska kilku miast, z których składa się Wielki New York. W nocy zwłaszcza, kie
dy wszystko skąpane jest w morzu świa
teł i neonu, niema nic piękniejszego jak Nowy York.
Ale perspektywa z wysokości sky- scrapera czyli niebotyku jest złudna. Już w samych jego czeluściach świadczy wie
le niezajętych lokali o tern, że coś nie jest w porządku. Trzeba bardziej żabiej per
spektywy, aby rozpoznać coś nie coś z ży
cia amerykańskiego. Trzeba przebrnąć przez rwące tłumami pieszych i pojazdów koryta u- lic i wtargnąć do wnętrz domów. Trzeba wydobyć sie z okazaiej dzielnicy drapa
czy chmur na południowym cyplu Man
hattanu i przedostać się na ‘ Wschodnią stronę* albo do ‘ Górnego miasta*, do Bronx albo do Brooklynu lub poprzez Hudson na Hoboken...
„Miasto chińskie"
w Nowym Jorku.
W dzielnicach tych zawsze było nie
opisanie brudno. Ale panował tam swo
isty nastrój. Oto ghetto żydowskie lub
•miasto chińskie* albo włoskie, hiszpań
skie, meksykańskie, murzyńskie czy też dzielnice słowiańskie, gdzie mieszkają o- bok siebie sami czesi albo sami polacy.
Każda z tych dzielnic żyje swem własnem życiem i zachowuje własne obyczaje. Do
piero biuro, interes i szkoła cementują te rozmite części i przetapiają je w lud ame
rykański. Ale proces ten trwa lata i ge
neracje.
Wszystkie te części skupia i stapia w jedność jeden nadrzędny czynnik. A siłą tą jest dolar. Coraz trudniej go teraz zdo
być, coraz więcej brudu i nędzy osiada w szarych i ubogich miastach Nowego Jo r
ku. Już niema mowy o tern, aby posyłać
dolary krewnym w Europie. Przepływają one miljardowemi strugami przez banki i Urząd Skarbu, ale jakoś nie osiadają w kieszeniach.
Przy tern wszystkiem wre siedmio- miljonowy New York życiem i reklamuje się miljonami świateł. Niklówkę, całych 5 centów kosztuje jazda «subway,em» lub
«elevated»—szybką koleją podziemną lub nadziemną Nowego Yorku. Skoro prze
pchniesz się przez kołowrót przy wejściu, wrzucając niklówkę do automatu (urzęd
nik obserwuje przez szkło powiększające wrzucane monety) możesz godzinami na
wet jeździć po niekończącej się i powik
łanej sieci nowojorskiego metra.
Między godziną czwartą a siódmą wieczorem przewozi metro 2 miljony pa
sażerów. Ludzie wracają z pracy i z po
goni za pracą lub wybierają się na zaba
wę. Nowy York jest wesołem miastem.
Mimo kryzysu można się zabawić tanio lub drogo — jak kogo stać. Natłoczone są przedewszystkiem kinoteatry, gdzie po
kazują również i rewje. Dużą frekwencją cieszą się restauracje z muzyką. W nie
dzielę wylęga półmiljona nowojorczyków na plażę lub do Lunaparku w Conney Island.i
Ameryka jest własnośd4 50 ludzi.
Ale to wszystko — to nie jest jesz
cze Ameryka. To siedmiomiljonowe mias- to drapaczy chmur, giełdy, bogactwa i nę
dzy nie daje wyobrażenia o Ameryce. Do Stany Zjednoczone, 48 państw tworzących U.S.A., to cały kontynent. Od Nowego Vorku do San Francisco jedzie się eks
presem 4 dni a leci samolotem 10 godzin bez przerwy. Nie o wiele króciej trwa po
dróż od Wielkich Jezior nad granicą Ka
nady do Nowego Orleanu nad Zatoką Meksykańską. Dopiero to wszystko razem stanowi Amerykę, kraj potężny, bogaty i tragiczny zarazem. Nigdzie nie skupiło się tyle sprzeczności, nigdzie nie znaj
dziesz tyle nadziei i najczarniejszej roz
paczy obok siebie. Kraj najszczęśliwszy i najtragiczniejszy zarazem. Kraj i lud w wysokim stopniu naiwny, który jakby je szcze nie oprzytomniał i nie ochłonął. ]e den z najbogatszych krajów na świecie, któremu nie brak dosłownie niczego. Mia
rą tego bogactwa jest choćby to, że pono produkty jednego tyluo stanu mogłyby wy
żywić 47 pozostałych. I na tern właśnie ma polegać swoista tragedja Stanów Zje
dnoczonych.
Tak twierdzą przynajmiej niektórzy'
Inni jednak uważają, że tragedia Ameryki polega raczej na tern, że ten najbogatszy z krajów jest w gruncie rzeczy własnoś
cią jakich 50 ludzi. Nigdzie bowiem dro
bna grupa plutokracji nie zdołała skupić w swich rękach tyle bogactw i władzy co w Ameryce. Do niej to należy wszystko Potężne związki banków, trusty, koncerny i holdingi zagarnęły w Ameryce wszystko w swoje posiadanie. A holding to jest ta
ka skromna instytucja, która nic nie pro
dukuje, nikomu nic nie pożycza, ani od nikogo nic nie chce, a tylko zawiaduje ak
cjami. W ten sposób skupia taki holding u siebie kolosalną władzę. Holding jest typowym wynalazkiem amerykańskim.
Babbit.
Pisarz amerykański Lewis Sinclair, zdobvwca nagrody Nobla, napisał powieść pt. «Babbit», która miała scharakteryzo
wać typ przeciętnego amerykanina. Po
wieść ta n'e jest bynajmniej satyrą—prze
ciwnie możnaby ją nazwać tragedją, bo typ Babbita jest faktycznie przedstawiony nader udatnie i realnie. Babbit stał się sy
nonimem amerykanina.
]est to człowiek naiwny i w gruncie rzeczy dobroduszny. Ale dzięki temu, że nie ma on żadnego wewnętrznego oparcia
że poza Interesem żyje w świecie nierze
czywistym i nieprawdopodobnym— może działać również zwierzęco podle. Babbit kąpie się w swojej pierwszorzędnie urzą
dzonej łazience i jest zadowolony ze świa
ta i ze swojej Ameryki. Później idzie do interesu i jest przez parę godzin rzezi
mieszkiem, który z zimną krwią oszukuje swoich bliźnich, również 100-procentowych amerykanów. Zdaje mu się, że jest to ro
dzaj sportu, polegającego na robieniu do
larów.
Babbit ma oczywiście auto przecięt
nej marki i żonę. Nie lubi jej, ale jest jej posłuszny. Żona uważa, że należy na- przykład pójść na spacer albo odwiedzić znajomych. Babbit wolałby może wypo
cząć w domu, a znajomych nie znosi wła
ściwie. Ale jest posłuszny. Ubiera się w czarny garnitur i udaje się na spacer lub na wizytę. Nie znaczy to wcale, aby żona miała faktyczny wpływ na jego życie.
Prawdziwe życie Babbita to business, a tam żona nie ma nic do gadania. W in
teresie jest Babbit niezależnym «bossem»
Babbit siedzi w kinie. Bawi się do
skonale filmem, opiewającym sztuczki gang sterów albo przedstawiającym przekupio
nego sędziego. Przecież to nie chodzi o niego! On, Babbit, nie dałby się tak łat
wo wziąć na kawał,
J I c '
Z' ' " /
— Czy to możliwe, że zachwycacie się postacią takiego naprzykład przekupjo nego sędziego w kinie? U nas b/loby to niemożliwe, mówi europejczyk
— Ale to jest przecież szczera praw
da, odpowiada amerykanin. Sam' znam kilku sędziów, którzy biorą miesięczną pensję w towarzystwie elektrycznem i jest rzeczą wiadomą, że oddalą każdą skargę niewygodną dla towarzystwa.
— To jest przecież niemożliwe. Czy nie oburzacie się w Ameryce na takie sprawki?
— O, to nie jest znowu takie tragi
czne. Są sposoby na takich panów. O- czywiście trzeba je znać.
Nasz amerykanin daje do zrozumienia że sam jest świetnym kawalarzem i ro
zumie kawalarstwo innych. Sam nie da się oczywiście nabrać. O, co do tego, to nie!
Nasz amerykanin, który pewno sam trudni się sprzedażą bezwartościowych parceli albo przereklamowanego, lecz bez wartościowego, a nawet może i szkodli
wego środka na porost włosów, będzie przechwalać się tak długo, aż sam wkoń- cu nie natrafi na większego spryciarza.
Czy takie osobiste doświadczenie za
chwieje wreszcie pewnością siebie nasze
go Babbita?
I Należy w. to ? vyaAić. Amerykańskie
i wya^j^Sfwiary u c t a k już jest na śwrecie. Raz ty^^cfo;€n górą. Morowiec y^oliższej okazji w dwój- właściwie sportem. Na
wet amtJlTkańskie praktyki religijne mają charakter sportowy.
" w
Ballyhoo — tajemnica sukcesu.
Istnieje magazyn amerykański pod tym tytułem. Na stu stronicach tego ty
godnika znaleść można 100 fotosów Mae West albo innej jakiejś gwiazdy Holly
woodu w stu pozach. Mae West, która pobiła właśnie swojemi pikantnemi okrąg
łościami chudą linję, jest tego tygodnia na wysokości. Na drugi tydzień bedzie to kto inny. Obok fotosów i krótkich ar
tykulików znajdziesz w magazynie tysiąc reklam. Z tego żyje właśnie wydawnic
two.
Słowa „ballyhoo" (czytaj belyhu) nie można przetłumaczyć poprostu jako re
klama. ]est to coś więcej. Oznacza wszyst
ko, co robi się z wielkim hałasem i rej- wachem, a w czem należałoby wziąć u- dział bez względu na jego wartość. Bally
hoo to interes, afera, zabicie czasu, mo
da, sprytny kawał, masowa histerja.
Boom (popyt) na parcele we Flory-
dzie był także takim typowym ballyhoo Floryda jest właściwie jednem wieikiem bagnem. Ale pewien sprytny jegomość wpadł na pomysł osuszenia błot, upo
rządkowania lagun nadbrzeżnych i wybu
dowania kilku hoteli na bezwartościowym gruncie. Uczyniwszy to, wypuścił loterję budowlaną na 40 miljonów i puścił w ruch reklamę. Udało się. Zaczęto kupo
wać papiery budowlane z Florydy. Dzi
siaj kupowano los budowłany na raty, a za parę tygodni sprzedawano go z kolo
salnym zyskiem. To było coś dla amery
kanów. W ten sposób powstało Miami 1 słynne Palm Beach.
Oczywiście, że nie obeszło się bez krachu. Ale koniec końców wpakowano we Florydę tyle pieniędzy, że w miejsco
wościach nadmorskich stoi dziś cała ma
sa luksusowych hoteli, a cały kraj pokry
ty jest cudownemi szosami. Niemniej jest to właściwie nadal bagno o skąpej florze.
Tak samo jak Kaiifornja jest właściwie benadziejną pustynią. Ale amerykanie są przekonani, że jedno i drugie jest ósmym cudem świata. Nic innego jak typowe a- merykańskie ballyhoo.
Wyczyn majora Lindbergha był nie
wątpliwie bardzo śmiałą imprezą. Przed
siębiorczy blondyn wsiadł sobie samotnie do awjonetki i przeleciał Atlantyk poraź
pierwszy wprost z Nowego Vorku do Pa
ryża. Ale to co nastąpiło później to był już ballyhoo. Oczywiście, że wszystko przemija. Tembardziej, że bohater narodo
wy wmieszał się później w dość nieczy
ste interesy towarzystw lotniczych. Gdy doszło po kilku latach do prawdziwej tra- gedji w domu Lindbergha i gangsterzy porwali mu synka, Lindbergh był już za
pomniany. Zbrodniarz Hauptmann cieszy się właściwie większą popularnością. ]est to niewątpliwie także kwestja ballyhoo
„Światowy Kościół Rębaczy Drzewa".
Almanach dziennika „World" wymie
nia 211 obrządków religijnych w Amery
ce. Legjon rozmaitych sekt i wyznań po- kątnych dopełnia obrazu. A każda sekta reklamuje się jako jedyna i niezawodna.
Wystarczy zaglądnąć do działu inserato- wego jakiejkolwiek gazety.
Oto naprzykład „ Los Angeles Ti
mes:"
„Miss Leila Castberg odbywa kazania w kościele Boskiej Wszechmocy i Myśli Postępowej. Każe ona w sposób dyna
miczny i mocny o głównych prawdach Chrystusowych. Miss Leila założyła w Hollywoodzie klub pod nazwą „Samot
nik“. Urządza ona od czasu do czasu spe
cjalne nabożeństwa lecznicze. Nawet czło
wiek śmiertelnie chory może być uzdro
wiony".
Albo:
„Posłuchajcie raz tylko Johna Wesby Lee, a bodziecie przekonani. Przemawia on w kościele Gosbel Tabernade. Co nie
dziela trzy kazania o bezmięsnem odży
wianiu się".
„Czy chcielibyście się dowiedzieć, kto rozdzielił wody Czerwonego Morza? Bob Shuler da wam odpowiedź. Jeżeli jesteś
cie zajęci — nastawcie wasze radjo na falą K. G. F. o godzinie...*
„Opowieści Umarłych! Dziw nad dzi
wy! Przyjdźcie i posłuchajcie. Przekonacie sią naocznie”.
„W Światowym Kościele Rąbaczy Drzewa dowiecie sią, jak należy zmienić mandat w Palestynie, aby wszystkie na
rody były zadowolone, a Jerozolima stała się stolicą świata”.
Wszystkie te kościoły i sekty mają swoich mecenasów i bogatych zwolenni
ków. Jest to bowiem znakomity sposób ogłupiania ludzi, a przytem nienajgorszy to interes.
Jazzband w kościele nie należy do rzadkości. Kaznodzieje występują jak kug
larze lub sportowcy. Kładą oni szatana
na obie łopatki i trafiają dzielnie w pod
bródek bijąc go k. o...
Luksusowy prorok w spódnicy.
Wyobrażacie sobie może, że prorok i założyciel sekty musi być starszym i as
cetycznym jegomościem? Gdzie tam! W A- meryce jest inaczej. Pani Aimee Semple Mc Pherson zdobyłaby napewno nagrodę na najmodniejszym konkursie piękności.
To elegancka młoda dama o kokieteryj
nym wyglądzie i dobrej postawie. Jest o- na założycielką i prorokiem dużej sekty pod zawołaniem Kościoła Wesołego Świa
tła. Aimee cieszy sią wielką popularnością wśród farmerów Zachodu i wogóle wśród szerokiej publiczności Los Angeles, W mieście tem znajduje sie własny kościół Aimee, mogący pomieścić 5000 wiernych.
Aimee ma setki tysięcy zwolenników.
Bo też czego nie umie pani Aimee!
Uzdrawia modlitwą, leczy przez przyłoże
nie dłoni i chrzci indywidualnie i maso
wo w wielkim basenie w swojej świątyni.
Jej nabożeństwa są przemiłe i nie różnią sie niczem od dobrze wyposażonych re- wji. Można sie wiec zabawić, a przytem łyknąć nieco nabożności. A wszystko to nie jest żadnym szwindlem. Każdy może się przekonać, że Aimee leczy faktycznie,
bo raz w tygodniu przedstawia ona W kościele uleczonych, którzy sami opowia
dają o cudzie, jakiego doznali z łaski pro
rokini. Znajdują się wprawdzie niedowiar
kowie, którzy twierdzą, że cudownie ule
czeni otrzymują za swoje usługi nagrody pieniężne, ale ktoby znów ufał niedo
wiarkom!
Pewnego dnia prorokini znikła* Wi
dziano ją dopiero co na plaży Santa Mo- nica w eleganckim kostjumie kąpielowym i w towarzystwie sekretarki i oto znikła i niema jej. Tysiące zwolenników popu
larnej Aimee udaje się na plażę. Krążą najgorsze domysły i przypuszczenia, że to może szatan zazdrosny ją porwał albo gangsterzy. Ale poszukiwania nie odnoszą niestety skutku, mimo że zmobilizowano samoloty i nurków, a przy gorliwej akcji straciło życie dwuch ludzi,
Najbardziej boleje stara matka proro
kini. Nic nie zdoła uciszyć jej żalu. Ale ostatecznie jest przecież amerykanką i prze
to udaje się po pewnym czasie do towa
rzystwa ubezpieczeniowego, gdzie wypła
cają jej wysoką premję ubezpieczeniową.
W kilka tygodni później panuje wiel
ka radość w gminie Aimee. Prorokini od
nalazła się na szczęście. Jej nieutulona w żalu matka otrzymuje wiadomość, że Aimee znajduje się w szpitalu w Arizo*
nie. Oio źli zbójnicy meksykańscy porwś- li ją i zawieźli na pustynię. Lecz z Bożą pomocą udało się prorokini zerwać pęty i w długiej wędrówce po pustyni wym
knąć się z rąk bandytów.
Oczywiście, że sprawą tą zaintereso
wała się władza policyjna. Urzędnicy wy
bierają się z Aimee na pustynię, aby wy
tropić nieludzkich złoczyńców. Niestety — pustynia zatarła wszelkie ślady. Aimee wraca i celebruje w swojej świątyni wiel
kie nabożeństwo dziękczynne, rejestrując nowych zwolenników swego kościoła.
Kilku niewiernych Tomaszów prowa
dzi jednak śledztwo na własną rękę. I oto okazuje się, że piękna prorokini przeżyła parę miłych tygodni w pewnej willi wiej
skiej w towarzystwie pewnego przystoj
nego młodzieńca. Znajduje się nawet do
wód rzeczowy w postaci karteczki do sklepikarza z własnoręcznym spisem za
mówionych produktów.
W Los Angeles wybucha wielki skan
dal. Aimee staje przed sądem, a prokura
tor uśmiecha się ironicznie, gdy oskarżo
na twierdzi uparcie, że kartka ta jest dzie
łem szatana, który pragnąłby ją poraź drugi zniszczyć. Z pewną siebie miną po
daje prokurator feralną kartkę, którą foto
grafowano niejednokrotnie, sędziom przy
sięgłym.
I w tej chwili staje się cud Kartka znika bowiem w tajemniczy sposób za
nim ostatni sędzia mógł ją zobaczyć. Ai
mee jest wolna. Jej sława i popularność rosną z dnia na dzień. Codziennie odby
wa ona kazania w swej świątyni. Wrogo
wie odkrywają wprawdzie poważne kon
to bankowe pani Mc Pherson, świadczące o dużych dochodach prorokini. Ale na
tychmiast zgłasza sie pół tuzina bogatych świadków, stwierdzających, że to oni wpła
cili odnośne sumy, chcąc zapewnić ubós
twianej prorokini spokojną starość. Ai
mee jest niezwyciężona. Jej kościół roś
nie jak na drożdżach.
Przy słynnej ulicy Broadway w No
wym Vorku stoi prawdziwy kościół angli
kański Trinlty Church. Stara ta budowla znika wśród drapaczy chmur i mało kto zwraca na nią uwagę. Kościół stoi prze
ważnie pustką, a mszy przysłuchuje sie jedynie zakrystjan...
Fabryki opinji publicznej.
Pierwszym niebotykiem, jaki wznie
siono w Nowym Vorku był gmach „New Vorb Times”. Gazeta ta nie ma nawet mi
lionowego nakładu (tylko 800 tysięcy),ale niedzielne wydanie tego dziennika waży kilogram i liczy 230 stron. Dziennik ten
żyje z drogich ogłoszeń i wcale mu na tern nie zależy, aby nakład rósł w nie
skończoność. Im wiecej bowiem wychodzi papieru tern większy koszt. Oczywiście że dziennik ten posiada własne lasy i włas
ne papiernie,
Prasa amerykańska jest prawdziwą potęgą. Ale w kraju tym brak prawie zu
pełnie t.zw. prasy niezależnej. Każdy pra
wie dziennik jest samodzielną fabryką, pracującą na zysk. Fabryki te łączą się ze sobą w trusty i koncerny, oplatając ca
ły kraj gęstą siecią swych placówek.
Wśród magnatów prasy dzierży prym
„król Kalifornii” William Randolf Hearst.
Koncern Hearsta posiada 30 wielkich dzienników, wychodzących w 17 miastach a kontroluje 50 innych. Wielka agencja informacyjna I. N. S. jest również włas
nością Hearsta. Zapomocą swojej prasy wywiera ten największy fabrykant opinji publicznej w Stanach kolosalny wpływ na publiczność.
Hearst bierze publiczność brukowym i niewybrednym tonem swych wydaw
nictw, a niszczy konkurencję, wykorzystu
jąc swą przewagę finansową. Hearst jest bowiem nietylko królem prasy, lecz także właścicielem kopalń i zakładów przemy
słowych i posiada kolosalny majątek oso
bisty.
Obok tych wielkich młynów opinji publicznej nie może się utrzymać prasa ideowa, nie pracująca jedynie dla zysku i nieprzekupna. I nic dziwnego, że tak jest — wszak w tym kraju nawet cmen
tarze są po największej części przedsię
biorstwami prywatnemi.
Przedsiębiorstwa te nie cofają się przed niczem, aby zdobyć dolary. Hearst ma na swojem sumieniu wojnę, jaką wy
powiedziały Stany Zjednoczone Hiszpanji w roku 1898. Amerykanie sympatyzowali właściwie z rewolucją, jaka wybuchła w roku 1895 na wyspie Kuba przeciwko hiszpanom. Zwłaszcza w Nowym Vorku publiczność i większa część prasy była dobrze usposobiona wobec kubańczyków.
Wtedy to rozpoczął Hearst wydawać no
wy dziennik „patriotyczny”, który pobił całą konkurencję, wprowadzając niezna
ne nawet dotąd w Ameryce metody pod
sycania namiętności ludzkich do czerwo
ności. Gdy wojna z Hiszpanią wreszcie wybuchła, prowadził Hearst politykę na własną rękę. Kazał on jednemu ze swych agentów zakupić wielki parowiec angiel
ski, który miał być zatopiony w najwęż
szym punkcie kanału Sueskiego, by w ten sposób zatarasować drogę flocie hiszpań
skiej, Gdyby plan się powiódł, mogłoby wtedy łatwo dojść do wojny z Anglją.
Cóż z tego, kiedy nakład prasy Hearsta potroił sią w międzyczasie.
Podczas wojny światowej Hearst był yermanofilem i agitował przeciwko Anglji i Francji. Bezpośrednio przed przystąpie
niem Stanów Zjednoczonych do wojny, Hearst zmienił gwałtownie front. Dyrek
torzy jego gazet otrzymali słynny telegram pod datą 26 lutego 1917 roku o następu
jącej treści:
„Wydrukować na stronie tytułowej małe chorągiewki narodowe. Wszystkie artykuły wstąpne muszą być utrzymane w tonie patriotycznym bez najmniejszych zastrzeżeń lub cienia krytyki otwartej lub ukrytej pod adresem rządu”*).
Hearst walczy zawsze z jakimś smo
kiem i na tern zasadza sią tajemnica jego sukcesu. Obecnie jest znowu przyjacielem Niemiec hitlerowskich i zwalcza każdy przejaw ruchu robotniczego w Stanach Zjednoczonych.
Sing-9ing — luksusowe więzienie.
Niełatwo dostać pozwolenie na zwie
dzenie reprezentatywnego wiezienia Ame
ryki Sing-Sing. Dziennikarzy nie wpuszcza sią tam wcale, odkąd jeden z nich zdjął
* ) O. Carsort i E . Sutherland. Common Sense, New York.
mikroskopijnym aparatem fotografcznym umieszczonym w pantoflu, sceną stracenia mężobójczyni Snyders na krześle elektry- cznem. Korespondent ..Gazety Polskiej"
p. ]anta Połczyński zwiedził Sing-Sing po mozolnych staraniach nie jako dziennikarz lecz jako »socjolog«.
Słynne Sing-Sing leży nad Hudsonem, na północ od Nowego Yorku. Zabudo
wania więzienne wznoszą się tarasowato nad urwistem wybrzeżem potężnej rzeki.
Od tej strony nie trzeba nawet wysokiego muru. Biały budynek wejściowy, miesz
czący administrację więzienną, oblężony jest autami urzędników. Samochodem je- dzie się też przez obszerny dziedziniec, skąd widać zdała właściwy gmach wię
zienny.
Jest to nowy budynek. »Szary Dom*
zbudowany jest z jasnej cegły i przedsta
wia się okazale. Niezliczone korytarze prowadzą do rozmieszczonych po obu stronach cel więziennych. Cel tych jest parę tysięcy. Ale ściana »frontowa« składa się systemem amerykańskim z samej kra
ty, tak, że więzień jest zawsze na widoku a przedewszystkiem nie czuje się ani na chwilę sam.
To wieczne życie na widoku jest w gruncie rzeczy wymyślną torturą. Pan
Janta Połczyński opisuje cele w Sing-Sing dość idylicznie w następujący sposób:*)
•Cela jest jasna i zawiera, co czło
wiek na wcale wysokim poziomie wyma
gań życiowych może potrzebować. P o cząwszy od ciepłej i zimnej wody wraz ze wszystkiemi wygodami tualetowemi a koń cząc na słuchawkach od radja. ]est i łóż
ko wygodne i stół z książkami i krzesło i miejsca dosyć, aby móc przemierzyć kilka kroków w celi, a program dnia przewidu
je czas między 4 a 7 popołudniu na oso
biste zajęcie*.
Gdyby nie ta wiecznie otwarta krata, byłby może pobyt w takiej celi wcale przyjemną karą. Niejeden amerykanin po
zbawiony jest takich wygód na wolności Słusznie też oburza się sierżant, oprowa
dzający dziennikarza polskiego, na to, że Smg-Sing nazywa się Szarym Domem.
Cóżto bowiem za „szary" dom—-to prze
cie luksus, zdaniem urzędnika amerykań
skiego, Sing-Sing spełnia tak dobrze swo ją funkcję, że „tylko" 30 procent wraca spowrotem, po odsiedzeniu pierwszej ka
ry.
Gdyby nie te kraty Sing - Sing byłby może i idyllą. W olbrzymiej kaplicy i sali zebrań zarazem wyświetlają dwa razy na tydzień pono filmy dla więźniów. Mają
*) Janta-P ołczyA ski. Odkrycie A m eryki. W arszawa.
oni własną kapelę i duże boisko sporto
we. Na boisku tem rozgrywają się raz na rok słynne spotkania drużyny więziennej z drużynami policyjnemi. Przynajmniej raz na rok może zatem więzień amerykański wyładować całą swoją nienawiść na stró
żach bezpieczeństwa, nie obawiając się kary. A piłka amerykańska jest bardzo brutalną grą, przy której zwykle nie ob
chodzi się bez poranień, a czasem wy
padków śmiertelnych.
Dom śmierci.
Sing-Sing jest rzeczowym, nowoczes
nym budynkiem W starem więzieniu, przypominającem już więcej swym zew
nętrznym wyglądem „szare domy" miesz
czą się dziś już tylko warsztaty. Ale opo
dal, niemal tuż nad rzeką stoi ciemny, niski budynek z poczerniałej cegły i bez okien, To właśnie słynny »dom śmierci*, w którym stanęło pierwsze krzesło elek
tryczne. Był to zresztą wynalazek •dobro
dzieja ludzkości* Edisona.
Z małego przedsionka wchodzi się odrazu do dużej, mrocznej sali, przypomi
nającej swym wyglądem izbę szkolną, gdyż po obu stronach wejścia stoją zwy
kle ławy dla świadków ponurego obrzędu.
Między temi ławkami, na dywaniku gumo-
wym stoi krzesło. Pada na nie promień światła z jedynego okna weneckiego, u- mieszczonego ponad brunatno pomalowa- nemi drzwiami naprzeciw wejścia. Światło to nie odgrywa zresztą żadnej roli, ponie
waż egzekucje odbywają się zazwyczaj o 11-tej w nocy.
Krzesło śmierci, na które zaprasza się zwykle zwiedzających gości, aby usied
li i posmakowali niesamowitego uczucia, jest zwykłym fotelem drewnianym Zwi
sają z niego rzemienie, któremi przytra- cza się delikwentów do siedzenia, bo inaczej siła prądu wyrzuciłaby ich pod sufit. Jest to stary grat, nadszczerbiony już zębami czasu i zużyty. Ale ameryka
nie mają poszanowanie dla tradycji, a krzesło to służyło już do pierwszej egze
kucji w roku 1891.
Za krzesłem i pod oknem mieszczą się »zie!one drzwi« przemalowane dziś na kolor brunatny. Przez nie właśnie wcho
dzą skazańcy z cel śmierci. Procedura odbywa się szybko i rzeczowo. Dozorcy przywiązują sprawnie i szybko delikwenta do fotela, nakładają mu na głowę rodzaj hełmu, wymoszczonego zwilżoną gąbką i stanowiącego anodę. Katodalną część ob
wodu elektrycznego włącza się pod kola
nami. Dwuch dozorców staje u boków skazańca na gumowym dywaniku, a elek- 26
tryk-kał, obserwujący przygotowania przez szparę w ścianie, za którą znajdują sią wyłączniki i zegary elektryczne, przystępu
ję na dany znak do dzieła. Włącza odrazu prąd o napięciu 2.000 volt, a potem zaraz osłabia prąd, aby nie spalić ciała. Drga
jący mimo mocnych rzemieni korpus, z którego spływa strugami pot i parująca z gąbki gumowej woda, jest pono już w pierwszej sekundzie nieprzytomny, jeżeli nie na tamtym świecie. Mimo to nieszczę
sne coś w czarnej opasce i hełmie drga przez trzy minuty. Pod koniec puszcza mechanik jeszcze raz ładunek 2 tysiący volt. Gotowe. Mechanik - kat oddala sią szybko. W biurze otrzymuje czek na 150 dolarów.
Dozorcy odwiązują szybko parujące ciało i wnoszą do izby ubocznej. Tam do
konuje lekarz sekcji, wybierając wnętrz
ności. Pusta gilza ludzka idzie do lodow
ni a stamtąd na cmentarz więzienny. Chy
ba, że krewni pragną zabrać zwłoki by pochować je prywatnie.
Sing-Sing posiada oczywiście własną elektrownię. Sing Sing jest samowystar
czalny. Przed laty było jednak inaczej.
Wówczas dostarczała prądu stacja elektry
czna w Ossining, Gdy około 11-stej w nocy światło elektryczne przygasało na parą minut, wiedziano w okolicy, że oto
właśnie wyprawia się kogoś na tamtą stronę.
Egzekucja z muzyką taneczną.
W Nowym Jorku gotuje się skazań
ców na krześle elektrycznem. Tak samo odbywa się egzekucja w 20 innych sta
nach (N. York jest zarazem i państwem związkowem) 20 pozostałych stanów uży
wa szubienicy. Stan Newada korzysta z jeszcze nowszego urządzenia, a mianowi
cie truje gazem. Najnowocześniejszy jest stan Oklohama, gdzie przewiduje się rów
nież i sterylizację. Pięć pozostałych sta
nów zniosło karę śmierci. W Utah uś
mierca się delikwentów przez rozstrzelanie.
Kalifornijski Sing-Sing nazywa się St. Cłuentin. Więzienie to przeznaczone jest dla 2.400 więźniów, ale zwykle sie
dzi ich tam dwa razy tyle. Wszyscy więź
niowie noszą szaro-granatowe mundury i pracują w brudnych przędzalniach zakła
dowych. «Tutaj gotuje się nas na mięk- ko»mówią więźniowie.
Spotyka się tutaj ludzi wszelkich ras.
Siedzą oni poza godzinami pracy w mrocz
nych celkach, oświetlonych stale świat
łem elektrycznem. W dzień i w nocy świeci żarówka, zawsze są na widoku
nigdy nie mogą być sami. Tak chyba mu
si wyglądać piekło!—mówią niektórzy, W Kalifornii umierają ludzie na szu
bienicy. Cele śmierci mieszczą się w du
żej sali, podzielonej drewnianemi przegro
dami w kratę na kilka oddziałów. Tutaj spędzają delikwenci ostatni dzień. W tym samym pokoju wisi w kącie kilkadziesiąt postronków, a każdy z nich obciążony jest odpowiednim ciężarem, aby sznur nie rozkręcał się. Ale przed każdą celką wisi wazonik z kwiatkami. W izbie znajduje się nawet fisharmonja. Niektórzy delik
wenci wyrażają bowiem życzenie, aby Im zagrano przed śmiercią coś sentymental
nego albo wesołego.
— O, dzieje im się bardzo dobrze, mówi dozorca. Dostają wszystkiego, cze
go tylko zapragną. Jeden zażądał orkie
stry z jazzem i zaraz przysłano naszą ka
pelę więzienną, która grała piękne melo- dje taneczne. Jedzenie mają nawet lepsze aniżeli dozorcy. Dostają nawet potrawkę z kury.*)
Drzwi do odsuwania oddzielają izbę śmierci od sali, w której odbywają się egzekucje. Na środku wznosi się szubie
nica, stojąca na podwyższeniu, na które prowadzi 13 feralnych stopni. Po obu
’)T o ller. Quer durch. Berlin.
stronach rusztowania stoją po trzy fotele na bujakach dla przedstawicieli władzy.
Delikwenta zwjązuje się rzemieniami, aby ciało nie rzucało się w śmiertelnych skurczach. Na wypadek zemdlenia przy
gotowana jest deszczułka, którą usztywnia się skazańca od pleców. Należy bowiem umierać w przyzwoitej postawie.
Gdy delikwent stanie na zapadni, kat zarzuca mu postronek na szyję, zaci
skając mocno pętlę pod uszami. Jest ona związana na 7 węzłów, co nazywają «su- płem wisielczym*. W tym momencie przy
stępuje trzech dozorców do deszczułki z naciągniętemi trzema nitkami. Do jednej z nich przywiązany jest ciężar, który spa
dając wprawia w ruch mechanizm zapad
ni. W ten sposób żaden z dozorców nie wie, czy przecinając swoją nitkę, spowo
dował opuszczenie się klapy a tern sa
mem akt powieszenia.
— Szubienica jest doskonalą metodą opowiada dozorca. Jest ona o wiele bar
dziej ludzką aniżeli krzesło elektryczne.
Odrazu złamie mu kark. Członki ich drga
ją jeszcze, a trwa to 14 do 16 minut. Ale związujemy ich przecież w tym celu a zresztą nie czują oni już tego.
Szubienica w St. Cłantin urządzona jest odrazu na dwie egzekucje. Na wszel-
ki wypadek, ponieważ amerykanin ma szeroki gest.
Ubój na ruchomej taśmie.
Słynnych rzeźni chicagowskich nie może zabraknąć w żadnym opisie. Zakła
dy bekonowe Armour’a lub Svi!ta, ame
rykańskich królów mięsa i wiele innych podobnych przywodzi na myśl już samo wymienienie Chicago, najbardziej amery
kańskiego z miast amerykańskich.Niechodzi tu przytem o wywołanie specjalnej grozy masowego uboju, ile o zaznaczenie spe
cyficznie amerykańskich form jednego z najbardziej typowych dla Ameryki prze
mysłów.
Do Chicago spędza się codziennie dziesiątki tysięcy bydła ubojowego i nie
rogacizny z całego kraju. Stąd też pro
wiantuje się w gruncie rzeczy cała Ame
ryka w mięso i bekony, stąd idzie kolo
salny eksport na cały świat.
U samego Armour‘a bije się kilka ty
sięcy sztuk bydła dziennie, nie licząc ba- ranów i świń. Świnie wymienia statysty
ka nawet godzinnie. 2.000 sztuk sprawia się w ciągu godziny. Cała procedura od żywca do sprawionej i umieszczonej w chłodni wieprzowiny trwa 16 minut.
Tempo takie umożliwia praca na 31
conveyerze czyli na ruchomej taśmie.
Większe sztuki odurza się naprzód ude
rzeniem żelaznej maczugi, a następnie wiesza głową na dół na ruchomej taśmie.
Szybko podjeżdża sztuka po sztuce do rzeźnika. Pracuje on miarowo jak maszy
na. ]ednem cięciem wielkiego noża prze
cina grdykę i zaraz gotuje narzędzie dla podjeżdżającej nowej sztuki.
Procedura idzie dalej, tak jakby nie ludzie lecz same maszyny pracowały. Cięż
ko bucha z drgającego zwierzęcia struga krwi, kiedy conveyer podaje je już nastę
pnemu pracownikowi w gumowych bu
tach i takim samym fartuchu. Nacina on skórę na głowie, pcdczas gdy jego sąsiad wyłuszcza szybkimi ruchami całą głowę.
Szybka, precyzyjna manipulacja. W parę sekund po wypuszczeniu pary ląduje wy
patroszone zwierzę u robotnika, który transzuje je elektryczną piłą na części. I już niema krowy lub woiu, już odjeżdża
ją połcie do chłodni a szlachetniejsze czę
ści leżą pokrajane na kotlety i polędwicę w sortowni. Wszystko razem trwa 32 mi
nuty.
Przyjaciele zwierząt twierdzą, że pro
wadzone na rzeź sztuki... płaczą. Mają o- ni chyba słuszność. Król mięsa w Amery
ce może się jednak na to powołać, że u
niego płacze bydełko bardzo krótko. Na
wet na to niema czasu...
Procedura przy nierogsciźnie jest je
szcze bardziej masowa. Świń nie odurza się—przewiesza się je po kilkadziesiąt na
raz za nogi i znowu podprowadza je con- veyer pod nóż. Tutaj zdarza się często, że człowiek niezbyt głęboko uderzy nożem i że żyjąca jeszcze sztuka przechodzi normalną turę. Trudno, człowiek spieszy się, a maszyna nie czeka. Świnie i ba- rany piszczą i jęczą przeraźliwie, aż do chwili, kiedy oczy obrócą się im w słup.
Na szczęście nie trwa to długo... dla jed
nej sztuki. Ale w zakładach pracuje się zwykle na trzy zmiany. Ubój na ruchomej taśmie nie jest widowiskiem dla słabszych nerwów.
Koniec stulecia postępu.
I amerykanie mają nerwy. Czasem nerwy te popuszczą, nie wytrzymają. I wtedy staje się coś dziwnego. Tak było naprzykład w Chicago.
Magistrat chicagowski nie mógł się jakoś zdobyć na zlikwidowanie pięknej wystawy światowej, trwającej już dwa la
ta. Wystawa nosiła nieco pretensjonalną nazwę «Wieku Postępu* i miała uświet
nić 100-letni jubileusz założenia miasta.
Niestety wielki kryzys nie bardzo znowu
odpowiadał tej brzmiącej nazwie i w grun
cie rzeczy wystawa zamieniła sią na ro
dzaj Lunaparku, który upodobała sobie publiczność Chicago. Zwłaszcza «fandan- ces« przyciągały masowo publiczność. By
ły to występy nagich tancerek, udekoro
wanych dla przyzwoitości strusiem! pió
rami. Sensacja polegała na tern, że od czasu do czasu wpadała do ‘ Paryża*
(tak nazywała się ta część wystawy) po
licja i aresztowała nagie damy. Występo
wały one zresztą na drugi dzień w tym samym składzie. Władza policyjna współ
pracowała zdaje się, poprostu z przedsię
biorcą dla zwiększenia pikanterii czica- gowskiego «Paryża».
Wreszcie jednak ojcowie miasta uz
nali, że trzeba raz nareszcie skończyć z wystawą. Pewnego zimowego wieczoru 1934 roku zebrali się dygnitarze w «Ha
li państw i ludów*, a prezydent wystawy roztkliwiał się właśnie nad postępem i piękną przeszłością i świetlaną przyszłoś
cią, gdy wtem zaszło coś straszliwego.
Jak to się właściwie zaczęło? Dzien
niki, które opisywały potem na całych szpaltach to zdarzenie pod tytułem: ‘ Wal
ka w Paryżu*, twierdziły co następuje:
Ktoś, nikt nie zdoła stwierdzić kto właściwie, zamierzył się na kogoś. Dosz
ło do zamieszania i nagle przecięła po
wietrze w jednym z barów flaszka i ru
nęła w lustro. Flaszka ta była jakby syg
nałem. Ba w tej chwili ogarnęła publicz
ność jakaś dzika manja niszczenia. Jeżeli wystawa miała być zamknięta, to niechaj każdy przynajmniej przyczyni się do tego i każdy zachowa sobie coś na pamiątkę!
Jakaś furja ogarnęła prawie równo
cześnie tłumy. Rozbijano lustra, zrywano plakaty i obrazy ze ścian. Jakiś wyrostek wdrapał się na latarnię i rozbił wielką żarówkę. Zaraz rzucono się do rozbijania i niszczenia wszystkich żarówek, tak że zapanowały ciemności spowodu krótkiego spięcia.
Teraz nie było już hamulców. Tłum bawił się po królewsku. W Lunaparku można było za opłatą paru centów rozbijać stare talerze a tutaj rozbijano i niszczono zawadjacko wszystko, co popadło pod rękę. Przez kilka godzin tłum pastwił się nad wystawą «Stu lecia Postępu*, pustosząc urządzenia. Dopie ro przybycie straży pożarnej i zastosowanie hydrantów lodowatej wody pozwoliło po pewnym czasie opanować rozhukane masy.
Długo głowiono się nad przyczyną tego nagłego wybuchu mas. Wielu doszu
kiwało się w tern zdarzeniu jakiegoś sym
bolu dla społeczeństwa amerykańskiego.
Kryzys—-mówiono—gotów się w Ameryce tak samo skończyć jak «Century of Pro-
gress*, jak wystawa pod dumną nazwą
• Wieku Postępu*.
Chicago—'Śmierdząca Cebula*
•
Na zachodzie, za rzeźniami i fabry
kami, rozeznać można dzisiaj jeszcze do
strzegalne wzniesienie, pokryte częściowo śmieciami i odpadkami 4-mijonowej met
ropolii a częściowo zieleńcami. To t. zw.
•Portage*. Kiedyś biegł tędy dział wód między systemem potężnego Missisipi a dopływami Wielkich Jezior. Przed 250 la
ty trzech ludzi przeciągało tamtędy z mo
zołem indjańskie kanoe, aby przedostać się dopływem Wielkich Jezior na rzekę św. Wawrzyńca do osiedli francuskich.
Joliet był traperem kanadyjskim a Marguette misjonarzem. Towarzyszył im indjanin. Obaj kanadyjczycy zbadali właś
nie bieg Missisipi i przekonali się, że ta olbrzymia rzeka wpływa do Zatoki Mek
sykańskiej. Spieszyli oni teraz, aby podzie
lić się tą wieścią z namiestnikiem wielkie
go króla francuskiego hr. Frontenac. W owym czasie kolonje angielskie w t. zw.
Nowej Anglji były jeszcze bardzo młode.
Koloniści angielscy zdołali dopiero co o- debrać holendrom Nowy Amsterdam, któ
ry z czasem miał się stać Nowym Yor
kiem. Niemniej należało się spieszyć, 36
Francuzi mogliby świetnie wykorzystać nowoodkrytą drogę wodną i odciąć kolo
nistów angielskich od Zachodu i Połud
nia.
— Kiedyś będzie to ważne miejsce, po
wiedział joliet wskazując na wyniosłość
— Tak. Z łatwością możnaby tędy przekopać kanał, odrzekł drugi kanadyj- czyk.
— A jak nazywacie to miejsce ?
— Sze-ka-gu, odpowiedział z powa
gą indjanin.
— O ile mi wiadomo znaczy to ..śmier
dząca cebula" ?
— Tak jest, śmierdząca cebula i wo- góle wszystko co cuchnie. Ale słowo to znaczy także „Gios wielkich duchów".
Gdy w 150 lat później w miejscu tem powstało Chicago, stówa indjanina jakby się sprawdziły. Chicago cuchnie wraz ze swemi rzeźniami, fabrykami i dzielnicami bud i baraków w niebiosa. Ale miasto to zarazem wre życiem i tworzy kolosal
ne wartości. Leży ono w najżywotniejszym ośrodku przemysłowym Nowego Świata i wypisało na swym herbie: dopnę wszyst
kiego! W ciągu stu lat zmieniła energja ludzka całą tę okolicę nie do poznania.
Chicago jest podobnie jak Nowy York zbiorowiskiem ludów, jest to prze- dewszystkiem wielkie skupisko słowiań-
37
skie. Mieszka tu najwięcej polaków i ol
brzymia kolonja czeska. Jest również mia
sto chińskie i murzyńskie. Ale wszyscy ci
<obcy> są zarazem najbardziej amerykańscy.
Olbrzymie tempo rozwoju i pracy uwydatni
‘ło się właśnie w Chicago najwyraźniej.
Wszystkie dobre i złe cechy Nowego Świata, przedsiębiorczość i jakaś dziecinna naiw
ność, dobroduszność i brutalność, umiło
wanie wolności i najgorszy wyzysk—uja
wniły się tu właśnie najdosadniej.
Chicago jest miastem Al Capone‘a i Dillingera, wroga Nr. 1. Jest to miasto gangsterów, wobec których władze są bezsilne. Ale Chicago jest zarazem mias
tem wielkiego rozmachu i najwspanial
szych urządzeń kulturalnych. Nad jezio
rem Michigan ciągnie się najpiękniejsza aieja świata wzdłuż cudownej plaży dla 100 tysięcy osób, ogrodów i fontan. W tern samem mieście znajdują się też najohyd
niejsze dzielnice bud i baraków, siedliska rozpaczy, zbrodni, wszetecznictwa i nędzy.
To wszystko jest właśnie Chicago i to samo cechuje też całą Amerykę— kraj największych sprzeczności.
Ford i jego państwo.
Za dobrych czasów pracowało u For
da w fabrykach samochodowych Rouge
Plant 125 tysięcy robotników. Nie licząc rozmaitych fabryk fordowskich, dostarcza
jących produktów ubocznych, potrzebnych do fabrykacji aut, samolotów i motorów.
Fabryki Forda w Dearnborn obok Detro
it tworzą całe miasto, oddzielone murem od właściwego miasta i fabryk konkuren
cyjnych.
Ale w roku l c35 jest inaczej. Oddaw- na nie pracuje się już na trzy zmiany i z pełnem obciążeniem, oddawna nie płaci się już „fordowskich” płac. Pod tym wzglę
dem dostosował się Ford chętnie do sta
wek w kodeksach pracy prezydenta Roo- sevelta, jakkolwiek pod względem poli
tycznym jest zawziętym wrogiem prezy
denta Stanów Zjednoczonych.
Ford głosił ewangelję masowej pro
dukcji, wysokich płac i bezwzględnego wyzyskania siły roboczej. Płacę i wyma
gam — mówił Ford. Idźcie za moim przy
kładem, a nie będzie kryzysów na świę
cie. W gruncie rzeczy nie wymyślił Ford ani nie wynalazł niczego. Ani auta, ani nawet słynnej racjonalizacji, którą nazy
wają również systemem Forda. Król auto
mobilowy okazał się jednak zręcznym or
ganizatorem i świetnie potrafił wykorzy
stać siłę roboczą w najwyższym stopniu.
Polega to na tern, że jeden człowiek
wykonuje przez 8 godzin automatycznie jeden i ten sam ruch, nie tracąc czasu na wyciągnięcie ręki, ponieważ ruchoma taś
ma podsuwa mu dany przedmiot samo
czynnie.
Jeden i ten sam ruch. Ten nakłada śrubkę, drugi zakręca ją, trzeci wierci ot
wór elektrycznym wiertaczem...
Ciągle jedno i to samo. Ani na chwi
lę nie wolno mii przerwać czynności, bo taśma posuwa się z określoną szybkoś
cią, wystarczającą zaledwie na wykonanie danego ruchu. Robotnikowi nie wolno za
palić, nie wolno mu powiedzieć słowa, a jeżeli chce wyjść na stronę podnosi pal
ce, jak w szkole i czeka aż nie podejdzie do niego zastępca. Dyscyplina jest pod
stawowym warunkiem. Pilnuje jej spe
cjalny nadzorca i umundurowana policja fabryczna.
Ford płacił dobrze. Najniższa stawka wynosiła 6 dolarów dziennie a niektórzy robotnicy zarabiali nawet 12 i 15 dolarów.
W ciągu 5 dni, t. j. fordowskiego tygod
nia pracy zarabiali niektórzy robotnicy (0 do 75 dolarów. Nie chodziło tu przytem o jakieś specjalne kwalifikacje, ponieważ przy systemie fordowskim pracuje się au
tomatycznie.
Ale za najmniejsze uchybienie grozi
ło wyrzucenie. Robotnik taki tracił nie*
tylko pracę, ale i samochód, za któćtf wpłacii już szereg rat. Każdy robotnik Forda musiał bowiem kupić sobie samo
chód fordowski. Ford jest krańcowym au- tokratą.
W warunkach tych trudno wytrzymać wiele lat, ponieważ pracownikowi grozi w najlepszym wypadku poważny uraz psy
chiczny. Ale nikt nie pracuje tam długo.
Przez zakłady Forda ludzie przepływają jak owa ruchoma taśma.
W okresie kryzysu skończyły się zre
sztą dobre czasy i dobre płace. W zakła
dach fordowskich jest więcej świętówek aniżeli dni pracy. Kryzys. Ludzie nie po
trzebują samochodów.
Sam Ford, suchy jak tyka i rzeźki nad wiek staruszek, mieszka najchętniej w Greenfield-Village. W otoczonem wy
sokim murem zaciszu śnią stare i ponoć jeszcze lepsze czasy. Nie ujrzysz tam, broń Boże, samochodu, a natomiast przy
wita cię poczciwy woźnica na koźle wy
godnej landary. W miasteczku Greenfield stoją stare domki, które niegdyś stały na miejscu dzisiejszego Detroit. Ford przeno
sił z pasją do swego ustronia całe domy, chaty i wille dawniejszych czasów i osa
dził w nich ludzi, którym nie wolno pra
cować nowoczesnemi narzędziami. Szewc
fobi tam ręcznie buty dla Forda, a koło^
dziej naprawia stare powozy.
— Is n’t that Iovely — czy to nie jest mile? — pyta urzędowy oprowadzacz uprzywilejowanego turystę, któremu było danem zaglądnąć do prywatnego raju kró
la automobilowego.
Las kominów i świeże siano.
Przez 3 dni pędzisz pullmanem albo wielkim samochodem podróżnym z zacho
du na wschód. Przejeżdżasz przez góry skaliste, przez pustynne prerje i morze szumiących łanów zbóż. Wreszcie zbliża się przemysłowy Wschód. W miasteczku Gary na pograniczu stanów Illinois i In
diana wpadasz w las kominów.
Gary to już jakby przedmieście Chi
cago. I odtąd króluje wszędzie przemysł.
Na Wschodzie znajduje się bowiem wszy
stko, co potrzebne jest dla wielkiej pro
dukcji przemysłowej. Jest węgiel w Ken
tucky, i nafta w Pensylvanji, 1 wilgotny klimat Nowej Anglji, który doskonale wpływa na przędzę wełnianą, są lasy i ko
losalna siła wodna w Niagarze, jest i ru
da żelazna — słowem jest wszystko. Sta
tystyka wymienia 210 rozmaitych przemy
słów, pracujących na Wschodzie.
Nie należy sobie jednak wyobrażać
tego krajobrazu, w którymby pomieściła sie nasza Polska kilkanaście razy (prze
strzeń wodna Wielkich Jezior jest tak du
ża jak Bałtyk) jako las kominów. Oczy
wiście, że w takim Pittsburgu stoi fabryka przy fabryce. Ale czasem leżą zakłady fa
bryczne jakby ukryte w jakimś parku. Wys
tarczy powiedzieć, że przemysłowy stan Nowy Vork ma tak wielkie zbiory siana, że uchodzi za głównego dostawcą obroku w całych Stanach Zjednoczonych.
Niejeden farmer na Wschodzie jest zarazem drobnym przemysłowcem. Przy niejednem gospodarstwie znajdziesz małą prywatną kopalnię przedniego węgla.
Gdzieś koło obory znajduje się otwór w pagórku. Wygląda to jak piwnica. Ale w rzeczywistości jest to żyła węgla. Korzy
sta z niej farmer dla swego gospodarstwa a często wystawia też i szyldzik, że tu można zabrać ze sobą do auta worek lub dwa węgla po cenie okazyjnej.
Na Wschodzie można też spotkać ma łe studzienki naftowe albo prywatne ko
palnie rudy żelaznej. Kraj jest tak boga
ty, że tylko bardzo wielkie pokłady opła
ca się eksploatować. Ale cały Wschód właściwie jest jedną wielką kopalnią bo
gactw podziemnych. 1 w tym samym mle kiem i miodem płynącym kraju cierpią na bezrobocie miliony a tysiące głodują.
200000 górników utraciło pracę spowodu wprowadzenia racjonalizacji w kopalniach.
Przekleństwo nadmiaru.
Tak przynajmniej nazywają niektórzy chorobę amerykańską. ]est tak źle, ponie
waż jesteście za bogaci, mówią ameryka
nom. Wszystkie klęski biorą się rzekomo stąd, że jeden stan mógłby wyżywić po
zostałe.
W myśl tej teorji wylewają zrozpa
czeni farmerzy mleko do rynsztoków, a plantatorzy bawełny na Południu zaory- wują pola bawełniane pługiem. Inni nisz
czą bydło lub palą pszenicę w piecach.
Ale tragiczne te wysiłki nie przyno
szą żadnego polepszenia — szerzy sięco- najwyżej głód i niedostatek w krainie pły
nącej mlekiem i miodem. Podczas straj
ków farmerów i robotników leje się krew.
Ameryka nigdy nie przeżywała jesz
cze tak niespokojnych czasów. Ameryka
nie utrzymywali z dumą, że ich boski kraj nie potrzebuje żadnych ulepszeń społecz
nych. Przemijające kryzysy są tylko ot taką sobie gorączką, która jest w gruncie rzeczy pierwszym krokiem do odzyskania zdrowia.
Ale nigdy jeszcze nie odczuli amery
kanie „przekleństwa nadmiaru” z taką sro- 44
gością. Zuchwała i pewna siebie Amery
ka zamieniła sie w Amerykę tragiczną.
,,Ksiądz radjowy“ gromi
„gangsterów z Wallstreet“.
Charles E. Coughlin był małym pro
boszczem wiejskim w Kanadzie. Katolicki biskup w Detroit otrzymał o nim jaknaj- lepsze Informacje, jako o energicznym duszpasterzu, który umie do ludzi prze
mówić „po amerykańsku” i sprowadził go do osady Royal Oak.
Kościół katolicki w Stanach Zjedno
czonych prowadzi trudną walką. W Royal Oak zagnieździli sie naprzykład zwolen
nicy Ku-K1uk Klanu i ślubowali, że wy
miotą stamtąd wszystkich „papistów". Z chwilą nadejścia księdza Coughlina zrze- dły jednak miny katolikożercom Młody kapłan, jakkolwiek pochodził z Kanady, okazał sie stuprocentowym amerykaninem.
Ks. Coughlin uprawia sport, jest zawoła
nym graczem w rughby, pływa i boksuje się, a ponadto jest pierwszorzędnym mów
cą i potrafi powiedzieć dobitnie swoje.
Kto wie, czy ojciec Coughlin nie spra
wi! nawet pewnego kłopotu władzom koś
cielnym. Począwszy od 1925 roku zaczął bowiem zamaszysty ksiądz przemawiać przez.,, radjo. „Ksiądz radjowy” zyskał
45
wkróice dużą popularność a po kilku la
tach zaczął nawet odgrywać poważną ro
le polityczną.
Towarzystwa radjowe są w Ameryce oczywiście przedsiębiorstwami prywatne- mi. Kto chce mówić do mikrofonu, musi dobrze zapłacić. A ksiądz Coughlin, fen ubogi proboszcz z małej mieściny... płacił.
Z całej Ameryki napływały fundusze na ręce wymownego sługi bożego, I chociaż możni panowie intrygowali mocno przeciw niemu, to jednak niedzielne kazania ra
djowe robiły swoje.
A ksiądz Coughlin rozprawiał sią ost
ro z plutokracją amerykańską. Nie wahał się on nazwać prezydenta Hoovera „św.
duchem bogaczy", a sekretarza stanu skar bu i miljonera Mellona gromił od Juda- szów. Ksiądz radjowy piorunował na ko
rupcję, wykazywał machinacje wielkich banków i przekupstwo prasy i ogłosił krucjatę przeciwko potężnym przedsię
biorstwom użyteczności publicznej, które łupią faktycznie zupełnie niemiłosiernie Amerykę.
Ksiądz Coughlin stał się przyjacielem Roosevelta i niemało przyczynił się do jego wyboru na prezydenta Stanów Zje
dnoczonych. Jego hasło: Albo Rocsevelt albo ruina — wybierajcie! i gromy mio-»
tane na „gangsterów z Wallstreet” pomo- 46
gły partji demokratycznej w przeparciu swego kandydata.
Odtąd stał sie ks. Coughlin czynni
kiem politycznym pierwszego rządu. R e
prezentuje on radykalnie brzmiący pro
gram i domaga sią upaństwowienia ban
ków i przedsiębiorstw użyteczności pu
blicznej oraz zagwarantowania każdemu robotnikowi rocznej pensji.
W pałacu bandyty amerykańskiego.
Gangsterzy finansowi swoją drogą.
Ale wyczyny zwykłych bandytów doszły w Ameryce faktycznie do szczytu. Walka z nimi była tern trudniejsza, że gangste- ryzm opanował nawet cząściowo władze policyjne. Rząd amerykański sformował oddziały specjalne do walki z bandytyz
mem. Są to t. zw. „G-men”.
A oto oryginalny reportaż według ty
godnika „American Weekly” z Detroit:
— Hej... podłoga tej ciekawej piwnicy idzie do góry — zawołał G-man, a jego zdumiony kolega przestał kręcić korbą od patefonu. Znalazł ją gdzieś w kącie i ob
macując ściany piwnicy wsunął ją do ja kiegoś otworu, dziwiąc sią, że korba pa
suje. Zaczął więc krąeić — a oto skutek.
Powyższa scena rozgrywała sią w 47
podziemiach luksusowej willi mr. C. Ret- ticha, który uchodził za bogatego finan
sistę z Wallstreet, posiadał dwa szykowne jachty, dwie motorówki, 10 samochodów najdroższych marek i piękną galerję obra
zów. I tu właśnie zajechały pewnego sło necznego poranku trzy samochody poli
cyjne. Stało się to nagle i w zupełnej ta
jemnicy. O obławie nie były powiadomio ne dzielnicowe władze policyjne.
Skutek był nadspodziewany. G-meni znaleźli w luksusowym pałacu 5 karabi
nów maszynowych, 50 rewolwerów, 15 ręcznych karabinów maszynowych i 15 tysięcy nabojów. Nie brakło też stalowych pancerzy i t. p. zbrojnych rekwizytów. A- genci gratulowali sobie, że nie zastali właściciela tego pałacu w domu.
Cała ta broń oraz łupy gangsterów były ukryte w eleganckich pokojach mi
lionera — zupełnie jak na filmie. Naj
większą sensacją stało się jednak wykry
cie podziemnej hali betonowej, znajdują
cej się pod piwnicą. Jaskinia ta była kun
sztownie wykonana przez t. zw. „right guys” czyli „pewnych chłopców”. Są to wykwalifikowani fachowcy, którzy nie gar
dzą dobrą zapłatą i nie pytają wiele skąd i cozacz. W każdem mieście amerykań- skiem istnieje pono taki specjalny facet, który prowadzi rejestr „pewnych chłop- 48
ców” i zapośrednic?a ich gangsterom do wykonywania pewnych sekretnych robót.
W jaskini Retticha dokonano wielu ponurych zbrodni. Zginął tam niejaki Dan ny Walsh, porwany w czerwcu 1934 ro
ku wprost z bankietu, w którym brał u- dział. Walsh został zanordowany, ponie
waż spenetrował dokąd go zawieziono.
Bandyci zażądali za niego okupu w wy
sokości 60.000 dolarów. Również przyja
ciółka milionera zginęła z rąk tej samej bandy. Ciała ich wrzucono w skrzyniach wypełnionych cementem do morza. W pięknym ogrodzie miljonera z Wallstreet wykopano skrzynie metalową, zawierającą kości ludzkie. W innem miejscu wykopa
no walizkę z 10.000 dolarów.
Rettich i jego banda dostali sie do więzienia. Rząd amerykański zapewnia, że G-meni oswobodzą Ameryką od plagi gangsterów i porywaczy ludzi.
Walka bogaczy przeciwko autorowi
„Tragedji amerykańskiej".
Teodor Dreiser, autor słynnej ‘ Tra
gedji Amerykańskiej*, wybrał sie do za
głębia węglowego w stanie Kentucky, a- by zbadać na miejscu tamtejsze stosunki.
Impreza znanego pisarza była dowodem
nielada odwagi. Ludzi, którym zachciewa
ło sią pakować nos w ‘ nieswoje sprawy*
spotykały w Kentucky rozmaite nieprzy
jemności- Pewnego dziennikarza uprowa
dzili wynajęci gangsterzy tuż z przed gmachu sadu w Harlan, gdzie odbywał sią właśnie proces w sprawie górników.
Nieszczęsny reporter został zastrzelony w górach.
Głośnego Teodora Dreisera postano
wiono zniszczyć moralnie. Oto gdy Dreiser zajechał w mieście Pinneville do hotelu Continental w towarzystwie swej sekre
tarki, osoby pono młodej i uroczej, urzą
dzono na niego prawdziwą zasadzkę. Gdy sekretarka, zajmująca oddzielny pokój, weszła wieczorem do apartamentu pisarza aby odebrać stenogram z przebiegu dnia czy też z innego powodu, służba hotelo
wa wykorzystała to dla dokonania arcy- komicznej próby. Oto wetknięto w szpa
rę w drzwiach kilkanaście... wykałaczek.
Na drugi dzień rano okazało się po
no, że żadna ze ‘ zdradliwych* wykałaczek nie była złamana. Miano więc «dowód», że sekretarka nie opuszczała w nccy po
koju pisarza. Teodor Dreiser został oskar żony o cudzołóstwo i uzyskał obok sła
wy pisarza również rozgłos jako człowiek niemoralny.
Teodor Dreiser nie wiele dba o po-
glądy purytanów amerykańskich. Materia
ły zdobyte podczas wyprawy do Kentucky posłużyły mu do napisania obszernej książki o losie świata pracy w Ameryce.
Rzecz swoją nazwał Dreiser w przeciw
stawieniu do powieści «Tragedja amery
kańska* — ‘ Ameryką tragiczną*.
Dreiser maluje w swem dziele w ja skrawych kolorach samowolę magnatów przemysłowych i metody, jakiemi posługuje się ich prywatna policja fabryczna w sto
sunku do robotników. Ameryka, którą malu
je Dreiser jest nietylko krajem tragicznym ze względu na spustoszenia, jakie .poczynił kryzys; lecz ta Ameryka jest również kra
jem najgorszej i nieludzkiej niewoli.
Mormoni — sekta poligamistów amerykańskich.
Mormoni utworzyli najbardziej prze
śladowaną sektę amerykańską. Pędzono ich bezlitośnie z miasta do miasta i nie było takiej ohydy, którejby nie przepisano członkom tej najdziwniejszej sekty religij
nej w Ameryce. ]ako przyczynę podawano zwykle niemoralność tych zwolenników
•kościoła pod zawołaniem Dnia sądnego*—
mormoni byli bowiem poligamistami, żyli w wielożeństwie.
Ale właśnie dzięki tym prześladowa-