• Nie Znaleziono Wyników

Czy ty pamiętasz?

W dokumencie V :H M O IN ( IO N ( I3 f (Stron 36-46)

C zy ty pamiętasz m inione chwile, N aszych nadziei skrzydła motyle, N a sz eg o szczęścia czar nieujęty,

1 naszych sp orów przekorne wstręty?

C zy ty pamiętasz, jak w ducha męce Ku tobiem tęsk n e wyciągał ręce, I przeczuć moich głosy złowieszcze?

— Ach, m iłość była nam walką jeszcze!

C z y ty pamiętasz ten ból, co kruszy Najmilsze złudy zranionej duszy, I słońc zaćmienia na naszem niebie, 1 oczy moje, w p a trzo n e w ciebie?

I m oich ucz u ć k w iat w po n ie w ie rc e , I g n ie w ten głuchy, co rw a ł mi serce — N a sz y ch nadziei u m a rły c h c m e n ta rz — R ozstania m ękę: czy ty p a m ię ta s z ?

I. K . S zum a n.

O milcz, — niech ocz y t w o j e pytające P atrzą mi w duszę, i p ł o n ą w niej jasno.

Nim b u rz e zmilkną, s ło ń c a w niej zagasną, Ty w d u s z y mojej p a trz ś w i a t y płonące.

* *

*

O milcz, — niech s ł o w a nie p ło s z ą anioła, C o w chwili cu d u w białej w s c h o d z i tęczy.

W oczach tw ych j a s n o ś ć ś n i e ż n y c h prze­

łęczy, — S łyszysz? — Z za ś w ia ta jakiś g ło s już

woła...

Jaro gniew Drwęski.

P achnie rola ro z o ran a ,

R zućm y w nią p rz y sz ło śc i siew ! C h o c ia ż sączy k r w a w a rana, Lepszej doli n u ć m y ś p ie w ! W ierzm y w lata ż y z n y plon, Bo c h o ć wiele zn iszc zy ł z g o n , R dzeń p ozostał z a w s z e silny, D u c h n aro d u n ie o m y ln y !

J e rzy mir.

http://rcin.org.pl

M O T YL.

o p o w i a d a n i e.

jogasiła św iatła i zajrzała d o w n u k a . Spał już. T r o c h ę przy­

kro jej było, że z nim nie p o gw a rzy, tro c h ę miała żalu

^ d o n ie g o o ten sen s p o k o jn y , a trochę bała się szeregu pustych, księżycem tylko o św ie tlo n y c h pokoi, w których cicho i uroczyście było jak w kościele.

Rozejrzała się trw ożnie. S am a była w' d o m u ze służbą i małem dzieckiem, — syn jej z m ło d ą ż o n ą pojechał na bal — i tru d n o jej było cofnąć się za p r ó g u ś p io n e g o pokoiku. Poczuła się s a m o tn ą i n ik o m u niepotrzebną. P ie rw sz y raz w życiu. Pierw szy raz poczuła starość , i to tak żyw o, jakby ją dotknęła. Czuła, jakby koścista ręka objęła jej serce, i coraz silniej je obejm ow ała, i coraz więcej bolał ją ten uścisk.

Jeszcze raz popatrzyła na dziecko i o d w a żn ie w róciła do salonu. U staw iła p ro s to krzesło p o d ścianą, złożyła szal, poukła­

dała książki i p ism a n a stole, a g d y miała zamykać fortepian, przyszło jej na myśl po g ra ć. Zaraz jej będzie raźniej.

G d y Pani Konstancya siadała do fortepianu, zapominali ludzie, że nie lubią jej wielkiej oszczędności i pracowitości i ciem­

nych jej oczu, mądrych, ognistych, a surow ych. Cichły w ted y ro z m o w y pań, panowie rzucali karty i plotki i słuchali nabożnie jak dzieci bajek, lub chłopi kazania w kościele. Nie zaw sze ro z u ­ miejąc, słuchali. Jak śpiewu. Bo cudow na o p o w ie ś ć szła p om ię­

dzy nich, kiedy grała Szopena. W spomnienia, wizye przyszłości, coś co było, coś co będzie, wielkie, mocne, wspaniałe, a szerokie od m orza do morza, śniło się ludziom. Dumali starzy. A m łodzi?

Młodym śmiało się życie jak bujny łan zboża w słońcu. O twierały im się ramiona do nieznanego kochania; zieleniły im się w ieńce boh aterstw a w oddali; dźwigała się w nich m łoda siła i wołała czynu, a w piersiach biło jak dzwon.

Pani Konstancya cicho sobie gra. P ro sta piosenka r o z ­ lega się po pokojach i sączy się we wszystkie szparki i kąty sen n e g o domu. Z piosenki powstańczej rodzi się pieśń, a z

pie-http://rcin.org.pl

3*

śni fantazya i rośnie coraz bujniejsza i coraz bogatsza, jak drzewo

czepcach m ieszczki c u d n e ze stary c h miast. A z g ó r i lasów,

Żal nią targa. Przy mężu, przy dzieciach, tęskniła. D o ziemi, za

39

M. W yw iórski.

http://rcin.org.pl

40

Przez ugory ciernistych dróg, głazy, Idzie wolno mego życia dola,

Marya Lisiecka.

P I E Ś Ń Z I E M I .

reszcz przen ik liw y d ź w ig n ą ł niedobitka, w n e t jed n a k ciało, om d lałe b ólem , legło na g ę s t o zroszonej krw ią ziemi. G ło w a tylko jak o ś s z ty w n o sterczała, a oczy jeszcze nienasycone w patrzeniu, św iec iły w m roku.

P rz y c ie m n ą s m u g ą rozścielało się pole rozmiękłe o d deszczu, splam ione k rw ią skrzepłą. T u i o w d z ie chwiały się w ątłe badyle, jakby w żałości n ad o n ą ziemią, za s ia n ą zwłokami ro z ta rg an y c h ciał.

C ie k a w ie w o d z ił po nich w z ro k iem człowiek, żali nie ujrzy w nich resztki życia. Słuch wytężał, by ułow ić ch o ć b y jęk najsłabszy.

Oniemiałe przecież stało t y c h o s z o w s k ie pole, św iecąc jen o w ciszy kałużami błota. Z e w s z ą d w iało p u stk ą , sieroctw em i śmiercią.

Zjeżyły się w ło s y na g ło w ie żołnierza, a p o tu kropelki, bólem d o b y te , zraszały czoło. Parzyła rana ciekąca krwią, płonął m ózg u m ę c z o n y o d naw ału myśli. Rozpacz n ieopisana padła mu na d u s z ę i rw a ła serce, już słabo bijące.

D obył resztki sił człowiek i wzrok puścił na zwiady. Z a­

majaczyły mu resztki ciał rozniesionych kulami, zamajaczyły mu resztki broni uciekającego żołnierstwa.

Tu i tam bieliła się tw arz zastygła z wlepionemi w niebo oczami, inna znowu, rozdarta śmiechem potw ornym straszyła, wzrok.

W ięc oczy zakrył rękami i zwalił się całem ciałem na ziemię, do głębi rozmokłą. Szloch niewstrzymany rozsadził mu piersi, na usta zsiniałe wybiegał jęk.

— Za co tyle ofiar — za co tyle męki?

I tak jak jego tow arzysze martwi, wlepił oczy w niebo, jakby oczekiwał ztamtąd odpowiedzi, kędy kłęby poszarpanych

chm ur tłukły się w pędzie.

C ichość jednak wciąż trwała, jeno zapach coraz gęstszy bił z ziemi, nasiąkłej krwią, i zw olna odurzał rannego. Ciało zdrę­

twiałe leżało niby kłoda zw alonego drzewa, a m ózg myślami od zy ­ wał się coraz słabiej, słabiej...

Niepamiętny stawał się na to, co przeżył niedawno.

Oczy przysłoniła mgła ciężka, a usta, które rzucały skar­

gami, zastygły w pytaniu.

Lecz nagle w m ózgu rannego poczęły się rodzić widziadła straszne.

Stawały przed nim w idm a ciał poległych, a z ust ich bólem rozdętych padały jęki:

— Żyjąc, byłem szczęśliwy, a oto teraz krew ze mnie w y ­ ciekła do ostatka, a niewiem za co.

— W trwodze i bólu oddałem me życie, a teraz spokoju znaleść nie mogę, nie wiedząc, czym dobrze uczynił?

A inne znów strzępy człowieczego ciała wyłaziły z m roku i szczerząc zęby w śmiechu śmiertelnym, chichotały głucho:

— Goniliśmy, żyjąc, za słońca promieniem, a oto teraz w ciem­

ności błądzimy — żali nie wiesz, czy słońce nam wzejdzie jeszcze?

41

http://rcin.org.pl

— Żali słońce nam wzejdzie, powtarzał żołnierz resztkami głosu za chichotem widm.

Bezgraniczna, niezgłębiona męka uniosła go z łożyska. Czuł, że koniec jego życia się zbliża, czuł zim ny wiew śmierci nad roz- palonem czołem, lecz nie chciał umierać, nie w iedząc za co swe życie daje.

Żałość wypłynęła mu z serca nad tymi, którzy po śmierci spokoju nie znaleźli, żałość nad każdą kropelką krwi niepotrzebnie przelanej.

Lecz znagła do uszu jego doleciał cichy szmer, jakby głos pieśni daw n o już słyszanej, zm ógł w sobie oddech i słuchał.

Bo oto rozśpiewała się ziemia, na której leżał, i melodyą swej pieśni kołysała do snu, niby m atka s w e dziecię.

— D ługom spała, synu mój, niepom na daw nej chwały i świetności.

— A oto teraz, w tę n o c cichą, zbudził mnie głos twej skargi.

— A krople krwi gorącej, ściekłe z tw eg o ciała, zrosiły mi łono.

— I zbudził się duch w e mnie, abym z n o w u żyła.

— I m ó w ię tobie, mój synu, nie wątp, b o oto zbliża się godzina, w której słońce wzejdzie nad tw o ją mogiłą.

— I z ran twoich zcałuje kre w skrzepłą, a blaskiem swych promieni zbudzi tych, którzy śpią jeszcze.

— W ięc nie wątp, synu, jeno śnij spokojnie, b o wzejdzie słońce. Uciszał się zw olna rozszalały pęd myśli ra n n eg o żołnierza.

A choć serce milkło, twarz pogodniała. W reszcie oczy wbił w mrok gęsty i po raz ostatni w ym ów ił: słońce....

42

W z n ie ś orle skrzydła I leć!

Przez nieba lazury.

P o d o b n y do widma, P o c h o d n ią hen z góry Ty świeć!

W s k a ż drogę ludzkości, Ty król!

O s w o b o d ź tw ą ziemię Z ponurej przeszłości, Z niszcz ludzkie cierpienia I ból!

R o zp rz estrze ń s w e loty I zgoń!

1 bij pio ru n am i,

Zwyciężaj p rz ez g rz m o ty 1 błyskaw icam i

Nas chroń!

Żelazo d o b ro n i Ty kuj!

Zwyciężaj orężem , Bo p rz y s z ło ś ć cię goni, W e w a lc e b ą d ź mężem Na bój!

W ś r ó d drogi słabnących Ty miń!

Nie w strz y m u j się w biegu, Zwyciężaj w ątpiących!

Nim dotrze sz d o brzegu — Lub giń!

U==c^'L_][_f£i>=U

Z efo w icz.

http://rcin.org.pl

43

Fot. Bernard C hrzanow ski W W ielkiej D ąbrówce pod Zbąszyniem .

Podw ieczorny gw ar na szerokiej, wiejskiej ulicy. D om y jak g d yby podmiejskie, m u ro w a n e a bielone; w oknach w śró d białych firanek pelargonie. Bezlistne jeszcze pędy w inogradu roz­

szczepiają się po ścianach. Z daleka, z za wsi zasrebrzyły się w o d y k re so w eg o jeziora.

C icho stoją w półm roku na wyniosłym brzegu g o s p o d a r ­ skie chaty. Już światło błysnęło w oknie... U podnóża rzeka, jeszcze zimna od kry, która dopiero co ku Drezdenku spłynęła;

rzeźwa i bystra Noteć, szeroko od stajanych śn iegów na zrudzia- łych łąkach rozlana.

D w ó r na wzgórzu. Przy nim kępa drzew o powyginanych, na zimnym błękicie nieba ostro rysujących się gałęziach. Liście jeszcze w pączkach, brązow ą łuską spowite. P o za dw orem w y ­ żyna spada ku dolinie Głdy; w niej płyną w wieczornych oparach w nieskończoność czarne fale pomorskich już lasów.

Burza rzuca z hukiem na jasny piasek kryształowe, zielone, w białe piany girlandy ubrane morze. Chwieje się nikły charszcz;

g ną się karłowate, szarym m chem suto porosłe sosenki. O d p o ­ łudnia po d ubogiemi, do w ydm przytulonemi chałupami przygrzewa już słońce; świeże tam ku niemu wyrastają trawy.

W oczekiwaniu.

M

ocą w ro g ie j zimy ciągle jeszcze spętane, rozciągnięte leżą za gony. Przez szarych, ciężkich chm ur kłąb, przez m roźną w ic h u r ę przedarły się i p rz e su n ę ły po nich m iłośnie blade promienie. Jak g d y b y z w ia stuny. W s trz ą s n ą ł rolą niepokój. Prze­

biegł ją d re sz c z oczekiwania. Kto też p łu g po niej w i o s e n n ą o rką p o ­ prow a d zi; n a k o g o spojrzą św ież o o d w a lo n e , wilgotne, lśniące skiby....

*

Zimny lęk i gorąca radość idzie — naprzemian — po tych rolach, zagonach, ogrodach i piaskach, po tych łąkach i b o ­ rach, po tych stawach i r z e k a c h ; oziminy pro stu ją i wydłużają wąskie listki; przydrożne wierzby złocą s w e pędy; siwe starce i płow e dzieci siadają na przyźbach i ławach; serce stęsknionej ziemi d r ż y ; chciałaby ustroić się odświętnie, chociażby w stokrocie, białe i różowe, na przyjęcie — wiosny.

W czasie wojny w 1916 roku.

Bernard Chrzanowski.

http://rcin.org.pl

44

W dokumencie V :H M O IN ( IO N ( I3 f (Stron 36-46)

Powiązane dokumenty