• Nie Znaleziono Wyników

Niebywała wierność szczegółów związanych z obyczajami, kultem bóstw pogańskich i pejzaży rugijskich pozostaje w zdecydowanej sprzeczności z faktami historycznymi, traktowanymi przez poetkę, rzec by można, swobodnie. Ot – pierwsza scena:

Burzliwy i ciemny był ten wieczór, który młody Aleksy, syn grec‑

kiego kupca Bazylego, zachował długo w pamięci. Była to pierwsza podróż w jego siedemnastoletnim życiu – podróż barwna, pełna przygód i dziwów. Siedząc w kajucie, owinięty w kosztowne futro dla ochrony przed zimnymi podmuchami wiatru, patrzał na ojca, który coś rachował, raz po raz drapiąc się w głowę. Resztki kędzierzawych włosów nie mogły zasłonić pokaźnej łysiny kupca ni tłustego, czer‑

wonego karku.

– Trzy worki czarnego pieprzu… – mruczał – dwa worki gałki muszkatołowej i cynamonu… Oliwy – hm, oliwy za wiele sprzeda‑

łem w Kijowie. Szkoda, w Arkonie można by drożej wziąć. Za to je‑

dwab i safian – tu cmoknął z zadowoleniem – oj, oj, piękny gatunek.

Jak się sprzeda, to kupimy bursztynu… dużo bursztynu.

s. 5

Osobliwa wyliczanka przeznaczonych do sprzedaży towarów pozwala usytuować akcję opowieści w przybliżonej perspektywie czasowej, gdyż cynamon i pieprz, najwcześniej stosowane przez Greków i Rzymian, w Europie stały się przedmiotem wzmożonego handlu między XI a XIV wiekiem, podobnie jak gałka muszkatołowa, przywieziona w tym samym czasie przez krzyżowców. Zawdzięcza im także stary ląd wiele innych wschodnich dobrodziejstw z tradycyjnego jedwabnego szlaku, takich jak jedwab i safian, stosowany do oprawy ksiąg, wyrobu butów w XIV wieku.

Rozrzut czasowy jest tutaj dość znaczny, trzeba zatem szukać in‑

nych tropów. Warto bliżej przyjrzeć się tej morskiej scenie, w której pojawiają się główni bohaterowie, uwikłani już w wątki rozwijającej się opowieści. Zatem nie tylko Aleksy „zachował w pamięci” burz‑

liwy wieczór. Stał się on punktem kluczowym, w którym postacie,

wyrwane z rytmu swego życia, przeniesione zostały w zupełnie nową rzeczywistość, pełną nieznanych, ale i silnych doznań. Dla syna Ba‑

zylego, znającego dotąd spokój i dostatek kupieckiego domu, siedem‑

nastolatka, który „jeszcze nigdy nie widział przed sobą śmierci” (s. 7), niespodziewany atak wikingów, oznaczał strach i cierpienie. Zraniony długo walczył o zdrowie, a kiedy je odzyskał, przewartościował wiele spraw i odrzucił dawny model życia. W tej samej niemal sytuacji, tyle że parę stron dalej, przedstawiona zostaje Jantarka, córka Wita, której ci sami morscy korsarze zabili bliskich, spalili dom, a ją samą wzięli w niewolę, co stanowiło „srom dla pieszczonej córki wieleckiego do‑

stojnika” (s. 13). To jedno zdanie diametralnie zmienia perspektywę.

Wieleci bowiem, należący do grupy Słowian połabskich, zajmowali tereny rozpościerające się pomiędzy Łabą i Odrą, jednak z wikingami współpracowali. Z powieściowej niewoli Jantę ratuje Nakon, rycerz, wódz Obodrytów, sąsiad Wieletów, odnotowany w kronice Ibrahima ibn Jakuba z X wieku. Wraz z bratem Stojgniewem stał na czele koalicji wielecko ‑obodryckiej, toczącej walki z zagrażającymi jej pomiędzy 936 a 960 rokiem Sasami (wspieranymi przez... Ranów, zamieszkujących Rugię). I choć miłość, która połączyła Wieletkę i Obodrytę, uznać by można za symboliczne podkreślenie historycznej koalicji, to jednak teza nie znajduje pokrycia w geografii – książęta obodryccy zamieszki‑

wali bowiem Zuarin, zamek wybudowany w Schwerinie na Pojezierzu Meklemburskim, podczas gdy w powieści „Na jasmudzkim brzegu stoi dwór Nakona” (s. 38). A jego wierny przyjaciel powieściowy – zawsze oddany, bohaterski Krut, wedle przekazów historycznych, dopiero 150 lat później zaistniał na mapie politycznej, kiedy w 1072 roku przejął tron wielecki. I tu także zabieg wydaje się całkowicie świadomy, ponie‑

waż stłoczone imiona słowiańskich przywódców, rozrzuconych jednak w czasie i przestrzeni, wyrywają historię ze sztywnych zawiasów chronologii i nadają jej znamiona uniwersalnej przypowieści luźno tylko osadzonej w przeszłości jak w Sienkiewiczowskim projekcie „ku pokrzepieniu serc”. Przecież na morzu – czyli wewnątrz idealnej meta‑

fory – rozegrała się wiążąca bohaterów scena.

Kiedy jednak historyczny sztafaż zaczyna się chwiać, a scenografia pęka, na plan pierwszy wysuwają się doznania. Te zaczynają intrygo‑

wać Świrszczyńską znacznie bardziej niż bratobójcze walki słowiań‑

skich przodków i ich wątpliwe sojusze. Wyłuskuje więc z przeszłości postaci ‑protypy, które stają w obliczu zagrożenia. Tak więc Jantarka

„Leży w gorączce, półprzytomna i nie wie nic o rzeczywistości” (s. 13),

„Pod czaszką dziewczyny snują się w gorączkowych majaczeniach obrazy niedawnego życia, z którego ją brutalnie wyrwano” (s. 13).

Równie wytrącony z równowagi jest Bazyli w chwili ataku:

– Do broni! – krzyknął.

Ale nikt go nie słuchał. Zwykła karność załamała się pod wpły‑

wem trwogi. Nagle powietrze przeszył świst strzały i równocześnie kupiec Bazyli usłyszał za plecami jęk. Odwrócił się. Aleksy osunął się na deski pokładu, brocząc krwią. Ojciec rzucił się ku niemu.

– Zbawicielu! Ślubuję ci dziesięć lichtarzy złotych! Ratuj go!

Ocal! Święty Bazyli, patronie mój! Święta Heleno…

Dalsze wypadki widział jak przez mgłę. Nie zauważył, że ster‑

nik padł zabity, nie słyszał już strzał i jęków, nie patrzył na zbliża‑

jących się piratów. Chwyciwszy ciało syna, potrącany i odpychany, zaciągnął je do pustej kajuty, a stamtąd do małej komórki, o której istnieniu wiedział tylko on i dwóch ludzi. Tam, wśród skórzanych beczułek z winem i złotem, wśród worków pieprzu i gałganów ułożył broczącego krwią chłopca.

Jęcząc, na pół przytomny, rozdarł na piersiach kawał szaty, by zatamować płynącą obficie krew. Potem w najciemniejszym kącie za beczkami wymościł posłanie i przywlókłszy tam rannego przy‑

krył go skórami i workami tak, że mu tylko twarz zostawił odkrytą.

Znów podreptał ku drzwiom i nasłuchiwał. Okręt cały dygotał jak ranny zwierz i nagle drgnął, zakołysał się w miejscu. Widocznie pi‑

raci zarzuciwszy haki przyciągnęli go do swego korabia i wdarli się na pokład. Buchnęły krzyki. W przyległej kajucie zabrzmiał tupot nóg ludzi, którzy szukali tam schronienia przed szerzącą się na po‑

kładzie rzezią. Bazyli, blady jak kreda, słuchał krzyku miotających się w trwodze.

– Patronie mój – bełkotał – patronie…

Nagle za ścianą rozległo się nieludzkie wycie.

– Litości! Litości!

Widocznie pod pokład wdarli się wikingowie, bo kajuta napeł‑

niła się jękiem, stukotem padających ciał i okrzykami. Przedzielony cienką ścianką od tego straszliwego miejsca, drżąc, że odkryją jego

kryjówkę, słaniał się wśród worków stary Grek. Nagle podbiegłszy do kąta, w którym leżał syn, wpełzł pod stos skór obok niego i skulił się, zataiwszy oddech, uchem chwytając pilnie krzyki i jęki.

– O, Zbawicielu – powtarzał. – Nie pozwól zginąć…

s. 10–12

Zagubiony w sytuacji granicznej Bazyli doświadczył klasycznej paniki. Najpierw zatem ofiara i obietnica, którymi to wcześniej zwykł zagadywać niepomyślny bieg wypadków, a kiedy zrozumiał, że z tej matni wykupić się nie da, uciekł pod pokład. Po uwolnieniu, już na bezpiecznym gruncie Arkony, odtwarzał dawny porządek rzeczy – wrócił do kupieckiego fachu i płacił za wszystko.

Inaczej przez traumatyczne zdarzenia przechodzili kluczowi boha‑

terowie – Janta i Aleksy, których losy zbiegły się jedynie w momencie zagrożenia, stanowiąc jednak dwa modele życia w rzeczywistości zagrożonej. Czując bliskość śmierci, swój młodzieńczy potencjał skie‑

rowali w stronę życia, czyli miłości. Oboje wchodzą zatem w trudne związki, wymagające całkowitego przenicowania wcześniejszych war‑

tości.