• Nie Znaleziono Wyników

dzierżawę I Co się zaś tycze tego, co um się pozostałe

P. Draper. Mc innego so

bie nie życzę iak tylko, aby ciebie uszczęśliwię moie ty kochane dziecię; ale założy­

łabym się, żebyś się znudzi­

ła > gdybyś się cały dzień miała tyłko bawić.

Laura. Zabawy miałyby mnie znudzić! Mamo! nie, nic, pewno nie! To sama zo­

baczysz.

Laura skacząc z iedney no­

gi na drugą, pobiegła po swo- ie zabawki i otoczyła się nie­

mi; ale ona była sama ic dna, ponieważ siostry iey

były przy lekcyach a i do o- biadu.

Z początku dosyć się bawi­

ła, i przez całą godzinę by­

ła szczęśliwą; zaczęła się po­

tem iuź nudzić i każda chwi­

la odeymowała iey cząstkę rozkoszy. Ona iuż po sto ra­

zy była oglądała każdą ze swych zabawek, wkrótce po­

tem sama iuź nie wiedziała co czynić, a nawet iey ulu­

biona lalka iuź ią nudzić zaczęła.

Poszła do swey mamy i py­

tała się, czyli ona nie wieia- kiey nowey zabawki, albo czyliby ona nie chciała się z

nią pobawić. Nieszczęściem P. Draper była zaięla ważne- mi czynnościami i musiała Laurze odmówić. Ta mała dziewczynka całkiem zasmu­

cona poszła sobie w kącik, gdzie długo ziewała czeka­

jąc na rekreacyą swych sióstr, po ukończeniu lekcyy. Na- koniec przyszły chwile rc- kreacyi, a Laura pobiegła do swych sióstr i rzekła im bo­

lesnym głosem, ze dzisiey- szy poranek zdawał się iey bydź bardzo długim, i z wielką niecierpliwością na nie czekała.

One wyszukały naypiękniey- sze swe zabaw ki, dla przy

wrócenia swey malcy sio­

strzyczce wesołości, którą wszystkie bardzo czule ko­

chały. Lecz niestety! uprzcy- mość ich była nadaremna;

Laura zawołała, źc te za­

bawki naymnicyszey przy­

jemności iey nie spraw u ią;

że od swych własnych za­

bawek iuż się iey aż źle zro­

biło, a potem dodała, że one maią chęć iey przykrość zrobić, ponieważ nic daią iey tych zabawek, któreby ona mieć chciała.

Adelaida starsza iey sio­

stra, panienka dziewięciole­

tnia , przytem czułego serca,

wzięła ią za rączkę i powie­

działa: Laurcczko patrz na nas po kolei, wszystkie je­

steśmy tutay zgromadzone, a wtedy powiem ci, która z pomiędzy nas sprawia ci tę nieprzyjemność.

Laura. A gdzie ona iest?

ta moia siostra, kiedy mnie zapewniasz, że ona się tu między nami znaydnie.

Adelaida. Tak jest. Ale gdybyś się dobrze przypa­

trywała moia Laurcczko, to- byś zobaczyła, że ty sama nią icstęś; tak iest, ty sa­

ma, moia droga Laurcczko.

Wszakże widziśb, że te

za-5

bawki nas bawią, chociażc- śmy się iuż często niemi ba­

wiły, nawet ieszczc pierw ? nimeś ty przyszła na ten świat; ale myśmy robiły na­

sze lekcye, dla tego teraz wszystko nam się zdaic bydź nowością.

Gdybyś ty była przez pra­

cę zasłużyła na zabawę tak iak my, toby i dla ciebie za­

baw a była tak przyiemną iak dla nas.

Laura, chociaż ieszczc by­

ła tylko małem dziecięciem, iednak miała dosyć zdrowe­

go rozsądku. Rozmowa iey siostry zastanowiła ią;

uczu-la, żeaby bydź szczęśliwym, to trzeba mieszać zatrudnie­

nia pożyteczne z przyiemne- mi; i od tego iuż czasu, nie wiem czyby ona nie lękała się bardziey przepędzić cały dzień na zabawie, aniżeli cały dzień na pracy.

Pies zaproszony na wie­

czerzę.

Jedna osoba zaprosiwszy swego przyiacicla na wiecze­

rzę, zaleciła naywytworniey- szc potrawy. Pies spostrzegł to i sądził, iż będzie nay- stósownieysza okoliczność do zaproszenia także psa

są-/

sicdzkicgo, Swego przyjacie­

la, ażeby był uczestnikiem bankietu. Wprowadził go do kuchni. Pies zaproszony w i*

dząc wiele rozmaitych rze­

czy, zaczął mówić: AhJ ia się naiem na cały tydzień!

Ach iak sobie podiem! — W tein miłem oczekiwaniu zaczął ogonem kręcić, wą­

chać i oblizywać się. Tciego obroty zwróciły uwagę ku­

charza , który uyrzawszy ob­

cego brytana czatującego na iego mięsiwo, powoli do nie­

go się przybliżył, złapał go za tylne nogi i wy trącił go za okno. Upadnienie iego na

kamienie było przy twarde, tak, iż na nieiaki czas był od niego odurzony. Nako- nicc wstał i powoli noga za nogą poszedł aż na drugą u- łicę, gdzie inne psy z tego okręgu zawiadomione, iż on był na wieczerzy u swego przyiaciela, pytały się go, czyli dobrze tam był poczę­

stowany. Osobliwszym spo­

sobem , rzekł do nich, ni gdym lepiey nie był przyię- tym. Aleśmy trochę za wie­

le pili; a ia szczególniey tak byłem tern odurzony, że nic mogę sobie przypomnieć, któremi drzwiami z tego

do-" 5*

mu wyszedłem. Bądźmy u- miarkowani w naszych na­

dziejach , aby te nas nie za­

wiodły.

Pu siei ni/i.

Jeden pustelnik wykopał sobie mieszkanie na wierz­

chołku góry, zkąd mógł wi­

dzieć obszerną przestrzeń lądu i morza. Jednego wie­

czora przypatrywał się, sie­

dząc na urwisku skały, za­

chodowi słońca i rozmaito­

ści przedmiotów na około niego się znayduiących; drze­

wa były przyodziane świe- tnemi liściami; krzewiny

by-( 53)

ly uwieńczone wiosenncmi kwiatami; ptaszęta śpiewa­

ły, siedząc na naywyźszych gałązkach; jagnięta skakały po barwistych łąkach; rol­

nik kraiał swe zagony; okrę­

ty popędzane przez zefiry, zawiiały spokojnie do por­

tów ; nakonicc cała natura o- źywiona przez powrót wio­

sny przedstawiła obraz pię­

kności i szczęśliwości. Ra­

ptownie wiatr się zrywa, wo­

dy się wzdymaią, chmury się gromadzą na firmamen­

cie ; noc rozpościera sw e ża­

łobne zasłony, pioruny hu­

czą, błyskawice przerzynaią

ciemne przestrzenie, deszcz, grad strumieniami walą; roz­

hukane bałwany miotaią z wściekłością o skały nie­

szczęśliwego żeglarza; zie­

mia ięczy pod zwaliskami lasów i trzęsie się pod nogami nieszczęśliwych mieszkań­

ców sąsiednich wiosek, któ­

rzy tłumem się cisnęli do .pieczary pustelnika w na­

dziei, że ich zasłaniać bę­

dzie od w ściekłości burzy.

W całey i ego postawie wi­

dzieć można było naj więk­

szą spokoyność umysłu i przytomność. Dziwili się te­

mu , i on rzekł do nich: Ach!

moi przyiacielc, u mi ark uy- cie wasz przestrach; wasze niebezpieczeństwo iest i mo- iem; icsteśmy świadkami walki żywiołów; lecz ia za­

stanawiałem się nad niezli- czoncmi dziełami Wszech­

mocnego , i przekonany ic- stcm, źc dobroć icgo równa się iego Wszechmocności.

Dwukolorowy puklerz.

W starożytności za czasów rycerstwa i pogaństwa, wy­

stawił pewien stary xiąże brytański posąg bogini zwy- cięztwa na placu, do które­

go się cztery drogi

schodzi-iy. Bogini ta trzymała w swey prawicy miecz, a lewą ręką opierała się na pu­

klerzu, którego zewnętrzna strona była złota a wewnę­

trzna srebrna. Na złotey stronie był napis:

Bogini zawsze sprzyiaią- cey.

A na przeciwney następu- iący:

Za cztery zwyciezlwa po sobie odniesione nad Pikta- mi i nad innemi mieszkań­

cami wysp północnych.

Pewnego dnia, dwóch ry­

cerzy uzbrojonych, i eden w kolorze czarnym, a drogi

w białym, w ieditey chwili przybyło do posągu ale z przeciwnych stron. 0 bad w a stanęli, ponieważ go ieszcze obadwa nie widzieli. Po kil­

ku chwilach przypatrywania się onemu: Ta tarcza lest złota, rzekł rycerz czarny.

Ta tarcza złota! zawołał ry­

cerz biały, (który patrzał na przeciwną stronę); ieżeli do­

brze widzę, to ona iest sre­

brna. Co mnie do twoich o- czów, odpowiedział rycerz czarny. Jeżeli kiedykolwiek bywały puklerze złote, to pewno ten nic iest złoty. — Tak iest, odpowiedział

ie-szcze rycerz biały tonem szy­

derczym, zdaic się nawet po­

dobnym do prawdy, że na tern mieyscu właśnie zlo­

ty puklerz stoic powinien.

Ja się tylko dziwię, ze ten puklerz srebrny nic wzbu­

dzi! pokusy przechodniów, stoiąc tu iuż od czterech lat.

Rycerz czarny rozdrażnio­

ny zaprzeczaniem i szyder­

stwem, które mu towarzy­

szyło, zaczął ze swym prze­

ciwnikiem obelżywym spo­

sobem się przemawiać; na- koniec wyzwanie na poiedy- nek zakończyło spór.

Zaślepieni obadwa gniewem, dali koniom ostrogi i udali

się na micyscc stósownicy- sze do walki. Potem biorą swe miecze w ręce, odgraża- ią sobie i uderzaią ieden na drugiego z równą natarczy­

wością. Zetknięcie się ich było tak mocne, pierwsze razy tak okrutne, iż obadwa razem runęli na ziemię, po­

kaleczeni i na pól martwi.

Nadszedł ieden druida i zna­

lazł ich w tak okropnym sta­

nic (druidowie byli to kapła­

ni i lekarze w owych cza­

sach ). On miał przy sobie elixir pow szechny, który sam sobie robił z uzdraw iających roślin znayduiących się na

0

górach i po lasach. Dat ka­

żdemu z nich zażyć po kilka kropel tego clixyru, co im życie przywróciło. Gdy wi­

dział, że iiiź mogą mó­

wić : zapytał się, o coś­

cie się WPP. tak zapalczy­

wie z sobą bili? Ten czło­

wiek, rzecze rycerz czarny, utrzymuje, że puklerz tego posągu ieSt srebrny; a on, odpowiada rycerz biały, ko­

niecznie ułrzymuie, że rest złoty. Ach! moi kochani bracia, rzekł druida z we­

stchnieniem , wy obadwa pra­

wdę mówicie i obadwa się mylicie. Gdyby ieden z was był obcyrzał obiedwic

stro-ny puklerza, toby się krew wasza była na próżno nie przelewała. Lecz niechay nie­

szczęście tey przygody służy wam na przyszłość za naukę;

przysiężcie w iney obecno­

ści na wszystkie nasze bogi, a szczególniey na tę bogi­

nią, iz nig dy nie będziecie wiedli żadnego sporu, az póki nie rozpoznacie, iak nayściślćy wszelkich okoli­

czności uczynionego wam zagadnienia.

Sposób wspaniały mszcze­

nia się za znieważenie.

Podówczas, gdy wielki Kon*

deusz dowodził woyskicm w Hiszpanii i gdy oblegał

ie-dno miastowe Flandryifran- cuzkiey, ieden officer wyż­

szy krzywdził za kilka słów nieprzyzwoitych żołnierza, który mu z zimną krwią odpowiedział, że wkrótce te­

go pożaluie. We dwa tygo­

dnie prawie po tern zayściu officer ten wyższego stopnia polecił kommendantowi oko­

pów, aby wyszukał odważne­

go i determinowanego czło­

wieka, któryby dowodził ró­

wnie niebezpiecznemu iak ważnemu przedsięwzięciu:

wyznaczył za to sto pislolów nagrody. Żołnierz, o którym wyżey mówiliśmy ofiarował się; i na czele trzydziestu

innych, których sam sobie dobrał, uskutecznił swego poruczenia z oczekiwaną po­

myślnością; naówczas offi­

cer wyższy wręczył mu przy­

rzeczone sto pistolów. Żoł­

nierz ic rozdaie pomiędzy swych towarzyszów', mówiąc, iż on nic służy za pieniądze, lecz dla sławy; oraz ieżcli czyn icgo zasługuje na na­

grodę , to prosi, aby go zro­

bić officerem. Panie, dodał mówiąc do wyższego officera, (który go nic poznał), ia to festem ten sam żołnierz, któ­

regoś WP. przed kilkunasto dniami pokrzywdzili który

0*

ci powiedział, że wkrótce tego pożałujesz.

Officer wyższy rzuca mu się na szyię i ze łzami w oczach prosi go o przebaczenie.

Codziennie widziano, iak ten naczelnik dawał owemu żołnierzowi nowe dowody swego zaufania i swey przy- iaźni. »

Nieumtarko wanie.

Cyrus, w dziecinnym ic- szczc wieku znaydowat się na dworze dziadka swego A styagesa, i chciał mu iedne-

go dnia służyć za cześnika.

Było obowiązkiem tego urzę­

dnika nie podawać Królowi kubka, aż póki sam wprzód nic skosztow ał napoiu w nim zawieraiąccgo się. Cyrus przez cały czas uczty poda­

wał mu nayzgrabniey, lecz nie dopełniał formalności. — Król spostrzegłszy to, przypi­

sywał takowe zaniechanie ie- go zapomnieniu: „Me, rzekł Cyrus, bo ia wcale nic chcia­

łem kosztować twego napo­

ili , ponieważ obawiam się, czy w niego nie nalano ia- kićy trucizny. Bowiem, po ostatniey uczcie, którąś wy­

dawał, widziałem iak dwo­

rzanie twoi byli zgiełkliwi,

kłótliwi, pomieszanych zmy­

słów; nawet ty sam Nayia- śnicyszy Panie, zdawało się, iż zapomniałeś o tern, że ie- stcś Królem.,,

Stara kokosz i miody kogutek.

Stara kokosz napotkała mło­

dego kogutka i poznała, że to był iey synek. Synu móy, rzecze do niego, możeiiiż nie potrzebujesz przestróg ma­

cierzyńskich , ale pozwól, a- bym ci leszcze icdnę dała;

Kie zagląday nigdy w stu­

dnię , bo byś tego mógł poża­

łować.

Miody kogutek przyrzekł, że będzie słuchał iey rady, ale sam sobie pomyślał, żc to są bay ki, źe to nie może nic bydź niebezpiecznego za­

glądać w studnię, i postano­

wił doświadczyć u pierwszey studni, którą napotka. Znay- djnie iednę studnię, wskaku- ic na wręb, wyciąga szyię i spostrzega w wodzie obraz drugiego kogutka, który ro­

bi toż samo co i on. Gniew go porywa, naieża swe pie­

rze. Tamten toż samo robi.

Z wściekłością rzuca się na swego mniemanego nicprzy- iaciela. Lecz zbyt późno

u-znawszy swóy błąd: Nieste­

ty! rzecze, dla czegóż są­

dziłem się bydź mędrszym od moiey matki!

Nigdyśmy nie powinni gar­

dzie radami naszych rodzi­

ców lub osób starszych i więcey od nas maiących do­

świadczenia.

Zaclior i Esref.

Zachor i Esref dway mło­

dzieńcy prosili derwisza i proroka Morata opiekuna o pozwolenie zwiedzenia oso­

bliwości w Alepo, dokąd w ła­

śnie przybyli. Ten święty człowiek pozwolił im i dał

każdemu z nich po kilka n- sprów, aby ie według woli swoiey wydali.

Asper iest to rbdzay mone­

ty u Turków, która ma oko­

ło sześciu szelągów. Gdy powrócili, prorok się ich za­

pytał, co oni zc swemi pie­

niędzmi zrobili.

Ja, rzekł Zaclior Widzia­

łem daktele, tak piękne ia- kic tylko Syrya kiedykol­

wiek wydadź mogła i ura­

czyłem się niemi za moie aspry.

Ja zaś, rzekł Esref, spo­

tkałem na ustroniu biedną niewiastę trzymającą na

rę-ku dziecię, którego płacz serce mi rozdzierał. Ona by­

ła blada i omglana; anioł śmierci iuż zdawał się iey oczy zamykać; dałem więc iey moic aspry iak naychę- tniey, a nawet radbym był i więcey iey dać.

Pieniądze, rzekł Moral do Zach ora któreś wydał na ła- kotki zupełnie są stracone;

i nic mogą, iak tylko w znie­

cić w tobie występek łakom­

stwa. Ale Esref, oprócz roskoszy, iakiey zawsze za­

żywać będziesz, przypomi- naiąc sobie dobry uczynek, wiedz o tein, że darowizna

twych asprów wyda owoce, które nigdy nic zwiędną, i które się będą przykładały do twego szczęścia na tym i na tamtym święcie. Dziecię, któregoś życic ocalił, zacho­

wa cię od wielkiego niebez­

pieczeństwa, a przez swą staranność przedłuży byt twóy.

Lenistwo i brali odwagi, Horacy, sławny poeta rzym­

ski, mówi, iż ieden wieśniak który musiał przechodzić przez rzekę, nic mógł się na to odważyć, i został so­

bie spokoynic nad brzegiem,

7

Wtey nicroztropney nadziei, źe tak wartki pęd wody spra­

wi, iż iey nakoniec całkiem w rzece nic stanic; lecz ta mała rzeczka, powiększona potokami z gór spadaiącemi, do dziś dnia płynie, których źródła są niewyczerpane.

Tak to i młodzież bez sta­

łego przedsięwzięcia i leni­

wa, igra sobie tylko z książ­

kami i utrącą drogie chwile łatwych postępów, iakie w młodym wieku uczynić mo­

że, ale te w miarę przyby­

wania latek coraz trudiiicy- szemi się staią do naby­

cia.

Powieść o szewcu i iego synu.

Jeden młody człowiek, syn szewca, mieszkańca malcy wioski niedaleko Madrytu, zrobiwszy wielki maiątek w Indyach, powrócił do swey oyczyzny i założył bank w Madrycie.

Przez cały czas niebytno- ści, rodzice iego błagali co­

dziennie niebios o opiekę dla niego. On zaś z swey stron» z wielką niecierpli­

wością pragnął oglądać oyca i matkę swoię. Więc, skoro tylko urządził swe intercssa, Tsada na konia> przyjeżdża

do wsi micysea swego uro­

dzenia. Już była dziesiąta godzina wieczorna, gdy on pierwszy raz zakołatał do drzwi poczciwego szewca, który iuż w głębokim śnie wraz ze swą małżonką spo­

czywał. „Otwórz, móy oy- cze, zawołał bankier, otwórz synowi twemu Franci Ho. „ Powiedz to komu innemu, odpowiedział ten dobry czło­

wiek, gdy się rozbudził;

zwódź kogo innego, syn nasz iest w Indyach, ieżcli żyic.

On iest przy tobie, oycze móy, on do ciebie mówi, po- znay głos iego. Jakubie, rze­

kła iego żona, mnie się zda^

ie, źc to nasz syn!.... Tak , to iest nasz syn Francilio, serce mole innie a tein zape­

wnia. Na te słowa wstaią o- boic z łóżka, zaledwie się nieco przyodzieli, 'Zapalili lampę, patrzą przez chwilę na Francilla i rzucają się u- ściskae go. Wszyscy troić się caluią; wszyscy troić ronią łzy radosne, leszcze się so­

bie ptżypatruią, podwaiaią swe pieszczoty i oznaki ra­

dości, że się po tak długiem niewidzeniu znów oglądaią.

Poczem bankier zaprowa­

dził konia swego do stayni, 7*

gdzie Znalazł siarą krowę kariniciclkę i ego rodziny.

Przcnikniony tysiącznemi u- czuciami radości, wraca do swych kochanych rodziców i opowiada im szczegółowo wszelkie okoliczności, które się przyłożyły do zrobienia maiątku w Peru. Słuchaią i nie śmicią prawic oddychąc, i drżą, łub się cieszą, stoso­

wnie iak opowiadanie iego wystawiało im niebczpie-' czeństwa lub pomyślność.

Kończy na tern, iż oddaic im większą ezęśc swego ma- iątku. Maiątek ten równic do was iak do mnie należy,

rzekł on, bowiem ileż to trudów i poświęceń ponie­

śliście około mego wychowa­

nia ! Ileźcście to mieli o mnie staranności w dziecin­

nych latach! Już więc czas, móy oycze, abyś sobie odpo­

czął. „ Nie synu móy, rzekł Jakób, ia lubię móy stan i nigdy go nie porzucę. Co • rzekł bankier, w twoim wie­

ku chcesz ieszcze pracować ? Ach! kochany oycze, teraz iest obowiązkiem syna twe­

go przedłużyć byt twóy, u- przcdzaiąc wszystkie twoic potrzeby.

Nakonicc, przez naleganie żony i syna, przystał Jakób

na icgo żądanie.— Abym ci zrobił przyjemność Franci!- Jo, to ia iuż nie będę robie dla publiczności, ale nic prze­

stanę robie trzewików dla sa­

mego siebie i dla mego do­

brego przyiaciela Wikarego, który tylokrotnie łączył swe modły z naszemi o zachowa­

nie ciebie dla nas.

Zawarłszy iuż takową umo­

wę, Francillo zjadł sobie pa­

rę miękkich, iaiek i poszedł spać, zażywając szczęścia, którego nikt czuc nic może, iak tylko dzieci przciętc ró­

wnic iak on, uczuciem do­

pełniania swych obowiązków.

Nazaiutrz pożegnał się z nimi na krótki czas i zosta­

wił im trzysta dukatów. Za­

ledwie trzy dni upłynęły, aż on uyrzał Jakuba przy by w a- iącego do iego domu w Ma­

drycie.

Otóż cię tutay witani móy oyezc! Czy przybyłeś na mie­

szkanie ze mną? Nic Fran- cillo, móy ukochany synu;

odnoszę ci tylko kiesę, któ­

rąś odieżdżaiąc nam zosta­

wił; ia muszę wrócić się do mego rzemiosła; bowiem od czasu gdym go zaniechał matom z nudów nic umarł.

11 VMM7 PROZĄ DLA DZIECI

od siedmiu du ośmiu lal.

Hymn I.

Chodźcie zemną i chwalmy Boga, ho on iest nieskończe­

nie wielki; błogosławmy Do ga, bo on iest niewymownie dobrotliwy.

On wszystko stworzył; słoń­

ce , ażeby oznaczało dzień>

xiezyc, ażeby noc oświecał.

kJ

-

4

-Chodzę/oo ląhouh

On stworzył ogromnego wieloryba i słonia, nicmniey drobniuchnc robaczki pełza­

jące po ziemi.

Drobne ptaszęta chwalą Bo­

ga wdzięcznem świergota­

niem w cieniu zielonych drzew.

Strumyki chwalą Boga mru­

cząc przyjemnie pomiędzy gladkicmi kamykami.

Ja będę chwalić Boga mym głosem; bo mogę go chw alic, chociaż jeszcze iestem dzie­

ckiem.

Przed kilku laty byłem w kolebce, ięzyk móy był le­

szcze niemym w mych ustach i nic znałem jeszcze tego

wielkiego imienia: Bóg, bo rozum się ieszczc we mnie nic obudził.

Ale teraz mogę iuż mówię, a ięzyk móy chwalić go bę­

dzie; mogę iuż myśleć o iego dobroci i serce moic go pokocha.

Niech mnie wezwie, to póy- dędo niego; niech mi rozka­

że, a słuchać go będę.

Co rok będę go bardziey ko­

chać, a póki tylko żyć będę, nic zapomnę nigdy o Bogu.

Hymn II.

Póydźmy w pole przypatry­

Póydźmy w pole przypatry­

Powiązane dokumenty