• Nie Znaleziono Wyników

Nauki dla dzieci przez Panią Barbauld po angielsku napisane, a teraz z francuskiego na oyczysty język przełożone przez Przyjaciela Dzieci dla dobrych matek. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nauki dla dzieci przez Panią Barbauld po angielsku napisane, a teraz z francuskiego na oyczysty język przełożone przez Przyjaciela Dzieci dla dobrych matek. T. 2"

Copied!
162
0
0

Pełen tekst

(1)

i i

i

§ i

i

pnzaz

PANIA BARBAULD

c

PO ANGIELSKU NAPISANE, A TERAZ Z FRANCUSKIEGO NA OYCZYSTY JĘZYK

PRZEŁOŻONE PRZEZ

PKZYIACIELA DZIECI DLA DOBRYCH MATEK.

TOM II.

W WARSZAWIE,

nakładem hucuks i KER.MBN.

Vt DRUKARNI A. GAŁĘZ0WSK1EG0 l KOMI*

PRZY ULICY ŻABIEY Nr 4T1.

1830.

i_______

f

i

Jl

łŁ

(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

PRZE*

PANIA BARBAULDe

PO ANGIELSKU NAPISANE

A TERAZ Z FRANCUSKIEGO NA OYCZVSTV JĘZYK PRZEŁOŻONE PRZEZ

PKZYIACIELA DZIECI.

DLA DOBRYCH MATEK.

TOM II.

W WARSZAWIE,

nakładem hugues i kermen. N DRUKARŃ 1 A. GAŁ BZOWSKIEGO I KOMP

PRZY ULICY ŻABIEY NE 421.

1830.

(8)

14-W i soo>

i.H

(9)

MAŁE HISTORYYKI

Ozym

POWIEŚCI DLA DZIECI od sześciu do siedmiu lal.

Okrucieństwo względem owadów.

Jakob znajdował w leni u- podobanic okrutnie dręczyć muchy, obrywał im skrzy­

dła i nogi, i cieszył się pa- 1

(10)

dy się chciały ucieczką ra­

tować. Inną rażą, nazbiera­

wszy ich gromadę, rozpły­

wał się z radości gdy ic wszy­

stkie pospołu zagniótł, a po­

tem się z tego chlubił iakby z iakiego dobrego czynu.

Brat iego częstokroć mu wy­

stawiał nierostropność i o- krucieństwo takowego postę­

powania; napróźno usiło­

wał on przekonać go, iź owady czuią ból, i że równe maią prawo iak my do swo­

body ido życia. Ani ich kon- wulsyync drgania, ani ich słabe brzęczenie, nic zdo-

(11)

bie litości.

Alexy miał mikroskop czy­

li drobnowidz; przywoła! pe­

wnego dnia Jakóba, ażeby przyszedł się przypatrzyć przez tenże mikroskop, cie­

kawemu zwierzątku. Uwa- żay, mówił on, błonkę deli­

katną łączącą o bied wie czę­

ści iego ciała; te piękne pa­

ski czarne i srebrzyste, iakie- mi iest odiednego aż do dru­

giego końca ciała ozdobione i len delikatny puszek, któ­

ry go pokrywa. Naokoło o- czu świetne włosienie, ma­

leńkie ki teczki tu i owdzie»

(12)

kiego zwierzątka przechodzi co do ozdób i piękności, wszelkie przepychy dworskie iiaypolężnieyszych Monar­

chów.

Jakób zdziwiony, zapytuic się swego brata, iak się to zwierzątko nazywa. Alexy Wyciągnął mikroskop i po­

kaźnie mu iednę z tych nie­

szczęśliwych much, które się stały ofiarą iego okrucień­

stwa.

Dzierżawca.

Jednego dnia, gdy P. Doi- w ił zamknął się w swoim ga-

(13)
(14)
(15)

które ważne interessa, dano mu znać, że dzierżawca le­

go P. Mateusz, był w przy- sionku i żądał z nim pomó­

wić. Pan Dowel rozkazał, aby go wpuście do przedpo­

koju, i kazał go prosie, aby się-tam chwilkę zatrzymał, póki nie skończy interessu , którym był zaięty.

Roger, Alexander i Zofia, troie dzieci Pana Dowel, by­

li właśnie w przedpokoju, gdy P. Mateusza tam wpro­

wadzono; on przywitał ich z uszanowaniem, aczkolwiek tonem wieśniaczym. Dway

1*

(16)

jeden na drugiego, i zaczęli się śmiad oglądając owego poczciwego dzierżawcę od stóp do głowy. Roger zaś tak daleko posunął swę niegrzc- cznośc, że aż sobie zatknął nos i przywoływał swego brata do drzwi. Chodź no 0- lcsiu, mówił on, czy czuiesz ty iaki to tęgi zapach nawozu?

Potem wszedł z fajerką peł­

ną żarzących się węgli, i kilkakrotnie obszedł naoko­

ło przed pokóy, paląc naniey papier i lak; nakonicc przy­

wołał służącego, ażeby przy­

szedł ze szczotką i wymiótł

(17)

usz naniósł ze swey chaty.

Oleś dawał oklaski grubiiań- stwu swego brata i przez głośne chychotanie się.

Ale siostra ich Zofia, była wcale innego ułożenia, i ow­

szem, starała się ułagodzić nieprzytomność, iakiey do­

znawał z tey przyczyny dzier­

żawca, ofiarowała mu chło­

dnik i prosiła go siedzieć, położywszy sama iego kape­

lusz i laskę na stole. W tey właśnie chwili wszedł P. Do­

wel i nayuprzeymiey ścisnął Mateusza za rękę i pytał się o iego żonę i dzieci, ia-

(18)

sta przyprowadziło.

Dla uiszczenia się Parni, odpowiedział dzierżawca wy- doby waląc z kieszeni skó­

rzany trzos, pełen pieniędzy.

Daruy Pan żem się nieco o- późnił, ale po drogach były takie wyboic, że niepodo­

bna było wywieźć prędzey zboża na targ.

Bardzom był o to spokoy- ny, rzekł P. Dowel; znam dobrze twoię akuratność i twoię rzetelność. Na widok rozłożonych talarów na sto­

le, Alexander i Ilogcr prze­

stali spoglądać na dzierżą-

(19)

wcę z pogardą: oni sobie wystawiali, źc on ani szelą­

ga nic miał, i źe przyszedł prosić oyca ich o lakowe wsparcie. Jeszcze bardzfey byli zdziwieni, gdy go wi­

dzieli wychodzącego i po­

wracającego z koszykiem na­

pełnionym pięknem! suche- mi owocami. To dla Pań- skiey grzeczney rodziny, rzekł ten dobry człowiek;

racz też Pan im pozwolić, aby pojechali do nas na wieś?

Ja mam dobre konie; ia mo­

ją bryczką przyiadępo nich;

będę miał o nich naywiększe staranie, a żona moiaidzie-

(20)

ci, będą przyy niowac', ile możności, iak naylcpiey pań­

skie dzieci.

Pan Dowel mu podzięko­

wał i przyrzekł, że go sam odwiedzi. Zostań WP. u nas na obicdzic; my dzisiay bę­

dziemy wczcśniey obiad ic- dli niż zwykle, ażebyś mógł wcześnie do domu powrocie.

Dzierżawca podziękował mó­

wiąc, iż ma wiele spra­

wunków w mieście, i że na­

tychmiast wyiedzie, skoro ie ułatwi, aby nic robie nic spokoyności w domu żonie i dzieciom.

(21)

P. Dowel włożywszy dla nich ciasta w koszyk, odpro­

wadził P. Mateusza aż na u- licę, życząc mu czerstwego zdrowia do krwawey pracy, a nakoniec dobrey podróży,

Wtedy Zofia opowiedziała swemu oycu, w obecności swych braci, o całem ich po­

stępowaniu z dzierżawcą. P.

Dowel oświadczył ile go to oburzało; ale moia kochana Zosiu, ściskaiąc ią czule, ty mnie swem postępowa­

niem pocieszasz za złośli­

wość twych braci; ty wiesz, żeśmy winni względy i sza­

cunek dla każdego uczciwego

(22)

człowieka, i że nic należy gardzie nikim, dla iego prostey sukni, lub iego spo­

sobu obejścia się: ludzie nayprościcysi w swych roz­

mowach i ubraniu, są pra­

wie zawsze nayszanownicy-*

si. Pan Mateusz iest tego przykładem; on nietylko, że uzbierał sobie trochę maią- tku, ale nadto bardzo do­

brze utrzymuie swoię żonę i dzieci, a od czterech lat lak iest moim dzierżawcą, nigdy nic potrzebowałem przypominać mu o pienią­

dze. Moia kochana Zosiu, nic wiesz o tern, że gdyby

(23)

ten człowiek był innićy u- czciwym i rzetelnym, to bym ia nic był w stanic wystar­

czyć na twoie i braci twoich potrzeby; rzeczywiście bio­

rąc , to on wam dostarcza na wychowanie i na ubranie wa­

sze, ponieważ ia odkładam przychód z dzierżaw y, którą on trzyma, na opłacanie wa­

szych potrzeb i waszych me­

trów. Mówiąc to, jadł na śniadanie z córką swoią su­

che owoce, które dostali od dzierżawcy. Roger i Alexan­

der także icdli śniadanie, ale tych owoców ani skoszto­

wali.

2

(24)

P. Dowel, widząc iak chci­

wym okiem spoglądali na re­

sztę tych owoców, które cho­

wano do kredensu, rzeki:

Nic spodziewajcie się koszto­

wać ani iednego z tych owo­

ców, aż póki ten szanowny człowiek, który ie dla nas przywiózł, nie będzie zado- wolniony z waszego postępo­

wania, naówczas zapewne nie omieszka on sam przy­

wieźć wam icszcze więcey.

Roger. Ale, papo, to nie moia wina; dla czego on tak nieprzytomnie pachnie.

P. Bowel. Jakiż to on ma nieprzytomny zapach?

(25)

Rog er, Zapach nawozu, któ­

ry iest nieznośny.

P. Dowel. A zkąd on ten zapach od nawozu bierze?

Roger. Na polu; a sam cią­

gle między nim przebywa.

P. Dowel. Cóż by należało robić, aby się od tego uchro­

nić?

Roger. Należałoby.... Na­

leżałoby....

P. Dowel. Należałoby mo­

że , ażeby nie używał nawo­

zu na swoiey roli ?

Roger. Tak iest, oyczc, mnie się zdaic, że toby był jedyny sposób.

(26)

P. Dowel. Ale gdyby przez nawóz nid użyźniał ziemi, iakimże sposobem mógłby mieć obfite plony; a gdyby zbiór iego był nicudatny, iakby on mógł opłacić swoię dzierżawę?

Roger ebejał leszcze cóś od­

powiedzieć, lecz oyciec spoj­

rzał na niego i na iego brata okiem rozgniewane»! i zo­

stawił ich samych.

Następuiącey niedzieli, ra- niuteńko, P. Mateusz zaie- chał ze swoią bryczką przed dom P. Dow cl, który urado­

wany iego uprzejmością, nic chciał mu czynić przykrości

(27)

przez odmówienie. Roger i Alexander, do których nic nie mówiono, prosili ze Iza­

mi w oczach, aby ich przy­

puścić do tey przciazdki i przyrzekli się poprawić. P*

Dowel im uwierzył i oni wszyscy z wielką wesołością wskoczyli na bryczkę. Nie­

zadługo przybyli na miey- see. Żona dzierżawcy czeka­

ła na nich przededrzwiami, i powitawszy P. Dowel, po­

dała iak nayuprzeymiey rę­

ce dzieciom i ego i po wysa­

dzała io z poiazdu. Jey zaś dzieci, poubierane w sukienki ś w iątecz ne, wy biegły na przy-

*2*

(28)

ięcic swych młodych gości i dowiadywały się o ich zdro­

wiu. P. Dowel uściskał icpo kolei, i chętnie starał się podać im sposobność do roz­

mawiania, gdy Pani Mateu­

szu w a weszła prosząc, aże­

by raczyli się udać do śnia­

dania mówiąc: że kawa i pieczyste ostygnie. Śniada­

nie było na bardzo czystym obrusie. Filiżanki nie były wprawdzie ani srebrne, ani z chińskiey porcellariy, tyl­

ko z cyny, ale się świeciły, l)o były bardzo czysto wy­

szorowane.

Roger i Alexander spoglą­

dali na siebie szyderczo, i

(29)

zapcwneby się byli w glos rozśmicli, gdyby się byli nic obawiali oycowskiego gnie­

wu. Pani Matcuszowa spo­

strzegłszy te ich krzywienia się, rzekła: iź bardzo dobrze wie o tein, żeby im, w ich domu na pięknieyszych na­

czyniach zastawiono, iednak- że prosi ich, aby raczyli ła­

skawie przyiąć to, co ona im z całego serca ofiarow ała.

Po śniadaniu zaprosił Pan Mateusz P. Dowel, aby ra­

czył z nim zwiedzie i ego po­

la i ogrody; żona iego sta­

rała się ile możności u przy- icmnic przechadzkę dzie­

(30)

ciom: ona zgromadziła swe owieczki, które zasmucała oddzieleniem ich od swych iagniąt dla sprawienia tym sposobem przyjemności dla swych małych gości; z pól zaprowadziła ich do gołębni­

ka, gdzie równic panowały porządek i ochędóstwo.

Dwa gołąbki dopiero co z gniazda wyszło i przytem boiaźliwc, nic śmiały spró­

bować swych skrzydeł do lo­

tu. Daley siedziała na gniazd­

ku samica, która wolała ra- czey znieść, aby się iey do­

tykano, aniżeli żeby miała opuścić swe gniazdko; inna

(31)

karmiła swe nowo wylęgłe pisklęta, podczas, gdy oy- ciec gruchocząc bił skrzy­

dełkiem zbyt śmiałą rękę przybliżaiącą się do iego dzieci. Od gołębnika udali się do ułów, PaniMateuszo- wa dzieci tak postawiła, aby dobrze mogły widzieć robo­

tę pszczół , nic naraźaiąc ich, aby od pszczół były uką­

szone.

Wszystko to było dla nich nowością, dla tego też bar­

dzo ich to bawiło, gdy To­

mek iiaymłodszy synek dzier­

żawcy, przyszedł prosie ich na obiad; na glinianych mi­

(32)

skach był ten obiad zasta­

wiony, a dobra dzierżawczy- na rozdawała go na cyno­

wych talerzach; ale Roger i Alexander, zaięci leszcze tem co byli widzieli, iuż nie mie­

li ochoty szydzić; i owszem wszystko im się wydawało wy bomem : ale i to prawda, że Pani Matcuszowa dołożyła wszelkiey staranności na ich przyjęcie.

Podczas, gdy wety dano na stół, P. Dowel spostrzegłszy dwoie skrzypców wiszących na ścianie, zapytał dzierża­

wcy, kogoby on miał takiego u siebie, coby na tych in-

I

(33)

strmncn fach grał. Móy syn i ia, odpowiedział on i oba- dwa zaczęli grac; z początku kilka starodawnych ballad, potem poważne aryc, a za­

kończyli na innych aryykach wesołych i melodyynych.—

Mieli iuż skrzypce na swoich mieyscach pozawieszać. Nic, nie, icszczc nie, zawołał P.

Dowel, day ie też WP., te­

raz Roger i Alexander zro­

bią nam takową przyicmność.

Ale oni nawet smyczka w rę­

ku trzymać nie umieli: wszy­

scy się śmieli z ich niczgra- bności i z ich zawstydzenia, Przecież z żalem wyjechali

(34)

z folwarku. Powracaiąc do miasta, Pan Dowel zapytał ich, iak oni ten dzień prze­

pędzili ? No cóż Roger! czy iesteś kontent 1

Roger. Tak lest móy oy- cze.

P. Dowel. To innie cieszy;

ale gdyby P. Mateusz nic ra­

czy! się zaiąć przyjęciem nas w swym domu, gdyby wam żadnego posiłku by! nie ofia­

rował, ożylibyście też byli tak kontenci ?

Roger. Nie papo.

P. Dowel. Cobyścic o nim myśleli?

Roger. Ze to grubianin.

(35)

/\ Dowel. Adi Rogerze, kiedy ten szanowny czlę7l wiek przyjechał do nas, tp nic tylko żeście mu nic nie ofiarowali, alcścic sobie le­

szcze z niego szydzili. Ro­

biliście mu tylko nicgrzc- czności. Teraz tedy, kto z was, czy wy, czyli on, urnie lcpiey żyć i

Roger. To iest iego pow in­

ność bydź dla nas grzecznym, dla nas, którzy iemu daiemy sposób do życia.

P. Dowel. A to iakim spo­

sobem ?

Roger. Jak/ przez plony z naszych pól i siano z naszych

łąk. :i

(36)

P. Bowel. Prawda; ale co On z tein zbożem robi ?

Roger. Żywi nim swę ro­

dzinę i samego siebie.

P. Dowel. A z sianem co robi ?

Roger. Daic go swym ko­

niom.

P. Dowel. A co on swemi końmi robi ?

Roger. Używa ich do upra­

wiania roli.

P. Dowel. Więc tedy, on u- żywa wszystkiego; ale czy rozumiesz, że on wszystko to, co folwark wydaic, ze swoią rodziną i końmi spo­

żywa?

(37)

Hoger, Krowy też maią w tera swóy udział.

Alexander. I owce i gołę­

bic i kurczęta.

P. Bowel. Bardzo dobrze;

ale czyli on spożywa całko­

wity zbiór w swoim domu?

Roger. Przypominam so­

bie, że w przeszłym tygo­

dniu przywiózł ci duży trzos skórzany, pełen pieniędzy.

P. Bowel. A za cóż te. pie­

niądze?

Roger, Bo on przedał zbo­

że na targu,

P. Bowel. Powiedzże mi, kto ma większe korzyści z folwarku, czy Mateusz, czyli

(38)

tvvöy oycicć% Prawda, że on żywi swe konie sianem z mycli łąk; ale te konie u- prawiaią rolę, któraby bez tego nie wydała żadnego plo ­ nu. On żywi też swe krowy, swe owce; ale te zwierzęta dostarczają nawozu, który użyźnia role. Żona iego i dzieci żyią z pewney cząstki zbioru; ale oni przepędzają lato na pieleniu zielska, a inne na młóceniu zboża w stodołach: wszystko to iest dla mnie korzyścią. Mateusz wywozi zbywające zbiory na targ; ale nakoniec, nie dla tegoż to, aby mi wypłacił

(39)

dzierżawę I Co się zaś tycze tego, co um się pozostałe po odtrąceniu mey należyto- ści, czy liż on nie dobrze robi, że używa owoców, ia- kie mu dostarcza iego prze­

mysł ? lnaczey, bez iego pra­

cy, moźebym nic nic miał.

Roger. Dosyć przecie iest innych dzierżawców na świe- aic.

P.Dowel. Prawdę mówisz;

ale mało ich iest tak staro- wnych i tak rzetelnych; dzier­

żawca, który przed nim trzy­

mał ten folwark, wycinał drzewa, wysilał grunta, ruy- nował stodoły i domy; a gdy

%*

(40)

przyszedł czas wypłacania innie dzierżawy, to on ni­

gdy nic miał pieniędzy. — Gdym narzekał na iego nie­

dbalstwo , to on mi odpo­

wiadał, źc cały folwark nic wart tey dzierżawy.

Roger. Co za niegodziarz ! P. Dowel. Gdyby Mateusz był podobnym do niego, to rozumiecie, żebym ia się miał dobrze?

Roger. Nic, kochany oy- czc.

P. Do wel. Kom u ź więc wi­

nien iestem móy dostatek i Roger. Temu uczciwemu człowiekowi, ia to sam widzę.

(41)

P. Dowel. Więc nic i es (że to naszym obowiązkiem do­

brze się obchodzie z takim człowiekiem, który dla nas ięst tak użytecznymi

Roger. Ach oyczc! ia się wstydzę, zaręczam cię....

Na chwilę panowało milcze­

nie , poczćm P. Dowel rzeki:

Czemuś nic chciał grac na skrzypcach?

Roger. Wiesz dobrze móy oyczc, żem się nie uczył grac.

P. Dowel. Więc syn dzier­

żawcy umie coś takiego, cze­

go ty nic umiesz ?

Roger. On na skrzypcach gra; ale on nie umie po łaci­

nie iak ia.

(42)

P. Dowel. A znasz się na uprawianiu roli, umiałbyś za pługiem chodzie, mógłbyś powiedzieć, kiedy siać psze­

nicę , żyto, jęczmień, owies * Potrafiłbyś opowiedzieć, iak okrzesuią winne szczepy, iak szczepią drzewa, aby dobry owoc wydawały,

Roger. Ja nic ieateni dzier­

żawcą, a zatem nie mogę wszystkiego tego znać.

P. Dowel. Gdyby każdy nic i umiał iak tylko po łacinie, co cl się zdaie, jakbyśmy żyli?

Roger. Bardzo żle, tak iak dzikie ludzie.

(43)

P. Dowel. Czyby świat mógł istnieć bez łaciny?

Roger. Mógłby, móy oy- cze.

P. Dowel. Pamiętny więc móy synu naszę rozmowę, i o tem coś widział u Pana Ma­

teusza. Ten dzierżawca, któ­

rego odzież iest gruba, u- klońy tak niezgrabne, roz­

mowy tak proste, rzeczy­

wiście iest mędrszy od cie­

bie; ponieważ wszystko to, co on musi dostarczać innym ludziom, iest prawdzie ; do­

bro.

(44)

Osobliwe zdarzenie.

W dziciach moskiewskich ogłoszonych przez Posła Dy- mitręgo, czytamy zdarzenie nadzwyczayne iednego wie­

śniaka, który biorąc miód w wydrąźonóy barci, w którey się go podostatkiem znajdo­

wało, przez niebacznośc aż po piersi weń opadł. Od dwóch dni nadaremnie usiłował się Z niego wydostać, a krzyku iego nikt nie mógł słyszeć w tym odludnym losie, gdy tymczasem niedźwiedź nad- zwyczayney wielkości, który zapewne miał zwyezay oho-

r

(45)

(Izie do tey barci na miód nasamprzód wlazł na nią, a potem tyłem się we środek barci spuszczał, wktórey ów wieśniak przywiedziony był do rozpaczy o swoic życie.

Przecież czekał z wyciągtiię- temi rękami, aż póki się zwierz do niego nie zniży, a wtem raptownie uchwycił się go za tylne łapy. Niedź­

wiedź przelękniony, silnie się wyrywa i tym sposobem wy­

dobywa owego wieśniaka z więzienia, które niezadługo miało się stać iego grobem.

(46)

Uczciwość i wspaniało­

myślność.

Ubogi człowiek, który był odźwiernym w iednym do­

mu, w mieście Mcdyolanie, znalazł kiesę, w którćy było dwieście dukatów. Właści­

ciel tych pieniędzy, zawiado­

miony przez pisma publi­

czne, gdzie się o nie .dopo­

minać może, udowodniwszy, iako te rzeczy wiście były ic.- go własnością, odebrał ie.

Pełen radości i wdzięczno­

ści w łaściciel tych pieniędzy, ofiarował dwadzieścia duka­

tów temu, którego za swego dobroczyńcę uważał: on ich

(47)

nie przyiął. Dziesięć, pięć, i tego niezachwiany w swem przedsięwzięciu odźwierny nie przyiął. Tak tedy, rzekł właściciel tych pieniędzy, rzucaiąc precz tę kiesę z pie­

niędzmi, ona nie rest moia;

nic, i a nic nie zgubiłem, leżeli choc naymnicyszy do­

wód mey wdzięczności mi odmówisz. Nakoniec, ów bie­

dny człowiek przyiął pięć luronów (*), które natych­

miast pomiędzy ubogich roz­

dał.

(*) Korona, dwuzłotówka hellen­

der ska.

4

(48)

Z/t' skul/ii kłamstwa.

Kłam liwski był to dosyć roztropny młodzieniec, ma­

żący oraz szczęśliwe zdolno­

ści przyrodzone; lecz bywa­

jąc w złych towarzystwach, nabył obrzydliwego nałogu kłamać, a to nawet w nay- mnieyszey wagi rzeczach.

Przyiaciclc icgo ani mu sło­

wa nic wierzyli, częstokroć, z toy przyczyny, był obwi­

niony o takie występki, któ­

rych on wcale nie popełnił, a za które iednakowoź go karcono, ponieważ on sam tylko wiedział o swey nie­

winności.

\

(49)

Był ieden ogród napełnio­

ny naypięknieyszemi kwia­

tami , których opatrywanie było ulubioną iego zabawką.

Zdarzyło się iednego dnia, że stado wlazło przez płot, a będąc w ogrodzie wyiadło i wydeptało całą kwaterę ranunkałów właśnie wtedy, gdy Kłamliwski według swe­

go zwyczaiu wszedł do o- grodu. Nie chcąc sam ieden wyganiać tych spusłoszycie- li, bowiem wystawiłby na stratę przyległą kwaterę ro­

ślin zagranicznych, pobiegł do ogrodnika domowego, aby mu pomógł wypędzić to by­

(50)

dło. Ale ten człowiek się tyl­

ko śmiał z niego i rzekł: czy sądzisz mnie bydź bczrozu- mnyni.

Jednego dnia poięchał kon­

no zc swoim oycem, który spadł z konia i złamał nogę.

Droga była bezludna, a mróz brał tęgi. Kłamliwski usiło­

wał dać iemu lakową, po­

moc, ale napróżno, ponie­

waż siły iego nic były do­

stateczne; przymuszony w ięc był zostawić swego oyca le­

żącego na zmarzłey ziemi i biedź czeni prędzey do mia­

sta o pomoc.

Powszechnie znany za kłamcę, nikt nie chciał wie-

(51)

rzyć icgo powieści. Straci­

wszy wiele czasu na próżnych prośbach, powraca rozpacza­

jący i łzami zalany do micy- sca, na którein nieszczęśli­

wy oyciec icgo był pozostał, wystawiony na niewymowne cierpienia. Ale go tam iuź nic znalazł; szczęściem prze­

jeżdżał tamtędy poiazd i ten odwiózł go do domu.

Silny i cd en chłopiec, na którego Klamliwski był coś skłamał, czatował codziennie na niego, gdy szedł do szko­

ły i tęgo iemu skórę wybił.

Klamliwski przekonany, źc był winien, cierpliwie zno-

4*

(52)

sil takową poprawę; ale że ta zbyt często była po w la- >

rżana, to wytrwałość iego do znoszenia iey nakonicc go opuściła i on się przed swoim oyccin na niego poskarżył.

A oycicc iego poskarżył się przed rodzicami mściwego chłopca, chociaż sam wątpił o rzetelności tego czynu. — Doznał icszcze tey nieprzy­

tomności, iż mu powiedzia­

no: „syn WP. iest znany, lako kłamca; zapewne że i WPan sam iemu nie wie­

rzysz." Tym sposobem Kłam- liwski był wystawiony na zemstę swego nicprzyiacic-

(53)

la, który ią icszcze przez długi czas na nim wywierał.

Takie to były nieszczęścia, na które ten nieszczęśliwy młodzieniec codziennie był wystawiony przez fatalny na­

łóg swego kłamstwa. Nako- niec uczuł on sam obrzydze­

nie przeciw temu występko­

wi, i przedsięwziął stale po­

prawie się. Zastanawiał się nad każdem swoiem słowem ; mówił mało, ale zawsze rze­

telnie i szczerze. Wnet się o tern przekonał, iż prawda iest daleko naturalnieysza, aniżeli kłamstwo, a zamiło­

wanie prawdy do tego sto-

(54)

pnia doszło, źc nadwerężyć ią, chociażby wnaymnieyszey rzeczy, zdawało mu się bydź zbrodnią. Ta szczęśliwa od­

miana przywróciła mu sza­

cunek iego przyjaciół, zje­

dnała mu powszechne zaufa­

nie i spokoynośc sumienia.

Taiemnica do używania ciągUy zabawy.

Jabym rada cały dzień się bawić mamuniu, tak mówiła mała Laura do Pani Draper swey matki.

P. Draper. Co! nic nie ro­

bie, iak tylko cały dzień się bawić ?

(55)

Laura. Tak mamo, bawię się cały dzień dzisiay.

P. Draper. Mc innego so­

bie nie życzę iak tylko, aby ciebie uszczęśliwię moie ty kochane dziecię; ale założy­

łabym się, żebyś się znudzi­

ła > gdybyś się cały dzień miała tyłko bawić.

Laura. Zabawy miałyby mnie znudzić! Mamo! nie, nic, pewno nie! To sama zo­

baczysz.

Laura skacząc z iedney no­

gi na drugą, pobiegła po swo- ie zabawki i otoczyła się nie­

mi; ale ona była sama ic dna, ponieważ siostry iey

(56)

były przy lekcyach a i do o- biadu.

Z początku dosyć się bawi­

ła, i przez całą godzinę by­

ła szczęśliwą; zaczęła się po­

tem iuź nudzić i każda chwi­

la odeymowała iey cząstkę rozkoszy. Ona iuż po sto ra­

zy była oglądała każdą ze swych zabawek, wkrótce po­

tem sama iuź nie wiedziała co czynić, a nawet iey ulu­

biona lalka iuź ią nudzić zaczęła.

Poszła do swey mamy i py­

tała się, czyli ona nie wieia- kiey nowey zabawki, albo czyliby ona nie chciała się z

(57)

nią pobawić. Nieszczęściem P. Draper była zaięla ważne- mi czynnościami i musiała Laurze odmówić. Ta mała dziewczynka całkiem zasmu­

cona poszła sobie w kącik, gdzie długo ziewała czeka­

jąc na rekreacyą swych sióstr, po ukończeniu lekcyy. Na- koniec przyszły chwile rc- kreacyi, a Laura pobiegła do swych sióstr i rzekła im bo­

lesnym głosem, ze dzisiey- szy poranek zdawał się iey bydź bardzo długim, i z wielką niecierpliwością na nie czekała.

One wyszukały naypiękniey- sze swe zabaw ki, dla przy

(58)

wrócenia swey malcy sio­

strzyczce wesołości, którą wszystkie bardzo czule ko­

chały. Lecz niestety! uprzcy- mość ich była nadaremna;

Laura zawołała, źc te za­

bawki naymnicyszey przy­

jemności iey nie spraw u ią;

że od swych własnych za­

bawek iuż się iey aż źle zro­

biło, a potem dodała, że one maią chęć iey przykrość zrobić, ponieważ nic daią iey tych zabawek, któreby ona mieć chciała.

Adelaida starsza iey sio­

stra, panienka dziewięciole­

tnia , przytem czułego serca,

(59)

wzięła ią za rączkę i powie­

działa: Laurcczko patrz na nas po kolei, wszystkie je­

steśmy tutay zgromadzone, a wtedy powiem ci, która z pomiędzy nas sprawia ci tę nieprzyjemność.

Laura. A gdzie ona iest?

ta moia siostra, kiedy mnie zapewniasz, że ona się tu między nami znaydnie.

Adelaida. Tak jest. Ale gdybyś się dobrze przypa­

trywała moia Laurcczko, to- byś zobaczyła, że ty sama nią icstęś; tak iest, ty sa­

ma, moia droga Laurcczko.

Wszakże widziśb, że te za-

5

(60)

bawki nas bawią, chociażc- śmy się iuż często niemi ba­

wiły, nawet ieszczc pierw ? nimeś ty przyszła na ten świat; ale myśmy robiły na­

sze lekcye, dla tego teraz wszystko nam się zdaic bydź nowością.

Gdybyś ty była przez pra­

cę zasłużyła na zabawę tak iak my, toby i dla ciebie za­

baw a była tak przyiemną iak dla nas.

Laura, chociaż ieszczc by­

ła tylko małem dziecięciem, iednak miała dosyć zdrowe­

go rozsądku. Rozmowa iey siostry zastanowiła ią; uczu-

(61)

la, żeaby bydź szczęśliwym, to trzeba mieszać zatrudnie­

nia pożyteczne z przyiemne- mi; i od tego iuż czasu, nie wiem czyby ona nie lękała się bardziey przepędzić cały dzień na zabawie, aniżeli cały dzień na pracy.

Pies zaproszony na wie­

czerzę.

Jedna osoba zaprosiwszy swego przyiacicla na wiecze­

rzę, zaleciła naywytworniey- szc potrawy. Pies spostrzegł to i sądził, iż będzie nay- stósownieysza okoliczność do zaproszenia także psa są-

/

(62)

sicdzkicgo, Swego przyjacie­

la, ażeby był uczestnikiem bankietu. Wprowadził go do kuchni. Pies zaproszony w i*

dząc wiele rozmaitych rze­

czy, zaczął mówić: AhJ ia się naiem na cały tydzień!

Ach iak sobie podiem! — W tein miłem oczekiwaniu zaczął ogonem kręcić, wą­

chać i oblizywać się. Tciego obroty zwróciły uwagę ku­

charza , który uyrzawszy ob­

cego brytana czatującego na iego mięsiwo, powoli do nie­

go się przybliżył, złapał go za tylne nogi i wy trącił go za okno. Upadnienie iego na

(63)

kamienie było przy twarde, tak, iż na nieiaki czas był od niego odurzony. Nako- nicc wstał i powoli noga za nogą poszedł aż na drugą u- łicę, gdzie inne psy z tego okręgu zawiadomione, iż on był na wieczerzy u swego przyiaciela, pytały się go, czyli dobrze tam był poczę­

stowany. Osobliwszym spo­

sobem , rzekł do nich, ni gdym lepiey nie był przyię- tym. Aleśmy trochę za wie­

le pili; a ia szczególniey tak byłem tern odurzony, że nic mogę sobie przypomnieć, któremi drzwiami z tego do-

" 5*

(64)

mu wyszedłem. Bądźmy u- miarkowani w naszych na­

dziejach , aby te nas nie za­

wiodły.

Pu siei ni/i.

Jeden pustelnik wykopał sobie mieszkanie na wierz­

chołku góry, zkąd mógł wi­

dzieć obszerną przestrzeń lądu i morza. Jednego wie­

czora przypatrywał się, sie­

dząc na urwisku skały, za­

chodowi słońca i rozmaito­

ści przedmiotów na około niego się znayduiących; drze­

wa były przyodziane świe- tnemi liściami; krzewiny by-

(65)

( 53)

ly uwieńczone wiosenncmi kwiatami; ptaszęta śpiewa­

ły, siedząc na naywyźszych gałązkach; jagnięta skakały po barwistych łąkach; rol­

nik kraiał swe zagony; okrę­

ty popędzane przez zefiry, zawiiały spokojnie do por­

tów ; nakonicc cała natura o- źywiona przez powrót wio­

sny przedstawiła obraz pię­

kności i szczęśliwości. Ra­

ptownie wiatr się zrywa, wo­

dy się wzdymaią, chmury się gromadzą na firmamen­

cie ; noc rozpościera sw e ża­

łobne zasłony, pioruny hu­

czą, błyskawice przerzynaią

(66)

ciemne przestrzenie, deszcz, grad strumieniami walą; roz­

hukane bałwany miotaią z wściekłością o skały nie­

szczęśliwego żeglarza; zie­

mia ięczy pod zwaliskami lasów i trzęsie się pod nogami nieszczęśliwych mieszkań­

ców sąsiednich wiosek, któ­

rzy tłumem się cisnęli do .pieczary pustelnika w na­

dziei, że ich zasłaniać bę­

dzie od w ściekłości burzy.

W całey i ego postawie wi­

dzieć można było naj więk­

szą spokoyność umysłu i przytomność. Dziwili się te­

mu , i on rzekł do nich: Ach!

(67)

moi przyiacielc, u mi ark uy- cie wasz przestrach; wasze niebezpieczeństwo iest i mo- iem; icsteśmy świadkami walki żywiołów; lecz ia za­

stanawiałem się nad niezli- czoncmi dziełami Wszech­

mocnego , i przekonany ic- stcm, źc dobroć icgo równa się iego Wszechmocności.

Dwukolorowy puklerz.

W starożytności za czasów rycerstwa i pogaństwa, wy­

stawił pewien stary xiąże brytański posąg bogini zwy- cięztwa na placu, do które­

go się cztery drogi schodzi-

(68)

iy. Bogini ta trzymała w swey prawicy miecz, a lewą ręką opierała się na pu­

klerzu, którego zewnętrzna strona była złota a wewnę­

trzna srebrna. Na złotey stronie był napis:

Bogini zawsze sprzyiaią- cey.

A na przeciwney następu- iący:

Za cztery zwyciezlwa po sobie odniesione nad Pikta- mi i nad innemi mieszkań­

cami wysp północnych.

Pewnego dnia, dwóch ry­

cerzy uzbrojonych, i eden w kolorze czarnym, a drogi

(69)

w białym, w ieditey chwili przybyło do posągu ale z przeciwnych stron. 0 bad w a stanęli, ponieważ go ieszcze obadwa nie widzieli. Po kil­

ku chwilach przypatrywania się onemu: Ta tarcza lest złota, rzekł rycerz czarny.

Ta tarcza złota! zawołał ry­

cerz biały, (który patrzał na przeciwną stronę); ieżeli do­

brze widzę, to ona iest sre­

brna. Co mnie do twoich o- czów, odpowiedział rycerz czarny. Jeżeli kiedykolwiek bywały puklerze złote, to pewno ten nic iest złoty. — Tak iest, odpowiedział ie-

(70)

szcze rycerz biały tonem szy­

derczym, zdaic się nawet po­

dobnym do prawdy, że na tern mieyscu właśnie zlo­

ty puklerz stoic powinien.

Ja się tylko dziwię, ze ten puklerz srebrny nic wzbu­

dzi! pokusy przechodniów, stoiąc tu iuż od czterech lat.

Rycerz czarny rozdrażnio­

ny zaprzeczaniem i szyder­

stwem, które mu towarzy­

szyło, zaczął ze swym prze­

ciwnikiem obelżywym spo­

sobem się przemawiać; na- koniec wyzwanie na poiedy- nek zakończyło spór.

Zaślepieni obadwa gniewem, dali koniom ostrogi i udali

(71)

się na micyscc stósownicy- sze do walki. Potem biorą swe miecze w ręce, odgraża- ią sobie i uderzaią ieden na drugiego z równą natarczy­

wością. Zetknięcie się ich było tak mocne, pierwsze razy tak okrutne, iż obadwa razem runęli na ziemię, po­

kaleczeni i na pól martwi.

Nadszedł ieden druida i zna­

lazł ich w tak okropnym sta­

nic (druidowie byli to kapła­

ni i lekarze w owych cza­

sach ). On miał przy sobie elixir pow szechny, który sam sobie robił z uzdraw iających roślin znayduiących się na

0

(72)

górach i po lasach. Dat ka­

żdemu z nich zażyć po kilka kropel tego clixyru, co im życie przywróciło. Gdy wi­

dział, że iiiź mogą mó­

wić : zapytał się, o coś­

cie się WPP. tak zapalczy­

wie z sobą bili? Ten czło­

wiek, rzecze rycerz czarny, utrzymuje, że puklerz tego posągu ieSt srebrny; a on, odpowiada rycerz biały, ko­

niecznie ułrzymuie, że rest złoty. Ach! moi kochani bracia, rzekł druida z we­

stchnieniem , wy obadwa pra­

wdę mówicie i obadwa się mylicie. Gdyby ieden z was był obcyrzał obiedwic stro-

(73)

ny puklerza, toby się krew wasza była na próżno nie przelewała. Lecz niechay nie­

szczęście tey przygody służy wam na przyszłość za naukę;

przysiężcie w iney obecno­

ści na wszystkie nasze bogi, a szczególniey na tę bogi­

nią, iz nig dy nie będziecie wiedli żadnego sporu, az póki nie rozpoznacie, iak nayściślćy wszelkich okoli­

czności uczynionego wam zagadnienia.

Sposób wspaniały mszcze­

nia się za znieważenie.

Podówczas, gdy wielki Kon*

deusz dowodził woyskicm w Hiszpanii i gdy oblegał ie-

(74)

dno miastowe Flandryifran- cuzkiey, ieden officer wyż­

szy krzywdził za kilka słów nieprzyzwoitych żołnierza, który mu z zimną krwią odpowiedział, że wkrótce te­

go pożaluie. We dwa tygo­

dnie prawie po tern zayściu officer ten wyższego stopnia polecił kommendantowi oko­

pów, aby wyszukał odważne­

go i determinowanego czło­

wieka, któryby dowodził ró­

wnie niebezpiecznemu iak ważnemu przedsięwzięciu:

wyznaczył za to sto pislolów nagrody. Żołnierz, o którym wyżey mówiliśmy ofiarował się; i na czele trzydziestu

(75)

innych, których sam sobie dobrał, uskutecznił swego poruczenia z oczekiwaną po­

myślnością; naówczas offi­

cer wyższy wręczył mu przy­

rzeczone sto pistolów. Żoł­

nierz ic rozdaie pomiędzy swych towarzyszów', mówiąc, iż on nic służy za pieniądze, lecz dla sławy; oraz ieżcli czyn icgo zasługuje na na­

grodę , to prosi, aby go zro­

bić officerem. Panie, dodał mówiąc do wyższego officera, (który go nic poznał), ia to festem ten sam żołnierz, któ­

regoś WP. przed kilkunasto dniami pokrzywdzili który

0*

(76)

ci powiedział, że wkrótce tego pożałujesz.

Officer wyższy rzuca mu się na szyię i ze łzami w oczach prosi go o przebaczenie.

Codziennie widziano, iak ten naczelnik dawał owemu żołnierzowi nowe dowody swego zaufania i swey przy- iaźni. »

Nieumtarko wanie.

Cyrus, w dziecinnym ic- szczc wieku znaydowat się na dworze dziadka swego A styagesa, i chciał mu iedne-

go dnia służyć za cześnika.

Było obowiązkiem tego urzę­

(77)

dnika nie podawać Królowi kubka, aż póki sam wprzód nic skosztow ał napoiu w nim zawieraiąccgo się. Cyrus przez cały czas uczty poda­

wał mu nayzgrabniey, lecz nie dopełniał formalności. — Król spostrzegłszy to, przypi­

sywał takowe zaniechanie ie- go zapomnieniu: „Me, rzekł Cyrus, bo ia wcale nic chcia­

łem kosztować twego napo­

ili , ponieważ obawiam się, czy w niego nie nalano ia- kićy trucizny. Bowiem, po ostatniey uczcie, którąś wy­

dawał, widziałem iak dwo­

rzanie twoi byli zgiełkliwi,

(78)

kłótliwi, pomieszanych zmy­

słów; nawet ty sam Nayia- śnicyszy Panie, zdawało się, iż zapomniałeś o tern, że ie- stcś Królem.,,

Stara kokosz i miody kogutek.

Stara kokosz napotkała mło­

dego kogutka i poznała, że to był iey synek. Synu móy, rzecze do niego, możeiiiż nie potrzebujesz przestróg ma­

cierzyńskich , ale pozwól, a- bym ci leszcze icdnę dała;

Kie zagląday nigdy w stu­

dnię , bo byś tego mógł poża­

łować.

(79)

Miody kogutek przyrzekł, że będzie słuchał iey rady, ale sam sobie pomyślał, żc to są bay ki, źe to nie może nic bydź niebezpiecznego za­

glądać w studnię, i postano­

wił doświadczyć u pierwszey studni, którą napotka. Znay- djnie iednę studnię, wskaku- ic na wręb, wyciąga szyię i spostrzega w wodzie obraz drugiego kogutka, który ro­

bi toż samo co i on. Gniew go porywa, naieża swe pie­

rze. Tamten toż samo robi.

Z wściekłością rzuca się na swego mniemanego nicprzy- iaciela. Lecz zbyt późno u-

(80)

znawszy swóy błąd: Nieste­

ty! rzecze, dla czegóż są­

dziłem się bydź mędrszym od moiey matki!

Nigdyśmy nie powinni gar­

dzie radami naszych rodzi­

ców lub osób starszych i więcey od nas maiących do­

świadczenia.

Zaclior i Esref.

Zachor i Esref dway mło­

dzieńcy prosili derwisza i proroka Morata opiekuna o pozwolenie zwiedzenia oso­

bliwości w Alepo, dokąd w ła­

śnie przybyli. Ten święty człowiek pozwolił im i dał

(81)

każdemu z nich po kilka n- sprów, aby ie według woli swoiey wydali.

Asper iest to rbdzay mone­

ty u Turków, która ma oko­

ło sześciu szelągów. Gdy powrócili, prorok się ich za­

pytał, co oni zc swemi pie­

niędzmi zrobili.

Ja, rzekł Zaclior Widzia­

łem daktele, tak piękne ia- kic tylko Syrya kiedykol­

wiek wydadź mogła i ura­

czyłem się niemi za moie aspry.

Ja zaś, rzekł Esref, spo­

tkałem na ustroniu biedną niewiastę trzymającą na rę-

(82)

ku dziecię, którego płacz serce mi rozdzierał. Ona by­

ła blada i omglana; anioł śmierci iuż zdawał się iey oczy zamykać; dałem więc iey moic aspry iak naychę- tniey, a nawet radbym był i więcey iey dać.

Pieniądze, rzekł Moral do Zach ora któreś wydał na ła- kotki zupełnie są stracone;

i nic mogą, iak tylko w znie­

cić w tobie występek łakom­

stwa. Ale Esref, oprócz roskoszy, iakiey zawsze za­

żywać będziesz, przypomi- naiąc sobie dobry uczynek, wiedz o tein, że darowizna

(83)

twych asprów wyda owoce, które nigdy nic zwiędną, i które się będą przykładały do twego szczęścia na tym i na tamtym święcie. Dziecię, któregoś życic ocalił, zacho­

wa cię od wielkiego niebez­

pieczeństwa, a przez swą staranność przedłuży byt twóy.

Lenistwo i brali odwagi, Horacy, sławny poeta rzym­

ski, mówi, iż ieden wieśniak który musiał przechodzić przez rzekę, nic mógł się na to odważyć, i został so­

bie spokoynic nad brzegiem,

7

(84)

Wtey nicroztropney nadziei, źe tak wartki pęd wody spra­

wi, iż iey nakoniec całkiem w rzece nic stanic; lecz ta mała rzeczka, powiększona potokami z gór spadaiącemi, do dziś dnia płynie, których źródła są niewyczerpane.

Tak to i młodzież bez sta­

łego przedsięwzięcia i leni­

wa, igra sobie tylko z książ­

kami i utrącą drogie chwile łatwych postępów, iakie w młodym wieku uczynić mo­

że, ale te w miarę przyby­

wania latek coraz trudiiicy- szemi się staią do naby­

cia.

(85)
(86)
(87)

Powieść o szewcu i iego synu.

Jeden młody człowiek, syn szewca, mieszkańca malcy wioski niedaleko Madrytu, zrobiwszy wielki maiątek w Indyach, powrócił do swey oyczyzny i założył bank w Madrycie.

Przez cały czas niebytno- ści, rodzice iego błagali co­

dziennie niebios o opiekę dla niego. On zaś z swey stron» z wielką niecierpli­

wością pragnął oglądać oyca i matkę swoię. Więc, skoro tylko urządził swe intercssa, Tsada na konia> przyjeżdża

(88)

do wsi micysea swego uro­

dzenia. Już była dziesiąta godzina wieczorna, gdy on pierwszy raz zakołatał do drzwi poczciwego szewca, który iuż w głębokim śnie wraz ze swą małżonką spo­

czywał. „Otwórz, móy oy- cze, zawołał bankier, otwórz synowi twemu Franci Ho. „ Powiedz to komu innemu, odpowiedział ten dobry czło­

wiek, gdy się rozbudził;

zwódź kogo innego, syn nasz iest w Indyach, ieżcli żyic.

On iest przy tobie, oycze móy, on do ciebie mówi, po- znay głos iego. Jakubie, rze­

(89)

kła iego żona, mnie się zda^

ie, źc to nasz syn!.... Tak , to iest nasz syn Francilio, serce mole innie a tein zape­

wnia. Na te słowa wstaią o- boic z łóżka, zaledwie się nieco przyodzieli, 'Zapalili lampę, patrzą przez chwilę na Francilla i rzucają się u- ściskae go. Wszyscy troić się caluią; wszyscy troić ronią łzy radosne, leszcze się so­

bie ptżypatruią, podwaiaią swe pieszczoty i oznaki ra­

dości, że się po tak długiem niewidzeniu znów oglądaią.

Poczem bankier zaprowa­

dził konia swego do stayni, 7*

(90)

gdzie Znalazł siarą krowę kariniciclkę i ego rodziny.

Przcnikniony tysiącznemi u- czuciami radości, wraca do swych kochanych rodziców i opowiada im szczegółowo wszelkie okoliczności, które się przyłożyły do zrobienia maiątku w Peru. Słuchaią i nie śmicią prawic oddychąc, i drżą, łub się cieszą, stoso­

wnie iak opowiadanie iego wystawiało im niebczpie-' czeństwa lub pomyślność.

Kończy na tern, iż oddaic im większą ezęśc swego ma- iątku. Maiątek ten równic do was iak do mnie należy,

(91)

rzekł on, bowiem ileż to trudów i poświęceń ponie­

śliście około mego wychowa­

nia ! Ileźcście to mieli o mnie staranności w dziecin­

nych latach! Już więc czas, móy oycze, abyś sobie odpo­

czął. „ Nie synu móy, rzekł Jakób, ia lubię móy stan i nigdy go nie porzucę. Co • rzekł bankier, w twoim wie­

ku chcesz ieszcze pracować ? Ach! kochany oycze, teraz iest obowiązkiem syna twe­

go przedłużyć byt twóy, u- przcdzaiąc wszystkie twoic potrzeby.

Nakonicc, przez naleganie żony i syna, przystał Jakób

(92)

na icgo żądanie.— Abym ci zrobił przyjemność Franci!- Jo, to ia iuż nie będę robie dla publiczności, ale nic prze­

stanę robie trzewików dla sa­

mego siebie i dla mego do­

brego przyiaciela Wikarego, który tylokrotnie łączył swe modły z naszemi o zachowa­

nie ciebie dla nas.

Zawarłszy iuż takową umo­

wę, Francillo zjadł sobie pa­

rę miękkich, iaiek i poszedł spać, zażywając szczęścia, którego nikt czuc nic może, iak tylko dzieci przciętc ró­

wnic iak on, uczuciem do­

pełniania swych obowiązków.

(93)

Nazaiutrz pożegnał się z nimi na krótki czas i zosta­

wił im trzysta dukatów. Za­

ledwie trzy dni upłynęły, aż on uyrzał Jakuba przy by w a- iącego do iego domu w Ma­

drycie.

Otóż cię tutay witani móy oyezc! Czy przybyłeś na mie­

szkanie ze mną? Nic Fran- cillo, móy ukochany synu;

odnoszę ci tylko kiesę, któ­

rąś odieżdżaiąc nam zosta­

wił; ia muszę wrócić się do mego rzemiosła; bowiem od czasu gdym go zaniechał matom z nudów nic umarł.

(94)

11 VMM7 PROZĄ DLA DZIECI

od siedmiu du ośmiu lal.

Hymn I.

Chodźcie zemną i chwalmy Boga, ho on iest nieskończe­

nie wielki; błogosławmy Do ga, bo on iest niewymownie dobrotliwy.

On wszystko stworzył; słoń­

ce , ażeby oznaczało dzień>

xiezyc, ażeby noc oświecał.

(95)

kJ

-

4

-

(96)

Chodzę/oo ląhouh

(97)

On stworzył ogromnego wieloryba i słonia, nicmniey drobniuchnc robaczki pełza­

jące po ziemi.

Drobne ptaszęta chwalą Bo­

ga wdzięcznem świergota­

niem w cieniu zielonych drzew.

Strumyki chwalą Boga mru­

cząc przyjemnie pomiędzy gladkicmi kamykami.

Ja będę chwalić Boga mym głosem; bo mogę go chw alic, chociaż jeszcze iestem dzie­

ckiem.

Przed kilku laty byłem w kolebce, ięzyk móy był le­

szcze niemym w mych ustach i nic znałem jeszcze tego

(98)

wielkiego imienia: Bóg, bo rozum się ieszczc we mnie nic obudził.

Ale teraz mogę iuż mówię, a ięzyk móy chwalić go bę­

dzie; mogę iuż myśleć o iego dobroci i serce moic go pokocha.

Niech mnie wezwie, to póy- dędo niego; niech mi rozka­

że, a słuchać go będę.

Co rok będę go bardziey ko­

chać, a póki tylko żyć będę, nic zapomnę nigdy o Bogu.

Hymn II.

Póydźmy w pole przypatry­

wać rozwiiaiącym się kwia­

tom, przysłuchiwać się św jer-

(99)

gotaniu ptasząt i pobawmy się także na świeżey mura­

wie.

Zima iuź minęła, pączki na kwiecie iuź się pokazuią na drzewach, a kwiecie różowe brzoskwiń iuź się rozwiia, otoczone zieloncmi listkami.

Około płotów rzędami ro­

sną rzęsis te pierwiosnki, Itya- cynty z pochyłem! główkami i w cieniach swych ukrywaią błękitny fiiolck.

Świeżo wylęgłe gąsięta cho­

dzą po murawie; niedawno co się wykłuły; dopiero są tylko żółtym puszkiem po­

kryte; matka ich syczy na 8

(100)

nim.

Kwoka siedzi na swem gnie­

ździć ze słomy usłanem; z cierpliwością oczckuic tey -chwili gdy ma przestać wy­

siadywać; wtedy iak nayo- stróżniey otwiera dziobem iaia, a młode kurczątka z nich wychodzą.

Now o zrodzone iagnięta są na polu; chwieiąccmi noga­

mi postępuią za swemi ma­

tkami; a icszczc słabe ich nóżki zaledwie unosić ie mogą.

Gdybyście nawet i upadły małe iagniątka, to nic zro-

(101)

bicie sobie szkody; pod no­

gami waszcmi rozpostarty icst miękki kobierzec z tra­

wnika , rozpostarty on tam dla was umyślnie.

Motylki przelatuią z icdno­

go krzaczka na drugi i roz twieraią swe skrzydełka przed słońcem, które ic o- grzewa.

Młode te stworzenia, w szel­

kich rodzaiów cisną się, bo się czulą szczęśliwemi. Dzię­

kują Temu, który ie życiem obdarzył.

One mu dziekuią tylko w głębi swych serc; ale my dziękować mu możemy usta-

(102)

mi; icstcśmy doskonalszemi od nich, a zatem możemy lepiey go chwalić.

Ptaszęta mogą świergotać, a iagnięta beczeć; ale my usta nasze na chwalę iego otwo­

rzyć możemy; my możemy mówić o wszelkich iego do­

brodziejstwach.

Dziękuiemy mu za samych siebie i dziękować będzie­

my za te wszystkie istoty, które mówić nie mogą.

Wy drzewa kwitnące i wy iagniątka skaczące, gdyby­

ście mogły, tdbyścic powie­

działy ile on icsl dobrotli­

wy, ale wy icsteście nieme?

(103)
(104)
(105)

więc my za was głosić bę­

dziemy chwałę i ego.

INic złoźcmy was na ofiarę;

owszem, złoźcmy za was o- fiary; na każdym pagórku i na każdem polu przyniesie­

my ofiary naszego dziękczy­

nienia i czyste kadzidło mo­

dłów naszych.

Hymn III.

Patrzaycic na pasterza tey trzody, on ma staranie o swych owieczkach, on pro­

wadzi ic do czystćy krynicy;

on wiedzie ic na żyzne pa­

stwiska; gdy iagniątka są zbyt strudzone, nosi ic na

8*

(106)

ręku; gdy się zabłąkał;*, to ich szuka, znayduie, i do trzody zwraca.

Lecz któż iest pasterzem pasterza? Kto ma o nim sta­

ranie ? Kto go prowadzi po drodze, którą ma postępo­

wać ? A gdy zabłądzi, kto go na prawą naprowadza drogę?

Bóg iest pasterzem paste­

rza. On iest pasterzem nas wszystkich; on o wszystkich ma staranie; ziemia cała iest i ego owczarnią, a my wszy­

scy iestesmy iego trzodą, a wszystko co rośnie na po­

lach , iest naszent pastwi­

skiem.

(107)

Matka kocha swe niemo­

wlę ; pieści na swem łonie;

daie ciału iego dobry po­

karm ; ona umysł iego zasi­

la wiadomościami: gdy za- słabieie podwaia swą troskli­

wość około niego; czuwa nad niem gdy zaśnie; na chwilę o niem nic zapomina; nau­

cza go iak ma bydź dobrem:

codziennie się cieszy widząc go wzrastaiącem.

Ale któż iest oyccm tey ma­

tki? Któż ią żywi i czuwa nad nią? Kto rękę swoiępo­

daże dla wyrwania iey z nie­

bezpieczeństwa? Kiedy za- choruic, kto iey przywraca zdrowie?

(108)

Bóg icst oycem te) matki, on icst oycem nas wszy­

stkich, bo wszystkich nas stworzył. Wszystkie istoty żyiące w owcy niczmicrney przestrzeni świata, są icgo dziećmi; wszystkie kocha;

icst dla wszystkich łaska­

wym.

Król rządzi swym ludem;

on ma złotą koronę na swey głowic, a berło królewskie w swey ręce; on zasiada na tronie i rozkazuje. Poddani icgo z pokorą słuchają; on się niemi opiekuje, nagradza lub karze.

Lecz któż icst Królem Kró­

la? Korona icgo utworzona

(109)

z promieni światła, a tron iego otoczony gwiazdami. On iest Królem Królów, on iest panem panów; gdy zechce, ażebyśmy żyli; żyicmy; gdy zechce żebyśmy żyć prze­

stali, umrzemy. Panowanie iego rozciąga się na wszy­

stkie światy, a świetność ie­

go we wszystkich dziełach iaśnieic.

Bóg iest naszym pasterzem, za nim więc póydzicmy; Bóg iest oyccnt naszym, iego więc kochać będziemy; Bóg iest Królem naszym, posłuszni i cm u będziemy.

(110)

Hy m n 1V.

Pokażę ci co pięknego. Oto rozkwitła róża. Patrzay iak się utrzymuic na mszystey łodydze. Ona iest królową wszystkich kwiatów. Liście iey są świetne iak światło , powietrze wonią iey iest na­

pełnione; ona iest rozkoszą dla oczów. Ona iest piękna, ale ten co stworzył różę, iest od niey piękniejszym; on iest rozkoszą serc.

Pokażę ci, co iest mocnem.

Lew iest mocny. Gdy opuści, swą iaskinię i gdy trząśnrc grzywą i gdy napełni ry­

kiem puszcze, to i cień i la-

(111)

nia ucickaią, a nawet wszy­

stkie inne drapieżne zwie­

rzęta się kryią, bo on iest straszny.

Lew iest mocny; ale ten, co lwa stworzył, iest mo­

cniejszy od niego: gniew ic go iest okropny, nic mu się oprzeć nic zdoła.

Pokażę ci, co iest wspania- iem; ale ten co stworzył słońce iest ieszcze wspanial­

szym od niego. Oko nic mo­

że znieść blasku iego. Wzrok iego przenika w naycicmniey- sze miejsca, a światło iego rażące na wszystkich dzie­

łach iego iaśnieic.

(112)

Jakież więc lest imię tego, którego usta moic uwielbiać mogą?

To wielkie imię iest: Bóg.

On wszystko stworzył; ale sam iest doskonalszym od wszystkich dzieł swoich.

Hymn V.

Wspaniałe słońce iuż za­

szło na zachodzie; noc zstę­

puje na ziemię, a powietrze umiarkowane ochłodło.

Kwiaty tulą swe różnofar- bnc listki; same się zamy­

kają w swych kielichach i skłaniaią swe główki na lek­

kich łodygach.

(113)

L,,=f

- ^

(114)
(115)

Kurczęta się zgromadziły pod skrzydłami kwoki, śpią sobie; nawet i sama kwoka spokoynie spoczywa.

Małe ptaszęta przestały śpie ­ wać ; pousypiały na gałąz­

kach , każdy schowawszy swą główkę pod skrzydełko.

Pszczoły nie brzęczą iuż naokoło ula i pomiędzy cu- krowemi kwiatami wonnego powoiu; ukończyły swe pra­

ce i spoczywaią w swych ko­

mórkach woskowych.

Baranki leżą na swetn inięk- kiem runie, a beczenie ich ciągłe nic rozlega się po wzgórzach.

9

(116)

Nic słychać iiiż gwaru po­

mieszanych głosów, ani igra­

jących dzieci, ani stąpania przechodzących się ludzi.

NIłot kowalski nic brzęczy na kowadle, a rzczka piła tracza nic razi iuż ucha.

Wszyscy ludzie spoczywała na swych lożach, a małe nie­

mowlę spoczywa na łonie swey matki.

Ciemność pokrywa niebiosa i ziemię; wszystkie oczy są pozamykane, wszystkie rę­

ce spoczywają.

Któż to czuwa nad tym światem, gdy on iest we śnie pogrążony, gdy przewidzieć

(117)

nic może niebezpieczeństwa, które mu zagraża?

Jest oko nigdy się nic za- mykaiącc; iest oko, które za­

równo widzi w ciemnościach nocy iak i w świetle słone­

czne»!.

Kiedy słońce pozbawia nas swego światła, i kiedy xię- życ nie świeci, kiedy żadna gwiazda nic iskrzy się na fir­

mamencie; oko to widzi wszędzie i czuwa ustawicznie nad wszystkiemi rodzinami świata.

Oko nigdy się nic zamyka­

iącc, iest to: oko Boskie; rę­

ka iego zawsze iest nad nami

(118)

Dał nam sen dla pokrzepie ­ nia sił naszych po trudach, utworzył noc dla tego, aby­

śmy spokoynie spać mogli.

Jak czuła matka cały dom swóy przebiega, trzymaiąc palce na ustach i nakazuiąc wszystkim głębokie milcze­

nie , aby nie przerywano snu iey dziecięciu; równie iak ona osłania przykrycie iego łóżeczka i oddala wszelkie światło od iego oczu; tak też 13óg rozpościera zasłonę no­

cy nad nami i zsyła milcze­

nie, aby ta wielka rodzina iego spoczywać mogła w ci­

chości i spokoynosci.

(119)

Rolnicy, zawieście prace wasze; a wy młode dziatki i wy brzęczące owady, spiy- cicspokojnie, albowiem Bóg nad wami czuwa.

Wy spać możecie, bo on nigdy nic spi; bez obawy możecie zamknąć oczy wa­

sze, bo oko i ego zawsze iest otwarte nad wami.

A gdy tylko ciemność zni­

knie, i gdy pierw sze promie­

nie porankowego słońca do­

tkną się waszych powiek, zaczynajcie dzień od chwa­

lenia Boga, który w czasie nocy nad wami czuwał.

9*

(120)

Wy kwiatki, skoro tylko na nowo kielichy wasze roz­

tworzycie, wydawayeie na­

tychmiast wonie na cześć iego.

Wy ptaszki, skoro się o- ckniccie, głoście wasze pie­

nia w zielonych galach: śpie- waycie na cześć i ego picr- wey, aniżeli dla waszych to­

warzyszek.

Niecimy pochwala i ego bę­

dzie w naszych sercach w chwili zasypiania; niecimy sława i ego na ustach naszych będzie, skoro się tylko o tkniemy!

(121)

Hymn VI.

Dziecię! zkąd idziesz i Co tam oczy twoic widziały?

Dokąd chodziłeś ?

Chodziłem sobie po łąkach po gęstey trawie; trzody się pasły naokoło mnie, albo spo­

czywały w chłodzie cieni;

zboże rosło na zagonach, a makówki i bławatki wyglą­

dały z pomiędzy zbóż świe­

tnych, owych piękności lata.

Przechodziłem przez cie­

mne lasy; wiatry szumiały pomiędzy drzewami, potoki w aliły się z łoskotem ze skał;

wiewiórka skakała z iedney gałęzi na drugą, a ptaszęta

(122)

rozpierzchnięte między ga­

łęziami odzywały się do sie­

bie.

Widziałem xiężyc wscho­

dzący poza drzewami, podo­

bny do złotey lampy. Gwia­

zdy jedna po drugi ey poka­

zywały się na pogodnem nie­

bie; lecz raptownie czarne chmury powstały i toczyły się ku południowi; iarkic bły­

skawice przerzynały gwałto­

wnie obłoki; w odległości grzmiało, grzmot się przy­

bliżył i toczył się nad gło­

wą moią, a strach mnie o- garnął, bw grom len przera­

źliwy.

(123)

Hymn VI1.

Pójdźmy pod to cieniste drzewo. Teraz południe, a promienie słoneczne sypią nam żywy ogień na głowy.

Ach iak to cień icst przyic- mny! Patrz na te gałęzie splecione nad naszemi gło­

wami , tworzące zieloną za­

słonę, której słońce nie prze­

nika; ten miękki trawnik pod naszemi nogami i czysty strumyk odwilżaiący drzewa.

Połóżmy się na tey spadzi- stości okrytej kwiatami; nie­

chaj nogi nasze wytkną na tey chłodnej trawie i prze­

śpijmy się na niej; ho wszy-

(124)

sl ko teraz w milczeniu, a my tu sami jesteśmy.

Trzody kładą się i spoczy­

wają w chłodnym cieniu, ale my możemy lcpiey tego cza­

su użyć. Możemy wznieść glosy nasze do niebios, mo­

żemy chwalić Boga, który nas stworzył. On stworzył sionce gorące, cień chłodny, le drzewa, których wierz­

chołki są tak wyniosłe, i le strumyki, 'które mrucząc, płyną po tych łąkach, wszy­

stko co (u widziemy, są to dzieła ręki iego.

Czy liż możemy glosy nasze aż do niebios wznieść/ Czy

(125)

możemy bydź słyszanymi od tego, który przemieszkuje na niebiosach po nad gwia­

zdami? My nie potrzebuje­

my głosu naszego aż po nad gwiazdy wznosie, bo on na­

wet myśli nasze słyszy. Ten kto sam sobą napełnia nie­

biosa , ten też i ziemię sobą napełnia.

Ale my jeszcze tak mło­

dzi uchni jesteśmy, czy liż mo­

żemy rozmawiać z tym, któ­

ry był odwiecznie? Gdy za­

ledwie pojedyncze słowa do­

piero wymawiać możemy, czy liż możemy rozmawiać z Bogiem ?

(126)

My, którzyśmy dopiero nie­

dawno żyd zaczęli, czyliż możemy iuż przyzywać ręki tey, która nas stworzyła?

my którzyśmy zaledwie ią- kac się przestali, czyliż mo­

żemy wielbić tego, który codziennie nadaic ięzykowi naszemu władzy i naucza nas mówić ?

Gdyśmy icszczc o nim my­

śleć nie umieli, on iuż o nas myślał, ieszcześmy nic umieli prosie iego, aby nas błogosławił, iuż błogosła­

wieństwo swoie na nas zle­

wał.

On uksztalcił członki nasze jeszcze słabe, tak, ażeby

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wyraźna modyfikacja białek powierzch- niowych (w następstwie tzw. skoku antygenowego) może być przyczyną powstawania nowego szczepu, odpowiedzialnego za rozwój

siowi, który się bardziey z tego ucieszył, niż gdyby sam był dziesięć bab zjadł.. Teraz mi

Drugi tom skryptu, poświęconego literaturze dla małego i młodego odbiorcy po roku 1980, koncentruje się wokół problemów ściśle towarzyszących literaturze dla dzieci

Pomińmy stworzeń mnóstwo, którym służę, Pomińmy które człowiek umie odnieść ze mnie Korzyści, wywołanej na świat nie daremnie I w jednym obok ciebie

Sposób postrzegania rodzica przez dzieci emigrantów zarobkowych W przypadku badanych, którzy mimo rozłąki pozostawali w dobrych rela- cjach z rodzicami migrantami, zwłaszcza gdy

„racjonalny wybór” ograniczyliśmy wyłącznie do relacji między daną macierzą a wybieranym działaniem; po wtóre przez utożsamienie argumentu mniejszego zła z problemem

– Świadomość znaczenia wsparcia noworodka w pierw- szych minutach życia była powodem wyboru przez WOŚP oferowanego przez naszą firmę wysokiej klasy stanowiska

To idealna propozycja dla tych, którzy mają kogoś znajomego w tych przedsiębiorstwach, w których na co dzień stosuje się przynajmniej jeden z ponad 3500 produktów