• Nie Znaleziono Wyników

39 Szwagier wolał jednak pytaniem nie ryzykować prośby…

– I ja z nim blisko żyłem. Mógłbym mu zaproponować jakąś pomoc. On sam by raczej o wsparcie nie poprosił.

Drugi sąsiad niczego nadzwyczajnego nie zauważył.

– Może w ten sposób chciał nam zakomunikować, iż w jego ocenie przyjaciółmi byliśmy nietęgimi.

Gdybyśmy okazywali się tacy domyślni w tragicznych chwilach jego życia, a nie po śmierci dopiero…

– Ale widocznie tak miało być.

– Skoro do końca nikogo nie prosił o pomoc, czuł się zapewne – mimo pozorów – bardzo samotny.

– Ile w tym tragicznym zdarzeniu jest naszej winy? Ludzi zagonionych własnymi sprawami.

– Czy powinniśmy brać na siebie jakąś cząstkę odpowiedzialności? Każdy ma też swoje problemy na głowie.

***

Niedawno zmarli przecierają szlak do ciebie.

Potrzebny mi dom pełen szkła i prawdziwej miłości, ale nie mam na niego pomysłu. Trzeba zatrzymać się tutaj, w połowie drogi kontemplować znaki

na ciele lub płynąć z czułym prądem rzeki w nieznaną, trzecią stronę. Nie obijać się o kry.

Leżę w samym słońcu, mam dwanaście lat.

Komora maszyny losującej jest pusta.

Zwolnienie blokady. I dzielisz się ze mną przez zero.

Paulina Korzeniewska

41

*** (przyjaciółko)

przyjaciółko myszy po mnie skaczą gdy cię nie ma prześlij mi proszę pistacjowy stanik i wszystkich świętych mężczyzn twojego miasta w jednej kopercie

pamiętasz jak jechałyśmy do mojej ciotki ewy przemokły nam włosy i bluzki powiedziałaś wtedy że rośnie ci brzuch i że nie wiesz dlaczego a ja na to spoko mała zaraz dam ci herbatę powiesz wszystkim że za dużo jej wypiłaś widzę czasem dziewczynki w białych sukienkach długich kucykach na filmowej plaży

to my przyjaciółko trzymamy w dłoniach skakanki piasek parzy nas w stopy i wszędzie

Paulina Korzeniewska

***

w trzypiętrowej kamienicy w samym sercu miasta nikt nie czyta dzieciom bajek. zeszłam na dół.

dwie dziewczynki. poczytasz nam swoje smsy?

myślałam, że skoro chłopcy z internetu wyszli z mody to mój telefon też. (długie nogi, długie ręce i żaden nie wiedział gdzie dotknąć) ja przynajmniej przestałam już mówić, że mam piętnaście lat, a były to smukłe i wygodne okresy rumianych znajomości. babcia robi słabą herbatę w szklankach, żebyś poznał, emigrancie, losy poprzedniego systemu. ja wciąż jestem za młoda, mi się upiekło.

chodźcie dzieciaki, zagramy w tibię.

Paulina Korzeniewska

43 bez tytułu

rozmawialiśmy językiem mżawki

o każdej dupie która cię nie chciała wiem fajnie było mieć rano wygniecioną koszulę ale nie dysponujesz nawet żelazkiem włożyłam do piekarnika odświętną pierś przyprawy i nóż na swoim miejscu jeśli dalej nie będziesz domykał

lodówki zepsuje się sałatka mojej mamy po drodze do domu kupiłam jabłka i zdrapkę potem długo nie mogłam zasnąć

Paulina Korzeniewska

Człowiek nie jest drzewem i zapuszczenie korzeni to jego nieszczęście, pozbawia odwagi, zmniejsza pewność siebie. Przywiązując się do jed-nego miejsca człowiek godzi się na wszelkie warun-ki, nawet niekorzystne. Osiedlenie się to prawdziwy początek starości, bo człowiek jest młody dopóty, dopóki nie boi się rozpoczynać od nowa. Odchodząc zachowuje wolność.

Meša Selimowić, Derwisz i śmierć Myśl o wyjeździe dojrzewała we mnie dość długo. Właściwie od czasu, kiedy byłem już jako tako samodzielnie myślącym nastolatkiem, towarzyszyła mi jako wizja przyszłości – może nie tej najbliższej, ale dalszej to już na pewno. Jeszcze tylko trzeba było najpierw zdać maturę w dość paskudnym rodzinnym mieście, potem wybrać studia na miejscu, bo rodzice starzy i schorowani, a ja jedynak, potem jeszcze tylko załapać się na jakąś przyzwoitą pracę, bo żona i dzieci. No i mieszkanie koniecznie trzeba było jakieś samodzielne wyczekać w wieloletniej kolejce, a tu niemal co rok obiecywali, że w następnym to już prawie na pewno.

Lata mijały, a perspektywa opuszczenia na dobre mojej małej, niekochanej ojczyzny tkwiła we mnie nadal jak zadra. Z czasem przerodziła się w obsesyjną konstatację, iż narzucane wciąż nowymi okolicznoś-ciami zewnętrznymi tkwienie w miejscu urodzenia jest perfidnym źródłem rozmaitych moich osobistych i zawodowych porażek. Jak tylko było coś nie tak, wiadomo dlaczego – bo jakbym stąd wyjechał, to by się to na pewno, ale to absolutnie na pewno nie

wydarzyło. Nie żeby mi tak naprawdę nie szło;

i karierę jakąś tam zawodową zrobiłem, i dzieci pięknie podrosły, mieszkanie ładne, samochód – słowem: z lumpenproletariatu do magistratu – a to cholerstwo tkwiło we mnie nadal. Wyjechać stąd, wyjechać, wyjechać!

Kiedy rozmawialiśmy o tym z przyjaciółmi, większość reprezentowała opinię, że nam się (z żoną, wtedy już od kilku lat drugą) we łbach z dobrobytu poprzewracało, żeby to wszystko zostawić i na niepewny los w obcą krainę się rzucać. Wszak nie tylko sprzymierzeniec, ale i wróg swój lepszy od nie-znanego, wróg na własnej Pawlakowej piersi od Krużewnik wyhodowany, przewidywalny. Żyjący tu od pokoleń mieszkańcy do dziś pielęgnują mocno podszyty ksenofobią podział ludzi na miejscowych, zakorzenionych, kulturowo i religijnie jednorodnych, rodzinnie mocno wokół ufortyfikowanych, inaczej mówiąc – pełnowartościowych, oraz na mocno podejrzanych przybyszów, niegodnych elementar-nego zaufania przez sam fakt odmienności ich losów, myślenia czy zachowania godzącego, acz niesku-tecznie, w najgłębiej żywione przekonanie o wyż-szości wszystkiego, co autochtoniczne. Dla tutejszych aborygenów, często także tych wyedukowanych, z ambicjami przewodzenia, odór wielopokoleniowej stęchlizny i degrengolady przewyższa bowiem wszystkie wonie Arabii.

A poza tym co to w ogóle za pomysł – Australia?

Czemu akurat Australia? Tłumaczyliśmy, że to bynaj-mniej nie o miejsce chodzi, a o ludzi. Owszem, daleko, tyle że jakie to ma znaczenie w globalnej Jan Andrzej Fręś