Kuzynowie G ustaw a wyszli z b iu ra n o ta rialn e g o w złym hum orze. Jed en z nich popatrzył na z e g a re k .
— Już południe!.. Znowu pól dnia stra c o n e !
Był on człow iekiem in te re su i trzy m ał się zasady, że czas to pieniądz. Nie Jubił też trw o n ić ni czasu ni pieniędzy. Ci którzy z nim byli, ta k sam o myśleli.
— T ra cić tyle czasu i to bez skutku!., w trącił Rlfons m ieszkający na p rzed m ieściu .
— Czvś nie w idziała, ja k ą minę szyderczą m iał n o ta riu sz — zapytała swą k u zy n k ę Różę sio stra pierw szego.
Rózia nie zauw ażyła tego.
— N otariusze są przyzwyczajeni — pow iedziała — do dziwacznych w a
ru nków w te sta m en ta ch ich klientów.
— To wszystko jedno, on m iał minę śm ieszną, mówiąc, że wola te s ta to ra nie będzie objawioną, aż dopiero po upływie roku — mówiła Zofia.
— N asz ś. p. kuzyn G ustaw był zaw sze dziwakiem — w trącił Rlfons. Dzi
wakiem i kłótnikiem .
— Swoją złośliwość zachow ał naw et po śm ierci, by tra p ić spadkobierców — dodał b ra t Józef.
Wszyscy w reszcie rozeszli, się ustanaw iając spotkanie w b iurze n otarialnym n a z a ju trz po rocznicy zgonu kuzyna G ustaw a.
Rok te n m inął jak inne zam ykając w sobie dnie miłe i ciężkie. Rdolf zdo
był dużo pieniędzy, R ugust wiele strac ił; Józef stracił, ale znowu odzyskał.
Zofia wielu ludzi przez ten czas oczerniła przy h e rb a tc e . Rózia nato m iast z ro b iła się dziwna. Żyła sam a w m ałej, skrom nej izdebce, gdzie się przeniosła p o śm ierci rodziców. Niewiele jej pozostało z m ajątku. Zajm ow ała się bied
nymi i nieszczęśliwymi. C ierpiała na myśl o tym, ileby m ogła dobrego zrobić,
•gdyby dawniej strz e g ła swojej fortuny.
Gdy nadeszła ro czn ica śm ierci kazyna G ustawa, wysłuchała fiszy św.
w jego intencji, a potem skierow ała się na cm entarz. Idąc d ro g ą m yślała 0 zm arłym . Czy on był rzeczyw iście taki n iem iłj? — We w spom nieniach szu k ała tego sym patycznego mężczyzny. Wyjechał do kolonij. Po wielu latach w rócił z milionam i, ale bez zdrow ia. Chory, rozgoryczony nie żył z ro dziną 1 nie m iał żadnych przyjaciół. P rzech o d ząc obok sklepu z kw iatam i kupiła Ko
zia bukiet fiołków. Weszła na cm en tarz, a odnalazłszy gró b kuzyna położyła kwiaty na czarnym m a rm u rz e.
C m en tarz tonął w poświacie jesiennego poranku. P tasz ek przelatyw ał
z d rzew a na drzew o i ćw ierkał.
O prócz dwóch mężczyzn przy sąsiednim grobie nikogo nie było na cm en
ta rz u . fiłodszy obserw ow ał Rózię i zam ienił p a rę słów z tow arzyszem . Rózia się tym czasem oddaliła.
N azajutrz spotkała się z kuzynami u n o ta riu sza . Wszyscy oczekiwali o tw ar
cia te sta m en tu w naprężeniu.
N otariusz p rze z chwilę obserw ow ał obecnych, w reszcie o tw arł te sta m e n t i zaczął czytać: „Ja niżej podpisany Gustaw B., chory na ciele, ale zdrowy n a duszy, postanaw iam , by cały mój m ajątek w artości 3 milionów franków zo stał podzielony między tych członków mojej rodziny, którzy przyniosą kwiaty n a mój grób w rocznicę śm ie rc i.'
N otariusz położył te sta m en t na biurku.
— Wysłałem w czoraj dwóch urzędników na c m en ta rz — rze k ł po chwilfc i poleciłem im pilnie wszystko śledzić koło grobu. Według ich zeznania p a n n a R ozalia D. tu obecna wypełniła w arunki wym agane p rzez testam ent.
Z w racając się do Rózi oznajm ił n o tariu sz: — Pani je s t jedyną spadko
b ierczynią m ajątku pozostaw ionego p rzez G ustawa B.
Gdy kuzynowie z furią opuszczali biuro, Rózia z radością obmyśliwała, jalc te r a z łatw o będzie m ogła pomóc biednym i chorym . Tl. z fr.
Kim jest kapłan katolicki?
Z p o w o ła n ia i n a k a z u B ożego je s t k a p ła n głó w n y m a p o sto łe m i n ie stru d z o n y m k rze w ic ie le m w y c h o w an ia c h rz e śc ija ń sk ie j m ło dzieży ; w im ien iu i m ocy Bożej b ło g o sła w i c h rz e ś c ija ń s k ie m a łż e ń stw o i b ro n i je g o św ięto ści i n ie ro z e rw a ln o śc i p rze c iw z a k u so m żądz i n a m ię tn o ś c i; g ło si b ra te rs tw o ludzi, p rz y p o m i
n a w szy stk im w zajem n e ob o w iązki sp ra w ie d liw o śc i i m iło ści e w a n g e lic zn e j, n a k o n iec w sk a z u je ja k b y p alc e m lud ziom b o g a ty m i u b o g im d o b r a p raw d ziw e, k tó ry c h g o rąc o p o ż ą d ać n a leży , u s iłu je u sp o k o ić u m y sły ro z n a m ię tn io n e k ry z y se m g o s p o d a rc z y m i m o raln y m , a p rz e z to p rz y c z y n ia się w n iem a łe j m ie rz e do u su n ię c ia , alb o p rz y n a jm n ie j do z ła g o d z e n ia z a d ra ż n ie ń i ta rć sp o łe c z n y c h . P o n a d to z a ch ę c a do owej św iętej p o k u ty i e k sp ia c ji, do k tó re j w ezw aliśm y w sz y stk ic h ludzi u czci
w y ch, a b y w ed le sił u c zy n io n o zad o ść za ow ą b ezb o żn o ść, za o b rz y d liw o ść i z b ro d n ie , ta k b a rd z o h a ń b ią c e dziś i p u sto sz ą c e ro d za j l udzki ; dziś bow iem p o trz e b a nam , ja k n ig d y p rz e d te m , z m iło w a n ia B ożego i p rz e b a c z e n ia . z encykliki: O k ap łań stw ie.
Czcij o jc a ś m a j k ą swoją
W indyjskim mieście Akgab, którego mieszkańcy są po naj
większej części mahometanami, osiadł mistrz blacharski Ragul, który z jednym swym synem z Francji przybył. Był to człowiek pracow ity, znający się na rzemiośle, rzetelny i sumienny, toteż w krótkim czasie pięknego dorobił się mająteczku i szanowany by ł nie tylko u Europejczyków, ale i u Turków.
Gdy syn się ożenił, oddał mu starzec cały w arsztat i dom, a sam zastrzegł sobie tylko jeden pokój na mieszkanie, wolne u- trzym anie i kilka talarów miesięcznie na nieprzewidziane wydatki.
Z początku w szystko szło jak z płatka.
Miasto położone w bagnistej okolicy, nawiedzane przez częste powodzie, ma piętrowe domy, w których tylko piętrowe mie
szkania są suche i zdrowe, dolne zaś wilgotne i niewygodne. To
też syn i żona zamieszkali na dole, gdzie był i w arsztat, a sta
remu ojcu dali izbę na piętrze; wszelką też miał staruszek w y
godę, a synowa była słodziutka jak cukier.
Jednakże niedługo to trw ało. Nastała drożyzna i zastój w han
dlu i przemyśle, synowa miała brata, któremu się źle powo
dziło, więc go w spierała, ale nie była tyle rzetelną, aby się z tym zwierzyć mężowi, lecz w spierała go tajemnie. Gniewało ja też to niemało, gdy widziała, jak mąż regularnie w ypłacał ojcu szczupłą pensyjkę.
— Na co mu te pieniądze — gderała — czyż staremu u nas bieda?
Takie gadaniny gniew ały męża i odpowiedział, że co mają, to mają z łaski ojca, że zresztą te pieniądze nie giną, bo ich ojciec nie traci i nie marnotrawi, ale im kiedyś w spadku zostawi.
Ale, jak to zwykle bywa, z czasem złośliwa żona tak męża przerobiła, że ten mimowolnie z dnia na dzień staw ał się dla ojca obojętniejszy. Bolało to staruszka, ale nie narzekał na syna, spo
dziewając się, że się w nim znowu serce odezwie. I doczekał się ojciec zmiany, chociaż serce się nie odezwało, ale ktoś inny.
A było to tak:
Staruszek cierpiał na reumatyzm, przez kilka tygodni nawet musiał po większej części leżeć w łóżku. P rzykro było synowej, że tylekroć dziennie biegać musiała po schodach, aby chorego doglądać, więc starzec zgodził się na to, aby łóżko jego znie
siono na dół, chcąc im zachodów i niewygody oszczędzić.
Choroba nieco ustąpiła i już kilka tygodni upłynęło, a o prze
prowadzeniu ojca na górę nie było mowy. Synow a przeniosła tam swoją sypialnię i bardzo jej się tam podobało, a chorego staruszka zostawili na dole w zaduchu i wilgoci, która na wscho
dzie daleko jest szkodliwszą, niż u nas. I teraz ojciec nie na
rzekał, ale m yślał sobie, iż w ten sposób prędzej rozstanie się z tym nędznym życiem.
Nie tak zapatryw ali się na to sąsiedzi Turcy, którzy byli o- burzeni na nieczułe dzieci i poszli do kadiego (sędziego) z prośbą,, aby staruszka wziął w obronę. Sędzia u Turków daleko większą ma władzę, niż u nas — nie pisze on protokółów i dekretów, ale na krótkim toporzysku sądzi winowajcę i karę mu wymierza.
I nasz sędzia Akgabu znany był ze swej sprawiedliwości, ale też i surowości — kto przewinił z rozmysłem, mógł na pewno liczyć na bliższą znajomość z trzciną bambusową i więzienie, obostrzo
ne postem.
Pewnego dnia z rana przybyło do domu Ragula dwóch zbroj
nych kaw asów (policjantów) i wezwali syna, aby niezwłocznie udał się z nimi do sędziego. Dlaczego — to pan sędzia wyjaśni.
Jeżeli już to zaproszenie samo, niekoniecznie przyjemne, stra
chem przejęło syna, to tym więcej przeraził się, gdy obok sę
dziego, na którego tw arzy gniew srogi się malował, ujrzał dwóch.
murzynów, igrających trzcinami bambusowymi, jak gdyby ich ręka świerzbiła i mieli ochotę rozpocząć młockę.
— Czyś ty chrześcijaninem? — krzyknął sędzia.
— Tak jest, jestem chrześcijaninem — odpowiedział syn nie
śmiało, bo nie wiedział, co z tego będzie. Może go chciano zmu
sić do odstępstw a?
— A więc pokaż, czy umiesz się przeżegnać! — zaw yroko
w ał sędzia.
Syn rozpoczął:
— W imię Ojca i Syna...
— Stój chrześcijaninie! — przerw ał sędzia.
— W imię Ojca i Syna...
— Dobrze! Gdzie więc miejsce Ojca?
— Tu u góry (pokazuje Ragul na czoło).
— A gdzie miejsce Syna?
— Tu na dole (pokazuje na piersi).
— A czemu w domu twoim dzieje się przeciwnie? Czemu ojca umieściłeś na dole, a ty sam zamieszkałeś u góry? Milczysz?
W ięc przyznajesz się do winy? Słuchaj teraz: pójdziesz natych
m iast do domu i jeżeli do wieczora w domu twoim nie będzie tak, jak to wyznajesz przy przeżegnaniu się, to jutro z rana zno
w u będziesz tu przyprow adzony i z tymi tu oto dwoma się za
poznasz. (P rzy tych słowach w skazał na murzynów, którzy swe trzciny już trzym ali w pogotowiu). Tak samo będzie, jeżeli kie
dykolwiek usłyszę jaką skargę na ciebie, że z ojcem źle się ob
chodzisz. Rozumiesz?
Nie potrzebuję dodawać, że syn czym prędzej zastosował się do w yroku sędziego. Odtąd było w domu jak w niebie. Ojciec nie robił dzieciom żadnych wyrzutów , ale był dla nich jak daw niej miłym i uprzejmym, a syn tak się z nim obchodził, że już się nie potrzebow ał żegnać przed sędzią pogańskim.
M a t k a i c ó r k a
Anna otrzym ała posadę pokojówki u pewnych państwa. Po
chodziła ze wsi i znana była w swoim środowisku jako dziew
czyna uczciwa i pracowita. Miasto jednak w yw arło na niej swój zgubny w pływ . Zaczęła stroić się i nabrała w krótkim czasie wielkiego w yobrażenia o swojej osobie.
Pewnego dnia przybyła do niej matka. Kobiecina cieszyła się, że zobaczy swoje dziecko. Anna przyjęła matkę chłodno i z przy
musem.
— Skoro cię teraz zapytają, kto jesteś — mówiła Anna — nie
ki Boskiej Apparecida, patronki Brazylii. Całe miasto brało udział w uroczystym obchodzie. Gdy procesja przechodziła koło w ar
sztatu Jana Z., puścił on, jak zwykle, wodzę swemu
bluźnier-czemu językowi. Plugawymi sło
wami obrzucił w szystkie święto
ści katolickie i ludzi biorących
docznie jeszcze dużo mieszanki gazowej. W chwili bowiem, gdy bluźnierca przyłożył do uszko
dzonego wieka kolbę do lutowa
nia, nastąpiła straszna eksplozja.
Z okropnie pokaleczoną tw arzą i rozdartym językiem zaniesiono nieszczęśliwego człowieka do szpitala, gdzie przez długie go
dziny musiał walczyć ze śmier
cią. Palec Boży działał w yraź
nie i niewątpliwie.