• Nie Znaleziono Wyników

FAŁSZYWY ADJCJTANT MARSZAŁKA DAVOUTA

PO BITWIE POD PROSKą IŁfiW ą

FAŁSZYWY ADJCJTANT MARSZAŁKA DAVOUTA

Z p am iętn ik ó w g e n . J. S zy m a n o w sk ie g o . Z o sta łe m więc w głównej kw aterze, w k tó­

rej sam n a s a m przyszło mi się s p o tk a ć z ce sarz em . Było to zd a rze n ie t a k dla m n ie przynajm iej in te ­ resujące, iż do k o ń c a życia o niem nie z a p o m n ę ,

tem bardziej, że żywię p rz e k o n a n ie , jako nic nigdy p o d o b n e g o n i k o m u z ce sa rz e m wydarzyć się nie m ogło i nie wydarzyło się. Rzecz się ta k miała:

z W arszaw y jeszcze zn a łe m pułkownika Flahauta, który s potkaw sz y m n ę w sali, wziął p o d rę kę i p o ­ wiódł ku drzwiom jadalni, mówiąc:

— Siadaj sobie tu taj i ja k tylko drzwi otw o ­ rzy służba, ozna jm iając , iż p o d a n o d o stołu, w tej chwili, nie u w a żając na nikogo, wejdź i zajmij miejsce. N abierz pierw szej lepszej potraw y na talerz, nalej sobie w ina z flaszki przed to b ą sto­

jące j, jedz i pij, ch o ć b y ś widział za s o b ą g e n e r a ­ łów, nie m o g ą c y c h się d o c isn ą ć do stołu. Widzisz, b o u n a s p rzygotow uje się o biad na o só b co n a j­

więcej trzydzieści, a głodnych je s t dw a razy tyle.

Podjadłszy sobie, wracaj, zanim inni ruszą się o d stołu, d o tej sali, gdzie, jak widzisz, ciągnie się dokoła w ąska sofa. Upatrzywszy so b ie m iej­

sce d o g o d n e , kładź się i c h o ć b y m ew iem kto s ta r­

szy o d ciebie s to p n ie m , wołał, byś m u m iejsca ustąpił, to udaw aj, że śpisz, ani się rusz. Niech się kładzie przy tob ie lub na ziemi. Jeż eli mej rady nie usłuchasz, to g ło d n y i na gołej podłodze ja k pies będziesz nocował.

46

W y k o n a łe m jaknajściślej udzieloną mi n a u k ę i gdy sztab wracał od obiad u , ja w yciągnięty w k ą ­ cie s fy, z o b d a r ty m nieco, a d a m a s z k o w y m dyw a­

n em p o d głową, sp o cz y w ałem w najlepsze, choć słyszałem z niejed n y c h u st n a r z e k a n ie z pow odu, iż przejezdni oficerowie zabierąją d o m o w y m miej­

sce przy obiedzie i do sn u . Nie ru s z a łe m się w c a ­ le, aż w k o ń c u je d e n z później przybyiych, przy­

suwa się do m n ie od zacho d n iej stro n y i ułożyw­

szy gł wę na m nie, zasypia w najlepsze, prosząc, abym go nie budził. Dzięki ra d o m m e g o m e n to ra Flachauta, p r z e sp a łe m się sp o k o jn ie praw ie do północy W te m m iędzy j e d e n a s t ą a p ó łn o c ą sły­

szę w ołania raz i d m gi: — Gdzie jest a d ju ta n t m a r ­ szałka D a v o u ta ? Zryw am się z sofy, aż tu oficer ordynansow y raportuje: Cesarz c h c e p a n a widzieć — i wiedzie m n ie aż do drzwi sypialni cesarskiej.

W p o p rzek drzwi na rozciąg n ięty m m a te r a c u zastałem leżą cego g e n e r a ła - a d ju t a n t a R apps. Ta- mu się z a te m m elduje, a o n mi powiada:

— flleż p a n nie jesteś pułkow nikiem Chri- stophem.

— Nie.

— Cesarz ch c e mówić z pułkownikiem ...

— ftie m a go.

F\ gdzie jest?

— Pojechał do W iednia.

— Poco?

— Miał de esze d o g e n e ra ła Frianta, a ja 10 w jego m iejsce pozostałem .

— fo trze ba jech a ć po n iego — prawi Rapp.

— J e c h a ć nie m o g ę , rzekłem — gdyż o tej godzinie nie d o s t a n ę koni. P ie ch o tą p ójdę n aty ch ­ miast, lecz zanim zajdę do W iednia i zanim Chri- s to p h znajdzie się tutaj, to zejdzie kilka godzin, a ty m c z a s e m m o że się cesarz zniecierpliwi, gdy nikogo nie zobeczy z n a s z e g o sztabu..

— Masz r a c j ę — zauważył R app i o tw ierając drzwi do sypialni, zapow iada pełn y m głosem :

— Adjucant m arsz ałk a D avoutH

Wszedłszy dość śmiało, z a s ta k m ce sarza nad m a p ą , rozłożoną na dużym , o krą głym stole, oświc - c o n y m k ilkom a w oskow em i świecam i. O b o k c e ­ sarza ta k z jed n ej jak z drugiej strony leża­

ły dwie poduszki, w których widniały w e tk n ięte szpilki zwyczajne z białem i i z k o lorow e m i k ar­

t e cz k am i u łepków. Po lewej stronie zobaczyłem sto s d ep e sz, k tó re cesarz z uw agą odczytywał, 48

znacząc od czasu d o czesu szpilkam i odpow iednie miejsca na m apie. U b ra n y był N a p o le o n w b ia ­ ły, pikowy s u r d u t letni, zaś na głowie miał cze pe!\ związany dość cien k ą w stążką, zieloną czy też niebieską, bo te g o przy świetle nie m o g łe m rozpoznać; Cesarz nie uważał, czy też nie słyszał, co m u Rapp o a d ju tan c ie m arszałka D av o u ta m e l ­ dował, g yż nie przerywał sw ego zajęcia, ja z a ś1 stanąwszy na C2t^ry lub piąć kroków f rzed s t o ­ łem, ani m się r.ie rus/ył, przygotow ując sobie w m y ­ śli odpowiedzi, gdy m nie o to lub cw o w s p r a ­ wie nasz ego k o rp u s u zapyta. Tak u p łynęło jakich dwadzieścia m nut, w ciąg u k tó reg o to .czasu s t a ­ łem jak wryty, nie śm iąc nietylko o d k asz ln ą ć lub odchrząknąć, ale n aw et silniej o d etch n ą ć. Aż tu

Cfsarz p o d n o si głową i widzi o kilka kroków przed sob^ postać, do "której widoku nie był przywykł.

Silnie więc p o p c h n ie ku m n ie stół, k tó reg o nog były z a o p a trz o n e w k ó ’ka i krzyknie gw ałtow nie Ktoś ty?

Zdębiałem . Z a p o m n ia łe m najzupełniej o przy • golowanej dokł.:dn.e odpow iedzi, z a p o m n ia łe m , kto jestem i jak się n az yw am , osłupiałem . Usta mi kom pletnie zam urow ało. T y m c z a se m cesarz, wi­

d : ą c , że m n ie z a e k o n c e r t o w i ł , u ś m iech n ą ł się, zbliżył się do m n e i położywszy rę kę na mem rr.mieniu, mówi:

No przyjd ź do siebie i powiedz kto jesteś?

To p y tan ie, w yrz ec? one ł a g o d n y m głosem, rozwiązało mi w ko ń cu usta. Powiedziałem że j e s t e m ze sztabu trze ciego k o rpusu.

Ależ ty nie jeste ś C/jristopije.

— Nie.

A gdzież je s t Cljristoplye?

— P ojechał d o Wiednia z d e p e s z a m i dla g e ­ nerała Frianta.

Tak, tak, — rzecze cesarz — tam zostawi- | liście jedną dywizją waszego korpusu — i spostrzegł- ! wszy w tej chwiłi na mej piersi krzyż polski, bie­

rze go w rę kę i pyta:

Tyś nie Francuz?

— Nie.

Toś Polak?

— Tak jest, Nsjjaśni-ejszy Panie.

Jesteście walecznym narodem — rzekł ce­

s a r z . — Czy też należysz do narodu walecznego...■; S kłoniłem głowę na te słowa, poczerń cesarz zawiadom ił m nie, o czem jeszcze nie wiedziałem:

50

o bitwie p o d R aszy n e m , o kapitulacji Warszawy, o konwencji, zawartej z arcy k sięciem F e r d y n a n ­ dem, p rzyczem d o d ał z n aciskiem :

Oddanie W arszawy Austrjakom nic nic znaczy, bo niedługo wróeą tam Polacy...

A R E S Z T Z A N I E Ś C IS Ł Y W Y W IA D . Z p a m ię tn ik ó w g en . D. C hłapow skiego.

W siadłem na k onia i cz em p rę d z e j przez m o ­ sty i W k d e ń za je c h a łe m d o S c h ó n b ru n n .

Gdzie wojsko polskie? zapytał m n ie ccsarz.

— W Krakowie.

— O ja k m atka ojczyzna się ra d u je! Te, były słowa, któ rem i na to ozwał się do m nie, a p o t e m wypytał się o wszystkie szczegóły, ale gdym m u powiedział, że b ry g a d a m o sk ie w sk a weszła była do Krakowa, zwrócił całą swą m o w ę n a ko rp u s Golicyna. M usiałem m u wyznać, i e u Golicynn nie byłem , tylko przez oficera p o s ła łe m m u z a ­ wieszenie broni. R ozgniewał się szczerze i kazał mi iść d o kozy, kilka razy pow tarzając: Kiedy wysyłam oficera, to na to, żeby wszystko widział,

<r osobliwie w tym wypadku m ogłeś się dom yślei, ja k

interesującym byłby dla mnie raport o korpusie moskiewskim.

P o s zed łem s k o n f u n d o w a n y na górą. Tak b y łem zm ęczony, żem zaraz zasnął. Nazajutrz d o p ie ro o 10-tej, gdy je d e n z mc ich kolegów przy­

szedł zawołać m n ie na śniadanie , prz y p o m n ia łe m sobie, żem w kozie i prosiłem, aż eby się zapytał gen. Savary, z a s tę p u ją c e g o C aulincourta, który przynajm niej co do a dm inistracji był naszym prze­

łożonym , czy j e s t e m w areszcie prostym , czy for­

so w n y m . Z apytał się g en . £>avary ce sarza i w net ów kolega powrócił d o m n ie z u w iad o m ien iem , że cesarz zniósł mój areszt. Areszt prosty był taki, że broni nie o d d aw ało się i nie wychodziło się, tylko na o b iad lub śniadanie . Areszt zaś forso­

wny zależał n a t e m , że o d d a w a ło sie pałasz i nie wolno było całkiem wychodzić.

P R Z E G L ą D S Z W O L E Ż E R Ó W W SCHÓN- BRUNN.

Z p a m ię tn ik ó w g e n . J . Załuskiego.

N apoleon, powróciwszy do S c h ó n b r u n z a r a z się zajął p r z e g lą d e m swoich wojsk, ta k pizyb>wa- jących ciągle, ja k o też tych, k tóre zbierały dla 52

niego wawrzyny, po p o lach włoskich, węgierskich, austrjackich i m oraw skich. C odziennie dziedzi­

niec paiacu s c h ó n b r u ń s k ie g o był n a p e łn io n y woj­

skiem i ró ż n e m i oddziałam i artylerji, pociągów róż­

nego rodzaju, oraz tak iem i p ułkam i, k tóre N a p o ­ leon chciał w y n a g ra d z a ć za bitwy odbyte. Przy szła kolej i n a nasz pułk. Mieliśmy rozkaz wy­

stąpienia w zu p e łn y m k o m p le c ie ludzi i koni obec nych przy pułku, jak d o lustracji i n sp e k to ra .

Oficerow ie ranni, lecz m o g ą c y chodzić, jako to: sz ;f Kozietulski i k ap itan 1-ej k o m p an ji, F ra n ­ ciszek Ł ubieński, oraz inni, pełni nadziei łask i n agród, przybyli z W iednia. K apitan Ł u b ie ń s k i(

którego ja za s tę p o w ałem , prosił m nie, że by m u napisać jak najdok ład n iej sy tu a c ję k o m panji, wiedząc, że N a p o le o n od niej, jak o o d p ra w e g o skrzydła, zacznie swoją lustrację. P ułk nasz cią­

gnął w całej paradzie, p o dzielony na 2 r e g im e n ta , po 4 szw a d ro n y bojowe. Pierwszym dowodził major Delaitre, d ru g im D a u ta n c o u rt, o b o m a , niby brygadą, pułkow nik Krasiński. Szliśmy upojeni tryum fem , m arz ąc tylko o p om yślnośc iach; t y m ­ czasem ż a d n e m u z tylu d o w ó d c ó w nie przyszła na myśl p o słać a d j u ta n ta p u łk o w e g o Btepfetfd,

?e-T ^ o r u ^

,a

j .

by się zapytał o m iejsce szyku i zaprowadził pułk na takow e. W e te ra n i m ajorow ie sądzili, żę ktoś ze sz ta b u c e s arsk ieg o w ty m celu d o n a s p rz y b ę ­ dzie; po p ro stu stracili głowę, m ając poraź p ie rw ­ szy popisyw ać się zbliska przed s a m ą o so b ą N a­

p oleona... To niech m ło d y m ofice ro m służy za n au k ę , że m usi to nie t a k łatw o być dowodzić arm jam i, kiedy ludzie tacy jak Delaitre i D a u ta n - c o u rt nie umieli d a ć rady, każdy tylko cz te rem i to m a ły m szw a d ro n o m .

Przybyliśm y więc poza praw ą oficynę p ełac u i po rozgłośnej k o m e n d z ie pp. m ajorów z a c z y n a ­ m y się szykow ać z tyłu za oficyną; w te m na głos d o n o ś n y D a u ta n c o u r t a przybiega g e n e ra ł D urosnel, a d j u t a n t cesarski, i woła na gwałt: „Dla Bogal Co p a n o w ie robicie? Gdzie się kryjecie! Nie tu w asze m iejsce, ale w pierwszej linji przed p a ła ­ cem..." Zm ieszani te m b a r d z ie j nasi d o w ó d c y tym nag ląc y m ro z k aze m p ro w a d zą n a s do b ra m y dzie­

dzińca; m ija m y ow e lwy, u wnijścia spoczyw ające, i z a sta jem y cały dziedziniec prz ep ełn io n y w o jsk a­

mi ro z m a ite m i, artylerją, p o ciąg a m i. N a konie c czoło naszej k o lu m n y trafia na jakieś za p asy c e ­ gieł i w a p n a i rusztow ania, p rz y sp o so b io n e do 54

jakiejś reperacji. M ajorow ie i szef Ł u b ie ń s k i wy dają różne k o m e n d y , chcąc w y b rn ą ć z te g o labi­

ryntu. Istotnie p o ru sz e n ia nasze w tym tu m ulc ie były t ru d n e , i m ogło się zdaw ać cesarz wi, że to s k u tek naszej niezn a jo m o śc i obrotów wojskowych.

W te m n a d b i e g a je n e r a ł D urosnel i woła: „Kto tu dowodzi 1-szą k o m p a n j ą ? ” — O dpow ia d am :

„ J a ” — „Wp. jedź do cesarza, on WP. ż ą d a ”. — J a kieruję konia ku cesarzowi, aż tu p rz y p ad ają do m n ie pułkow nik Krasiński, Delaitre, wołając:

„Co ty robisz! gdzie jedziesz!” J a o d p o w iad a m , ż® cesarz k^zał m n ie w o ł a ć . — Milczenie, zadzi­

wienie — a ja sto ję na koniu przed ce sarz em i salutuję go p ałasz em . On s p o g lą d a z dołu do góry na m n ie i głosem surow ym pyta: Kto jesteś O dpow ia d am : „D ow odca 1-szej k o m p a n ji regi m e n tu sz w o le ż e ró w ”. — Ma to cesarz: A, dobrze, i d otykając ziemi palcam i prawej ręki, mówi do m nie: Pan tu, tu u szyku j swoją kompanją przedcmną. J a w racam do pułku i k o m e n d e r u ­ ję mojej kom panji: „Czwórkami m a r s z ”! P rzypa­

dają d o m n ie szefowie szw adronu, Łubieński, Pac, myśląc, ż e m d o s ta ł p o m iesza n ia zmysłów. „Co ty ro b isz?” wołają. — J a do nich: „Pełnię rozkaz

c e s a r z a ”. Znow u m ilczenie i zdziwienie. — J a przy­

pro w a d zam k o m p a n j ę i szykuję ją, nie bez m i ­ gów cesarza, gdzie m a m s tanąć, i w yrów nyw am ją przyzwoicie; g d y m uszykow ał k o m p a n j ę 1-szą, posyła c e sarz g e n e r a ł a D u ro sn e l po Szeptyckiego, d o w ó d c ę 5-ej k o m panji. Gdy t e n przybywa przed cesarza, w skazuje m u N a p o le o n n a n a s i mówi:

Widzisz kompanję 1-szą, uszyku j że się przy niej w linji; co gdy S zeptycki uskutecznił, dał rozkaz przez g e n e ra ła a d ju ta n ta , żeby cały pułk s to so w ­ nie do s tan o w isk a 1-go s z w a d ro n u uszykował się.

Siedzieliśmy na kon iach oczywiście z d o b y ­ łem! pałaszam i. W t e m v oła N a p o le o n na puł- l o w n i k a Krasińskiego: Kaź pułkowniku z koni z s ią ś ć— Krasiński k o m e n d e r u j e p ospiesznie: „Z ko­

n i”, nie kazawszy w przód poch o w ać pałaszy, co jest u c h y b ie n ie m k rz yczą cem w regulam inie. D o­

p iero m y p o d w ła d n i m u sieliśm y każdy o so b n o k o m e n d e r o w a ć do s c h o w a n ia pałaszy, a p o te m d o zsiad a n ia z koni. flle nie d o ść na tem... G dy­

ś m y z siedli z koni, pokaz ało się, że nie j e s te śm y w szyku lustracyjnym , ale w bojowym... Znowu gniew cesarza, znow u zwłoka, a Kozietulski, F ra n ­ ciszek Łubieński mój k apitan, i inni ra n n i ofice­

rowie, v,idząc, że się zai csi na burzę... gdzieś p o ­ chowali się I znikli.

Ustawiłem więc k o m p a n j ę czem p ręd z ej w szy­

ku lustracyjnym i s ta n ą ł e m na sa m e j onej p r a ­ wem skrzydle, pieszo, trzy m a ją c za s o b ą k o n ia w s e re g u , o cu glach przez lewe ra m ię na p ie r­

siach w lewej ręce, w e d łu g r e g u la m in u , a p ra w ą rę k ę prz y k ła d ając do czapki.

N adchodzi N a p o le o n , za nim gen e rało w ie służbowi, pułk o w n ik Krasiński, m a jo r Delaitre, szef szw a d ro n u Ł ubieński — zaś z g ra d u s ó w (ze stopni) p rz e d p a ła c o w y c h p rz ypatruje się św ietny orszak sztabow y i m n ó s tw o g e n e ra łó w za granicz­

nych, bo było zaw ieszenie broni.

N a p o le o n idzie p ro s to na m n ie i stanąw szy prz ed em n ą, pyta surow o: „Pan dowodzisz kom- panją"?— „Tak jest, Naj. P a n i e ”.— „W idu ludzi p rzy­

to m n y c h — „84”. — Wiele zabitych?„ W s k a z a łe m li­

c z b ę . - Wiele rannych?" „ty le”.— Wiele w marszu pozo­

stałych?” — „ ty le " .— Wiele w zakładzie weFrancji?" —

„tyle” — „Jaki ogół ludzi i koni?" — „tyle”. Te p y ­ tania n astęp o w ały t a k p rę d k o , j e d n o p o dru g iem , że trz e b a było być d o b rz e p rz y g o to w a n y m i p o ­ siadać język francuski, aż eby c e s a rz a nie zniecier­

pliwić. Istotnie nie wiem , coby się było stało, g d y ­ by F ranciszek Ł ubieński, który się jąkał i nie był koniecz n ie m o c n y w e trancuzczyznie, był t a k n a ­ gląco n ag a b y w a n y . Z d a je się, że cesarz był za dow olony m o im s p o s o b e m o d p o w iad a n ia , rów nie p rę d k im ja k je g o p y ta n ia , bo spoziaiał na m nie z n a tę ż e n ie m , i j a k ie m ś u p o d o b a n i e m , z k tó reg o wynikło, że w d o b ry m wcale h u m o rz e rzecze do m n i e . —To dobrze, zobaczm y teraz książki: — Na to ja: „Nie m a ich, Najjaśniejszy P an ie!” — Ja k to, nie­

m a ic h ?— »Nigdy nie było, Najjaśniejszy P a n i e ”! — Jak to, Loubiński (Łubieński)to twój szwadron, a nie­

m a książek? — Na t > Łubieński, k tó re g o N a p o le ­ on znał bliżt j, a który nie był p rz yjacielem K rasiń­

skiego, od p o w iad a : „N ajjaśniejszy Panie! Nie ja dow odzę r e g i m e n t e m ”. Tu N apoleon, dom yślając się, że ch c ia n o szkodzić K rasińskiem u, k tó re g o on lubił, przywołuje m a jo ra Delaitre, i już pełen g n i e ­ wu, krzyczy n a niego: Cóż to, pułkowniku Delaitre!

J a P a u poruczyłem utworzenia tego regimentu i zostawiasz go bez książeczek. Cóż to sobie m y ś­

lisz, że to ja chciałem mieć p u łk Arabów (un po- uik d ’Arabes)". To powiedział N ap o le o n , m ies za­

jąc wyobrażenia kozackie z egipskiem i, dlatego, że

58

znał Delaitra ja k o a d ju ta n ta Klebera, i poruczył mu był dow ó d z tw o M am elu k ó w , nim go a w a n s o ­ wał na m a jo r a do n a sz e g o pułku. Delaitre coś prz eb ąk n ą ł na uniew in n ien ie się ze stro n y kosz­

tów formacji pułk u i t. p. tak, że N a p o le o n , o p u ś ­ ciwszy go, zwrócił swój p o d w ó jn y gniew n a in t­

e n d e n ta D aru, k tó ry był i n s p e k to re m g enerał nym gwardji. T eg o więc kazaw szy w o k a m g n ie ­ niu d o siebie przywołać — a był to p a n o rd e ro w y z gw iazdą na piersiach — N a p o le o n , tu p ią c n ogą, krzyknął n a niego: C zy to tak administruje jego wojskami, żeby regiment jego gwardji b y ł bez k sią ­ żeczek? i t. d. Daru chciał coś odpowiedzieć...

ale u niesienie N a p o le o n a wzrastało coraz b a r ­ dziej i krzyknął: Odprowadzić tego nędznika z oczu moich)! Nieć!) go nie widzę! od w ra cają c się roz g n ie w an y ku n a s z e m u pułkowi, te s a m e słowa powtórzył: precz z nimi, niecf) się na niclj nie patrzę!., flle w tem , kiedyśm y dosiedli koni i czwórkam i w pra w o g a lo p e m przez pierw szą boczną b r a m ą wylecieli w o k a m g n ie n iu , N ap o le o n , ten d o p iero t a k srogi N a p o le o n — czyli raczej pan swoich zmysłów — widząc, że wielu zagranicznych mężów patrzało się z bliska na tę s cenę, p o w ra ­

ca ku pałacowi, u ś m ie c h a ją c się cały i odzywa się do za g ran icz n y ch g en e rałó w : Ci ludzie tylko się bić umieją. O tóż to pochw ała d o z a n o t o ­ w a nia s o b ie k aż d e nu p o to m k o w i tych o c h o t n i ­ ków, co służyli w gwardii N a p o le o n a, a którego słowa p rz e k a z u ję pam ięc i czytelników m oich żoł­

nierskich w sp o m n ie ń .

N a p o le o n isto tn ie sądził, że n asz e o p ó ź n i e ­ nie i n ie f o r e m n e w y stąp ien ie nie pochodziło z nie- wyćwiczenia w m u sz trz e ,ale z natło k u i ciasnoty na dziedzińcu s c h ó n b r u ń s k i m ; d la te g o zaraz n a ­ zajutrz, czy d ru g ie g o dnia, przysłał do nas g e n e ­ rała D urosnel ja k o i n s p e k to ra i nauczyciela m a ­ new rów; te n ż e z zadziw ieniem spostrzegł, że my pod w z g lę d e m m a n e w r ó w nie mniej u m iem y, niż każdy pułK inny gwardji ko n n j. Zaś co się ty ­ czy książeczek, rzecz się ta k miała: r.rasiński, gdy N a p o le o n w k a m p a n j i pruskiej, za protek c ją k się ­ cia A leksa ndra S apiehy, przeznaczył go n a puł­

kownika m a ją c e g o się tworzyć pułku gwardji k o n ­ nej polskiej, z chełpliwości jt m u, a p ra w d ę po- wied?iawszy, n a d to wielu z nas właściwej, ośw iad­

czył, że ta fo rm a cja będzie kosztow ała nic, a bo b ardzo mało, bo m łodzież polska, w ezw ana do

60

gwardji N ap o le o n a, będzie ze w szech stron d a w ­ nej Polski g arn ęła się na wyścigi o s voim k' sz- ci'-. S tosow nie do te g o d a m y warszaw skie zajęły się wzorami haftów dla naszych m u n d u ró w . W s k u ­ tek tei chełpliwości powiedział N a p o le o n w de- i krecie z d. ^-go kwietnia 1807 r., w F in k e n stein wydanym, w artykule szóstym , że siw o leże ry polskie b ę d ą nr-ieć tę s a m ą płacę, co strzelcy konni gwardji — to je st 25 soldów francuskich dziennie.— Zaś w arty k u le s ió d m y m d „ d a ł, że koszt pierw szego e'<wipowania, tym , co nie mieli dostatecznych fu n d u sz ó w w łasnych, p o t r ą c o n / b dzie aż do u m o rz e n ia z żołdu, licząc po 15 s o l ­ dów dziennie.

Z te g o pow o d u więc m ajorow ie o rg a n iz a to ­ rowie pułku, D elaitre i D a u ta n c o u r t nie z a p ro ­ wadzili książeczek z przyczyny, że żołnierzom r i e 25 soldów, ja k gaża p i w i n n a była wynosić, ale tylko 15 soldów wypłacali; a że od s a m e g o zawią-

zmj organizacji o ddziały pułku ciągle były w r u ­ chu w ojennym , t a k d ale e, że d o p ie ro p o d Wa- gram cały p u łk wystąpił p oraź pierw szy razem , i to jeszcze nie zupełnie, więc m a jo r Delaitre słusznie s ę wytłómaczył, dla czego Cesarz nie

znalazł k siążeczek na rewji. M usieliśmy zatem w s ta n o w is k a c h w L an z en sd o rf pisać książeczki dzień i noc, w czem m n ie w k o m p a n ji 1 ej d o p o ­ m a g a ł m ój naów czas w achm istrz szef M alinowski—

późniejszy k ap itan a d ju ta n t m ajo r pułku.

Gdy n a k o n ie c g e n e r a ł D urosnel zdał ra p o rt cesarzowi n a jp o c h le b n ie js z y o pułku, że w nim znalazł d u c h a n ajle p s z e g o , u m i e j ę t n o ś ć m a n e w ró w i p o rz ą d e k nic nie zo s taw iający d o życzenia, N a­

po leo n kazał znow u c a łe m u pułkowi wystąpić p rzed siebie na parad zie w S c h ó n b ru n n w obec tych s a m y c h widzów swoich i za g ran icz n y ch , któ ­ rzy byli ś w ia d k a m i n a s z e g o niby u p o k o rz e n ia na p o p rz ed n iej rewji. W ystąpiliśm y więc w okazełej postaw ie, N a p o le o n w yszedł do nas, u ś m ie c h a ją c się, i nie w dając się już w ż a d n ą inspekcję, k a ­ zał n a m przed s o b ą defilować p l u to n a m i i d aw ał oznaki sw ego z u p e łn e g o zadow olenia. J a k o ż wkrótce o trzym aliśm y ró ż n e nagrody: krzyże legji honorow ej i d o ta c je wieczyste; ja sam d o s ta łe m d o iację 500 franków w ieczystą na M onte di Mi- lano, która mi sk u tk ie m w ypadków późniejszych przepadła. Inni p o dostaw a li ta k o w e na k a n a ł . c h francuskich, które po dziś dzień istnieją.

62

Cesarz. Rys. C aran d ’Ache.

5. ROK 1812.

R E W J A W P A R Y Ż U 22 M A R C A 1812 R O K U . Z p a m ię tn ik ó w g e n . H. B randta.

...Około godziny 10‘/2 otrzym aliśm y rozkaz u d a ­ nia się d o Tuileries i ustaw ienia się na placu Ka­

ruzelu. Poszliśmy t a m przez ulicę St. H onore, Nie m ożna powiedzieć, żeby n a s z p o c h ó d odb>ł się w porządku; szeregi łam ały się co chwila i m u ­ sieliśmy zadow olić się te m , że p o m i m o tylu p rz e ­ jeżdżających wozów i pow ozów u d a ło n a m się utrzym ać jaki taki szyk w ojskowy. Z astaliśm y już

plac pszepełniony w ojskiem , ale zdołaliśm y się ustawić w p orządku.

Cesarz już rozpoczął przegląd. Cisza była i nastrój uroczysty, kiedy niekiedy tylko słyszeliś­

m y okrzyk: „Niech żyje c e s a r z ! ”. Na lewo od nas ustawili się g re n a d je rz y starej gwardji. Byl jasny dzień m arcow y i przygrzewało słoń* e. Z jed- d e g o b alk o n u d a m y i p an o w ie przyglądali się p a ­ radzie, a oficerow ie gwasdji pokazyw ali n a m c e ­ sarzową, księżn ę M ontebello i inne panie, w ysła­

wiając ich p iękność. Z p o ś ró d m ężczyzn z a u w a ­ żyliśmy posła rosyjskiego. Rozm awiał on z p a ­ niam i i z d a w a ł o się, że nie zw raca uwagi na o d ­ byw a ją cą się p arad ę.

C zekaliśm y już blisko godzinę, kiedy rozległo się negle: „Ba^cz o ś ć ”.

W tejże chwili ujrzeliśmy cesarza, zbliżające- się do p ra w e g o skrzydła w towarzystwie m arsz ałk a b e r th ie ra , g e n e ra ła Chłopickiego, gen. K rasińskiego kilku innych gen e rałó w i 3 czy 4 ad jutanlów . S p ra w ­ dził równanie, zadał kil-a pytań, zwrócił się do gen. C hłopickiego z pochw ałą dla w ojska i z a ż ą ­ dał p rz e d s ta w ie n ia spisu tych, któr/y zasługiwali na ordery, p o leca jąc je d n o c z e ś n i e wyrazić całej dywizji swe zu p e łn e zadow olenie.

64

W n iecałe pół godziny ukazał się cesarz przed fro n te m n a sz e g o b ataljo n u . Nie m ów iąc słowa, szedł wzdłuż k o m p a n ji g re n a d je ró w , a po jej przeglądzie w szedł w o d s t ę p p o m ięd zy 3-cią a 4-tą k o m p a n ją . Na p ra w e m skrzydle 4-ej k o m ­ panji p rz y s ta n ą ł i za d ał kapitanow i R azow skiem u, n a s z e m u czarnoksiężnikow i, j e d n o za d ru g ie m dwa pytania: z których s tr o n Polski jest ro d e m i jak d a w n o i-łuży. Stary k a p ita n t a k się zmie- s z a \ że odpow iedział na p ierw sze p y tan ie dopiero, gdy ceserz już odszedł. N a p o le o n , nic nie m ówiąc, zbliżył się szybko do sto jące j z tyłu kom panji,

W n iecałe pół godziny ukazał się cesarz przed fro n te m n a sz e g o b ataljo n u . Nie m ów iąc słowa, szedł wzdłuż k o m p a n ji g re n a d je ró w , a po jej przeglądzie w szedł w o d s t ę p p o m ięd zy 3-cią a 4-tą k o m p a n ją . Na p ra w e m skrzydle 4-ej k o m ­ panji p rz y s ta n ą ł i za d ał kapitanow i R azow skiem u, n a s z e m u czarnoksiężnikow i, j e d n o za d ru g ie m dwa pytania: z których s tr o n Polski jest ro d e m i jak d a w n o i-łuży. Stary k a p ita n t a k się zmie- s z a \ że odpow iedział na p ierw sze p y tan ie dopiero, gdy ceserz już odszedł. N a p o le o n , nic nie m ówiąc, zbliżył się szybko do sto jące j z tyłu kom panji,

Powiązane dokumenty