• Nie Znaleziono Wyników

SZW ADRON PRZYBOCZNY

PO BITWIE POD PROSKą IŁfiW ą

SZW ADRON PRZYBOCZNY

Ze w s p o m n i e ń płk. R. Niegolew skiego.

Po przybyciu do Francji s k ie ro w a n o n a s na Chantilly. N ieb a w em w ysłano n a s do B ayonne, d o k ą d miał przybyć cesarz, który za k u p ił pałac Marrac, kazał wyciąć o k a la ją c e go o g ro d y i u m i e ś ­ cić ta m sw oją głów ną Kwaterę. Przymaszerowaliś- my, by pełnić słu żb ę przy b o k u cesarza. Nasz szw adron o bozow ał o ćw ierć mili o d m ieszkania c e sarsk ieg o , w ogrodzie. S łu ż b ę p rz yboczną p e ł­

nił co dzienie inny pluton. Zaraz w pierwszych dniach cesarz kazał szw adronow i siąść na koń dla odbycia przeglądu.

S ta n ę liśm y w szyku bojow ym w ogrodzie.

Cesarz przybył w m u n d u r z e g re n a d je ró w w o t o ­ czeniu g enerałów , wśród których znajdow ał się koniuszy cesarza, g en . Durosnel. M ajor Delaitre, który nam i dowodził, na rozkaz cesarza kazał n am wykonać nie p a m i ę t a m już jaki zwrot.

Czy to z n iezn a jo m o ś c i — gdyż na te o rję m i e ­ liśmy b ard z o m ało c z a s u ,— czy też nie słysząc k o ­

m e n d y , gdyż m a jo r m iał głos bard zo słaby, zła­

m aliśm y szyk w praw o i w lewo. Cesarz skrzywjł się, nie o k a z u ją c je d n a k gniew u, rzekł tylko: * Oni nic nie um ieją”, p o c z e m zawołał gen. D urosnel i rozkazał: „Durosnel, oddaję panu tyci) młodzień­

ców; naucz icb obrotów, ale będziesz m usiał zacząć od szko ły żołnierza”.

D urosnel zajął się nam i szczerze i z całą akuratnością, ju i nie jak gen erał lecz jak instruk­

tor; brał po kolei k ażd ego oficera, a potem i żoł­

nierza, b y ich nauczyć siodłania koni i nazw fran­

cuskich każdej c /ę śc i półszorków.

P a m ię ta m , ja k w kilka ty godni później daliśm y cesarzowi s p o s o b n o ś ć d o p o pra w ienia opinji o nas.

W p a rę dni po przybyciu króla hiszpańskiego, F e rd y n a n d a VII, do B ay o n n e , w y buc hnął n o c ą p o ­ żar w różnych częściach m iasta. Rozeszła się p o ­ głoska, że o gień podłożyli H iszpanie i że miało to być h a s łe m d o rzucenia się na m iasto, do p o j ­ m a n ia i z a m o r d o w a n ia c e sarz a, oraz d o uprowa- w a d z e n ia F e rd y n a n d a . Tej sa m e j nocy byłem w łaśnie na służbie w p ałac u; mój p lu to n zakw a­

terow ał się w oberży naprzeciw pa ła c u . D o sta łe m rozkaz, s ta n ą ć z żołnierzam i p rzed p a ła c e m , co

w ykonałem niezwłocznie, zostaw iając n aw et t r ę b a ­ cza, k tórego nie m o g łe m się d o b u d rić . Cesarz wyszedł na taras, a widząc mój plu to n w szyku bojowym, z sza blą w ręku, krzyknął na g re n ad jeró w i strzelców gwardji, którzy d o p iero wychodzili z nam iotów:

„Jeszcze siedzicie w namiotac/p, brodacze- A te gołowąsy są ju ż na koniacl)!’’

P o te m , zbliżając się do m nie, spytał:

Macie naboje?

— Nie m a m y , Najjaśniejszy Panie.

To dobrze.

(C oby n a m przyszło z nabojów , gdy skałki naszych k arabinków były z drzewa).

Później, p a m ię ta ją c o naszej niezręczności, a chcąc p rz e k o n a ć się s a m e m u o o b e c n y m stan ie n a ­ szego wyszkolenia, s ta n ą ł na dw a kroki p rz e d e m n ą , frontem do p l u to n u i rzekł do mnie.

Każ otworzyć szeregi.

Cesarz stał tak blizko piersi końskich p ier­

wszego rzędu, że chcąc w y k o n a ć t e n ruch, m u ­ siałbym go obalić:

Nie tr a c ą c j e d n a k głowy, k o m e n d e ru ję :

W tył! Otworzyć szeregi! M arsz!*)

Cesarz prz esze dł w ów czas m iędzy szeregam i, kezał je z a m k n ą ć i wrócił d o pałacu. P ó łk o m p a n - ja gre n ad jeró w , p ó łk o m p a n ja strzelców i m y sta- 1 śm y przeszło god zin ę przed p a ła c e m i d o piero k iedy stw ierdzono, że p o ż a r powstał tylko przy­

p a d k ie m , o d e s ła n o n a s n a p o p rz e d n ie stanow iska, -W godzinę p o t e m służący cesarza przyniósł mi kilka koszów wina i różne przysm aki, ze słowami:

Cesarz p rzy sy ła to Panu dla orzeźwienia".

Było te g o tyle, że za p ro siłe m kpt. D z ie w a­

n ow skiego i inn y ch towarzyszy z ob o zu do udzia­

łu w uczcie, ja k ą mi zgotow ał cesarz.

PRZED SO M O -SIER Rą.

Ze w s p o m n i e ń płk. N iegolew skiego.

30 listopada 1808, n a d ra n e m , spostrze gliśm y cesarza, ja d ą c e g o k o n n o . Nie wszyscy jeszcze oficerowie pow staw ali ze sn u . P orucznik Stefan Krzyżanowski spał ta k tw ard o , że ledwie m o g łem go d o budzić. Przeczuwał widać, że będzie to jeg o

*) Odpowiada to obecnej naszei kom endzie: „Drugi rząd X kroków cofaj — m arsz!”

32

ostatni sen przed s n e m wiecznym , w któ ry p o ­ grążyć gó m iała śm ie ić b o h a te r s k a . C esarz udał się n a p r z ó d ku g ó ro m i bada ł te re n . Powracając, zsiadł z k o n ia i usiadł na s ołku przy ogniu, który tiił się p o d drz ew em

J a k mi o p o w ia d a n o , je d e n z naszych szwo- leżerów chciał przecisnąć się przez orszak < es rski do g rz ejące g o się N a p o le o n a , po ogień do swej fajki Zatrzymali go oficerowie. Cesarz spostrzegł to i rzekł:

Pozwólcie mu.

Szwoleżer wziął o g ie ń i chciał odejść; ofice rowie zwrócili m u uw agę, ?e powinien podzięko wać N ajjaśn ie jsz em u Panu. f\'e żołnierz, wiedząc, że nie s taliśm y bez celu p o d g ó ra m i o trzy k ro­

ki od wroga, w skaz ał palce m na wąwóz i odrzek!

tylko:

N a co dziękować tutaj! Tam mu podziękują!

Dla nas, którzy znaliśm y dobrze c h a ra k te r Napoleona, nagłość jeg o decyzji i w a g ę, jaką przy­

pisywał przypadkowi, możliwe je st przypuszczenie, że ta m ę s k a odpow ied ź szw oleżera wzbudziła w d u ­ chu N a p o le o n a myśl, by ją wystawić na próbę.

Kapelusz Cesarza.

4. ROK 1809.

W K flM PflN JI NADDUNRJSK IEJ.

Z p a m ię tn ik ó w gen. D. C hłapow skiego.

Cesarz wyjechał 13 kw ietnia o 4-ej z ra n a z Paryża. S ta n ął 15-go w D o na uw órth. My za nim 16-go. Nazajutrz g łów na k w a te ra była w Ingol- stadt. Po d ro d z e uw a żałem , że linja n a d rzeką 34

Lech była świeżo ufortyfikow aną, a w ięc cesarz, choć miał zapew n ie nadzieją, że spiesznie p o stąpi naprzód, zabezpieczał s o b ie odwrót.

Przybywszy d o Ingolstadt, zaraz o b sze d ł s t a ­ re fortyfikacje m i a s t a i rozpocząć n o w e roboty dookoła nich nakazał. M ając w tej chwili słab sze siły od flustrji, niewątpliwie do o d p o rn e ] w ojny się przysposabiał. G d yśm y chodzili p o w ałach usłyszeliśmy m o c n ą k a n o n a d ą ku R atyzbonie. Nad wieczorem s a m y m przybył oficer o d m arsz ałk a Davouta z d o n iesien iem , że się re jte ru je p rzed całą a rm ją arcyksiącia Karola, że zostawił w R a­

tyzbonie 3000 piechoty, k tóre się p o d d a ć musiały, ale przez to zyskał dzień rra rs z u , gdyż ow e 3000 przez cały dzień zatrzym ały nieprzyjaciela, n a r e s z ­ cie, że a rm ja b aw arsk a p o b itą została i spiesznie się cofa.

O pierwszej w nocy kazał m n ie cesarz p rz y ­ wołać, a g d y m przyszedł, usiąść przy stole i od- rysować sobie z je g o szczegółowej karty na p r z e ­ zroczystym p ap ierze d ro g ą z Ingolstadt do Pfaf- fenhofen. P o te m rozkazał mi wziąść szw a dron z re g im e n tu strzelców k onnych w irtem berskich, który przy nim pełnił służbę w braku gwardii, k t ó ­

ra d o p ie ro z Hiszpanji m aszerow ała, i wyruszyć zaraz na r e k o n e s a n s ku P faffenhofen, ostrożnie się przybliżając, bo mówił, że d o ty c h c z a s Austr- jacy t a m stoją i z a p ew n ie ku Ingolstadt pafrole wysyłają, lecz d o d ał za azem , że m a rsz a łe k Mas- s e n a m a s z e ru je z A u g s b u rg a na P faffen h o fe n i ma rozkaz a t a k o w a n ia lewego skrzydła a u s trjac k ieg o p od d o w ó d z tw em arcyksięcia Ludwika te g o s a m e ­ go dnia o 8-ej z rana. Z Ingolstadt d o Pfaffenho- jest cztery mil niem ieckich*).

W iedziałem , że w ia d o m o ść o przym aszero- w aniu m arsz ałk a M asseny do P faffenhofe n i=y 1 a p o ż ą d a n ą cesarzow i i że na nią w In g o lstad t czeka.

Prosiłem wit,c m a rs z a łk a o d o b re g o konia, które- g o b y m przym ęczyć mógł. Kazał mi dać j e d n e g o ze swoich a d ju ta n c k ic h i o r d o n . nsa, ale ten nie m ógł podążyć za mn ą , bo w m niej \ tk godzinę p rz e b ie g łe m do p l u to n u , g ^ e na m n ie Koń d o ­ bry w irtem b e rg ki czekał. S ta m tą d rączo p r z e m ­ k n ą łe m d o tych irzech plutonów , z k te re m i byl rot- mi tr/. Ten dotyla byt grzeczny, że mi sw ego w łasn e g o , z dwóch najlepszego, przygotow ał, i ym s p o s o b e m , gay ta m j a d sc , 4-ry godziny z Ingolstadt do Pfaffenhofen cp otrzebow łem , w pow rocie dwie

*) A utor pojechał do m arszałk a M asseny.

36

mi wystarczyło, i s k o ro s t a n ą łe m p rzed ce sarz em , pierwsze jeg o słowo było: „Cóżeś napotkał na dro­

dze, żeś dojechać nie m ógł?”. B ardzo był kon- tent z w iadom ości, że k o rp u s M asseny jest już w Pfaffenhofen. Była 10 z ra n a, kazał mi s p o ­ cząć, ale po d w óc h go d zin ac h m u s ia łe m p o s p ie ­ szyć za cesarzem , b o po o d e b r a n e j wiadom ości o M assenie zaraz wyruszył d o armji bawarskiej, której dow ództw o o d d a ł m arszałkow i Lefebrre, gdyż pod k o m e n d ą n a s tę p c y t r o n u baw arskiego, księcia Ludwika, p o b itą została przez ftustrjaków . Skoro przybył d o ich obozu, kazał oficerów zebrać, sa m jeden z księciem i kilkom a ich g e n e ra ła m i, między którymi byli W red e i Roy, wszedł w kolo u fo r m o ­ wane i prosił księcia, a b y im tłom aczył na nie­

mieckie, co on po fra n c u sk u powie. Dosłyszeć nie m ogliśm y poza o b s z e rn e m stojąc kołem , te m mniej, że książę Ludwik d o ść m o c n o się jąka.

Potem dow iedzieliśm y się, że im mówił, iż dla nich przybył, aby uwolnić kraj ich od napaści austrjackie j, że ich, B awarów, zaprow adzi do Wiednia, ale potrzebo, żeby się lepiej bili. Po tej m owie kazał ca łe m u obozowi s t a n ą ć do broni, uformować k o lu m n y i n a p r z ó d m asze ro w a ć. Sły­

chać b o w ie m było o pół mili lub milę na p rz e­

dzie o d R atyzbony d o ść g ę s t e strzelanie ręcznej broni, a n ie k ie d y strzały działowe.

C esarz z n a m i wszystkimi ruszył g alopa do kaw alerji baw arskiej, k tó rą w pół godziny d o g o ­ niliśmy. Było jej 6 re g im e n tó w z artylerją k o n ­ ną, ale w idać było p o niej dem o ra liz ację, flrty- lerja strzelała z bardzo d a l e k a d o jazdy austryjac- kiej, k tó ra w d w ó c h k o lu m n a c h , p o p rz ed zo n a li­

cznymi fla n k ie ra m i (najw ięcej ułanów), śm iało n a p r z ó d p o s tę p o w a ła ku B aw arom . Działo się to m iędzy T a n n i A b e n sb e rg . Lecz n ie b a w e m z le­

wej strony o d drogi z In g o lstad t ku R atyzbonie dywizja p ie c h o ty fra n c u sk ie j i b ry g a d a kirasjerów francuskich d*ły inny o b ró t rzeczy. S koro kaw a- lerja a u strja c k a s p o s trz e g ła kirasjerów francuskich, zaraz zwinęła flankierów i za p ie c h o tę co fać się poczęła. Kirasjerskie r e g im e n ta rozwinęły się kłu­

s e m . Pole nie było dla nich k o rz y .tn e , bo całe k rzakam i okryte. Kiedy p rz e to ku ftu s trja k o m ruszali, zdaw ało się, j a k g d y b y atakow ali nie w lin- ji, ale po tyraljersku. W padli je d n a k na piechotę a u s t r j a c k ą ta k gwałtownie, że o n a *ani się spo- działa, b o z a m ia s t u fo rm o w a ć się, m ając jazdę

za sobą, p o m ię s z a ła się i to do t e g o sto p n ia , źe i jazda b aw ars k a p a t r z ą c na a ta k ta k śm iały, n a ­ brała o tu c h y i ścigać Mustrjaków poważyła się.

Kirasjery i Bawary zaczęli niewolników pró wadzić o b o k ce sa rz a , n ajw ięcej z piechoty. Ce­

sarz na o t w a r te m polu zsiadł z konia i o g ień k a ­ zał rozpalić, już b o w ie m dzień się kończył. N a ­ deszła d ru g a dyw. D a v o u ta i k o lu m n a m i p rz e m a sz e ­ rowała tuż przed c e s a r z t m . Żołnierze, poznawszy go, a myśleli, że był jeszc ze w Hiszpanji, takie poczęli wznosić wiwaty, jakich jeszcze nie słyszałem . W tejże sa m e j chwili k ilk u n a stu kirasjeró w prz e­

prowadzało z drugiej strony c e sa rz a całą k o lu m n ę niewolników, około 5000 ludzi, p o m ięd zy nimi viielu oficerów, których n a d s a m y m w ieczorem zabrano. D ostał się ta k ż e do niewoli p u łkow nik sztabu g e n e r a ln e g o , k t ó r e g o przyw iedziono przed cesarza. Cesarz kazał m u usiąść przy sobie i zaczął go wypytywać o stan o w isk o i siłę k o rp u s ó w a u s tr ­ iackich. O d p o w ia d a ł z początku, ale p o t e m rzekł, że nie m o ż n a żądać, ab y oficer sztab u in f o r m o ­ wał nieprzyjaciela. N ie obawiaj sią Pan, rzecze cesarz, wiem i tak wszystko, i zaczął szybko z największą d o k ła d n o ś c ią w y m ie n ia ć stanow iska

k o rpusów i pułki, z których się składały. Zdzi­

wiony Mustrjak, że oficer na forpocztach tak inform ow any, rzekł: „Z kim m a m h o n o r" ? Na to cesarz podniósł się tio ch ę, i chylił k ape lusz a i od- izekł: Monsieur Bonaparte. W czasie tej roz­

m ow y p ie c h o ta fran cu sk a t a k g ło śn e okrzyki wy­

daw ała. Piękny to był obraz, z je d n e j strony p ie c h o ta fr a n c u s k a , pełn a zaufania i un esie- nia dla ce sa rz a , żw awo naprzód p o s tę p u ją c a — z drugiej — k o lu m n a niewolników, z których część jedna, t a k się n a m przynajm niej zdaw ało, ró w ­ nież h u c z n e krzyczała m u wiwaty...

Cesarz, wysyłając m n ie do D avouta, powie dział mi: O 8-ej zrana wyekspedjowałem z pola adjutanta m arszałka Davout i, twego rodaka, ale [ zdawało mi się po jego minie, że on tak prędko nie dojedzie, ale choćby i dojechał, to dobrze, że m arszałkow i opowiesz wzięcie Landsbutu i roz­

sypkę a rcyksięd a Ludwika. W pierwszej wsi, ■ o trzy ćwierci mili od L a n d s h u tu , za je chałe m do sołtysa, by mi dał przew odnika na blizszą d ro g ę do Eckm uhl. Sołtys, d o k tórego przy oknie z k o ­ nia m ów iłem , p o kazał mi w izbie oficera ś p i ą c e ­ go na s ło m ie i mówił, że i t e n oficer obstalował

40

i pr;ev c d n ik a, ele d o p iero na 4-tą godzinę. Wsze i dłem do izby, obudziłem śp iące g o i poznałem [w nim F. P., k tó re g o to w łaśnie cesarz był rano [wysłał do D avbuta. W ezw ałem go, żeby ze m ną jechał, ale on był rozebrany i odpowiedział, fże jeść w p r/ó d musi, bo całą noc jeździł. Gdy [więc p rz ew odnik s ta n ą ł p rzed d o m e m na koniu, ruszyłem dalej, a je g o zostaw iłem . Cesarz dobrze z miny osądził. Myślę, że F. P. nigdy nie miał pretensji do żołnierki. J e d y n i e z p ośw ięcenia, dość już późno w wieku, żonaty i ojciec dzieciom , przy­

łączył się był w W arszawie do sz ta b u Davouta.

Umieściłem zaś tu powyższą a n e g d o t ę tylko d la ­ tego, aby okazać, jak cesarz j e d n e m w ejrzeniem umiał ludzi osądzić, a przy n ajm n ie j o b ra c h o w a ć ich zdolności w ojskow e. Wzrok taki je s t j e d n y m z przym iotów n ac z e ln e g o wodza...

Cesarz także przed 12-ą*) przybył d o Ergolz- bach, resztę nocy przespaliśm y, a o 6-ej z ra na ruszyliśmy na R atyzbonę. Cesarz jech a ł zaraz za pierwszym r e g im e n te m strzelców k o n n y c h . O 8-ej już n a m się ukazały wieże Ratyzbony. Po w sz y st­

*) Dnia 19 kw ietnia.

kich wsiach zostawiali flustrjacy p o tro sze piechoty, Mając s a m ą kaw alerję, nie m ogliśm y więc przez wsie m aszerow ać, ale obcho d z iliśm y je po polach.

Przed sobą widzieliśmy tylko flankierów, huzarów i u łanów arcyksięcia Karola z czerw o n e m i czapkami.:

Oddziały te piech o ty austrjackiej, widząc, że wsie o bch o d z im y , rejterow aly się sp ieszn ie ze sw ą jaz­

dą. D opiero o pół mili od R atyzbony położenie otw arte i wyższe, jak dolina, w której m iasto leży, odkryło n a n za ostatn ią, dość d łu g ą wioską przed s a m e m m i a s t e m m a s ę jazdy nieprzyjacielskiej, a w pierwszej linji ułanów . Cesarz jechał po w zgór­

ku, ale dość blizko wsi, z której o g ro d ó w padło k ilkanaśc ie ku n a m strzałów. Za c e sa rz e m m a ­ sze ro w ał szw a dron strzelców kon n y ch Iinjowvch (bo gwardja była jeszcze d a le k o z tyłu). Cesarz k azał mi wziąść ta n szw a d ro n i w pa ść d o wsi.

Strzelcy m im o strzałów p iech o ty wpadli cwałem , a p o te m , z s iadając z koni, nacierali; k ilk a s e t flu- strjaków p o d d a ło się, a by 1 oni z pułku pie hoty arcyksięcia Karola. Między j e ń c a m i znajdow ał się oficer Ignacy L ed ó th o w sk i. Gdy strzelcy p ro ­ wadzili niew olników ze wsi, cesarz spostrzegł Le- d ó ch o w sk ie g o , który idąc n a s a m y m przedzie,

uderzał n a d o b n ą , m ło d zień cz ą po sta w ą , m iał p i ę k ­ ny biały m u n d u r z błękitnym k o łnierz em , a szy­

szek złocisty na głowie, wyższy od żołnierskich.

Cesarz kazał go p rzed siebie przyprow adzić i spytał, jak się nazywa. Zm iarkow aw szy p o nazw isku, że Polak z Galicji, rzekł do niego: I nacóż słu ży sz zaborcom twego kraju?. W ym ówiwszy to, uderzył konia i ruszył g a l o p e m . L edóchow ski stał t a k blisko, że k o niec c e s a rs k ie g o biczyka trafił go w szyszak i m yśląc, że cesarz rozm yślnie chciał go uderzyć, ta k się czuł o b ra ż o n y m , iż m ało z żalu się nie rozpłakał. Nie byłby zważał n a to, gdyby był wiedział tak, jak my, że c e sarz nigdy ostrogą ani łydką k onia w g a lo p nie wprowadzał, ale biczykiem zacinał. Nie m o g łe m m u narazie wyperswadować, że c e sarz nie m iał i nie m ógł

mieć z a m ia ru u d e rz e n ia go.

N a dchodziła dywizja kirasjerów , a n a jej czele b r y g a d a karabinierów . Tę cesarz zaraz roz­

winął, bo spostrzegł, że j a z d a au stry ja c k a , w k o ­ lumnie p rzed m ia s te m stojąca, pocz y n ała naprzód ku nam się p osuw ać . W n e t r e g i m e n t u łan ó w w sześć szw a dronów zbliżył się k łu se m n a 200 kroków o d k arabinierów , c w ałem a t a k przypuścił

i w pa d ł istotnie n a ich linję, ale rozbić jej nie zdołał, bo drugi pułk t u i za pierw szym p o s t ę p o ­ wał, a za nim cała dywizja kirasjerów. Wielu k a ­ rabinierów widziałem r a n n y c h lancam i, ale i uła­

nów kilkunastu spadło z koni. P rzyprow adzono między innym i p o doficera, bardzo p ię k n e g o czło­

w ieka. K arabinier ciął go tak. że między u c h e m a o kiem ra n a aż do szczęki się ciągnęła, krew po zielonym m u n d u r z e ciekła aż na ziemię, a prz e­

cież c z a p k a m u nie spadła, siadziała na głowie i to na bakier. Cesarz, widząc, że ułany austr- jackie są Polacy, kazał mi go się zapytać, czy nie wie, że o n P olskę c h c e o d e b r a ć tym , co ją rozszarpali i n a m powrócić? O dpow iedział ś m i a ­ ło: „W iem to, i gdyby do n a s z e g o re g im e n tu p o l­

ski oficer przyjechał, cały p o sz e d łb y za nim, ale w chwili, k iedy każą iść d o szarży, trze b a d o b rz e iść, żeby nie pow iedziano, że się Polacy źle b iją ”.

Po tej szarży cała kaw alerja austrjacka zrej- tero w ała się do m ia sta i za m iasto, n aw et szarża ułanów m iała niewątpliwie na celu zakryć o d w ró t całej jazdy. Cesarz zbliżył się do m iasta, stanął n a wzgórzu, s k ą d d o b rz e widać było i patrzył lu­

n e tą . Po o g ro d a c h na p rzedm ieściu trzym ali się

44

jeszcze r.elcy piesi austrjac cy i strzelali. Kula trafiła w nogę c e sa za. Zsiadł z konia, zdjęto m u but, Iwan, chirurg je g o przyboczny, przyłożył m u p laster na palec, który od u d e rz e n ia kuli był c z ar­

ny, o b w inął go, a w bucie wyrżnął dziurę, żeby go nie cisnął. Poczem cesarz wsiadł zaraz n a k o ­ nia i g a lo p e m ruszył do w ojska, które kazał b y re g im e n ta m i u fo rm o w a ć i k a ż d e m u oświadczył, iż oficerowie m ają m u w ym ienić n ajw aleczniejszego z p o m ięd zy siebie w każdym pułku. Oficerowie stali więc już na czele k a ż d eg o re g im e n tu i przed stawiali cesarzowi teg o , na Kiórego pa< ł ich wybór, a cesarz m ianow ał 90 b a r o n e m i przeznaczał do tacje. M nie i kilku oficerow o r d o n a n s u także b a ­ ronam i na .tern polu m ia n o w a ł i po 4000 fr. d o ­ chodu na d o ta c je przeznaczył.

FAŁSZYWY ADJCJTANT MARSZAŁKA

Powiązane dokumenty