• Nie Znaleziono Wyników

Napoleon w opowiadaniach żołnierzy naszych

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Napoleon w opowiadaniach żołnierzy naszych"

Copied!
116
0
0

Pełen tekst

(1)

CZYTANIA ŻOŁNIERSKIE - Nr. 12 (c).

pcliafl wopowiadjolgcts M ira nimi

Opracowali

Dr. W. Tokarz i R. C ich o w icz

Warszawa — 1921.

GŁÓWNA KSIĘGARNIA WOJSKOWA.

(2)
(3)

CZYTANIA ŻOŁNIERSKIE - Nr. 12 (c).

Napoleon v opowiadaniach żołnierzy naszych.

Opracowali

Dr. W. Tokarz i fl. C ich o w icz

Warszawa — 1921.

(4)

W y d a n e z polece n ia Sekcji Oświaty i Kultury Oddz. 111 Szt. M. S. W o jsk .— 12/IV 1921.

DRUKARNIA J . KONDECK1EGO MARSZAŁKOWSKA Na 53 a.

(5)

Medaljon B onapartego przez D avłd’a d’Ang9rs.

(6)
(7)

S P I S R Z E C Z Y . W s t ę p .

1. R ok 1806.

N a p o l e o n w P o z n a n i u

(z p a m . g en . D e z y d e re g o C hłapow skiego).

P r z e p r a w a p r z e z W k r ę

(z p a m . g e n . J ó z e f a S z y m a n o w sk ie g o ).

2. Rok 1807.

P o b i t w i e p o d P r u s k ą I ł a w ą (z p a m . g en . J ó z e fa S zym anow skiego).

P r z e g l ą d p. 2-go p. L e g j i N a d w i ś ­ l a ń s k i e j.

(z p a m . gen. H e n ry k a B randta).

3. Rok 1808.

R a p o r t u C e s a r z a

(z p a m . gen. D e z y d e re g o C hłapow skiego).

S z w a d r o n p r z y b o c z n y

(ze w sp o m n ie ń płk. A ndrz eja Niegolewskiego).

(8)

P r z e d S o m o S i e r r ą

(ze w s p o m n ie ń płk. A ndrzeja N iegolew skiego).

4. R ok 1809.

W k a m p a n j i n a d d u n a j s k i e j (z pam . gen. D e zydere go C hłapowskiego).

F a ł s z y w y a d j u t a n t m a r s z a ł k a D a - v o u t ’ a

(z p a m . g en . J ó z e f a S z y m an o w s k ieg o ).

A r e s z t z a n i e ś c i s ł y w y w i a d

(z p a m . g en . D e z y d e re g o C hłapow skiego).

P r z e g l ą d s z w o l e ż e r ó w w S c h o n b r u n n . (ze w s p o m n ie ń g e n . J ó z e f a Z ałuskiego).

5. Rok 1812.

R e w j a w P a r y ż u w dn. 2 2 m a r c a 1 8 1 2 r.

(z p a m . g en . H e n ry k a B randta).

N a p o l e o n w P o z n a n i u (z p a m . gen. H e n ry k a B randta).

P o d S m o l e ń s k i e m

U s lę p z p am . gen. R o m a n a W yLranow skięgo (Jrywek z listu gen. Jó z e fa Sowi.iskiego U stęp z paru. g en . H e n ry k a D e m b iń sk ieg o U stęp z p a m . gen. H e n ry k a B ran d ta U stę p z p a m . gen. J a n a W eyssenhoffa.

(9)

S z y n k i C e s a r z a

(? pam . płk. F ranciszka Gajewskiego).

W o d w r o c i e

(z p am . płk. F ia n ciszk a G a w rońskiego).

W g ł ó w n e j k w a t e r z e w S m o l e ń s k u (z pam . szefa s zw a d ro n u J ó z e f a Krasińskiego).

P a l e n i e t a b o r ó w

(z p a m . szefa szw a d ro n u J ó z e fa Krasińskiego).

6. Rok 1813.

R a p o r t u C e s a r z a

(z p a m . płk. J ó z e f a G rabow skiego).

P r z e g l ą d d y w i z j i D ą b r o w s k i e g o (z p am . gen. J ó z e f a S zy m an o w sk ieg o ).

P r z e g l ą d K r a k u s ó w

(ze w sp o m . g en . K lem ensa Kołaczkowskiego).

7. R ok 1814.

C e s a r z i M a z u r

(z pam . płk. F ranciszka G a je w sk ieg o ).

S p u d ł o w a n y s t r z a ł C e s a r z a (z p a m . kpt. A le k s a n d ra Fredry).

P o l a k w i n i e n s ł u ż y ć s w e j o j c z y ź n i e (z p a m . płk. Franciszka G ajew skiego).

(10)
(11)

W S T Ę P .

Postać W ielkiego C esarza F ranc uzów wyryła się nieza tartem i nigdy rysami w pam ięci wiarusów naszych. Żołnierze i dobrzy żołnierze sam i, o c e ­ nili w nim przed ew sz y stk ie m wartości żołnierskie.

Pozyskał ich s to s u n e k C esaiza do szeregow ych, n a c e c h o w a n y d o k o ń c a z j e g o s tro n y pocz u ciem braterstw a z a w o d o w e g o i św ia d o m o ś c ią teg o , że on sam wyszedł z s z e re g ó w ,—o d g ło s e m wreszcie p ro ­ stoty, jaka p an o w ała w w ojskach Wielkiej R e ­ wolucji. Zadziwiła n a s t ę p n i e ta n i e z m o r d o w a n a ruchliwość i p ra cow itość z a w odow a w cdza, który sam czuwał n a d wszystkiem , w kra cza ł nieraz w sprawy n a jd ro b n ie js z e i wszystko rozwiązywał z tą p ro sto tą i n atu ra ln o śc ią, ja k a c e ch u je rozwią­

zania n a p r a w d ę wielkie. P o c ią g n ę ła ta w yjątkow a zna jom ość ludzi i zdolność o c e n ia n ia ich, jak ą na każdym k roku okaz yw ał N a p o le o n , o d p ła c a ją c y

(12)

w d o d a tk u za lojalność, za szczerą ż o łn ie rsk ą p o ­ słu g ą tak, jak m ało któ ry z wodzów.

Nasi oficerowie p a m ię tn ik a rz e nie byli p rz e­

ważnie s ta ty s ta m i większej m iary i o g ó ln e g o s t o ­ s u n k u C esarza d o Polski nie oceniali z p u n k t u wi­

dzenia wyższej polityki, która m u siałaby stwierdzić w nim różne okresy. O d ru c h o w o czuli tylko j e d ­ no: życzliwość ogó ln ą N a p o le o n a dla s p ra w y n a ­ szej, o p a r tą na szeroko p o ję ty m in tere sie Francji sam ej. Byli d u m n i z teg o , że to oni, żołnierze Polski, walczącej o swą niepodległość, wytworzyli we Francji, ugruntow ali w J e j C esarzu t e n s za cu ­ n ek dla spraw y n a ro d u n a sz eg o , dla je g o wartości.

Dawniej było inaczej: P olskę o c e n ia n o na z a c h o ­ dzie p o d łu g szybkości i łatwości jej rozbiorów. Ich pierwszych, tych legjonistów D ąbrow skiego, o b d a r ­ tych i niezadow olonych, sejm ikują cych nieraz, ale za to nigdy nieza w odzą cych w boju — p o zn a ł i o c e ­ nił N a p o le o n w e W łoszech, w p o c z ą tk a c h swej św ietnej karjery; ich o statn ich p o że g n ał w najcięż­

szej swej niedoli, gdy złożył koronę, i patrzył na d e ­ zercję najwierniejszych. Za je g o p o m o c w o d z y s k a ­ niu niepodległości odpłacili m u lojalnością praw ­ dziwie rycerską, ta k r z a d ą w tych czasach, i głę- 10

(13)

bokiem , s e r d e c z n e m p rz y w iąza n ie m o so b iste m „Oni się uśmiechają do mnie zaw sze", powiedział raz N ap o le o n na je d n y m z p r z e g lą d ó w w ojska n a s z e ­ go w r. 1813. U śm iechali się d o n iego i z n a d grobie jeszcze, gdy brali za pióro, by spisać swe pam iętniki. Zwłoki C esarza przew ieziono już d a w ­ no z wyspy Św. H e le n y do D o m u Inwalidów;

w p a m ięc i oficerów n a sz y c h przygasło w s p o m n i e ­ nie te g o dnia 5 m a ja 1821 r., gdy to w g arn iz o n ach Królestwa K o n g re so w e g o zam aw iali so b ie u ju b i­

lerów p o k ry jo m u p ierścionki z p o d o b iz n ą Cesarza, ścią g a ją c na siebie za to kary d y s c y p lin a rn e ze strony w. ks. K o n stan teg o . O d tych chwil, od przeżyć n a p o leo ń sk ic h dzieliła ich p r z e g ra n a walka roku 1831, w której m ieliśm y żołnierzy n a p o l e o ń ­ skich, ale nie wyłoniliśmy z siebie w o d z a ze szkoły N a p o le o n a . M im o to i wtedy, n a sch y łk u życia, prz y p o m in a ją c s o b ie czasy m łodości, uśm iechali się do sw e g o C esarza.

N iechże coś z te g o j a s n e g o u ś m i e c h u d o ­ brych żołnierzy, przodków Twoich, rozjaśni dziś i Twoje oblicze, o b e c n y żołnierzu nasz, gdy weź­

miesz do ręki u stę p y ich w sp o m n ie ń , p o św ięc o n e osobie C esarza. N a u ś m i e c h ich, nazajutrz po

(14)

walce i w p rz e d e d n i u walki, s k ła d a ło się poczucie s p ełn io n ej rz etelnie posługi rycerskiej i g otow ość sp o jrze n ia n a n o w o w oczy niebezpieczeństw u;

czuli, że patrzy n a nich z z a d o w o le n ie m ten, co um iał u sza n o w ać serca g o rą c e i ch a ra k te ry silne.

W. T.

Napoleon. Posążek z bronzu.

% 12

(15)

\ ROK 1806.

NAPOLEON W POZNANIU.

Ż p a m ię tn ik ó w g en . D. C h łapow skiego.

Przyszła n areszcie w ia d o m o ś ć , że cesarz N a ­ poleon przybyw a do P oznania. W ym asz ero w ała zaraz cała n asz a g w a rd ja h o n o ro w a *) i miała stanąć za M iędzyrzeczem , ab y przyjąć go na g r a ­ nicy polskiej, ale p o d B ytyniem , g d zieśm y pod wieczór stanęli, cesarz n a d je c h a ł w no<-y i k a z a n o nam go e sk o rto w a ć , przed i za ka re tą ; strzelcom ko n n y m gw ardji, to jest pikiecie z 25 ludzi i j e d ­ nego oficera złożonej, która go d o tą d eskortow ała, kazano m a s z e ro w a ć za nam i, za p e w n e , ażeby okazać n a m za ufanie.

C ie m n a n o c była i tylko tu rb a n biały na

*) G wardja ta utw orzona została po oswobodzeniu P oznania przez Francuzów , n a rozkaz gen. Dąbrowskiego w listopadzie 1806 roku.

(16)

gł«wie m a m e l u k a R usta na, który siedział na koźle k a re ty cesarskiej, widać było — 7 g e n e r a ł e m D ą­

brow skim rozmawiał cesarz z k arety i podczas prz ep rz ęg u i p o kilka razy w drodze, poniew a ż po wielkiem błocie wolno ta k ciężkim p ow ozem j e c h a ć m u s ia n o .

S ta n ą w s z y w P o z n a n iu w g m a c h u pojezui- ckim, k a z a n o n a m 25 gwardzistów zostawić na służbie, i pokój d o b ry na do le n a m przeznaczono.

N azajutrz około 10 zra n a cesarz siadł na konia, ctfła gw ardja nasza już czekała na p o d ­ wórku; k a z a n o cz te re m ruszyć n ap rzó d przed ce­

s a r z e m ,- a reszcie za nim Cesarz prosto przez m ost, d r o g ą ku W arszawie, p o najw iększym błocie g a lo p e m d o je c h a ł d o Swarzędza, za m iasteczkiem skręcił w praw o w pole, wyszukiw ał pagórków, na których zatrzy m u jąc się, przypatrywał się n a ­ około o tw a rty m polom , j a k b y a r m ję p rz e d so b ą i wokoło s iebie widział. — Poniew aż b y łe m n a j­

częściej przy cz te rec h n a s z ,c h na przodzie, m o ­ głem m u się d o b rz e przypatrzeć, kiedy się zatrzy­

m ał i z da w ało mi się, żem g o już d a w n o był widział, t a k p o rtre ty j e g o były p o d o b n e , zwłaszcza te, k tóre go wystawiały na koniu. T ru d n o było 14

(17)

jednak koloru oczu rozpoznać, t a k byty ciągle w ruchu, że n i e p o d o b n a było im się przypatrzeć;

zdawały mi się w ów czas c ie m n e , a to z a p ew n e dla te g o , że były g łę b o k o o s a d z o n e . Później, b ę ­ dąc bliżej i c z ęsto z nim ro zm aw iając, widziałem, że były b a r d z o j a s n e . Mówiąc, n ie patrzał w oczy tem u, z kim mówił, ale na dół lub na bok, cz a­

sem tylko spojrzał p ro sto w twarz.

Powróciliśmy do m iasta około 5-tej w ieczorem.

D rugiego dn ia w yjechał znów około południa i kazał się prow adzić tak, że by zobaczyć pałac polski. Ruszył zaraz za m i a s t e m d ro g ą ku Stę- szewu g a lo p e m i nie s ta n ą ł aż w Konarzewie.

Trzeciego d n i a , , g rudnia, kazał jech a ć w przeciw ną s tro n ę N ajpr?ód około Wi^iar, ta m stawał kilka razy i okolicę przepatryw ał, p o te m polami i przez błoto, w k tó re m ledwo z koni«m nie uwiąż*, a e s k o rta za nim p rz s je c h a ć już n!«

mogła, bo n asz e konie, k o ń c e sarz a i kilku r . nerałów, którzy prz ejech a ć nie mogli, rozrobili błoto do nieprzebycia. *)

*) P rzytaczam y tu zdarzenie, k tó re m iało wpływ na służbę późniejszą autora. Gdy oficerom francuskim nie udało się przejechać przez b łotnisty rów n a łące, autor

(18)

Tak, z nam i i z d w o m a s z a se ra m i francuz- kimi, zajechał do R adojew a, przewiózł się na pro mie d o O w ińsk i ta m klasztor p róż ny oglądał.

J a k e ś m y przybyli z O w ińsk do Poznania, cesarz kazał m n ie zawołać i siąść do obiadu o b o k siebie. O próc z m n ie był tylko Berthier, szef sztab u całej armji i zajm ow ał m iejsca n r- przeciw cesarza. St t l i k by! tak mały, że tylko jeszcze j e d n a o s o l a m ogłaby się była n a p r z e c iy m n ie zmieścić; je d e n tylko s !użący stawiał na stole potraw y i co p o 'r z e b a było.

O b iad nie tiwal dłużej, jak mi się wydało, ja k pół godziny. Przez te pół godziny, cesarz pytał m n ie się j e d n a k o bard zo wiele rzeczy.

S zybko mi najprzód z a d a w a ł pytania, ja k gdybym m u zdaw ał egzam in. Wiedział już bo po d ro ­ dze był m n ie się pytał, że służyłem w wojsku p ru^kiem , więc dow iadyw ał się o nauki i o pro­

fe sorów artylerji, o jej składzie i ogółem o całii dopadł row u z okrzykiem : „U n P o l o n a i s p a s s e p a r- t o u t ” („Polak wszędzie przejedzie”) a e sa rz je g o śladem przejechał. Po pokoju Tylżyckim cesarz zażądał, ahy mu p rzysłano tego P olaka młodego „q u i p a s s e p a r t o u t ” i m ianow ał go swoim oficeiem ordynansuw ym .

16

(19)

a r m ję pruską, nare sz c ie zapytał się, ile m o ż e być Polaków w ko rp u sie, stojących jeszcze w P iu s e c h K siążęcych*) za Wisłą, p c d g e n e r a łe m L ’E s t o c q **) Na to z a p y ta n ie odpowiedzi dać nie m ogłem , a le m m u w s p o m n ia ł, że w ty m k o rp u s ie musi być Litwinów najwięcej, poniew a ż się w Litwie Pruskiej rekrutow ał, a do P ru s n ależ ało w ted y po o s ta tn im z a b o rze całe A u gustow skie. Rów­

nież n a d m ie n iłe m , że n a Litwie t ,I k o dziedzice Polacy a lud litewski. O Litwie nic nie wiedział, a i te g o naw et, ,a k im s p o s o b e m się z P olską połączyła. M usiałem m u to o p o w ia d a ć . W ogóle n a s z ą historję m a ło znał, a p r u s k ą , jak mi się wydawało, od F ryderyka II. Więc go zdziwiło, kiedy m u pow iedziałem , że w k o rp u sie pruskim , sto jący m około Królewca, służą nia Polacy lecz Litwini i Żm udzini, ale że ci, ch o ć po p o lsk u m a ­ ło m ówią, je d n a k są, jak i cała m o sk ie w sk a L it­

wa, d o Polski przywiązani. O stan ie chłopów t a k ż e się pytał. W iedziałem o d ojca m e g o , . e za polskich czasów chłopi nie byli t a k obciążeni

*) Obecne P ru sy W schodnie.

**) Jed y n y korpus, ocalały po pogrom ie arm ji prus­

kiej pod Je n ą 1 A uerstadt.

(20)

pańszczyzną. Rolnictwo było prostsze, nie tyle, prócz żniw, rąk w y m ag a ło , file gdy rząd pruski kraj zabrał, rozdał wszystkie d o b r a d u c h o w n e , k o r o n n e i staro stw a sw oim N iem co m . Ci ludzie, bardzo zaradni, powiększyli pańszczyznę, więcej dni roboczych i wiele różnych posług now ych ż ą ­ dając. Nasi obyw atele, o b a rc z e n i d łu g a m i po o s ta tn ic h w o jn a c h , z a p a tru ją c się n a now oprzy­

byłych, poczęli ich po części przy n ajm n ie j n aś la­

do w a ć.

Słuchał cesarz bard zo cierpliwie tych w szy st­

kich szczegółów, nareszc ie się o żydów zapytał.

Myślał, że oni z Azji d o n a s przybyli. O drzekłam , że przeciwnie, od zach o d u , w tedy, kiedy ich nie m ai z całej w y p ę d z o n o Europy, bo przodkow ie nasi zawsze największą mieli dla wszystkich wy­

znań tolerancję.

O pow ia dać so b ie o b sz e rn ie kazał, ja k Prusy królewieckie czyli książęce E lek to ro m B ran d e b u r- skim się dostały. Nie zn a łe m jeszcze Francji, więc nie w iedziałem , jak m a to ich in tere su ją rze­

czy obce, i d lateg o a n e g d o ty d w orów francuskich wszystkie n a p a m i ę ć wiedzą, a z historji obcych

krajów bardzo m ało znają.

18

(21)

Także łaskaw ie się zapytał o rodziców m o ­ ich, a dowiedziawszy się, że m a t k a m oja była z k ra kow skiego, pytał się o t e n kraj i uniw ersy­

tet, o k tó re g o stanie ów c zesnym m ało co wie­

działem, tylko o założeniu, o d a w n y m wpływie jego i o sporz e m iędzy J e z u i t a m i a f t k a d e m ją Krakowską opow iedziałem .

W stał o d stołu po kawie, pochw alił mnie, ż em nie pił wina, poKazał na b u telk ę, że on za­

wsze pół butelki te g o s a m e g o C h a m b e rtin pije, ale dodał, że to złe przyzwyczajenie. P o te m , prze­

c h a d z a ją c się po p o k o ju , jeszcze raz o org a n iz a­

cji w ojska p ru sk ie g o m ówił, znał ją dobrze, tylko się jeszcze pytał o szkoły w ojskow e, ja k d aleko w m a t e m a ty c e d o chodz ą; dziwił się, że n a p rz e ­ cięciach krążkowych kończą. f\ o g e o m e trji wy- kreślnej czy w iedzą? J a s a m naó w cza s nie w ie­

działem, d o p ie ro w Paryżu ją p rz e s z e d łe m . Tegoż s a m e g o wieczora, w sali o b o k p o k o ­ ju, gdzie był obiad, zebrało się wiele d a m , k tóre ze wsi poprzyjeżdżały dla p rz ed staw ien ia się c e ­ sarzowi. D ziw ne im c z a s e m zadawał p y tan ia i s p o ­ sób m ów ienia m iał urywkowy, znać, że w tej s a ­

(22)

m ej chwili gdzieśin dziej myśli je g o wędrowały Do mążczyzn, których j a s t a ł całą g ro m a d ę , wy­

stro jo n y ch w p o ń c z o c h a c h i trzewikach, powiedział, że należy im wziąść b u ty z ostrogam i.

D a n o dla n iego bal w te a trz e i cala sala b y ­ ła tak przepełniona aż n a galerje, że tylko m ałe m iejsce do t a ń c a pozostało; chodził i rozmawiał z wielu o b e c n y m i, je d n a k nic nie słyszałem , bom sią ta m nie cisnął i więcej b yłem na ulicy, ażeby nasi gwardziści nie wszyscy razem na sale w c h o ­ dzili, a koni sw ym m a sz te la rz o m nie oddawali, aby byli gotowi d o eskorty, skoro cesarz bal opu ści. Bawił je d n a k kilka godzin, aż d o północy.

W p a re dni przybył a d j u t a n t od księcia M u ­ rata z w ia d o m o ś c ią , że W arszawa zajęta. Cesarz nazajutrz wyjechał; g w a rd ja h o n o r j w a e s k o r to w a ła go trzy mile. T am ją pożegnał i kazał g e n e ­ rałowi D ąbro w sk iem u w ydać wszystkim p a t e n t a na pod p o ru c zn ik ó w , U m iń sk ie m u n a po d p u łk o w n ik a, S uch o rz ew sk iem u na m a je r a , G órz eń sk iem u , p o ­ rucznikowi z pruskich kirasjerów, i m n ie na p o ­ ruczników.

20

(23)

PRZEPRftWfl PRZEZ W K R Ę

Z p a m ię tn ik ó w gen. J. S zym anow skiego.

Aczkolwiek co tu jeszcze w s p o m n ie ć z a m i e ­ rzam, dotyczy po części m ej osoby, godziłoby się może, a b y m o t e m d r o b n e m zdarzeniu, z o p e r a ­ cjami w o je n n e m i p o z o s ta ją c e m w niejakim zw ią­

zku, nie przemilczał, gdyż n aw et G azeta W a rsza­

wska w zm iankow ała o niem , zanim jeszcze o g ło ­ si a opis bitwy pod P u łtuskiem . Rzecz m iała s ę jak następ u je : W k ró tc e po przyjeździe d o W a r­

szawy N apoleon, dawszy m arszałkow i Davoutowi rozkaz p o s u n ię c ia się ku Pułtuskowi, podąż y ł za nim osobiście pod P o m ie ch o w n a d Wkrą. S ta ­ nąwszy na m iejscu późn y m w ieczorem , zastał c e ­ sarz m arszałka, za ję tego o d b u d o w ą świeżo sp alo ­ nego przez Rosjan m o stu , k tó re g o część jeszcze trzymała się na palach. Po drugiej stro n ie rzeki obozował nieprzyjaciel. N ap o le o n naglił, by jak- najrychlej przyw rócono komuniKację z przeciwnym brzegiem, a usłyszawszy ra p o rt k o m e n d a n t a inży­

nierów, iż d o p ie ro p o upływie kilkunastu godzin może m o s t zrestau ro w a ć, zaw ołał zniecierpliwio­

ny: — Podajcież coprędzej łódką. Nieci) w nią sia da tylu ochotników, ilu się zm ieści i niech się p rze­

(24)

prawią na drugą stronę! Co usłyszawszy, k o lega mój Z iem ecki i ja, gdy czółno już s ta n ę ło u brze gu, p rzeżegnaw szy się, wskoczyliśm y w nie wraz z 5 innym i F ran c u zam i, gdyż więcej jak 7 ludzi nie m o g ło się w łodzi zmieścić, p o c z e m p rz e d o ­ staliśm y się już w nocy n a drugi brzeg Wkry, o b ­ sad z o n y przez Rosjan. O w e p r z e ż e g n a n ie się n a ­ sze nie uszło b ac zności N a p o le o n a , sto jące g o tuż przy o d p ły w a ją c e m czółenku, więc zapytał m a r ­ szałka: Kto zacz są Ci dw aj m łodzi ludzie? Są to oficerowie polscy z m o je g o sztabu, — o d p o w ie ­ dział Davout. — To dobrze — zak o n k lu d o w ał c e ­ sarz, dobrzy chrześcijanie są dobrymi żołnierzami.

Podpis Napoleona.

22

(25)

2. ROK 1807.

PO

BITWIE

POD PROSKą

IŁfiW ą.

Z p a m ię tn ik ó w gen. J . S zym anow skiego.

Po ta k wielkiej i krw aw ej bitwie*) więcej szło Napoleonow i o u trz y m a n ie się dla sławy n a p o ­ bojowisku, aniżeli o inne korzyści, tem b ard ziej, że trz e b a było p rz erz ed zo n e oddziały p rz y p ro w a ­ dzić d© porządku. Wyszedł więc rozkaz, ażeby cała arm ja pozostała na zajętej pozycji. Rozłoży­

liśmy się na ś n ieg u b ez słom y i bez żywności, zaś cesarz w s a m e j Iławie założył swą g łów ną k w a ­ terę, m im o, że m ie ś c in a ta była w przeważnej części sp a lo n a i zburzona. S taliśm y więc wszyscy na śniegu, o chłodzie i o głodzie, przez dwie doby, aż wreszcie dn ia trze ciego cała arm ia sz e m ra ć z a ­

•) Bitw a pod P ru sk ą Iław ą, stoczona przez N apo­

leona przeciw połączonym siłom prusko-rosyjskim dnia 6 lutego 1807.

(26)

częła. G łośne prz ek leń stw a żołnierzy sprawiły na m n ie, nieprzywykłego do czegoś p o d o b n e g o , tak wielkie wrażenie, iż mi włosy na głowię stawały.

Złorzeczono i wy i yślano ze wszech stron na zim ­ no, na głód, n a cesarza, a n a w e t na Boga. P rz e ­ rażony, zwierzyłem siq z m ą obaw.-} w o b e c adju t a n t a — k o m e n d a n t a R o m eu fa, który, p o m n ą , rzekł do m n ie te słowa: — J e s t e ś dzieckiem . Nie znasz u s p o s o b ie n i* żołnierzy francuskich, lecz zobaczysz n ie b a w e m , jak na odgłos b ę b n a z a m ilkną w j e d ­ nej chwili, by sp o k o jn ie s ta n ą ć do e p e lu po d b ronią.

W szelako, gdy dn ia trzeciego st ra gwardja, b ę d ą c a d u sz ą armji, s ta n ę ła bez rozkazu pod b r o ­ nią, wołając: „ż jw ności, albo sam i p ójdziem y n a ­ p r z ó d ”!—dopit.ro o tern d o n ie sio n o N apoleonow i, d o d a ją c , iż prz ed staw ien ia of.cerów d o niczego

nie doprowadziły.

A leż jesteście d ziećm i— rzekł c e s j r z — nie umiecie się wziąść d > rzeczv. Niech mi podadzą konial. I o toczony s z ta b e m po jech a ł na plac z b o ­ ru, gdzie kazał gwardji s fo rm o w a ć k o lu m n y i zbli­

żyć s:ę do siebie, p o cz em zapytał d o n o ś n y m głosem : - Na i cóż to wszystko m a znaczyć? Dlaęze go stanęliście pod bronią bez mego rozkazu?

24

(27)

— P a p a „c hle ba!” — je d n y m gło sem wrzasnęli gwardjacy!.

Cesarz, ro z u m ie ją c z n a c z e n ie te g o wyrazu, odpowiedział tak, że wszyscy m ogli d o b rz e słyszeć:

Bh> bien. „Niemal”.

— Vive I’e m p e re u r! *) o d krz yknęła gwardja

z t a k ie m za d o w o len iem , jak g d yby już ją n a k a r ­ m iono d o syta.

PRZEGLĄD 2-go PUŁKU PIECHOTY LEGJI NADW IŚLAŃSKIEJ.

Z p a m ię tn ik ó w gen. H. B randta.

W dro d z e do Hiszpanji w roku 1807 N a p o ­ leon odbył w B a y o n n e przegląd pułku, przybyłego z Cassel. O w e g o dnia N a p o le o n p ow ra cał z o d ­ wiedzin u królewskiej rodziny hiszpańskiej, dlatego, wbrew zwyczajowi, przyjechał p ow ozem w p a r a d ­ nym dw orskim stroju, w lekkich trzewikach, s p o d ­ niach d o kolan i je d w a b n y c h pończ o ch ac h , w d o ­ datku w o k ro p n y m hum orze. Z p o w o d u jakiegoś ruchu źle wyk n a n e g o powiedział na cały gł< s:

Prefekt w Cassel m iał słuszność, donosząc

*) „Niech żyje c.esarz”!.

(28)

mi, że panowie oficerowie w tym pułku nie robili nic, tylko grali w karty, a żołnierze pili, ale ja do­

prowadzą iclj w szy stk ie j do porządku!

Spojrzaw szy r.a d o w ó d c ą b ataljonu, R egul­

skiego, który źle siedział na koniu, odezw ał się głośno i niech ę tn ie :

Siedzi pan na koniu, ja k stary Fryderyk!

Oficerow ie k o m p a n ji zrobili złe w rażenie na cesarzu. Kapitan był mały, ch u d y człowieczek, porucznik jeszcze chudszy, a olbrzym iego wzrostu, nie pierw szej m łodości, bo brał już udział w kam- panji włoskiej; p o d p o ru c z n ik tłusty i z a n a d t o o k r ą ­ gły, p o m i m o m ło d e g o wieku. Cesarz popatrzył n a nich, a p o te m powiedział d o pułkow nika parę słów, których oczyw iście nikt nie słyszał, flle m ł o ­ dzi oficerowie, nie lubiący k a p ita n a , z pow o d u jeg o su ro w o śc i, utrzymywali, że cesarz powiedział:

Odeślij pan poruczników te j kompanji do kadry pułku.

A po chwili n am ysłu dodał:

I kapitana także.

26

(29)

3. ROK 1808.

RAPORT U CESARZA.

Z p a m ię tn ik ó w gen. D. C hłapow skiego.

Powróciwszy do B ajonny, o pow iedziałem c e ­ sarzowi, co tylko w Hiszpanji *) u w ażałem . Nie

*) Chłapow ski, jako oficer ordynansow y cesarza, w y­

słany został z rozkazam i do w ojsk, działających w Hiszpanji.

(30)

taiłem m u wcale p rz e k o n a n ia , że s k o ro ludność cała w Hiszpanji dow ie się, co się stało z rodziną p a n u ją c ą , i że c e sarz z a m ia st F e r d y n a n d a m a n a ­ desłać b ra ta s w e g o J ó z e fa , w y b u c h n ie o g ó ln e p o ­ w stanie. P ow stanie c z ąstk o w e 3 m aja w M adry­

cie było dziełe n kilku ludzi, cle lud jeszcze nie wiedział, że F e r d y n a n d jest już w ysłany d o Valen- cay i że nie powróci, d lateg o też się na mieście

sto łecz n em ograniczyło. |

C esarz miał s p o s ó b zapytyw ania się jasny i krótki, odpow iedzi nasuw ały się wyraźnie. Kie-1 d ym mówił, że w y b u c h n ie o g ó ln e pow stanie, z a ­ pytał się jeszcze raz o to żywo i z pow ątpiew a niem , pow tó rz y łe m m u więc m o je zdanie. W czasie t e g o ce s arz o w a siedziała w poKoju na kanapie.

Kiedym p o te ,1 przyszedł do salonu cesarzowej w ieczorem , zawołała m n ie na b o k i zrobiła u w a g ę / ż e b y m był o strożniejszy w m ych słow ach do c e ­ sarza, bo o n nie lubi, ażeby przeciw j e g o zdaniu ] c o ś twierdzić, dodała, iż p o w in ie n e m był sp o s trze c,$

iż cesarz nie był k o n te n t, kiedym o p o w staniu mówił. P o dziękow ałem cesarzow ej za radę ale nie zm ien iłem nic w przyszłości z m o je g o sp o so b u ! ra p o rto w an ia cesarzowi i nie uw a żałem , ażeby kie­

28

(31)

dykolw iek się t e m obraził, ale o w sze m , zawsze aż d o k o ń c a służby m ojej był na m n ie łaskaw.

SZW ADRON PRZYBOCZNY.

Ze w s p o m n i e ń płk. R. Niegolew skiego.

Po przybyciu do Francji s k ie ro w a n o n a s na Chantilly. N ieb a w em w ysłano n a s do B ayonne, d o k ą d miał przybyć cesarz, który za k u p ił pałac Marrac, kazał wyciąć o k a la ją c e go o g ro d y i u m i e ś ­ cić ta m sw oją głów ną Kwaterę. Przymaszerowaliś- my, by pełnić słu żb ę przy b o k u cesarza. Nasz szw adron o bozow ał o ćw ierć mili o d m ieszkania c e sarsk ieg o , w ogrodzie. S łu ż b ę p rz yboczną p e ł­

nił co dzienie inny pluton. Zaraz w pierwszych dniach cesarz kazał szw adronow i siąść na koń dla odbycia przeglądu.

S ta n ę liśm y w szyku bojow ym w ogrodzie.

Cesarz przybył w m u n d u r z e g re n a d je ró w w o t o ­ czeniu g enerałów , wśród których znajdow ał się koniuszy cesarza, g en . Durosnel. M ajor Delaitre, który nam i dowodził, na rozkaz cesarza kazał n am wykonać nie p a m i ę t a m już jaki zwrot.

Czy to z n iezn a jo m o ś c i — gdyż na te o rję m i e ­ liśmy b ard z o m ało c z a s u ,— czy też nie słysząc k o ­

(32)

m e n d y , gdyż m a jo r m iał głos bard zo słaby, zła­

m aliśm y szyk w praw o i w lewo. Cesarz skrzywjł się, nie o k a z u ją c je d n a k gniew u, rzekł tylko: * Oni nic nie um ieją”, p o c z e m zawołał gen. D urosnel i rozkazał: „Durosnel, oddaję panu tyci) młodzień­

ców; naucz icb obrotów, ale będziesz m usiał zacząć od szko ły żołnierza”.

D urosnel zajął się nam i szczerze i z całą akuratnością, ju i nie jak gen erał lecz jak instruk­

tor; brał po kolei k ażd ego oficera, a potem i żoł­

nierza, b y ich nauczyć siodłania koni i nazw fran­

cuskich każdej c /ę śc i półszorków.

P a m ię ta m , ja k w kilka ty godni później daliśm y cesarzowi s p o s o b n o ś ć d o p o pra w ienia opinji o nas.

W p a rę dni po przybyciu króla hiszpańskiego, F e rd y n a n d a VII, do B ay o n n e , w y buc hnął n o c ą p o ­ żar w różnych częściach m iasta. Rozeszła się p o ­ głoska, że o gień podłożyli H iszpanie i że miało to być h a s łe m d o rzucenia się na m iasto, do p o j ­ m a n ia i z a m o r d o w a n ia c e sarz a, oraz d o uprowa- w a d z e n ia F e rd y n a n d a . Tej sa m e j nocy byłem w łaśnie na służbie w p ałac u; mój p lu to n zakw a­

terow ał się w oberży naprzeciw pa ła c u . D o sta łe m rozkaz, s ta n ą ć z żołnierzam i p rzed p a ła c e m , co

(33)

w ykonałem niezwłocznie, zostaw iając n aw et t r ę b a ­ cza, k tórego nie m o g łe m się d o b u d rić . Cesarz wyszedł na taras, a widząc mój plu to n w szyku bojowym, z sza blą w ręku, krzyknął na g re n ad jeró w i strzelców gwardji, którzy d o p iero wychodzili z nam iotów:

„Jeszcze siedzicie w namiotac/p, brodacze- A te gołowąsy są ju ż na koniacl)!’’

P o te m , zbliżając się do m nie, spytał:

Macie naboje?

— Nie m a m y , Najjaśniejszy Panie.

To dobrze.

(C oby n a m przyszło z nabojów , gdy skałki naszych k arabinków były z drzewa).

Później, p a m ię ta ją c o naszej niezręczności, a chcąc p rz e k o n a ć się s a m e m u o o b e c n y m stan ie n a ­ szego wyszkolenia, s ta n ą ł na dw a kroki p rz e d e m n ą , frontem do p l u to n u i rzekł do mnie.

Każ otworzyć szeregi.

Cesarz stał tak blizko piersi końskich p ier­

wszego rzędu, że chcąc w y k o n a ć t e n ruch, m u ­ siałbym go obalić:

Nie tr a c ą c j e d n a k głowy, k o m e n d e ru ję :

(34)

W tył! Otworzyć szeregi! M arsz!*)

Cesarz prz esze dł w ów czas m iędzy szeregam i, kezał je z a m k n ą ć i wrócił d o pałacu. P ó łk o m p a n - ja gre n ad jeró w , p ó łk o m p a n ja strzelców i m y sta- 1 śm y przeszło god zin ę przed p a ła c e m i d o piero k iedy stw ierdzono, że p o ż a r powstał tylko przy­

p a d k ie m , o d e s ła n o n a s n a p o p rz e d n ie stanow iska, -W godzinę p o t e m służący cesarza przyniósł mi kilka koszów wina i różne przysm aki, ze słowami:

Cesarz p rzy sy ła to Panu dla orzeźwienia".

Było te g o tyle, że za p ro siłe m kpt. D z ie w a­

n ow skiego i inn y ch towarzyszy z ob o zu do udzia­

łu w uczcie, ja k ą mi zgotow ał cesarz.

PRZED SO M O -SIER Rą.

Ze w s p o m n i e ń płk. N iegolew skiego.

30 listopada 1808, n a d ra n e m , spostrze gliśm y cesarza, ja d ą c e g o k o n n o . Nie wszyscy jeszcze oficerowie pow staw ali ze sn u . P orucznik Stefan Krzyżanowski spał ta k tw ard o , że ledwie m o g łem go d o budzić. Przeczuwał widać, że będzie to jeg o

*) Odpowiada to obecnej naszei kom endzie: „Drugi rząd X kroków cofaj — m arsz!”

32

(35)

ostatni sen przed s n e m wiecznym , w któ ry p o ­ grążyć gó m iała śm ie ić b o h a te r s k a . C esarz udał się n a p r z ó d ku g ó ro m i bada ł te re n . Powracając, zsiadł z k o n ia i usiadł na s ołku przy ogniu, który tiił się p o d drz ew em

J a k mi o p o w ia d a n o , je d e n z naszych szwo- leżerów chciał przecisnąć się przez orszak < es rski do g rz ejące g o się N a p o le o n a , po ogień do swej fajki Zatrzymali go oficerowie. Cesarz spostrzegł to i rzekł:

Pozwólcie mu.

Szwoleżer wziął o g ie ń i chciał odejść; ofice rowie zwrócili m u uw agę, ?e powinien podzięko wać N ajjaśn ie jsz em u Panu. f\'e żołnierz, wiedząc, że nie s taliśm y bez celu p o d g ó ra m i o trzy k ro­

ki od wroga, w skaz ał palce m na wąwóz i odrzek!

tylko:

N a co dziękować tutaj! Tam mu podziękują!

Dla nas, którzy znaliśm y dobrze c h a ra k te r Napoleona, nagłość jeg o decyzji i w a g ę, jaką przy­

pisywał przypadkowi, możliwe je st przypuszczenie, że ta m ę s k a odpow ied ź szw oleżera wzbudziła w d u ­ chu N a p o le o n a myśl, by ją wystawić na próbę.

(36)

Kapelusz Cesarza.

4. ROK 1809.

W K flM PflN JI NADDUNRJSK IEJ.

Z p a m ię tn ik ó w gen. D. C hłapow skiego.

Cesarz wyjechał 13 kw ietnia o 4-ej z ra n a z Paryża. S ta n ął 15-go w D o na uw órth. My za nim 16-go. Nazajutrz g łów na k w a te ra była w Ingol- stadt. Po d ro d z e uw a żałem , że linja n a d rzeką 34

(37)

Lech była świeżo ufortyfikow aną, a w ięc cesarz, choć miał zapew n ie nadzieją, że spiesznie p o stąpi naprzód, zabezpieczał s o b ie odwrót.

Przybywszy d o Ingolstadt, zaraz o b sze d ł s t a ­ re fortyfikacje m i a s t a i rozpocząć n o w e roboty dookoła nich nakazał. M ając w tej chwili słab sze siły od flustrji, niewątpliwie do o d p o rn e ] w ojny się przysposabiał. G d yśm y chodzili p o w ałach usłyszeliśmy m o c n ą k a n o n a d ą ku R atyzbonie. Nad wieczorem s a m y m przybył oficer o d m arsz ałk a Davouta z d o n iesien iem , że się re jte ru je p rzed całą a rm ją arcyksiącia Karola, że zostawił w R a­

tyzbonie 3000 piechoty, k tóre się p o d d a ć musiały, ale przez to zyskał dzień rra rs z u , gdyż ow e 3000 przez cały dzień zatrzym ały nieprzyjaciela, n a r e s z ­ cie, że a rm ja b aw arsk a p o b itą została i spiesznie się cofa.

O pierwszej w nocy kazał m n ie cesarz p rz y ­ wołać, a g d y m przyszedł, usiąść przy stole i od- rysować sobie z je g o szczegółowej karty na p r z e ­ zroczystym p ap ierze d ro g ą z Ingolstadt do Pfaf- fenhofen. P o te m rozkazał mi wziąść szw a dron z re g im e n tu strzelców k onnych w irtem berskich, który przy nim pełnił służbę w braku gwardii, k t ó ­

(38)

ra d o p ie ro z Hiszpanji m aszerow ała, i wyruszyć zaraz na r e k o n e s a n s ku P faffenhofen, ostrożnie się przybliżając, bo mówił, że d o ty c h c z a s Austr- jacy t a m stoją i z a p ew n ie ku Ingolstadt pafrole wysyłają, lecz d o d ał za azem , że m a rsz a łe k Mas- s e n a m a s z e ru je z A u g s b u rg a na P faffen h o fe n i ma rozkaz a t a k o w a n ia lewego skrzydła a u s trjac k ieg o p od d o w ó d z tw em arcyksięcia Ludwika te g o s a m e ­ go dnia o 8-ej z rana. Z Ingolstadt d o Pfaffenho- jest cztery mil niem ieckich*).

W iedziałem , że w ia d o m o ść o przym aszero- w aniu m arsz ałk a M asseny do P faffenhofe n i=y 1 a p o ż ą d a n ą cesarzow i i że na nią w In g o lstad t czeka.

Prosiłem wit,c m a rs z a łk a o d o b re g o konia, które- g o b y m przym ęczyć mógł. Kazał mi dać j e d n e g o ze swoich a d ju ta n c k ic h i o r d o n . nsa, ale ten nie m ógł podążyć za mn ą , bo w m niej \ tk godzinę p rz e b ie g łe m do p l u to n u , g ^ e na m n ie Koń d o ­ bry w irtem b e rg ki czekał. S ta m tą d rączo p r z e m ­ k n ą łe m d o tych irzech plutonów , z k te re m i byl rot- mi tr/. Ten dotyla byt grzeczny, że mi sw ego w łasn e g o , z dwóch najlepszego, przygotow ał, i ym s p o s o b e m , gay ta m j a d sc , 4-ry godziny z Ingolstadt do Pfaffenhofen cp otrzebow łem , w pow rocie dwie

*) A utor pojechał do m arszałk a M asseny.

36

(39)

mi wystarczyło, i s k o ro s t a n ą łe m p rzed ce sarz em , pierwsze jeg o słowo było: „Cóżeś napotkał na dro­

dze, żeś dojechać nie m ógł?”. B ardzo był kon- tent z w iadom ości, że k o rp u s M asseny jest już w Pfaffenhofen. Była 10 z ra n a, kazał mi s p o ­ cząć, ale po d w óc h go d zin ac h m u s ia łe m p o s p ie ­ szyć za cesarzem , b o po o d e b r a n e j wiadom ości o M assenie zaraz wyruszył d o armji bawarskiej, której dow ództw o o d d a ł m arszałkow i Lefebrre, gdyż pod k o m e n d ą n a s tę p c y t r o n u baw arskiego, księcia Ludwika, p o b itą została przez ftustrjaków . Skoro przybył d o ich obozu, kazał oficerów zebrać, sa m jeden z księciem i kilkom a ich g e n e ra ła m i, między którymi byli W red e i Roy, wszedł w kolo u fo r m o ­ wane i prosił księcia, a b y im tłom aczył na nie­

mieckie, co on po fra n c u sk u powie. Dosłyszeć nie m ogliśm y poza o b s z e rn e m stojąc kołem , te m mniej, że książę Ludwik d o ść m o c n o się jąka.

Potem dow iedzieliśm y się, że im mówił, iż dla nich przybył, aby uwolnić kraj ich od napaści austrjackie j, że ich, B awarów, zaprow adzi do Wiednia, ale potrzebo, żeby się lepiej bili. Po tej m owie kazał ca łe m u obozowi s t a n ą ć do broni, uformować k o lu m n y i n a p r z ó d m asze ro w a ć. Sły­

(40)

chać b o w ie m było o pół mili lub milę na p rz e­

dzie o d R atyzbony d o ść g ę s t e strzelanie ręcznej broni, a n ie k ie d y strzały działowe.

C esarz z n a m i wszystkimi ruszył g alopa do kaw alerji baw arskiej, k tó rą w pół godziny d o g o ­ niliśmy. Było jej 6 re g im e n tó w z artylerją k o n ­ ną, ale w idać było p o niej dem o ra liz ację, flrty- lerja strzelała z bardzo d a l e k a d o jazdy austryjac- kiej, k tó ra w d w ó c h k o lu m n a c h , p o p rz ed zo n a li­

cznymi fla n k ie ra m i (najw ięcej ułanów), śm iało n a p r z ó d p o s tę p o w a ła ku B aw arom . Działo się to m iędzy T a n n i A b e n sb e rg . Lecz n ie b a w e m z le­

wej strony o d drogi z In g o lstad t ku R atyzbonie dywizja p ie c h o ty fra n c u sk ie j i b ry g a d a kirasjerów francuskich d*ły inny o b ró t rzeczy. S koro kaw a- lerja a u strja c k a s p o s trz e g ła kirasjerów francuskich, zaraz zwinęła flankierów i za p ie c h o tę co fać się poczęła. Kirasjerskie r e g im e n ta rozwinęły się kłu­

s e m . Pole nie było dla nich k o rz y .tn e , bo całe k rzakam i okryte. Kiedy p rz e to ku ftu s trja k o m ruszali, zdaw ało się, j a k g d y b y atakow ali nie w lin- ji, ale po tyraljersku. W padli je d n a k na piechotę a u s t r j a c k ą ta k gwałtownie, że o n a *ani się spo- działa, b o z a m ia s t u fo rm o w a ć się, m ając jazdę

(41)

za sobą, p o m ię s z a ła się i to do t e g o sto p n ia , źe i jazda b aw ars k a p a t r z ą c na a ta k ta k śm iały, n a ­ brała o tu c h y i ścigać Mustrjaków poważyła się.

Kirasjery i Bawary zaczęli niewolników pró wadzić o b o k ce sa rz a , n ajw ięcej z piechoty. Ce­

sarz na o t w a r te m polu zsiadł z konia i o g ień k a ­ zał rozpalić, już b o w ie m dzień się kończył. N a ­ deszła d ru g a dyw. D a v o u ta i k o lu m n a m i p rz e m a sz e ­ rowała tuż przed c e s a r z t m . Żołnierze, poznawszy go, a myśleli, że był jeszc ze w Hiszpanji, takie poczęli wznosić wiwaty, jakich jeszcze nie słyszałem . W tejże sa m e j chwili k ilk u n a stu kirasjeró w prz e­

prowadzało z drugiej strony c e sa rz a całą k o lu m n ę niewolników, około 5000 ludzi, p o m ięd zy nimi viielu oficerów, których n a d s a m y m w ieczorem zabrano. D ostał się ta k ż e do niewoli p u łkow nik sztabu g e n e r a ln e g o , k t ó r e g o przyw iedziono przed cesarza. Cesarz kazał m u usiąść przy sobie i zaczął go wypytywać o stan o w isk o i siłę k o rp u s ó w a u s tr ­ iackich. O d p o w ia d a ł z początku, ale p o t e m rzekł, że nie m o ż n a żądać, ab y oficer sztab u in f o r m o ­ wał nieprzyjaciela. N ie obawiaj sią Pan, rzecze cesarz, wiem i tak wszystko, i zaczął szybko z największą d o k ła d n o ś c ią w y m ie n ia ć stanow iska

(42)

k o rpusów i pułki, z których się składały. Zdzi­

wiony Mustrjak, że oficer na forpocztach tak inform ow any, rzekł: „Z kim m a m h o n o r" ? Na to cesarz podniósł się tio ch ę, i chylił k ape lusz a i od- izekł: Monsieur Bonaparte. W czasie tej roz­

m ow y p ie c h o ta fran cu sk a t a k g ło śn e okrzyki wy­

daw ała. Piękny to był obraz, z je d n e j strony p ie c h o ta fr a n c u s k a , pełn a zaufania i un esie- nia dla ce sa rz a , żw awo naprzód p o s tę p u ją c a — z drugiej — k o lu m n a niewolników, z których część jedna, t a k się n a m przynajm niej zdaw ało, ró w ­ nież h u c z n e krzyczała m u wiwaty...

Cesarz, wysyłając m n ie do D avouta, powie dział mi: O 8-ej zrana wyekspedjowałem z pola adjutanta m arszałka Davout i, twego rodaka, ale [ zdawało mi się po jego minie, że on tak prędko nie dojedzie, ale choćby i dojechał, to dobrze, że m arszałkow i opowiesz wzięcie Landsbutu i roz­

sypkę a rcyksięd a Ludwika. W pierwszej wsi, ■ o trzy ćwierci mili od L a n d s h u tu , za je chałe m do sołtysa, by mi dał przew odnika na blizszą d ro g ę do Eckm uhl. Sołtys, d o k tórego przy oknie z k o ­ nia m ów iłem , p o kazał mi w izbie oficera ś p i ą c e ­ go na s ło m ie i mówił, że i t e n oficer obstalował

40

(43)

i pr;ev c d n ik a, ele d o p iero na 4-tą godzinę. Wsze i dłem do izby, obudziłem śp iące g o i poznałem [w nim F. P., k tó re g o to w łaśnie cesarz był rano [wysłał do D avbuta. W ezw ałem go, żeby ze m ną jechał, ale on był rozebrany i odpowiedział, fże jeść w p r/ó d musi, bo całą noc jeździł. Gdy [więc p rz ew odnik s ta n ą ł p rzed d o m e m na koniu, ruszyłem dalej, a je g o zostaw iłem . Cesarz dobrze z miny osądził. Myślę, że F. P. nigdy nie miał pretensji do żołnierki. J e d y n i e z p ośw ięcenia, dość już późno w wieku, żonaty i ojciec dzieciom , przy­

łączył się był w W arszawie do sz ta b u Davouta.

Umieściłem zaś tu powyższą a n e g d o t ę tylko d la ­ tego, aby okazać, jak cesarz j e d n e m w ejrzeniem umiał ludzi osądzić, a przy n ajm n ie j o b ra c h o w a ć ich zdolności w ojskow e. Wzrok taki je s t j e d n y m z przym iotów n ac z e ln e g o wodza...

Cesarz także przed 12-ą*) przybył d o Ergolz- bach, resztę nocy przespaliśm y, a o 6-ej z ra na ruszyliśmy na R atyzbonę. Cesarz jech a ł zaraz za pierwszym r e g im e n te m strzelców k o n n y c h . O 8-ej już n a m się ukazały wieże Ratyzbony. Po w sz y st­

*) Dnia 19 kw ietnia.

(44)

kich wsiach zostawiali flustrjacy p o tro sze piechoty, Mając s a m ą kaw alerję, nie m ogliśm y więc przez wsie m aszerow ać, ale obcho d z iliśm y je po polach.

Przed sobą widzieliśmy tylko flankierów, huzarów i u łanów arcyksięcia Karola z czerw o n e m i czapkami.:

Oddziały te piech o ty austrjackiej, widząc, że wsie o bch o d z im y , rejterow aly się sp ieszn ie ze sw ą jaz­

dą. D opiero o pół mili od R atyzbony położenie otw arte i wyższe, jak dolina, w której m iasto leży, odkryło n a n za ostatn ią, dość d łu g ą wioską przed s a m e m m i a s t e m m a s ę jazdy nieprzyjacielskiej, a w pierwszej linji ułanów . Cesarz jechał po w zgór­

ku, ale dość blizko wsi, z której o g ro d ó w padło k ilkanaśc ie ku n a m strzałów. Za c e sa rz e m m a ­ sze ro w ał szw a dron strzelców kon n y ch Iinjowvch (bo gwardja była jeszcze d a le k o z tyłu). Cesarz k azał mi wziąść ta n szw a d ro n i w pa ść d o wsi.

Strzelcy m im o strzałów p iech o ty wpadli cwałem , a p o te m , z s iadając z koni, nacierali; k ilk a s e t flu- strjaków p o d d a ło się, a by 1 oni z pułku pie hoty arcyksięcia Karola. Między j e ń c a m i znajdow ał się oficer Ignacy L ed ó th o w sk i. Gdy strzelcy p ro ­ wadzili niew olników ze wsi, cesarz spostrzegł Le- d ó ch o w sk ie g o , który idąc n a s a m y m przedzie,

(45)

uderzał n a d o b n ą , m ło d zień cz ą po sta w ą , m iał p i ę k ­ ny biały m u n d u r z błękitnym k o łnierz em , a szy­

szek złocisty na głowie, wyższy od żołnierskich.

Cesarz kazał go p rzed siebie przyprow adzić i spytał, jak się nazywa. Zm iarkow aw szy p o nazw isku, że Polak z Galicji, rzekł do niego: I nacóż słu ży sz zaborcom twego kraju?. W ym ówiwszy to, uderzył konia i ruszył g a l o p e m . L edóchow ski stał t a k blisko, że k o niec c e s a rs k ie g o biczyka trafił go w szyszak i m yśląc, że cesarz rozm yślnie chciał go uderzyć, ta k się czuł o b ra ż o n y m , iż m ało z żalu się nie rozpłakał. Nie byłby zważał n a to, gdyby był wiedział tak, jak my, że c e sarz nigdy ostrogą ani łydką k onia w g a lo p nie wprowadzał, ale biczykiem zacinał. Nie m o g łe m m u narazie wyperswadować, że c e sarz nie m iał i nie m ógł

mieć z a m ia ru u d e rz e n ia go.

N a dchodziła dywizja kirasjerów , a n a jej czele b r y g a d a karabinierów . Tę cesarz zaraz roz­

winął, bo spostrzegł, że j a z d a au stry ja c k a , w k o ­ lumnie p rzed m ia s te m stojąca, pocz y n ała naprzód ku nam się p osuw ać . W n e t r e g i m e n t u łan ó w w sześć szw a dronów zbliżył się k łu se m n a 200 kroków o d k arabinierów , c w ałem a t a k przypuścił

(46)

i w pa d ł istotnie n a ich linję, ale rozbić jej nie zdołał, bo drugi pułk t u i za pierw szym p o s t ę p o ­ wał, a za nim cała dywizja kirasjerów. Wielu k a ­ rabinierów widziałem r a n n y c h lancam i, ale i uła­

nów kilkunastu spadło z koni. P rzyprow adzono między innym i p o doficera, bardzo p ię k n e g o czło­

w ieka. K arabinier ciął go tak. że między u c h e m a o kiem ra n a aż do szczęki się ciągnęła, krew po zielonym m u n d u r z e ciekła aż na ziemię, a prz e­

cież c z a p k a m u nie spadła, siadziała na głowie i to na bakier. Cesarz, widząc, że ułany austr- jackie są Polacy, kazał mi go się zapytać, czy nie wie, że o n P olskę c h c e o d e b r a ć tym , co ją rozszarpali i n a m powrócić? O dpow iedział ś m i a ­ ło: „W iem to, i gdyby do n a s z e g o re g im e n tu p o l­

ski oficer przyjechał, cały p o sz e d łb y za nim, ale w chwili, k iedy każą iść d o szarży, trze b a d o b rz e iść, żeby nie pow iedziano, że się Polacy źle b iją ”.

Po tej szarży cała kaw alerja austrjacka zrej- tero w ała się do m ia sta i za m iasto, n aw et szarża ułanów m iała niewątpliwie na celu zakryć o d w ró t całej jazdy. Cesarz zbliżył się do m iasta, stanął n a wzgórzu, s k ą d d o b rz e widać było i patrzył lu­

n e tą . Po o g ro d a c h na p rzedm ieściu trzym ali się

44

(47)

jeszcze r.elcy piesi austrjac cy i strzelali. Kula trafiła w nogę c e sa za. Zsiadł z konia, zdjęto m u but, Iwan, chirurg je g o przyboczny, przyłożył m u p laster na palec, który od u d e rz e n ia kuli był c z ar­

ny, o b w inął go, a w bucie wyrżnął dziurę, żeby go nie cisnął. Poczem cesarz wsiadł zaraz n a k o ­ nia i g a lo p e m ruszył do w ojska, które kazał b y re g im e n ta m i u fo rm o w a ć i k a ż d e m u oświadczył, iż oficerowie m ają m u w ym ienić n ajw aleczniejszego z p o m ięd zy siebie w każdym pułku. Oficerowie stali więc już na czele k a ż d eg o re g im e n tu i przed stawiali cesarzowi teg o , na Kiórego pa< ł ich wybór, a cesarz m ianow ał 90 b a r o n e m i przeznaczał do tacje. M nie i kilku oficerow o r d o n a n s u także b a ­ ronam i na .tern polu m ia n o w a ł i po 4000 fr. d o ­ chodu na d o ta c je przeznaczył.

FAŁSZYWY ADJCJTANT MARSZAŁKA DAVOUTA

Z p am iętn ik ó w g e n . J. S zy m a n o w sk ie g o . Z o sta łe m więc w głównej kw aterze, w k tó­

rej sam n a s a m przyszło mi się s p o tk a ć z ce sarz em . Było to zd a rze n ie t a k dla m n ie przynajm iej in te ­ resujące, iż do k o ń c a życia o niem nie z a p o m n ę ,

(48)

tem bardziej, że żywię p rz e k o n a n ie , jako nic nigdy p o d o b n e g o n i k o m u z ce sa rz e m wydarzyć się nie m ogło i nie wydarzyło się. Rzecz się ta k miała:

z W arszaw y jeszcze zn a łe m pułkownika Flahauta, który s potkaw sz y m n ę w sali, wziął p o d rę kę i p o ­ wiódł ku drzwiom jadalni, mówiąc:

— Siadaj sobie tu taj i ja k tylko drzwi otw o ­ rzy służba, ozna jm iając , iż p o d a n o d o stołu, w tej chwili, nie u w a żając na nikogo, wejdź i zajmij miejsce. N abierz pierw szej lepszej potraw y na talerz, nalej sobie w ina z flaszki przed to b ą sto­

jące j, jedz i pij, ch o ć b y ś widział za s o b ą g e n e r a ­ łów, nie m o g ą c y c h się d o c isn ą ć do stołu. Widzisz, b o u n a s p rzygotow uje się o biad na o só b co n a j­

więcej trzydzieści, a głodnych je s t dw a razy tyle.

Podjadłszy sobie, wracaj, zanim inni ruszą się o d stołu, d o tej sali, gdzie, jak widzisz, ciągnie się dokoła w ąska sofa. Upatrzywszy so b ie m iej­

sce d o g o d n e , kładź się i c h o ć b y m ew iem kto s ta r­

szy o d ciebie s to p n ie m , wołał, byś m u m iejsca ustąpił, to udaw aj, że śpisz, ani się rusz. Niech się kładzie przy tob ie lub na ziemi. Jeż eli mej rady nie usłuchasz, to g ło d n y i na gołej podłodze ja k pies będziesz nocował.

46

(49)

W y k o n a łe m jaknajściślej udzieloną mi n a u k ę i gdy sztab wracał od obiad u , ja w yciągnięty w k ą ­ cie s fy, z o b d a r ty m nieco, a d a m a s z k o w y m dyw a­

n em p o d głową, sp o cz y w ałem w najlepsze, choć słyszałem z niejed n y c h u st n a r z e k a n ie z pow odu, iż przejezdni oficerowie zabierąją d o m o w y m miej­

sce przy obiedzie i do sn u . Nie ru s z a łe m się w c a ­ le, aż w k o ń c u je d e n z później przybyiych, przy­

suwa się do m n ie od zacho d n iej stro n y i ułożyw­

szy gł wę na m nie, zasypia w najlepsze, prosząc, abym go nie budził. Dzięki ra d o m m e g o m e n to ra Flachauta, p r z e sp a łe m się sp o k o jn ie praw ie do północy W te m m iędzy j e d e n a s t ą a p ó łn o c ą sły­

szę w ołania raz i d m gi: — Gdzie jest a d ju ta n t m a r ­ szałka D a v o u ta ? Zryw am się z sofy, aż tu oficer ordynansow y raportuje: Cesarz c h c e p a n a widzieć — i wiedzie m n ie aż do drzwi sypialni cesarskiej.

W p o p rzek drzwi na rozciąg n ięty m m a te r a c u zastałem leżą cego g e n e r a ła - a d ju t a n t a R apps. Ta- mu się z a te m m elduje, a o n mi powiada:

— flleż p a n nie jesteś pułkow nikiem Chri- stophem.

— Nie.

— Cesarz ch c e mówić z pułkownikiem ...

(50)

— ftie m a go.

F\ gdzie jest?

— Pojechał do W iednia.

— Poco?

— Miał de esze d o g e n e ra ła Frianta, a ja 10 w jego m iejsce pozostałem .

— fo trze ba jech a ć po n iego — prawi Rapp.

— J e c h a ć nie m o g ę , rzekłem — gdyż o tej godzinie nie d o s t a n ę koni. P ie ch o tą p ójdę n aty ch ­ miast, lecz zanim zajdę do W iednia i zanim Chri- s to p h znajdzie się tutaj, to zejdzie kilka godzin, a ty m c z a s e m m o że się cesarz zniecierpliwi, gdy nikogo nie zobeczy z n a s z e g o sztabu..

— Masz r a c j ę — zauważył R app i o tw ierając drzwi do sypialni, zapow iada pełn y m głosem :

— Adjucant m arsz ałk a D avoutH

Wszedłszy dość śmiało, z a s ta k m ce sarza nad m a p ą , rozłożoną na dużym , o krą głym stole, oświc - c o n y m k ilkom a w oskow em i świecam i. O b o k c e ­ sarza ta k z jed n ej jak z drugiej strony leża­

ły dwie poduszki, w których widniały w e tk n ięte szpilki zwyczajne z białem i i z k o lorow e m i k ar­

t e cz k am i u łepków. Po lewej stronie zobaczyłem sto s d ep e sz, k tó re cesarz z uw agą odczytywał, 48

(51)

znacząc od czasu d o czesu szpilkam i odpow iednie miejsca na m apie. U b ra n y był N a p o le o n w b ia ­ ły, pikowy s u r d u t letni, zaś na głowie miał cze pe!\ związany dość cien k ą w stążką, zieloną czy też niebieską, bo te g o przy świetle nie m o g łe m rozpoznać; Cesarz nie uważał, czy też nie słyszał, co m u Rapp o a d ju tan c ie m arszałka D av o u ta m e l ­ dował, g yż nie przerywał sw ego zajęcia, ja z a ś1 stanąwszy na C2t^ry lub piąć kroków f rzed s t o ­ łem, ani m się r.ie rus/ył, przygotow ując sobie w m y ­ śli odpowiedzi, gdy m nie o to lub cw o w s p r a ­ wie nasz ego k o rp u s u zapyta. Tak u p łynęło jakich dwadzieścia m nut, w ciąg u k tó reg o to .czasu s t a ­ łem jak wryty, nie śm iąc nietylko o d k asz ln ą ć lub odchrząknąć, ale n aw et silniej o d etch n ą ć. Aż tu

Cfsarz p o d n o si głową i widzi o kilka kroków przed sob^ postać, do "której widoku nie był przywykł.

Silnie więc p o p c h n ie ku m n ie stół, k tó reg o nog były z a o p a trz o n e w k ó ’ka i krzyknie gw ałtow nie Ktoś ty?

Zdębiałem . Z a p o m n ia łe m najzupełniej o przy • golowanej dokł.:dn.e odpow iedzi, z a p o m n ia łe m , kto jestem i jak się n az yw am , osłupiałem . Usta mi kom pletnie zam urow ało. T y m c z a se m cesarz, wi­

(52)

d : ą c , że m n ie z a e k o n c e r t o w i ł , u ś m iech n ą ł się, zbliżył się do m n e i położywszy rę kę na mem rr.mieniu, mówi:

No przyjd ź do siebie i powiedz kto jesteś?

To p y tan ie, w yrz ec? one ł a g o d n y m głosem, rozwiązało mi w ko ń cu usta. Powiedziałem że j e s t e m ze sztabu trze ciego k o rpusu.

Ależ ty nie jeste ś C/jristopije.

— Nie.

A gdzież je s t Cljristoplye?

— P ojechał d o Wiednia z d e p e s z a m i dla g e ­ nerała Frianta.

Tak, tak, — rzecze cesarz — tam zostawi- | liście jedną dywizją waszego korpusu — i spostrzegł- ! wszy w tej chwiłi na mej piersi krzyż polski, bie­

rze go w rę kę i pyta:

Tyś nie Francuz?

— Nie.

Toś Polak?

— Tak jest, Nsjjaśni-ejszy Panie.

Jesteście walecznym narodem — rzekł ce­

s a r z . — Czy też należysz do narodu walecznego...■; S kłoniłem głowę na te słowa, poczerń cesarz zawiadom ił m nie, o czem jeszcze nie wiedziałem:

50

(53)

o bitwie p o d R aszy n e m , o kapitulacji Warszawy, o konwencji, zawartej z arcy k sięciem F e r d y n a n ­ dem, p rzyczem d o d ał z n aciskiem :

Oddanie W arszawy Austrjakom nic nic znaczy, bo niedługo wróeą tam Polacy...

A R E S Z T Z A N I E Ś C IS Ł Y W Y W IA D . Z p a m ię tn ik ó w g en . D. C hłapow skiego.

W siadłem na k onia i cz em p rę d z e j przez m o ­ sty i W k d e ń za je c h a łe m d o S c h ó n b ru n n .

Gdzie wojsko polskie? zapytał m n ie ccsarz.

— W Krakowie.

— O ja k m atka ojczyzna się ra d u je! Te, były słowa, któ rem i na to ozwał się do m nie, a p o t e m wypytał się o wszystkie szczegóły, ale gdym m u powiedział, że b ry g a d a m o sk ie w sk a weszła była do Krakowa, zwrócił całą swą m o w ę n a ko rp u s Golicyna. M usiałem m u wyznać, i e u Golicynn nie byłem , tylko przez oficera p o s ła łe m m u z a ­ wieszenie broni. R ozgniewał się szczerze i kazał mi iść d o kozy, kilka razy pow tarzając: Kiedy wysyłam oficera, to na to, żeby wszystko widział,

<r osobliwie w tym wypadku m ogłeś się dom yślei, ja k

(54)

interesującym byłby dla mnie raport o korpusie moskiewskim.

P o s zed łem s k o n f u n d o w a n y na górą. Tak b y łem zm ęczony, żem zaraz zasnął. Nazajutrz d o p ie ro o 10-tej, gdy je d e n z mc ich kolegów przy­

szedł zawołać m n ie na śniadanie , prz y p o m n ia łe m sobie, żem w kozie i prosiłem, aż eby się zapytał gen. Savary, z a s tę p u ją c e g o C aulincourta, który przynajm niej co do a dm inistracji był naszym prze­

łożonym , czy j e s t e m w areszcie prostym , czy for­

so w n y m . Z apytał się g en . £>avary ce sarza i w net ów kolega powrócił d o m n ie z u w iad o m ien iem , że cesarz zniósł mój areszt. Areszt prosty był taki, że broni nie o d d aw ało się i nie wychodziło się, tylko na o b iad lub śniadanie . Areszt zaś forso­

wny zależał n a t e m , że o d d a w a ło sie pałasz i nie wolno było całkiem wychodzić.

P R Z E G L ą D S Z W O L E Ż E R Ó W W SCHÓN- BRUNN.

Z p a m ię tn ik ó w g e n . J . Załuskiego.

N apoleon, powróciwszy do S c h ó n b r u n z a r a z się zajął p r z e g lą d e m swoich wojsk, ta k pizyb>wa- jących ciągle, ja k o też tych, k tóre zbierały dla 52

(55)

niego wawrzyny, po p o lach włoskich, węgierskich, austrjackich i m oraw skich. C odziennie dziedzi­

niec paiacu s c h ó n b r u ń s k ie g o był n a p e łn io n y woj­

skiem i ró ż n e m i oddziałam i artylerji, pociągów róż­

nego rodzaju, oraz tak iem i p ułkam i, k tóre N a p o ­ leon chciał w y n a g ra d z a ć za bitwy odbyte. Przy szła kolej i n a nasz pułk. Mieliśmy rozkaz wy­

stąpienia w zu p e łn y m k o m p le c ie ludzi i koni obec nych przy pułku, jak d o lustracji i n sp e k to ra .

Oficerow ie ranni, lecz m o g ą c y chodzić, jako to: sz ;f Kozietulski i k ap itan 1-ej k o m p an ji, F ra n ­ ciszek Ł ubieński, oraz inni, pełni nadziei łask i n agród, przybyli z W iednia. K apitan Ł u b ie ń s k i(

którego ja za s tę p o w ałem , prosił m nie, że by m u napisać jak najdok ład n iej sy tu a c ję k o m panji, wiedząc, że N a p o le o n od niej, jak o o d p ra w e g o skrzydła, zacznie swoją lustrację. P ułk nasz cią­

gnął w całej paradzie, p o dzielony na 2 r e g im e n ta , po 4 szw a d ro n y bojowe. Pierwszym dowodził major Delaitre, d ru g im D a u ta n c o u rt, o b o m a , niby brygadą, pułkow nik Krasiński. Szliśmy upojeni tryum fem , m arz ąc tylko o p om yślnośc iach; t y m ­ czasem ż a d n e m u z tylu d o w ó d c ó w nie przyszła na myśl p o słać a d j u ta n ta p u łk o w e g o Btepfetfd, ?e-

T ^ o r u ^

,a

j .

(56)

by się zapytał o m iejsce szyku i zaprowadził pułk na takow e. W e te ra n i m ajorow ie sądzili, żę ktoś ze sz ta b u c e s arsk ieg o w ty m celu d o n a s p rz y b ę ­ dzie; po p ro stu stracili głowę, m ając poraź p ie rw ­ szy popisyw ać się zbliska przed s a m ą o so b ą N a­

p oleona... To niech m ło d y m ofice ro m służy za n au k ę , że m usi to nie t a k łatw o być dowodzić arm jam i, kiedy ludzie tacy jak Delaitre i D a u ta n - c o u rt nie umieli d a ć rady, każdy tylko cz te rem i to m a ły m szw a d ro n o m .

Przybyliśm y więc poza praw ą oficynę p ełac u i po rozgłośnej k o m e n d z ie pp. m ajorów z a c z y n a ­ m y się szykow ać z tyłu za oficyną; w te m na głos d o n o ś n y D a u ta n c o u r t a przybiega g e n e ra ł D urosnel, a d j u t a n t cesarski, i woła na gwałt: „Dla Bogal Co p a n o w ie robicie? Gdzie się kryjecie! Nie tu w asze m iejsce, ale w pierwszej linji przed p a ła ­ cem..." Zm ieszani te m b a r d z ie j nasi d o w ó d c y tym nag ląc y m ro z k aze m p ro w a d zą n a s do b ra m y dzie­

dzińca; m ija m y ow e lwy, u wnijścia spoczyw ające, i z a sta jem y cały dziedziniec prz ep ełn io n y w o jsk a­

mi ro z m a ite m i, artylerją, p o ciąg a m i. N a konie c czoło naszej k o lu m n y trafia na jakieś za p asy c e ­ gieł i w a p n a i rusztow ania, p rz y sp o so b io n e do 54

(57)

jakiejś reperacji. M ajorow ie i szef Ł u b ie ń s k i wy dają różne k o m e n d y , chcąc w y b rn ą ć z te g o labi­

ryntu. Istotnie p o ru sz e n ia nasze w tym tu m ulc ie były t ru d n e , i m ogło się zdaw ać cesarz wi, że to s k u tek naszej niezn a jo m o śc i obrotów wojskowych.

W te m n a d b i e g a je n e r a ł D urosnel i woła: „Kto tu dowodzi 1-szą k o m p a n j ą ? ” — O dpow ia d am :

„ J a ” — „Wp. jedź do cesarza, on WP. ż ą d a ”. — J a kieruję konia ku cesarzowi, aż tu p rz y p ad ają do m n ie pułkow nik Krasiński, Delaitre, wołając:

„Co ty robisz! gdzie jedziesz!” J a o d p o w iad a m , ż® cesarz k^zał m n ie w o ł a ć . — Milczenie, zadzi­

wienie — a ja sto ję na koniu przed ce sarz em i salutuję go p ałasz em . On s p o g lą d a z dołu do góry na m n ie i głosem surow ym pyta: Kto jesteś O dpow ia d am : „D ow odca 1-szej k o m p a n ji regi m e n tu sz w o le ż e ró w ”. — Ma to cesarz: A, dobrze, i d otykając ziemi palcam i prawej ręki, mówi do m nie: Pan tu, tu u szyku j swoją kompanją przedcmną. J a w racam do pułku i k o m e n d e r u ­ ję mojej kom panji: „Czwórkami m a r s z ”! P rzypa­

dają d o m n ie szefowie szw adronu, Łubieński, Pac, myśląc, ż e m d o s ta ł p o m iesza n ia zmysłów. „Co ty ro b isz?” wołają. — J a do nich: „Pełnię rozkaz

Cytaty

Powiązane dokumenty

W najwyżej ce- nionych periodykach naukowych udział publikacji odnoszących się do ewolucji i historii świata żywe- go wciąż jest nieproporcjonalnie większy niż udział

Gdy on ju˝ si´ skoƒczy∏ lub jeszcze nie zaczà∏, to u˝ywam Êwiat∏a..

• BohdanZadura, poeta, redaktor naczelny „Twór- czości&#34;, puławianin Z Wisławą Szymborską zetkną- łem się kilka razy, ale zawsze było to tylko przywitanie czy uś-

nym Śląsku pisze w r. 201, że „n ajistotn iejszym i elementami p o ło ż e ­ nia tkaczy były niebywale niskie płace, spow odow ane konkurencją tow arów produ

zależnie od tego, czy wojna będzie trwała nadal, czy zakończy ją pokój, Polska, jego zdaniem musi się liczyć z wrogimi działaniami Rosji wobec siebie..

pływającymi z tych przemyśleń stwarzały też duchownym Kościoła katolickiego znaki na niebie, w których tradycyjnie dopatrywano się pogróżek z Nieba na postrach

Podobno ten pociąg miał gdzieś jechać na wschód, wieźć jakieś towary i właśnie od tego się wszystko zaczęło. O tym słyszałem już w

Słowa kluczowe Projekt Etnografia Lubelszczyzny, Wygnanka, architektura, wygląd wsi. A domy to wiadomo, że nie byli takie