• Nie Znaleziono Wyników

FANTASTYCZNE DZIEJE SUGESTII Ale zagadkowość takiego codziennego12)

zjawiska, jak sen naturalny, jest jaśnią sło­

neczną w porównaniu do tajemnicy snu sztucznego, hipnozy.

Przytoczę naukowo stwierdzone fakty.

Słowa lub gesty hipnotyzera wprawiają pacjenta w taki stan psychiczny, że spostrze­

ga on tylko hipnotyzera i te przedmioty, któ­

re tamten nakazuje mu spostrzec; przeżywa to, co sugeruje mu tamten, wykonuje bez­

wolnie to, co tamten mu każe.

Osobie zahipnotyzowanej podaje się ce­

bulę, mówiąc: „jakie pyszne jabłko!“ . Podaje

i mówi: „no, postawiliśmy Panu bańki“ . Cia­

ło nabrzmiewa pod papierkami w charaktery­

styczne czerwone i fioletowe wzgórki. Krzy­

czy mu się: „ostrożnie! wściekły pies!“ . Za­

hipnotyzowany cofa się z przerażeniem i ucieka. Powiada mu się: „zapomniałeś, że masz wspaniałą różę w ręce!“ . Zahipnotyzo­

wany zgina palce, jak gdyby rzeczywiście trzymał różę, zbliża próżną dłoń do twarzy, wącha i delektuje się zapachem nieistnieją­

cej róży... Gdy mu się mówi: „trudno, przed tobą rzeka, ale musisz dostać się wpław na tamten brzeg“ , zahipnotyzowany zaczyna się rozbierać, potem rzuca się na podłogę i wykonuje pływackie ruchy tak długo, aż go się nie przerzuci do innej halucynacji lub się nie obudzi.

Ale z tych wszystkich dziwów najwięk­

szym jest pewnie tak zwana sugestia postr hipnotyczna.

Podczas snu hipnotycznego w szpitalu le­

karz hipnotyzujący, rozkazuje pacjentowi:

„przyjdzie Pan do mnie o północy w szósty wtorek, licząc od dnia dzisiejszego, zobaczy, że mam wysmarowaną sadzą twarz i zacznie się ze mnie wyśmiewać, a potem uderzy mnie w twarz“ . Po tym nakazie lekarz bu­

dzi pacjenta i więcej już go nie hipnotyzuje.

Jest szósty wtorek. Chory, który nigdy w nocy nie opuszczał łóżka, nagle zrywa się, gorączkowo wkłada szpitalne ubranie, pędzi nieomylnie po zawiłym labiryncie koryta­

rzy, dopada do nieznanego sobie pokoju, w którym mieszka ów lekarz, otwiera go w chwili, gdy zegar szpitalny wybija godzi­

nę dwunastą i zatrzymuje się, jakby sobie przypominając, co ma dalej uczynić. Sam sobie się dziwi (bo nie śpi), że jest tu, ale

„w ie“ , że taka była jego osobista, nieprze­

parta potrzeba13). Dochodzi szybko do stołu, przy którym siedzi lekarz, „w idzi“ , że ma wysmarowaną twarz, wyśmiewa się z niego, podnieca się i irytuje niewzruszoną miną le­

karza, zaczyna go wymyślać, wreszcie już nie panuje nad sobą i uderza lekarza w twarz! Wtem jakby budzi się (nikt go nie usypiał), rozgląda się ździwiony po pokoju, widzi sine ślady palców na policzku lekarza, uświadamia sobie, że uczynił coś strasznego z jakiegoś niezrozumiale błahego powodu,

13) Jest rzeczą n ie z m ie rn ie c h a ra k te ry s ty c z n ą , że te n p rz y m u s d z ia ła n ia o d c z u w a n y je s t w z ja w i­

s k u p o s th ip n o ty c z n y m , ja k o w y n ik w ła s n e j p o ­ trz e b y . M o ż liw o ś ć ta k ie g o z łu d z e n ia w s k a z y w a ła ­ b y n a to , że m y w s z y s c y — lu d z ie w s ta n ie „ n o r ­ m a ln y m * — m o ż e m y się m y lić n ie ra z co do d o ­ w o ln o ś c i swego p o s tę p o w a n ia : choć w y d a je się n a m ono w y p ły w a j ą c y m z g łę b i naszej osobow ości, m oże ono b y ć w y n ik ie m czyje go ś sug estyw n eg o w p ły w u .

płacze, całuje lekarza po rękach, błaga o przebaczenie... Jest już człowiekiem nor­

malnym, postępującym tak, a nie inaczej, na podstawie dobrze znanych sobie motywów.

Gdyby nie autorytety wielkich psycholo­

gów i lekarzy: Charcota, Bemheima, Forela, Wundta, trudno byłoby uwierzyć w istnienie tak niezmiernie dziwnych właściwości psy­

chiki ludzkiej. Niewiele tłumaczy nam spro­

wadzenie przez psychologów zjawiska hipno­

zy do zjawiska (auto) sugestii, której też nie rozumiemy. Ale może łatwiej będzie nam uwierzyć w działanie operacyj hipnotycz­

nych, jeśli uświadomimy sobie, że z mniej efektownym działaniem sugestii spotykamy się na każdym kroku.

Uprzytomnijmy sobie, na czym polega w pływ agitatora-demagoga, rzucającego tłu ­ my ku czynom, których nigdy nie doko­

nałyby (lub nie popełniłyby) bez „wodza“ . A „nasze“ poglądy, wyniesione z tego śro­

dowiska, w którym urodziliśmy się i wycho­

wali, poglądy, których bronimy i w imię których walczymy, choć nigdy nie stara­

liśmy się poddać ich samodzielnej kontroli krytycznej? Czy nie są one wynikiem

nie-Sen —- na jw iększa z zagadek psychologicznych u n ic e s tw ia ś w ia t re a ln y — a w ię c śpijm y.

P ły w a ć można i na d y w a n ie ; o czyw iście pod w p ły ­ w em hipnozy.

dostrzegalnej dla nas sugestii otoczenia?

A fakty świadczenia, gdy szczerze (choć fa ł­

szywie) wierzymy, że widzieliśmy u oskar­

żonego bandyty rewolwery i granaty — ty l­

ko dlatego, że słyszeliśmy o nim, jako o po zęby uzbrojonym potworze, albo — przeciw­

nie — równie szczerze wierzymy, że widzie­

liśmy dokoła głowy zmarłego świętego au­

reolę?

Autosugestia stwarza u wyjątkowych organizacyj psychofizycznych zjawiska, któ­

rych pospolita opinia nie może nie nazwać

„cudem“ . Do takich zjawisk należy stvq- matyzm.

Już w X V II wieku Joanna de Burgos, roz­

pamiętując męki Chrystusa, tak współprze- żywa ze Zbawicielem jego ostatnie dzieje, że w piątek (gdy Chrystus został spoliczko- wany) policzek jej nabrzmiewał i krew są­

czyła się jej z ust. Następnie zjawiały się pręgi na ciele (na myśl o chłostaniu) i rany na czole (od wyobrażonej korony cier­

niowej).

W drugiej połowie X IX wieku zjawisko stygmatyzmu opisali i zbadali lekarze ponad wszelką wątpliwość u Luizy Lateau, a w na­

szych czasach — u Teresy Neumann z Kon- nersreuth. Na myśl o mękach Chrystusa zja­

wiają się ii nich rany na dłoniach, stopach i w lewym boku. Z oczu płyną krwawe łzy.

Głowę opasuje łańcuch ranek, z których

kroplami sączy się krew. Jeżeli chcemy tłu ­ maczyć te zjawiska naturalistycznie, musi- my przypisać je zdumiewającemu działaniu autosugestii (zresztą niewiele sobie przez to wyjaśniając), ujawniającemu niewątpliwie

„cudowny“ w pływ psychiki na procesy fizyczne (fizjologiczne). Podobny zresztą niepojęty wpływ ujawniają opisane po­

przednio zjawiska hipnotyczne i stwierdzo­

ne niewątpliwie „cudowne ocalenia“ w Lourdes i w innych sugestywnych miej­

scach pielgrzymek. Wszystkie te fakty do­

wodzą w każdym razie jednego; że między

„duszą“ a „ciałem“ nie ma przepaści, jaką w y ry li tu w wyobraźni dualiści. Świat jest jeden i wszystkie procesy w nim zachodzące wiążą się jakoś ze sobą — choć tajemniczo, niemniej, jak się zdaje, harmonijnie i jed­

nolicie.

Autosugestia i sugestia wywierają swój wpływ zwłaszcza na organizmy podatne nerwowo. Nerwice i psychozy były zawsze podatnym podłożem krzewienia się wszelkich sugestyj. Przedziwne fakty z tej dziedziny, ustalone historycznie, znajdziemy u Wła­

dysława Szumowskiego w „Névroses et psy­

choses au moyen âge“ .

W średniowieczu, mówi autor, całe spo­

łeczeństwo było przehisteryzowane na tle religijnym. Świadczą o tym choćby słynne wyprawy krzyżowe dzieci, lub pochody fla- gellantów.

W latach 1212-1213 niezliczone rzesze dzieci ze wszystkich zakątków Francji ru­

szyły entuzjastycznie za biednym pastusz­

kiem Stefanem na wyzwolenie Ziemi Świę­

tej z rąk niewiernych. Stefan zapewniał, że pasione przezeń owce klękały przed nim i, że Pan Bóg w postaci pielgrzyma wręczył mu list do króla Francji. Sam król nie zdołał powstrzymać tego oszalałego potoku dzieci, do którego dołączali się rozekstatowani do­

rośli. Po przybyciu do M arsylii dzieci zosta­

ły załadowane na siedem statków, z których dwa zatonęły, a reszta została skierowana przez kupców na Bliski Wschód, gdzie dzieci zostały sprzedane na rynkach niewolników.

W tym samym czasie inny potok dzieci wyruszył pod przewodnictwem zaledwie 10-letniego chłopca Mikołaja z Kolonii, gro­

madząc entuzjastów ze wszystkich stron Niemiec, przekroczył Alpy i stanął nad mo­

rzem. Mikołaj zapowiedział, że fale cofną się, i że młodzi krzyżowcy dostaną się przez morze w bród do Ziemi Świętej. Lps tej wyprawy był nie mniej tragiczny, niż tam­

tej. Wiele dzieci umarło z wyczerpania i od chorób zakaźnych. Wiele dzieci zbłąkanych nie powróciło nigdy do swych rodziców.

Równie jaskrawo odmalowują zarazę psy­

chiczną pochody flagellantów

(biczowni-2 3 8

ków). Najsłynniejsze przypadają na połową X III i połowę X IV wieku. Na przedzie kro­

czyli księża z krzyżami i chorągwiami. Za nim i szli parami, boso i prawie nago, biczu­

jąc się wzajemnie wśród łkań i jęków, chłopi, arystokraci, duchowni — z workami na gło­

wach, by nie zostać poznanymi. Rozbrzmie­

wały pieśni pokutne, okrzyki: „Odpuść nam nasze winy!...“ Pochody wędrowały przez Anglię, Francję, Włochy, Austrię, Węgry, Niemcy i Polskę. Flagellanci z lubością pa­

dali w błoto, nurzali się w śniegu, rozdzie­

ra li na sobie szaty. Co najstraszniejsze w 1348 r. dla odpędzenia dżumy... szli tłum ­ nie jej śladami, ślubując nie strzyc się, nie myć i nie zmieniać odzieży, dopóki dżuma nie zostanie zlikwidowana. Skutek nie dał zbyt długo na siebie czekać...

Podłożem tego masowego .obłędu były nerwice, najczęściej histeria. Jest to dziwna choroba zdrowego na ogół pacjenta, udają­

ca — dla celów, o których najlepiej może wie sam historyk — najróżnorodniejsze inne choroby. Histeryczkami są stygmatyzo- wane, o których była mowa. W średniowie­

czu histeryczkami były kobiety, uchodzące na skutek dziwnych objawów histerii za czarownice. Jakież były te symptomy? Nie- wrażliwość na ból, wizje bezbożne (stosunki płciowe z szatanem itp.), przybieranie dłu­

gotrwałe niezwykłych pozycyj (na przykład wyginanie ciała tak, że brzuch dotykał ziemi, a pięty — głowy, przy czym żadna siła nie była w stanie wyprostować ciała...), wreszcie mitomania: opowiadanie z gorącą wiarą naj­

bardziej fantastycznych przygód, zwłaszcza własnych i to kwalifikujących (jak na owe czasy) na stos. Na przykład w roku 1275 pewna kobieta sama oskarżyła siebie przed Inkwizycją Tuluzyjską o utrzymywanie sto­

sunków z diabłem i o wydanie na świat po-, twora: półwilka-półwęża, którego, jak poda­

wała, karmiła mięsem kradzionych dzieci aż do jego śmierci. Grzech —w oczach In kw i­

zycji — dający się wypalić tylko ogniem.

To też stosów chorym, rozhisteryzowa- nym kobietom, uchodzącym za czarownice, nie żałowano. W samej Tuluzie w pierwszej połowie X IV wieku spalono około 400 cza­

rownic. Właściwie rozumowano bardzo lo­

gicznie i humanitarnie: przecież Pan Bóg nie pozwoli istotom niewinnym spłonąć, a grzeszników należy ukarać łagodnie: bez przelewu krwi...

Histeria jest zaraźliwa — zwłaszcza w za­

kładach zamkniętych. Najidealniejsze wa­

runki dla histerii stanowiły w średniowieczu klasztory, toteż nic dziwnego, że tam znaj­

dujemy tak fantastyczne psychozy zbiorowe, jak saltomanię i kynikomanią, przerzucane później do miast. W Utrechcie, w Kolonii,

w Metzu i w Neapolu, ulice i place przepełnio­

ne były tańczącymi bez ustanku, do zemdle­

nia, parami z pianą na ustach, z obłędem w oczach. We Francji napad histerii objawiał się w zbiorowym rozwścieczonym szczeka­

niu, którego nie sposób było powstrzymać.

Rzecz jasna, że dla poznania histerii nie jest nieodzowna podróż w przeszłość. I dziś mamy dosyć najdziwniejszych chorób umy­

słowych, ale chorych lokujemy dziś prze­

ważnie w zakładach leczniczych i zapobie­

gamy na ogół epidemiom psychicznym.

Mówię „przeważnie“ i „na ogół“ , gdyż nie­

dawna zbiorowa psychoza megalomanii i sa­

dyzmu, powstała w Niemczech, z psychopatą Hitlerem na czele — otwiera przed nami dziś jeszcze czeluście duszy ludzkiej, napa­

wające przerażeniem.

Świat chorób umysłowych — przedziwny świat, do którego człowiek „normalny“ u )

Z b io ro w a psychoza o tw ie ra p o tw o rn e czeluście duszy lu d z k ie j.

14) W ła ś c iw ie niem a c z ło w ie k a stu p ro ce n to w o „ n o r ­ m alnego", ja k nie ma c z ło w ie k a absolutnie zdrow ego fizyczn ie . K a ż d y c z ło w ie k nosi w sobie z a w ią z k i n a j­

rozm a itszych chorób psychicznych, ale d o p ó k i nie p rz e k ra c z a ją one pew nej granicy, uw ażam y danego c z ło w ie k a jeszcze za „no rm aln eg o .

wstępuje z drżeniem. Nie mogę tu opisać niekiedy wprost potwornych postaci, jakie przybiera chora dusza ludzka. Zatrzymam się jeszcze tylko na jednym zdumiewającym zjawisku: rozdwojeniu lub nawet uwielo- krotnieniu osobowości.

Bogaty arystokrata paryski hrabia R., znany ze swojej wesołości, lekkomyślności i hulaszczego trybu życia, budzi się pewnego ranka i ze zdumieniem rozgląda się po sy­

pialni. Nie pamięta nic ze swej wesołej prze­

szłości, nie poznaje najbliższych przyjaciół, najbliższej rodziny. Charakter jego i tempe­

rament uległy całkowitemu przeobrażeniu:

jest zamyślony i melancholijny, dostępny nastrojom mistycznym. Lubi samotność, czytuje książki religijne, spędza czas na postach i modłach, mówi przeważnie cyta­

tami łacińskimi i greckimi z Pisma Świętego (których nie znał poprzednio, jak zapewnia­

ją najbliżsi). Gdy rodzina przyzwyczaiła się już do tej radykalnej zmiany, pewnego popołudnia staje przed nową zagadką. Po lekkiej drzemce, spowodowanej usilnym postem i długotrwałymi modlitwami, budzi się hrabia R. jako... energiczny i fantastycz­

ny miłośnik sztuki i nauki, który nie pamię­

ta nic o swoich dwóch poprzednich „żywo­

tach“ . Teraz namiętnie i bezpamiętnie ko­

lekcjonuje rzeźby i obrazy, autografy i ręko­

pisy wielkich artystów i uczonych, dekla­

muje z zapałem długie francuskie, angiel­ banta, zaprasza dawnych przyjaciół, zacho­

wuje się, jak przed tą całą dziwną zmianą psychiczną.

Skomasowałem w tym nieco fikcyjnym przykładzie kilka autentycznych przypad­

ków. Zjawisko uwielokrotnienia osobowości wydaje się nieprawdopodobne, zostało jed­

nak szczegółowo opisane przez takie asy ukochanej. Wiemy zresztą z niedawnej przeszłości, że oficerowie SS i Gestapo, po poddaniu wyrafinowanym torturom więź­

niów obozowych, wracali do swych rodzin z mężowską i ojcowską czułością i marzyciel­

sko słuchali sentymentalnych tang, płyną­

cych z patefonu lub radioaparatu.

Straszna i niepojęta jest dusza człowieka.

VI. MISTERIA CODZIENNOŚCI