REHABILITACJA STANI
SŁAWA AUGUSTA
’ ŚWIAT JEST DZIWNY NIEZNANE LATA GENERAŁA
SIKORSKIEGO
MOJ POGLĄD NA ZJAWISKO NATCHNIENIA TWÓRCZEGO WYCIECZKA STATYSTYCZNA W PRZYSZŁOŚĆ DEMOGRA
FICZNA POLSKI U li N l t l l STARUJE 10 L III
SZTHEZH1 NERKA PANOWIE I PANIE IIH lttl l i BISŁAHIA TAJENIU! M I S I
KOSMICZNYCH IJ .S . m itt WULKANÓW MltlEliO WINO PŁACZE?
PROBLEMY PRZYSZŁOŚCI
mit
1 9 4 7
S P Ó Ł D Z I E L N I A W Y D A W N I C Z A
c*v T E Ł
IM ilC
NR 4
P R O B L E M Y
Miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia
Rok III Kwiecień 19 47 Nr 4 (14)
T R E Ś Ć
REHABILITACJA STANISŁAWA A U G U S T A ...
J a k a rzeczyw istość k r y je się w p ra w d z ie his to ry c z n e j, tk w ią c e j s y m b o liczn ie w ob razie M a te jk i, m ię dzy R ejtanem a k ró le m S tanisław em A ugustem ? K im b y ł k r ó l: zdrajcą, czy m ądrym , choć nieszczęśliw ym w ła d c ą ?
ŚW IA T JEST D Z IW N Y ...
N auczm y się d z iw ić . D w ie nieskończoności. Zagadka życia.
N a jd z iw n ie js z y je st c z ło w ie k .
JAK MUCHA STARTUJE DO L O T U ... ....
Z dję cia specjalnym aparatem film o w y m .
NIEZNANE LATA GENERAŁA SIKO RSKIEGO...
W spom nienie w y c h o w a w c y i na uczyciela o atm osferze, w ja k ie j k s z ta łto w a ł się c h a ra k te r przyszłego wodza.
SZTUCZNA NERKA ...
R e la c je z c ie k a w y c h eksp e rym e n tó w ho le nde rskie go uczonego.
PANOWIE I PANIE S Z P A R A G I... ...
O kazuje się, że ju ż od w ie k ó w c z ło w ie k z n a ł sm ak szparagów.
H ie ro g lify p ira m id y z Sagarah (V dynastia) m ó w ią nam o u p ra w ie te j ro ś lin y w s ta ro ż y tn y m E gipcie, c z y li — na 3.500 la t
p rze d nar. C hrystusa!
Vx ODSŁANIA TAJEMNICE PROMIENI KOSMICZNYCH . . W dniu, w k tó ry m ro zp o czę ły się ba da nia p ro m ie n i kosm icz
nych, fiz y c y w k ro c z y li w zu p e łn ie no w ą dziedzinę; dziedzinę e n e rg ii w ię k s z y c h od e n e rg ii atom ow ej. Czy w ie c ie , ja k p o w s ta je m a te ria liz a c ja ś w ia tła ?
MOJ POGLĄD NA ZJAWISKO NATCHNIENIA TWÓRCZEGO A ta k o to u ją ł zagadnienie tw ó rc z o ś c i M . P rou st: „O braze m b a rd z o nied oskon ałym , k tó r y w y d a je m i się najlepszym do z ro zum ien ia tw ó rc z o ś c i — je st obraz tele skop u, nastaw ionego na czas. T eleskop po kazuje gw iazd y n ie w id z ia ln e go łym o k ie m —- a ja starćtm się pokazać z ja w is k a nieśw iadom e, um iejscow ione w d a le k ie j prze szło ści".
s. o. s...
Czyżby ostrzeżenie dla ś w iata?
WYCIECZKA STATYSTYCZNA W PRZYSZŁOŚĆ DEMO
GRAFICZNĄ P O L S K I ... ....
N a c z e ln ik G łów nego U rz ę d u S tatystycznego u d z ie la C z y te ln i
k o m mieś. „P ro b le m y " w y ja ś n ie ń w k w e s tii sprzecznych w ia dom ości o p rz y ro ś c ie n a tu ra ln y m P olski.
TYSIĄC W U L K A N Ó W ...
R e po rta ż ilu s tra c y jn y .
DLACZEGO WINO PŁACZE? ...
A p o na dto: D laczego ow ad y (niektóre ) mogą chodzić po w o dzie? Dlaczego k ro p le są o k rą g łe ? D laczego żeglarze le ją — w czasie b u rz y — o liw ę na w odę? D laczego k a m fo ra ta ń czy?
D laczego k re o z o t pom aga p rz y zazięb ien iu ? Dlaczego z b ia łk a m ożna u b ić p ia n k ę ? Dlaczego?.. T o ta je m n ic a na pięcia p o w ierzchn io w eg o.
PROBLEMY PRZYSZŁOŚCI. W IZJA II — ŻYCIE . . . Ludzkość nadchodzącego stulecia zejdzie do podziemi; uczyni to dla ...przedłużenia życia i ...odnalezienia obiektywnej jego
w a rto ś c i.
4 PYTANIA ZADANE NESTOROWI POLSKIEJ MEDYCYNY Wywiad z dr. med. prof. Witoldem Orłowskim.
Adam Skalkowski . . . 218
Narcyz Łubnicki . . . . 227
Stanisław Srokowski . . 243
Dr J. Z...
Jan Rostafiński . . . . 248
Jerzy R a y s k i ... 252
Ludwik Hieronim Morstin 256
261
Wiktor Morawski . . . 262
...270
Kazimierz Kapitańczyk . 273
Astrofilos ...277
Witold Rudowski . . . . 281
W ina-czy mądrość?
REHABILITACJA S T A N I S Ł A W A
• AUGUSTA •
JAKA R Z E C Z Y W I S T O Ś Ć KRYJE SIĘ W PRAWDZIE HISTORYCZNEJ,TKWIĄ
CEJ S Y M B O L I C Z N I E W O BRA ZI E MATEJKI MIĘDZY REJTANEM A KRÓ
LEM ST ANI SŁ AWEM A U G U S T E M !
[ A D A M S K A J Ł K O W | S K J I
p ro f. U n iw e rs y te tu P oznańskiego; h is to ry k . K ilk a la t za granicą g ro m a d z ił m a te ria ły a rch iw a ln e. O g ło s ił k o re s po ndencję k s ię c ia Józefa z F ra n cją , stu d ia o J. H. D ą b ro w s k im , o P ola ka ch na San Dom ingo, szkice i ź ró d ła z do by le gionów , Les P olonais en E gypte, Jest w tra k c ie
w y d a n ia m o n o g ra fii o A le k s . W ie lo p o ls k im .
K
iedy po stu i kilkudziesięciu latach powrócono ojczyźnie zwłoki ostatniego z naszych królów, złożono
je nie w tak umiłowanej przez niego stolicy, ale pochowano nocą w maleń
kim kościółku wołczyńskim — jak zbrod
niarza. Taką była nieufność pogrobowa i nieświadomość, iż (mimo wszystkie klęski swego panowania) zasłużył się narodowi.
Czyżby nie orientowano się tam, „u góry“ , gdzie zapadła decyzja w tej sprawie, że conaj- mniej już od pół wieku, w historiografii na
szej i obcej dokonywała się rehabilitacja Stanisława Augusta? Przecież właśnie wtedy ujrzały światło dzienne pamiętniki jego, do
tąd wraz z trumną więzione. (Sprawdziło się na nich łacińskie przysłowie o dziwnych nie
kiedy losach książek. Wyznania Poniatow
skiego (wzorowane na słynnych wyzna
niach Russa) długo były znane tylko w części wstępnej, opisującej romans Ponia
towskiego z wielką księżną Katarzyną, a więc szczególnie drażliwej dla dynastii, pa
nującej w Rosji. Po abdykacji, Stanisław August, strzeżony w Grodnie przez Repnina, zajmował się dalszą redakcją rozpoczętych je
szcze przed ćwierć wiekiem pamiętników.
Przeczuwając jednak, że mogą być jak on więzione, skorzystał z przyjazdu młodych Czartoryskich, aby im powierzyć kopię roz
działów, obejmujących młodość i stosunek z wielką księżną; w ten sposób uchronił je od losu całości. Opieczętowane po jego śmierci pamiętniki przekazane zostały do archiwum dworu. Tam w zamknięciu przetrwały aż do czasów Mikołaja II, który wreszcie uznał, że nie ma racji wzbraniać publikowania, skoro jedyna drażliwa część, od dawna była roz-
2 1 8
powszechniana drukiem. Wydaniem zajęła się Akademia Cesarska. Pierwszy tom ukazał się w r. 1914 w Petersburgu, drugi natomiast, aż w dziesięć lat potem — już w Leningra
dzie. Ze względu na edycję francuską i nie
w ielki nakład, mało były u nas znane (nielicz
ne egzemplarze znajdowały się w bibliote
kach typu uniwersyteckiego), i w procesie rehabilitacji króla nie zaważyły tak, jak po
winny były ze względu na pierwszorzędną wartość dokumentarną. Wśród ogółu inteli
gencji ustalił się osąd ujemny bezwzględnego potępienia Stanisława Augu
sta, według form uły popu
larnego ongiś redaktora En
cyklopedii Powszechnej (Or
gelbranda), Wójcickiego: „Na tronie, nie umiejący w n i
czym swego państwa pode
przeć, ale pomagając czasem i otoczeniem zewnętrznym do jego zguby zupełnej... był aktorem i widzem smutnego i krwawego dramatu... i w
każdej scenie ujemną stanowił stronę... Na nie dość opłakane ciosy patrzał, do nich przykładał swej ręki i w końcu doczekał się tej nawet pociechy, ażeby (jak sam wyrażał), panował chociaż na takim kawał
ku ziemi, jak jego trójgraniasty kapelusz.
Przez ciąg 31 lat panowania swego ani przez jedną chwilę nie pokazał się godnym tronu: w najważniejszych dla narodu do
bach, gdy zwracał się jego zapał ku niemu, zdradzał jego zaufanie i wiódł do zguby“ .
Oskarżenia — nawiasem mówiąc — by
ły tylko echem osądu władz konfe
deracji barskiej, które pozbawiły Po
niatowskiego korony i na śmierć skazywały; echem poezji popularnej tamtych czasów, przyrównującej króla do
szatana. I jakkolwiek później opinia ulegała wahaniom (w dobie konstytucji 3 maja Stanisław August pozyskał serca nie tylko elity intelektualnej, skupiającej się koło dworu, ale i światlejszej, postępowej części narodu), Targowica obciążyła go straszliwą odpowiedzialnością za rozbiory Polski.
W dążeniach do utrzymania chociaż skrawka ziemi ojczystej, który by zachował jej imię, a tym samym jakieś prawa państwa, dopa
trywano się tylko niskiej żądzy tytułu i oso
bistych korzyści.
Apelacją od tego wyroku, usprawiedliwieniem się (cho
ciażby wobec potomności), miał być właśnie pamiętnik, który król zaczął pisać już w czasie pierwszego rozbio
ru. Później obronę swą po
wierzył szambelanowi M iko
łajowi Wolskiemu. Miała to być odpowiedź na owo słyn
ne dzieło — pamflet o usta
nawianiu i upadku konstytu
cji roku 1791, które tak zaważyło na opinii pokolenia współczesnego i kilku następnych.
W pamflecie tym — znakomici skądinąd przedstawiciele ginącej Rzeczpospolitej:
Kołłątaj, Ignacy Potocki, a nawet Kościusz
ko — przypisali Stanisławowi Augustowi winę przegranej wojny w obronie ustawy majowej, wspólnictwo z Targowicą i „zjaz
dem“ grodzieńskim. I kiedy wznieśli się oni na piedestał przywódców insurekcji 1749 r., on zszedł z widowni z plamą zaprzedania się Moskwie, a brat jego prymas, tylko samo
bójczą śmiercią uchronił się od hańby szu
bienicy.
Wprawdzie synowiec, książę Józef, przy
wrócił blask imieniu Poniatowskich i w krypcie wawelskiej zajął miejsce stryja,
KIM BYŁ NAPRAWDĘ STANISŁAW AUGUST P O N I A T O W S K I : ZDRAJCĄ, C ZY RO
ZU M N YM KRÓLEM?
Szlachetność , ale czy racja?
ale królewska rehabilitacja nie rychło w y
wołana została przed trybunałem historii.
Przy głosie b y li wciąż namiętni oskarżycie
le, a lichą obroną (jeśli wolno wnosić z sa
mego tytułu i nazwiska autora) była obrona, wydana w Petersburgu w roku 1820, w któ
rej niejaki Ignacy Łobarzewski domagał się
„Poszanowania dla głowy ukoronowanej“
(Respect dû à la tête couronée... du feu Stanislas - Auguste...). Autor nie budzi zaufania. Tyle tylko wiemy o nim, że pie
czętował się Ładą i był kapitanem, czy też majorem. Orężem nie wsławił się. Wprost przeciwnie. Wyznaczony na sejmie gro
dzieńskim do przeprowadzenia redukcji arm ii narodowej — skompromitował się zu
pełnie. Zresztą był domownikiem króla, a także „rycerzem“ orderu św. Stanisława.
Uchodził za jurgieltnika i może nawet był szpiegiem. Bądź co bądź, służył na obie strony i właściwie jako pisarz poli
tyczny nie godzien byłby wzmianki, gdyby nie powód — wysnuty co prawda tylko z do
mniemania. Broszura Łobarzewskiego jest wymieniona we wstępie do zbioru doku
mentów, rozświetlających dzieje nasze w stuleciu na przełomie X V II i X IX wieku.
(Recueil des traités, conventions et actes di
plomatiques concernant la Pologne 1762- 1862). Około tego wydawnictwa (znanego pod imieniem hr. Angeberga) skupiło się grono, któremu patronował Adam Jerzy Czarto
ryski, pamięcią sięgający w okres Stanisła
wowski. W gronie tym znajdował się także Walery Kalinka, który w latach następnych miał się dać poznać jako najznakomitszy historyk-rewizjonista tamtej epoki. Można przypuszczać, że poglądy K alinki (zanim całkowicie opanował źródła archiwalne) zaczęły formować się nie tylko pod w pły
wem patriarchy W ielkiej Emigracji, ale owego miernego dworaka — Łobarzewskie
go (chociaż wydawca dokumentów do ostat
nich lat panowania Stanisława Augusta i dziejów Sejmu Czteroletniego nie powodo
wał się „respektem dla głów koronowa
nych“ ). W odstępie dwóch pokoleń drugim historykiem tej m iary i tej epoki będzie pro
fesor Władysław Konopczyński. Mimo to, wciąż jeszęze mało mamy charakterystyk Stanisława Augusta i ciągle odczuwamy brak jego biografii; tylko poszczególne za
gadnienia zostały dotąd wyczerpująco opra
cowane. Dokonując przeglądu najistotniej
szych zagadnień, wypada ograniczyć się ty l
ko do wysunięcia problemów, bez dawania gotowego rozwiązania. Dalszy tok dowodze
nia ma głównie pobudzić Czytelnika do za
stanowienia się nad tym i problemami. Nie
wątpliwie dowodzenia te natrafią u Czytel
nika na opory natury moralnej, które cho
ciaż są odruchem zdrowym i szlachetnym,
nie powinny zagrodzić drogi do słusznej oceny człowieka na tle jego czasów.
Romans młodocianego Poniatowskiego z przyszłą carową jest źródłem wszystkich zarzutów i oskarżeń; współcześni i potomni widzieli w nim jedynie kochanka Katarzy
ny, której zawdzięczał koronę, i w której rę
kach — według powszechnego mniema
nia — do końca miał pozostać narzędziem zguby swej ojczyzny. Może tylko od kon
stytucji 3 maja do wojny w jej obronie w roku 1792 opinia była inna. Co prawda sam romans budził w jego sferze tylko za
zdrość, były to przecież czasy Ludwika X V i Elżbiety Piotrównej, czasy oficjalnych metres i faworytów, ich wpływów i rządów.
Starzy Czartoryscy nie m ieli żadnych skru
pułów, kierując siostrzeńca do Petersburga.
Doskonale zdawali sobie sprawę, że bez zgody, a nawet czynnego poparcia ze strony Rosji, nie zdołają urzeczywistnić swych reform dla podźwignięcia i ocalenia Rzecz
pospolitej. Poniatowski miał w tej grze po
litycznej odegrać rolę przynęty dla pozyska
nia młodego dworu carskiego. Ze strony Po
niatowskiego nie był to tylko „romans“ ; w wielkiej księżnej upatrywał współpionier- kę w przyszłym dziele szerzenia ku ltu ry za
chodniej w Polsce i zaszczepienia jej Rosji.
Marzyło mu się złączenie w małżeństwie z Katarzyną korony moskiewskiej z koroną Jagiellonów. (Wszak był z ich szczepu przez matkę, a i po ojcu odziedziczył górne ambi
cje panów krakowskich).
Marzenia rozwiały się w chwili, gdy miały się ziścić. Księżniczka Anhalt Zerbst, wstę
pując po trupie męża na tron, stała się w y- obrazicielką imperializmu Piotra Wielkiego, a Poniatowskiemu trzeba było wtedy bronić się przed ujarzmieniem. Dlatego też, póź
niej, po elekcji, odżegnywał się od swej przeszłości: „Czuję się być jak gdyby przez chrzest święty odrodzonym i ze stanu skazitelnego do niewinnego prze
chodzącym“ . I m odlił się publicznie:
„Boże, któryś mnie na tym stopniu mieć chciał... dokończ... Twoje dzieło i wiej też dla Ojczyzny miłość, którą ja pałam w ca
łego serca Narodu“ . Wzywał współziomków:
„aby chcącemu czynić ich dobro wzajemnie pomagali“ . Ale nie był wysłuchany. Nie
zmiernej doniosłości reformy ustroju władz państwowych pod węzłem konfederacji przez Czartoryskich przeprowadzone, nie by
ły po myśli pokolenia doby saskiej, wierzą
cego, iż Polska właśnie nierządem stoi, a istnieć nadal może tylko w stanie niemocy anarchicznej (jako sąsiadom dogodna w swej bezsilnej neutralności). Ogół szlachecki, idąc na pasku możnowładców śmiertelnie skłóco
nych z Familią, podzielił ich wzgardę dla parweniuszów Poniatowskich; obojętnie od
2 2 0
nosił się do najpożyteczniejszych starań kró
la, jak: podniesienie miast przez Komisje dobrego porządku, czy założenie korpusu kadetów. Raził go dwór na modłę zagranicz
ną; stroje, zabawy, miłostki Stanisława Augusta były przedmiotem krytyki, obmo
wy» zgorszenia! Dopiero w rewizjonistycznej historiografii zaprzestano się rozwodzić nad upadkiem obyczajności i re lig ii w tamtej do
bie, a nawet tryb życia króla tłumaczyć ko
niecznością wynikającą z warunków. Erudy- ta poznański, Józef Łukaszewicz, jeszcze w roku 1858, polemizując w Bibliotece War
szawskiej z Maurycym Dzieduszyckim (biografem Skargi), dowodził, że wiek Sta
nisława Augusta był moralnie zdrowszym od w. X V II (Wazów i Sobieskich), a „ludzie prywatnie i publicznie występni za panowa
nia tego monarchy“ to b y li „m aruderzy je
zuickiego wychowania“ . M iał wiele racji, chociaż (jak i jego przeciwnik) nie był w ol
ny od uprzedzeń. Później (bo z doby po od
zyskaniu niepodległości) tendencje dopatru
ją się w rażącej wobec tragizmu czasów po
stawie Poniatowskiego wybiegu, gwoli uśpienia czujności wrogów, śledzących jego czynności. Te domniemania znalazły ostatnio w Archiwum Neophilologicum (z r. 1937) po
twierdzenie w studium o stosunku Stanisła
wa Augusta do cudzoziemców, opartym na jego korespondencji zagranicznej, obejmu
jącej (w zbiorze Popielów) 30 tomów. Starał się w niej o moralne poparcie (zwłaszcza ze strony angielskich przyjaciół) dla swych usiłowań podźwignięcia kraju przez reformy we wszystkich dziedzinach życia. W kore
spondencji tej odsłonił swoje poważne, za
troskane o losy ojczyzny oblicze. B ył więc ' Wallenrodem w masce lekkoducha, jak przystało na Wallenroda wieku Oświecenia.
Jak wszyscy ludzie ancien regime, nie był skłonny uronić cokolwiek z radości życia, ale wśród zabaw miał też na oku doniosłe cele polityczne, społeczne i kulturalne. Jakże pouczającym jest w tej mierze chociażby przeglądnięcie afiszów teatralnych z jego doby (zebranych przez Ludwika Barnackie- go, ostatniego dyrektora lwowskiego Osso
lineum). W jego epoce trzeba było na sce
nie narodowej wystawiać różne pantominy i balety, aby móc pod koniec wprowadzić na nią także i Shakespeare'a. Jeśli błazeń
stwem wydają się nam fajerwerkowe spek
takle i huczne bale reprezentacyjne w cza
sie sejmu rozbiorowego, to nie należy zapo
minać, że w tym samym czasie na obiadach czwartkowych król w gronie bliskich mu du
chem omawiał powołanie do życia Kom isji Edukacji Narodowej. Jeśli przeciętnego czło
wieka sądzimy z pobłażliwością z uwagi na obyczaje wieku, tym więcej winniśmy je mieć dla króla chociażby ze względu na trud-
S ta n is ła w A u g u s t P o n ia to w s k i
ności zawarcia małżeństwa, którego próbą układu naraził się nie tylko obrażonej śmier
telnie próżności kobiecej Katarzyny, ale i ro
syjskiej racji stanu, której nie wygodne by
ło ewentualne umocnienie się na tronie Po
niatowskiego, mającego fam ilijne poparcie jednego z wielkich dworów, habsburskiego czy burbońskiego.
Znakomity znawca „dziejów wewnętrz
nych“ jego panowania, rozpatrując budżet króla, mienił go bankrutem, czym tłumaczył zależność polityczną. Lecz szereg pozycyj, f i gurujących w tym budżecie zamieścilibyśmy dzisiaj w rubryce wydatków Ministerstwa K ultury, Spraw Zagranicznych czy Woj
skowości. Rozumiemy, że Stanisław August musiał mieć fundusze dyspozycyjne na w y
datki nieujawnione np., żeby opłacić fawo
rytów i dworaków Katarzyny, czy też, by zyskać życzliwość nieszczęsnego, najbliż
szego jej następcy, gdy przez Polskę uda
wał się za granicę, a którego Katarzyna nie
nawidząc jak podrzutka, nie zaopatrzyła na drogę. Są przecież k w ity Poniatowskiego na kwoty pobrane z kasy ambasady rosyjskiej, które podane zostały do wiadomości publicz
nej po zdobyciu kwatery Igelstróma w r.
1794. Jednak właśnie dlatego, że zostały w y
stawione z podpisem, nie są dowodem potę
piającym. K ról wytłumaczył, że kwitował sumy, otrzymywane tytułem zwrotu należ
nego mu za utracone dochody z domenów.
Jakoż jeszcze w latach zawieruchy barskiej wojska okupacyjne, zwalczające konfedera
tów, wraz z nim i łu p iły na wyścigi dobra stołowe, pozbawiając Stanisława Augusta środków utrzymania dworu, a także pokry
cia wielu wydatków państwowych, zwłasz
cza żołdu pułków, które dochowywały w ier
ności koronie. Co prawda, z kasy ambasady carskiej przyznawano wyjątkowo komu ja kieś odszkodowanie, Poniatowski zaś nie
wątpliwie nie potrafił ograniczyć się, cho
ciaż nakazem dla zachowania niezależności była największa oszczędność. Krzywdzące jednak są oskarżenia, że za dukaty posyłał ułanów pod Branickim przeciw konfedera
tom. K ró l nie widział w nich jedynie osobi
stych swych przeciwników, chociaż odsądzi
li go od korony i skazywali na śmierć. Po
wodował się racją stanu, ulegając żądaniom Repnina, aby wspólnie tłumić ruch w jego początkach. Zdawało się wtedy, z wiosną 1768, że Stanisław August nie ma żadnych widoków, a tylko wystawia kraj na straszli
we zniszczenie. Było zaś wskazanym, aby konfederaci dostawali się raczej w niewolę rodaków (dzięki czemu ocalał sam Kazi
mierz Pułaski) i aby „koliwczyznę“ (mordy hajdamackie) zdusili sami Polacy, ponieważ to było dla nich kwestią życia na południo
wo-wschodnich kresach, a nie, żeby to zo
stawiać aliantom z za Dniepru. Później, gdy konfederacja barska znalazła sprzymierzeń
ca w T urcji i gdy ją zaczęła chronić Austria, a Francja popierać, wówczas Stanisław Au
gust odwołał Branickiego i wespół z Czar
toryskimi szukał drogi porozumienia z prze
ciwnikami. On sam przecież o dwa lata wcześniej, na sejmie roku 1766, wzywał do podjęcia w alki w obronie samodzielności Rzplitej. Ugiął się wobec przemocy Rado- mian, wspartych przez imperatorową, ale pragnął skorzystać z koniunktury, aby ro
zerwać węzły narzuconej gwarancji nierzą
du. Barzanie jednak w ślepej nienawiści do Ciołka (Stanisława Augusta, przezywanego tak od herbu) na tronie i przeciwni refor
mom, nie chcieli zejść z obłędnych manow
ców. Tymczasem dojrzewała pruska intryga rozbiorowa. Dojrzał ją Stanisław August i zgodził się znowu pomagać w stłumieniu konfederacji (pod pozorem samej ochrony królewszczyzn, a w szczególności wie
lickich), aby tylko odwrócić Katarzynę od myśli podziału. Pomoc ta była zresztą ra
czej demonstracją polityczną, bo siły rosyj
skie w Polsce od czasu Radomia dziesięcio
krotnie przewyższały siły polskie, pozostają
ce jeszcze w ręku króla. Demonstracja ta nie osiągnęła celu; mocarstwa ościenne za
jęły obszary upatrzone, posunęły swe w oj
ska aż po samą Warszawę, okupowały ją i zażądały zwołania sejmu, aby uzyskać za
twierdzenie zaborów. Takie były wtedy zwy
czaje i nawet pod wezwaniem Przenajświę
tszej Trójcy dzielono się łupem.
Jakąż w tym rolę miał Stanisław August?
Legenda wysunęła tylko Rejtana, jako o- brońcę Rzplitej. Matejko we wspaniałej swej
w iz ji artystycznej każe królowi, jakby w i
nowajcy, stać ze spuszczonym wzrokiem obok bezczelnej postaci Ponińskiego, przyo
dzianej w czerwony strój maltański. Histo
ria docenia znaczenie bohaterskiego gestu Rejtana i Samuela Korsaka (który bodaj więcej nawet powagi miał u współczesnych).
Właściwą opozycję na tym sejmie prowadził sam Stanisław August, tak, jak to było jego obowiązkiem i jak to dokładnie przedstawił w pamiętnikach, świadom swej odpowie
dzialności. Na wybór posłów nie wpływał, — nie było żadnych widoków zdobycia więk
szości wobec nacisku wojsk okupacyjnych i następstw klęski barskiej. Starał się jed
nak wpływać prawdopodobnie przez Anto
niego Tyzenhauza na posłów litewskich, Rejtana i jego towarzyszy, dla zyskania na czasie. W toku bowiem były zabiegi, zmie
rzające do uzyskania interwencji mocarstw zachodnich, albo chociaż pośrednictwa państw neutralnych, sygnatariuszów pokoju oliwskiego. Dlatego król hamował działal
ność sejmu, bądź pośrednio przez paru od
danych mu z Senatu i Izby, bądź (i to prze
de wszystkim) sam, jako jeden ze stanów, składających przedstawicielstwo parlamen
tarnych. Z zagranicy dochodziły go jed
nak tylko wyrazy współczucia. Nacisk ambasadorów mocarstw ościennych wzmagał się, w razie dalszej zwłoki groziło to całko
w itym rozszarpaniem kraju. K ról nosił się z myślą ucieczki, aby się złączyć z emigra
cją barską w usiłowaniach obudzenia sumie
nia Europy. Stackelberg zaś w razie dal
szego oporu odgrażał się osadzeniem na tro
nie Augusta Sułkowskiego, który gotów był, za nasycenie swej próżności wysługiwać się NIEMCOM bez zastrzeżeń. Obie strony cof
nęły się jednak przed tą ostatecznością, gdyż król z pewnością nie znalazłby poparcia na dworze wersalskim, a ambasador stanąłby wobec trudności i powikłań interregnum.
Doszło nie tylko do układu, dzięki któremu można było nieco ograniczyć zachłanność niemieckich udziałowców i wynieść z kata
strofy państwowej chociaż za cenę uznania protektoratu carskiego nad Polską, zadatki odrodzenia. Prof. Konopczyński wykazał w dziele o genezie i ustanowieniu Rady Nieu
stającej , że ten w powszechnym mniemaniu twór rosyjski został jednakże zaszczepiony na polskim korzeniu, Kalinka zaś zwrócił uwagę na korzyści, jakie płynęły ze stałego, względnie silnego rządu (mimo, że rząd ten wywodził się z sejmu rozbiorowego) dla kra
ju, pogrążającego się od dwu wieków w anar
chii.
Odtąd Stanisław August, pozostając pod kuratelą Stackelberga, mógł dalej prowadzić zbawienne prace kulturalne, których donio-
2 22
słość oceniła dopiero w pełni historiografia.
Stanisława Augusta uznaje się za twórcę no
woczesnej ku ltu ry polskiej, a w niej widzi się podstawę odrodzenia narodowego. Być może, mimo studiów prof. Tatarkiewicza, Tadeusza Mańkowskiego i innych, że ogół naszej inteligencji wie zbyt mało o wpływie jego mecenatu nie tylko na rozwój literatu
ry pięknej i nauki, ale i sztuki we wszystkich jej odgałęzieniach i przejawach. Reformą w y
chowania zajmowano się najwięcej właśnie za czasów Stanisława Augusta. Ciekawym jest, jak dla podniesienia oświaty potrafił on zapewnić harmonijne współdziałanie Kościoła i masonerii. Wszak brat Michał, biskup płocki i administrator diecezji krakowskiej a na
stępnie prymas, stał na czele Kom isji Edu
kacyjnej. Po śmierci Andrzeja Mokronowskie- go, wielkiego mistrza polskiego Wschodu, w parafiach katolickich odprawiano nabożeń
stwa żałobne.
K ró l podnosił równocześnie kraj ekono
micznie. Nie darmo przezwano go „cy
cem“ (perkalem), dbał bowiem szczególnie o przemysł odzieżowy. Naśladowali go magnaci, zakładając fabryki w swoich dobrach. Z jego ramienia działał na Litw ie Tyzenhauz, chcąc ją od razu upodobnić do Holandii. Mający być jego następcą na tronie synowiec Sta
nisław, dawał przykład oczynszowywania włościan. Wiele zmieniło się na korzyść w królewszczyznach. Z dworu szedł przykład dbałości o miasta i zachęta do poprawy losu ludu wiejskiego. Życie chłopa przynajmniej w teorii zostawało pod ochroną prawa.
Czasem dawał się Stanisław August pono
sić marzeniom. Tak było, gdy popuścił cugli postępowcom i patriotom, układającym pod patronatem Andrzeja Zamojskiego ów słyn
ny kodeks praw sądowych, który miał od jednego razu zreformować ustrój społeczeń
stwa. Upadek tego projektu, niedojrzałego jeszcze, nie odstraszył go od myśli skromniej
szego przedsięwzięcia „ulepszenia sprawied
liwości“ , którą też przeprowadził.
Podobnie było z próbami otrząśnięcia się z kurateli Stackelberga. Ten zaraz zluźnił obrożę, na której trzymał opozycję magnac
ką, i król musiał wracać do uległości. Mimo to w Radzie Nieustającej nadal znajdował posłuch i zwolna w pływ jego w kraju wzra
stał. M iał coraz więcej ludzi godnych zau
fania w swym otoczeniu i pożytecznych współpracowników. Takim był generał Ko- marzewski, który jako adiutant przyboczny sformował 18-tysięczną armię kadrową, któ
ra miała stać się trzonem tak formacji Sej
mu Czteroletniego, jak insurekcji Kościusz
kowskiej .
Tak rozwijała się pomyślnie mądra polity
ka króla, polegająca na „przeczekaniu Ka
tarzyny“ , lecz do głosu miało dojść nowe po
kolenie, światłe już i patriotyczne, nieskłon
ne przecież dla braku doświadczenia cierpli
wie znosić jarzmo obcej kurateli. Zbierająca się równocześnie na wschodzie burza wojen
na budziła nadzieje nieokreślone. Nabrały one szczególnej mocy na skutek rozerwania od ćwierć wieku ciążącego na losach Polski porozumienia Prus z Rosją.
Na domiar złego z Francji dolatywały pod
muchy przedrewolucyjne. (Nastroje ówczes
ne wyraził W ybicki wierszem, dość nieudol
nie skleconym, ale nader znamiennym już w samym tytule „Jeszcze Polak“ :
„...chociaż zazdrości wyrokiem
sława Polska czarnym zachodzi pomrokiem, a dumne samodzierżcy z Południa, z Północy, wolny majestat ludu w służebnictwie wcisnąć, chociaż, co jeszcze tkliw ie j! niechęcią zawi
stną Polak się sam nie cierpi, brat z bratem się ustronią...
jednakże — jeszczem Polak...“
I zdawało mu się, że jeszcze będzie można
„przyjść do Chrobrych i Batorych czasów“
za zrządzeniem Opatrzności przy sprzyjają
cych okolicznościach:
„Tak, Polaku, bądź tylko baczny na zdarzenia, bądź w nie gotów, wrócisz się do sławy imie
nia“ . Kiedy wojna wybuchnie w sąsiedztwie:
„Bierz się i ty do miecza... w powszechnej niedoli, Wynijdź... wewnątrz z nierządu ... a zewnątrz z niewoli...“
Stanisław August starał się zorientować w położeniu i wyciągnąć z niego możliwe ko
rzyści, widział wszakże i wyłaniające się nie
bezpieczeństwo. Bądź co bądź chciał uniknąć błędów przeszłości. Za taki błąd kapitalny uważał to, że w okresie Baru nie poszedł za radą żegnającego się Repnina, aby wystąpić przeciw T urcji wespół z Katarzyną i przez to ją zobowiązać. Pośpieszył więc do Kanio
wa na spotkanie z nią (po latach trzydziestu), jednając sobie otoczenie imperatorowej, a zwłaszcza oficjalnego faworyta, Potiomkina.
Uzyskał pozwolenie na sejmie pod węzłem konfederacji, gwoli przeprowadzenia — mimo opozycji magnackiej — niejakich ulepszeń w ustroju państwa, ale nie sojusz wojskowy, który by rokował Rzplitej własny port na Morzu Czarnym, co było jego marzeniem.
W tym celu starał się obudzić w narodzie tradycję Sobieskiego. W Kaniowie traktowa
no go jednak jakby wasala, prawie na tejże stopie, co zjeżdżających się tam magnatów i nawet nie odkryto mu układu, którym dwo
ry cesarskie obowiązywały się bronić Polskę, gdyby Prusy, korzystając z ich odwrócenia się ku wschodowi, chciały sięgnąć po nowe na Rzplitej zabory. Gdyby mu to było wiadome,
łatwiejby mógł się opierać polityce stronnic
twa, które przybrawszy imię „patriotyczne
go“ pod wodzą Ignacego Potockiego dążyło do zawarcia przymierza z Fryderykiem W il
helmem, obłudnie ofiarowującym Rzplitej gwarancję niepodległości, aby ją skłonić do zerwania z Rosją, a osamotnioną móc obrabo
wać. K ró l ostrzegał przed niebezpieczeństwem polegania na obietnicach sąsiada, zawsze dotąd najbardziej chciwego na nasze ziemie, lecz wreszcie, nie chcąc dopuścić, aby wez
wano wojska pruskie do interwencji, ustąpił władzy sejmowi, radując się z odruchów bu
dzącego się patriotyzmu.
Obrady nad naprawą ustroju ciągnęły się przez wiele lat, w ciągu których urabiała się opinia, lecz nie liczono się z następstwami wyzwania Rosji i koniecznością zbrojnej roz
prawy. Prusy skłonne były respektować przy
mierze (z marca 1796) tylko w ciągu tych pa
ru tygodni, gdy prowokowały starcie z Au
strią i kiedy mogły za zwrot Galicji wytargo
wać od Rzplitej Gdańsk, Toruń i jakieś częś
ci pogranicznych województw. Z Katarzyną wolały porozumieć się co do drugiego rozbio
ru Polski, gdy z wygasaniem wojny tureckiej mogła znowu swe siły obrócić na zachód. Wo
bec nadciągającego niebezpieczeństwa w y
padło przyśpieszyć reformy i wtedy stronnic
two „patriotyczne“ uznało potrzebę zbliżenia się do króla. Jego też była redakcja konsty
tu c ji 3 maja, w której sformułował swoje
„marzenia“ obok programowych tez Potoc
kiego, Kołłątaja i wtajemniczonych w przy
gotowania zamachu stanu. Na tej bowiem drodze miano wprowadzić w życie konstytu
cję. Gdyby Stanisław August nie był tylko jednym z siedmiu, składających tajny komitet, z pewnością nie forsowałby dziedziczności tronu wbrew woli większości województw, a ograniczył się do wyznaczenia swego na- stępcy w osobie elektora saskiego, co byłoby ujęciem bardziej realnym i nie wyzywającym opozycji. Natomiast niewątpliwie w duchu najgorętszych jego życzeń było włączenie do konstytucji uprawnień, przyznanych miastom królewskim.
Jakkolwiek gorliwie zabiegał, żeby uciszyć i przejednać malkontentów, należało się l i czyć z reakcją i przywidywać rekonfederację, jak to bywało w zwyczaju z dawien dawna.
Wszakże losy konstytucji zależały w zupeł
ności od stanowiska mocarstw ościennych.
Zostały one przesądzone z chwilą wrogiego wystąpienia Katarzyny, a uchylenia się F ry
deryka Wilhelma od dotrzymania przymierza.
Wobec rosyjskiej przewagi obrona nie roko
wała powodzenia. Toteż po zdradzie Prus Sta- nistaw August dążył do układów z Rosją w nadziei, że da się zapobiec rozbiorowi a na
wet ocalić, przynajmniej częściowe, reformy sejmowe. Armie nasze cofały się, litewska
bezładnie, koronna broniąc się zaszczytnie, ale komenderujący nią książę Józef słał roz
paczliwe raporty. Sejm został odroczony, kró
lowi pozostało więc wywikłanie państwa z fa
talnego splotu błędów politycznych, błędów śmiertelnych, i m ilitarnej klęski. Na północ
nym froncie nigdzie dłużej nie stawiano opo
ru, zaś na Bugu bitwa pod Dubienką była cał
kowicie przegrana, jakkolwiek podwładni Kościuszki pięknie dokonali odwrotu. Czy na
leżało jeszcze stoczyć walną batalię na lin ii Wisły w oparciu o stolicę? Stanisław August nie spodziewał się po niej niczego. Dla hono
ru broni, dość było Zieleńca i legendy Du
bienki. Powołać pospolite ruszenie ludowe i walczyć gdzieś w górach świętokrzyskich, na to trzeba ludzi rewolucji. Nie b y li nimi, ani król, ani synowie. Pokładano zresztą na
dzieję w konfederacji targowickiej, sądząc, że zdoła zapobiec rozbiorowi. Nawet Kołłątaj głosował na Radzie Straży (naczelnego orga
nu rządu) za akcesem do Targowicy, aby na
daremnie nie lała się krew polska. Do Sta
nisława Augusta przylgnęło miano Targowi- czanina, które stało się synonimem zdrajcy sprawy narodowej, gdy prysła złuda, że ofia
rowaniem korony polskiej wnukowi Katarzy
ny będzie można ją przejednać i od drugiego rozbioru powstrzymać. Pozornie jeszcze straszniejszy grzech obciąża pamięć ostatnie
go króla. B ył bezsilny wobec odsuwających go, poniżających, a niszczących dzieła Sejmu Czteroletniego i prześladujących jego zwo
lenników, ludzi typu eksmarszałka Ponińskie- go, którzy zaciągnęli się pod chorągiew Tar
gowicy l i tylko dla prywaty, dla zysków, łu pów, zdartych z rodaków - przeciwników i z samej ojczyzny. Lecz dlaczego on, głowa państwa, dał się skłonić do dzielenia hańby
„zjazdu“ grodzieńskiego? Czyliż uczynił to z biedy, naciskany przez ambasadora Sieversa i przez wierzycieli? Stary już i tym wrażli
wszy na cierpienia własne, przyjaciół i kraju, kierował się przecież nie tylko myślą, by im ulżyć. Niewątpliwie chciał, jak za pierwsze
go rozbioru, ratować szczątek rozbitego okrę
tu. Nie powiodło się przecież rozdwoić zabor
ców. Nie mniej, jakże słusznie, nie lekcewa
żył utrzymania imienia Polski na bezkształ
tnym, poszarpanym pasie ziemi, na którym jednak pozostały trzy jej stolice: Kraków, Warszawa i Wilno. Pragnął przetrwać jesz
cze trzy lata, doczekać się śmierci Katarzyny i dojrzeć z za oparów rewolucyjnych wzno
szącą się gwiazdę Napoleona. Lecz emigranci nasi widzieli tylko poniżenie ojczyzny, ujarz
mionej przez okupanta, opanowanej przez Targowiczan z mandatu grodzieńskiego, i dą
żyli do odwetu. Oglądali się na pomoc Fran
cji, a nie rozumieli, że w jej zachęcie powstań
czej była tylko chęć ratowania siebie kosz
tem Polski. Podobnie, spiskowcy w kraju nie
224
wyczuli prowokacji, której narzędziem był ambasador i dowódca wojsk stacjonujących w Warszawie, Igelstrom. K lika Zubowych, fa
worytów imperatorowej, pragnęła wzbogacić się przy ostatecznym rozbiorze Rzplitej, zep
chnięta już do ro li państewka buforowego, ale jeszcze zawierającej w swych granicach niejedną fortunę magnacką.
Daremne były ostrzeżenia króla po rusze
niu brygady Madalińskiego. Za przybyciem Kościuszki powstanie nabrało charakteru o- gólnonarodowego. Faktycznie miało przecież tylko lokalne znaczenie, dopóki nie zerwała się do w alki stolica. Stało się to na odgłos Racławic, jednak tak bezładnie, że Warszawa N A R A ZIŁA się tylko na zemstę. Wtedy Sta
nisław August doraźnie opanował sytuację:
kazał objąć komendę Stanisławowi Mokro- nowskiemu (bratankowi Andrzeja, a swemu pupilowi), i skłonił Ignacego Zakrzewskiego, do objęcia władzy w rządzie tymczasowym.
Zgłosił akces do insurekcji i przyzwał synow
ca, niewątpliwie w obawie przewrotu społecz
nego i o swoje i najbliższych życie, ale w ta- kiejże trosce o stolicę, jeśli już nie było ra
tunku dla kraju przed zniszczeniem, ani dla państwa przed zagładą. Stanisław August nie miał zupełnie nadziei w powodzenie insurek
cji, zwłaszcza, gdy solidarność mocarstw roz
biorowych zaznaczyła się pod Szczekocinami.
Upadek Warszawy zdawał się nieuchronny, a równocześnie większe jeszcze niebezpie
czeństwo, bardziej bezpośrednie, zawisło nad zamkiem od pospólstwa, karmionego hasłami rewolucyjnymi, które w niepowodzeniach i alarmach, dopatrywało się zdrady i podej
rzewało o knowania kapitulacyjne stronni
ków dworu. Na Starym Mieście pito na pohy
bel królowi i prymasowi.
O prymasie krążyły wśród pospólstwa opo
wieści, które przeszły do pamiętników i które powtarza się bez zastanowienia, czy mogą być prawdopodobne. Skąd się wzięła ta wer
sja o rzekomym wskazaniu miejsca łatwego przedostania się do Warszawy poprzez sta
nowiska obrońców? Nie mamy odnośnego l i stu prymasa, który byłby dowodem chęci współdziałania z wrogiem. Natomiast nie brak elementów do rozważenie, skąd się zrodziły oskarżenia.
O ile najstarszy z braci króla bardzo wcześ
nie zniechęcił się i wycofał z życia publiczne
go, to najmłodszy był jednym z filarów poli
ty k i porozumienia się z Rosją. Ostrzegał przed narażeniem się Katarzynie, a gdy go nie słu
chano, wyjechał z kraju i wrócił dopiero u schyłku Sejmu Czteroletniego.
Oczywiście Fryderyk Wilhelm nie potrze
bował wiadomości o obwarowaniach Warsza
wy, bo ich nie było, oprócz kilk u na prędce usypanych szańców. M iał też niewątpliwie
Stanisław August
«wiedza graby na Wawelu.
/ dWA.'■
M- Sr*
' JH ; m >i.fi* vj , ' 'p.'i -<* * j • '■hu'.) " •'%£ ” i
■ ■' H ^
•¡P ,\t$iJf ;
- viftii ' j ■ ' ,
; .j 4 i< ‘I
mgm «gis
• , -
. 1 1
I M
l :K l. . ' 1. ■
dokładne relacje o położeniu obozów otacza
jących stolicę, w której nie brakło Niemców.
Chciał uniknąć szturmów, aby miasto zdobyć nieuszkodzone, a liczył na jego łatwe podda
nie się wobec grożącej zemsty w razie po
wrotu Moskali i niemniej szego lęku zamoż
niejszego obywatelstwa przed społecznym przewrotem na podobieństwo dokonanego we Francji rewolucyjnej. Toteż przesłał oficjalne wezwanie do kapitulacji, kierując je do Sta
nisława Augusta. Ten przekazał je komendzie insurekcyjnej (sam nie mając żadnej wła
dzy), a odpowiedź odmowną, przez nią podyk
towaną, złączył tylko z apelem o względy dla stolicy. Troska ta była aż nadto na czasie, gdy zrazu zdawało się nawet, że Kościuszko nie będzie próbował w niej się bronić, a dzia
łania przerzuci raczej na Litwę. Więc mógł i prymas odnosić się do kwatery pruskiej z myślą podobnego pośrednictwa. Była to gra polityczna, polegająca na wyzyskaniu współzawodnictwa a nawet antagonizmu, jaki istniał między oblęgającymi Warszawę, któ
remu ona zawdzięczała,wtedy swe ocalenie.
Pospólstwo tego nie rozumiało i wszędzie wietrzyło tylko zdradę.
Ostatecznie to pospólstwo, które ustawicz
nie odgrażało się królowi, on ocalił od losu Prażan. Zachował też skarby kultury, nagro
madzone i stworzone w stolicy. Przeklinany w pamięci narodu, on mu zapewnił wieku
istą trwałość przez wychowanie pokolenia, które mimo utraty własnego .państwa, strze
gło swej odrębności i swą miłość ojczyzny przekazało wszystkim następnym. Sam, przez swą dobrotliwość i chęć zabezpieczenia losu bliskich, nie potrafił dopełnić ostatniego obo
wiązku królewskiego: odmówić, nawet w nie
woli, złożenia powierzonej mu korony. Jego winą tragiczną jest to, że nie potrafił być księciem niezłomnym, aby przejść w chwale do legendy naszych dziejów.
Wszakże u samego schyłku żywota Stani
sław August obciążył się grzechem istotnie śmiertelnym, gdy na żądanie dworów podzia
łowych, pod bezpośrednim naciskiem Repni- na, abdykował za cenę spłacenia jego m ilio
nowych długów, rzeczywistych i fikcyjnych.
Najgłębiej wnikający w ducha tamtej epo
k i ks. Kalinka, uważał, że nie można go z w iny takiej rozgrzeszyć i ten wyrok potę
piający należy uznać za sprawiedliwy.
Mógłby jednak ktoś mniemać inaczej, skoro Rzeczpospolita już była rozszarpana, skoro państwo polskie zniknęło z karty Europy i zo
stało aż do samego imienia zatarte. Czyliż więc nie było obojętnym formalne zrzeczenie się utraconego tronu i dozwolonym staranie więźnia grodzieńskiego, by nie tylko zaspo
koić wierzycieli, ale i zaopatrzyć rodzinę i w y
nagrodzić wierne sługi? Czyliż nie miał pra
wa postąpić jak człowiek prywatny? Otóż
właśnie, straszliwym przewinieniem było za
pomnienie o godności królewskiej. Nie wolno było jej się wyrzec, chociaż za opór czekało go inne, niż pałacowe więzienie, — cierpienia fizyczne, zesłanie na Sybir, czy śmierć nawet.
Bo złożenie korony nie było tylko jakąś czczą formalnością. Wedle panujących wówczas zwyczajów międzynarodowych rozbój także winien być zatwierdzony traktatem jakoby dobrowolnym. W tym celu zwoływane były sejmy podziałowe, warszawski z r. 1773 i gro
dzieński z r. 1793. Zaś sejm polski składał się z trzech stanów, których zgoda na każdy akt była warunkiem jego prawomocności, cho
ciażby zgoda osiągnięta przekupstwem, lub wymuszona jawnym gwałtem. K ról był jed
nym ze „stanów, a gdy już zabrakło Izby po
selskiej i Senatu, to korona pozostawała osta
tnim wyrazem, organem chociaż symbolicz
nym w oli narodu, uznanym jej stróżem, pia- stunem przynajmniej w oczach świata dyplo
matycznego. Gdyby więc Stanisław August oparł się żądaniom mocarstw rozbiorowych, i nie podpisał aktu abdykacyjnego, ten cho
ciażby bierny opór nie minąłby bez wrażenia u obcych i rodaków, i nieszczęśliwy król-wię- zień, dźwignąłby się wysoko w opinii współ
czesnych i potomnych. Tego nie uczynił, ugiął się pod naciskiem, oglądał się na kredytorów, rodzinę, dworaków, rządził się podłym „a ltru izmem“ , jak zresztą nawykł był w ciągu lat kilkudziesięciu korzyć się przed przemocą.
Czy można jednak powołać i tym razem ja kieś okoliczności niecałkowicie tłumaczące go, ale łagodzące winę? Mówi się, że był człowiekiem swego wieku i swego środowiska.
Z natury nie był zdolny do bohaterstwa a w y
chowanie nie przydało mu tężyzny charakte
ru. Tak, ale można powiedzieć i więcej. Czy
li ż hańba płynąca ze szczodrobliwości dwo
rów podziałowych nie powinna rozłożyć się i na korzystających z zapisów króla? A wszak wśród nich (z pretensją fikcyjnej wierzytel
ności jednego miliona) był i książę Pepi. Je
śli jednak tenże książę Józef był następnie obrońcą honoru narodowego, to trzeba pamię
tać, że Stanisław August ustrzegł go od za- ustriaczenia, wychował na Polaka, jak całe to ostatnie pokolenie Rzplitej, które miało dobijać się jej wskrzeszenia i ten obowiązek przekazać dalszym pokoleniom. W chwili abdykacji Stanisław August zwątpił o przy
szłości narodu swego, ale tak samo zwątpili Kołłątaj, Kościuszko i Wybicki. I przecież do
piero po paru latach ten ostatni na widok powstających legionów rzucił hasło: „Jeszcze Polska nie umarła — póki my żyjemy“ .
Echo tej pieśni nie doszło już Stanisława Augusta, więzionego w Petersburgu i trzeba mu było umrzeć bez w iary w wiekuistą trw a
łość narodu.
2 2 6
N A U C Z M Y SIĘ D Z IW IĆ D W I E NIESKOŃCZONOŚCI
Z A G A D K A ŻY C IA
NAJDZIWNIEJSZY JEST C Z ŁO W IE K
„ K I M Ż E .JESTES, D Z IW N Y T R U B A D U R Z E ? K T O C IĘ R Z U C IŁ W G W IE Z D N E TE
P R Z E S T W O R Z A ? K T O W T W E J P IE R S I R O Z K O Ł Y S A Ł
B U R Z E ? K T O W T W Y C H O C Z A C H R O Z P Ł O M IE N IŁ Z O R Z E ? ...“
(U M A , „ P O E T A “ )
I. GDY ZIARENKO SOLI STAJE SIĘ
E
poka, w której żyjemy, oświetla sobie LEGENDĄ...drogę rozumem i syci się faktami:
jest racjonalistyczna i pozytywisty
czna. Już dawno minęły czasy, gdy człowiek widział na gałęziach drzew boginki driady, a na falach mórz — kuszące syreny. Dziś isto
tami fantastycznymi zaludnia otoczenie tylko pacjent domu dla umysłowo chorych, jakiś nałogowy alkoholik, lub paranoik. Człowiek normalny widzi tylko fakty realne otoczenia
—• tak mu się przynajmniej wydaje.
Człowiek dzisiejszy nie umie się dziwić;
jest zblazowany kulturą X X wieku. Staran
nie ogolony bankier z City londyńskiego,
podnoszący słuchawkę aparatu telefoniczne
go, z której słyszy głos potężnego kolegi z Wall-Street w Nowym Jorku, wcale nie wpada na myśl zdziwienia się, że oto rozma
wia ściszonym głosem z kimś spoza oceanu;
zbliża słuchawkę do ucha tym samym fle gmatycznym ruchem, jakim podnosi fajkę do ust. Dziewczęta i młodzieńcy, tańczący w Białymstoku nadawaną z Londynu, lub Rzymu melodię tanga, spojrzeliby, jak na wariata, na człowieka, któryby ich za
pytał, dlaczego się nie dziwią, że pudło w ką
cie sali, niezłączone niczym widocznym z sze
rokim światem, przynosi im dźwięki z odle
głych punktów k u li ziemskiej.
Mechanizacja i technizacja życia wycisnęły widocznie piętno na psychice człowieka. Już dziecko zna lepiej auto, niż konia: jakże by miało dziwić się, że wóz się porusza, choć nie jest ciągnięty, gdy raczej się dziwi, że żywy koń biegnie, choć nie jest nakręcany korbą?
I dlatego zakochani naszych czasów patrzą na księżyc i gwiazdy, jak na niezbyt pomy
słową dekorację w podrzędnym teatrzyku, widząc na płasko to, w imię czego ginął na stosie 350 lat temu Giordano Bruno: nieskoń
czoność. No, zakochanym to jeszcze można wybaczyć: są oni unoszeni innym porywem, zamykającym ich przeżycia w kryształowej k u li feerycznego egoizmu, z którego obudzą się bez naszego udziału. Ale reszta ludz
kości?
Już Arystoteles mówił — w ślad za swym mistrzem Platonem —• że zdziwienie jest po
czątkiem myślenia, początkiem filozofii. Tam, gdzie drzemiący umysł dogmatyka widzi zdarzenia zwykłe, codzienne, same przez się zrozumiałe, — umysł krytyczny widzi zagad
kę, której klucza usilnie poszukuje.
Nie bądźmy gołosłowni. Oto mamy przed sobą ^ zagadnienie przyczynowości.
Przez dziesiątki wieków nie widziano nic in
teresującego w tak codziennym „fakcie“ , jak ten, że zjawisko, uważane za przyczy
nę, wywołuje inne zjawisko, nazywane skut
kiem. Cóżby miało być dziwnego w tym, że tocząca się kula bilardowa, potrącając w biegu inną, wprawia ją w; ruch? Że woda, do której wpadł człowiek, powoduje jego uduszenia się? Że słońce, które codzień wschodziło nad horyzontem, będzie wscho
dziło tak samo jutro, pojutrze, „zawsze“ ? A jednak był człowiek, który odważył się zdziwić. B ył nim w ie lki angielski filozof Dawid H um e1). Jak się dzieje — zapytał Hume, — że zjawisko, zwane przyczyną „w y wołuje“ zjawisko, zwane skutkiem? Co to zna- *)
*) P ie r w o c in y z d z iw ie n ia w t e j s p ra w ie z n a jd u jem y ju ż u s c e p ty k ó w g re c k ic h i u M ik o ła ja A u tr ic o u r t w średniow ieczu.
czy „w yw ołuje“ ? Przecież nie kiwa pal
cem: — „w yjdź, skutku...“ — Może jakaś „si
ła“ przenosi się z przyczyny na skutek, jak to się wydaje na przykład przy potrąceniu k u li o kulę? Ale obdarzanie rzeczy „siłam i“
czyż nie jest antropomorfizmem, przypisy
waniem przedmiotom martwym własności ludzkich? My, ludzie, czujemy siłę jako na
pięcie mięśniowe. Ale czym miałaby być owa
„siła“ w przedmiotach nieczujących? I jak w ogóle ta istność zagadkowa, nie dająca się nigdy bezpośrednio stwierdzić w przedmio
tach, miałaby się przenosić z przedmiotu na przedmiot? Czy nie jest ona raczej wym y
słem metafizyków, lubiących fantazjować na temat tego, czego w doświadczeniu bezpo
średnim stwierdzić nie można?
Że takiej siły, przenoszącej się z przyczyny na skutek, nigdy nie stwierdzamy, tego naj
lepszym świadectwem jest fakt, że najbar
dziej choćby drobiazgowe analizowanie przy
czyny nie da nam znajomości jej działania;
gdybyśmy nie wiedzieli z doświadczenia, że woda dusi człowieka, nie wykrylibyśm y tego z samej analizy wody, jak nie wykrylibyśm y z samej analizy cukru (nie wziąwszy go uprzednio do ust), że wywołuje smak sło
dyczy.
Ale skoro tak jest, skoro owa „siła“ , rze
komo przenosząca się z przyczyny na skutek, jest nieuchwytna, jakim prawem — pyta Hume — Wierzymy w konieczny związek między zjawiskami? Skąd mamy pewność, że to zjawisko, które uważamy za przyczynę, zawsze będzie wywoływało w takich samych okolicznościach ten sam skutek? Że słońce na przykład wzejdzie jutro (nawet nie zakłada
jąc katastrofy kosmicznej) tak samo, jak dziś, jak wczoraj?...
Nieuzasadnioną wiarę naszą w koniecz
ność związku między przyczyną a skutkiem tłumaczy Hume przyzwyczajeniem, wła
śnie tym stanem psychicznym, który zatuszo- wuje wszelkie zdziwienie, usypia wszelkie wątpliwości, pogrąża umysł w „drzemkę metafizyczną“ , jak się w yraził inny w ielki (choć mniej krytyczny od Hume‘a) myśli
ciel — Kant.
Dziecko, któremu każde wrażenie odsłania nowe, nieoczekiwane strony świata, które potrafi całymi godzinami bawić się swoją własną nóżką i uważnie oglądać ją, — chyba, że przeleci jakaś brzęcząca mucha lub stanie się coś równie interesującego, dziecko, powtarzam, jeszcze umie się dziwić. Czło
wiek dorosły „przyzwyczaił się“ do otaczają
cego świata i nie widzi w nim nic zadziwiają
cego. Nudzi go monotonność wrażeń, dobrze znane sprzęty własnego mieszkania, dobrze znane ulice miasta, mniej więcej jednakowo wyglądający ludzie z banalnymi, ustalonymi
2 2 8
krysztalik jest tak mały, że przeciętne zia
renko soli zawiera około 8.000.000.000.000.
000.000 takich krysztalików!!!!
Wstrzymuję oddech — nie tylko z przera
żenia przed tak wielką liczbą, lecz i z obawy zdmuchnięcia takiego cudu, jak ziarenko soli z niemniej cudownego stołu...
Ale to tylko początek tego ustawicznego transu zachwytu i niepokoju, w jaki pogrąża fizyka współczesna zdziwiony umysł laika.
Dowiaduje się on, że materia jest tylko pew
ną postacią energii i, że rozłupanie jądra atomu wyzwala niesamowite ilości energii.
Pogardzana dotychczas „ordynarna“ materia, na której samo wspomnienie czerwienił się niegdyś ze wstydu metafizyk Plotyn, staje się teraz akumulatorem cudownych potęg.
Jeden gram uranu — miniaturowa pigułka, którą łatwo byłoby połknąć — wyzwala
Jed en gram ura n u w y z w a la 20.000.000 k a lo r ii! R ów na się to te m p e ra tu rz e m ilio n ó w
sto p n i — tem p e ra tu rz e gwiazd.
zwyczajami witania się i żegnania, jedzenia, pracy i bawienia się.
I oto ten świat nudy i szarej codzienności bierze pod lupę myśliciel i uczony: nie fan- tasta i doktryner, lecz trzeźwy empiryk i aż do sceptycyzmu ostrożny k ry ty k — i odkry
wa dokoła nieskończone dziwy.
Rzecz najprostsza. Siedzę przy stole. Czy warto zastanawiać się nad rzeczą najpospo
litszą — stołem? Czyż nie jest to aż do znu
dzenia znany m i stały, twardy, w spoczynku będący, brunatny przedmiot? Nic podob
nego, powiada „trzeźwy“ fizyk. To, co opisy
wałeś, to było tylko twoje subiektywne w y
obrażenie stołu. Stół rzeczywisty — to zbiór niewidzianych cząsteczek (protonów, neutro
nów, elektronów itp.), przedzielonych olbrzy
m im i (w stosunku do wielkości tych cząste
czek) odległościami i pędzących z zawrotną szybkością w różnych kierunkach.
Pozornie zwarta płyta stołu jest w rzeczywistości głównie próżnią, w której krążą niewyobrażalnie drob
ne cząsteczki — tak mniej więcej, jak armia, składająca się z rozsia
nych tu i ówdzie jednostek wojsko
wych, okupujących bardzo rozległą miejscowość. To jest stół opisany naukowo.
Po takim autorytatywnym do
świadczeniu najbardziej powołanego przedstawiciela nauki — czyż nie powinienem ze zdziwieniem i sza
cunkiem. spojrzeć na stół, który wydawał m i się przed chwilą tak
nieciekawy?
Ale idźmy dalej. Ślizgając się spojrzeniem po płycie stołu, spo
strzegam ziarenko soli, niesprzątnię- te po śniadaniu. Chcę je już zdmu
chnąć, ale natarczywy fizyk zatrzy
muje mnie, mówiąc: w tym oczywi
ście też nie widzisz nic ciekawego?
A przecież ziarenko soli — to wcie
lona bajka wschodnia; to m iniatu
rowy pałac zaczarowany z niezli
czonymi komnatami i wieżyczkami.
Promienie Roentgena w ykrywają w kryształach (do których należy sól) niezmiernie subtelną, precyzyjnie regularną siatkę, której węzły zbu
dowane są z grup atomów. Atomy chloru i sodu w pojedyńczym kry- sztaliku soli są odległe od siebie mniej, niż o jedną dziesięciomilio- nową milimetra, a cały pojedyńczy
20.000.000 kalorii! Przy takim „wybuchu“
wytwarza się temperatura rzędu milionów stopni: temperatura gwiazd. Nie potrafi
liśmy dotychczas wypromieniować grama uranu w całości. Ale zbliżamy się do tego.
I może wkrótce nastanie czas, jak pisze jeden z fizyków polskich, że „opał dla dużego mieszkania na całe życie będziemy z łatwo
ścią nosić w kieszeni“ . Materia została zre
habilitowana 2).
II. W OTCHŁANI GWIAZD
Jakoś dziwnie znikła nuda szarej codzien
ności. Nieoczekiwanie feerycznie zabarwił się świat, prześwietlony myślą badawczą, jak kryształ promieniami. Z nikły płaskie, do znudzenia te same powierzchnie przedmio
tów. Zarysowała się „Nieskończoność w dół“ : świat niewyobrażalnie drobnych cząsteczek i fal, fantastycznych szybkości i promienio
wali, — świat, którego najmniejszej cegiełki właściwie ustalić nie można. Skąd mamy pewność, że nie da się w przyszłości rozłupać elektronu i protonu, jak się rozłupało atom, uchodzący przez tyle wieków za niepo
dzielny?
Ale do tego nie ogranicza się legenda nau
kowa świata. Poza „nieskończonością w dół“
istnieje „nieskończoność3) w górą“ . Podnieś głowę, człowieku, spójrz na gwiazdy. Prze
stań widzieć w nich złote gwoździki, wbite w ciemno-granatowy sufit nieba. Posłuchaj, co mówi o „niebie“ astronomia.
Choć gołym okiem widzimy na niebie 6.000— 7,000 gwiazd, jest ich w naszej części wszechświata ćo najmniej 100 miliardów!
Sto miliardów różnokolorowych słońc — przeważnie większych od naszego — oto
czonych pewnie rojem planet, na których może nawet rozwija się życie...
Gdyby jakaś nieznana potęga porwała nas i rzuciła na jedną z widzianych gwiazd, nie znaleźlibyśmy w powodzi białych, żółtych i czerwonych słońc-karłów i słońc-olbrzy- mów — naszej ciemnej w istocie, mikrosko
pijnie małej planety, krążącej skromnie do
koła względnie małego słońca.
A pomimo tak olbrzymiej liczby gwiazd w-naszej części wszechświata, astronomowie twierdzą, że jest ona właściwie prawie ...próż
nią!
Astronom Kobold na przykład, jeden z najpoważniejszych badaczy rozrzucenia gwiazd we wszechświecie, obliczył, że gdy
by wszechświat zmniejszyć tak, że olbrzy
mie słońca nie byłyby większe od główki
~) Jeszcze potężniejsza — m niej w ię ce j m ilio n razy w iększa! —- jest energia m esonów, z a w a rty c h w p ro m ieniach kosm icznych, b o m ba rdujących nieustannie ziem ię. N ie jest w ykluczon e, że i ją w p rzęg nie m y k ie dyś w ry d w a n naszej w o li,
3) Ściślej — nieograniczoność.
szpilki, to te punkciki unosiłyby się jeszcze w przeciętnej odległości od siebie, wynoszą
cej 65 kilometrów! Czyż nie można uważać praktycznie takiej przestrzeni za próżną?
Ale przejdźmy do „rzeczywistej“ odległo
ści gwiazd od naszej ziemi. Najbliższa gwiaz
da, „Proxima Centauri“ , znajduje się w od
ległości „ty lk o “ 40.000.000.000.000 kilome
trów. A inne gwiazdy — sąsiadki?
Nie, już lepiej nie pytać, bo porwie nas zawrót głowy na widok tej serii zer, jaką trzeba będzie wypisać, by wyrazić w kilo
metrach ich odległość. Ale astronomowie ra
dzą sobie w ten sposób, że liczą odległość we wszechświecie bagatelnie „drobnymi“ jed
nostkami, jakim i są drogi przebyte przez promień świetlny w ciągu roku.
Chcesz wiedzieć, Czytelniku, ile wynosi taki skromny' odcinek drogi? Policz. Światło przebywa na sekundę „ty lk o “ 300.000 km.
Ile sekund jest w roku? Porachuj, kocha
nie, nie leń się. Otrzymasz w ynik taki: je
den rok świetlny—to około 10.000.000.000.000 km! Takimi miniaturowymi jednostkami astronomowie mierzą przestrzenie między
gwiezdne.
No, dobrze. Uzbrojeni w ten fantastyczny skrót postarajmy się zorientować w odległo
ściach niezbyt dalekich gwiazd. Do Siriusa mknęlibyśmy na grzbiecie fa li świetlnej — na tym najszybszym rumaku świata — dzie
więć lat; do niektórych gwiazd W ielkiej Niedźwiedzicy — 80 lat, do Gwiazdy Polar- nel — 300 lat, ale to są, jak powiedzia
łem, nasi sąsiedzi. Wielomiliardowy ocean gwiazd, do którego należy mała, znikoma kropelka — nasze słońce, rozpościera się tak daleko, że do jego brzegów dotarlibyśmy na promieniu świetlnym po jakichś 100.000 lat!
Jakto do brzegów? Więc poza tym i niezliczonymi gwiazdami, wśród których pę
dzi nasze słońce4), istnieje coś jeszcze?
Istnieją — inne oceany gwiazd w niepoję
tych, niesamowitych odległościach. Nasza ziemia, krążąca dokoła słońca, należy wraz z nim do jednej z ogromnie wielu mgławic, stanowiących łącznie jakby „wyspę“ we wszechświecie — drogę mleczną, której
średnica wynosi 200.000 lat świetlnych. Ale poza drogą mleczną jest niezmiernie wiele takich wysp, tzw. „mgławic pozagalaktycz- nych“ , znajdujących się w różnych od nas odległościach: 1.0Ó0.000 lat świetlnych (mgła
wica w gwiazdozbiorze Andromedy) lub na-
4) W b re w u ta rte m u m niem aniu rzeko m ych znaw ców te o rii K o p e rn ik a słońce nie stoi w m iejscu, lecz pędzi z szybkością 20 km na sekundę w k ie ru n k u g w ia zd o z b io ru H e rkule sa. S irius zbliża się k u nam co seku n
dę o 8 km , G w ia zda P olarna — o 15 km , a A ld e b a ra n z g w iazd ozb io ru B y k a oddala się od nas z każdym uderzeniem naszego serca o 55 km .