• Nie Znaleziono Wyników

Problemy : miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia, 1947 nr 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Problemy : miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia, 1947 nr 4"

Copied!
73
0
0

Pełen tekst

(1)

REHABILITACJA STANI­

SŁAWA AUGUSTA

’ ŚWIAT JEST DZIWNY NIEZNANE LATA GENERAŁA

SIKORSKIEGO

MOJ POGLĄD NA ZJAWISKO NATCHNIENIA TWÓRCZEGO WYCIECZKA STATYSTYCZNA W PRZYSZŁOŚĆ DEMOGRA­

FICZNA POLSKI U li N l t l l STARUJE 10 L III

SZTHEZH1 NERKA PANOWIE I PANIE IIH lttl l i BISŁAHIA TAJENIU! M I S I

KOSMICZNYCH IJ .S . m itt WULKANÓW MltlEliO WINO PŁACZE?

PROBLEMY PRZYSZŁOŚCI

mit

1 9 4 7

S P Ó Ł D Z I E L N I A W Y D A W N I C Z A

c*v T E Ł

IM ilC

NR 4

(2)

P R O B L E M Y

Miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia

Rok III Kwiecień 19 47 Nr 4 (14)

T R E Ś Ć

REHABILITACJA STANISŁAWA A U G U S T A ...

J a k a rzeczyw istość k r y je się w p ra w d z ie his to ry c z n e j, tk w ią c e j s y m b o liczn ie w ob razie M a te jk i, m ię dzy R ejtanem a k ró le m S tanisław em A ugustem ? K im b y ł k r ó l: zdrajcą, czy m ądrym , choć nieszczęśliw ym w ła d c ą ?

ŚW IA T JEST D Z IW N Y ...

N auczm y się d z iw ić . D w ie nieskończoności. Zagadka życia.

N a jd z iw n ie js z y je st c z ło w ie k .

JAK MUCHA STARTUJE DO L O T U ... ....

Z dję cia specjalnym aparatem film o w y m .

NIEZNANE LATA GENERAŁA SIKO RSKIEGO...

W spom nienie w y c h o w a w c y i na uczyciela o atm osferze, w ja k ie j k s z ta łto w a ł się c h a ra k te r przyszłego wodza.

SZTUCZNA NERKA ...

R e la c je z c ie k a w y c h eksp e rym e n tó w ho le nde rskie go uczonego.

PANOWIE I PANIE S Z P A R A G I... ...

O kazuje się, że ju ż od w ie k ó w c z ło w ie k z n a ł sm ak szparagów.

H ie ro g lify p ira m id y z Sagarah (V dynastia) m ó w ią nam o u p ra ­ w ie te j ro ś lin y w s ta ro ż y tn y m E gipcie, c z y li — na 3.500 la t

p rze d nar. C hrystusa!

Vx ODSŁANIA TAJEMNICE PROMIENI KOSMICZNYCH . . W dniu, w k tó ry m ro zp o czę ły się ba da nia p ro m ie n i kosm icz­

nych, fiz y c y w k ro c z y li w zu p e łn ie no w ą dziedzinę; dziedzinę e n e rg ii w ię k s z y c h od e n e rg ii atom ow ej. Czy w ie c ie , ja k p o w s ta je m a te ria liz a c ja ś w ia tła ?

MOJ POGLĄD NA ZJAWISKO NATCHNIENIA TWÓRCZEGO A ta k o to u ją ł zagadnienie tw ó rc z o ś c i M . P rou st: „O braze m b a rd z o nied oskon ałym , k tó r y w y d a je m i się najlepszym do z ro ­ zum ien ia tw ó rc z o ś c i — je st obraz tele skop u, nastaw ionego na czas. T eleskop po kazuje gw iazd y n ie w id z ia ln e go łym o k ie m —- a ja starćtm się pokazać z ja w is k a nieśw iadom e, um iejscow ione w d a le k ie j prze szło ści".

s. o. s...

Czyżby ostrzeżenie dla ś w iata?

WYCIECZKA STATYSTYCZNA W PRZYSZŁOŚĆ DEMO­

GRAFICZNĄ P O L S K I ... ....

N a c z e ln ik G łów nego U rz ę d u S tatystycznego u d z ie la C z y te ln i­

k o m mieś. „P ro b le m y " w y ja ś n ie ń w k w e s tii sprzecznych w ia ­ dom ości o p rz y ro ś c ie n a tu ra ln y m P olski.

TYSIĄC W U L K A N Ó W ...

R e po rta ż ilu s tra c y jn y .

DLACZEGO WINO PŁACZE? ...

A p o na dto: D laczego ow ad y (niektóre ) mogą chodzić po w o ­ dzie? Dlaczego k ro p le są o k rą g łe ? D laczego żeglarze le ją — w czasie b u rz y — o liw ę na w odę? D laczego k a m fo ra ta ń czy?

D laczego k re o z o t pom aga p rz y zazięb ien iu ? Dlaczego z b ia łk a m ożna u b ić p ia n k ę ? Dlaczego?.. T o ta je m n ic a na pięcia p o ­ w ierzchn io w eg o.

PROBLEMY PRZYSZŁOŚCI. W IZJA II — ŻYCIE . . . Ludzkość nadchodzącego stulecia zejdzie do podziemi; uczyni to dla ...przedłużenia życia i ...odnalezienia obiektywnej jego

w a rto ś c i.

4 PYTANIA ZADANE NESTOROWI POLSKIEJ MEDYCYNY Wywiad z dr. med. prof. Witoldem Orłowskim.

Adam Skalkowski . . . 218

Narcyz Łubnicki . . . . 227

Stanisław Srokowski . . 243

Dr J. Z...

Jan Rostafiński . . . . 248

Jerzy R a y s k i ... 252

Ludwik Hieronim Morstin 256

261

Wiktor Morawski . . . 262

...270

Kazimierz Kapitańczyk . 273

Astrofilos ...277

Witold Rudowski . . . . 281

(3)

W ina-czy mądrość?

REHABILITACJA S T A N I S Ł A W A

• AUGUSTA •

JAKA R Z E C Z Y W I S T O Ś Ć KRYJE SIĘ W PRAWDZIE HISTORYCZNEJ,TKWIĄ­

CEJ S Y M B O L I C Z N I E W O BRA ZI E MATEJKI MIĘDZY REJTANEM A KRÓ­

LEM ST ANI SŁ AWEM A U G U S T E M !

[ A D A M S K A J Ł K O W | S K J I

p ro f. U n iw e rs y te tu P oznańskiego; h is to ry k . K ilk a la t za granicą g ro m a d z ił m a te ria ły a rch iw a ln e. O g ło s ił k o re s ­ po ndencję k s ię c ia Józefa z F ra n cją , stu d ia o J. H. D ą ­ b ro w s k im , o P ola ka ch na San Dom ingo, szkice i ź ró d ła z do by le gionów , Les P olonais en E gypte, Jest w tra k c ie

w y d a n ia m o n o g ra fii o A le k s . W ie lo p o ls k im .

K

iedy po stu i kilkudziesięciu latach powrócono ojczyźnie zwłoki ostat­

niego z naszych królów, złożono

je nie w tak umiłowanej przez niego stolicy, ale pochowano nocą w maleń­

kim kościółku wołczyńskim — jak zbrod­

niarza. Taką była nieufność pogrobowa i nieświadomość, iż (mimo wszystkie klęski swego panowania) zasłużył się narodowi.

Czyżby nie orientowano się tam, „u góry“ , gdzie zapadła decyzja w tej sprawie, że conaj- mniej już od pół wieku, w historiografii na­

szej i obcej dokonywała się rehabilitacja Stanisława Augusta? Przecież właśnie wtedy ujrzały światło dzienne pamiętniki jego, do­

tąd wraz z trumną więzione. (Sprawdziło się na nich łacińskie przysłowie o dziwnych nie­

kiedy losach książek. Wyznania Poniatow­

skiego (wzorowane na słynnych wyzna­

niach Russa) długo były znane tylko w części wstępnej, opisującej romans Ponia­

towskiego z wielką księżną Katarzyną, a więc szczególnie drażliwej dla dynastii, pa­

nującej w Rosji. Po abdykacji, Stanisław August, strzeżony w Grodnie przez Repnina, zajmował się dalszą redakcją rozpoczętych je­

szcze przed ćwierć wiekiem pamiętników.

Przeczuwając jednak, że mogą być jak on więzione, skorzystał z przyjazdu młodych Czartoryskich, aby im powierzyć kopię roz­

działów, obejmujących młodość i stosunek z wielką księżną; w ten sposób uchronił je od losu całości. Opieczętowane po jego śmierci pamiętniki przekazane zostały do archiwum dworu. Tam w zamknięciu przetrwały aż do czasów Mikołaja II, który wreszcie uznał, że nie ma racji wzbraniać publikowania, skoro jedyna drażliwa część, od dawna była roz-

2 1 8

(4)

powszechniana drukiem. Wydaniem zajęła się Akademia Cesarska. Pierwszy tom ukazał się w r. 1914 w Petersburgu, drugi natomiast, aż w dziesięć lat potem — już w Leningra­

dzie. Ze względu na edycję francuską i nie­

w ielki nakład, mało były u nas znane (nielicz­

ne egzemplarze znajdowały się w bibliote­

kach typu uniwersyteckiego), i w procesie rehabilitacji króla nie zaważyły tak, jak po­

winny były ze względu na pierwszorzędną wartość dokumentarną. Wśród ogółu inteli­

gencji ustalił się osąd ujemny bezwzględnego potępienia Stanisława Augu­

sta, według form uły popu­

larnego ongiś redaktora En­

cyklopedii Powszechnej (Or­

gelbranda), Wójcickiego: „Na tronie, nie umiejący w n i­

czym swego państwa pode­

przeć, ale pomagając czasem i otoczeniem zewnętrznym do jego zguby zupełnej... był aktorem i widzem smutnego i krwawego dramatu... i w

każdej scenie ujemną stanowił stronę... Na nie dość opłakane ciosy patrzał, do nich przykładał swej ręki i w końcu doczekał się tej nawet pociechy, ażeby (jak sam wyrażał), panował chociaż na takim kawał­

ku ziemi, jak jego trójgraniasty kapelusz.

Przez ciąg 31 lat panowania swego ani przez jedną chwilę nie pokazał się godnym tronu: w najważniejszych dla narodu do­

bach, gdy zwracał się jego zapał ku niemu, zdradzał jego zaufanie i wiódł do zguby“ .

Oskarżenia — nawiasem mówiąc — by­

ły tylko echem osądu władz konfe­

deracji barskiej, które pozbawiły Po­

niatowskiego korony i na śmierć skazywały; echem poezji popularnej tamtych czasów, przyrównującej króla do

szatana. I jakkolwiek później opinia ulegała wahaniom (w dobie konstytucji 3 maja Stanisław August pozyskał serca nie tylko elity intelektualnej, skupiającej się koło dworu, ale i światlejszej, postępowej części narodu), Targowica obciążyła go straszliwą odpowiedzialnością za rozbiory Polski.

W dążeniach do utrzymania chociaż skrawka ziemi ojczystej, który by zachował jej imię, a tym samym jakieś prawa państwa, dopa­

trywano się tylko niskiej żądzy tytułu i oso­

bistych korzyści.

Apelacją od tego wyroku, usprawiedliwieniem się (cho­

ciażby wobec potomności), miał być właśnie pamiętnik, który król zaczął pisać już w czasie pierwszego rozbio­

ru. Później obronę swą po­

wierzył szambelanowi M iko­

łajowi Wolskiemu. Miała to być odpowiedź na owo słyn­

ne dzieło — pamflet o usta­

nawianiu i upadku konstytu­

cji roku 1791, które tak zaważyło na opinii pokolenia współczesnego i kilku następnych.

W pamflecie tym — znakomici skądinąd przedstawiciele ginącej Rzeczpospolitej:

Kołłątaj, Ignacy Potocki, a nawet Kościusz­

ko — przypisali Stanisławowi Augustowi winę przegranej wojny w obronie ustawy majowej, wspólnictwo z Targowicą i „zjaz­

dem“ grodzieńskim. I kiedy wznieśli się oni na piedestał przywódców insurekcji 1749 r., on zszedł z widowni z plamą zaprzedania się Moskwie, a brat jego prymas, tylko samo­

bójczą śmiercią uchronił się od hańby szu­

bienicy.

Wprawdzie synowiec, książę Józef, przy­

wrócił blask imieniu Poniatowskich i w krypcie wawelskiej zajął miejsce stryja,

KIM BYŁ NAPRAWDĘ STANISŁAW AUGUST P O N I A T O W S K I : ZDRAJCĄ, C ZY RO­

ZU M N YM KRÓLEM?

Szlachetność , ale czy racja?

(5)

ale królewska rehabilitacja nie rychło w y­

wołana została przed trybunałem historii.

Przy głosie b y li wciąż namiętni oskarżycie­

le, a lichą obroną (jeśli wolno wnosić z sa­

mego tytułu i nazwiska autora) była obrona, wydana w Petersburgu w roku 1820, w któ­

rej niejaki Ignacy Łobarzewski domagał się

„Poszanowania dla głowy ukoronowanej“

(Respect dû à la tête couronée... du feu Stanislas - Auguste...). Autor nie budzi zaufania. Tyle tylko wiemy o nim, że pie­

czętował się Ładą i był kapitanem, czy też majorem. Orężem nie wsławił się. Wprost przeciwnie. Wyznaczony na sejmie gro­

dzieńskim do przeprowadzenia redukcji arm ii narodowej — skompromitował się zu­

pełnie. Zresztą był domownikiem króla, a także „rycerzem“ orderu św. Stanisława.

Uchodził za jurgieltnika i może nawet był szpiegiem. Bądź co bądź, służył na obie strony i właściwie jako pisarz poli­

tyczny nie godzien byłby wzmianki, gdyby nie powód — wysnuty co prawda tylko z do­

mniemania. Broszura Łobarzewskiego jest wymieniona we wstępie do zbioru doku­

mentów, rozświetlających dzieje nasze w stuleciu na przełomie X V II i X IX wieku.

(Recueil des traités, conventions et actes di­

plomatiques concernant la Pologne 1762- 1862). Około tego wydawnictwa (znanego pod imieniem hr. Angeberga) skupiło się grono, któremu patronował Adam Jerzy Czarto­

ryski, pamięcią sięgający w okres Stanisła­

wowski. W gronie tym znajdował się także Walery Kalinka, który w latach następnych miał się dać poznać jako najznakomitszy historyk-rewizjonista tamtej epoki. Można przypuszczać, że poglądy K alinki (zanim całkowicie opanował źródła archiwalne) zaczęły formować się nie tylko pod w pły­

wem patriarchy W ielkiej Emigracji, ale owego miernego dworaka — Łobarzewskie­

go (chociaż wydawca dokumentów do ostat­

nich lat panowania Stanisława Augusta i dziejów Sejmu Czteroletniego nie powodo­

wał się „respektem dla głów koronowa­

nych“ ). W odstępie dwóch pokoleń drugim historykiem tej m iary i tej epoki będzie pro­

fesor Władysław Konopczyński. Mimo to, wciąż jeszęze mało mamy charakterystyk Stanisława Augusta i ciągle odczuwamy brak jego biografii; tylko poszczególne za­

gadnienia zostały dotąd wyczerpująco opra­

cowane. Dokonując przeglądu najistotniej­

szych zagadnień, wypada ograniczyć się ty l­

ko do wysunięcia problemów, bez dawania gotowego rozwiązania. Dalszy tok dowodze­

nia ma głównie pobudzić Czytelnika do za­

stanowienia się nad tym i problemami. Nie­

wątpliwie dowodzenia te natrafią u Czytel­

nika na opory natury moralnej, które cho­

ciaż są odruchem zdrowym i szlachetnym,

nie powinny zagrodzić drogi do słusznej oceny człowieka na tle jego czasów.

Romans młodocianego Poniatowskiego z przyszłą carową jest źródłem wszystkich zarzutów i oskarżeń; współcześni i potomni widzieli w nim jedynie kochanka Katarzy­

ny, której zawdzięczał koronę, i w której rę­

kach — według powszechnego mniema­

nia — do końca miał pozostać narzędziem zguby swej ojczyzny. Może tylko od kon­

stytucji 3 maja do wojny w jej obronie w roku 1792 opinia była inna. Co prawda sam romans budził w jego sferze tylko za­

zdrość, były to przecież czasy Ludwika X V i Elżbiety Piotrównej, czasy oficjalnych metres i faworytów, ich wpływów i rządów.

Starzy Czartoryscy nie m ieli żadnych skru­

pułów, kierując siostrzeńca do Petersburga.

Doskonale zdawali sobie sprawę, że bez zgody, a nawet czynnego poparcia ze strony Rosji, nie zdołają urzeczywistnić swych reform dla podźwignięcia i ocalenia Rzecz­

pospolitej. Poniatowski miał w tej grze po­

litycznej odegrać rolę przynęty dla pozyska­

nia młodego dworu carskiego. Ze strony Po­

niatowskiego nie był to tylko „romans“ ; w wielkiej księżnej upatrywał współpionier- kę w przyszłym dziele szerzenia ku ltu ry za­

chodniej w Polsce i zaszczepienia jej Rosji.

Marzyło mu się złączenie w małżeństwie z Katarzyną korony moskiewskiej z koroną Jagiellonów. (Wszak był z ich szczepu przez matkę, a i po ojcu odziedziczył górne ambi­

cje panów krakowskich).

Marzenia rozwiały się w chwili, gdy miały się ziścić. Księżniczka Anhalt Zerbst, wstę­

pując po trupie męża na tron, stała się w y- obrazicielką imperializmu Piotra Wielkiego, a Poniatowskiemu trzeba było wtedy bronić się przed ujarzmieniem. Dlatego też, póź­

niej, po elekcji, odżegnywał się od swej przeszłości: „Czuję się być jak gdyby przez chrzest święty odrodzonym i ze stanu skazitelnego do niewinnego prze­

chodzącym“ . I m odlił się publicznie:

„Boże, któryś mnie na tym stopniu mieć chciał... dokończ... Twoje dzieło i wiej też dla Ojczyzny miłość, którą ja pałam w ca­

łego serca Narodu“ . Wzywał współziomków:

„aby chcącemu czynić ich dobro wzajemnie pomagali“ . Ale nie był wysłuchany. Nie­

zmiernej doniosłości reformy ustroju władz państwowych pod węzłem konfederacji przez Czartoryskich przeprowadzone, nie by­

ły po myśli pokolenia doby saskiej, wierzą­

cego, iż Polska właśnie nierządem stoi, a istnieć nadal może tylko w stanie niemocy anarchicznej (jako sąsiadom dogodna w swej bezsilnej neutralności). Ogół szlachecki, idąc na pasku możnowładców śmiertelnie skłóco­

nych z Familią, podzielił ich wzgardę dla parweniuszów Poniatowskich; obojętnie od­

2 2 0

(6)

nosił się do najpożyteczniejszych starań kró­

la, jak: podniesienie miast przez Komisje dobrego porządku, czy założenie korpusu kadetów. Raził go dwór na modłę zagranicz­

ną; stroje, zabawy, miłostki Stanisława Augusta były przedmiotem krytyki, obmo­

wy» zgorszenia! Dopiero w rewizjonistycznej historiografii zaprzestano się rozwodzić nad upadkiem obyczajności i re lig ii w tamtej do­

bie, a nawet tryb życia króla tłumaczyć ko­

niecznością wynikającą z warunków. Erudy- ta poznański, Józef Łukaszewicz, jeszcze w roku 1858, polemizując w Bibliotece War­

szawskiej z Maurycym Dzieduszyckim (biografem Skargi), dowodził, że wiek Sta­

nisława Augusta był moralnie zdrowszym od w. X V II (Wazów i Sobieskich), a „ludzie prywatnie i publicznie występni za panowa­

nia tego monarchy“ to b y li „m aruderzy je­

zuickiego wychowania“ . M iał wiele racji, chociaż (jak i jego przeciwnik) nie był w ol­

ny od uprzedzeń. Później (bo z doby po od­

zyskaniu niepodległości) tendencje dopatru­

ją się w rażącej wobec tragizmu czasów po­

stawie Poniatowskiego wybiegu, gwoli uśpienia czujności wrogów, śledzących jego czynności. Te domniemania znalazły ostatnio w Archiwum Neophilologicum (z r. 1937) po­

twierdzenie w studium o stosunku Stanisła­

wa Augusta do cudzoziemców, opartym na jego korespondencji zagranicznej, obejmu­

jącej (w zbiorze Popielów) 30 tomów. Starał się w niej o moralne poparcie (zwłaszcza ze strony angielskich przyjaciół) dla swych usiłowań podźwignięcia kraju przez reformy we wszystkich dziedzinach życia. W kore­

spondencji tej odsłonił swoje poważne, za­

troskane o losy ojczyzny oblicze. B ył więc ' Wallenrodem w masce lekkoducha, jak przystało na Wallenroda wieku Oświecenia.

Jak wszyscy ludzie ancien regime, nie był skłonny uronić cokolwiek z radości życia, ale wśród zabaw miał też na oku doniosłe cele polityczne, społeczne i kulturalne. Jakże pouczającym jest w tej mierze chociażby przeglądnięcie afiszów teatralnych z jego doby (zebranych przez Ludwika Barnackie- go, ostatniego dyrektora lwowskiego Osso­

lineum). W jego epoce trzeba było na sce­

nie narodowej wystawiać różne pantominy i balety, aby móc pod koniec wprowadzić na nią także i Shakespeare'a. Jeśli błazeń­

stwem wydają się nam fajerwerkowe spek­

takle i huczne bale reprezentacyjne w cza­

sie sejmu rozbiorowego, to nie należy zapo­

minać, że w tym samym czasie na obiadach czwartkowych król w gronie bliskich mu du­

chem omawiał powołanie do życia Kom isji Edukacji Narodowej. Jeśli przeciętnego czło­

wieka sądzimy z pobłażliwością z uwagi na obyczaje wieku, tym więcej winniśmy je mieć dla króla chociażby ze względu na trud-

S ta n is ła w A u g u s t P o n ia to w s k i

ności zawarcia małżeństwa, którego próbą układu naraził się nie tylko obrażonej śmier­

telnie próżności kobiecej Katarzyny, ale i ro­

syjskiej racji stanu, której nie wygodne by­

ło ewentualne umocnienie się na tronie Po­

niatowskiego, mającego fam ilijne poparcie jednego z wielkich dworów, habsburskiego czy burbońskiego.

Znakomity znawca „dziejów wewnętrz­

nych“ jego panowania, rozpatrując budżet króla, mienił go bankrutem, czym tłumaczył zależność polityczną. Lecz szereg pozycyj, f i ­ gurujących w tym budżecie zamieścilibyśmy dzisiaj w rubryce wydatków Ministerstwa K ultury, Spraw Zagranicznych czy Woj­

skowości. Rozumiemy, że Stanisław August musiał mieć fundusze dyspozycyjne na w y­

datki nieujawnione np., żeby opłacić fawo­

rytów i dworaków Katarzyny, czy też, by zyskać życzliwość nieszczęsnego, najbliż­

szego jej następcy, gdy przez Polskę uda­

wał się za granicę, a którego Katarzyna nie­

nawidząc jak podrzutka, nie zaopatrzyła na drogę. Są przecież k w ity Poniatowskiego na kwoty pobrane z kasy ambasady rosyjskiej, które podane zostały do wiadomości publicz­

nej po zdobyciu kwatery Igelstróma w r.

1794. Jednak właśnie dlatego, że zostały w y­

stawione z podpisem, nie są dowodem potę­

piającym. K ról wytłumaczył, że kwitował sumy, otrzymywane tytułem zwrotu należ­

nego mu za utracone dochody z domenów.

Jakoż jeszcze w latach zawieruchy barskiej wojska okupacyjne, zwalczające konfedera­

tów, wraz z nim i łu p iły na wyścigi dobra stołowe, pozbawiając Stanisława Augusta środków utrzymania dworu, a także pokry­

cia wielu wydatków państwowych, zwłasz­

cza żołdu pułków, które dochowywały w ier­

(7)

ności koronie. Co prawda, z kasy ambasady carskiej przyznawano wyjątkowo komu ja ­ kieś odszkodowanie, Poniatowski zaś nie­

wątpliwie nie potrafił ograniczyć się, cho­

ciaż nakazem dla zachowania niezależności była największa oszczędność. Krzywdzące jednak są oskarżenia, że za dukaty posyłał ułanów pod Branickim przeciw konfedera­

tom. K ró l nie widział w nich jedynie osobi­

stych swych przeciwników, chociaż odsądzi­

li go od korony i skazywali na śmierć. Po­

wodował się racją stanu, ulegając żądaniom Repnina, aby wspólnie tłumić ruch w jego początkach. Zdawało się wtedy, z wiosną 1768, że Stanisław August nie ma żadnych widoków, a tylko wystawia kraj na straszli­

we zniszczenie. Było zaś wskazanym, aby konfederaci dostawali się raczej w niewolę rodaków (dzięki czemu ocalał sam Kazi­

mierz Pułaski) i aby „koliwczyznę“ (mordy hajdamackie) zdusili sami Polacy, ponieważ to było dla nich kwestią życia na południo­

wo-wschodnich kresach, a nie, żeby to zo­

stawiać aliantom z za Dniepru. Później, gdy konfederacja barska znalazła sprzymierzeń­

ca w T urcji i gdy ją zaczęła chronić Austria, a Francja popierać, wówczas Stanisław Au­

gust odwołał Branickiego i wespół z Czar­

toryskimi szukał drogi porozumienia z prze­

ciwnikami. On sam przecież o dwa lata wcześniej, na sejmie roku 1766, wzywał do podjęcia w alki w obronie samodzielności Rzplitej. Ugiął się wobec przemocy Rado- mian, wspartych przez imperatorową, ale pragnął skorzystać z koniunktury, aby ro­

zerwać węzły narzuconej gwarancji nierzą­

du. Barzanie jednak w ślepej nienawiści do Ciołka (Stanisława Augusta, przezywanego tak od herbu) na tronie i przeciwni refor­

mom, nie chcieli zejść z obłędnych manow­

ców. Tymczasem dojrzewała pruska intryga rozbiorowa. Dojrzał ją Stanisław August i zgodził się znowu pomagać w stłumieniu konfederacji (pod pozorem samej ochrony królewszczyzn, a w szczególności wie­

lickich), aby tylko odwrócić Katarzynę od myśli podziału. Pomoc ta była zresztą ra­

czej demonstracją polityczną, bo siły rosyj­

skie w Polsce od czasu Radomia dziesięcio­

krotnie przewyższały siły polskie, pozostają­

ce jeszcze w ręku króla. Demonstracja ta nie osiągnęła celu; mocarstwa ościenne za­

jęły obszary upatrzone, posunęły swe w oj­

ska aż po samą Warszawę, okupowały ją i zażądały zwołania sejmu, aby uzyskać za­

twierdzenie zaborów. Takie były wtedy zwy­

czaje i nawet pod wezwaniem Przenajświę­

tszej Trójcy dzielono się łupem.

Jakąż w tym rolę miał Stanisław August?

Legenda wysunęła tylko Rejtana, jako o- brońcę Rzplitej. Matejko we wspaniałej swej

w iz ji artystycznej każe królowi, jakby w i­

nowajcy, stać ze spuszczonym wzrokiem obok bezczelnej postaci Ponińskiego, przyo­

dzianej w czerwony strój maltański. Histo­

ria docenia znaczenie bohaterskiego gestu Rejtana i Samuela Korsaka (który bodaj więcej nawet powagi miał u współczesnych).

Właściwą opozycję na tym sejmie prowadził sam Stanisław August, tak, jak to było jego obowiązkiem i jak to dokładnie przedstawił w pamiętnikach, świadom swej odpowie­

dzialności. Na wybór posłów nie wpływał, — nie było żadnych widoków zdobycia więk­

szości wobec nacisku wojsk okupacyjnych i następstw klęski barskiej. Starał się jed­

nak wpływać prawdopodobnie przez Anto­

niego Tyzenhauza na posłów litewskich, Rejtana i jego towarzyszy, dla zyskania na czasie. W toku bowiem były zabiegi, zmie­

rzające do uzyskania interwencji mocarstw zachodnich, albo chociaż pośrednictwa państw neutralnych, sygnatariuszów pokoju oliwskiego. Dlatego król hamował działal­

ność sejmu, bądź pośrednio przez paru od­

danych mu z Senatu i Izby, bądź (i to prze­

de wszystkim) sam, jako jeden ze stanów, składających przedstawicielstwo parlamen­

tarnych. Z zagranicy dochodziły go jed­

nak tylko wyrazy współczucia. Nacisk ambasadorów mocarstw ościennych wzmagał się, w razie dalszej zwłoki groziło to całko­

w itym rozszarpaniem kraju. K ról nosił się z myślą ucieczki, aby się złączyć z emigra­

cją barską w usiłowaniach obudzenia sumie­

nia Europy. Stackelberg zaś w razie dal­

szego oporu odgrażał się osadzeniem na tro­

nie Augusta Sułkowskiego, który gotów był, za nasycenie swej próżności wysługiwać się NIEMCOM bez zastrzeżeń. Obie strony cof­

nęły się jednak przed tą ostatecznością, gdyż król z pewnością nie znalazłby poparcia na dworze wersalskim, a ambasador stanąłby wobec trudności i powikłań interregnum.

Doszło nie tylko do układu, dzięki któremu można było nieco ograniczyć zachłanność niemieckich udziałowców i wynieść z kata­

strofy państwowej chociaż za cenę uznania protektoratu carskiego nad Polską, zadatki odrodzenia. Prof. Konopczyński wykazał w dziele o genezie i ustanowieniu Rady Nieu­

stającej , że ten w powszechnym mniemaniu twór rosyjski został jednakże zaszczepiony na polskim korzeniu, Kalinka zaś zwrócił uwagę na korzyści, jakie płynęły ze stałego, względnie silnego rządu (mimo, że rząd ten wywodził się z sejmu rozbiorowego) dla kra­

ju, pogrążającego się od dwu wieków w anar­

chii.

Odtąd Stanisław August, pozostając pod kuratelą Stackelberga, mógł dalej prowadzić zbawienne prace kulturalne, których donio-

2 22

(8)

słość oceniła dopiero w pełni historiografia.

Stanisława Augusta uznaje się za twórcę no­

woczesnej ku ltu ry polskiej, a w niej widzi się podstawę odrodzenia narodowego. Być może, mimo studiów prof. Tatarkiewicza, Tadeusza Mańkowskiego i innych, że ogół naszej inteligencji wie zbyt mało o wpływie jego mecenatu nie tylko na rozwój literatu­

ry pięknej i nauki, ale i sztuki we wszystkich jej odgałęzieniach i przejawach. Reformą w y­

chowania zajmowano się najwięcej właśnie za czasów Stanisława Augusta. Ciekawym jest, jak dla podniesienia oświaty potrafił on zapewnić harmonijne współdziałanie Kościoła i masonerii. Wszak brat Michał, biskup płocki i administrator diecezji krakowskiej a na­

stępnie prymas, stał na czele Kom isji Edu­

kacyjnej. Po śmierci Andrzeja Mokronowskie- go, wielkiego mistrza polskiego Wschodu, w parafiach katolickich odprawiano nabożeń­

stwa żałobne.

K ró l podnosił równocześnie kraj ekono­

micznie. Nie darmo przezwano go „cy­

cem“ (perkalem), dbał bowiem szczególnie o przemysł odzieżowy. Naśladowali go magnaci, zakładając fabryki w swoich dobrach. Z jego ramienia działał na Litw ie Tyzenhauz, chcąc ją od razu upodobnić do Holandii. Mający być jego następcą na tronie synowiec Sta­

nisław, dawał przykład oczynszowywania włościan. Wiele zmieniło się na korzyść w królewszczyznach. Z dworu szedł przykład dbałości o miasta i zachęta do poprawy losu ludu wiejskiego. Życie chłopa przynajmniej w teorii zostawało pod ochroną prawa.

Czasem dawał się Stanisław August pono­

sić marzeniom. Tak było, gdy popuścił cugli postępowcom i patriotom, układającym pod patronatem Andrzeja Zamojskiego ów słyn­

ny kodeks praw sądowych, który miał od jednego razu zreformować ustrój społeczeń­

stwa. Upadek tego projektu, niedojrzałego jeszcze, nie odstraszył go od myśli skromniej­

szego przedsięwzięcia „ulepszenia sprawied­

liwości“ , którą też przeprowadził.

Podobnie było z próbami otrząśnięcia się z kurateli Stackelberga. Ten zaraz zluźnił obrożę, na której trzymał opozycję magnac­

ką, i król musiał wracać do uległości. Mimo to w Radzie Nieustającej nadal znajdował posłuch i zwolna w pływ jego w kraju wzra­

stał. M iał coraz więcej ludzi godnych zau­

fania w swym otoczeniu i pożytecznych współpracowników. Takim był generał Ko- marzewski, który jako adiutant przyboczny sformował 18-tysięczną armię kadrową, któ­

ra miała stać się trzonem tak formacji Sej­

mu Czteroletniego, jak insurekcji Kościusz­

kowskiej .

Tak rozwijała się pomyślnie mądra polity­

ka króla, polegająca na „przeczekaniu Ka­

tarzyny“ , lecz do głosu miało dojść nowe po­

kolenie, światłe już i patriotyczne, nieskłon­

ne przecież dla braku doświadczenia cierpli­

wie znosić jarzmo obcej kurateli. Zbierająca się równocześnie na wschodzie burza wojen­

na budziła nadzieje nieokreślone. Nabrały one szczególnej mocy na skutek rozerwania od ćwierć wieku ciążącego na losach Polski porozumienia Prus z Rosją.

Na domiar złego z Francji dolatywały pod­

muchy przedrewolucyjne. (Nastroje ówczes­

ne wyraził W ybicki wierszem, dość nieudol­

nie skleconym, ale nader znamiennym już w samym tytule „Jeszcze Polak“ :

„...chociaż zazdrości wyrokiem

sława Polska czarnym zachodzi pomrokiem, a dumne samodzierżcy z Południa, z Północy, wolny majestat ludu w służebnictwie wcisnąć, chociaż, co jeszcze tkliw ie j! niechęcią zawi­

stną Polak się sam nie cierpi, brat z bratem się ustronią...

jednakże — jeszczem Polak...“

I zdawało mu się, że jeszcze będzie można

„przyjść do Chrobrych i Batorych czasów“

za zrządzeniem Opatrzności przy sprzyjają­

cych okolicznościach:

„Tak, Polaku, bądź tylko baczny na zdarzenia, bądź w nie gotów, wrócisz się do sławy imie­

nia“ . Kiedy wojna wybuchnie w sąsiedztwie:

„Bierz się i ty do miecza... w powszechnej niedoli, Wynijdź... wewnątrz z nierządu ... a zewnątrz z niewoli...“

Stanisław August starał się zorientować w położeniu i wyciągnąć z niego możliwe ko­

rzyści, widział wszakże i wyłaniające się nie­

bezpieczeństwo. Bądź co bądź chciał uniknąć błędów przeszłości. Za taki błąd kapitalny uważał to, że w okresie Baru nie poszedł za radą żegnającego się Repnina, aby wystąpić przeciw T urcji wespół z Katarzyną i przez to ją zobowiązać. Pośpieszył więc do Kanio­

wa na spotkanie z nią (po latach trzydziestu), jednając sobie otoczenie imperatorowej, a zwłaszcza oficjalnego faworyta, Potiomkina.

Uzyskał pozwolenie na sejmie pod węzłem konfederacji, gwoli przeprowadzenia — mimo opozycji magnackiej — niejakich ulepszeń w ustroju państwa, ale nie sojusz wojskowy, który by rokował Rzplitej własny port na Morzu Czarnym, co było jego marzeniem.

W tym celu starał się obudzić w narodzie tradycję Sobieskiego. W Kaniowie traktowa­

no go jednak jakby wasala, prawie na tejże stopie, co zjeżdżających się tam magnatów i nawet nie odkryto mu układu, którym dwo­

ry cesarskie obowiązywały się bronić Polskę, gdyby Prusy, korzystając z ich odwrócenia się ku wschodowi, chciały sięgnąć po nowe na Rzplitej zabory. Gdyby mu to było wiadome,

(9)

łatwiejby mógł się opierać polityce stronnic­

twa, które przybrawszy imię „patriotyczne­

go“ pod wodzą Ignacego Potockiego dążyło do zawarcia przymierza z Fryderykiem W il­

helmem, obłudnie ofiarowującym Rzplitej gwarancję niepodległości, aby ją skłonić do zerwania z Rosją, a osamotnioną móc obrabo­

wać. K ró l ostrzegał przed niebezpieczeństwem polegania na obietnicach sąsiada, zawsze dotąd najbardziej chciwego na nasze ziemie, lecz wreszcie, nie chcąc dopuścić, aby wez­

wano wojska pruskie do interwencji, ustąpił władzy sejmowi, radując się z odruchów bu­

dzącego się patriotyzmu.

Obrady nad naprawą ustroju ciągnęły się przez wiele lat, w ciągu których urabiała się opinia, lecz nie liczono się z następstwami wyzwania Rosji i koniecznością zbrojnej roz­

prawy. Prusy skłonne były respektować przy­

mierze (z marca 1796) tylko w ciągu tych pa­

ru tygodni, gdy prowokowały starcie z Au­

strią i kiedy mogły za zwrot Galicji wytargo­

wać od Rzplitej Gdańsk, Toruń i jakieś częś­

ci pogranicznych województw. Z Katarzyną wolały porozumieć się co do drugiego rozbio­

ru Polski, gdy z wygasaniem wojny tureckiej mogła znowu swe siły obrócić na zachód. Wo­

bec nadciągającego niebezpieczeństwa w y­

padło przyśpieszyć reformy i wtedy stronnic­

two „patriotyczne“ uznało potrzebę zbliżenia się do króla. Jego też była redakcja konsty­

tu c ji 3 maja, w której sformułował swoje

„marzenia“ obok programowych tez Potoc­

kiego, Kołłątaja i wtajemniczonych w przy­

gotowania zamachu stanu. Na tej bowiem drodze miano wprowadzić w życie konstytu­

cję. Gdyby Stanisław August nie był tylko jednym z siedmiu, składających tajny komitet, z pewnością nie forsowałby dziedziczności tronu wbrew woli większości województw, a ograniczył się do wyznaczenia swego na- stępcy w osobie elektora saskiego, co byłoby ujęciem bardziej realnym i nie wyzywającym opozycji. Natomiast niewątpliwie w duchu najgorętszych jego życzeń było włączenie do konstytucji uprawnień, przyznanych miastom królewskim.

Jakkolwiek gorliwie zabiegał, żeby uciszyć i przejednać malkontentów, należało się l i ­ czyć z reakcją i przywidywać rekonfederację, jak to bywało w zwyczaju z dawien dawna.

Wszakże losy konstytucji zależały w zupeł­

ności od stanowiska mocarstw ościennych.

Zostały one przesądzone z chwilą wrogiego wystąpienia Katarzyny, a uchylenia się F ry­

deryka Wilhelma od dotrzymania przymierza.

Wobec rosyjskiej przewagi obrona nie roko­

wała powodzenia. Toteż po zdradzie Prus Sta- nistaw August dążył do układów z Rosją w nadziei, że da się zapobiec rozbiorowi a na­

wet ocalić, przynajmniej częściowe, reformy sejmowe. Armie nasze cofały się, litewska

bezładnie, koronna broniąc się zaszczytnie, ale komenderujący nią książę Józef słał roz­

paczliwe raporty. Sejm został odroczony, kró­

lowi pozostało więc wywikłanie państwa z fa­

talnego splotu błędów politycznych, błędów śmiertelnych, i m ilitarnej klęski. Na północ­

nym froncie nigdzie dłużej nie stawiano opo­

ru, zaś na Bugu bitwa pod Dubienką była cał­

kowicie przegrana, jakkolwiek podwładni Kościuszki pięknie dokonali odwrotu. Czy na­

leżało jeszcze stoczyć walną batalię na lin ii Wisły w oparciu o stolicę? Stanisław August nie spodziewał się po niej niczego. Dla hono­

ru broni, dość było Zieleńca i legendy Du­

bienki. Powołać pospolite ruszenie ludowe i walczyć gdzieś w górach świętokrzyskich, na to trzeba ludzi rewolucji. Nie b y li nimi, ani król, ani synowie. Pokładano zresztą na­

dzieję w konfederacji targowickiej, sądząc, że zdoła zapobiec rozbiorowi. Nawet Kołłątaj głosował na Radzie Straży (naczelnego orga­

nu rządu) za akcesem do Targowicy, aby na­

daremnie nie lała się krew polska. Do Sta­

nisława Augusta przylgnęło miano Targowi- czanina, które stało się synonimem zdrajcy sprawy narodowej, gdy prysła złuda, że ofia­

rowaniem korony polskiej wnukowi Katarzy­

ny będzie można ją przejednać i od drugiego rozbioru powstrzymać. Pozornie jeszcze straszniejszy grzech obciąża pamięć ostatnie­

go króla. B ył bezsilny wobec odsuwających go, poniżających, a niszczących dzieła Sejmu Czteroletniego i prześladujących jego zwo­

lenników, ludzi typu eksmarszałka Ponińskie- go, którzy zaciągnęli się pod chorągiew Tar­

gowicy l i tylko dla prywaty, dla zysków, łu ­ pów, zdartych z rodaków - przeciwników i z samej ojczyzny. Lecz dlaczego on, głowa państwa, dał się skłonić do dzielenia hańby

„zjazdu“ grodzieńskiego? Czyliż uczynił to z biedy, naciskany przez ambasadora Sieversa i przez wierzycieli? Stary już i tym wrażli­

wszy na cierpienia własne, przyjaciół i kraju, kierował się przecież nie tylko myślą, by im ulżyć. Niewątpliwie chciał, jak za pierwsze­

go rozbioru, ratować szczątek rozbitego okrę­

tu. Nie powiodło się przecież rozdwoić zabor­

ców. Nie mniej, jakże słusznie, nie lekcewa­

żył utrzymania imienia Polski na bezkształ­

tnym, poszarpanym pasie ziemi, na którym jednak pozostały trzy jej stolice: Kraków, Warszawa i Wilno. Pragnął przetrwać jesz­

cze trzy lata, doczekać się śmierci Katarzyny i dojrzeć z za oparów rewolucyjnych wzno­

szącą się gwiazdę Napoleona. Lecz emigranci nasi widzieli tylko poniżenie ojczyzny, ujarz­

mionej przez okupanta, opanowanej przez Targowiczan z mandatu grodzieńskiego, i dą­

żyli do odwetu. Oglądali się na pomoc Fran­

cji, a nie rozumieli, że w jej zachęcie powstań­

czej była tylko chęć ratowania siebie kosz­

tem Polski. Podobnie, spiskowcy w kraju nie

224

(10)

wyczuli prowokacji, której narzędziem był ambasador i dowódca wojsk stacjonujących w Warszawie, Igelstrom. K lika Zubowych, fa­

worytów imperatorowej, pragnęła wzbogacić się przy ostatecznym rozbiorze Rzplitej, zep­

chnięta już do ro li państewka buforowego, ale jeszcze zawierającej w swych granicach niejedną fortunę magnacką.

Daremne były ostrzeżenia króla po rusze­

niu brygady Madalińskiego. Za przybyciem Kościuszki powstanie nabrało charakteru o- gólnonarodowego. Faktycznie miało przecież tylko lokalne znaczenie, dopóki nie zerwała się do w alki stolica. Stało się to na odgłos Racławic, jednak tak bezładnie, że Warszawa N A R A ZIŁA się tylko na zemstę. Wtedy Sta­

nisław August doraźnie opanował sytuację:

kazał objąć komendę Stanisławowi Mokro- nowskiemu (bratankowi Andrzeja, a swemu pupilowi), i skłonił Ignacego Zakrzewskiego, do objęcia władzy w rządzie tymczasowym.

Zgłosił akces do insurekcji i przyzwał synow­

ca, niewątpliwie w obawie przewrotu społecz­

nego i o swoje i najbliższych życie, ale w ta- kiejże trosce o stolicę, jeśli już nie było ra­

tunku dla kraju przed zniszczeniem, ani dla państwa przed zagładą. Stanisław August nie miał zupełnie nadziei w powodzenie insurek­

cji, zwłaszcza, gdy solidarność mocarstw roz­

biorowych zaznaczyła się pod Szczekocinami.

Upadek Warszawy zdawał się nieuchronny, a równocześnie większe jeszcze niebezpie­

czeństwo, bardziej bezpośrednie, zawisło nad zamkiem od pospólstwa, karmionego hasłami rewolucyjnymi, które w niepowodzeniach i alarmach, dopatrywało się zdrady i podej­

rzewało o knowania kapitulacyjne stronni­

ków dworu. Na Starym Mieście pito na pohy­

bel królowi i prymasowi.

O prymasie krążyły wśród pospólstwa opo­

wieści, które przeszły do pamiętników i które powtarza się bez zastanowienia, czy mogą być prawdopodobne. Skąd się wzięła ta wer­

sja o rzekomym wskazaniu miejsca łatwego przedostania się do Warszawy poprzez sta­

nowiska obrońców? Nie mamy odnośnego l i ­ stu prymasa, który byłby dowodem chęci współdziałania z wrogiem. Natomiast nie brak elementów do rozważenie, skąd się zrodziły oskarżenia.

O ile najstarszy z braci króla bardzo wcześ­

nie zniechęcił się i wycofał z życia publiczne­

go, to najmłodszy był jednym z filarów poli­

ty k i porozumienia się z Rosją. Ostrzegał przed narażeniem się Katarzynie, a gdy go nie słu­

chano, wyjechał z kraju i wrócił dopiero u schyłku Sejmu Czteroletniego.

Oczywiście Fryderyk Wilhelm nie potrze­

bował wiadomości o obwarowaniach Warsza­

wy, bo ich nie było, oprócz kilk u na prędce usypanych szańców. M iał też niewątpliwie

Stanisław August

«wiedza graby na Wawelu.

/ dWA.'■

M- Sr*

' JH ; m >i.fi* vj , ' 'p.'i -<* * j • '■hu'.) " •'%£ ” i

■' H ^

•¡P ,\t$iJf ;

- viftii ' j ■ ' ,

; .j 4 i< ‘I

mgm «gis

• , -

. 1 1

I M

l :

K l. . ' 1.

(11)

dokładne relacje o położeniu obozów otacza­

jących stolicę, w której nie brakło Niemców.

Chciał uniknąć szturmów, aby miasto zdobyć nieuszkodzone, a liczył na jego łatwe podda­

nie się wobec grożącej zemsty w razie po­

wrotu Moskali i niemniej szego lęku zamoż­

niejszego obywatelstwa przed społecznym przewrotem na podobieństwo dokonanego we Francji rewolucyjnej. Toteż przesłał oficjalne wezwanie do kapitulacji, kierując je do Sta­

nisława Augusta. Ten przekazał je komendzie insurekcyjnej (sam nie mając żadnej wła­

dzy), a odpowiedź odmowną, przez nią podyk­

towaną, złączył tylko z apelem o względy dla stolicy. Troska ta była aż nadto na czasie, gdy zrazu zdawało się nawet, że Kościuszko nie będzie próbował w niej się bronić, a dzia­

łania przerzuci raczej na Litwę. Więc mógł i prymas odnosić się do kwatery pruskiej z myślą podobnego pośrednictwa. Była to gra polityczna, polegająca na wyzyskaniu współzawodnictwa a nawet antagonizmu, jaki istniał między oblęgającymi Warszawę, któ­

remu ona zawdzięczała,wtedy swe ocalenie.

Pospólstwo tego nie rozumiało i wszędzie wietrzyło tylko zdradę.

Ostatecznie to pospólstwo, które ustawicz­

nie odgrażało się królowi, on ocalił od losu Prażan. Zachował też skarby kultury, nagro­

madzone i stworzone w stolicy. Przeklinany w pamięci narodu, on mu zapewnił wieku­

istą trwałość przez wychowanie pokolenia, które mimo utraty własnego .państwa, strze­

gło swej odrębności i swą miłość ojczyzny przekazało wszystkim następnym. Sam, przez swą dobrotliwość i chęć zabezpieczenia losu bliskich, nie potrafił dopełnić ostatniego obo­

wiązku królewskiego: odmówić, nawet w nie­

woli, złożenia powierzonej mu korony. Jego winą tragiczną jest to, że nie potrafił być księciem niezłomnym, aby przejść w chwale do legendy naszych dziejów.

Wszakże u samego schyłku żywota Stani­

sław August obciążył się grzechem istotnie śmiertelnym, gdy na żądanie dworów podzia­

łowych, pod bezpośrednim naciskiem Repni- na, abdykował za cenę spłacenia jego m ilio­

nowych długów, rzeczywistych i fikcyjnych.

Najgłębiej wnikający w ducha tamtej epo­

k i ks. Kalinka, uważał, że nie można go z w iny takiej rozgrzeszyć i ten wyrok potę­

piający należy uznać za sprawiedliwy.

Mógłby jednak ktoś mniemać inaczej, skoro Rzeczpospolita już była rozszarpana, skoro państwo polskie zniknęło z karty Europy i zo­

stało aż do samego imienia zatarte. Czyliż więc nie było obojętnym formalne zrzeczenie się utraconego tronu i dozwolonym staranie więźnia grodzieńskiego, by nie tylko zaspo­

koić wierzycieli, ale i zaopatrzyć rodzinę i w y­

nagrodzić wierne sługi? Czyliż nie miał pra­

wa postąpić jak człowiek prywatny? Otóż

właśnie, straszliwym przewinieniem było za­

pomnienie o godności królewskiej. Nie wolno było jej się wyrzec, chociaż za opór czekało go inne, niż pałacowe więzienie, — cierpienia fizyczne, zesłanie na Sybir, czy śmierć nawet.

Bo złożenie korony nie było tylko jakąś czczą formalnością. Wedle panujących wówczas zwyczajów międzynarodowych rozbój także winien być zatwierdzony traktatem jakoby dobrowolnym. W tym celu zwoływane były sejmy podziałowe, warszawski z r. 1773 i gro­

dzieński z r. 1793. Zaś sejm polski składał się z trzech stanów, których zgoda na każdy akt była warunkiem jego prawomocności, cho­

ciażby zgoda osiągnięta przekupstwem, lub wymuszona jawnym gwałtem. K ról był jed­

nym ze „stanów, a gdy już zabrakło Izby po­

selskiej i Senatu, to korona pozostawała osta­

tnim wyrazem, organem chociaż symbolicz­

nym w oli narodu, uznanym jej stróżem, pia- stunem przynajmniej w oczach świata dyplo­

matycznego. Gdyby więc Stanisław August oparł się żądaniom mocarstw rozbiorowych, i nie podpisał aktu abdykacyjnego, ten cho­

ciażby bierny opór nie minąłby bez wrażenia u obcych i rodaków, i nieszczęśliwy król-wię- zień, dźwignąłby się wysoko w opinii współ­

czesnych i potomnych. Tego nie uczynił, ugiął się pod naciskiem, oglądał się na kredytorów, rodzinę, dworaków, rządził się podłym „a ltru ­ izmem“ , jak zresztą nawykł był w ciągu lat kilkudziesięciu korzyć się przed przemocą.

Czy można jednak powołać i tym razem ja ­ kieś okoliczności niecałkowicie tłumaczące go, ale łagodzące winę? Mówi się, że był człowiekiem swego wieku i swego środowiska.

Z natury nie był zdolny do bohaterstwa a w y­

chowanie nie przydało mu tężyzny charakte­

ru. Tak, ale można powiedzieć i więcej. Czy­

li ż hańba płynąca ze szczodrobliwości dwo­

rów podziałowych nie powinna rozłożyć się i na korzystających z zapisów króla? A wszak wśród nich (z pretensją fikcyjnej wierzytel­

ności jednego miliona) był i książę Pepi. Je­

śli jednak tenże książę Józef był następnie obrońcą honoru narodowego, to trzeba pamię­

tać, że Stanisław August ustrzegł go od za- ustriaczenia, wychował na Polaka, jak całe to ostatnie pokolenie Rzplitej, które miało dobijać się jej wskrzeszenia i ten obowiązek przekazać dalszym pokoleniom. W chwili abdykacji Stanisław August zwątpił o przy­

szłości narodu swego, ale tak samo zwątpili Kołłątaj, Kościuszko i Wybicki. I przecież do­

piero po paru latach ten ostatni na widok powstających legionów rzucił hasło: „Jeszcze Polska nie umarła — póki my żyjemy“ .

Echo tej pieśni nie doszło już Stanisława Augusta, więzionego w Petersburgu i trzeba mu było umrzeć bez w iary w wiekuistą trw a­

łość narodu.

2 2 6

(12)

N A U C Z M Y SIĘ D Z IW IĆ D W I E NIESKOŃCZONOŚCI

Z A G A D K A ŻY C IA

NAJDZIWNIEJSZY JEST C Z ŁO W IE K

„ K I M Ż E .JESTES, D Z IW N Y T R U B A D U R Z E ? K T O C IĘ R Z U C IŁ W G W IE Z D N E TE

P R Z E S T W O R Z A ? K T O W T W E J P IE R S I R O Z K O Ł Y S A Ł

B U R Z E ? K T O W T W Y C H O C Z A C H R O Z P Ł O M IE N IŁ Z O R Z E ? ...“

(U M A , „ P O E T A “ )

I. GDY ZIARENKO SOLI STAJE SIĘ

E

poka, w której żyjemy, oświetla sobie LEGENDĄ...

drogę rozumem i syci się faktami:

jest racjonalistyczna i pozytywisty­

czna. Już dawno minęły czasy, gdy człowiek widział na gałęziach drzew boginki driady, a na falach mórz — kuszące syreny. Dziś isto­

tami fantastycznymi zaludnia otoczenie tylko pacjent domu dla umysłowo chorych, jakiś nałogowy alkoholik, lub paranoik. Człowiek normalny widzi tylko fakty realne otoczenia

—• tak mu się przynajmniej wydaje.

Człowiek dzisiejszy nie umie się dziwić;

jest zblazowany kulturą X X wieku. Staran­

nie ogolony bankier z City londyńskiego,

(13)

podnoszący słuchawkę aparatu telefoniczne­

go, z której słyszy głos potężnego kolegi z Wall-Street w Nowym Jorku, wcale nie wpada na myśl zdziwienia się, że oto rozma­

wia ściszonym głosem z kimś spoza oceanu;

zbliża słuchawkę do ucha tym samym fle ­ gmatycznym ruchem, jakim podnosi fajkę do ust. Dziewczęta i młodzieńcy, tańczący w Białymstoku nadawaną z Londynu, lub Rzymu melodię tanga, spojrzeliby, jak na wariata, na człowieka, któryby ich za­

pytał, dlaczego się nie dziwią, że pudło w ką­

cie sali, niezłączone niczym widocznym z sze­

rokim światem, przynosi im dźwięki z odle­

głych punktów k u li ziemskiej.

Mechanizacja i technizacja życia wycisnęły widocznie piętno na psychice człowieka. Już dziecko zna lepiej auto, niż konia: jakże by miało dziwić się, że wóz się porusza, choć nie jest ciągnięty, gdy raczej się dziwi, że żywy koń biegnie, choć nie jest nakręcany korbą?

I dlatego zakochani naszych czasów patrzą na księżyc i gwiazdy, jak na niezbyt pomy­

słową dekorację w podrzędnym teatrzyku, widząc na płasko to, w imię czego ginął na stosie 350 lat temu Giordano Bruno: nieskoń­

czoność. No, zakochanym to jeszcze można wybaczyć: są oni unoszeni innym porywem, zamykającym ich przeżycia w kryształowej k u li feerycznego egoizmu, z którego obudzą się bez naszego udziału. Ale reszta ludz­

kości?

Już Arystoteles mówił — w ślad za swym mistrzem Platonem —• że zdziwienie jest po­

czątkiem myślenia, początkiem filozofii. Tam, gdzie drzemiący umysł dogmatyka widzi zdarzenia zwykłe, codzienne, same przez się zrozumiałe, — umysł krytyczny widzi zagad­

kę, której klucza usilnie poszukuje.

Nie bądźmy gołosłowni. Oto mamy przed sobą ^ zagadnienie przyczynowości.

Przez dziesiątki wieków nie widziano nic in­

teresującego w tak codziennym „fakcie“ , jak ten, że zjawisko, uważane za przyczy­

nę, wywołuje inne zjawisko, nazywane skut­

kiem. Cóżby miało być dziwnego w tym, że tocząca się kula bilardowa, potrącając w biegu inną, wprawia ją w; ruch? Że woda, do której wpadł człowiek, powoduje jego uduszenia się? Że słońce, które codzień wschodziło nad horyzontem, będzie wscho­

dziło tak samo jutro, pojutrze, „zawsze“ ? A jednak był człowiek, który odważył się zdziwić. B ył nim w ie lki angielski filozof Dawid H um e1). Jak się dzieje — zapytał Hume, — że zjawisko, zwane przyczyną „w y ­ wołuje“ zjawisko, zwane skutkiem? Co to zna- *)

*) P ie r w o c in y z d z iw ie n ia w t e j s p ra w ie z n a jd u ­ jem y ju ż u s c e p ty k ó w g re c k ic h i u M ik o ła ja A u tr ic o u r t w średniow ieczu.

czy „w yw ołuje“ ? Przecież nie kiwa pal­

cem: — „w yjdź, skutku...“ — Może jakaś „si­

ła“ przenosi się z przyczyny na skutek, jak to się wydaje na przykład przy potrąceniu k u li o kulę? Ale obdarzanie rzeczy „siłam i“

czyż nie jest antropomorfizmem, przypisy­

waniem przedmiotom martwym własności ludzkich? My, ludzie, czujemy siłę jako na­

pięcie mięśniowe. Ale czym miałaby być owa

„siła“ w przedmiotach nieczujących? I jak w ogóle ta istność zagadkowa, nie dająca się nigdy bezpośrednio stwierdzić w przedmio­

tach, miałaby się przenosić z przedmiotu na przedmiot? Czy nie jest ona raczej wym y­

słem metafizyków, lubiących fantazjować na temat tego, czego w doświadczeniu bezpo­

średnim stwierdzić nie można?

Że takiej siły, przenoszącej się z przyczyny na skutek, nigdy nie stwierdzamy, tego naj­

lepszym świadectwem jest fakt, że najbar­

dziej choćby drobiazgowe analizowanie przy­

czyny nie da nam znajomości jej działania;

gdybyśmy nie wiedzieli z doświadczenia, że woda dusi człowieka, nie wykrylibyśm y tego z samej analizy wody, jak nie wykrylibyśm y z samej analizy cukru (nie wziąwszy go uprzednio do ust), że wywołuje smak sło­

dyczy.

Ale skoro tak jest, skoro owa „siła“ , rze­

komo przenosząca się z przyczyny na skutek, jest nieuchwytna, jakim prawem — pyta Hume — Wierzymy w konieczny związek między zjawiskami? Skąd mamy pewność, że to zjawisko, które uważamy za przyczynę, zawsze będzie wywoływało w takich samych okolicznościach ten sam skutek? Że słońce na przykład wzejdzie jutro (nawet nie zakłada­

jąc katastrofy kosmicznej) tak samo, jak dziś, jak wczoraj?...

Nieuzasadnioną wiarę naszą w koniecz­

ność związku między przyczyną a skutkiem tłumaczy Hume przyzwyczajeniem, wła­

śnie tym stanem psychicznym, który zatuszo- wuje wszelkie zdziwienie, usypia wszelkie wątpliwości, pogrąża umysł w „drzemkę metafizyczną“ , jak się w yraził inny w ielki (choć mniej krytyczny od Hume‘a) myśli­

ciel — Kant.

Dziecko, któremu każde wrażenie odsłania nowe, nieoczekiwane strony świata, które potrafi całymi godzinami bawić się swoją własną nóżką i uważnie oglądać ją, — chyba, że przeleci jakaś brzęcząca mucha lub stanie się coś równie interesującego, dziecko, powtarzam, jeszcze umie się dziwić. Czło­

wiek dorosły „przyzwyczaił się“ do otaczają­

cego świata i nie widzi w nim nic zadziwiają­

cego. Nudzi go monotonność wrażeń, dobrze znane sprzęty własnego mieszkania, dobrze znane ulice miasta, mniej więcej jednakowo wyglądający ludzie z banalnymi, ustalonymi

2 2 8

(14)

krysztalik jest tak mały, że przeciętne zia­

renko soli zawiera około 8.000.000.000.000.

000.000 takich krysztalików!!!!

Wstrzymuję oddech — nie tylko z przera­

żenia przed tak wielką liczbą, lecz i z obawy zdmuchnięcia takiego cudu, jak ziarenko soli z niemniej cudownego stołu...

Ale to tylko początek tego ustawicznego transu zachwytu i niepokoju, w jaki pogrąża fizyka współczesna zdziwiony umysł laika.

Dowiaduje się on, że materia jest tylko pew­

ną postacią energii i, że rozłupanie jądra atomu wyzwala niesamowite ilości energii.

Pogardzana dotychczas „ordynarna“ materia, na której samo wspomnienie czerwienił się niegdyś ze wstydu metafizyk Plotyn, staje się teraz akumulatorem cudownych potęg.

Jeden gram uranu — miniaturowa pigułka, którą łatwo byłoby połknąć — wyzwala

Jed en gram ura n u w y z w a la 20.000.000 k a ­ lo r ii! R ów na się to te m p e ra tu rz e m ilio n ó w

sto p n i — tem p e ra tu rz e gwiazd.

zwyczajami witania się i żegnania, jedzenia, pracy i bawienia się.

I oto ten świat nudy i szarej codzienności bierze pod lupę myśliciel i uczony: nie fan- tasta i doktryner, lecz trzeźwy empiryk i aż do sceptycyzmu ostrożny k ry ty k — i odkry­

wa dokoła nieskończone dziwy.

Rzecz najprostsza. Siedzę przy stole. Czy warto zastanawiać się nad rzeczą najpospo­

litszą — stołem? Czyż nie jest to aż do znu­

dzenia znany m i stały, twardy, w spoczynku będący, brunatny przedmiot? Nic podob­

nego, powiada „trzeźwy“ fizyk. To, co opisy­

wałeś, to było tylko twoje subiektywne w y­

obrażenie stołu. Stół rzeczywisty — to zbiór niewidzianych cząsteczek (protonów, neutro­

nów, elektronów itp.), przedzielonych olbrzy­

m im i (w stosunku do wielkości tych cząste­

czek) odległościami i pędzących z zawrotną szybkością w różnych kierunkach.

Pozornie zwarta płyta stołu jest w rzeczywistości głównie próżnią, w której krążą niewyobrażalnie drob­

ne cząsteczki — tak mniej więcej, jak armia, składająca się z rozsia­

nych tu i ówdzie jednostek wojsko­

wych, okupujących bardzo rozległą miejscowość. To jest stół opisany naukowo.

Po takim autorytatywnym do­

świadczeniu najbardziej powołanego przedstawiciela nauki — czyż nie powinienem ze zdziwieniem i sza­

cunkiem. spojrzeć na stół, który wydawał m i się przed chwilą tak

nieciekawy?

Ale idźmy dalej. Ślizgając się spojrzeniem po płycie stołu, spo­

strzegam ziarenko soli, niesprzątnię- te po śniadaniu. Chcę je już zdmu­

chnąć, ale natarczywy fizyk zatrzy­

muje mnie, mówiąc: w tym oczywi­

ście też nie widzisz nic ciekawego?

A przecież ziarenko soli — to wcie­

lona bajka wschodnia; to m iniatu­

rowy pałac zaczarowany z niezli­

czonymi komnatami i wieżyczkami.

Promienie Roentgena w ykrywają w kryształach (do których należy sól) niezmiernie subtelną, precyzyjnie regularną siatkę, której węzły zbu­

dowane są z grup atomów. Atomy chloru i sodu w pojedyńczym kry- sztaliku soli są odległe od siebie mniej, niż o jedną dziesięciomilio- nową milimetra, a cały pojedyńczy

(15)

20.000.000 kalorii! Przy takim „wybuchu“

wytwarza się temperatura rzędu milionów stopni: temperatura gwiazd. Nie potrafi­

liśmy dotychczas wypromieniować grama uranu w całości. Ale zbliżamy się do tego.

I może wkrótce nastanie czas, jak pisze jeden z fizyków polskich, że „opał dla dużego mieszkania na całe życie będziemy z łatwo­

ścią nosić w kieszeni“ . Materia została zre­

habilitowana 2).

II. W OTCHŁANI GWIAZD

Jakoś dziwnie znikła nuda szarej codzien­

ności. Nieoczekiwanie feerycznie zabarwił się świat, prześwietlony myślą badawczą, jak kryształ promieniami. Z nikły płaskie, do znudzenia te same powierzchnie przedmio­

tów. Zarysowała się „Nieskończoność w dół“ : świat niewyobrażalnie drobnych cząsteczek i fal, fantastycznych szybkości i promienio­

wali, — świat, którego najmniejszej cegiełki właściwie ustalić nie można. Skąd mamy pewność, że nie da się w przyszłości rozłupać elektronu i protonu, jak się rozłupało atom, uchodzący przez tyle wieków za niepo­

dzielny?

Ale do tego nie ogranicza się legenda nau­

kowa świata. Poza „nieskończonością w dół“

istnieje „nieskończoność3) w górą“ . Podnieś głowę, człowieku, spójrz na gwiazdy. Prze­

stań widzieć w nich złote gwoździki, wbite w ciemno-granatowy sufit nieba. Posłuchaj, co mówi o „niebie“ astronomia.

Choć gołym okiem widzimy na niebie 6.000— 7,000 gwiazd, jest ich w naszej części wszechświata ćo najmniej 100 miliardów!

Sto miliardów różnokolorowych słońc — przeważnie większych od naszego — oto­

czonych pewnie rojem planet, na których może nawet rozwija się życie...

Gdyby jakaś nieznana potęga porwała nas i rzuciła na jedną z widzianych gwiazd, nie znaleźlibyśmy w powodzi białych, żółtych i czerwonych słońc-karłów i słońc-olbrzy- mów — naszej ciemnej w istocie, mikrosko­

pijnie małej planety, krążącej skromnie do­

koła względnie małego słońca.

A pomimo tak olbrzymiej liczby gwiazd w-naszej części wszechświata, astronomowie twierdzą, że jest ona właściwie prawie ...próż­

nią!

Astronom Kobold na przykład, jeden z najpoważniejszych badaczy rozrzucenia gwiazd we wszechświecie, obliczył, że gdy­

by wszechświat zmniejszyć tak, że olbrzy­

mie słońca nie byłyby większe od główki

~) Jeszcze potężniejsza — m niej w ię ce j m ilio n razy w iększa! —- jest energia m esonów, z a w a rty c h w p ro ­ m ieniach kosm icznych, b o m ba rdujących nieustannie ziem ię. N ie jest w ykluczon e, że i ją w p rzęg nie m y k ie ­ dyś w ry d w a n naszej w o li,

3) Ściślej — nieograniczoność.

szpilki, to te punkciki unosiłyby się jeszcze w przeciętnej odległości od siebie, wynoszą­

cej 65 kilometrów! Czyż nie można uważać praktycznie takiej przestrzeni za próżną?

Ale przejdźmy do „rzeczywistej“ odległo­

ści gwiazd od naszej ziemi. Najbliższa gwiaz­

da, „Proxima Centauri“ , znajduje się w od­

ległości „ty lk o “ 40.000.000.000.000 kilome­

trów. A inne gwiazdy — sąsiadki?

Nie, już lepiej nie pytać, bo porwie nas zawrót głowy na widok tej serii zer, jaką trzeba będzie wypisać, by wyrazić w kilo­

metrach ich odległość. Ale astronomowie ra­

dzą sobie w ten sposób, że liczą odległość we wszechświecie bagatelnie „drobnymi“ jed­

nostkami, jakim i są drogi przebyte przez promień świetlny w ciągu roku.

Chcesz wiedzieć, Czytelniku, ile wynosi taki skromny' odcinek drogi? Policz. Światło przebywa na sekundę „ty lk o “ 300.000 km.

Ile sekund jest w roku? Porachuj, kocha­

nie, nie leń się. Otrzymasz w ynik taki: je­

den rok świetlny—to około 10.000.000.000.000 km! Takimi miniaturowymi jednostkami astronomowie mierzą przestrzenie między­

gwiezdne.

No, dobrze. Uzbrojeni w ten fantastyczny skrót postarajmy się zorientować w odległo­

ściach niezbyt dalekich gwiazd. Do Siriusa mknęlibyśmy na grzbiecie fa li świetlnej — na tym najszybszym rumaku świata — dzie­

więć lat; do niektórych gwiazd W ielkiej Niedźwiedzicy — 80 lat, do Gwiazdy Polar- nel — 300 lat, ale to są, jak powiedzia­

łem, nasi sąsiedzi. Wielomiliardowy ocean gwiazd, do którego należy mała, znikoma kropelka — nasze słońce, rozpościera się tak daleko, że do jego brzegów dotarlibyśmy na promieniu świetlnym po jakichś 100.000 lat!

Jakto do brzegów? Więc poza tym i niezliczonymi gwiazdami, wśród których pę­

dzi nasze słońce4), istnieje coś jeszcze?

Istnieją — inne oceany gwiazd w niepoję­

tych, niesamowitych odległościach. Nasza ziemia, krążąca dokoła słońca, należy wraz z nim do jednej z ogromnie wielu mgławic, stanowiących łącznie jakby „wyspę“ we wszechświecie — drogę mleczną, której

średnica wynosi 200.000 lat świetlnych. Ale poza drogą mleczną jest niezmiernie wiele takich wysp, tzw. „mgławic pozagalaktycz- nych“ , znajdujących się w różnych od nas odległościach: 1.0Ó0.000 lat świetlnych (mgła­

wica w gwiazdozbiorze Andromedy) lub na-

4) W b re w u ta rte m u m niem aniu rzeko m ych znaw ców te o rii K o p e rn ik a słońce nie stoi w m iejscu, lecz pędzi z szybkością 20 km na sekundę w k ie ru n k u g w ia zd o ­ z b io ru H e rkule sa. S irius zbliża się k u nam co seku n­

dę o 8 km , G w ia zda P olarna — o 15 km , a A ld e b a ­ ra n z g w iazd ozb io ru B y k a oddala się od nas z każdym uderzeniem naszego serca o 55 km .

2 3 0

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie tylko jednak w okresie intensywnego rośnięcia organizmu zaznacza się korzystny wpływ ćwiczeń cielesnych, który może mo­. dyfikować rozwój, ale również i

nych działaniem alkoholu. Niejednokrotnie bowiem pacjent, mimo najsolenniejszego postanowienia otrząśnięcia się ze zgubnego nałogu nie jest w stanie oprzeć się

Podczas tych trzech suwów przygotowaw­.. czych w ał korbowy silnika

ją takiej dokładności. Ich temperatura ciała stosuje się w znacznej mierze do otoczenia. Gdy temperatura dookoła jest korzystna dla nich, zwierzęta są ożywione

Jednak w masie uranowej, znajdują się jedynie ślady tego pierwiastka, i praktycznie, — nie mogą być one, ani wykorzystane,( ani przechowywane. Z drugiej znów

ją się w takich, czy innych warunkach (a więc np., w jaki sposób poruszają się pod wpływem pewnych sił), a rozumowanie jego za­.. czynało się stereotypowo

znamy wszystkie nawet najdrobniejsze jego rysy, ale wszystkie perypetie burzliwych dziejów naszego narodu staną się dla nas zrozumiałe. Będziemy także mogli

sną strukturę ze ściśle określonego stosunku poszczególnych składników, uwarunkowany i wyznaczony jest przez ten czynnik, który w danym środowisku znajduje się