• Nie Znaleziono Wyników

Fantazje i marzenia

W dokumencie Fantazje i marzenia (Stron 60-72)

59

Źródło miłości

Gdy na łąkach i w lasach pobłyskiwały złote i purpurowe promienie poranka, a ptaki nuciły swoje piosenki, chcąc obu-dzić ospałe echo, książę Alwino udał się ochoczo na polowa-nie. Ptaki wystraszyły się szczekania psów i zamilkły; echo musiało teraz odpowiadać na dźwięk rogów, a zwierzyna, wyrwana ze słodkiej drzemki, uciekała na oślep, trafiając raz po raz na szybkie psy i rączych myśliwych. Wkrótce książę miał już dość polowania, zsiadł z konia i usiadł pod cienistym drzewem. Spojrzał w górę na gałęzie, gdzie, jak mu się zdawało, liście szeptały coś między sobą, a padające słońce obsypywało je złotem, łagodny wiatr poruszał gałę-ziami, które strzepywały z siebie krople wody. Drzewo stało spokojnie i tylko wiatr przemknął przez jego wierzchołek, kierując się dalej. Alwino siedział zamyślony, a spadający na niego deszcz kropel obudził znowu w jego piersi wszystkie tęsknoty, potoki łez popłynęły mu z oczu i zaczął głośno się skarżyć: „Przyjaciele radośnie włóczą się po pełnym odgłosów lesie i żaden z nich nie musi przeżywać tak cięż-kiej męki. Gdy słyszą dźwięki rogu, rzucają się w pogoń za dziką zwierzyną, ach, a ja – wabi mnie inny dźwięk, który każe mi pędzić w dal, wspinać się na szybkim rumaku na góry, a potem rzucać się w otchłań doliny i wciąż dalej, aż nie zaznam spokoju”.

Gdy tak jeszcze rozmawiał sam z sobą, usłyszał grupę myśliwych, która zebrawszy się, podeszła do niego z wesołą piosenką na ustach i złożyła u stóp upolowany właśnie łup.

Rozkazał myśliwym, aby powrócili do zamku, a on miał wkrótce udać się za nimi. W milczeniu wypełnili jego wolę,

60

tylko Leonardo, przyjaciel, którego zawsze stawiał ponad innymi, nie posłuchał go i pozostał z boku. Książę zauważył go jednak szybko i zapytał, czemu nie chciał towarzyszyć pozostałym w drodze do miasta. „Ach, mój najdroższy książę”, odpowiedział wierny Leonardo, „zawsze kochałem cię bardziej niż moje własne życie, a gdy straciłem rodziców i zostałem sam, bez żadnej ochrony, twoja miłość była dla mnie wsparciem, wierzyłem, że nigdy nie poczuję się przez ciebie opuszczony. – Ale teraz odwróciłeś ode mnie swoje serce, twoja miłość opuściła mnie, ale mimo to zawsze pozostanę przy twoim boku”.

Poruszony tymi słowami książę powiedział: „Jak możesz, mój wierny Leonardo, myśleć o mnie tak nieczule?” – Leo-nardo ujął jego dłoń i przycisnął ją do serca, a wielkie łzy płynęły z jego oczu, spadając jedna po drugiej na ziemię.

Przyjaciel padł przed nim na kolana i przysiągł, że odkryje przyczynę jego cierpienia, na co Alwino odpowiedział:

„Tak, mój przyjacielu, chcę ci powiedzieć, co tak strasznie męczy moją duszę. Może i wy wszyscy mi zazdrościcie, bo uważacie mnie za szczęśliwego, bo czegóż mogłoby mi brakować? Urodzajna ziemia jest posłuszna memu ojcu, a mnie, swojego jedynego syna, kocha on tak czule, że już dziś mógłbym rządzić krajem, bo i lud uważa mnie za swojego króla, każdy zabiega o to, żeby odgadnąć moje życzenia i móc je wszystkie spełnić, gdybym tylko zechciał je nazwać. Wszystko to, mój przyjacielu, wiem, że jest szczęściem, ale nie tym, które zostało mi przeznaczone przy moich narodzinach. Gdzieś daleko czekają na mnie zapewne cudowne przeżycia, które wypełnią pustkę w moim sercu i zaspokoją bolesną tęsknotę; w nieznanej okolicy drzemią ukryte radości i smutki, które są mi pisane, i dlatego muszę się tam udać, wziąć je w posiadanie, a gdy znajdę szczęście, które będzie tylko moim, wrócę do ciebie i moich wiernych rodziców, a wy cieszyć się będziecie z powrotu prawdziwie szczęśliwego człowieka”.

A na to odpowiedział mu Leonardo: „Pozwól mi, ukochany Alwino, towarzyszyć ci w podróży, jesteś przyzwyczajony do służby, dlatego nie idź sam, lecz weź przynajmniej mnie

61

jako służącego, a moja miłość zastąpi ci wiele”. Lecz książę poprosił go, aby został i pocieszał jego rodziców podczas nieobecności syna, potem wskoczył na konia i pogalopował przez las. Wkrótce Leonardo stracił go z oczu i pełen smutku w sercu wrócił na królewski dwór. Tymczasem Alwino w pośpiechu przemierzał kraj, nocą odpoczywał tylko kilka godzin; często jasnym porankiem odczuwał przypływ nowej odwagi i myślał wtedy: „Mój ból nie zostanie ukojony przed upływem tego dnia”. I rzeczywiście dzień kończył się, a ciągła tęsknota wciąż targała jego serce.

I tak w końcu przybył na dwór króla Delamo i postano-wił pod zmienionym nazwiskiem służyć jako rycerz. Stary król przyjął go przyjaźnie, ale Alwino szybko spostrzegł, że ogromne zmartwienie mąci spokój jego ducha i spróbo-wawszy wybadać, co jest tego przyczyną, dowiedział się, że straszny olbrzym pustoszy królewskie pola i nie zaprzesta-nie mordowania i rabunku tak długo, aż król zaprzesta-nie odda mu za żonę swojej pięknej córki Angeli. Najbardziej odważni rycerze stawali do boju z potworem, ale żadnemu z nich nie udało się go pokonać. Nawet lud chciał go złapać i uśmiercić albo wypędzić z kraju, lecz on udaremniał każdą próbę, a wszystkich, którzy go atakowali, spotykała śmierć, w tej sytuacji lud zażądał w końcu od swego króla, żeby oddał olbrzymowi rękę pięknej Angeli i powstrzymał potwora przed dalszym pustoszeniem. Delamo, płacząc i prosząc, wybłagał u ludu, aby wytrzymał jeszcze z kreaturą dziesięć dni, a jeśli w tym czasie nie znajdzie się rycerz, który pokonałby olbrzyma, wówczas złoży swoją jedyną córkę w ofierze za kraj. Minęło już osiem dni, od kiedy Alwino przedstawił się królowi, a dziewiątego dowiedział się o nieszczęściu, jakie okrutny los zesłał na ojca. Natychmiast pośpieszył do zroz-paczonego króla i zaoferował, że następnego ranka podejmie się walki z olbrzymem. Król wziął go w ramiona, zapłakał i powiedział: „Szlachetny rycerzu, na pewno nie jest ci dość dobrze znane niebezpieczeństwo, wszak niedawno przyje-chałeś i zaraz zgłosiłeś się do walki, w ciągu minionych dni nikt nie odważył się bowiem stanąć w szranki z olbrzymem, choć oferowałem pogromcy wysokie nagrody, a nawet, o ile

62

byłby ze szlacheckiego rodu, rękę mojej, słynącej z urody i cnoty, córki. Na te słowa w sercu księcia Alwino pojawił się promyk nadziei. „Czyż nie miłości brakuje mi w życiu?”, powiedział do siebie. „O, skoro niebiański obraz pięknej Angeli zamieszka w moim sercu, wtedy wrócę niebawem szczęśliwy do domu; wtedy wyzbędę się wszelkich smut-ków, bo jest ona przecież stworzona z niebiańską finezją, a każdego, kto tylko wymawia jej imię, ogarnia zachwyt”.

Radosny opuścił króla i zaczął przygotowywać się do pojedynku. Gdy tylko świeżość poranka skierowała swoje przyjazne pozdrowienie do ludzi, wyruszył poza mury miasta, aby tam zadać śmiertelny cios olbrzymowi. Księciu Alwino towarzyszyła gromada mieszkańców, którzy pełni ciekawości chcieli obejrzeć koniec walki. Gdy olbrzym spostrzegł księcia, który wyzywał go do walki, nie mógł powstrzymać się od śmiechu; spojrzał na jego delikatną posturę i powiedział szyderczo: „Doprawdy nic podobnego jeszcze mi się nie przydarzyło, jak to, że przychodzi do mnie dziewczyna w przebraniu i wyzywa mnie do walki, ale chłopcze odpokutujesz zaraz za ten pełen pychy krok”.

Wtedy rzucił się z wyciągniętym mieczem na Alwina, a gdy słychać było, jak ciężkie żelazo przeszywa powie-trze, zebranych ludzi ogarnął ogromny strach i mimo że stali daleko, z przerażenia ukryli twarze w dłoniach. Nie-ustraszony Alwino uniknął ataku, zwinnie uchylał się od ciosów olbrzyma, udało mu się nawet zadać przeciwnikowi kilka ran. Walka trwała od wschodu do zachodu słońca, wycieńczony Alwino ledwo trzymał się na nogach. Wtedy to olbrzym chwycił miecz w obie ręce, pełen złości, że nie udało mu się zakończyć sporu dużo wcześniej, sądząc, że właśnie teraz jednym ciosem uda mu się powalić Alwina.

Niespodziewanie potknął się i upadł; Alwino resztkami sił dopadł go, doskoczył do niego i wbił mu ostry miecz w kark. Gdy tylko zadał śmiertelny cios, stracił wszystkie siły i osunął się, tracąc przytomność tuż obok ciała olbrzyma.

Lud podbiegł do księcia, a następnie zaniósł go z pieś-nią zwycięstwa na ustach do królewskiego pałacu. Alwino otworzył oczy, gdy przenoszono go przez bramę zamku,

63

zrozumiał, gdzie jest, a wówczas wydawało mu się, że w jego piersi odzywa się jakiś głos: „Nie tutaj, tu nigdy nie wzejdzie twoje szczęście”. Ogarnął go znany mu już wcześ-niej lęk, którego nie mogły zagłuszyć nawet odgłosy trąb i rogów dochodzące od strony pałacu. Król wyszedł księciu naprzeciw i wziął go w ramiona, następnie zaprowadził go do komnaty, do której właśnie, w towarzystwie dam dworu, weszła królewska córka, ale Alwino nie śmiał na nią spojrzeć, choć przecież wcześniej tak pragnął zobaczyć ową piękność.

Także księżniczka podała mu rękę z niechęcią, a gdy król z radością obwieścił, że następnego dnia odbędzie się ich wesele, oboje cofnęli ręce i odsunęli się od siebie.

Król wydał wspaniałe przyjęcie, Alwino siedział koło swojej narzeczonej, pięknej Angeli, a wszyscy ludzie go podziwiali. On patrzył na nią i coraz większy strach ogar-niał jego serce, coś ciągnęło go ku dołowi, postanowił więc jeszcze tej nocy uciec przed szczęściem, którego nie mógł wciąż jeszcze nazwać własnym. Gdy uczta skończyła się, królewna zawołała swoją starą służącą i po przyjacielsku powiedziała: „Kochana Camillo, wykarmiłaś mnie i zawsze kochałaś jak własną córkę, dlatego chcę ci teraz powierzyć mój zamiar. Gdy się urodziłam, przepowiedziano mi, że moje serce pozostanie nieczułe na radości dostatniego życia, dlatego zawsze dwór mojego ojca tak mnie odstraszał, wśród otaczających mnie przemożnych mężczyzn i kobiet czułam się samotna, dlatego mogłaś mnie spotkać na ustronnych dróżkach pałacowego ogrodu. Kwiaty były tam moimi towarzyszami zabaw, a serce radowało się, gdy cichy wiatr kołysał kwieciem o tysiącu barwach. Szept krzewów docierał pełen zrozumienia do mojego serca i pocieszał mnie w tym wszystkim, dawał mi to, czego mi brakowało. Teraz, gdy jestem już dorosła, i nie patrzę na kwiaty oczyma dziecka, ich blask przybladł: widzę jeszcze różne kolory, ale już nie promienie, które kiedyś wzruszały moje serce; słyszalny wcześniej głos zamilkł, a liście szumią jeden za drugim, dla mnie ich mowa nie jest już zrozumiała. Dlatego, moja dobra nianiu, musimy razem opuścić to miejsce, porzucić pałac mojego ojca. Strach przeszywa mnie, gdy myślę o ślubie,

64

a ten, którego mój ojciec nazywa moim narzeczonym, wydaje mi się taki dostojny i wspaniały, że na pewno nie zaznałabym z nim radości. Wszystko to, co wielkie i podnio-słe, nie porusza wcale mojego serca. Nawet z obawy przed nieszczęściem, gdy olbrzym pustoszył kraj, nie potrafiłam dzielić smutku z ludem, nawet jeśli zmuszałam do tego moje serce; nie nuciłam także pieśni radości, gdy olbrzym został pokonany przez bohatera, którego nie jestem w stanie podziwiać. Często opowiadałaś mi, że nim się urodziłam i moja matka zażądała, abyś mnie karmiła, miałaś szałas oraz stado owiec, które kochałaś, i po których płakałaś, ilekroć sobie przypominałaś, że musiałaś je zostawić. Gdy umarła twoja córka, wtedy zaczęłaś mnie kochać jak swoją własną, jak mi sama mówiłaś, i zapomniałaś o szałasie i stadzie owiec, aby móc być w pobliżu mnie. Pójdźmy tam teraz, o dobra matko, znajdźmy twój opuszczony szałas, spójrz, wezmę ze sobą dużo złota, kupimy nowe stado, będę się troszczyła o owieczki, kochała je i odnajdę szczęście, którego mi zawsze brakowało, a przede wszystkim uniknę zamążpójścia, którego tak się obawiam”.

Ze zdumieniem niania słuchała wyznań księżniczki, ale zbyt ją kochała, żeby odważyć się odrzucić życzenia pięknej Angeli, cieszyła się też, że zobaczy dawno niewidziany szałas. Jeszcze tej samej nocy kobiety opuściły potajemnie pałac i udały się w drogę do dawnego domu niani. Gdy nastał ranek, a ptaki ze śpiewem zanurzały swe skrzydła w promieniach słońca, kobiety dotarły do lasu, w którym znajdował się szałas Camilli. Księżniczka powiedziała, ciężko wzdychając: „Ach, dobra Camillo, już dzisiaj czuję, że ani owce, które kupimy, ani twój szałas nie będą mnie cieszyć, lecz chcę dzielić twoje troski i wierzyć, że los ześle mi jeszcze kiedyś myśli, których brakuje mi teraz, a z którymi uda mi się uczynić moje serce szczęśliwym”.

Tymczasem książę postanowił opuścić królewską kom-natę, zszedł na dół, wręczył służącemu prezent, a następnie rozkazał mu, aby przyprowadził konia, gdyż postanowił przy świetle księżyca pojeździć po mieście i się mu przyjrzeć.

Służący szanował go jako zięcia króla i pośpiesznie spełnił

65

rozkazy. Z pokorą służący zaoferował księciu swoje towa-rzystwo, ale ten rozkazał mu, aby został i wypoczął, a jego pozostawił z własnymi myślami. Samotnie podążył ulicz-kami miasta i oddychał z większą swobodą niż w pałacu, który pozostał za plecami. Szybko zboczył z drogi, chcąc zmylić i zgubić ewentualne osoby, które by go śledziły.

Przez wiele dni włóczył się po kraju, aż kiedyś, w duszne, upalne południe, zapragnął znaleźć schronienie w lesie.

Przyjemny chłód nęcił go. Nie musiał iść zbyt daleko, by znaleźć miejsce do odpoczynku, otoczone rzucającymi cień bukami. Na jednym z okolicznych pagórków siedział pasterz i zajadał przyniesione ze sobą zapasy. U jego stóp leżały psy, którym od czasu do czasu rzucał jakiś kąsek, a one były mu wdzięczne za okazane dobro. Na miejscu tym leżały też owce. Alwino zsiadł z konia i usiadł naprzeciwko pasterza, podziwiał go za jego spokój. „A może to tutaj mieszka szczęście, spokój?”, pytał sam siebie. „Czy wolność oznacza cierpienie? Gdy myślimy, że jesteśmy panami naszych myśli i słów, to chyba opętał nas zły demon, za którym musimy podążać, skoro przecież chcemy udać się w poszukiwaniu wolności, a naszą wolę uczynić poddaną jednemu przykaza-niu, aby w ten sposób uciec przed przemocą złego”.

Wstał i zbliżył się do pasterza, który z pokorą podniósł głowę, gdy Alwino do niego przemówił. Gdy książę zapytał, do kogo należą owce, pasterz odpowiedział, że stanowią własność bogatego chłopa z pobliskiej wioski. A gdy potem książę zapytał, czy ich pan nie potrzebuje pasterza, otrzymał odpowiedź, że właśnie brakuje mu jednego do pilnowania, bo ten, który dotychczas dbał o owce, wyprowadził je na pastwisko po raz ostatni, gdyż okres jego służby się zakoń-czył. Książę zgłosił się do opieki nad stadem, ale pasterz spojrzał na jego wspaniałe ubrania, pokręcił głową i powie-dział: „Może dane wam jest stroić sobie żarty z biednego człowieka”. Gdy książę zapewnił go, że bierze wszystko na poważnie, a pasterz ostatecznie w to uwierzył, powiedział:

„Gdy pójdzie pan w tym stroju do mojego pana i powie, że chce mu służyć, to pomyśli on, że przyszedł pan z niego zakpić, a wtedy źle pana przyjmie. Niech pan zajmie się

66

stadem, a ja tymczasem pójdę i przyniosę panu strój, jaki noszą pasterze”. Alwino podziękował pasterzowi, który wkrótce wrócił z lnianą, zgrzebną suknią, w którą ubrał księcia. Jeszcze tego samego dnia bogaty rolnik przyjął księ-cia, a następnego ranka już wypędzał owce ze znajomym pasterzem.

Gdy dotarli na miejsce, w którym dwa stada się roz-dzielały, pasterz powiedział do księcia: „Strzeżcie się panie przed wchodzeniem ze stadem głęboko do lasu, nigdy się dalej nie zapuszczałem niż do miejsca, w którym się wczoraj spotkaliśmy. Mówi się, że głębiej mieszkają wróżki i złe duchy, które biednym ludziom, którzy się do nich zbliżą, mogą pomieszać zmysły, a wtedy, panie, łatwo mógłbyś napytać sobie biedy”. Alwino obiecał, że posłucha jego rady, udał się za swoim stadem, grając na fujarce, a jej czysty ton ożywił ptaki, które towarzyszyły mu swoim śpiewem.

Ujadanie psów trzymało stado razem, a echo przywoły-wało dźwięczne ptasie głosy. Alwino odłożył flet i usiadł na ziemi. „Nigdzie nie znajdę pociechy dla mojego serca”, zawołał, „którego głupich pragnień sam nie znam. Przyroda mówi do mnie jakby w obcym języku, rozumiem tylko, że każdy dźwięk coś mi oferuje, ale nie mogę zrozumieć jej poleceń”.

Camilla wraz z księżniczką znalazły stary szałas i nie-bawem zaprowadziły w nim porządek; małe, żywe stado biegało po podwórzu i stajni, a Camilla była taka szczęśliwa, że nie zauważyła narastającego smutku pięknej Angeli.

Księżniczka często stała zamyślona na małej łące, ze stra-chem wpatrując się w kwiaty, jakby chciała, żeby znowu roztoczyły przed nią swój blask; jak wiatr porusza krzakami, tak ona nasłuchiwała i wierzyła z każdą chwilą, że stare uczucia znowu wypełnią jej serce. Ono wciąż pozostawało jednak puste i zimne, a ona targana bólem rzucała się z płaczem na ziemię. Pewnego dnia stała przy oknie małego szałasu i szukała na niebie pociechy dla swoich trosk; słońce chyliło się ku zachodowi i rozpostarło nad okolicą swój złoty welon, otaczając szałas i Angelę. Wszystko dookoła wydało się księżniczce tak obce, że nie potrafiła znaleźć żadnego

67

drzewa, które o czymś by jej przypominało, a niewysło-wiony strach ścisnął jej pierś. W końcu słońce skryło się za dalekim lasem, a czarodziejska zasłona spadła z oczu księżniczki, i gdy znów wszystko wydało jej się znajome, z głębi serca zapłakała. Pojedyncze gwiazdy spoglądały na Angelę i zdawały się niejako kierować ją w stronę lasu. Nie mogła już dłużej dusić w piersi swojej tęsknoty i zostawia-jąc uśpioną przez promienie wieczornego słońca Camillę, wzięła swój długi, biały welon, który całkiem zakrywał jej piękną postać, i w pośpiechu opuściła szałas. Zanim dotarła do lasu, dzień ponownie unosił się nad górami, wtedy przyśpieszyła kroku, bo obawiała się, że światło dzienne zdradziłoby Camilli, dokąd się udała. Wreszcie dotarła do lasu i zmęczona osunęła się na ziemię, a niewinna drzemka przymknęła jej oczy i zniewoliła jej zmysły na wiele godzin.

Już od czterech dni książę pilnował stada owiec. Gdy o poranku piątego dnia dotarł do miejsca, które inni paste-rze uważali za graniczne, usiadł na tym samym pagórku, na którym siedział w pierwszym dniu ów pasterz bogatego chłopa, i rozpłakał się, mówiąc: „Nie, dłużej tego nie zniosę, przy narodzinach dano mi tylko połowę mojej natury, a teraz coś gna mnie bez ustanku po świecie w poszukiwaniu tej części mnie samego, której brak tak boleśnie odczuwam.

Chcę pójść w las i tam oddać się w niewolę duchów, bo zły duch opanował przecież całe moje wnętrze”. Wstał, opuścił ręce i pośpieszył do lasu. Ledwo wkroczył na jego zacienione, splątane ścieżki, ogarnęło go przerażenie, duchy zdawały się kołysać w konarach drzew, a za szelestem liści skrywał się ich język, który starały się uczynić dla księcia jak najbardziej niezrozumiałym. Od początku postanowiły, że czeka go tu zguba. Książę zrobił kilka kroków dalej, a przeciskając się przez gęste krzaki, wypłoszył z nich dwa ptaki, które zatrzepotały nad jego głową i wydobyły z siebie piękne tony, które ogarnęły jego całe serce; ze wzruszenia ledwo mógł się opanować, bo dźwięki wyrażały to, za czym tęsknił; choć ich nie rozumiał, czuł to. Kierowany uczuciem strachu czekał, aby drzemiąca w nim tajemnica w końcu się wyjaśniła. Nie

68

mógł się powstrzymać, upadł na kolana, bojąc się, że ptaki odlecą, a wraz z nimi tak bliskie mu tony. Te natomiast unosiły się nad jego głową, kręciły w kółko i nie przestawały wyśpiewywać swoich melodii. W końcu odfrunęły w głąb lasu, a Alwino podążył za nimi, nie zastanawiając się nad tym, co robi, bo popychała go paląca potrzeba, aby znów usłyszeć te piękne dźwięki.

mógł się powstrzymać, upadł na kolana, bojąc się, że ptaki odlecą, a wraz z nimi tak bliskie mu tony. Te natomiast unosiły się nad jego głową, kręciły w kółko i nie przestawały wyśpiewywać swoich melodii. W końcu odfrunęły w głąb lasu, a Alwino podążył za nimi, nie zastanawiając się nad tym, co robi, bo popychała go paląca potrzeba, aby znów usłyszeć te piękne dźwięki.

W dokumencie Fantazje i marzenia (Stron 60-72)

Powiązane dokumenty