• Nie Znaleziono Wyników

Pustelnik i zakonnica

W dokumencie Fantazje i marzenia (Stron 72-107)

Pewnej jasnej, księżycowej nocy Rinaldo stał pod oknem ukochanej Lucyndy; skończył właśnie śpiewanie rzewnej pio-senki i spoglądał w milczeniu w górę na okienne kraty. „Czy nie zechcesz nigdy, o okrutna pani”, powiedział w końcu,

„wysłuchać moich westchnień? Czyż te kraty nigdy się nie otworzą i nie wyjdziesz zza nich niczym świecące słońce?

O, skieruj swoje oczy na mnie, pozwól mi w ich blasku odczytać nadzieję!”. „Rinaldo!”, zawołał ktoś poważnym głosem, czego młodzieniec wystraszył się i z lękiem pomyś- lał, że ktoś właśnie odgadł tajemnicę jego miłości.

Wtem zbliżył się do niego stary mężczyzna i powiedział:

„Gwiazda szczęśliwej miłości nie świeci dla ciebie, przestań gonić za szczęściem, którego i tak nigdy nie osiągniesz”.

„A więc ona będzie mną zawsze gardzić”, zawołał Rinaldo.

„Głupcze”, odpowiedział starzec, „czy tylko jej miłości potrzebujesz, aby stać się szczęśliwym?”.

„Ach, tylko jej”, westchnął młodzieniec. „Gdyby zechciała tylko na mnie łaskawie spojrzeć, to byłbym gotów odważnie walczyć z wszystkimi burzami losu”. „Pójdź za mną do mojego domu”, powiedział starzec i chwycił Rinalda za rękę,

„tam poznasz twoje przeznaczenie!”. Młodzieniec stał wciąż pełen zwątpienia, nagle usłyszał słodko brzmiący głos:

„Rinaldo!”. Szybko odwrócił się i ujrzał piękną Lucyndę, która stała w oknie i spoglądała z góry na zdumionego młodzieńca. „Pójdź za mną do mojego cichego mieszkania”, powiedział starzec. Rinaldo wyrwał swoją rękę z uścisku starca i wykrzyknął: „Nie chcę nigdy trafić do twojego nędznego mieszkania, popatrz, przede mną otwiera się

71

niebo, a ja mam się od niego odwrócić jak jakiś niedowia-rek?”. „Kiedyś przyjdziesz jeszcze do mnie”, powiedział starzec, „ale wtedy nie będziesz już szczęśliwy”. Zostawił młodzieńca, który nawet nie zauważył owego odejścia, bo jego oczy skierowane były tylko na Lucyndę.

„Nadeszła nareszcie błogosławiona godzina mojego życia”, zwrócił się Rinaldo do pięknej pani, „dałaś mi to, na co odważyłem się mieć nadzieję tylko w mych najśmiel-szych myślach. Dane mi jest oglądać twoje nadobne oblicze i mówić ci, jak niewypowiedzianie cię kocham”.

„Tak, ukochany”, odpowiedziała Lucynda, „moja tęsknota przezwyciężyła w końcu strach. Otworzę przed tobą me serce i opowiem, jak w cichości nagradzałam cię za twoją miłość. Ze słodkimi łzami w oczach słuchałam wszystkich twoich pieśni, a gdy oddalałeś się od mojego domu, otwiera-łam okno i wołaotwiera-łam tęsknie twoje imię, potem wyrzucaotwiera-łam sobie, że pozwoliłam ci odejść bez pocieszenia i postana-wiałam następnego wieczoru wynagrodzić twoją wierność.

Gdy nadchodził zmierzch, męczyłam me serce obawą, że zniechęcony moją odmową już nigdy nie skierujesz do mnie swoich kroków, radosne zdziwienie przenikało mnie, gdy do moich uszu dochodziły ponownie dźwięki twojej lutni”.

„Twój głos brzmi jak czarodziejska pieśń”, powiedział Rinaldo, „która uczy mnie, jak zapomnieć o całym cierpie-niu, jakiego zaznałem. Mów jeszcze! Twoje słowa spadają na mnie jak złote iskry i rozpalają serce błogą radością”.

„Jak wszystko wokół mnie się zmieniło”, powiedziała Lucynda. „Świat śmieje się do mnie nowym blaskiem, a nieznane mi dotąd promienie światła dotykają oczu i ośle-piają je. Gdy myślę o moim dzieciństwie, mam wrażenie, że patrzę na nie jakby przez zasłonę, a wszystkie postacie w nim się poruszające widzę smutne i przyćmione, żadna forma życia nie nęciła mnie, bo nie jawiło mi się ono w całej swojej radości. Wesoła muzyka rozbrzmiewała dla mnie fałszywymi dźwiękami, które ośmielały się przerywać cichą modlitwę natury. Kręciłam się w kółko jak oszalała, a jedno-cześnie za sprawą surowych nakazów mojego ojca stąpałam

72

trzeźwo po ziemi. Pragnęłam znaleźć spokój w klasztorze, gdzie moje ciche kroki kierowałyby mnie tylko do kościoła, a mój głos wznosiłby się powoli do modlitwy, przybierając odświętny ton. Pełna takich myśli stałam pewnego ranka w oknie i patrzyłam przed siebie, w stronę dalekiego lasu, mówiąc do niani, jak bardzo wdzięczna jestem ojcu, że pozwolił mi właśnie teraz spędzić kilka miesięcy z dala od zgiełku miasta. Wtem z lasu wyskoczył rycerz, który z taką śmiałością kierował rumakiem, że pozostająca za nim w tyle służba nie mogła go w ogóle dogonić. W jego zielonym, bogato zdobionym złotem stroju, odbijało się słońce, a wiatr flirtował z piórami kapelusza. »Kim może być ten piękny młodzieniec?«, zapytałam nianię. »To Rinaldo«, odpowiedziała, »którego wasz ojciec zaprosił na ucztę«.

W tym momencie dotarłeś do naszego domu i uniosłeś swoje jasne oczy w kierunku okna. Skłoniłeś się przyjaźnie, a moje policzki rozżarzyły się do czerwoności i drzemiące od dawna pragnienie życia obudziło się w tym momencie w mej piersi. Jak kochani i życzliwi wydawali mi się ludzie w tym dniu, jak szybko zapomniałam o nich wszystkich, gdy tylko ujrzałam ciebie w sali! Jakże inny był w tym dniu taniec, gdy u twojego boku unosiłam się pomiędzy rzędami;

dźwięki same mnie niosły, a radość ożywiała krew w moich żyłach”.

„A mnie”, powiedział Rinaldo, „oczarowało twoje piękno.

Jednym dotknięciem twojej łagodnej ręki związałaś mnie ze sobą na zawsze”. Zakochani wymienili ze sobą jeszcze tysiąc miłych słów. Choć księżyc już się skrył, wcale tego nie zauważyli. W końcu Lucynda posłuchała upomnień niani i rozstała się z Rinaldem. Młodzieniec opuszczał lubą z tysiącami zapewnień o jej miłości i wracał do domu jakby odurzony słodką nadzieją, bo otrzymał od pięknej Lucyndy obietnicę, że będzie mógł każdej nocy widywać ją w oknie.

Szczęśliwym kochankom szybko mijały kolejne spotka-nia; ich miłość była owiana tajemnicą, tylko stara niania wiedziała o wszystkim i towarzyszyła im podczas każdej rozmowy. Rinaldo błagał każdego wieczoru: „Pozwól tylko raz, najpiękniejsza Lucyndo, abym mógł złożyć na twoich

73

ustach pocałunek”. Niania, która była bardzo bojaźliwa, upominała jednak Lucyndę, mówiąc: „Gdy ojciec odkryje, że pozwoliłam młodemu mężczyźnie przekroczyć próg kom-naty, będę musiała znosić jego złość i nawet, nie zważając na mą wierną służbę, może mi rozkazać opuścić ten dom. Tego nie chcę, tylko stojąc w oknie, pod moim okiem, możesz rozmawiać z owym młodym rycerzem, nie narażając przy tym dobrego imienia”.

W końcu żarliwe błagania Rinalda zwyciężyły. Niania obiecała mu otworzyć bramę ogrodu i w jego mrocznych alejach umożliwić spotkanie z Lucyndą. Jak długi wydawał się młodzieńcowi ten dzień. Raz po raz tęsknie spoglądał na niebo, wypatrując zachodu słońca. Nadszedł w końcu wieczór i blask księżyca oświetlił pokój Rinalda. Z radością pobiegł do ogrodu; już po chwili stał przy bramie i z nadzieją ocze-kiwał, że zaraz otworzy się i niania wpuści go do środka.

Ze strachem wsłuchiwał się w każdy szmer, zawsze gdy wydawało mu się, że słyszy kroki niani, gdy już sądził, że drzwi się otworzą, okazywało się, że to wiatr, szeleszczący suchym listowiem. I tak czuwał całą długą jesienną noc, poranek zaczerwienił już niebo, a on wciąż nie mógł w to uwierzyć, że ma wracać do swojego domu, nie zobaczywszy Lucyndy. W końcu musiał jednak odejść od bramy. Jakże się zdziwił, gdy, przechodząc obok pałacu ukochanej, ujrzał wszystkie okna wspaniale rozświetlone, a wesołe okrzyki doszły go aż na sam dół. „Jakże samotny stałem przez całą noc”, wykrzyknął, „z tęsknotą spoglądałem na ten dom, księżyc oświetlał wszystkie okna wychodzące do ogrodu, wszystko ciche i wymarłe, żadne przyjazne światło nie padło w moją stronę. Ach, Lucyndo, czyżbyś o mnie zapomniała w tym zgiełku wesołości?”. Musiał się jednak oddalić, aby rozweselony tłum, wylewający się właśnie z pałacu, nie rozpoznał go.

Tymczasem Lucynda udała się do swojej komnaty i z pła-czem rzuciła się na posłanie. „Ach, Rinaldo”, zawołała, „stałeś biedaku samotnie chyba przez całą noc i miałeś nadzieję, że drzwi się otworzą, a ja pośpieszę w twoje ramiona. Ach, srogi los chce mnie na zawsze z nich wyrwać”. Ojciec Lucyndy był

74

bogatym hrabią, miał tylko córkę, jedyne dziecko. Pragnął wydać ją za mąż za dostojnego mężczyznę i tym sposobem pomnożyć swoje bogactwo. Smuciło go, gdy widział, że Lucynda, przy całej swej urodzie, stroniła od młodzieńczych radości; żaden z mężczyzn nie mógł się nawet przekonać o jej uroku, inne dziewczęta zyskiwały ich zainteresowanie.

W dniu, kiedy w sercu Lucyndy obudziła się miłość do Rinalda, oczy jej były bardziej świecące niż zwykle, krok ożywiony, na delikatnej twarzy igrał radosny uśmiech, w tańcu unosiła się z lekkością nad ziemią, nie odwracała się jak zwykle z powagą od żartującego towarzystwa; jej srebrny głos zabrzmiał wraz z innymi dziewczętami, śpie-wającymi pieśni miłości.

Teraz wszyscy mężczyźni mogli nareszcie podziwiać ten uroczy kwiat. Ludovico, młody hrabia, poczuł w sobie poryw silnej namiętności. Zdradził te uczucia ojcu Lucyndy, a stary hrabia, z radości, że tak bogaty i piękny mężczyzna zabiega o jego córkę, obiecał mu ją za żonę.

Nic nie mówiąc Lucyndzie o tej rozmowie, ojciec zaprosił licznych gości i nakazał dziewczynie, aby wspaniale ubrała się na przyjęcie; a ona cieszyła się, bo miała nadzieję, że łatwiej jej będzie oddalić się od rozbawionego towarzystwa i pójść, by rzucić się w ramiona ukochanego. Piękna jak róża pojawiła się na sali, ojciec podszedł do niej z uprzejmością, wziął ją za rękę i zaprowadził prosto do Ludovica. W tym miejscu powiedział: „Przyrzekam ci moją córkę jeszcze raz publicznie, a wszyscy zgromadzeni świadczyć będą, że uznaję cię za mojego zięcia”. Lucynda pobladła, gdy pojęła, że ojciec chciał na przyjęciu świętować jej zaręczyny. Zasy-pano ją gratulacjami, żartowano przy tym z zakłopotania i bladości narzeczonej. Lucyndzie wszystko wydawało się snem, miała nadzieję, że się obudzi i tylko dlatego pozwoliła zachwyconemu narzeczonemu złożyć pocałunek na swoich ustach. Ten nie odstępował jej przez cały wieczór na krok, rozumiał, że nie odpowiadała na jego słowa i tłumaczył to jej zaskoczeniem. Lucynda spoglądała chłodno w kierunku gwiazd, pragnęła, aby wszystkie zniknęły, aby słońce zabarwiło niebo promieniami. Gwiazdy w końcu pobladły

75

i widać było pierwsze, czerwonawe smugi jutrzenki. Wtedy towarzystwo opuściło dom hrabiego, a Ludovico, pocało-wawszy ją, pożegnał się.

Teraz była sama, tępe odrętwienie opuściło ją i uderzyła w głośny lament. Niania próbowała ją pocieszyć, lecz wszystkie jej słowa, pochlebstwa były daremne. „Moja droga panienko, proszę się uspokoić”, zawołała w końcu,

„pójdę do Rinalda, może on będzie umiał pomóc”. Lucynda podskoczyła do góry i rzuciła się staruszce na szyję, potem wskazała bez słowa na drzwi i zakryła ręką swoją spłakaną twarz.

Było jeszcze bardzo wcześnie, gdy niania szła przez puste ulice. Chciała znaleźć mieszkanie Rinalda i bała się jedno-cześnie wymienić jego imię, gdyż myślała, że ktoś mógłby odgadnąć jej zamiary. Gdy przechodziła obok kościoła, dostrzegła starego mężczyznę, do którego zbliżyła się i nie-śmiało spytała o miejsce zamieszkania młodzieńca. „Wiem, co masz mu przekazać”, powiedział starzec, „znam strapie-nia pięknej Lucyndy, ale nie idź szukać Rinalda, bo tych dwoje nigdy nie będzie szczęśliwymi”. Wypowiedziawszy te słowa, mężczyzna odwrócił się, a potem odszedł, niania, która jakby przykuta ze zdziwienia spoglądała za odcho-dzącym. Nie wiedziała, co powinna zrobić, czy powinna odszukać Rinalda, czy też wrócić do swojej panienki. Stała wciąż pełna wątpliwości, gdy nagle pojawił się sam Rinaldo.

Niepokój wywołany zachowaniem Lucyndy kazał opuścić mu mieszkanie i błąkać się po ulicach. Gdy niania go ujrzała, nie mogła powstrzymać łez. „O, gdyby nieszczęśliwa Lucynda nigdy cię nie ujrzała”, zwróciła się do niego, „to ta podwójna boleść nie rozrywałaby teraz jej serca!”.

„Powiedz mi, czym sobie na to zasłużyłem, że Lucynda mną gardzi? Całą noc wyczekiwałem pod jej oknem, a ona zapomniała o mnie, bawiąc się z wesołym towarzystwem”.

„Nie wypowiadaj takich słów”, rzekła niania i opowiedziała mu o całym nieszczęściu, o zaręczynach Lucyndy, jej rozpa-czy, a także nie przemilczała słów starca, które brzmiały dla niej jak przepowiednia. Rinaldo stał jak odrętwiały, ze wzro-kiem wbitym w ziemię, po policzkach spływały mu duże łzy.

76

„Bądź tego wieczoru przed naszym domem”, powiedziała na koniec niania, „żebyś mógł pocieszyć panienkę, bo ona tylko rozpacza i wcale nie słucha tego, co do niej mówię”.

Rinaldo obiecał jej, że przyjdzie, dając jedynie nieme znaki, potem oddalił się. Pogrążony w myślach zamknął się na cały dzień w swoim pokoju. Gdy nadszedł wieczór, dosiadł konia, a służącemu rozkazał podążyć za nim. Dotarłszy do domu Lucyndy, oddał mu konia i kazał się oddalić, aby nikt go nie zauważył.

Stał, patrząc w jej okno, w końcu krata podniosła się.

„Rinaldo!”, zawołała, a on zbliżył się i chciał do niej przemó-wić, ale ona ubiegła go: „Rinaldo, nie znam innego sposobu niż uciec z tobą. Biegnij szybko w kierunku bramy ogrodu, za kilka chwil będę przy tobie”. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, krata opadła, a Rinaldo pośpieszył wykonać jej rozkaz.

Czekał jedynie parę chwil, brama otworzyła się i Lucynda w białej sukni wyszła mu naprzeciw. Szybko przyciągnął ją do siebie, a jego pocałunki zapłonęły na jej ustach. „Nie, to niemożliwe”, zawołał, „że mógłbym cię stracić”. „Śpieszmy się, zanim niania zauważy moje zniknięcie”. Pobiegli do miejsca, gdzie służący czekał z końmi. Rinaldo posadził piękną Lucyndę na rumaku i odjechali.

Słońce błyszczało już na niebie, gdy jechali przez gęsty las. Lucynda uniosła oczy i jej wzrok dotykał konarów i liści drzew, ptaszki z ożywieniem skakały po gałęziach i śpie-wały radośnie, wydając z siebie wysokie, wibrujące dźwięki, które płynęły w stronę słońca. „Ach, jak jesteście szczęśliwe ptaszki”, powiedziała Lucynda, „gęste, zielone listowie skrywa was przed oczami ludzi i nie potrzebujecie żadnej innej ochrony. Ach, niech przyjmie nas cień ciemnego lasu, niech prastare drzewa rozłożą nad naszymi małymi szała-sami swoje ramiona i schowają nas przed oczyma świata!”.

„Nie obawiaj się”, powiedział Rinaldo, „gdy trzymam cię, ukochana, w moich ramionach, nic nie może nas rozdzielić, tylko śmierć”.

Gdy tak rozmawiali, usłyszeli stukot końskich kopyt.

Lucynda ze strachem rozejrzała się, Rinaldo zrobił się czujny.

Gdy dotarli do miejsca w lesie, w którym droga rozchodziła

77

się w różnych kierunkach, ujrzeli jeźdźca, zmierzającego prosto na nich. Jego zielony płaszcz trzepotał na wietrze, szeroki, złoty pas od szpady zwisał na jego ramionach.

Mimo że był daleko od uciekinierów, dobył miecza i rzucił się na nich.

Gdy Rinaldo zrozumiał, że nie uda mu się uniknąć spotkania z hrabią Ludovikiem, zsiadł z konia, wyciągnął miecz w oczekiwaniu na przeciwnika. Lucynda uniosła ręce błagalnie, dwóch rozgniewanych wojowników starło się ze sobą: Ludovico zeskoczył z konia i bez słowa przystąpił do natarcia. Zranił Rinalda, a gdy Lucynda zobaczyła płynącą krew, wydała głośny okrzyk. W tym samym momencie zauważyła kilku służących ojca i skierowała konia Rinalda na boczną ścieżkę. Służący także spostrzegli panienkę i popę-dzili za nią, zostawiając z boku dwóch walczących ze sobą młodzieńców. Szał zazdrości i miłości zagrzewał Ludovica do walki, a pełen zwątpienia lęk prowadził miecz Rinalda.

Ten ostatni widział bowiem uciekającą Lucyndę i goniących ją służących. Ich wzajemne ciosy dosięgały jeden po drugim przeciwnika, w końcu Rinaldo ugodził Ludovica w pierś i czerwona struga krwi popłynęła na zielony strój. Rinaldo widział, jak rywal upadł i już chciał pobiec za Lucyndą, gdy usłyszał wołającego Ludovica „Stój, moja dusza żegna się z ziemskimi pragnieniami, musi też rozstać się z ciałem, ale nigdy nie może z Lucyndą; zawsze będę jej strzegł z miłością, a ty nigdy nie zerwiesz jej kwiatu niewinności, a gdybyś kiedyś zechciał wziąć ją w swoje ramiona i tak nigdy nie uda ci się jej ogrzać miłością”. Wypowiedziawszy te słowa, umarł.

Rinaldo stał jeszcze chwilę w niemym osłupieniu i spo-glądał na twarz hrabiego. „Tak”, zawołał w końcu, „przepo-wiedziałeś mi mój los, nigdy już jej nie zobaczę”. Rozejrzał się dookoła i wydawało mu się, jakby wszystkie drzewa zwracały swoje gałęzie do wnętrza lasu. Spojrzał jeszcze na martwego Ludovica i z jego oczu wyczytał groźbę.

„Wyrwałem go ze stanu wiecznej szczęśliwości”, zawołał zrozpaczony Rinaldo, „dlatego będzie mnie on prześlado-wał na wieki”. Ogarnął go straszny lęk, pośpieszył w głąb

78

gęstego lasu, ale z trudem podążał do przodu, torując sobie drogę przez nieuczęszczane miejsca. Gałęzie drzew strąciły mu kapelusz z głowy; jego rany krwawiły, a on tracił siły, nie jedząc i nie pijąc cały dzień. Słońce właśnie zachodziło, ciemność okryła nieszczęśnika, zasłona czarnych chmur przykryła księżyc i gwiazdy. Zmęczony Rinaldo osunął się na ziemię u stóp starego dębu. „Tutaj chcę umrzeć”, powie-dział, „jeden dzień strasznie zniszczył moje życie, dlaczego miałbym sobie jeszcze życzyć, abym mógł przeżyć choć jeden więcej”. „Ach, Lucyndo”, westchnął i zamilkł nagle, bo daleki dźwięk dzwonu dotarł do jego ucha. Przysłuchiwał się chwilę jednakowemu brzmieniu i cudowny spokój napły-nął do jego piersi, wstał i patrzył na drzewa, które wydawały mu się nagle tak znajome. „Co ze mną będzie, czy powrócę do mojej starej, zapomnianej ojczyzny?” Chmury rozpro-szyły się i księżyc oświetlił ziemię. Rinaldo ujrzał przed sobą drogę, idąc nią, zauważył, że przybliża się do dzwonu, im bliższe stawały się mu jego dźwięki, tym bardziej wypie-rały one z jego pamięci wspomnienia dzisiejszego dnia.

W końcu stanął przed chatką pustelnika, który pociągał za sznur dzwonu. „Tak”, powiedział Rinaldo, „tu znalazłem mój cel, w tej chacie, w tym lesie chcę zostać”. Gdy ruszył w kierunku chaty, pustelnik wyszedł mu naprzeciw. Podał mu rękę i powiedział poważnym głosem: „Witaj w moim domu, Rinaldo!” Rinaldo wzdrygnął się, rozpoznał bowiem starca, który kiedyś chciał go odwieść od Lucyndy. „Twój los się wypełnił”, powiedział pustelnik, „wejdź do mojego spokojnego domostwa!”. Rinaldo poszedł za nim, starzec przyłożył na rany młodzieńca lecznicze zioła, nakarmił go i kazał mu odpoczywać. Młodzieniec spoczął na posłaniu, chciał jeszcze myśleć o Lucyndzie, lecz sen zamknął jego zmęczone oczy.

Gdy obudził się następnego dnia, zaczął rozglądać się po chatce; nie była mu obcą, chociaż nigdy wcześniej jej nie widział. Wydawało mu się teraz dziwne, że w swoim dawnym życiu tyle czasu spędził na tańcach i zabawach rycerskich i że te głupstwa nazywał radościami. „Moje serce”, powiedział do pustelnika, „pożegnało się na

79

zawsze ze światem, tylko postać Lucyndy snuje się niczym obraz anioła przed moją duszą. Nigdy jej nie odzyskam, dlatego pozwól, abym został u ciebie w twojej spokojnej pustelni”.

„Twoim przeznaczeniem było, abyś odnalazł tę chatkę.

Jest to miejsce nieszczęśliwej miłości, aż po jej grób. Pozo-stanę tu jeszcze kilka dni, aż odejdę na zawsze z tej ziemi i ty zamieszkasz w mojej chatce”. Powiedziawszy to, pokazał młodzieńcowi miejsce, w którym miał go pochować, gdyby umarł za parę dni. „Skoro wiesz, że niedługo umrzesz, to powiedz, czy zakwitnie w moim życiu jeszcze jakiś kwiat?

Czy jeszcze kiedyś zobaczę Lucyndę?” „Jeśli ją zobaczysz, to i tak po tym długo nie pożyjesz”, odpowiedział starzec.

„Gdybym tylko mógł wziąć ją w ramiona”, zawołał Rinaldo,

„niechby to była moja ostatnia chwila”.

Tymczasem Lucynda, uciekając przed służącymi ojca, nie miała nawet odwagi spoglądać za siebie. Słyszała tylko, jak podążali za nią. Chciała szybko zboczyć do jakiegoś zakątka leśnego, ale właśnie ojciec w towarzystwie dwóch służących wyszedł jej naprzeciw. Ojciec rozkazał służącym przytrzy-mać konia i zaczął przemawiać. W milczeniu Lucynda znosiła wyrzuty zagniewanego ojca, nie miała nawet odwagi podnieść oczu. Myślała teraz znowu o Rinaldzie, widziała go krwawiącego i była przekonana, że Ludovico go zabił. Było jej obojętne, że musi poddać się władzy ojca,

Tymczasem Lucynda, uciekając przed służącymi ojca, nie miała nawet odwagi spoglądać za siebie. Słyszała tylko, jak podążali za nią. Chciała szybko zboczyć do jakiegoś zakątka leśnego, ale właśnie ojciec w towarzystwie dwóch służących wyszedł jej naprzeciw. Ojciec rozkazał służącym przytrzy-mać konia i zaczął przemawiać. W milczeniu Lucynda znosiła wyrzuty zagniewanego ojca, nie miała nawet odwagi podnieść oczu. Myślała teraz znowu o Rinaldzie, widziała go krwawiącego i była przekonana, że Ludovico go zabił. Było jej obojętne, że musi poddać się władzy ojca,

W dokumencie Fantazje i marzenia (Stron 72-107)

Powiązane dokumenty