• Nie Znaleziono Wyników

J

est rok 1930. Energiczny, dwu-dziestodziewięcioletni mężczy-zna spotyka na swojej drodze pła-czące dziecko. Podchodzi i pyta – Co się stało? Czemu płaczesz?

– Zginęła mi piłka, nie mogę jej znaleźć!

Leżała obok, niemal na wycią-gnięcie ręki. Dziecko było niewido-me. Podniósł piłkę, wziął malca za rękę i poszli dalej razem. Henryk Ruszczyc od tego dnia, aż do ostatnich dni życia, ponad czter-dzieści lat poświęcił się tytanicznej pracy na rzecz niewido-mych i słabowidzących dzieci i młodzieży w podwarszawskich Laskach. Po wojnie otoczył też troskliwą opieką okaleczonych, ociemniałych żołnierzy.

Pana Henryka i jego wielkich zasług nie znałem wcześniej, choć o rodzie Ruszczyców wiedziałem całkiem sporo. Przede wszystkim o Ferdynandzie – założycielu Akademii Sztuk Pięk-nych w Wilnie, znakomitym malarzu, rysowniku, pedago-gu, który reprezentował tzw. symboliczny nurt Młodej Polski.

W naszej bogatej historii Rzeczpospolitej Obojga Narodów liczni Ruszczyce z ziemi wileńskiej, brzeskiej, wołyńskiej czy podolskiej dzielnie zapisywali się na kartach historii, służąc jej z oddaniem i całym sercem, jak choćby wielce zasłużony w

In-ZE WSPOMNIEŃ WYCHOWANKÓW

surekcji Kościuszkow-skiej podpułkownik Kazimierz Ruszczyc.

Henryk Sienkiewicz nie omieszkał wpisać to zacne, rodowe na-zwisko do swojej Try-logii.

Pana Henryka Rusz-czyca poznałem bli-żej w Muzeum Tyflo-logicznym Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewido-mych w dniu 12 ma-ja 2009 roku podczas spotkania upamiętniającego jego życie i zasługi we wspomnieniach wychowanków, pracowników i przyjaciół. Choć minęło już trzydzieści sześć lat od jego śmierci mogę powiedzieć, że miałem przyjemność go poznać osobiście.

Jego obecność była wręcz wyczuwalna, jakby siedział wśród nas i z dobrotliwym uśmiechem groził, że nas zaraz zaprowadzi „do lochu”, czyli pod swoje biurko. Te szczególne „kazamaty Pana Henryka” wspominali z nostalgią jego wychowankowie. Tym bardziej, że po uwolnieniu dostawali często, jak mówili, pyszne ciacho.

Uczestniczyłem w tym spotkaniu jako „osoba z zewnątrz”.

Nie byłem ani wychowankiem, ani współpracownikiem i nie zaliczałem się do licznego grona jego przyjaciół. Mógłbym po-traktować to wszystko, jako suchą wiedzę biograficzną, ency-klopedyczną o postaci, nazwijmy to – pomnikowej. „Urodził się w roku 1901, zmarł w 1973, pełnił to i to tam i tu, zasłużony, odznaczony...”. – Nic z tego panie redaktorku kochany, nic z tego... – dało się niemal słyszeć szept Pana Henryka.

Z humorem i ze śpiewem na ustach

Kiedy otrzymałem kilka tygodni wcześniej zaproszenie na spotkanie pomyślałem, że będzie to sztywna i oficjalna impre-za. Na liście roiło się od osobistości z tytułami prezesów, profe-sorów, dyrektorów itp. Nadzieją napawała osoba organizatora:

Wacława Czyżyckiego, który program opracował i miał prowa-dzić imprezę. Znałem jego niekonwencjonalne, pełne humoru i jowialności podejście, czego doświadczyłem osobiście, jako koordynator jednej z Gal Literackich.

Trzymając książkę Michała Żółtowskiego pt. „Henryk Rusz-czyc i jego praca dla niewidomych”, którą godzinę wcześniej po-życzyłem i w pośpiechu przekartkowałem w tutejszej Bibliotece Centralnej, słuchałem z narastającym zainteresowaniem kolej-nych wypowiedzi osób bliskich tej niezwykłej postaci: ks. prof.

Janusza Strojnego, który po krótkiej modlitwie i przedstawie-niu w skrócie biografii Pana Henryka przez mec. Władysława Gołąba, rozpoczął wędrówkę jego śladami. Mowy były krótkie, luźne, pełne ciepła i iskrzącego humoru, którego nigdy nie bra-kowało tej znamienitej postaci, określanej „twórcą rehabilita-cji zawodowej niewidomych w Polsce”. Kolejne wspomnienia przeplatane były spontanicznym odśpiewywaniem ulubionych

pieśni Pana Henryka przy akompaniamencie Czesława Kurka (fortepian) oraz Wacława Czyżyckiego (klarnet). Zaczęło się od „Ukrainy” zaśpiewanej z takim „ogniem i mieczem”, że aż serce rosło.

Słuchałem kolejnych wspomnień jego wychowanków, współ-pracowników, przyjaciół. Dominikanin Eugeniusz Pokrywka, prezesi: Kazimierz Lemańczyk, Sylwester Peryt, Grzegorz Ko-złowski, wspomniany wcześniej Władysław Gołąb, dyrektor Piotr Grocholski, Bogdan Włodarczyk i wielu innych – odkła-dali na bok swoje obecne tytuły, stanowiska, funkcje i wracali do wspomnień sprzed lat, kiedy to Pan Henryk wskazywał im drogę, otaczał ojcowskim ramieniem, przytulał do serca i da-wał przykład własną postawą, jak wiele można osiągnąć nawet w najtrudniejszych sytuacjach życiowych.

Wrażliwość serca i twardość charakteru

Słuchając w jaki sposób działał i pracował Henryk Ruszczyc nieodparcie nasuwały mi się słowa wypowiedziane przez Marka Twain’a: „Sprawy niemożliwe załatwiamy od ręki, możliwe zabie-rają nam trochę więcej czasu”. Henryk Ruszczyc miał w sobie bez wątpienia, przekazywanego z pokolenia na pokolenie, ry-cerskiego ducha. Zdobywał kolejne, niemożliwe wydawałoby się z logicznego punktu widzenia – „wąwozy Samossiery”. I jedno-cześnie miał w sobie tę wielką wrażliwość.

Siostra Monika Bogdanowicz opisała go we wspomnieniach tak: „Najbardziej charakterystyczna cecha osobowości Henry-ka Ruszczyca, to niesłychana wrażliwość na cierpienie ludzkie, a jednocześnie niemożność zajęcia pasywnej postawy wobec czyje-goś cierpienia. Za wszelką cenę pomóc, pomimo przeszkód i trud-ności. Czasami – zdawałoby się – wbrew logice”.

I kolejny cytat źródłowy znaleziony przeze mnie po spo-tkaniu na Konwiktorskiej: „Henryk Ruszczyc miał kompleksowe

spojrzenie na rehabi-litację osób z dysfunk-cją wzroku. Rehabi-litacja podstawowa, społeczna i zawodowa stanowiły całość dzia-łań, które ostatecznie pozwalają uzyskać niepełnosprawnemu

wysoki poziom etyczny, kulturę osobistą i społeczną, możliwie wszechstronne wykształcenie ogólne i wyszkolenie zawodowe. Je-żeli chcecie osiągnąć wy, niewidomi, coś w życiu – zwykł mówić do młodzieży Pan Ruszczyc – to za mało jest być dobrym technikiem.

Wy musicie być naprawdę wykształconymi ludźmi. Nie zapomi-najcie o humanistyce”.

Henryk Ruszczyc pewnego dnia, przed niemal osiemdzie-sięciu laty pochylił się i pomógł niewidomemu dziecku odna-leźć zgubioną zabawkę. Przez resztę życia pochylał się i pomagał odnaleźć swoją drogę w życiu wielu innym niewidomym i sła-bowidzącym dzieciom w podwarszawskich Laskach. Rycerska, imponująca postawa, charakteryzująca się wrażliwością serca i twardym, niezłomnym charakterem. Pola rycerskiej walki w naszym życiu mają różne oblicza, odcienie i barwy.

* 12 maja 2009 rok, spotkanie w Muzeum Tyflologicznym BC PZN pt. „Pan Henryk Ruszczyc we wspomnieniach wycho-wanków, pracowników i przyjaciół”, zrealizowane przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

** Zdjęcia do artykułu wykonał Piotr Stanisław Król.

Źródło: Miesięcznik „Pochodnia” Nr 6/2009

Władysław Gołąb