• Nie Znaleziono Wyników

I. Kraszewski w Żytomierzu

Dawny Żytomierz

J. I. Kraszewski w Żytomierzu

(1853 1860).

W długiem , w ielow iekow em istnien iu Ż y to ­ m ierza była to chwila niezw ykła, gdy J. I. K ra ­ szew ski zaw itał do tej prow incyonalnej, cichej m ie ­ ściny i w niej zam ieszkał, ja k zdaw ało się wówczas, n a stałe... Żywot m iasteczk a, d o tą d senny, w łaśnie w owych latach, około ro k u 1853, budził się z o d rę ­ tw ienia. M iasteczko, acz od kilkudziesięciu la t od e- gryw ało rolę stolicy adm inistracyjnej prow incyi, wcale d o tąd nie m yślało, aby się p rzyozdobić i p o stacią zew nętrzną przy p om n ieć św iatu, iż wyzuło się ze swej odw iecznej p ro sto ty , iż je s t czem ciś więcej nad m ieścinę p ow iatow ą, to n ą c ą w błocie, z nielicznym bru k iem , z rza d k o sp o ty k a n e m i k a ­ m ieniczkam i m urow anem i, ale z częstym i dw o rkam i drew nianym i, w stylu naszym , sw ojskim , z g a n e cz ­ kam i o dw óch słupach i szero k iem i ław y u w ejścia, z ogródkiem w iększym , bądź m niejszym ... W ś ro d ­ ku m ieściny rozsiadło się żydow stw o; lecz dalej od głów nego o g n isk a ruchu handlow ego, czy też u rzę ­ dow ego, biegły na znacznych p rzestrzen iach , niby z w iosek naszych, z zaścianków przyn iesio n e d w o r­

ki, z obejściem sielskiem , p rzyp o m in ające d alek ie

144

z a k ą tk i k raju , odległe od w szystkiego co m iejskiem m ogło się m ienić...

N iedługo p rzed zam ieszk an iem K raszew skiego w tej stolicy prow incyi, o w yglądzie parafiańskim , w szystko tam nagle zaczęło się zm ieniać, p rze ­ k ształcać. Z p a rty k u la rz a wyłoniło się m iasto.

Pierw szy im puls był z góry; od w ielkorządcy ów czesnego pochodził. Sam on rę k ę przykładał do b u rzenia dom ów ; sta re , z dach am i zgarbionym i pod n aciskiem lat, budow le p ad ały n iesp odzian ie, ro z ­ w alano je bezlito śn ie, nagle... N a to m ia st staw ały n iek ied y kam ieniczki niepo zo rn e, najczęściej w szak­

że p a rk a n y , k tó re z n ak azu władz pow inny były być p o m alo w ane na szaro z szerokim i czarnym i pasy . O b ra m o w a n ia żałobne p ark anó w , za k tó rem i ukryw ały się zgliszcza dom ów zburzonych, lub śm ie t­

niki, a najczęściej p u stk o w ia p o ro słe zielskiem , czy też kałuże b ło tn iste , nie przyczyniały się do ozdoby m iasta, n ied o b rze św iadczyły o je g o estetycznym sm ak u , ale w prow adzały u jed n o stajn ien ie, p rzy p o ­ m inać m iały k ra je w schodnie — z k tó ry ch w ielko­

rząd ca p ochodził — o to głów nie chodziło, cel był najzupełniej osiągnięty...

N ie m ożna w szakże tw ierdzić, iż jed y n ie im ­ p u ls w ładzy w p o sta c i w ielko rządcy -burzyciela i budow cy zarazem , wyw ołał to nag łe przebudow y­

w anie się m iasteczk a. Nie. Inne, dość pow ażne przyczyny do te g o się rów nież przyłączyły, że wy­

m ienim y tu ty lk o w zm agający się ruch handlow y, g d y uko ń czo n o w reszcie, po długich latach, drog ę szosow ą łączącą B rześć-L itew ski z K ijow em , co znacznie ożywiło okolice pozbaw ione kom unikacyi, z o d rętw ien ia w iekow ego je obudziło... Nadeszły w r. 1855 czasy w yw ołujące nadzieje jaśniejszych

dni; stężałe członki sp ołeczeństw a zaczęły się wy­

prostow yw ać: m niem ano, łudzono się, że przeszłość p och ło n ęła nazaw sze w szelkie uciski... T ak ie u s p o ­ sobienia, ta k ie nadzieje now ych prąd ó w odbijały się w sposób ożywczy na wielu polach, w pływać więc zaczęły i na ruch w m iasteczku , d rzem iącem od wieków.

J. I. K raszew ski przybyw a do Ż ytom ierza na początku jesieni r. 1853. D otychczasow y wsi m iesz­

kaniec, gdzie sto sun k ow o dużo m iał sp o k o ju do olbrzym iej swej w szechstronnej pracy, gdzie w cią ­ gu dw udziestu lat zdobył pow szechne w k raju u zn a­

nie, pod nacisk iem tw ard ej k o nieczności przenosił się do m iasta. Pow ód był n a d e r ważny; chodziło o n au k ę szkolną synów. D ługo w ahał się, gdzie prow adzić ową n au k ę. Lublin w ydaw ał się, dla w ie­

lu pow ażnych względów, najodpow iedniejszym , ale rozporządzenia władz zab raniające uczenia się w innym o k ręg u naukow ym , niż m iejsce zam ieszkania, odrazu obaliły m arzenia o Lublinie... P o zostaw ały do w yboru: Żytom ierz, Rów ne i Kijów, m ia sta ze szkołam i, leżące w tym że o k rę g u naukow ym , gdzie m ieszkał K raszew ski... W ybór p ad ł n a Żytom ierz;

Kijów był zbyt odległy, zb y t obcy, cudzoziem ski, Rów ne zaś było zbyt w ielkim p arty k u larzem ...

Zerw anie z życiem w iejskiem , acz nieraz b a r­

dzo kłopotliw em , z wsią, k tó ra sta le tw orzyła te re n jeg o pracy od la t praw ie dw udziestu, nie było rz e ­

czą łatw ą dla n atu ry ta k wrażliwej, ta k po etycznej, ja k ą odznaczał się K raszew ski. Z m ieniał on na W ołyniu w iejskie siedziby k ilk a k ro tn ie — O m elno , G ródek, H ubin były kolejn o dotychczasow em je g o m ieszkaniem — ale w każdej z nich zbliżony się czuł do przyrody, z nią ściśle związany; o n a stała

145

Na, Kresach i za Kresami 10

się dla nieg o i n atchn ien iem , i ukojeniem i siłą ożywczą... W ielcy p isarze nasi p rzedew szystkiem uk o chali p o la i łąki, leśn e dąbrow y, gaje i s tru ­ m ienie, lep ian k i w ieśniacze, strzechy swych siel­

sk ich siedzib. T a k u nas było p o wsze czasy. K o ­ chanow ski szybko op uszcza w sp an iałe izby k ró lew ­ skie na W aw elu, by je zam ienić na cień lipy w u stro n n em C zarno lesiu i w o to czen iu w ieśniaczej drużyny opiew ać p ięk n o „wsi sp o k o jnej, wsi w eso­

łej"... N aw et K rasicki, naw et N aruszew icz w zdy­

chają do sielskiej przyrody. Pierw szy w ponurym zam eczku n a W arm ii o tacza się kw iatam i, krzew a­

mi, a d ru g i z całym i sto sy papierów chętnie ucieka z rezydencyi królew skiej w W arszaw ie, aby o d e ­ tch n ą ć a tm o sfe rą p o lesk ą , w śród so sen i piachów , g dzie „zasłonieni lasem i oblani w odą, z p o k oleń w p o k o le n ia ludzie w iek swój w io d ą“ — i tam n aj­

m ilej m u było pisać dzieje naro d u... I K raszew sk ie­

m u najm ilej było p racow ać w śród w iejskiego zaci­

sza; ta m tw ó rczość je g o najbujniej się rozw inęła, tam p rac ą niezw ykłą w yrobił się na tak ie g o m o ­ carza p ió ra, ja k im p o z o sta ł n a życie całe.

Z boleścią niem ałą rozstaje się z wsią, sądzi, że te n ro z b ra t z p rzy ro d ą w iejską z czasem u s ta ­ nie, że naw iążą się nici daw nej spójni; w prędce w szakże przeczucia szepnęły m u, iż to ro zstan ie na zaw sze. P o d w pływ em przeczuć, m ających się w przyszłości ziścić, pisze p o żeg n an ie rzew ne z w ioską i p ra c ą rolniczą; cały p o e m a c ik pośw ięca tem u sm u tn em u pożegnaniu... O to m ały ułam ek, s k re ­ ślony po d w pływ em b o lesneg o ro zstan ia nie tylko z w ioską, le c z — ja k przyszłość później w skazała — z całym pierw szym o k rese m je g o tw órczości: „Żal m i i ludu te g o , co z nam i żył w p arze, sercem

„ 14fL

147

przy sercu naszem , z dłonią w naszej dłoni!... Z e­

gnajcie starzy m oi, bracia, go spodarze! C ześć w a­

szym sercom czystym , waszej siwej skroni!...1*

W p o em acik u p. t. „Wioska** w yśpiew ał p o ­ e ta nie ty lk o pożegnanie z siedzibą o sta tn ią swą, z H ubinem , ale ze w szystkiem i w ioskam i, gdzie u przednio przebywał; żeg n a się p isarz-ziem ianin z całym tym św iatem sielskim , k tó ry w je g o w iel- kiem sercu przek ształca się na św iat anielski. P o ­ w stają w pam ięci: O m elno — m łodości wczesnej siedziba — o podw ójnem obliczu, po lesk iem i wo- łyńskiem , w k tó re m „coś wiało od W ołynia, lecz nie W ołyń był jeszcze**, i G ró dek , o „szarym d o m - ku, skrytym w śród gąszczy gaiku**, i H ubin, „o s ta ­ rem strzeszysku słomianem**, skąd w yszedł już w św iat inny w dziedzinę sto su n k ów m iejskich, n a ­ p rzód m ałego m iasta, Żytom ierza, później W arsza­

wy... a wreszcie gościńcem życia n a długie la ta stały się dla niego obce łany; o b ca ziem ia p a trz ała na rw ące się stru n y je g o istnienia...

Przejście ze wsi do m iasta — z H ubina do Ży­

to m ie rz a — stało się dla K raszew skiego ja k b y w ej­

ściem do now ego o k resu życia. O n to zdaje się swą duszą w rażliwą przeczuw ać. Św iat ów sielski, pełen p ro sto ty , z isto tą je g o duchow ą w idocznie ściśle był zespolony, nie m oże o d eń odejść bez bólu, k tó ry odbija się w stro fac h rzew nych, p o ­ św ięconych i w ieśniaczej rzeszy i naszej sielskiej przyrodzie... W śród wyrazów odtw arzających sm u ­ te k pożegnania sp o ty k a m y ta k ą myśl: „N igdy się, nigdy nie zobaczym więcej, ty lk o wasz obraz, w m ej duszy wyryty, ja k obraz m atk i na duszy d zie­

cięcej, pójdzie, gdzie pójdę, pójdzie niezabyty, a

w śm ierci chyba godzinie — z o sta tn ią łzą mi wy- płynie...“

_148_

Z am ieszkał K raszew ski w Żytom ierzu przy ulicy Małej C udnow skiej *). N abył tam d o m ek m a­

ły, niezbyt nowy, od uliczki do ść cichej oddzielony m alu tk im dziedzińcem , z niew ielkim poza nim og ró d k iem . P o siad ło ść szczupła, w śro d k u m iasta położona, choć od je g o gw aru nieco usun ięta, nie p o sia d a ła żadnych ani dogod n o ści, ani zalet p r a ­ wie niezbędnych dla pisarza, k tó ry był p o e tą i a r­

ty s tą zarazem . A ni obszerny, zielonością bądź kw ie­

ciem zapełn iony podw órzec d o ń nie prow adził, ani d rzew a nie osłaniały ścian te g o dw orku sk ro m n e ­ go: o g ro d u ze stary ch drzew nie p osiadał, k tó reb y p rzy p om inały w iejskie zacisze, oddzielały bodaj na chw ilę od n a trę tn e g o w zroku tłum u i czyniły złu­

dzenie, iż się je s t zbliżonym do „wsi spokojnej, wsi w eso łej11... Nie, te g o ta m nie sp o ty k an o . Sie­

dziba w cale nie była przeznaczo na na pracow nię ow ego ty ta n a pracy, jak im już w tedy był K raszew ­ ski... P rz y p a d e k snać ja k iś — w każdym razie n ie­

przyjazny — nasu n ął m u to nabycie, k tó re jed n ą m iało zaletę: było ościenne szkolnem u budynkow i, do k tó re g o uczęszczać m ieli synowie.

*) M ylną je s t w sk a z ó w k a w K s i ą ż c e j u b i l e u ­ s z o w e j d l a u c z c z e n i a 50-1 e t n . d z i a ł , l i t e r a c k . J. I. K r a s z. (W arszaw a, 1880 r.), iż dom ten b y ł przy ul. Małej B erd yczow sk iej. S ta ł on i zap ew n e dotąd istn ie­

je , acz m oże przeznaczenie inne p osiad a, przy ul. Małej C u d n ow sk iej, na rogu w ych odzącej z niej ślepej, bezim ien­

nej u liczk i, k ręte g o zau łk a bez n azw y.

„M iasteczko" — ta k ów czesny Ż ytom ierz m oż­

na nazyw ać — p o siad ało niejedn ą siedzibę w łaściw ­ szą do zam ieszkan ia dla człow ieka naukow ej pracy, siedzib ę ja k b y oderw aną z w iejskiego k rajo b razu , zasło n iętą o grodam i, niekied y n aw et zdziczałym i, d o k ą d ani gw ar, ani po sp o lito ść m ałego m ia sta nie dochodziły. Los je d n a k m ieć chciał, że żad n a z tych zagród sielskich, niesp odzian ie w szarzyźnie m iej­

skiej zabłąkanych, nie sta n ę ła n a d ro d ze je g o p o ­ szukiwań... N abyty d o m ek niczem nie u ra sta ł nad pospolitość i szarzyznę życia m ałom iasteczk ow ego.

A tak ie m w łaśnie owo życie stan ęło p rzed okiem przybysza. W yraźne te g o ślady odbiły się w je g o listach z pierw szych m iesięcy zam ieszkania w Żytom ierzu. N azyw a m iasto sp o k ojn em , p a ra fia l- nem m iasteczkiem , w innym zaś liście pisze o niem , iż pod w zględem um ysłow ego życia p u s tk a w ielka...

„myśl tu się niczem nie zap rząta, a k a rty w w iel­

kiej m odzie"... „Siedzim w naszym d o m k u — mówi K raszew ski w jedny m z listów do rodziny, pisanym we trzy m iesiące po osiedleniu się w now em g n ie- ździe — na pustyni a w zgiełku; w ciągłych ludziach od ra n a do w ieczora, tak , że się opędzić tru d n o , a w obczyźnie. Ja ledw ie znajdę czas co n apisać, a m ęczę się o k ro p n ie"... P ocieszał się w szakże, iż zam ęt, w ytw orzony w śród now ych w arunków życia, z czasem przyjdzie do rów now agi, fale zam ętu opadną. W szakże długo nie opadały. Now e zn ajo ­ mości zabierały bezow ocnie część dnia. U skarżał się na to nieraz w swej poufnej z ro d zin ą k o re s- pondencyi. Do m iejscow ych stosunków , świeżo z a ­ wiązanych w m ieście, przybyw ały liczne wizyty przyjezdnych z prow incyi. N igdy ich nie b rak ło . K ażdy praw ie z ziem ian, k tó ry dla in teresó w do

149

150

m ia sta g u b e rn ia ln e g o przybyw a!, jeżeli chociaż tr o ­ chę był znany, śpieszył bodaj n a chwilę do m ałego d o m k u w ielkiego pisarza... S tąd ów zam ęt, stąd liczne w p racy p rzeszkody, na co u sk arża się wciąż K raszew ski i w pierw szych m iesiącach zam ieszka­

nia w m ieście, gdy sądził, że to się „jakoś ureg u - Iuje“, i później po k ilk u latach... P o lata ch może bardziej, niż na p o c z ątk u te g o o k resu m iejskiego życia.

I w istocie, po trzech latach p o b y tu w m ieście ta k u sk a rż a się... „Rodzaj życia, ja k i tu p ro w ad zi­

my, je s t nieznośny. O d ra n a do w ieczora w m oim p o k o ju jarm ark ... R o b o ta się dziesięć razy p rzery ­ w a w pięciu w ierszach, a człek, słuchając głupstw cudzych, sam głupieje: wieś lep sza do pracy, a ja do niej stw orzon y jestem ; m iasto w ie lk ie —-m a re ­ sursy, m ałe je s t w ielką lichotą..."

Z niechęcenie do m iasta, tę s k n o ta po życiu w iejskiem , s p o ty k a n e w pierw szych chwilach za­

m ieszkan ia w Ż ytom ierzu, z lata m i—ja k widzim y—

nie zm niejszają się, ow szem u rastają... Siady teg o sp o ty k a ją się i znacznie później.

Nie były to jed y n e p rzeszk o d y w pracy, były i inne, n a d e r pow ażne; u rastają z czasem i liczne tro sk i, w ypływ ające ze stanow iska, ja k ie tam zajął, z zabiegów ludzi próżnych a zaw istnych, p ra g n ą ­ cych p o d k o p a ć pow agę im ienia niem niej w ielkiego p isarza, ja k i n iep o sp o lite g o o byw atela kraju.

W pierw szych dniach zam ieszkan ia w Ż yto­

m ierzu już tam s p o tk a ł p a rę dom ów ziem iańskich, do b rze m u daw niej znanych, k tó re dla wychow ania dzieci n a dłuższy, bądź k ró tsz y czas do m iasta zjechały i ta m się osiedlały.

151

N ajbliższym znajom ym z daw nych lat, b ard zo m u d rogim a duchow o pokrew nym w ielkiem u p i­

sarzowi, był je g o rów ieśnik K azim ierz K om ornicki (ur. w ro k u 1812), ziem ianin w ołyński, a rty sta , w ła­

dający p en d zlem i piórem , znaw ca sztuki, lite ra t i p o e ta , b ad acz naszych daw nych sto su n k ó w e k o n o ­ m icznych. Ze środkow ych okolic W ołynia, ze swych p ięknych Uiździec p rzenió sł się K o m o rn ick i je d n o ­ cześnie z K raszew skim do Ż ytom ierza, dla p rz e ­ prow adzenia szkolnej n au k i jed y n e g o syna, A dam a, i wzniósł na północnych sk ra isk a c h m iasta, na n i­

zinach i p u stk o w iach — gdzie ulice były zaledw ie w ytyczone — m ały d o m ek dla siebie, rodziny, dla k siąg i obrazów ... C iche to , m alu tk ie, nie otoczone drzew am i, spow ite raczej m głam i un oszącem i się.

nad niziną, „T usk u lan u m “ K o m o rn ick ieg o najczę­

ściej widywało K raszew skiego w pierw szych m ie­

siącach jeg o zam ieszk an ia w Ż ytom ierzu. Były r e ­ d a k to r „A th en eu m “ z byłym w spółpracow nikiem tego ż pism a, gdzie o sta tn i niegdyś um ieszczał swe rozpraw y o sztuce, arty sta c h , o ik o no m achii i w pły­

wie jej na sztukę, spędzali w owym d o m k u m ałym niejedn ą godzinę; zag ad n ien ia chwili, tro s k a o ju tro , rozstrząsan e tam , tw orzyły tre ść rozm ów ... Trw ało to zaledw ie la t parę: w listo p ad zie ±856 r. K azi­

m ierz K o m ornick i um iera. K raszew ski rzew nie w spom ina te g o „ n ie zap o m n ian eg o 14 i m yślą już ty lko biegnie do T ajk u r, gdzie przy w iejskim k o ś- ciołku spoczęły proch y „n iez a p o m n ia n eg o 14 przy ja­

ciela, człow ieka w ysokiej k u ltu ry i w ysokich uzdo l­

nień, niegdyś ucznia szkoły krzem ienieckiej...

D rugim dom em , znanym d o b rze naszem u p i­

sarzow i z czasów daw niejszych, był dom pani T o- m aszow ej S teckiej, wychow ującej w m ieście trzech

152

synów, z k tó ry ch najstarszy, T adeusz, sta ł się póź­

niej pisarzem , badającym dzieje n iek tó ry ch okolic W ołynia. D om p. S teck iej był je d n a k raczej s to ­ su n k iem p an i K raszew skiej, gdyż p an ie te niegdyś w zrastały p o d jed n ym dachem .

P o z a dom am i dw om a znajom ych dawnych, w szystko, co on sp o ty k a ł i z czem zaznajam iał się w m ieście, tw orzyło sery ę sto su n k ó w nowych, a i w rażeń św ieżych sp o ro przybyw ało do umysłu; nie­

m ało szkiców w ytw orzył jeg o ołów ek, uzupełniając w idokam i w ybrzeży T etero w a i K am io nki te k ę ry ­ sunków , zebranych różnym i czasy w śród ruin, p a ­ m ią te k daw nego życia n a p rzestw orzach W ołynia.

Pisarz, w ładający jed n o cześnie piórem , pendzlem i ołów kiem , uw ieczniał niem niej na k a rta c h swych k sią g licznych ty p y c h arak tery sty czn e ludzi, ja k i rum ow iska, gruzy, szczątki starej kultury, ponad k tó re m i d m ą w ichry zniszczenia, nie zapom inając i o m ałych, dro b n y ch o k azach ów czesnego budow ­ nictw a, k tó re b ied a w połączeniu z zupełnym b ra ­ kiem wyższej m yśli tw orzyły na k rań c a c h m iasta, lub n iek ied y n aw et bliżej głów nego og niska życia.

T e o kazy oryginalne, charak tery sty czn e chat, k le te k . k tó re już znikały w Ż ytom ierzu, lub m iały zniknąć, budziły niezm ierne zainteresow anie p isa- rza-arty sty ...

N ie sp o ty k a ją c żadnych śladów daw nego ży­

cia dziejow ego w m ieścinie, pow ołanej stosunkow o n iedaw no do o d e g ra n ia wyższej roli w losach p ro - wincyi — gdzie nie w idziano tak ic h ruin i śladów przeszłości, w ja k ie obfitow ały O stró g , Ł uck, K rze­

m ieniec, n aw et K orzec, O ły k a — K raszew ski w p a­

tryw ał się w ch atk i, d o m k i sk leco n e n ap ręd ce z różnych szczątków innych, daw nych, św ietniejszych

153

budynków , k tó re przed laty już legły ruiną, w p ro ch się rozsypały. Było w tedy ty ch c h a te k , o fa n ta ­ stycznym w yglądzie, niem ało na pochyłości w zgó­

rza, sp ad ającego k u ujściu K am io n k i do T etero w a.

A rty sta zachw yca się niem i: nieład, śm ietniki, b ru d , nie rażą go... P a m ię ta o nich w lata ch p ó źn iej­

szych, podziw ia ich o ryginalność, „gdyż m yśl nigdy ta k o bfitą nie je st, by stw orzyć m og ła coś rów nie fantastycznego*1... mówi w jed n ej ze swych prac, i zaraz dorzuca wyrazy, św iadczące ja k w ielka m oc pierw iastku arty sty czn eg o tk w iła w duszy te g o w szechstronnego pisarza... „P an Bóg te k le tk i um yślnie m usiał też dla rysow ników i m alarzy k a ­ zać staw iać. Co to za ro zm aito ść w nich, ja k ie niespodziane szczegóły, ile n iep ojętych dla b u d o w ­ niczego now ych czasów pom ysłów . C zęsto dom jed ną ścianą utkw iony n a palach w ysoko, nigdy, ja k dziś, w reg u larn y k s z ta łt p u d e łk a do chow ania ludzi nie staje. Musi się w yłam ać w praw o i lewo, jednem skrzydłem niżej, d rug iem podniosłej. D ach posłuszny w ygina się tak ż e fan tasty czn ie i p rz e d ­ staw ia to przyczółki, to ganeczki, to o k ie n k a różn e w nim p o p rzy lep iane. D o k o ła co w schodków i g a ­ leryjek, ażeby m ieszkania z so b ą połączyć, to p n ą ­ cych się na po ddasze, to spuszczających w p o d zie- m ia“... *) T eren nierów ny, p o g arb io n y , n a spadzi- stościach skałam i najeżony, po części zm uszał do tej fantastyczności.

Jeżeli w powyższych w yrazach brzm i n u ta z a ­ chwytu m alarza-po ety , to niem niej z te g o um ysłu wrażliwego, na w szystko, co p ięk n e, płyną w

iele-:) „W ieczory w ołyń sk ie" , przez J. I. K raszew sk ie­

g o ; - w e L w o w ie 1859.—Str. 55.

154

k ro ć słow a podziw u nad b o g a to uposażonem i we w sp aniałe k rajo b razy o k o licam i Żytom ierza. B ardzo w iele razy i w latach p o b y tu w tem m ieście, i pó ź­

niej, w la t k ilk a po p o żeg n an iu go na zawsze, o d ­ najdujem y i w je g o lite ra c k ic h pracach, i w k o res- p o nden cy i z rodziną, z przyjaciółm i, ślady w ybitne te g o podziw u p iękn o ści okolic, z lasam i, rzeką, skałam i, w kraczającem i niem al do m iasta, praw ie z niem zlew ającem i się. N ie p o trz eb a ich szukać, do nich dążyć, one sam e p rzychodzą do m iasta, p o ­ zbaw ionego zabytków historycznych, nie p o sia d a ją ­ cego w sw em obejściu śladów p ięk n a w budow nic­

tw ie, rów nież daw nem , ja k i nowem .

K ościół niegdyś Jezuitów , fu n d acya S teckiego, b u do w a z pierw szej połow y XVIII w ieku, była tam o ngi jedy ny m za b y tk iem p ięk n eg o , daw nego b u ­ dow nictw a. Za dni K raszew sk ieg o już ona nie istn iała. Św iątynia opuszczona, sm ag an a p łom ie­

niem pożarów , w k tó re nasze m iasteczk a zawsze obfitow ały, n ieo c h ran ia n a od deszczów , od słoty naszych jesien i, od surow ości zim, przedw cześnie tru p ieszała; gd y zaś coraz bardziej w p ro ch zaczęła się rozsypyw ać, ro ze b ra n o ją . P o zostały jed y n ie m ury k lasz to rn e , n a inny u żytek o b ró co n e, ale z te m now em przezn aczen iem zaginęła n aw et nazwa m urów „p o jezu ick ich “... Z losam i zam ku, k tó re m u , że drew niany był, po żar dzielnie d o p o m ó g ł, jeszcze

niem pożarów , w k tó re nasze m iasteczk a zawsze obfitow ały, n ieo c h ran ia n a od deszczów , od słoty naszych jesien i, od surow ości zim, przedw cześnie tru p ieszała; gd y zaś coraz bardziej w p ro ch zaczęła się rozsypyw ać, ro ze b ra n o ją . P o zostały jed y n ie m ury k lasz to rn e , n a inny u żytek o b ró co n e, ale z te m now em przezn aczen iem zaginęła n aw et nazwa m urów „p o jezu ick ich “... Z losam i zam ku, k tó re m u , że drew niany był, po żar dzielnie d o p o m ó g ł, jeszcze

Powiązane dokumenty