• Nie Znaleziono Wyników

Na kresach i za kresami. Wspomnienia i szkice

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Na kresach i za kresami. Wspomnienia i szkice"

Copied!
241
0
0

Pełen tekst

(1)

NA KRESACH I ZA KRESAMI.

(2)

M A R Y A N DUBIECKI.

NA KRESACH I ZA KRESAMI

W SPOM NIENIA I SZKICE.

STARY DWÓR N A WOŁYNIU.—K O N F E D E R A T .- GNIAZDO REYTANA. — DAWNY ŻYTOMIERZ.—

J.I. KRASZEWSKI W ŻYTOMIERZU.—EMERYCI.—

OSTATNI Z SIENIUTÓW. — NASZE PAMIĄTKI

o W CHARKOWIE.

KIJÓW.— 1914.

N a k ł a d e m K s i ę g a r n i Leona Idzikowskiego.

W arszawa: Leon Idzikowski: M a rsz ałk o w sk a 119.

w Krakowie u S. A. Krzyżanowskiego.

(3)

A O . 4 i- 60 ' I D . - A '

Czcionkami Jana Czokołowa w Kijowie.

(4)

Przedmowa.

Na długim gościńcu życia m ego, k tó ry nie- zawsze przechodził przez niwy ojczyste, lecz w znacznej części przez ziem ie obce, sp o ty k a łe m tłu ­ my typów ch arakterysty cznych i zd arzeń niezw ykłych.

Zarysy ludzi i zdarzeń, o dbijające się w p a m ię ­ ci, utrw alałem niek iedy w szkicach doryw czo k r e ś ­ lonych, k tó re w ciągu szereg u la t ukazyw ały się w pism ach peryodycznych. O becnie, p o praw io n e, n ie ­ k tó re zupełnie p rzero b io n e, owe sylw etki ludzi, zdarzeń, niekiedy zarysy o ko lic—z eb ran e z pó l n a ­ szych i obcych, z z ak resu obyczaju naszego, co licznym zm ianom uległ, w wielu razach najzupełniej się zatracił—w ychodzą w w ydaniu zbiorow em . Do sylw etek ludzi i w ypadków , do zarysów obyczaju daw nego, d o dan o p a rę w spom nień dziejow ych z ep o k i ubiegłej, kiedy życie nasze n a p o g raniczach w schodnich innym n u rte m płynęło, a objaw y te g o życia są już dla p o k o leń dzisiejszych przew ażnie nieznane.

M niemam, iż b ę d ą te w spom nienia w pew nym stopniu d o k u m en tem dziejow ym , gdyż m oże w żadnem społeczeństw ie nie zaszło tyle zm ian z a ­ sadniczych, w ciągu o sta tn ic h la t kilkudziesięciu, ile u nas, szczególniej u ścian p o g ran icza w scho­

dniego.

(5)

D o w sp o m n ień z życia naszego w kraju weszły tu o d b lask i w rażeń z d alekich ziem niew oli i tułactw a n a W schodzie—ja k T r z y d n i w p u s t y n i , Z a ­ t r a c e n i —t r eść ich ściśle się łączy z losam i ludzi n aszeg o społeczeństw a... W reszcie, znaczna część szkiców niniejszych po św ięco n a w spom nieniom i o p iso m najdalszych krań có w ziem Niżu D n iep ro ­ w ego, d o k ą d dochodziły niegdyś, chociaż tylko chwilow o, m ałe bodaj p ro m y k i naszej cywilizacyi, lecz ta m u trzy m ać się i ustalić nie zdołały... Szkice te i w sp om n ien ia u g ru p o w an e nie w p o rząd k u w ja k im były k reślo n e, ale stosow nie do p o rząd k u otrzym yw anych w rażeń. O d b la sk w spom nień naj­

daw niejszych rozp o czyn a te zarysy, znacznie póź­

niejsze id ą k u końcow i.

1913 r.

VI

(6)

STARY DWÓR NA WOŁYNIU.

Echa wspomnień z lat 1 8 4 4 i 1 8 4 5 ,

(7)

Stary Dwór na Wołyniu.

Echa w spom n ień z lat 1844 i 1845.

„Szczęśliwy kto pamięta ja k w dziecinnych latach Igrał jeszcze po cichych dziadunia komnatach...

...Ileżkroć on, dumając nad sobą, nad braćmi, Gdy mu łza tak bolesna św ia t i przyszłość zaćmi, Zwraca się rzewną myślą w oną lat swych zorze,

Całą duszą, pamięcią w starym błąka dworze;

I tak dziecinne serca powtarzając bicia, Słońcem ranka rozjaśnia chmurny wieczór życia

Franciszek M orawski.

...K ilkadziesiąt la t dzieli już m nie od owej chwili d n ia sierpn io w ego (1852 r.), g d y sędziw a m atro n a po sp olicie nazyw ana p a n ią p o d sto lin ą ,—

k tó ra k rew ną m oją była— sp raco w ane oczy zam k - nęła, gdy po długich m iesiącach ch o ro b y i b o le s­

n ego ko n an ia, śm ierć zerw ała jej nić dziw nie dłu­

giego, przeszło stu le tn ie g o żyw ota... U m ierając li­

czyła la t sto cztery...

P am iętam , d obrze p a m ię ta m żało sn ą do bę, za dni p ięknej słonecznej jesien i, k ied y ją w zak o n n e szaty, ja k o terc y ark ę zak o n u św. F ran ciszk a, p rze - odzian o po zgonie, chociaż całe życie w św ieckich chodziła i położono do drew nianej, dębow ej tru m ie n ­ ki, um yślnie od lat wielu p rzy go to w an ej... W idyw a­

łem w ielok ro tn ie tę tru m ie n k ę w ciem nym k ącie spichrza, u k ry tą oddaw na, i zajm ującą tam , w śród różnych sprzętó w zużytych, n a zap o m n ien ie s k a z a ­

(8)

10

nych, m iejsce w cale w ybitne. O b o k p a m ią te k bardzo odległej przeszłości dom u, o b o k re sz te k starych m ebli— dla k tó ry c h już i zm ierzch XVIII w ieku był d o b ą n iezbyt m ło d ą—o b o k lancy, już ty lk o jednej z ty ch w ielu, z k tó re m i n ieg d y ś m ąż sędziwej m a- tro n y , p an p o d sto li, Ł u kasz R o th aryu sz, chodził na B a rsk ą p o trz e b ę, ob o k stary ch k o m ó d ek , sepetów i p u z d e r zam czystych, gdzie cenne przechow yw ano z ab y tk i z ep o k i saskiej, z czasów K aro la XII, z dni znacz­

nie daw niejszych p am iętający ch tr a k ta t K arłow icki, g dy w ioska, w k tó re j o sta tn ie p ięćdziesiąt k ilk a lat życia p rze m ie sz k ała p o d sto lin a, p rze stała graniczyć z P o r tą O to m ań sk ą ... o b o k w szystkich tych zabytków z różnych e p o k sp o ty k a n o k u rzem o k ry tą tru m ien k ę drew nianą, bez żadnych ozdób, niczem n ieo b itą a jed y n ie p o litu ro w an ą. P rzeznaczała ją dla siebie.

T ru m ie n k a, n a k tó rą sp o g ląd ałem w ielekroć, niby n a z a b y te k przeszłości, g d y mi udało się cza­

sem zajrzeć p o za o k u te i w ybornie zaryglow ane drzw i spichrza, nag le sta ła się nie przeszłością, nie ja k ą ś a b stra k c y ą — sta ła się rzeczyw istością... Po c z te rd z ie stu lata ch oczekiw ania o tw ierała swe w nętrze n a przyjęcie sędziw ej pani sta re g o dw oru.

P a m ię ta m , w idzę w przezroczach przeszłości, w idzę d o k ład n ie — niby d o b ę w czorajszą — chwilę d aw no u biegłą, g d y m oje p ach olęce serce boleść ścisn ęła n iezm ierna, na m yśl, że w owej m aluczkiej, d ębow ej tru m ie n c e za m k n ięto je d n o z ogniw dni u biegłych, iż teraźn iejszo ść pozbaw ioną została źródła trad y cy i p ra sta re j, iż czerpać już nie będzie m ogła ze sk a rb n ic y w spo m n ień daw nych, iż nie b ę d ą ju ż nasze p o k o len ia p atrzały n a daw ny obyczaj la t n a d e r odległych... To w ybornie już w tedy rozu ­ m iałem . M iałem la t czternaście... rw ałem się do k siążk i m ów iącej o przeszłości, do p ió ra nawet...

(9)

11

W szystko to już in sty n k to w n ie odczuw ało m e serce chłopięce, i nie dziw m y się, że w ielka je b o ­ leść przytłaczała, w idząc, że d ęb o w ą tru m ie n k ę ze spich rza, z p o śró d sep etó w i p u z d e r g d a ń sk ic h w yjęto, z kurzu w ieloletniego o trz ą śn ię to , w ysypano zboże, k tó re m ona, w edle obyczaju, n a p e łn io n ą b y ­ ła, i ustaw iono na nizkim tap c z a n ie , o k ry ty m dy w a­

nem , w dom ow ej kaplicy, w znoszącej się tuż o b o k s ta re g o dw oru, przy gaju grabow ym . Z ab y tek p rz e ­ szłości rzeczyw istością się staw ał...

Przeczuw ała m yśl chło p ięca, iż z tą tru m ie n k ą znika nagle z pow ierzchni ziem i b a rd z o daw ny obyczaj, a spójnie rodzinne, co się wiązały w je d e n łuk w spaniały, p o d p ierający sk lep ien ie zw iązku r o ­

dzinnego, rozluźniają się i ru n ą niebaw em .

P ani po d sto lin a, chociaż przeszło od stu la t p a trz a ła na św iat, chociaż długi sz ere g p o k o le ń p rzesun ął się przed jej w zrokiem , o s ta tn ie zaś la ta życia długa, ciężka c h o ro b a zatruła, zachow ała n aj­

zupełniejszą czerstw ość um ysłu; m yśl jej była zaw sze p ogo dn ą; pam ięć p o sia d a ła n a d e r trw ałą do o s ta t­

niej godziny sw ego dłu g ieg o istn ienia, sam a p rzy- te m , steru jąc w szystkiem , do w szy stk iego d o k ła d a ła swą myśl, acz za la t o sta tn ic h do w szy stk iego o k a p rzyk ład ać nie zdołała...

W śród niezliczonych dni życia sw ego znała o n a i w ielkich teg o św iata, i nie ob cą była spraw om ziem ian, wśród k tó ry c h , ja k rzek łem , sam a sto jąc u ste ru spraw , in teresó w rodziny i dom u, całe s tu ­ lecie straw iła... Spraw y prow incyi, sto su n k i rodzin, zdarzen ia głośniejsze—od połow y XVIII w.—nieza- ta rte m i głosk i wyryły się w jej pam ięci... N a słow a i w spom nienia sk ą p ą w szakże była, przynajm niej już za tych o sta tn ic h la t życia, co p rzek ro czy ły

(10)

12

je d n o stu lecie a d ru g ie rozpoczęły... Jeżeli opow ia­

d a ła o dn iach m inionych, to zaw sze ja k o ś oględnie, i w ogóle b ard zo rzad k o : lecz jej op ow iadanie, o ile p a m ię ta m , odznaczało się dziw ną dokładn ością, to k u p ełn eg o p ro sto ty , w olnego od w szelkich p o- w ta rz a ń się i epizodów , o d b ieg ających od głów nego w ą tk u p rzedm io tu ...

N iejedno p o k o len ie słuchało tych w spom nień, o d zianych w szatę jasn ą , praw dziw ą, chociaż bardzo rz a d k o opow ieść przeszło ści z u s t jej wychodziła.

Ł ączy ła się p o sp o licie chętn iej z teraźniejszością, d n iem dzisiejszym żyła; i spraw y, i ruch um ysłow y teraźn iejszo ści żywo ją zajm ow ały...

T ru m n ę pani p o d sto lin y o taczał długi szereg w nuków i praw nuków , bliższych i dalszych; bo, w edle obyczaju dom u, m iędzy bliższym i i dalszym i nie czyniono nig dy różnicy; nie rozum iano naw et, by ja k a ś różn ica m o g ła istnieć. W szyscy tw orzyli niby jed n o w ielkie gniazdo ro d zinn e, każdy przeto m iał n iezaprzeczon e praw o do je d n a k ie j m iłości, o p ie k i—k ażd y p o d jej d ach em czuł się niby u sie­

bie: był swoim , blizkim , k ażd y najbliższym ... W licz­

bie dalszych nieco w nuków i ja byłem , p o d sto lin a bow iem była sio strą ro d zo n ą m eg o m acierzystego dziada.

J a k za życia d om jej tw orzył o g nisko, około k tó re g o sk u p iały się w szystkie odłam y pokrew nych z nią rodów , ta k po zgonie sk ro m n a, drew niana tru m ie n k a sk u p iła w śród ścian jej d o m ostw a duży z a stę p krew nych bliższych i dalszych. D zień jej zgonu dał h asło żałoby dla k ilk u n a stu dom ów ...

o d tą d ro zp rzęg ły się w iązadła, łączące dom y z nią sp o k re w n io n e , zesto su n k o w a n e z jej siedzibą, a sa m a sied zib a m iała się w k ró tce p rzekształcić do niepoznania...

(11)

13

O d owej p am iętnej mi d o b y niezm iernie dużo la t upłynęło, i już ani razu z a stę p y ty ch w nuków , praw nuków nie zebrały się u je d n e g o o g n isk a —i już się nigdy nie zbiorą, d ro g i ich życia rozbiegły się, przeszłość ich p ochłonęła...

R ozproszyło się to k ęd y ś po św iecie, p o w ę ­ drow ało różnem i ścieżkam i, p o g u b iło się, zstąp iło do m ogił. W szystkie te ongi p isk lę ta pow iły sobie inne, nowe gniazda, gdzieś na obcych b o rach , lub, z w łasnych pow yrzucane, m arn ie poginęły...

A wieluż w śród nich, i to z szereg ów n a jm ło d ­ szych, w owej epoce, śm ierć rychło zab rała?... Z a­

iste, tych m ogił doliczyć się ju ż tru d n o , ta k a ich liczba wielka...

W dniu je d n a k zgonu p an i po d sto lin y, w szyst­

ko, co zw iązane z nią było tem i lub ow em i w ęzłam i pokrew ieństw a, czy naw et pow inow actw a, jeszcze poczuw ało się do pew nej z so b ą łączności, trz y m a ­ ło się p n ia starej tradycy i rodzinnej, jed n o c z ą c się ściśle, i sp latając w je d n ą sieć w ieńców pow oju, k tó ry p ó ty rósł i w ygodnie się ro zp o ścierał, p ó k i czas oszczędzał p rzedniejszą lato ro śl, tw o rzącą p u n k t op arcia się... W raz z tru m n ą p o d sto lin y do k rain y cieniów i zap om nien ia weszły też węzły łączące w je d n ą całość dom y i ro d y sk o lig aco n e. Z n am iona solidarności pew nego szereg u rodzin zniknęły...

Pam ięć m oja dużo zachow ała szczegółów rz e ­ czonej odległej doby, odległej nietylk o czasem , ale bardziej jeszcze innym obyczajem , g d y u o g n isk a pow ażnej m atron y zbiegały się wciąż a przynajm niej dw a razy do rok u, n a św ięta d o ro czn e, m łodsze i s ta rsz e po k o len ia pok rew n y ch z nią rodów ...

(12)

14

D oroczne te zeb ra n ia należały do najśw ietniej­

szych: zapełniały, ożywiały, ro zszerzały one ciche i niezb y t n aw et ob szern e w ęgły jej dom ostw a; budziły w sp o m n ien ia przeszłości ro d u i prow incyi, c em en ­ tow ały niejak o so lid arn o ść rodzinną.

M łodem i, dziecięcem i laty swem i sięgała s ę ­ dziw a m a tro n a dni o sta tn ie g o z Sasów , a p raw d o ­ p o d o b n ie znała tak ic h , co patrzy li na o sta tn ią w oj­

nę szw edzką i znikający zm ierzch S o b iesk ieg o epoki.

D ziecięca m yśl m oja już b ard zo w cześnie, bo n a ja k ic h la t ośm przed jej zgonem , w ybornie o d ­ g a d y w ała w niej sk a rb n ic ę dni m inionych, nić łą ­ czącą dw a św iaty, ta k b ard zo różne daw ny i o b e c ­ n y — a więc zaw sze chętnie, zaw sze rad o śn ie zw ra­

cała się k u niej, ilek ro ć zd arzała się m ożność o d ­ w iedzenia jej progów . M ożność ta k a , w pierw szych d zieciń stw a m ego latach, b ard zo często się z d arza­

ła. D ziadek mój bow iem , p a n p o dk om o rzy , ojciec m ej m atk i, jej zaś b ra t, znacznie od sio stry m łod­

szy, bo je n o o śm d ziesiąt p a rę la t liczący starzec, p o d czas g dy o n a już w ów czas do stu dobiegała, był dla niej n a d e r tkliw ym b rate m , często ją o d ­ w iedzał i zaw sze m nie b rał z sobą.

O dw iedziny te m iew ały m iejsce w rozm aitych p o ra c h ro k u -— przew ażnie je d n a k dnie dorocznych u ro czysto ści u niej sp ęd zaliśm y —a do tak ic h dni, o p ró cz B ożego N aro d zen ia i W ielkiejnocy, zalicza­

no i 30 k w ietn ia, dzień św. K atarzy ny Seneńskiej, p a tro n k i sędziw ej bab k i... O dw iedziny trw ały zwy­

k le ok o ło ty g o d n ia , n iek ied y i dłużej. N iew ielka o d legło ść odd zielała o b a dom y, zaledw ie pięciom i- low a (35 k ilom etró w ), a je d n a k i w ybiór, i podróż czem ciś zdaw ały się niezw ykłem . Z pew nem i przy­

g o to w an iam i p rzy stęp o w an o do wyjazdu. P ośw ięca­

(13)

15

no przygotow aniom dni k ilka, a k rz ą ta n ie się d o ­ m owe, k tó rem u , ja k m ożna było m n iem ać nie b ę ­ dzie k o ń ca, przechodziło z dw oru do oficyn, o d ­ czuw ano je w kuchni, w stajni, w całem obejściu dom ow em . W k rzątan iu się te m w szakże p o ś p ie ­ chu nie było; nie w idziano nic z owej g o rączki kolejow ej dni dzisiejszych. S p ieszo n o się, a le —zw ol­

na, pow ażnie, z nam ysłem : o niczem te d y nie za­

pom n ian o , nic nie zgubiono, po nic zap o m n ian eg o gońców nie potrzebo w an o posyłać.

P o śpiech nie w prow adził żad neg o zam ętu, ani do głów spieszących się, ani do p o rzą d k u d o m o ­ w ego. P o rząd ek , ład, panow ał zaw sze jed n a k i: o d ­ czuwali ty lko najbliżsi, dom ow i, odczuw ali n iejako instynktow o, w a tm o sfe rze sam ej, iż chw ilow a z a ­ panuje cisza w obszernych izbach ro zleg łeg o dw oru podk o m o rzeg o , iż chwilowa n adejdzie p rzerw a w zwykłym, dom ow ym porządku: od zam ętu, nieładu, gorączki p ospiechu, chroniono się. Szło więc w szy st­

ko zwykłą ko leją codziennego ładu, w p ro w ad zo n e­

go od la t wielu, szło bez zm iany aż do chwili wyjazdu. A więc też sam e, ja k codziennie k o n fere n - cye w ieczorne z ekonom am i przybyw ającym i z d a l­

szych folw arków , też sam e audyencye daw ane w łoś­

cianom , też sam e w spólne m odlitw y w ieczorne z dom ow nikam i i czeladzią.

...Modlitwy w ieczorne—to chwile niczem w p a ­ m ięci niezatarte... P rzesun ęły się później, w życiu dalszem , przed okiem m ojem , i zniknęły nazaw sze w myśli inne, liczne obrazy ludzi, m iejsc i zdarzeń, lecz owe chwile w spólnej w ieczornej m odlitw y, w izbach dom u m ego dziad ka, m odlitw y g ro m ad k i je g o dom ow ników i czeladzi, k tó ra , po cało dzien­

nym tw ardym trudzie, szu kała w ypoczynku u stóp

(14)

16

o b razu Zbaw iciela u p ad a ją c eg o p o d K rzyżem —nie zniknęły, nie poch ło n ęła ich przeszłość... Żyły one wciąż w m ej pam ięci i w dojrzalszych latach życia.

W idziałem je i w późniejszych, za dni innej doli, w m łodzieńczej dob ie żywota; słyszałem ich dźwięk w yraźnie, n aw et wów czas, gdym o nich nie myślał, słyszałem w echu p o g ań sk iej pieśni, k iedy otoczyły m nie objaw y k u ltu ry b uddajskiej, a p ieśń kapłanów S zagiam un ieg o brzm iała w otaczających p rze stw o ­ rzach i w p adała do m ego ucha...

Bywały p o d o b n e w spólne m odlitw y i u babki p o d sto lin y , ale nie wiem, czy obejm ow ały ta k sze- ro ce p ow szechność dom ow ą, ja k u m ego dziadka.

W baw ialnym saloniku, w d om u dziadka, u trzym yw anym p ospo licie n a d e r czysto i porządnie, z pew n ą n aw et eleg an cy ą owych lat, schodzili się w szyscy dom ow i i czeladź dw orska. N ikogo nigdy ta m nie b rak ło , ruszało w szystko co żyło. Nie dzia­

łał n ak az przym usu; były znać inne p o budki, k tó re w ołały do ap elu w szystkich... Żaden i żadna nie zapom in ali, nie zahaczali, nie spóźniali się. Szło w szystko z najdalszych szeregów czeladzi, szło ła ­ wą, ochoczo, i zapełniało w ielk ą ciżbą dw a pokoje.

Szło śm iało a sp o k o jn ie, ja k do swej izby czeladnej, n a folw arku, ja k do alk ierzy p iek arn ian y ch w oficy­

nach... N ikom u w idocznie na m yśl nie przychodziło, że dość w niesie b ło ta do dw orsk ich pokojów , że m oże splam i lśkniące, w yfroterow ane tafle posadzki...

W szystko g arn ęło się do stó p Zbaw iciela, k tó ry na w ielkim o brazie, w p u rp urow ej szacie, zginał swą m ajestaty czn ą głow ę p od brzem ieniem K rzyża.

Ci m ali, ubożuchni, w tym d o brze sobie zna­

nym o brazie, azali nie widzieli odźw ierciedlenia włas­

nej tw ard ej doli?..

(15)

17

I kogoż tam nie było z dom ow ych i czeladzi n a owych w ieczornych m odlitw ach?.. W pierw szych szereg ach spo tyk ano zaw sze frau cy m er: p rzew odni­

czyła mu poważna u sp o so b ieniem i tuszą, berło w g a rd e ro b ie z godnością, ale i z g ro zą trzy m ająca, ochm istrzyni; dalej klęczały, sk ło n n e do c h ic h o ta ­ nia, m łode, często ład n e tw arzyczki p a n ie n g a rd e ­ robianych; o b o k nich klucznica, z z a stę p em d zie­

w ek folw arcznych; dalej k re d e n s ze w szystkim i przedstaw icielam i swymi, w reszcie czeladź dw orska...

Ci najdalsi, najniżej n a drabin ie społecznej stojący, stawiali się pospolicie wszyscy co do jed n e g o .

U znojone ich tw arze, s te ra n e b iedą, po zbaw io ­ ne wyższej myśli, często p raw ie zdziczałe, po kw adransie, p o dw óch—po d w pływ em m odlitw y—

rozprom ieniały się, świeciły jak im ciś b laskiem , p rz e d ­ tem niespotykanym n a tych obliczach stępiałych, nieznających życia in n eg o , nad życie ciągłego znoju...

Znać coś silniejszego, nad b lask świec łojow ych, którem i w yniosłe izby dw oru ośw iecano, ro zp ło m ie­

n iał te p ostacie. Z głębin ich ducha, bu d ząceg o się p o d wpływem m odlitw y, biły p ro m ien ie ja k ie g o ś nieziem skiego b la sk u i one to , bod aj n a chwilę, ożywiały je, uszlachetniały...

Pieśni adw entow e, w m roźne w ieczory g ru d ­ niowe, pieśń o m ęce Zbaw iciela „co w zniósł na Krzyż ręce sw oje"—p o d czas w ielkopostnych, p o n u ­ rych, m arcow ych w ieczorów —rozbrzm iew ały wiel- kiem echem i jednoczyły ró żn o ro d n ą g ro m a d k ę w harm onijną całość.

W sferze ducha ludzie ci czuli się najzupełniej równym i: w szystko co św iat wzniósł, ab y ich ro z ­ dzielić na stany, na g ru p y społeczne, p o d tch n ie ­ n iem owej chwili u p adało, w p ro ch się rozsypyw ało...

N a Kresach i za Kresami.

(16)

18

Zdaw ało się, p a trz ąc na tę g ro m a d k ę ro zm o ­ d lo n ą, iż tu niem a sług i pan a, iż wszyscy są jed n ą rodziną, dziećm i T ego , k tó ry u p a d a p od brzem ie­

niem K rzyża...

Po jed n y m z ta k ic h w ieczorów , w yruszaliśm y po sp o licie na d o ro cz n ą u ro czy stość do b a b k i p o d ­ stoliny. Myśl m oja tu cofa się do w spom nień dziw­

nie daw nych, do lat 1844 i 1845.

C ztery m ile po lsk ie, lub m ało co więcej, o d ­ dzielały po siad łości d z ia d k a od siedziby podstoliny.

N iew ielką tę p rze strz e ń przebyw aliśm y dość pow oli, d z ia d e k bow iem nie znosił b ardzo szybkiej podróży: rącze, d o b rze u trzy m an e je g o cugi przy­

zw yczajone ju ż były do n a d e r pow olnej jazdy. U pły­

w ało zatem g o dzin ze cztery zanim przesunęliśm y się przez p o la rozw arte, około gajów rozrzuconych w śród rów nin, z le k k a falujących, zanim nie ukazała się naszym oczom ta k zw ana „G rabina", lase k g ra ­ bow y zasadzony, przy k o ń cu XVIII w., rę k ą p o d ­ stoliny. P o z a lask iem , ja k gdyby chroniąc się od gw aru św iata, sta ł jej dw ór, zdała od wsi Sam czyniec...

O k o lica , k tó rą p rzebiegaliśm y, był to pow iat S ta ro k o n stan ty n o w sk i, bardziej niż inne okolice W o ­ łyn ia p o su n ię ty n a p o łu d n ie, zbliżony k u po łudnio­

wym sk ra isk o m naszych w odozbiorów , świecił roz- ległem i łan am i zbóż w ielorakich; a że tam właśnie przebyw aliśm y dział wód, g ru n t przeto coraz w ię­

cej staw ał się falistym . N a p ochyłościach wzgórz częstych, lecz niew yniosłych, ro zp o starły się lasy i lask i z brzóz i dębów złożone. Im dalej ku p o łu d ­ niowi te m w iększe legły gaje, te m okazalsze i g łęb ­ sze, chociaż nigdzie n iep o d szy te dro b niejszem i k rze ­ wy, św iecące w szędzie to niw ą leśn ą to kwieciem

(17)

19

pól blizkich. Gaje spraw iały w rażenie p a rk ó w w sp a ­ niałych... C zysto w nich, p rze stro n n ie było, cien isto , zielono, zacisznie, ale i gw arno n iek ied y od śpiew u p tak ó w , od piosenki p astuszków , często sm u tn ej, lecz często i swawolnej, w esołej, od śm iechu szcze­

reg o zbierających jag ody , lub spieszących o zm ierz­

chu dnia wiejskich chło p ak ów z k oń m i n a p a stw i­

ska, na nocne przy stad zie czuw ania, g d y to bies p łata ni kiedy ludziom figle...

„G rabina", chron iąca siedzibę p o d sto lin y od wichrów i m roźnych zawiei, u k azu jąca się, to zni­

k ająca poza tym lub owym gajem , „N ap ó ln ik iem ",

„S iekierzyńcem “-—w reszcie u k azała się oczom n a ­ szym, n a lew o od gościńca; z d a le k a w praw dzie, lecz w całej rozciągłości. Z daw ała się jeszcze dość odległą, gdy w yraźnie zarysow ała się długa, czarna linia drzew: to aleja lipow a, dłu g a n a k ilo m etr, m o ­ że i więcej, łącząca „G rab in ę14 a więc i b ram ę wjazdową z gościńcem .

Aleja, rów nież ja k lase k grabow y, ja k w szyst­

ko, co tu ujrzeć m ieliśm y, p rac a dłoni, z a p o b ie g li­

wości, energii, m rów czego tru d u sędziw ej m atro n y . Jeszcze chwila, dwie, jeszcze m ały w ysiłek opasłych cugów , jeszcze je d e n , d ru g i w ysiłek fan - tazyi woźnicy, k tó ry z dziw ną w erw ą k la s k a ł z b i­

cza, i im bardziej zbliżał się do celu podróży, tem to klaskanie staw ało się głośniejszem , tem w w ięk ­ szą finezyą odbyw ało się... I zw racaliśm y z w ięk ­ szego gościńca na lew o, w aleję lipow ą.

G ościniec podążył k u okolicom południow ym , k u laskom i w zgórzom coraz w eselszym , k u polom , w odom , i w ioskom coraz bardziej śm iejącym się, ku odległem u o kilk anaście k ilo m etró w M iędzybo- żowi, gdzie niedaw no, ta k jeszcze b ardzo niedaw no,

(18)

20

w zam eczku, g órującym nad granitow em i brzegam i rzeki, płynącej do P o n tu , m ieszkał—otoczony h a re ­ m em — basza, co słuchał rozkazów pady szacha a sam w g ro zie i posłuch u trzy m ał całą tę okolicę...

G ościniec p o b ieg ł w k ieru n k u p rostym , my go żegnaliśm y n a rozdrożu. K a p liczk a z czterech słup­

ków i d aszk u złożona, w k tó re j sta ł z drzew a cio­

san y p o są ż e k św. Ja n a N epo m u cen a, d rogow skazem n ieja k o była dla przejeżdżających w śród ciem nych nocy i zim ow ych zawiei.

D rogi się ta m krzyżow ały.

O p ró c z gościńca, k tó ry szerokim pasem za­

kreślił linię ku daw nej rezydencyi baszów, oprócz zw rotu aleją lipow ą do dw oru podstoliny, w praw o bieg ła d ro żyn a do p ob liskiej w ioski, S em erynek, w owe la ta n a d e r głośnej na tem sta re m pograniczu O to m ań sk iem ... W owej w ioszczynie, w bardzo wy­

niosłym dw orze, z jeszcze bardziej w yniosłą bram ą, ongi m ieszk ał p. P io tr C zeczel, noszący ty tu ł s ta ­ ro sty , słynny z po lo w ań i z balów , k tó ry ch ro zgło­

sem niegdyś brzm iała okolica.

M oja pam ięć do dni polow ań rozgłośnych już nie sięga: lecz zachow ała jeszcze echo balów s ta ­ ro sty , a jeszcze bardziej utkw iły w m ej myśli w spo­

m n ien ia p o g rze b u sta ro sty , gdy podczas zwykłych w tam ty c h o k o licach bezdroży, n a przełom ie zim y i w iosny, w ieziono n a w ozach um yślnie k u tem u zbu­

dow anych cały o rsz a k pogrzebow y, składający się przew ażnie z tłu m n eg o k o n d u k tu duchow ieństw a.

W ozy niezw ykłe, a przynajm niej echo licznych o nich opow iadań, w ybornie w mej dziecięcej pam ięci utkw iły, chociaż rzecz się działa jeszcze na począt­

k u ro k u 1843...

(19)

Ze „C zeczeIow skie“ p o lo w an ia i b ale cieszyły się rozgłosem , p rzekraczającym g ran ic e prow incyi, a naw et kraju, św iadczą w iadom ości o nich dość szczegółow e jak ieg o ś tu ry sty , an g lik a, um ieszczone w czwartym pono d z iesiątk u la t XIX w iek u —w R e v u e B r i t a n i ą u e .

A nglik pi-zedew szystkiem podziw ia polow ania.

Mają one dla niego coś wielce o ry g in aln eg o , n ie ­ zwykłego: i nic dziw nego, jeżeli się przyp o m n i, że rzecz się działa w pierw szych trz e ch d z ie siątk a ch lat XIX w., k ied y jeszcze dw ory i dw orki, naw et ludzi m iernej fortu ny, roiły się od tłu m u sług o ró żn o ­ barw nej liberyi, kied y jeszcze sp o ty k a n o dużo fan- tazyi, gdy chciano i um iano się bawić...

Ludzie ow oczesni odznaczali się n iep o sp o litą m ocą sił ducha i ciała, w szystko co czynili, czynili z zapałem niezwykłym , w szystko u nich wypływało z głębin i u spo so bien ia n a d e r p o g o d n e g o . G orycze w ielorakie niezatruw ały znać jeszcze owych u m y ­ słów, więc i o ch o ta do pląsów była szczerą, i ró w ­ nież w tan iec, ja k i na dzika lub zw ykłego sz ara k a , szło się z dziw nie pogod n ym anim uszem .

W nukow ie i praw nukow ie już p o d o b n o te g o nie p o trafią. Zadużo żółci i innych tru jący ch p ie r ­ w iastków w siąknęło w ich dusze a h o ry zo n ty p o ­ godne już nie roztaczały się nad ich k o leb k ą...

Aleja lipow a niezbyt szerok a, cienista, nieco wężowato wijąca się, długim to re m b ieg ła k u d o ­ m ostw u pani podstoliny. P od sk lep ien iem lip w y­

niosłych rozlegały się zwykle k la sk a n ia z bicza, ta k bow iem woźnice przybyw ających pow ozów m ieli w obyczaju zapow iadać przyjazd now ych g ości. Jeszcze z g a n k u dom u nietylko dojrzeć, ale n aw et d o m y ­

21

(20)

22

ślać się nie m ożna było now ych przybyszów , a już z alei d o b ieg a ł odgłos zręcznych figlów sztuki fur- m ańskiej. P o sp o licie po owych o d głosach k lask an ia niedość, iż dow iadyw ano się o przyjeździe nowych gości, lecz n iek tó rzy ze starej dw orskiej służby u- m ieli naw et odgadyw ać k to przyjeżdża. W sztuce o d g adyw an ia doch o d zo no n iek ied y do biegłości niezw ykłej; ucho ich w praw ne praw ie nigdy nie za­

w odziło.

O h o —sz ep ta ł sta ry Jan, lokaj od p ół w ie­

k u — pew nikiem n ik t to inny, ja k te n Grześ z D e r­

kacz, sta ry nied o łęg a, bicz m a z kłaków , klaszcze zw ykle ja k baba... N iem a ja k fu rm an starościń ski, z S em ery n ek , szczególniej daw ny, albo z K litny, naszej pani W aleryi, lub p a n a N um y Ł epko w skiego, z Ł aho d yniec, to p an ie te g o ten , aż m iło posłuchać...

bęc, bęc!.. A lbo ja k p an W alery z Żołobnego, kiedy sw ą czw órką zaw inie, to d o p iero huknie z bicza, a odg łos idzie po całej g rabinie... Poznaję go zawsze po jed n e m klaśnięciu, chociaż się tu rzadko p o ­ kazuje...

U w agi sta re g o J a n a m ilkły p ospolicie gdy staw ała n a g an k u niespo d zian ie p o sta ć wyniosła, ale ja k a ś zaw iędła, nieco po n u ra, sztyw na, jak b y m arso w ata, rej w odzącego w stajni k oniuszego Zbrożka: zaliczał się on do przedniejszych sług d o ­ m u. Znał się n a koniach, ich przym iotach, narow ach, no, rozum ie się i n a k lask an iu z bicza. Nie pozw a­

lał służbie k reden so w ej ro b ić żadnych uw ag w za­

k re sie swych specyalnych w iadom ości i zajęć.

Zapew ne i nasz przyjazd byw ał p oprzedzany p ro g n o sty k a m i czerpanem i z ech ow ego klaskania, gdyż najczęściej już w g a n k u lub sieni w itała nas pani dom u, na sch od ach zaś sta ła cała służba i te n lub ów z gości, k tó ry c h tam nigdy nie brakow ało.

(21)

23

Dom podstoliny z aleją lipow ą, z lask iem g r a ­ bowym , k tó ry długą ścian ą osłaniał sta rą siedzibę, z k aplicą, w suniętą nieco w lasek , a w itającą przy ­ byszów u bram y, z licznem i oficynam i, co się ro z ­ biegły na znacznej p rze strz e n i p o za dw o rem i nosiły każda oddzielną nazwę, z o g ro d em zam ykającym jedn ą połać dziedzińca, po dczas gdy lase k d ru g ą zamykał—tw orzył ja k b y o ddzielną dzielnicę w ioski, odbiegł od niej dalek o... P o trz e b a było p rzeb iedz przestrzeń niem ałą, z głów nego n a d ru g o rzęd n y przejść dziedziniec, k tó ry tw orzył obejście dla o fi­

cyn, m inąć jeszcze bardziej p o za dw ór w sunięty folw ark i całą ciżbę zabudow ań g o sp o d a rsk ich , gum na, obory, aby w reszcie do w ioski dójść. W ieś m iała wcale inny d o stę p i wjazd do ulic swych i siedzib. T o od dalenie w szakże p o zo rn em tylk o b y ­ ło... O ile p rze strz e ń oddalała, o tyle nici ciągłego sto su n k u i sy m p atyi w ew nętrznej łączyły w ieś z dw orem ; ścieżki jed no czące nigdy nie zarastały chw astem niechęci lub o b o jętn ości.

N ietyiko w spólne in te re sa przyczyniały się do ich wydeptyw ania; poczucie obow iązku i obyczaj łączyły dwa te różne życia w iejskiego ognisk a.

W szystko ta k się składało: daw ne tra d y c y e i ty siącz­

ne, m aluczkie, n a p o z ó r nic nieznaczące spraw y i urządzenia obyczajow e p o trz e b ę sto su n k u ciąg łego w ytwarzały i ustalały.

Nie pracow ano nad tem , ja k się nie p racuje nad ustalaniem sto su n k u w uczciwej rodzinie m ię­

dzy ojcem a dziećmi: sto su n e k sam się nawiązyw ał, trw ał, był czem ś zw yczajnem , pow szedniem ; nie dziw iono się m u, ja k się nie dziw iono, iż tarc za słońca codzień spieszy n a sp o czyn ek d o głęb in g ra ­ bow ego lasku a nazajutrz w yłania się z p o za o g ro ­

(22)

24

dów, z p o z a dalszych horyzontów , gdzie świeciły białe szeregi c h a t w ieśniaczych.

Zanim ro zp atrzy m y się w śród w iejskiego obej­

ścia i dw oru, zanim w ejdziem y do je g o izb niezbyt obszernych, rzućm y o k iem n a p rzeszłość pani tego dom u.

P o d sto lin a , K ata rz y n a ze Sław ków R otharyu- szow a, ja k zaznaczyliśm y na pierw szych k a rta ch tych w spom nień, przyszła na św iat w połow ie w ie­

k u XVIII, a naw et p o czątk i jej życia sięgnęły nieco w stecz p o za połow ę. M ierny sta n szlachecki tworzył p o d śc ie lisk o jej og n isk a rodzinnego. S tarszą była w rodzinie i dość późno o p uściła skrom ne progi do m u ojcow skiego, by się sta ć m ałżonką zrujnow a­

n eg o ju ż nieco m atery aln ie, dość m łodego jeszcze w dow ca, k tó ry w szakże św iecił niknącym blaskiem daw neg o m ienia.

P o zn anie się z w dow cem było przypadkow e.

S tało się to około ro k u 1777. Tę d atę w idzia­

łem w yrytą n a jej ślubnym pierścieniu.

W szystko działo się ja k w bajce starych p ia­

stu n e k , lubo opow iad am tu rzecz najzupełniej p raw ­ dziw ą, o p a rtą n a trad y cy ach rodzinnych.

P rzyszła p an i p o d sto lin a, a wówczas jeszcze p a n n a c h o rą ż a n k a p arn aw sk a, w raz z m atk ą o d b y ­ w ała ja k ą ś po dróż; n iedłu g ą w praw dzie, bo w o k o licy sąsiadującej z niem i, ale za dni jesiennych, p o d ro g ac h złych, m o stach chw iejących się, groblach w ązkich i śliskich od ciągłej słoty.

Z epsucie się pow ozu uzupełniło niew ygody, p rzy k ro ści podróży, gdy zaś nie znaleziono stosow ­ nej do w ypoczynku g osp o d y , gdzieby m ożna było

(23)

przeczek ać reperacyę pow ozu, w ytw orzyła się k lę ­ sk a praw dziw a dla k o b ie t znużonych i strw ożonych...

G ospody do godnej, choćby nieco czystej, nie było wcale. W sąsiedniem w szakże, tuż p rzy g o ś ­ cińcu, m iasteczku, W erbie, w zam eczku, otoczonym fosą i wałami, m ieszkał n iesta ry wdow iec, lubiący żyć wesoło, pod sto lim tytułow any, Ł u k asz R o th a - ryusz...

E poka sa sk a ciągłych b iesiad , zdaw ało się, już ustąpiła z w idow ni życia, zryw ano z istn ien iem bezm yślnem , lecz te zm iany n a d e r pow oli rozw ijały się. Bywały z a k ątk i, i to p o d o b n o n ierzad k ie, d o ­ kąd niełatw o zdołały się p rzed rzeć p rąd y inne, le p ­ sze... Do W erby n a W ołyniu, w pow iecie K rzem ie­

nieckim , one znać nie p rzed arły się były. O d ran a bow iem do nocy, od zm ro k u do św itu, praw ie co ­ dziennie grzm iała tam k a p e la , n a zam eczku, strz e ­ lano z m oździeży, w znoszono to asty , gdy dni u ro ­ czyste nadchodziły, lub go ść się zdarzył. O uroczy­

stości i g o ścia łatw o w szakże było: więc zam eczek w eselem wciąż brzm iał.

I wina, i p rochu zużyw ano m oc w ielką. P ierw ­ sze lało się s tru g ą do sp ra g n io n e g o g a rd ła b iesia d ­ ników, za p ośred n ictw em pu h aró w olbrzym ich, o różnych k ształtach , dziś tru d n y ch do opow iedzenia.

M iałem n ie k tó re z nich w ręk u , gdy ju ż od lat w ielu nieużyw ane w sk arb czy k u spoczyw ały i, zaiste, dłoń dziecięca z tru d n o śc ią unieść je m ogła... S p o ­ tykałem i ta k ie , co ro zm iaram i zdum iew ały, że je d n a k nie m iały p o d staw y —p o staw io n em i być nie mogły: należało je więc wychylić do dn a, lu b cis­

nąć o ziem ię, a wówczas zaw arto ść zalać by m ogła całą izbę, była bow iem garncow ą... w ychylano ją przeto ... P roch p su to przy tych libacyach wcale

J * 5

(24)

26

hojnie: tow arzyszyły to a sto m w ystrzały. P a n dom u p o sia d a ł n a zam eczk u w łasną załogę, niegdyś licz­

ną, ale w ów czas do d w u d ziestu ty lk o konnych zre­

duko w an ą... U łani ci niezaw sze przy libacyach je d y ­ nie strzelali: w daw niejszych nieco lata ch widziano ich z p o d sto lim w K o n fed erack ich B arskich szere­

gach, gdy walczyli p o d Tyńcem i L an ck o ro n ą.

T akim to był ów wdow iec, p an n a zam eczku, do k tó re g o podw oi zak o łatały zd rożone k obiety . Przyjął je rad o śn ie i gościnnie.

Było ich dwie: m a tk a i có rk a. P a n n a K a ta rz y ­ na, acz dw u d ziestą o śm ą w iosnę liczyła, odznacza­

ła się z g ra b n ą w ielce p o staw ą a n aw et i p ię k n o ­ ścią, k tó re j ślady o wiele d ziesiątków la t później jeszcze sp o strz e g a n o . O p ró c z p ięk n o ści rozum w niej przed ew szy stk iem uderzał.

P a n zam eczku k azał spiesznie napraw iać p o ­ wóz, a ty m czasem zagrzm iały m ury od hucznej za­

baw y. S ło ta spro w ad zała gości p o d dach, gdzie wciąż się baw iono; o prócz przybycia przy p ad k o w eg o chorążyny napływ ali i inni, zwykli biesiadnicy.

T rzy dni n ap raw ian o pow óz i trzy dni b iesiada trw ała. S k o ro je d n a k , po nap raw ien iu pow ozu przy­

go d n i g o ście odjechali, w ysłał p o d sto li p od ich dach dziew osłębów , p ro sząc o rę k ę tej, k tó rą do jeg o siedziby p rz y p a d e k sprow adził...

W k ro tc e p o te m grzm iały znowu w ielkim h u ­ kiem m oździeże n a w ałach W erby. P o d sto li w p ro ­ w adzał m łodą m ałżon k ę do sw ego dom u. Chw ila to była, zaiste, u ro czy sta a b ło g a w n a stę p stw a dla owej rodziny... P o d sto lin a całem sw em długiem ży­

ciem dow iodła ja k znako m icie obow iązkom sp ro stać um iała, ja k po zgonie m ęża m ajątek , najzupełniej zachw iany, ocaliła; liczną a n iele tn ią dziatw ę od

(25)

27

biedy o chroniła, w ychow ała, na stan o w isk a sp o łecz­

ne w prow adziła; a w reszcie, w ytrw ałą p racą, z re sz ­ te k zniszczonej fortun y w ytw orzyła m ienie d o s ta t­

nie, zapew niające b yt k ażd em u z dzieci...

Pożycie m ałżeńskie p o d sto lin y trw ało la t k ilk a ­ naście, Bóg je ubłogosław ił liczną dziatw ą. Gdy la ta p an a na zam eczku, w W erbie, m iały się ku schyłkowi, a działo się to w p rz e d o sta tn im d z ie sią t­

ku lat XVIII w., naw iedzać g o n ieo m ieszk ały liczne niem oce. Pasm o życia zbyt w esołego rw ać się i p lątać zaczęło; w szystko w skazyw ało, że nić żyw o­

ta ku końcow i się ma: dłuższego w ątk u, p om im o w ysiłku, n ie p o d o b n a było wysnuć...

R atow ano się m in eraln em i w odam i. O db yw an o podróż zagranicę, do w ód, d o uczęszczanego już niem ało od w ieków K arlsbad u . P o d ró ż z W erby do K arlsbadu odbyw ano w sposób, o jak im tera z n ik t nie m arzyłby naw et. O dbyw ano ją, rozum ie się, swemi końm i, ale przytem z licznym ta b o re m p o ­ wozów i furgonów , z kucharzam i, z ciżbą sług i z ośm nastu zbrojnym i ułanam i k tó rz y tw orzyli e s k o rtę bezpieczeństw a. P o d ró ż do K a rlsb a d u z W erb y n a W ołyniu, leżącej o ja k ie m il trzy n aście n a w schód od Lwowa, trw ała sześć ty g o d ni. P o d sto lin a ju ż i wówczas rozw ijała en erg ię w ielką, acz p rzejaw iającą się ze sp o k o jem i ta k te m , rząd n o ść niezm ierną, zapobiegliw ość g o sp o d a rc z ą , k tó re to p rzym ioty później stały się dźw ignią jej prac: z n iem i ta k wiele w życiu d o k azać zdołała.

Przykładem jej rządności są rac h u n k i najszcze- gółow sze z podróży K arlsbad zk iej, k tó re p row adziła przez cały ciąg w ędrów ki ta k długiej, iż sam o z a je ­ chanie i po w ró t zabrały około trz e ch m iesięcy. W archiw um rodzinnem , w głuchem , w iejskiem u s tro ­

(26)

28

niu zachow ano je d o tą d . Służyć on e m oże kiedyś b ę d ą dla bad aczy ja k o m ate ry a ł d o dziejów o b y­

czaju; dla nas zaś są jed n y m z rysów p o staci tej, zaiste, n iep o sp o lite j w zak resie sto su n k ó w n ietylko niew ieścich.

P o d ró ż K a rlsb a d z k a nie p rzy n io sła rad y k a ln e ­ g o w yleczenia. O ile długo dopisyw ały po d sto lem u siły, w śród gw arn eg o i zdrow iu n iezby t sprzyjającego sp o so b u życia, o tyle nagle g asnąć zaczęły i zgasły praw ie niespodzianie.

Za dni rozpoczynających o sta tn i dziesiątek lat XVIII stu lecia zgasł p a n zam eczku w W erbie... W p o sę p n y w ieczór styczniow y o sta tn i raz zagrały m oździeże n a wałach... Z egnano o rsz a k pogrzebow y o d p ro w ad zający ciało zm arłeg o do m ogiły.

T en co za życia d a le k im był od ascetyzm u, u m ierając, p rag n ął, by go złożono w klasztorze m nichów żeb raczego zak o n u , w pod ziem iach k oś- cio łk a O O . K apucynów , w S tary m K onstantynow ie.

S tało się w edle woli. C iało tam odprow adzono, bez w zględu iż od W erby m iejscow ość to była dość o d ległą...

W óz żałobny otaczała liczna, o siero co n a rodzina.

O p ró c z żony i syna z pierw szego m ałżeństw a, wi­

d ziano siedm o ro dziatw y m ałej z pow tórnych ślubów:

c z te re c h chłopców i có rk i trzy. N ajstarszy z ch ło p ­ ców sz e sn a stą w iosnę zaledw ie rozpoczynał, czy też i te g o nie liczył—re sz ta to drobiazg... O b o k wdowy i sie ro t szli dom ow nicy, rezydenci, szła i załoga zam eczku, owi ulani, k tó ry c h w idzieliśm y ja k po sześć ty g o d n i sp ędzali n a k u lb ace e sk o rtu ją c p o ­ w ozy do K arlsb adu. N ieśli oni sw e lance, lecz już p o raz o statn i.

(27)

29

S k o ro p o d ziem ia k lasz to rn e g o k o ścio łk a p o ­ chłonęły tru m n ę ich w odza, a n iegdyś w sp ó łto w a­

rzysza m ocow ań się orężnych b a rsk ic h rycerzy, z a ­ rów no ułanom , ja k i rezy d en to m , rzeczyw istość s ta ­ nęła w swej w ielm ożności przed oczym a.

F o rtu n a zm arłego, o d d aw na zachw iana, ru n ąć już wówczas m usiała. S p o strz e g ł to z a stę p dom o w ­

ników i w w ielki płacz uderzył. D ach och raniający ich przez la t w iele—znikał nagle. S to su n k i dom ow e zm ienić się m usiały i rzeczyw iście zm ieniły się.

Ułani, sk o ro zam k n ięto drzw i grob ow ca, już w net na dziedzińcu kościelnym skruszyli swe k o p ie, lance, i z płaczem ruszyli w św iat szeroki. Je d e n tylko, co starszym w śród nich był, p o zo stał ja k o dom ow nik na długie la ta w śród rodziny zm arłeg o . W idziano go później, znacznie później, ja k g asł w bardzo sędziwym w ieku u jed n e g o z synów d aw ­ nego sw ego chlebodaw cy... C oś ta k , niby cień, niby coś p o śred n ieg o m iędzy m g listą rzeczyw istością a legendą, przesuw a się w mej pam ięci (około r. 1844) ów dow ódca załogi zam eczku, m ocno zgrzybiały, dogoryw ający, w m ałym dw o rk u w Radziw iłów ce, w Berdyczow skiem , gdzie był szczupłego ob ejścia w ład­

cą niezależnym . Syn daw n ego chlebodaw cy—W oj­

ciech R otharyusz, człow iek n iem ałeg o se rc a — o taczał go opieką, troskliw o ścią, zam k n ął m u w reszcie p o ­ wieki.

P odobnie ja k do w ieku XIX p rzetrw ał ów jedyny żołnierz z zam eczku w W erb ie, nazw iskiem Turski, przetrw ała też i lanca o s ta tn ia —znać nie- w szystkie skruszo n o n a owym p o g rze b ie. M iałem ją w mej dłoni, w pierw szych dn iach po zgonie p odstoliny (w r. 1852). P óźniejsze losy drzew ca

(28)

30

pa m ią tk o w eg o nieznane. O b o jętn o ść, niew iadom ość zap ew ne w ydały je na zatracen ie.

Z gon m ęża był chwilą w ielkiego przełom u w życiu późniejszej m atro n y . Nie spo dziew ano się, iż p rze trw a przeło m , iż zeń wyjdzie zw ycięsko... P rz e ­ w idyw ania złow różbne zawiodły...

P o z o sta ła sam a z siedm iorgiem m ałych dzieci, z fo rtu n ą zrujnow aną, z in teresam i zagm atw anem i.

Ju tro dla niej, dla dzieci, m głą szarą było otoczone, zdaw ało się, że z rozb icia nic unieść nie zdoła, nic nie ocali dla dzieci i sam a się ugnie p o d naciskiem życia tw ard eg o ... S tało się w szakże inaczej. S am o tn a k o b ie ta zdołała starczyć za wielu, zdołała praw dzi­

w ie m ęsk ą, żelazną n iejak o d łonią ująć ste r spraw dom ow ych. U jęła k ie ru n e k z en e rg ią niezłom ną, ze św iado m o ścią z a d an ia ciężkiego i już go od tąd w cale z rą k swych nie w ypuszczała. S te r spraw d o ­ m ow ych w jej rę k u był d ro g ą sk u te c z n ą do w ybrnię­

cia z interesów .

W erb ę z zam kiem sprzed ała, sp rzed ała też i in n e p o siad ło ści stopniow o, oględnie; w prow adziła o d raz u po zgonie m ęża w ielkie oszczędności, zm ie­

niła s to p ę życia—wyższą na inną, szlachecką, ale d o sta tn ią . Zaledw ie p a rę la t upłynęło a już całą re fo rm ę sto su n k ó w dom ow ych przeprow adziła.

Sum m y o trzy m an e za d o b ra po k ry ły długi i jesz c ze p o z o sta ł k a p ita ł, k tó ry włożyła w nowe, d o g o d n e nabycia. K upiła w innej zupełnie okolicy, n a p o g ran iczu P o d o la, p a rę w iosek, Sam czyńce i D e rk a cz e z o k ru ch pozo stały ch po u padłej fo rtu n ie ? i ta m urząd ziła now e swe życie, tam w ychow ała dzieci, tam je w yposażyła i w św iat w ypraw iła, tam p ra c ą w ielo letn ią zdob y ła d o s ta te k i spokój.

(29)

31

Nowe, in ne życie zaszczepiła n a in n em polu, n iejak o n a now inie, k tó ra bujnem żniw em w yn ag ro ­ dziła jej ciężki znój...

O sta tn ie sześćd ziesiąt la t życia to o k res nowy w istnieniu tej rządnej, rozum nej niew iasty, o k res pełny sp o k o ju i pom yślności... S po k ó j i p om yślność sobie jed y n ie zaw dzięczała, w łasnej pracy, energii, rozum nej rządności. N ieszczęście jej nie zm ogło.

W yższa nad w szelkie ciosy losów , wyszła z z a p a ­ sów z przeciw nościam i m ocniejsza i tryu m fu jąca, aby za dni sędziw ej, długo letn iej sta ro ści używać dobrze zasłużonego spoczynku... Sam spoczy nek był u niej p racą, bo w łaściwie nie o p u szczała aż do zgonu ste ru g o sp o d a rstw a i interesów : g d y już nie m ogła do w szystkiego d łon ią d o tk n ą ć się, się ­ gała bodaj m yślą, a ta jej myśl, aż do k o ń c a życia, na każdej, by najm niejszej spraw ie p iętn o swe w y­

ciskała.

T ak ą przeszłość m iała sędziw a m atro n a, w i­

tająca na g a n k u swej siedziby, o ile p o ra ro k u na to pozw alała, przybyw ającego „ p an a b r a ta “... B rat to jedyn y a ukochany, zaw sze od la t w ielu d o rad ca, jedyny w spółpracow nik jej znoju ciężkiego przy dźwiganiu sp lą ta n eg o b rzem ienia in teresó w . D o ­ kładał on tu nie dłoń, lecz dośw iadczenie swe m ę­

skie, acz m łodszy znacznie, d o k ład a ł w iedzę p raw ­ ną i wytwarzał owo uczucie, nieraz w życiu n ie­

zbędne, że się nie je s t sam otnym ...

Stary dw ór tej n iep o sp o litej n iew iasty nie był obszerny, chociaż w ielekroć m ieścił w sobie tłu m n e k o ła rodziny, sąsiadów , znajom ych, co zaś w ażniej­

sza nie liczył w śród swych izb ani jed n ej zb y tecz­

nej, m niej p o trzeb nej, zbudow anej d la k o g o ś, na-

(30)

32

p o k az, nie dla siebie. W zniosła go ona, podobnie ja k w szystko, co ów d om o taczało. Przybyw szy z zam eczku w W erbie, z a sta ła p u stk o w ie n a nowej siedzibie, i na tej p o d każdym w zględem „now inie"

w szystko od p n ia zm uszoną była w znosić i dźwigać...

Z życia daw nego, z siedziby daw nej wywiozła tylko część sk a rb c z y k a rodzin n ego , obrazów k ilk a z k a ­ plicy i w reszcie to , co za sk a rb cen ny świadczyć m o gło—prześw iadczenie, że z życiem zbytkow nem , n ieo p atrzn em , by najw iększe zasoby w yczerpującem , zerw ać stanow czo i nazaw sze należało.

W szystko w jej dom u i otoczeniu o urzeczy­

w istnieniu te g o prześw iadczenia mówiło, w szystko tch n ęło p ro sto tą , pow agą, ładem , na ślad zb ytku nic nie nap row adzało: zdaw ało się, że św iat go w cale nie zna, bo p an i do m u nie znała. N iegdyś—

przed d ziesiątk am i la t—w yrzekła się go, i ślubu u m iark o w an ia, w m ilczeniu złożonego, święcie przez życie długie dochow ała...

Sąsiedzi jej, bliżsi, dalsi, ch ętn ie wznosili d o ­ m y m uro w ane, z p o zo ram i pałacyków , z obszerne- mi salonam i, z w yniosłem i bram am i; ona, wzniósłszy w ygodny, drew niany bu d y n ek , wcale niew yniosły, o siedm iu izbach, na tem p o p rz e sta ć p ostanow iła i p o p rzestaw ała. Ściany m oże ta m i rozszerzały się—

ja k chce p o e ta —lecz objąć w szystkich kół ro d zin ­ nych, p o d te n d ach często przybyw ających, nie zdołały. Z latam i za ciasno się stało... W ięc, nic nie dobudow ując, w znosiła oficyny w m iarę p o trz e ­ by w iększe, m niejsze, aż z nich, p o za dom em , na oddzielnym p lacyku cały niby ry n ek pow stał o to ­ czony oficynam i ró żn eg o m iana. N azyw ano je: „wiel­

k a " , „m ała", „N osow ica"... N a śro d k u placyku w zno­

sił się d ąb, k tó ry tam był n ajstarszy m przybyszem .

(31)

Pioruny go opaliły, burze k o n a ry starg ały , lecz on zawsze dum nie szczyt ob nażony z liści wznosił, na szczycie zaś b ocian gniazdo swe m iał. W śród gości, którzy na owym placyku, w oficynach, ty go dniam i nieraz gościli, i te n bocian g ościem był, a dum nym mienić się m ógł, gdyż siedzibę p o siad ał najw yższą

W nętrze dw oru odznaczało się zadziw iającą p ro sto tą. C zystość, p o rząd ek , ale też b ra k w szyst­

kiego, co byłoby obliczonem na ja k ą ś szczególną wygodę, a trąciło m iękko ścią. Zdaw ałoby się, i słusznie, że zam ożna, przy tem stu le tn ia praw ie k o ­ b ieta m a praw o do szczególnych w ygód, do w ypo­

czynku, do jak iejciś ciszy niezw ykłej, w śród d o m o ­ wego gw aru.

Nic p od o b n eg o tam nie sp oty k an o : żadnej bo- ków ki, żadnego g ab in eciku zacisznego, gdzieby w ciągu d n ia w ypocząć m ogła pani dom u. W szystko ta k zawsze było ja k b y wciąż czuw ano. A że do czuwania w praw iać się lubiono, św iadkiem k o g u t, k tóry w śro d k u do m o stw a m iał swą siedzibę. K to w dom u nie nocow ał, nie m ógł naw et dom yślać się obecności czujnego p ta k a .

W przedłużeniu sieni głów nej do m u sp o ty k a ­ no coś, niby alkow ę ciem ną, przech o d nią, gdzie—

praw dopodobnie w k latc e zam k n ięty —■ przebyw ał kogut, spełniający funkcyę excytarza. B udzika w całym dom u nie posiadano... O k ilk a k ro k ó w dalej poza tą alkow ą ciem ną, na k o ry tarzu , p rze b ieg a ją ­ cym tylną część do m o stw a i dzielącym go na dw oje, stał w szafce wyniosłej z e g ar stary, g dań sk i, z k u ­ kułką. W ybornie wywiązywał się on ze sw ego p rz e ­ znaczenia, ale, widocznie, zam ało te g o było. K o g u t uzupełniał, czego zeg ar nie zdołałby do k o n ać.

N a Kresach i za Kresami.

33

Cytaty

Powiązane dokumenty

teresowanie nim przekroczyło rozmiar grupy zaprzysięgłych miłośników (bo taka, z całą pewnością, wyłoniła się już pod koniec lat 50., po ukazaniu się Dziury

Przecież wszędzie i (jo) każda mama Każdy tata i (jo) chce tak samo Żeby dziś na całym świecie Mogły żyć szczęśliwe dzieci Mogłam małą być Japonką Co ubiera się w

t, nIedzielę odbędzie się w Lublinie dalszym cl,,1OI obrady zJazdu "Obo%u rowane przecfwko akcJi Dmo'Wsklero n' cla telfo termfnu do 30 czerwca 1937, iWletkl ziazd

Powyższą historię słyszałem w czasie wycieczki po Kielecczyźnie, zorganizowanej w ramach odbywającej się w dniach 19 i 20 czerwca w Kielcach sesji dziennikarzy zajmujących się

Wpływ klasy stropu na dobór obudowy wyrobisk ścianowych 57.. Współpraca obudowy

Nie podejmuję się w niej także omówienia historii kate- gorii oryginalności i jej związków z pojęciami „geniuszu” i „górno- ści”, nie jest więc również

wały na dystans Poety wobec takiej postawy. 130), nie w ym ieniając źródła swej wiedzy, wyjaśnia, że Etruskowie „z przym rużeniem oka traktow ali naw et bogów

Historia środowiskowa Zagłady, zmieniająca się obecnie pod wpływem inspiracji płynących z obsza- ru badań posthumanistycznych i przyrodniczych 14 , przynosi zestaw nowych