• Nie Znaleziono Wyników

Ideale wiary, cnoty, I miłości i swobody!

O bodaj-to m ieć młode, c z y s te je s z c ze serce! T o j a k m uszla z d a le k ie g o m orza. W niej k a żd a ran a p erłą; w niem k a ż d y niepokój ideałem — rzu ć g arść b ło ta do ta k ie g o serca, po jed n ej m arzeń god zin ie b ę ­ d ziesz m iał b łoto w dyam ent zk ry szta lo n e . Ś w ię ć się, św ię ć się, w iek u m łody!

A c h , że b y ście w ied zieli, ja k j a sk ry sz ta liłe m s ło ­ w a C yp ryan a! A m ieszkałem z niem i całe sześć m ie­ się c y p ra w ie samnasam, w śród g ó r i lasów . P o k o c h a ­ łem się w A s p a z y i; nie b y ła to ow a m arzycie lsk a, bez- celn a m iłość, nie b y ły to ow e sn y i tę sk n o ty za niepo- znauem uczuciem , owo b łą k a n ie się po ra z p ie rw szy zbudzonego n apływ em g o rę tsze j k r w i serca. N ie , ja kochałem w y ra ź n ie mego b ra ta i tę p o stać z obrazu, k tó ra p rze c ie ż istn ia ła, ckociażem je j n ig d y nie w i­ d ział. M iałem p o ję cie na u czu cia moje, m iałem i p rzed ­ m iot p ojęcia, ty lk o jed n ego rzu tu oka b rak ow ało . C zasem byłbym dosiad ł k o n ia i ku dom owi pop ęd ził n ie c ie rp liw y , ale c z ę ś c ie j— co mi po tem spojrzeniu! ja koch ałem A s p a z y ą , k a p ła n k ę szczęścia, p iękn ości, ro ­ zumu! S zczę ście , p iękn ość i rozum, to b y ła m iłość moja. P ie rw e j ży łem tem , co mi samo p rze z się z ż y ­ ciem n ad p łyn ęło — te r a z ro ztw o rzyłe m ch ciw e rę ce i sięgałem na w s z y s tk ie stro n y po m arzenia, po ob jaw y, po w iedzę. P ie rw e j, g d y co nie b y ło ukochaniem mo- jem , to m ijałem bez u w agi, bez m yśli; p ierw ej św iat mój b y ł najcu dn iejszym za iste św iatem , a le św iatem m aleńkim , św iatem od k tó re g o odpadła dla mnie w nie- b y ło ść ca ła je g o re sz tu ją c a masa; te ra z n ic obojętnem , n ic czczem , te ra z z w s zy stk ie g o j a muszę coś w ziąć, m uszę w y cisn ą ć ch w ilk ę przyjem n ości, za ję cia , nauki,

- 81 —

a je ś li nie, to dopiero ciskam z oburzeniem i odzna­ czam sobie uczuciem w strętu , gniew u, p ogard y. A m ar­ tw e g o n ic niem a dla mnie. D o s ta ł mi się ś w ia t now y, św ia t drugi, zupełny; w ię c w s z a k p raw d a że k o ch a ­ łem A sp a zyą ? M nie się zd aje, że w te d y koch ałem ją n a jw ię ce j, n ajp raw d ziw iej. bo w t e d y ,; i ty lk o w ted y, n ib y p tak . co w s zy stk ie p ió ra do lotu rozw in ie, niby o kręt, co w s z y stk ie ża g le na w ia tr pom yślny rozpuści, ja rozw in ąłem w s z y s tk ie w ła d ze m ego ducha, rozp u ­ ściłem w szy stk ie is to ty mojej ż y w io ły , i leciałem i p ę ­ dziłem w nieskończoność, w nieskończoność!... O. j a w te d y n a jw ięcej A s p a z y ą kochałem !

IV.

J e d n e g o dnia, b y ł to d zień lip ca, ale ju ż ku w ie ­ c zoro w i schodzący, duszny, b ez słoń ca i bez burzy, c ię ż k i j a k niebo, g d y deszczem z a p ła k a ć nie m oże, a co­ r a z n iżej, coraz ciem niejszem i i p ełniejszem i chm uram i ziem ię n a cisk ać musi. Grdybym w dniu tak im b y ł spo­ k o jn ie z założon em i ręk am i ch c ia ł sied zieć, to b y mi b yło p ie rsi ro zsad ziło ; w ie d zia ł ju ż o tem p o czciw y B a z y l, mój n a jd a w n ie jszy je s z c z e z la t dziecinnych znajom y, a te r a z w ięcej to w a rzy sz, niż słu ga. W p o ­ godę nie p y ta ł się o m nie, le c z na sło tę za w sze s ta ­ ran n ie ko n ia o b rzą d ził i w szy stk o do o kulb aczen ia p rzy g o to w a ł, bo niem ylnie po skończonej p rac y sia d a ­ łem na m ego biegu na i d alej w g ó ry , w lasy; te g o dnia je d n a k m iałem inn y ce l podróży. N a p oczcie s ą s ie ­ dniego m ia s te czk a m usiał b y ć dla mnie lis t z domu, ju ż od dw óch tyg o d n i czek a łem go z n a jw ię k s zą n ie c ie r­ p liw o ścią, a za w sze darem nie! M ój k a r y S okół, ja k g d y b y w ie d z ia ł o tem, sa d ził najp osu w istsze k ro k i n a jró w n iejsze go galopu, a j a ta k się u kołysałem , że mi cugle z r ą k w y p a d ły . J e ch a liśm y lasem , g ęsto ść d rzew p rzejm o w ała r e s z tk i n ie c zy ste g o ś w ia tła , n a ­ około b y ła ty lk o , ja k to się często zd a rza, ow a w id na ciem ność. W te m niesp odzian ie g a łę z ie ja k ie g o ś d rze ­ w a z szelestem łam ać się za c z ę ły , coś p arskn ęło, s y ­ knęło. d w ie źre n ice d zik ie g o żb ik a ja k d w ie k rw a w e is k r y za ś w ie c iły i tu ż p rzed łbem końskim z łoskotem up adły. N im zd ą żyłem p om iarkow ać, co to b y ć m ogło,

~ 83

-już mój S o k ó ł z a r ż a ł p rze ra źliw ie , w bok się rzu cił i poniósł mię, ja k szalony.

_ P o z w ie s za n e nad gościńcem d łu ższe d rzew k o n a ­ my b iły m ię w tw a rz , b iły m ię w oczy — ła tw o mogłem o pień k tó r y g ło w ę sobie ro zb ić. C ó ż tu czyn ić, moi państw o? O to że b y śc ie w ie d zie li, z c a łe j s iły na w ię ­ k s zy pośpiech gw izn ąłem S o k o ło w i, a potem p rz y tu li­ łem się do je g o m ięk k iej g rz y w y , ja k d ziecię do n a j­ w y g o d n ie jsze j poduszki, i m yślałem : „cha! niech sobie le c i g d zie chce i p óki chce mój S o k ó ł.“ W ię c te ż S o ­ k ó ł le c ia ł, a mnie le c ia ły p rze z g ło w ę różn e obrazki, ro id ła , w sp o m n ien ia— a ż n a d le cia ły i sło w a C y p rya n a w ow ej p am iętnej nocy słyszan e. D o p ra w d y , zdało mi się, że nie p rze z porów nanie, a le r z e c z y w iśc ie , w i- domie, osobiście z p rze s trz e n ią się ścigam . B y ło to ja k ie ś d ziw n ie m iłe uczucie; p rze strze ń u c ie k a ła p o za mnie czarnym potokiem u su w ającej się zpod koń skich k o p y t ziem i; p rze strz e ń tu ż obok mnie b ie g ła dwoma rzęd am i ciem nych, d ziw a czący ch , olbrzym ich postaci; p rze strze ń w y ś c ig a ła m ię w g ó rze w ie lk ą z rozpiętem i sk rzyd ła m i chm urą, k tó re j d obiedz n ig d y nie m ogłem , k tó rą za w sze ja k b y ducha p ta k a w id zia łe m p rzed so ­ bą. A ch! pow iadam wam . że to b yło p rześliczn ie! G w izd n ą łe m ra z je s z c z e — S o k ó ł nie b ie g ł, nie le c ia ł. S o k ó ł ch yb a sw oim mocnym p rzyśpieszonym oddechem w c ią g n ą ł w sieb ie b a jeczn ą m iejsca odległość, g d y ż n ag le u c ie k ły p o stacie-o lb rzym y, u cie k ł ptak-chm ura, zo s ta ł ty lk o p rzestw ó r bez gra n ic, b ez przedm iotu, bez tła , a le p rze stw ó r g ło śn y św iszczącem koło uszu po­ w ietrzem i b ijącem i o k a m ien isty gru n t podkow am i, p rze stw ó r ro zja śn io n y od spodu rzęsistym gradem isk ie r, k tó re w p rzelo cie łą c z ą c się prom ieniam i, tw o - r z y ły czasem n ib y łam an ia się ja k ie jś ogn istej fa li, a z jed n ej i z dru giej stron y ta k ciem ny, t a k ciem ny, że ch yb a św ia ta nie b yło. W te m n a g le w y sk a k u je m asa czarna, ogrom na — to góra, ale d aleko —- na tej g ó rze łun ą b ije godna tego k rajo b razu pochodnia — mo­ że w ybuch wulkanu?... ot, ju ż blizko... nie, to nie w u l­ kan, to gm ach ty lk o c a ły w płom ieniach, a m ury gru

— 84 —

be ja k czarn a sia rk a o d b ija ją n ie p rze jrzyste m i k r a t a ­ mi. od tej ze w s z y stk ic h okien ra ż ą c e j św ia tło ś c i. C z y gm ach się pali?... N ie — to ja k a ś u czta zapew n e, bo m ię n ib y d źw ię k m u zyk i za le c ia ł, n ib y g w a r lu d zk ich głosów , a le S o k ó ł tem okropnem rżen iem b o le ści i trw o g i, co to j e k w ik ie m końskim n a zy w a ją , z a g łu s z y ł w szy stk o . P oczu łem d rg n ięcie ca łej sk ó ry je g o , mo­ k re p ła ty cie p łe j p ia n y p a d ły mi na rę c e i na czoło, zn ać b yło, że s ił n o w ych d obyw a. C h ciałem w s tr z y ­ m ać— ż a l m isie zro b iło k a re g o , le cz g d z ie ż tam w s tr z y ­ m ać podobna? S zarp a liśm y się p rze z ch w ilę, a le d w ie te g o d okazalem , że gdym ch cia ł w t y ł za w ró cić, on na- bok s k r ę c ił i znow u b ie g ł s trza łą . A w ię c e j m oja niż je g o b y ła w tem w ina. P rz y zn a m się, że lubiłem ow ę tab un ow ą n iesforn ość i n ig d y go od ty s ią c z n y c h n ie o d zw yczajałem n arow ów , bo mi ja k o ś b y ło p rzyjem n iej pohulać na tak iem sam owolnem i d zik iem stw orzen iu, m ilej popróbow ać się, lub ja k d nia ow ego p o szaleć z t a ­ k ą sw obodną i n ie u g ię tą n atu rą, n iż m ieć ty lk o c ią g le posłuszne mej w oli narzęd zie. Z r e s z tą trzech r z e c z y pew n y b yłem — nóg S o k o ła że się nie p otk n ą, p opręgu siodła, że nie pęknie, sie b ie sam ego, że n ie spadnę i że g d y zech cę, bez szw an ku ch o ćb y w n a jw ięk szym p ę ­ dzie na ziem ię ze sk o czę .

T ym czasem p rze z c a ły dzień n a b rzm iew a jące chm ury coraz g ęściej z b ija ły się po niebie; p r z e c ią g ły h uk grzm otu ro z le g a ł się i k o n a ł długiem , ponurem echem . O d ch w ili do ch w ili, b ły s k a w ic a z a p a la ła p ół w id n o k ręgu i gasła; g orącość ja k a ś cię żk a , d usząca w y p e łn ia ła p o w ietrze, a le żaden w ich ru p ośw ist, ż a ­ dna deszczu k ro p la n ie u lż y ły obłokom , n ie o d ś w ie ż y ­ ł y ziem i. S p o jrzałem dokoła: góra, zam ek, św ia tła , w s zy stk o ja k b y się w ziem ię zapadło i zn ikn ęło bez śladu. G d z ie sz ła droga, ni d op atrzeć, ni dom yśleć się n aw et. W tem , c h ra p liw y i n atężo n y oddech d ru ­ g ie g o kon ia ucho m oje u d e rzył. Z w ró c iłe m się na p ra ­ wo i rozezn ałem w śród ogólnej czarn ości ja k ą ś cz a r- ność m ocniejszą, p raw ie do cieniu m ojego podobną,

— 85

-g d y ż m iała ta k ż e k s z ta łt lu d zk ie j, na koniu sied zącej postaci.

— Z drogi, z drogi! — o zw a ł się g ło s pew ny, ro zk a zu ją cy , le cz m ięk k i, ja k g d y b y się z p ie rsi niedo- rosłe go m łodzień ca w y d o b y ł.

— A z k tó re j i na k tó rą , mój n ie w id zia ln y to w a ­ rzyszu? — o d rzekłem bardzo w eso ło .— W d zię czn y m ci będę, je ś li mi to p ow iesz, g d y ż w ła śn ie zd a je mi się, że zb łą d ziłe m troch ę.

Z a m ia st odpow iedzi, u słyszałem mocne św iśn ie- nie p rę ta i sm agnienie, k tó re na łeb S o k o ło w i padło, a potem śm iech p rzy c ię ty , w y z y w a ją c y i sze le st niby d łu giej sza ty , k tó r a m ię w p rzelo cie le k k o n a w e t zbo- ku m usnęła.

Z e rw a łe m się na strzem ionach, ja k g d y b y m m ógł b y ł i sam dow idzieć i stać się w idzialnym .

— Cha! k ie d y tak! — k rzy k n ą łe m — w ię c te r a z mnie z d rogi, mnie z d rogi precz!

I w te jż e ch w ili ow ładnąłem Sokoła, co się z ż y ­ m ał i w y g in a ł, p o to czyłem nim ja k d zieckiem , j a k w ł a ­ sną rę k ą , ja k m yślą moją; n ie zastan o w iłem się co chcę uczyn ić, co zrobię? ty lk o in sty n k to w n ie czułem p o trzeb ę ciśn ięcia się na p o p rzek tem u szaleń cow i, choćbyśm y w e w zajem nem sta rc iu w s z y s tk ie ko ści mo­ g li s tr z a sk a ć sobie. M ój k a ry o d g ad ł zam iar, r o z ją ­ trzo n y w ła sn ą obelgą, lep iej, zupełn iej zjed n o czył się z chęciam i mojemi; w s z y s tk ic h m uskułów s iłę n a tę ż y ł i w sp ió ł się n ib y do p rzesk o czen ia n a jw y ższe j b a rje ry . le cz n a g le długim w ężem rozd arło się niebo, piorun, trz a sk , b lask, jedno oka m gn ienie— czy w y rozum iecie, ja k to w s zy stk o b yło p ręd kie, ja k niespodziane? A ja k to trw a długo!... Jam j ą w te d y u jr z a ł po r a z p ierw szy.

T a k je st, po ra z p ie rw szy ujrzałem p rzy jednym W ysku pioruna. I n a jp ierw za lśn iła mi ty lk o je j tw a rz h lada a cudnie piękna; r e s z ty p ostaci d ow id zieć nie m ogłem . P am iętam , że targ n ą łem koniem , że później on mną targ n ą ł." że niep ojętym dziw em u trzym aliśm y się oba. a le ja k się to stało, ja k im sposobem w k ró tc e zrów n ałem się z n ią i p rzy je j boku koń w k on ia s a ­

— 86

-dziłem — te g o d ziś je s z c z e sob ie w y tłu m a c zy ć nie m ogę.

D łu g o je ch a liśm y ta k obok sie b ie w n ajgłęb szem m ilczeniu, ty lk o ju ż w ich e r z ry w a ć się zaczyn ał; k ie - d yn ie k ie d y znow u ś w is ta ł w p o w ietrzu ów p rę t do b ie ­ gu n a g lą cy , ale p rzynajm n iej nie m ojego na ten ra z w ierzch ow ca. I owszem , zn ać b yło, że ciem na p o stać k o b ie ty chce m nie praw em p rostego w y śc ig u u p rze ­ dzić. L e c z n ie z Sokołem ta k a sp raw a: mój S o k ó ł w y c ią g n ą ł się stru ną p rzy ziem i i na k r o k p rzego n ić się nie d ał — i p ęd ziliśm y oboje, a ty lk o z ruchu i ze słuchu m iarkow ałem , że po kam ien iach lub po piasku, że po zagon ach , lub po łą k a c h p lu sk a ją cy ch w ilg o cią . N a k o n ie c d ro ga w gó rę się podniosła i galop n aszych koni o c ię ża ł troch ę. T o w a rz y s z k a m oja z n a jw ię k szą n ie c ie rp liw o ścią k ilk a r a z y sy k n ę ła , a mnie się zdało, że poza nami tę te n t ja k iś sły c h a ć było.

— N ie — nie! a b y te ż oni mnie n ie dościgną! — p o w tó rzy ł k ilk a k ro tn ie ten sam g ło s śm iały a w d zię ­ czny, k tó r y mi się zp oczątk u głosem m łod zień ca w y ­ d aw ał, i nie w iem c z y za je g o pom ocą, c zy za pom ocą o stro g i na d łu gość sz y i k o ń skiej ciem na p o sta ć w y s u ­ n ę ła się przedem nie. D e sze z ju ż w te d y la ł stru m ie­ niam i. b ły sk a n ie ustało, nie w id ziałem nic a nic doko­ ła, tylko' mi w śród czarn ych ow ej nocy obrazów św ie ­ c iła ja k b y cza ro d z ie js k ą sztu k ą dokładn iej w pam ięci o d b ita tw a rz tej k o b ie ty , a tw a rz sam a b ez innych czło n k ó w ciała, b ez za o k rą g le n ia n a w e t w p ełność w y ­ datnej g ło w y , tw a rz ja k b y z srebrnej ta r c z y k s ię ż y c a w y k ro jo n a na tle zu p ełn ie b ezb arw nego nieba.

C z y ż j a ch ciałem j ą gonić? to S o k ó ł mój gon ił p rze c ie ż — gon ił, i gdyśm y u szczytu g ó ry stanęli, k o ­ p yta je g o o bruk za d zw o n iły . R o ze zn ałem ja k ie ś z a ­ łam y murów, po odbiciu tę te n tu odgadłem , że się j e ­ dno i d ru gie sk lep ien ie p rzeb yw a, a ż n akon iec b rzę - k n ą ł g d zie ś łańcuch, ro z p a d ła się, m ógłbym naj sp ra ­ w ied liw iej p o w ied zieć rozp ęk ła, w zniesion a przed na­ mi m asa i niespodzian ie płom ienna jasn o ść w y la ła się z tego otw oru. D om yśliłem się ty lk o , że to b y ł ów

g o r e ją c y zam ek, do k tó re g o z innej p rzyb yłe m stron y, a le p rzek o n ać się w p ierw szej c h w ili nie m ogłem zu pełnie, t a k mię" to n a g łe św ia tło oślepiło. G d y mi źren ica nieco p r z y w y k ła do niego, u jrzałem p rzez dw óch lu d zi trzym an ą i pąsow ym o k ry tą czap rakiem śliczn ą a ra b sk ą k la c zk ę , troch ę do naszej Z i t t y podo­ bną, ale d aleko p ięk n ie jszej ra s y je sz c z e . T a , k tó ra na niej je c h a ła przed ch w ilą, ju ż zs ia d ła i zn ik n ęła, p r z y m nie zaś s ta ł m urzyn w bogatym żó łtym u biorze i n ib y na odeb ranie cu gli c z e k a ł jed y n ie .

G d yb ym się b y ł w te d y k ogob ądź ty lk o o drogę za p y ta ł, gdyb ym k o n ia sk rę c ił, gdybym w ró c ił do do­ mu!... C h a. praw da! n icb y to n ie pom ogło ju ż. M nie te ż m yśli podobne n ie p r z y s z ły do g ło w y . Z e s k o c z y ­ łem na ziem ię, M u rzyn ko n ia odebrał, a p rzy progu sien i sto ją c y z w ie lk ą srebrn ą la sk ą , żó łto i czarno ubran y szw a jcar, w m ilczeniu sk ło n ił mi się i d rzw i w sk a za ł na lew o; poszedłem na lew o i ta k cią g le nie- memi zn akam i słu żących w iedzion y, p rzeb yłem pełno salonów a zy a ty c k im zb ytk iem ozdobnych, a ż nakonrec w szed łem do m ałej p rzyb oczn ej kom naty, g d zie dwóch ch łop ców na raz, ja k o g o to w y ch do usług, stanęło.

— Co pan rozkaże?

—- J a k ie g o pan sobie ż y c z y przebrania?

W isto c ie czas b yło, że b y ju ż pi'zecie g ło s lu d zk i w y w ió d ł m ię z te g o odurzenia, w którem od ch w ili m ego p rzy b y c ia zo staw ałem . Z a p y ta n ia chłopców p rze k o n a ły mię, ż e mój sen j8st rze c z y w isto śc ią , że j a z ży w y m i ludźm i mam do czyn ien ia.

— N ic n ie ro z k a zu ję i żadnego nie chcę p rze b ra ­ n ia — odpow iedziałem im po c h w ili.— S zc ze g ó ln ie jszy p rzy p a d e k sp ro w a d ził mnie w te m iejsca, nie znam w nich nikogo, ale znaćbym pragn ął, że b y się z o b e­ cn ości mojej u sp ra w ie d liw ić i w ytłu m aczyć.

C h łop cy z zad ziw ien iem po sobie sp ojrzeli. — P rz e d kim pan chcesz się tłum aczyć? — z a g a ­ dnął jed e n z nich w reszcie.

— • P rz e d panem lub p an ią w aszą.

— 88 —

— P a n a nie m am y— odp arł z n ie ja k ą dumą sta r ­ sz y , p rze ślic zn y b ru n ecik w szkockim ubiorze, w c z a r­ nej a k sam itn ej z orłem piórem czapeczce.

— 1 pani j e s t p an ią te g o zam ku, le c z n ie n aszą > panią — p rzy d a ł drugi, m łodszy je g o to w arzy sz, j a ­ śn iejszych w łosów , ja śn ie jsz y c h oczu, ale ta k podobny pierw szem u, ja k d robn iejsze i nieco bledsze ty lk o tego sam ego o b ra zk a odbicie.

— W ię c ch c ie jc ie ż mi p ow ied zieć, c zy z panią tego zam ku będę m ógł się w id zieć?

łtz u c ili okiem na z e g a r i p ra w ie jed n o cześn ie od­ rze k li:

— Z a d w ie god zin y dopiero ma się bal za cząć . — L e c z p o n iew aż j a na balu nie będę, niech k tó r y z w a s p ójd zie i w c ze śn ie jsze w y ro b i mi posłu­ chanie.

L e d w o tyc h słó w dom ówiłem , d rzw i się o tw o rz y ­ ły i w szed ł w y so k i, chudy m ężczyzn a, c a ły czarno ubra­ ny ze zło ty m łańcuchem , k tó r y mu po zw ierzch n iej su­ kni od ram ion a ż za p iersi spadał.

— M oja p ani — r z e k ł ta k jedn otonn ym głosem , ja k g d y b y echo w nim tylk o je g o w ła sn e p o w tarzało sło w a — m oja pani p o zd ra w ia pana gościem w domu swoim; prosi że b yś z n ią d zie lił u cztę nocy d zisiejszej i p r z y ją ł j a k i sam ze ch cesz u b iór dla odm ienienia su­ k ien deszczem zm oczonych.

— P ro sz ę w im ieniu mojem — (znow uż uczułem że mię sen o garn ia, odp ow ied ziałem je d n a k z n a jw ię ­ k s z ą w św ie cie p o w agą) — z ło ż y ć za gościnność d zię ­ k i, a na r o z k a z y o św ia d czy ć posłuszeństw o.

— A zatem pan b ęd ziesz na balu i p rze b ie rze sz się? — z a p y ta ł m łodszy ch łop iec po odejściu w y s o k ie ­ go jegom ości.

■— B ę d ę na balu i p rzeb io rę się — p ow tórzyłem ja k b y z pam ięci jed y n ie .

— O c h f t o dobrze! och! to dobrze! — z a w o ła ły ch ło p czy k i i potem jeden p rze z d ru giego za czę li mi ró ż ­ ne w y lic z a ć stroje.

— 89 —

— P rz e b ie r z się pan za T u rk a. T o strój ta k i p yszn y, dyam entów na nim ty le — m ów ił sta rszy .

— P rz e b ie r z się pan za m instrela! T o n ierów n ie p iękn iej — g ło so w a ł m łodszy.

— Z a ry c e rz a , m am y zb roję le k k ą , sta lo w ą , c a łą złotem nabijan ą.

— Z a A lb a ń c z y k a , och! ju ż lep iej za A lb a ń - czyka!

— A ja pow iadam , że za k ró la z u c zty B a lt a z a ­ ra; to n ajbogatsze!

— C o te ż t y w ygad u jesz; ten pan, ta k i m łody, m iałb y się za ja k ie g o ś sta re go k róla p rzeb ierać? O t, j a w iem co on w y b ie rze , pewno sza tę le w ity ; w s za k w iesz, b racie, ow ę sza tę d o ra stają ceg o Sam uela, b ia łą z n ajcień szej k a szem irsk ie j u tk an ą w ełn y. Panu w niej b ęd zie p rześliczn ie.

— J u ż j a się przyznam , żebym w o lał ja k o u cze­ stn ik tajem n ic M itr y w y stą p ić.

I długo t a k je s z c z e p ręd k a sz ła m iędzy nim i ro z ­ m ow a i w y lic z a li w s z y s tk ie p rzep ych y, k o szto w n ości ja k b y na ro z k a z mój c z e k a ją ce , a j a do w yb oru m yśli i w o li ze b ra ć n ie m ogłem . W r e s z c ie ja k ie ś ży cz e n ie błysn ęło mi w duszy.

— C z y m acie strój daw nych G re k ó w , strój A te ń - czyk ó w ? — zag ad n ąłem n iech cący.

— Och! są, są cudne!— w y k rz y k n ę li oba i w rę­ ce k lasn ęli.

— S ą u b iory H arm od iusa i A r y sto g ito n a , ubio­ r y św iąteczn e, ze szty le ta m i w śród w ień ców blu szczo­ w ych .

— J e s t ubiór m ędrca P la to n a.

-— J e s t ubiór poety, zw y c ię z c y na olim pijskich ig rzy sk ac h .

— J e s t ubiór A lc y b ia d e s a ..

T en o statn i w y ra z u d e rzył mię. ja k g d y b y w ła ­ sna m yśl m oja w y s k o c z y ła z g ło w y i znów do niej cu­ dzym ch c ia ła w ró c ić głosem . W ra ż e n ie b yło silne, le c z te ż p rzy w o ła ło w s z y stk ie w rozm arzen iu z a w ie ­ szone w ła d z e m ojego um ysłu.

— 90 —

— N ie , n ie — odparłem dość prędko — n ie chcę pożyczon ym zb ytk iem i k łam an ą p o stacią w ita ć m iejsc ty c h pani; d ajcie m i skrom ne g ó ra lsk ie odzienie, lub w m oich w ła sn ych sukniach do niej pójdę.

S k r z y w ił się tro ch ę s ta rs z y chłopiec; m łodszy za sta n o w ił się p rzez ch w ilk ę, ale w k ró tc e dość w esoło uśm iechnął.

— Ń o, j a ci m ów ię że i ta k b ę d zie mu p ię k n ie — r z e k ł p ół-gło sem do b ra ta , i obaj w ró cili n iezadłu go z n ajw iern iej naśladow anym , ale ja k ż e w yk w in tn ym strojem ta trza ń s k ie g o górala.

P rz y w d zia łe m g o — zupełn ie dla m nie p raw ie zro ­ biony: i b ia ła n iep rzeb itej gęsto ści koszula, i p ła szc z ciem ny k o listy , i pas, i kap elu sz, i ła p c ie n a w e t z j e ­ dw abiem lśu iącego ły k a palm y uplecion e. S ta rs z y ch łop iec k ilk a r a z y pi-zeciągn ął r ę k ą po m oich w ło ­ sach, w ło s y n ig d y g ła d zie j w b o ga tszyc h i p o łysk li- w szy ch p ierścien iach na ramiona, moje n ie sp ad a ły. M ło d szy d ocisn ął z w ią z e k m ego obuw ia i noga m oja n ig d y sw ob od n iejszą i lż e js z ą się nie poczuła. O d c z a ­ su do czasu patrzyli, mi w oczy, p o ta k iw a li g ło w ą i uśm iechali się.

N a k o n iec w y b iła god zin a p ie rw sza nocy, dru ga m ojego pobytu; znów d rzw i się o tw o rzy ły , zn ów mi skin ieniem r ę k i drogę w sk azan o , zn ów od d rzw i do d rzw i, od zn a k ó w do zn ak ów p rzech od ziłem pokoje, schody, n ib y sien ie w ie lk ie , n ib y d łu g ie k ru żg a n k i, a tłum iona m u zyka p rz e d zie ra ła się zew sząd: ze ścian,

Powiązane dokumenty