• Nie Znaleziono Wyników

KSIĄŻKA PAMIĄTEK,

ZNALEZIONA P R Z E Z G A B R YE L LĘ

i cz3rteL3n.su prz37- ©g-ni/ut.

Młoda dzieczyna sta ła nad rzeką, Rzeka do morza płynęła;

Młoda dzieczyna smutnie westchnęła: I życie płynie daleko!...

D aleko płynie, z pamięci ginie, Lilije rosną nad wodą,

Biedna dziewezyna, któż j ą wspomina, Chociaż umarła" tak młodo?...

Któż się zasmuci, kto piask u rzuci, G a rść p ia sk u młodej dziewczynie? Ona kochana, już zapomniana.

A rzeka do morza płynie!...

— S ta r a p io s n e c z k a. — J a piask u rzucę, j a pieśń zanucę,

Pieśń żalu młodej dziewczynie, B o mnie kochano, mnie zapomniano,

A mnie nie z serca nie ginie!...

— N o wy ś p ie w a k. —

I.

Z m uszony do k ilk om iesięczn e go pobytu w W a r ­ szaw ie, zacząłem się sta ra ć o n a jęcie m ałej, b yle ci­ chej i w ygod n ej izd eb k i. T u mi u lica b y ła zagło śn a,

— 169 —

tam schody za w y so k ie , a ż na W a łó w ie , w porządnym choć drew nianym dw orku, zn alazłem n ak o n iec czego m i b yło p o trzeb a, w ięcej n aw et: zn alazłem , czegom so ­ b ie ż y c z y ł oddawna. N a p ię trz e dw a p o koiki od stron y ogrodu, czysto w yb ielon e, z czerw ono zap raw n ą po­ d łogą, z jasn em i oknam i, z k tó ry ch jedno o tw ie ra ło się na m ały g a n eczek , p rześliczn ie w dużej a k a c y i u w ik ła n y konary. B y ł- to cz e rw ie c w ła śn ie i bujne drzew o, cz e p ia ją c się po szybach, zielonem i g a łą z k i p rześcign ęło zrą b dachu i a ż w y że j nad domem p o w ie - ' w ało sobie. W ia t r le k k o niem za k o ły s a ł, prom ienie słoń ca ro zła m a ły się w ty s ią c e ru ch liw ych św ia te łe k i cieni, ja k a ś p ta szy n a o zw a ła się z g n iazd eczk a , ja k a ś czysto ść, spokojność. m ożna p o w ied zieć b iało ść ja k a ś duszę ow ionęła, i ta k mi się se rce rozlu bow ało w tej u stron i, że idącem u za sobą chłopcu p ierw ej k a za łe m o sp row adzen ie r z e c z y się p o starać, niż sam z gospodarzem w zględ em cen y lok alu pom ówiłem . L e c z gosp od arz, c z ło w ie k p o czciw y, nie sp eku lan t na lu d zk ie w ra że n ia , m iesiąc ta k ie g o pom ieszkania, to je s t śn ieżn e ścian y, i w o sk ow an ą podłogę, i ogródek p rzed oknam i, i a k a c y ą p rzy oknie, i słońce w oknach, i cichość, i sw obodę i śp iew sw ego p ta s zk a , zy s k n aj­ p ię k n ie js zy n ieu jętej w łasn ości, on to w szy stk o na 40 złp. m iesięczn ie oszaco w ał. Ł a tw o pojąć, że sp rze czk i nie było. P rz e d w ieczo rem zn ie śli m oje r z e c z y i sp rzę ­ ty . W p ierw szym pokoju zo s ta ł k u ferek , plasz.cz na w b itym g w o źd ziu zaw ieszo n y, buty, m ały d rew n ian y s to łe c z e k ze w szy stk iem , co mi zran a do m ycia i g o ­ le n ia p rzyd atnem b y ć m ogło, szczotk i, słow em cała proza pow szedniego ż y c ia śm ierteln ych; do d ru giego pokoiku, do tego , co to m iał okno na d rew n ian y b a l­ kon ik o tw ie ra ją c e się. i cień a k a c y i i słońca prom ie­ nie, w n iosłem dw a trz c in ą w yp lata n e jesio n o w e k r z e ­ sła, je sio n o w y zielonym suknem p o k ry ty sto lik , tw a r ­ do. le cz b iało usłane łó żk o , p ó łe czk i z k sią żk a m i w i­ szą ce p rzy ścian ie, fa jk i i duży g łę b o k i fo te l - słow em , c a łą p o ezyą dni św iąteczn ych czło w iek a , c a łą poezyą, bo sen, nauki, m arzenia. Potem , g d y się ju ż urządziłem

170

w mojej now ej d zied zin ie, zszedłem na dół. że b y z a ra z c a łą p ółroczn ą n a le ży to ść z g ó ry opłacić; zw yc za jn ie, p rzez d zieciń stw o zd a w a ło mi się, że tym sposobem zupełn iej się u b ezp ieczę w m ojej posiadłości, a ju ż mię sm utek o g a rn iał na m yśl, iż m ię co k o lw ie k oddalić

z niej m oże.

G osp od arz z d z iw ił się n ie zw y k łym pośpiechem. — Z d a je mi się, że o dwóch m iesiącach m ó w ili­ śm y d ziś ran o— r z e k ł do m nie.

— R ozm yśliłem się lepiej i w o lałb ym na ca łe sze ść zap ew n ić sobie sta łe pom ieszkan ie. W s z a k ż e pan n ic nie m asz p rze c iw temu? — dodałem z p ręd k o ­ ścią.

— A le bo to my z w y k le m iesięczną tylk o op łatę z g o ry p rzyjm ujem y.

— M n ieb y dogodniej b yło odrazu się uiścić. — N o, z re s ztą na jedno to w ych odzi... lecz,., w i­ dzi pan, mam w tern pew ien p rzesąd.

A to ja k i? c zy wolno sp ytać?

— N a jp ie rw niech się pan bardzo nie lęk a , ludzka dola, B o s k a w ola, to je s t p raw d a najlepsza, je d n a k że , k ie d y się ta k d ziw n ie zb ie gn ą okoliczn ości, sam c z ło w ie k nie w ie, czy ma w ierzy ć, czy nie w ie ­ rzy ć.

— W y tłu m a cz mi pan tę rze cz tro ch ę o b szer­ n ie j— rzek łam p raw d ziw ą cie k a w o śc ią z d ję ty .

G o sp o d arz jednem spojrzeniem od stóp do g ło w y mię zm ierzył.

— Och! t a k — r z e k ł znowu — m łody i silny, pan ma p raw o n ajle p sze śm iać się n ajgło śn iej z moich p rzy w id zeń , w szela k o d ziw n ie czasem r z e c z y na św ię ­ cie się d zieją; nie w ie rz im pan, boć b a jk a b ajk ą, p r z y ­ p ad ek p rzyp adkiem , a le za w s ze ja k o ś ze w szy stk ich lo k a to ró w , co p rzed panem w ty c h pokojach m ieszkali, ile r a z y się zd a rzy ło iż k tó r y naprzód k w a rta ln ie o p łacił, ty le ra zy... ch o ciaż się jedno d ru giego nie trzym a...

— N o cóż. ty le razy...

171 — J a k to . c zy się w yp row ad ził?

— N ie . zawsze, um arł. P ra w d a , ż e p ie rw szy b ył-to sobie w podeszłym w iek u staru szek, n iew iele mu się n a leża ło , ja k iś u rzęd n ik, p o b ierał em erytu rę i w y p o ży c z a ł sw ój k a p ita lik na pew ne, ale u czciw e, nie lic h w ia rs k ie procenta. M iałem w domu troch ę b ie ­ dy w łaśn ie, bo mi się żona rozch o ro w ała, poszedłem w ię c do niego, że b y p o ży czyć, ja k inni p o życzali, lecz jem u ta k się dom podobał, bo to i p orządn ie um iecio- no zaw sze , i bez k r z y k ó w i bez k łó tn i, że za o dstą­ pieniem k ilk u zło ty c h o p ła cił mi z g ó ry całe półrocze, i w y o b ra źże pan sobie, dw óch m iesięcy nie d ociągn ęło dobre czło w ie czy sk o , u m arł— d ok tó r p o w ied zia ł, że na w ątro b ę. P otem , w ja k iś czas p rzem ieniło się k ilk a osób, a ż nakon iec w y n a ją ł c a łą g ó rk ę ja k iś pan w y s o ­ k i, o ty ły , n ic się nie ta r g o w a ł i za ca łe sześć m iesięcy odrazu 240 zł. na stole p o ło żył. N o, i ten to je sz c ze sam sobie w inien; j a k się później p rzekonałem , g d y b y z g ó ry n ie p ła c ił, pew noby go dłużej nad m iesiąc n ik t nad sobą nie «cierpiał, bo to proszę pana kom edyant i p ijak . C zasem po całych nocach b ie g a ł, k r z y c z a ł, sam z sobą rozm aw iał, a k ie d y mu zra n a k o sz p iw a p r z y ­ niesiono, to iść do niego w ieczó r, zn a jd ziesz p ół k o sza sz k ła natłuczonego, ni mniej, ni w ięcej. B y łb y m się ju ż p ien ię d zy i lo k a to ró w w y rz e k ł, a le choć mu k ilk a ­ k ro tn ie z w ra c a ć ch ciałem kom orne, choć się prosiłem , n ic nie pom ogło — śm iał się i k r z y c z a ł, a ż te ż m u­ siało mu r a z w ty c h k rzy k a c h g ard ło za w ia ć, bo d o sta ł m ocnego zapalenia, p o ło ży ł się w sobotę po południu, a na drugą sobotę ju ż go zu p ełn ie spokojnym do P o w ą z e k w ie źli.

— T e r a z pojmuję, d laczego pan ma ta k i w s tr ę t do p ob ieran ia zg ó ry półrocznej o p ła ty — rzek łem z le k ­ kim uśmiechem; — ten drugi p rzy p a d e k z w ła s z c z a m ógł w ie lk ie j ostrożn ości nauczyć, le cz co do m nie...

— Och! co do pana, j a w cale nie m yślałem ż a ­ dnego p rzysto so w an ia robić; ten dom ek się dostało w puściźnie daw no temu. a B ó g dał, że osobliw ością b y ł ów jed e n h ałaśn ik. P o c zc iw i p o czciw ych się t r z y ­

172

m ają, b ez p o ch w a ły m ogę sobie p rzyzn ać, że zaw sze ja k a ś dobra dusza do nas z a w ita , i g d y b y tyJko o te dw a zd a rzen ia c z ło w ie k o w i chodziło, pew noby je p rę d ­ ko z u w agi w yp u ścił; a le tu ro k temu p rzeszło zno­ w u coś podobnego nas sp otk ało . P o m a rtw iliśm y się szcze rze z m oją żoną, i ona mi n a jp ie rw sza zro b iła to sp ostrzeżen ie, że się nie szcz ę ści w szy stk im lokatorom , k tó r z y na k w a r ta ł lub pół roku p ierw ej za m ieszk an ie sw oje płacą. N a w e t— pan się d ziw ić n ie b ęd ziesz, k o ­ bietom i dzieciom trz e b a czasem d ogad zać w k a p ry ­ s a c h — otóż w ięc ja p rzy rze k łe m J a g u li, że z nikim podobnej ugody nie zaw rę. C o m ie siąc c z te rd zie ś c i z ło ty ch do rę k i, in aczej w olałb ym w c ale sta n c y i nie w yp u szcza ć...

— J e ś li m a od te g o w arun ku n asza zgo d a z a le ­ że ć, to ja nie będę w c a le z p ieniędzm i się n a p rzy k rza ł, i g d y pan ch cesz ko n ieczn ie, to będę cz e k a ł n aw et, a ż sam się o nie upomnisz, ale c z y naw zajem m ogę m ieć p rzy rze czo n e odnow ienie k ilk a k ro tn ie w yzn aczonego terminu?

— O ile m ożna p rzy rze c, że się ż y ć będzie, mój dobry panie, o ile ty lk o m ożna to p rzy rzec, j a mu św ię ­ cie p rzyrzek a m . N iech się pan je d n a k bardzo n ie śm ie­ je , w szystk iem u żona winna, ma n a d zw ycza jn ie dobre serce, okropn ie j ą zw ła s z c z a trz e c ia śm ierć tej pani p rze ra ziła , a prócz te g o m ieć c ią g le ow e w iek o od trum ny p rzed ed rzw iam i, sły sz e ć ja k b a b y k o ścieln e nad g ło w ą śp ie w ają, p o grze b y, k s ię ż a , to mi się d zieci stra s zą tylk o . O statn im razem K a r o le k ledw o mi z p łaczu nie zach o row ał, a H elu sia , ch o ciaż zn aczn ie sta rs za od niego, ta k się ja k o ś w zru szy ła , że dotąd je s z c z e n iera z m atkę p łaczem obudzi i po im ieniu zm arłej p rze z sen w oła.

— P ra w d a , d ziw n y zb ie g okoliczn ości, bo s ię do­ m yślam , że ta parni m usiała ta k ż e z g ó ry c a łe p ółrocze opłacić?

— C a łe półrocze, mój dobry panie, ca łe półrocze, a w trzecim m iesiącu w yn io sła się do innego, w ie ­ cznego pom ieszkan ia.

— 173

-— C z y m łoda była?...

— M ło d ziu teczk a, n a w e t pomimo tego że drobna, d e lik a tn a ja k d ziecko w y ro słe , z d a w a ła się dosyć silna i zd row a. M ó w iła ra z H elu si, że ju ż d w u d ziesty p ią ty ro k k o ń czy, ale n ik tb y je j w ięcej nie d ał nad siedm - n aście, bo w y o b ra ź pan sobie; n iziu tk a , szczupła, b ia ­ ła, n ie le d w ie p rze zro czysto b ia ła , ja k n a jp ię k n ie jsza porcelana, i za w s ze dw a św ie że rum ieńce na tw a rz y , m yślałb y k to , że um yślnie w ym alow an e, ta k o dzn aczo­ ne, ta k rów ne. K ie d y czasem dla pośpiecbn sw oje d łu ­ g ie ja sn e w ło sy ro z d z ie liła na w a rk o c ze i ta k sp lec io ­ ne p u śc iła od sk roni po ram ieniach . a ż do stóp p raw ie, to ledw o na sta rs z ą sio strę m ojej d zie w c zy n k i w y g lą ­ d ała. a je s z c z e te ż g d y ob iedw ie na ziem i sobie siad a­ ły , g d y H e lu sia za c z ę ła figlow ać, stro ić ją w k w ia t k i— bo k w ia tk ó w pełno m usiało b y ć codzień św ie ży ch w je j pokoju — g d y ona się do niej uśm iechnęła tak im a n ie l­ skim , takim dziecinnym uśm iechem ... dop raw d y, p r z y ­ p u ściw szy, że dom się za p a lił, j a byłbym sam nie w ie d zia ł, k tó r ą p ierw ej rato w a ć. K o c h a liśm y j ą z żo­ ną, n iby trz e c ie d zieck o nasze.

— J a k się n azyw ała?

— O tó ż to je s z c z e je d n a osobliw ość, k tó re j ni­ g d y p o ją ć nie m ogłem: p o w ie d zia ła sw oje n azw isko, boć p rze c ie ż b yło do zam eldow an ia p otrzebne, ale p ro ­ s iła nas, ż e b y go nikom u napróżno n ie p o w ta rza ć i w ra zie naw et, g d y b y się k to ja k o znajom y o nią do­ p y ty w a ł, p ow ied zieć, że ju ż je j niem a. W w ig ilią śm ierci zm ien iła to p ostanow ienie, k ilk a r a z y na p ocztę w y s y ła ła naszę słu żą cą , k tó ra je j ta k ż e u p rzą ta ła w pokojach , i za le c iła że b y w puścić n a tyc h m ia st k a ­ żdego, coby się do niej zg ło sił, ale ja k p ierw ej za k az, t a k potem ro z k a z b y ł zb y te c zn y . N ik t nie p rzy sz e d ł i n ik t nie p rzy ch o d ził. Z d a je się jed n ak , że kogoś z w ie lk ie m c z e k a ła upragnieniem ; k ilk a r a z y m ów iła, że ch c ia ła b y choć na dw a dni ty lk o m ieć okna od u li­ cy, a p ierw ej to się je j w łaśn ie n ajlep iej podobało, że na ogród w ych odzą. Potem , m oże na k ilk a godzin p rzed śm iercią, p o k a za ła mojej żon ie m ały za p ie c z ę to ­

— 174 —

w a n y p a ld e c ik i prosiła, a le ta k cichym , ta k słabym głosem , że ledw o d o słyszeć m ożna było: — „ J e ś li tu p rzy jd z ie p an i ja k a , w yso k a, piękn a, b ru n etka, choćby w ro k po mojej śm ierci, sp y ta o mnie, to je j oddacie t e lis ty i p o w iecie... p o w iecie w szy stk o coście w id zie ­ li... w szy stk o co pam iętasz, H elu siu — p rzy d a ła , z w ra ­ c a ją c się do mojej có rk i, k tó ra j ą c ią g le za r ę k ę t r z y ­ m ała, a b y ła, od ty c h łe z w id ać, co je j ch yb a do se rca sp ad ały, bo oczam i ta d zie w c zy n a p ra w ie n ig d y nie p łac ze, była, m ów ię ta k zm ieniona i blada, ja k g d yb y na n ią w ła śn ie o statn ie p rz y s z ły ch w ile. „ J e ś li n ik t sp y ta ć n ie p rz y jd z ie — k o ń cz y ła ch ora z w yraźn em utrudzeniem — to c z e k a jc ie ro k drugi... je ś li n ik t zno­ wu... to b ęd zie można, b ęd zie n a w e t trz e b a sp a lić “ — a w id ać ciężarem b y ły je j te sło w a ostatn ie, bo a ż m ocniejszy k a sz e l j ą p o rw ał i d w ie duże łz y ja k zia rn ­ k a grochu po tw a rz y się sto c zy ły ... O t, mnie samemu, k ie d y sobie w spom nę tę ch w ilę i noc, k tó ra po niej n a stą p iła , to mi ta k smutno, ja k gdybym m iał z a p ła ­ k ać... B o ć proszę pana. c z y ż sposób nie p o żałow ać?... m łóde.1śliczne,,dobre ja k N a jś w ię ts z a P an n a stw orzen ie, a ta k ie samo. ta k ie opuszczone, że g d y b y nie my. to b y je j w o statn ie j c h w ili nie m iał k to dobrem słow em na

w ie k i pożegnać.

— W ię c nikogo, zu pełn ie nikogo p rz y sobie nie m iała?

— J a k panu pow iadam , ż y w e j duszy. — N a w e t w c za sie choroby?...

— O na, bo praw dę m ów iąc, nie ch o ro w ała w c a ­ le. B y ła co ra z szczu p lejszą, coraz ży w szy ch d o sta w a ła rum ieńców , o czy je j co ra z g łę b ie j za p a d ały, a le się n ig d y na nic nie s k a r ż y ła . D opiero k ie d y je j s ił ta k za b ra k ło , że ju ż sam a p rzez pokój p rze jść nie m ogła i po całych dniach p rze le ż a ła na łóżk u , lub na k a n a ­ pie, m oja p o czc iw a J a g u la p o czę ła je j o d ok to rze w spo­ m inać; ale g d z ie ż tam , i słu ch ać n a w e t nie ch cia ła . „ J e ś li to je s t ch w ilo w e osłab ien ie — m ów iła — to sa ­ mo z sieb ie ustąpi, je ś li choroba, to i d októr nie p o ­

- 1 7 5

-— A w is to c ie cóż to było?

— K s ią d z nasz znajom y, k tó reg o do spow iedzi p rzyw ołan o, p o w ied zia ł, że ja k a ś Wolno tra w ią c a g o ­ rą c z k a .

— Z a p e w n e suchoty?...

— C h a. m ogły b y ć i suchoty, a le pan nie m asz powodu lę k a ć się za ra że n ia ; k a za łe m w szy stk o w y c z y ­ ścić, w y b ie lić, m iesiąc c a ły okna b y ły o tw a rte w późną jesień , w ia tr dobrze w ydm uchał, a i ta k ju ż d ru g i ro k id zie , i pan się n a w e t n ie p ie rw sz y sprow adza; ja k ie ś s z w a c z k i p rzez p ięć m iesięcy w e t r z y po ca łych dniach i nacach tam sz y ły , a żadnej nic n ie b yło, w s z y stk ie w najlepszem op u śliły nas zdrow iu, to pan ta k ż e spo­

kojnym b y ć m ożesz.

— J e ste m nim, chciej pan w ie rzy ć , że jestem , co się t y c z y m ego zd row ia, tylk o mi cią g le na oczach ta m łoda n ieznajom a pani...

— D o b rze się za sta n o w iw szy ... po roku, ezemuż- bym nie m iał p o w ied zieć je j n a zw isk a , p rze c ie ż nie zh ro d n iark a żadna...

— Och! nie p ow iadaj pan — p rzerw ałem z ż y w o ­ ścią — bo m ię cześć ja k a ś p rze ję ła ku ostatniem u ż y ­ czeniu biednej um arłej — nie p ow iadaj pan ani mnie. ani nikomu, co b y dla próżnej ciek a w o śc i ch cia ł zb a ­ dać owe tajem n icę— je d y n y sk arb może w ie lk ie g o nie­ szczęścia.

” — P ra w d a , p raw da, św ię te p ań skie sło w a i z a ­ p ew ne u czciw e, p raw e serce p ań skie - r z e k ł nieco w zru szo n y ślu sarz, w y c ią g a ją c ku mnie sw oję zczer- n ia łą , k o ścistą ręk ę. U ścisn ąłem j ą w obu dłoniach m oich, bo mi tajem ne p rzeczu cie m ów iło, że to sz la ­ ch etn ego c z ło w ie k a rę k a .

— J e d n a k że — odezw ałem się po ch w ili m ilcze­ n ia — p rzynajm n iej ta k o b ie ta żadnego nie cie rp ia ła n ied ostatku ?

— T ru d n ob y to z pew nością za rę c z y ć ; m iała n i­ b y ty le . ile je j b yło p o trzeb a i na skrom ny p ogrzeb zo ­ sta ło się je s z c z e , ale c z y n ig d y w ięcej nie p o trzeb o w a ­ ła , c z y je j sposób ż y c ia b y ł z upodobania, c zy z kon ie­

- 1 76

czności w yb ran y, tego n ie wiem , i po w ielu dom ysłach, w nioskach, przyp u szczeniach , nic stan ow czego w y - rzecb ym nie m ógł. N a jp ie rw , ja k to ju ż panu w spo­ m niałem . całe p ółrocze za p ła c iła naprzód i nam i na za rę cze n ie naszej słu żą cej, k tó r a ju ż od k ilk u n astu la t domu w ie rn ie się trzym a; potem, codziennie ro b io ­ no je j tu na dole sp ory im b ry cze k czarnej k a w y , a c z a ­ sem w w iec zó r h e rb a ty — zre s z tą g arn u szek m leka, dw ie b u łeczk i którem i się z w y k le z p tak am i d zieliła , co dru gi dzień ta le r z rosołu ta k ż e od nas w z ię ty , m ię­ sa ledw o na ząb jeden, w szy stk o to pew n ie i tr z y d z ie ­ stu z ło ty c h nie w yn osiło m iesięcznie, ale za to św iece za w s ze m u siały b y ć w o sk ow e i n ie ra z późno w noc m ig a ły z je j okienka; k s ią ż e k śliczn ie opraw nych p e ł­ na sza fk a ; b ielizn a porządna; sukien ład n y ch dosyć, ch o ciaż n a jczę ściej wr czarnej tylk o , łub w b ia ły ch ran ­ nych ch o d ziła szlafro czk ach ; m ebli n iew iele, ale zato bardzo porządne i ta k ja k o ś rozstaw ion e, iż g d y do niej się w eszło , to c z ło w ie k m yślał, iż do salonów łnaj- p yszn iejszyc h w chodzi. W s z y s tk o p rzed śm iercią daro­ w a ła mojej H elu si, a po śm ierci tośm y zn a le ź li j e ­ szcze pismo ja k ie ś w sto lik u , g d zie ta d aro w izn a ze w szelk iem i form alnościam i pośw iad czoną b yła. Upo­ m inała że b y sp alić te rze c zy , k tó re je j do b liższeg o s łu ż y ły u żytku; j a sam ch ętnie b yłb ym w y p e łn ił to o statn ie zlecenie, ale mi có rk a n iczego tk n ą ć nie d a ­ ła , co d roższe, co now sze, to w szy stk o p o zw o lita m at­ ce w ziąć, sp rzed a ć lub p o p rzesta w ia ć do n a szy ch p o ­ koi. a le czego w y łą c z n ie chora u ży w a ła , te g o nikomu nie u stą p iia d ziew czyn in a. W y b ła g a ła sobie ja k ie ś schow anko pod strych em i tam je s t łó ż k o usłane tym ^3 samym co dla nieboszki. sposobem, k an ap a na k tórej le ż a ła bardzo często, d yw an co się na nim b a w iły w p o czątk ach , sk rz y n e c z k a z rzeczam i, k tó re do o sta ­ tniej ch w ili nosiła, i fo tel w k tórym um arła — bo to n a jd ziw n iejsza, że k ie d y p rzy sp ow ied zi k sią d z je j o bardzo b lizk ie j śm ierci p raw ił, ona zaraz się dom y­ śliła, że to ju ż ż y c ia n iew iele , ch o ciaż b y ła n ib y s il­ n iejszą i zd ro w szą — k a z a ła się u b rać M a łg o s i ja k b y

— 177 —

do trum ny w ś w ie ż ą zu p ełn ie b ielizn ę, w sta ła , p rze prow adzon o j ą p rze z pokój, sia d ła w fo te lu n a p rze c iw okna i pomimo nam ow y, prośby, rad y . ju ż w ię c e j do łó ż k a nie w ró ciła .

— I m iała p rzytom ność do ostatn iej ch w ili? — Z u p ełn ą , c ią g le p a tr z y ła ... — W te m n a g le mój g osp od arz u m ilkł, o d k aszln ął, m ru gn ął na m nie i z a c z ą ł d onośniejszym głosem m ów ić, ja k g d y b y d al­ s z y c ią g ugodnej rozm ow y:

— P ie c w c a le nie b ęd zie dym ił; j e ź l i pan u nas i na zim ę zo sta n ie, to mu b ęd zie ciepło j a k w ulu. mój d ob ry panie; na w s z y stk ie stro n y o p atrzo n e, o b le ­ pione, a z południa, to mu i w ia te re k nie d o k u czy

n aw et...

P r z y c z y n ą ta k n iesp o d ziew an ego zw ro tu b yło w e jś c ie m łodej d zie w c zy n k i, k tó ra , sta n ą w s zy p rzy sto liku , b y stre , p rze n ik liw e , d łu g ie sp o jrzen ie na tw a rz o jca z w ró c iła . Ś lu sa rz k a szln ął, k ilk a r a z y po­ su n ął k rze słe m , z a c z e rw ie n ił się i w id oczn ie p rosił 0 p o ra to w a n ie go w tern k ła m stw ie niew innem , p rze z k tó re , ja k się ła tw o dom yślałem , ukochanem u d zie c ię ­ ciu p r z y k r e g o ch c ia ł o szczęd zić w spom nienia— le c z ja w te j c h w ili inną zu p ełn ie z a ję ty b yłem m yślą.

D z iw n e w ra że n ie zro b iła na mnie ta d zie w c zy n ­ k a , co ta k d łu g ą ż a ło b ą k ilk o ty g o d n io w e j znajom ości p rz e c h o w y w a ła pam ięć. N a p ie rw s zy rzu t oka d zieck o , 1 b r z y d k ie d zieck o — śniade, chude, z w ysokiem czo­ łem , z b ladosiw em i oczym a. W dru giej ch w ili, g d y le p ie j r o z r ó ż n iłe ś d o b ieg a ją ce sw ej p ełn o ści k s z ta łty , i lś n ią c y p o ły sk na d w oje ro zcze sa n ych w a rk o c z y i b łę k it ż y ł pod p rze z ro c z y stą , d e lik a tn ą choć ciem ną k r z y ż u ją c y c h się sk ó rą — to ci w idom ie z d z ie c ię c ia w y r a s ta ła d z ie w ic a piękn a, smutna, u ro cza ja k t a je ­ m niczość — a g d y ś je s z c z e w z ro k sw ój na je j w zro k u za trz y m a ł, g d y po ty c h n ie b ie sk a w y ch św ia te łk a c h r o z to c z y ło się czarn ym płom ieniem k o ło zw ięk szo n ej źre n ic y i d ostrzed z m ogłeś z ło ta w e g o usnucia, k tó re z n a ze w n ą trz do śro d k a je j prom ieniam i b ieg ło , ja k

Powiązane dokumenty