• Nie Znaleziono Wyników

ANALIZA CAŁOŚCIOWA

III. JA I MOJA RODZINA

1.2. Informacje o historii rodziny respondenta – pytania 2, 3, 4

Lp. Kod 2. Skąd pochodzą Pani/Pana dziadkowie i pradziadkowie? Czy wie Pani/Pan, z jakich miejscowości i w jakich okolicznościach przybyli na Żuławy? Proszę opisać krótko losy swojej rodziny.

1. KP19 Staszów, to jest mała miejscowość, obecnie liczy 20 tys. mieszkańców, a przed wojną liczyła 10 tys. To jest na szlaku Kielce- Sandomierz, Busko- Opatów, na takim skrzyżowaniu. To jest taka piękna miejscowość, kochane moje miejsce (..) Ja tak tęsknię za tym miastem moim, że Malbork to jest daleko, daleko w tyle.

Może Pan coś opowiedzieć o tym mieście?

To było kochane moje miasto (wiersz o mieście). Ja byłem tam harcerzem.

Jakie to było kochane miasto, jaka tam była kochana młodzież, jaka tam była patriotyczna młodzież. A gdy przyszła ta ciemna noc okupacji, to cała ta młodzież poszła do konspiracji. Jak żeśmy mogli, tak żeśmy walczyli.

Dużo żeśmy przeszli (znów opowieść o młodzieży. Przychodzi pani G. z kawą). Jakie były to czasy. Chociaż była bieda, myśmy się wszyscy razem trzymali (opowieść o swojej młodości związanej z harcerstwem)

W którym roku Pan tu przyjechał i dlaczego?

(...) Podczas wojny byłem w konspiracji. Przez 5 lat byłem w konspiracji (opowieść o ludziach związanych z konspiracją). No i w 45’ jak się wojna skończyła (…) stało się, co się miało stać- jako żołnierz AK zostałem nazwany zaplutym karłem dzikiego Zachodu. Byłem prześladowany. Ale jakoś się udało, dzięki Bogu, przeżyć. Ale nie mogłem znaleźć pracy (…) Tu w Malborku miałem przyrodniego brata, który przyjechał tutaj w 45’

roku i pracował na kolei. I on mnie namawiał: „Kazik, przyjedź tutaj, przyjedź”. A myśmy tak z żoną, dwójką dzieci i moją matulą.

Dogadaliśmy się, ale matula nie chciała jechać na „ziemie niemieckie”.

Ale zmarła. Myśmy wtedy zadecydowali, że przyjedziemy do Malborka (…). Już miałem w Staszowie nagraną pracę, ale pierwszy Sekretarz Komitetu Bolszewików nie zezwolił. No i przyjechaliśmy do Malborka.

Dostałem pracę w kiosku Ruchu na dworcu (opowieść o pracy w kiosku).

Potem przeszedłem do NDW. Żona zaczęła pracować ze mną i córka.

71 Pracowałem do 1960.

2. SH21 -

3. AG22 A pamięta Pan może skąd pochodzą Pańscy dziadkowie, pradziadkowie?

Więc tyle wiem, że ojca rodzina wywodziła się, to znaczy dziadek mój- ojca ojciec, dziadek Franciszek Ganczewski, wywodził się z Piekła, a Piekło to jest tu miejscowość w rozwidleniu Wisły i Nogatu na początku Żuław. Babcia, jego żona Anna, było kilka sióstr Agnieszka była najstarsza, ona była tam trzecia z kolei, Anna z Szukalskich wywodziła się z Kalisza a poznali się na saksach, (…) pobrali się no i ze względów ekonomicznych, tak to gładko można by powiedzieć, a także były jakieś sprawy narodowościowe, bo się okazuje, że urodzone dzieci, więc miedzy innymi mój ojciec jako tam mały chłopiec, tam pierwszej czy do drugiej klasy (…) zaczął chodzić do szkoły niemieckiej jeszcze mi tam wspominał, że chodzili w tych kląpach, kląpy to są te takie drewniaki, nie wiem jak to w Poznaniu nazywacie, (…) więc też tam się poróżnił z jakimś chłopcem niemieckim, który go tam … a tam ten mój młodociany ojciec dzieciak przyłożył no i wynikła afera nieprzyjemna i tam żandarmi tu tego i także dziadek musiał tą swoją rodzinę czym prędzej uciekać stamtąd, uciekać z tego zaboru niemieckiego i pod zabór rosyjski, na kresy wschodnie, bo tam było tańsze wyżywienie, (…) a ponieważ przed I WŚ, to był gdzieś rok 1913, żyło się pod tym zaborem to też się tam zaczynało od zera, ale jak gdzieś tam dziadek jako Polak był gdzieś tam zamieszany w jakieś stowarzyszenia jakieś tam przeciw zaborcom, bo to jednak był jakiś opór prawda miedzy… no i ponad to, że się liczył jako pruski, niemiecki poddany, to był z całą rodziną wywieziony na Sybir, bo te wywózki Polaków to były ciągle wiecie, że po każdym powstaniu, po listopadowym, po styczniowym to Polacy byli szykanowani w ten sposób, że byli wywożeni. Więc z całą rodziną swoją trafił do Krasnojarskiego Kraju, (…) to jest tak bardziej południe Syberii nad Jenisejem, no i jako Polak skazaniec no to tam początkowo musieli rąbać tą tajgę, te lasy, ciężko pracować, a później się okazało w niedługim czasie, że babcia to była taka zręczna kobieta, bardzo sprawna i zdolna do

72

gotowania, do pieczenia, no to zaraz ją tam, taka ta miejscowa arystokracja, jak urzędnicy jacyś wysokiej rangi, (…) no to brali ją jako służącą do tego przygotowywania jakiś tam przyjęć, alkohol był w zwyczaju. Ale okazało się też, że dziadek był zręcznym też takim, który bił świniaki i robił salcesony, jakieś tam kaszanki, wędliny pyszne, no to wtedy takie już układy były, że młodzież pracowała tam przy wyrębie, synowie, a oni już tam byli pracownikami, trochę mieli lżej dla rodziny i tego. Dziadek to nawet nie tylko wyrabiał te wędliny, ale miał też upoważnienie, że skupował świniaki, tak, że mógł sobie coś tam zarobić i stał się, tam tego, kupiec gildii, jak to się tam nazywa (…). Tam, na tym wygnaniu, na tej Syberii przetrwali okres wojny tej I, (…) tylko po I wojnie to w Rosji była rewolucja w 1917 roku, bolszewicy objęli władzę, Sowieci, a Polacy się tam organizowali, co do Polski wracali, no i w 1918 roku naturalnie to też cała ta podróż to była jakąś gehenną i wielką trudnością, bo to zorganizować się jakoś, ciągle zbierać pieniądze na opłacanie. Jakiś naczelnik stacji jednej puścił pociąg dalej i dalej. Nieraz bywało tak, że młodzież musiała rąbać drwa w lesie do parowozu, ten węgiel nie wszędzie był, także drwami palili, (…) no ale dojechali do Polski, to była stacja graniczna Wołodeczno, też tam na kresach i w 1918 roku, w listopadzie, jak Polska odzyskała niepodległość, no i właśnie dziadek z tą swoją rodziną tak się jakoś tam w tym Równym przebywał, stamtąd był wywieziony na ten Sybir, no to tam zaczął, jak to się mówi, zakorzeniać. Gdzieś miał tam trochę uzbierane pieniędzy w jakiś tam sposób, że miał pięcioro dzieci, miał dwie córki, najstarsza miała na imię Maria, drugi z kolei Adam, potem Antoni, czyli mój ojciec, czwarta to była Ola, wcześniej jeszcze był Kazimierz, też syn najmłodszy, a Ola najmłodsza. No i dalej ciągnąc ten wątek rodziny ojca; w każdym razie dla tych dzieci ten dziadek tu ciężko pracował, kupił sobie jakiegoś konia, furmankę – furmanił sobie tak trochę, no to później doszedł do jakiś tam, niedaleko Równego, parę kilometrów, w takiej miejscowości Pasowszczyzna, kupił sobie kawałek ziemi i zaczął się tam gospodarzyć, a i o tych dzieciach myślał, bo dzieci dorastały to trzeba się było zabezpieczyć, jakoś tam więc kupił parcele od Czecha z pochodzenia, bo

73

tam na Kresach różne narodowości. Byli Polacy, byli, prawda, Ukraińcy, Rosjanie ci rdzenni, byli Czesi, Litwini, byli Ormianie, Karaimi, Grecy, Turcy, no różne narodowości, no i kupił taką tam parcelę i zaczął takie skromne domki budować dla tych dzieci swoich, żeby każde miało swój kąt, oczywiście takie w najtańszej dzielnicy na przedmieściu, która nazywała się Wola, to na tej Woli, na ulicy Dubieńskiej, to taki zagon był, jak to się mówi, od ulicy Dubieńskiej do następnej przecznicy, która się nazywała ulicą Kopernika. I tak z jednej strony sąsiedzi Żydzi, taka Żydówka właścicielka, a z drugiej strony od południa ci Czesi i u tego Czecha mieszkali Polacy, biedni tacy tam robotnicy, czy to jacyś przyjezdni, czy to i od tej strony Dubieńskiej, (…) a Dubieńska dlatego, że to była wylotowa droga na Dubno (…). Mój tato jeszcze w 1920 roku jako ochotnik wstąpił do armii Hallera, która z Francji też pomagała wojskom Piłsudskiego, ale to miał 18 lat wtedy i jak był tym ochotnikiem i też tam na Kijów i od tego Kijowa później brał odwrót szybko, tak że wspominał, że to były już walki takie, szczególnie ta armia bolszewicka, kawaleria, że Polacy musieli uciekać do Warszawy jak najszybciej, żeby jeszcze obronę zorganizować. W każdym bądź razie zachowało się nawet takie mało czytelne zdjęcie z tego okresu (…) i ojciec jako młody żołnierz tam na tym zdjęciu jest. No i poznał też jako młody chłopak, prawda, już po wojnie, gdzieś w latach 20., po tym pokoju ryskim w 21 roku, no to jako młodzież były tworzone takie koła młodzieży, koła przyjaciół młodzieży i jeździli po różnych miasteczkach na zabawy i poznawali sobie to życie towarzyskie, no i też z Równego pojechał do Kostopola, a w Kostopolu były dwie siostry, takie tam panienki w odpowiednim wieku, no i jedna z nich o imieniu Dońcia, Dominika, spodobała mu się i została żoną i z tego małżeństwa była następna rodzina, czyli już moja, ja jako najstarszy. No to wiem, że mama znowu, z kolei jej rodzina wywodziła się z takiego bardziej uprzemysłowionego regionu, z Radomia.

Dziadek wywodził się z Radomia, był zdolnym takim majstrem fabrycznym, no i Żydzi tacy bogatsi (…) no to go po prostu wynajęli jakby na te Kresy, w strony właśnie tego Kostopola i jako majster za inżyniera, to znaczy organizował budowę fabryczek takich, niewielkie fabryczki do

74

produkowania narzędzi rolniczych, a więc te pługi, lemiesze, brony i dostawał tam odpowiednią sumę pieniędzy (…) i mama urodziła się w takiej miejscowości koło Kostopola (…). Ale ciągle nie mieli jakiś tam zasobów pieniężnych ( rodzice respondenta) musieli żyć z pracy rąk, a też były lata kryzysowe przed wojną, szczególnie lata 30. Dopiero zaczęło się poprawiać jak był wybudowany w Polsce centralnej ten Centralny Okręg Przemysłowy, ten COP, co w tym czasie i Gdynia była budowana, (…) to już było łatwiej o pracę, a tak to było trudno i zimą, to trzeba było latem pracować ileś tam miesięcy, żeby mieć prawo do zasiłku zimowego, a jak się nie miało, to trzeba było żyć w ten sposób, że tata mój doświadczony w tajdze to ostrzył piłę taką ręczną na dwóch, siekierę, no i po lekcjach tego to z ojcem chodziliśmy na targ, na rynek, gdzie Poleszucy, prawda, tam z Polesia przywozili na furkach takie drewno ścięte, przeważnie brzoza, sosna. Brzoza, sosna to było do palenia w płytach, bo to miękkie drewno, natomiast dębina, grab, buk to twarde drewno (…). Tacy drwale, jak ja z ojcem, to umawialiśmy się, że porżniemy na odpowiednie długości (…).

Moja mama to w każdym razie była, można powiedzieć, analfabetką, bo tam wiejska szkoła w takim lesie, jeszcze tego to tam, tylko zaczęła, to trochę tej szkoły tylko liznęła, ale jak później, jak była mężatką dorosłą, to uwielbiała kino. Ojciec też tam trochę zaczynał po niemiecku, a później na Syberii się tam nie uczyli, prawda, w ogóle nie było szkół, jakaś nauczycielka trochę coś tam pokazała, jak się litery piesze i ojciec był takim samoukiem, kupował te kajety, te zeszyty takie tam, pióro – rondówki były takie – i tym piórem tam pisał, oczywiście pisał tak jak słyszał, fonetycznie, tak że z gramatyką był na bakier, ale pismo to sobie takie wyrobił, później widziałem te zeszyty zapisane, to takie wyrobione pismo było, że nawet później, jak był w wojsku, w rezerwie później, po wojnie, to nawet był pisarzem kompanijnym, ale to tam przepustki tego pod dyktando, miał wyraźne dokładne pismo (…).

A z kinem to tyle, że też było przed wojną, bardzo uwielbiali kino i ojciec, i mama, i ja; już byłem taki mały berbeć 5 – 6 lat, co mieli ze mną zrobić, jak ja jeszcze wtedy byłem bez rodzeństwa, sam tak komuś podrzucać to

75

każdy miał dzieci, to brali mnie ze sobą. Mama mnie ciągała do kościoła na roraty, na sumę, to później chodziliśmy całą rodziną, bo po sumie były zawsze jakieś lody fundowane przez ojca albo takie łódki, pływanie na łódkach takich wypoczynkowych i na nieszpory, a tak ponieważ uwielbiali to kino, no to do kina też chodziliśmy. Niedaleko mieliśmy, takie w tym Równym było kino o takich nazwach „ Dom Żołnierza” – to był „ Dom Żołnierza”, jeszcze pamiętam, że ekran, a nad ekranem, u góry takie były malowidła Grottgera z czasów powstania właśnie styczniowego. Filmy wyświetlano przed wojną nieme, czarno – białe, nieme, obok ekranu z prawej strony pianino i taki podkład muzyczny jak to się nazywa (…).

A później jak już skończyłem szkołę, chodziłem do publicznej szkoły im.

Henryka Sienkiewicza, to była męsko – żeńska; część szkoły była wyłącznie męska, a część żeńska (…). Poszedłem do szkoły wcześniej, mając 6 lat, nie 7, no bo tak mama sobie zaplanowała. Przed przyjęciem do szkoły to mnie tam przeegzaminowali, a znałem już wszystko świetnie – czytałem, pisałem, rachowałem, to mnie przyjęli bez trudności i w 6 lat skończyłem szkołę 7 – klasową, bo też startowałem do gimnazjum, ale gimnazjum było dla osadników tylko i wyłącznie dla osadników wojskowych, było handlowe, kupieckie prywatne, trzeba było dużo płacić, to dla zamożnych było żydowskie gimnazjum, było ukraińskie tak że niestety zdawałem egzamin, ale nie zostałem przyjęty z powodu braku miejsc, tak to określili, no i wcześniej poszedłem do pracy, chłopak mając ukończone 13 lat, to ja już czerwcu poszedłem do pracy. Początkowo jako chłopiec do wszystkiego, ale ta praca była w prywatnym kasynie wojskowym, 13 Pułk Artylerii, no i okazała się ciężka dla młodego chłopca praca dlatego, że gospodarz kasyna, osoba prywatna, to zatrudniał świetnego kucharz, ale pan kucharz to była persona, przychodził sobie na 9 do pracy, zarządzał kobietami, które tam pracowały w kuchni, ja byłem też do pomocy jako zaopatrzeniowiec, różne tam przyprawy jakieś, jarmuż, a to warzywa, to musiałem siadać na rower tego, jechać do miasta, przywozić i pan gospodarz kończył sobie o 18 i do domu szedł odpoczywać, a mnie zostawiał na dyżurze, a wieczorem okazało się tak…

To było kasyno oficerskie, więc pułkownik z rodziną to tak jadał

76

oddzielnie, bo miał dwie córki i żonę, to jadał na przykład posiłki w oddzielnym gabinecie, bo nie bratał się z młodszą rangą oficerami, tam porucznik dla niego to tam było niski stopień, natomiast wieczorem przychodzili tacy wiarusi, tacy weterani tacy, którzy służyli w różnych armiach zaborców dawnych, służyli i w austriackiej armii, służyli we francuskiej armii, w legii cudzoziemskiej na przykład i w pruskiej armii, niemieckiej, w rosyjskiej armii, tak że z różnych zaborców byli w rangach kapitanów, majorów, no to przychodzili wieczorem, bo to tacy byli, że tam domu specjalnie nie zagrzewał, a oni grali w karty, w brydża przeważnie, no i w bilard. Bilard był ich ulubioną grą, były duże stoły bilardowe i duże bile z kości słoniowej, każda miała wartość 10 zł przedwojennych, pamiętam, no i te kije, no i do tych kluz celowali te bile.

No i popijali sobie, zamawiali jakieś koniaki, prawda, jakieś wódeczki, przekąski, no i moim obowiązkiem było spełniać życzenia, to znaczy przeważnie zamawiali, ja musiałem to przynieść i zapisać w kajecie, a oni to jak otrzymywali pensję, to temu gospodarzowi płacili, no to jak sobie nieraz pograli dosyć długo to nie dość, że do północy, ale to nieraz była godzina i 1 w nocy, i 2 w nocy, i nawet do 3 nieraz świtało. Tam zmęczenie ich ogarnęło i poszli spać, czy tam czego, czy niektórzy tam zostali gdzieś tam w fotelach, a ja musiałem ciągle zostawać, a rano już być na nogach, bo rano taki chłopiec, jak ja od piekarza, z piekarni przynosił pieczywo w takich koszach, takie kosze wiklinowe były, świeże bułki, chleb, ja musiałem to pokroić, tego, przygotować śniadanie dla tych młodych poruczników, podporuczników, którzy szli na zajęcia z żołnierzami i śniadanie już mieli o 7, czy przed 7 nawet. Musiałem mleko dopilnować, żeby zagotować, zrobić tam kakao, kawę, czy tam herbatę i w piecu musiałem palić, to trzeba było popiół wynosić i palić w piecach tych kaflowych, i na 8 przywozić dla kucharza te różne warzywa, i przyprawy teraz przygotowywać do obiadu, musiałem ubrać białe kitle i do stołu ponakrywać, (…) no i później to, co kucharz przygotował to musiałem za kelnera, prawda, przynosić te jadła, a zawsze ich było kilkudziesięciu. Do tego nieraz były też bale takie tam, kotyliony, nie kotyliony, jakieś przystrojenie ścian – to wszystko na mojej głowie i ja

77

już byłem taki wycieńczony, że no dosłownie chwiałem się na nogach (…) i czułem jakąś taką krzywdę swoją osobistą, bo jak dostałem wynagrodzenie, to pan gospodarz policzył, że ja miałem jedzenie pod dostatkiem, a ja ze zmęczenia jeść nie mogłem, i dostałem wynagrodzenie 5 zł za cały miesiąc, a wiedziałem, że dniówka robotnika z łopatą to wynosiła 2,40 zł. Pamiętam, że na przykład kino – normalny bilet kosztował 90 groszy, a zniżkowy 50 groszy. Ja na szczęście później pracowałem w budynku kina, w firmie takiej u innego pracodawcy, to tam miałem jeszcze większą zniżkę, także zrozumiałem, co to jest wyzysk człowieka przez człowieka, że ja byłem wyzyskiwany. No i ojciec mnie jednak mówi, że młody koń nie uciągnie jego długo, także po iluś tam miesiącach podziękowaliśmy temu gospodarzowi i innej pracy szukałem.

A wieczorem w domu ja bardzo uwielbiałem książki i czytanie, szczególnie Sienkiewicza, „Ogniem i Mieczem”, czy tam „Potop”, to znowu w domu to był taki zwyczaj, szczególnie zimą, że mężczyźni:

sąsiedzi, ojca tam koledzy, przychodzili na karty grać w tysiąca, a kobiety znowu szyły, to coś reperowały, to coś pióra darły, a ja znowu zobowiązany byłem jako lektor do czytania książek na głos, tak że czytałem im te wszystkie wydarzenia historyczne, to też słuchali chętnie, nieraz to nawet ci karciarze milkli i nie licytowali, a tam coś posłuchać, jak jakiś fragment ciekawy. No a znowu takie moje chłopięce zabawy, to na przykład popękane fajerki pamiętam, że u nas to była taka płyta z takim jeszcze wmurowanym zbiornikiem żeliwnym emaliowanym, gdzie była woda gorąca na mycie naczyń, czy tam się grzało do kąpieli, a kąpiele to w baliach, później w baliach takich blaszanych jakiś tam wyższych, wodę najpierw nosiło się ze studni i w koromysłach, nie wiem jak to w poznańskim nazywano, w takich nosidłach, takie drewniane tu na kark, na barki, zwisające łańcuszki z haczykami i dwa wiadra napełnione i się niosło to lżej było nieść i się nie porozlewało. Później, z postępem czasu, przed wojną z tych studni to były automaty na wodę, że dwa grosze się wrzucało w szparkę i wtedy moneta spadała, można było nacisnąć rączkę i równe dwa wiadra wody się wylało i też na tych nosidłach się nosiło tą wodę. Światła elektrycznego też nie było początkowo, tylko takie

78

tam kopciłki albo lampy naftowe, lekcje się odrabiało na taborecie i tego trzeba było czyścić i tam później tej nafty nie było, bo to ciężkie czasy wojenne, okupacja, to się tam do benzyny dolewało oleju, soli się sypało do tych maszynek, bo tak wybuchała ta, zawsze tam jakieś gazy i tam wybuchały, i tam szkło mogło się rozprysnąć, i o pożar było łatwo, więc tam trzeba było uważać, a później to znowu karbid, karbidówki robiono takie tam (…) od kolejarzy się to przyjęło (…).

Ja przedtem to tym kasynie, to trafiłem na lepszego pracodawcę, to był Polak z urodzenia. Nazywał się Szczęsny Białkowski i była firma taka techniczno – handlowa. Handlowaliśmy i wyposażeniem łazienek – wanny, umywalki, tam te różne rury, kolanka, armatura, materiały budowlane jak cement, tam cegła. Mało tego – dostarczaliśmy tam też materiały budowlane na forty budowane takie na granicy wschodniej.

Polacy jeszcze przed wojna spodziewali się, że jednak ten sąsiad wschodni nie jest bezpieczny, to budowali te forty, ale te forty były jeszcze albo nie ukończone całkowicie, albo ukończone, a nie były obsadzone żołnierzami, albo obsadzeni to nie mieli jeszcze tego sprzętu, uzbrojenia, amunicji, tak że tam w niektórych miejscach trwały walki, niekiedy nawet po dwa dni, ale takie ogromne.(…). Zaraz pracowałem najwyżej do godziny 19, z przerwą nawet jakąś na obiad i otrzymałem pierwsze wynagrodzenie od

Polacy jeszcze przed wojna spodziewali się, że jednak ten sąsiad wschodni nie jest bezpieczny, to budowali te forty, ale te forty były jeszcze albo nie ukończone całkowicie, albo ukończone, a nie były obsadzone żołnierzami, albo obsadzeni to nie mieli jeszcze tego sprzętu, uzbrojenia, amunicji, tak że tam w niektórych miejscach trwały walki, niekiedy nawet po dwa dni, ale takie ogromne.(…). Zaraz pracowałem najwyżej do godziny 19, z przerwą nawet jakąś na obiad i otrzymałem pierwsze wynagrodzenie od

Powiązane dokumenty