• Nie Znaleziono Wyników

Język, czyli Rousseau, Sheridan i „źródło”

Każda w y p ow ie dź autora obejmuje pew ien tajemny element, niew ypow iedzialne słowo, coś, co przypom ina cichy morfem tak p o d s ta ­ w ow ej kategorii, ja k przeczenie czy pytanie, a którego znaczeniem j e s t objawiać: „Niech wiedzą ”. Przekaz ten wyciska s w o je piętno na wszystkim, co napisane: j e s t w nim ton, dźwięk, mięśniowe, gardłow e napięcie...

(R. B a rth e s , B arthes p a r B arthes)

P ow róćm y do N ietzschego.

N ietzsche schodzi do piekła z p oczuciem tego, iź kryje się tam wiedza potrzebna żywym i że wiedza piekielna jest bardziej przydatna człow iekow i niż wiedza n ie b ia ń ­ ska. P rzypom ina w tym B l a k e ’a („Gdy przechadzałem się w śród ogni piekielnych | . . . | ” — pisze angielski poeta na pocz;\tku swej infernalnej p rzygody), choć sam widzi się w roli O dyseu sza. W iedza piekielna nie polega na chłonięciu n a u k p o daw anych przez nauczy ciela, nie jest w iedzą po siad ającą sw oją kanoniczną, obow iązującą p o ­ stać i zespół reguł, które po w yuczeniu zap ew niają d y s ­ p o z y c y jn o ść w iedzy w każdej sytuacji. W iedza ta nie jest stabilna, statyczna ani nie autoreprodukuje swoich procedur; jest zm ien n a, dialektyczna i w każdej sytuacji form ow ana jest od nowa. Pow staje na pokrętnej drodze ro zm ó w i dyskusji, a jej zapisem nie jest zwarty lo gicz­

ny w yw ód, lecz konw ulsyjnie w y krzy w ion e i niepełne

zdanie. Nie w yk ład, lec/, d y spu ta, nie traktat, ale a f o ­ ryzm są w y z n a c z n ik a m i wiedzy piekielnej. W piekle nie m ożna więc być, udać się tam tylko raz po to, by z o ­ stać p ouczonym ; należy tam byw ać, m ieszkać, n ie u s ta n ­ nie je od w ied zać, by móc być świadkiem dysput i z a p i­

syw ać p ojaw iające się sentencje. „I ja byłem w piekle, j a k O dyseusz, i będę tam je s z c z e często bywał; [...]”

(F. N i e t z s c h e : W ędrowiec i je g o cień. Przekl. K. D r z e ­ w i e c k i . W a rs z a w a 1910, af. 40 8)

W iedza, której model je s t konwersacyjny, jest tworzona na żyw o, z dala od zacisza pracow ni a kadem ickiej — N ietzsch e nie m ógł nie d o cen iać tego parady gm atu ch a ra k te ry s ty c z n e g o dla o s ie m n a ste g o wieku. Wśród p a n teo nu filozofów , którycli debatom przysłuchuje się N ietzsche w piekle, w y różniają się cztery pary: Epikur i M ontaigne, Goethe i Spinoza, Platon i Rousseau, Pa­

scal i Schopenhauer. Z nich R ousseau jest re p re z e n ta n ­ tem o sie m n a sto w ie cz n e j m yśli, choć nie tylko on s p o ­ śró d w ym ien io n y c h przyszedł na świat w tym stuleciu (przypom nijm y, że G oethe urodził się w 1749 roku we F rank fu rcie, a Sch o penh au er w 1788 w Gdańsku).

W idzieliśm y u S w edenborga próbę stw orzenia teorii i praktyki p o ro z u ­ m iew ania się śm ierteln ych z aniołam i, w idzieliśm y też, j a k nawet dyskurs anielski postaw iony został w stan podejrzenia, a o b o w iązkiem m ó w iąc e g o była c z u jn o ść wobec ję z y k a (nawet tego o b d a rz o n e g o n adn aturalną s a n ­ kcją), nieu stan ny w ysiłek tw orzenia anatom ii m owy i gram atyki języków (pam iętajm y, że Sw edenbo rg w y raźn ie podkreśla rozm aito ść dyskursów aniołó w w zależności od m iejsca przez nich zam iesz k iw a n e g o i z a jm o w a ­ nego w hierarchii duchów).

R o usseau rów nież jest baćznym o bserw atorem i filozofem jęz y k a , a w Eseju o pochodzeniu ję z y k ó w ( Essai sur l ’origine des langues) przedstaw ia czytelnikow i nie tylko m edytację lingw istyczną, ale także a ntropologiczną.

R o zp o czy n a od tezy paradoksalnej: n aturalnym stanem człow ieka jest w o j­

na w sz ystk ic h przeciw w szy stkim przy panującym po w sz e c h n ie pokoju (Partout regnoit l'e ta t de guerre, et toute la terre etoit en p a ix ). Ów d z iw ­ ny stan po dyktow any je s t przez prawo odleg łości, na mocy którego n a ­ stępu je m o n strualizacja tego, co obce, i trywiali/.acja tego, co znane.

Dla działania tego prawa najistotniejsze je s t ustanow ienie pewnej p o d ­ staw ow ej jed n o stk i decydu jącej o rozdziale granic i sposobie ich resp e k to ­ wania. Jedno stką taką jest R O D Z IN A , przy czym nie ta u sank cjon ow ana działaniem litery praw a, lecz w sparta o zasadę p od obieństw a. R O D Z IN A

1 J. J. R o u s s e a u: Ouvres. Vol. 13. Paris 182 i, s. 174 | du loj: R i m im er stro n y |.

ja k o m in im alna m iara terenu w łasnego, jak o granica b e zpieczeństw a (a ta k ­ że, j a k zo b a cz y m y za chw ilę, ję z y k a ) nie je s t rodziną w se n sie w ięzó w a d m in is tra c y jn y c h , n a to m ia st g w a ra n tu je b e z pieczeństw o p rzez ko n k ret­

ność fak tów p o z w alających na ustalenie w spólnoty rysów sku pio ny ch w jed n e j wspólnej przestrzeni: „Mieli oni [ludzie pierwotni — T. S., T. R.]

pojęcie ojca, syna, brata, nie m ieli n atom iast pojęcia człow ieka. Ich chata (cabane) m ieściła w sz y stk ic h im podob n ych (leurs s e m b la b le s)]...]” (R, 174).

Praw o odległości m ówi więc o tym, iż bliskie jest to, co nie a b stra k cy j­

ne i nie uogóln ion e oraz w czym rozp o zn ajem y cechy podobne. B raterstw o je s t tu ro zum iane je d y n ie ja k o b raterstw o lokalne, regionalne, braterstw o w o brębie chaty, n atom iast n iem ożliw e są więzy, które łączyłyby ze sobą w iększą liczbę chat wspólną siecią praw a i obow iązków . („N ie łączyły ich żadne więzy p o w sz e c hneg o b raterstw a (fraternité com m une)]...]”(R, 172).

To, co nie m ieściło się w tak pojętej granicy, było zarazem w yk roczeniem poza człow ieka i interw encją tego, co zw ierzęce i m onstrualne. Swój był człow iek iem , obcy — zw ierzęciem i p o tw orem nie dlatego, iż je g o kształt był k uriozalnie groźny, lecz dlatego, że w ogóle należał do innego gatunku biolo gicznego (un étranger, une bete, un monstre, etoient p o u r eux la meme chose, R, 174). Je d n o c z e ś n ie czło w ie k obcy, czło w ie k n ie-człow iek, Sfinks, Minotaur, należał ja k b y do kategorii jed y n ie h ipotetycznej; j e g o ist­

nienie było bardziej przeczu w an e i podejrzew an e niż faktyczne („W ro g o ­ wie m ieszkający gdzie indziej, których prawie nigdy nie widywał i o k tó­

rych nic nie w iedział | . . . | ” , R, 174).

K o nsekw encje takiego stanu rzeczy ro zciągały się na ch arakter lu d zk ie ­ go byto w an ia na ziemi oraz na sposób poro zum iew ania się. Gdy praw o o d ­ ległości dyk tu je sw oje w arunki, człow iek nie „m ie szk a ” , lecz jest „ ro z rz u ­ cony po pow ierzchni z ie m i” (les homme epars sur la f a c e cle la terre, R, 172), oraz nie posiada innego ję z y k a poza gestam i i niearty ku łow any m i d źw ięk am i. Brak artykułow anej mowy, brak poczucia m ieszkania w świe- cie (świat nie je s t chatą, ale chata je s t światem), n om adyzu je cha ra kte r p ie r­

wotnej ludzkości, prowadzi do m onstrualizacji O bcego, do potraktow ania T ego-K tó ry -Jest-D o -M n ie -N ie p o d o b n y ja k o N ieznanego i O dległeg o Boga.

B rak ję z y k a w naszym dzisiejszym rozum ieniu był więc je d n y m z e le m e n ­ tów um ożliw iających p radoksalny stan je d n o c z e śn ie pow szechnej w ojny i o góln ego pokoju: w alczono wtedy, kiedy się spotykano, lecz po n iew aż nie s po tyk an o się praw ie nigdy, przeto walka należała do rzadkości.

Nie bez pow od u m ów iliśm y o m onstru alizacji bedącej zarazem d eifikacją Bliźniego, który prze sta ­ je być Bliźnim (sem blable), a staje

się O bcy m . B óg jest O bcym , na

m iędzy światem ludzkim a światem z w ie rz ę cy m f...] O czyw ista p rz y ­ c zyna n ieła d u staje się o czyw istą p rzy c z y n ą ładu

C hodzi o n ieustann e reinskryb o w a- n ie granicy: „C erem onia pliarma- kos r o zg ry w a się na linii o d g ra n i­

czającej w n ę trz e od zew nętrza, a jej g łó w n ą funk cją je s t w łaśnie stale p o naw iane (tracer et retra­

cer) w y z n a c z an ie g ranicy.”

(R. G i r a r d : K ozioł ofiarny. Ł ódź 1991, s. 106, 76; J. D e r r i d a : La d issem ina­

tion. Paris 1972, s. 153)

Dzieje jęz y k a w pisane są w losy „ ro z p ro sze n ia ” („P ierw otnym i czasam i n a z y w a m epokę ro zp ro sz en ia ludzkości R, 172), które oddzielając m ie s z k a ń c ó w ziem i w ielkimi przestrzeniam i, stw orz yło s k o m p lik o w a n ą re ­ lację m iędzy „ sw o im ” a „ O b c y m ” , relację m ającą doprow adzić do p o w s ta ­ nia a rty k uło w anej mowy.

J ę z y k p o w s t a je w ięc z p e łn e j n a p ię c iu i n i e p o k o j u n ie o b e c n o ś c i O b ­ cego, k t ó r e g o na sz n i e a r t y k u ł o w a n y s y ste m „ g e s t ó w ” i „ p r a w a n a t u r y ” p o z o r n i e u m ie s z c z a p o z a n a w i a s e m sw o ich re g u ł, ale k t ó r e g o j e d n o ­ c z e ś n ie a n t y c y p u j e , p r z y w o ł u j e , w p i s u j e b ia ły m , n ie w id o c z n y m a t r a ­ m e n t e m m ię d z y o b y c z a je w y p e łn io n e lęk ie m p r z e d O b c y m .

W przypisie do rozdziału dziew iątego R ousseau ujmie to w krótką fo r­

mułę: „ P raw dziw e jęz y k i nie są wcale p ochodzenia d o m ow ego (do m esti­

q u e )” (R, 172). Innymi słowy, ję z y k j e s t p ochodzenia m o n s t r u a l n e g o , p o ­ ja w ia się wtedy, kiedy naru szo ne zostaje p raw o odległości ściśle o d g ra n i­

c zające rodzinę od innych. M iędzy członkam i rodziny wciąż obo w iązuje j ę z y k g estów (il p a rle p a r signes a sa fam ille), w dodatku oparty na e k o ­ nomii potrzeb i spokoju. C z ło w ie k epoki rozproszenia, człow iek s p o łe c z ­ ności pierw otnych czy nieuropejskich jest c złow iekiem „ s p o k o jn y m ” i „ c ie rp liw y m ” , nie m ają cym „wielu p o trz e b ” . Język artyk uło w any p o w s ta ­ j e zatem w m iarę tego, j a k zw iększa się in terw encja O bc e go pow odująca utratę „ s p o k o ju ” i pro liferację „ p o tr z e b ” . Krótko: j ę z y k jest d zieckiem m on stru m , n iepokoju (stresu) i nieustannie n arastających potrzeb. Wyłącza m nie z h a rm o n ijn e g o w spó łu czestn iczenia w otaczającym świecie, gdyż je s t m oją reakcją na to, co niedo sto so w an e do mnie, co Obce, a co spraw ia,

że sam czuję się w y obcow an y z d o ty ch czas „ d o m o w e j” rzeczyw istości W tym m iejscu przytoczm y Holba-

cha, którego niezw ykle w pływ ow a i bulw e rsu ją ca książka System

p r z yr o d y (1770) (dr Jo hnson i J a ­

nej (p raw o p osiadania ziem i) i psych op o lity cznej (potrzeba p osiadania o j­

c zyzny): „W idzieliśm y, że w m iejscach bezlud ny ch sam otnicy zapom inali w ła sn eg o ję z y k a (oublier leur p rop re langue). R zadk o kiedy, po kilku p o ­ koleniach, c z ło w ie k żyjący poza w łasnym krajem zachow u je swój p ierw o t­

ny ję z y k , n a w e t jeż e li pracuje i żyje pośród s p o łe c z n o ści” (R, 177). Język, który p o w stał z antycypacji O bcego, m o że się utrzym ać tak długo, j a k dłu ­ go je s t on śro dk ie m kom unikacji m iędzy sw oim i i na swojej ziemi: c z ło ­ wiek, który udo m ow ił to, co m o n stru alne (O bcy stryw ializow any p rzez j ę ­ zyk), w ciągając je w orbitę „ ro dz in y ” , kiedy staje się cz łow ie k ie m o p u s z ­ cz o n y m (s o lita ire ), sam skazuje się na rolę O bcego, ulega m onstrualizacji.

Spotw o rn ienie człow ieka polega na zap om nien iu jęz y k a „ w ła sn e g o ” (pro­

pre), w łaściw eg o (propre), czystego (propre) i w yra ź nego (propre): c z ło ­ w iek staje się m onstrualny, m ów i bow iem n ieczysto i n iew yraźn ie, b e łk o ­ cze i gulg o cze. Stacza się do p o zio m u m ow y nieartykułow anej. Historia c z ło w ie k a o scy luje m iędzy p ierw otnym brakiem artykulacji (w y rażającym s w o jsk o ść sk ie ro w a n ą p rze c iw k o m o n stru m , brak ję z y k a gw a ra tuje nam naszą „ n o rm a ln o ść ”) i je g o pow tó rzeniem (kiedy to sami stajem y się p o ­ tw orem , „ g u b ią c ” jęz yk ).

C h a ra k te r y sty c z n a dla o siem n a stego w ieku tow a r z y sk o ść i konw er- sac y jn o ść jest w dużej mierze d esperack ą obroną j ę z y k a j a k o s c h r o n ie ­ nia przed zm on str u aln ie n ie m , ja k im je s t sam otn ość i brak s p o łe c z e ń ­ stw a. P r o w a d zą c dysku rs (pam iętajm y o popu larności dialogu j a k o For­

my w y p o w ied zi filozoficznej w o siem na stym w ieku), m ogę dać o dpór sp otw o rn ien iu i obłędowi; m ilknąc zapraszam szaleń stw o, nie m ogę b o ­ wiem być pew ien, czy następ ne m oje słow a nie okażą się bełkotem .

William C ow per w swym długim poem acie The Task (1785) postawi te­

zę o n iezbędności społeczności dla człow ieka, ale użyje znam iennej m e ta ­ fory, która pozwoli — p odkreślając d ialo g ow o -sp ołeczny c h arak ter c z ło ­ w ieka — na u trzym anie łączności ze stanem , w którym czło w ie k należy je s z c z e do kręgu natury.

C z łe k w sp ołeczeń stw ie je s t niczym kwiatek W dom u zasiany gleby; talenty

Stam tąd w zrastają liczne i błyszczą

Pełnym kwieciem ; aż tam sw e spełnią cele.

(IV, s. 88)

D ylem at osiem nastego wieku da się przedstaw ić ja k o oscylacja m iędzy sa m o tn o ś c ią / ro zp ro sz en ie m s ta n o w ią c ą logiczną konk luzję rad yk aln eg o ataku na m iasto j a k o form ację kulturow ą a przek on aniem , że o dizolow anie prow adzi do n ie b e z p ie c z n y c h sk utk ó w i musi zostać zm odyfik ow an e.

W kategoriach R ousseauisty czn y ch chodzi o m ożliw ość odzysk ania „ z ło ­

tego w ie k u ” , ale sam francuski filozof przyznaje, że pow tórka owej epoki m iałaby w szelkie cechy ponurej parodii oryginału: po drugim rozproszeniu i utraceniu um iejętności kultyw acji (co b yło przecież w y z nacznikiem siecle d ’o r ) ludzie p o pad ają w „stan g łupiego barbarzyń stw a, w którym z n a jd o ­ wali się wtedy, kiedy zjawili się na z ie m i” (R, 178). W ahanie m iędzy „ z ło ­ tym w ie k ie m ” a „głupim b a rb a rz y ń stw e m ” je s t znam ienne z dw óch co n a j ­ mniej pow odów . Po pierw sze, zdaje się s u g erow ać, iż historia daje się w y ­ obrazić w ruchu rad ykaln y ch , b iegunow ych zmian (od ba rb a rz y ństw a do kręgu niefo rm aln ej „ ro dz in y ” kultury m yśliw skiej, po której następuje k u l­

tura pastersk a, będąca przejściem do kultury rolniczej, z którą pojaw iają się praw a i w pełni w y arty k u ło w an y ję z y k , a także ulega ostrem u s fo rm a li­

zow aniu koncepcja w łasności, które w szelako czeka zagłada i pow rót do pon o w n e g o b arb arzyństw a). Po drugie, zakłada, że czło w ie k nie pow inien w całości i b e z w a ru n k o w o należeć do kultury aktualnie panującej, lecz że ob ow iązu je go ja k b y krytyka swojej kultury, nieuleganie w pełni jej z a s a ­ dom, ale w y k a z y w a n ie ich w ew n ętrznej sprzeczności i pęknięć. „ [...] ro l­

nictw o [...] p rzy n io sło nam w szelakie um iejętności [...] w łasność, rząd, praw a, a stop n iow o rów nież nędzę i zbro d nię nieodłączne od w łaściw eg o nam rodzaju w iedzy na tem at dobra i z ła ” (R, 179).

Rousseau nie jest więc odległy od prze­

konania Blake’a (który zresztą myśl fran­

cuskiego filozofa obdarzał szczerą niechę­

cią), iż: „Więzienia wznosi się z kamieni Prawa, Burdele z cegieł Religii.”

(K, 151)

Ale zgo d n ie z osie m n a sto w ie cz n ą tradycją nie m ożna było m yśleć o c zło w iek u bez m yślenia o n aturze ( widzieliśm y, j a k w cytacie z C ow pera c z ło w ie k j e s t „ k w ia te m ” nie z pow odu urody, ale z pow odu rodzaju więzi łączących go ze światem). U R ousseau historia jęz y k a jest je d n o c z e śn ie z a ­ rysem g eog rafii. Gdy ro m a n ty zm będzie traktow ał przyrodę ja k o jęz y k , oświecenie przy go tu je mu podstaw y, lokując j ę z y k w określonych p e jz a ­ żach i porach roku. Jakby kontynuując sw oje zastrzeżenia co do jakości

„złoteg o w ie k u ” , Rousseau umieści początki rodu ludzkiego w m iejscach

„n iep rzy jazn y ch i ja ł o w y c h ” . Logika w yw odu jest przew rotna: ci, którzy utrzym u ją, że człow iek pierw o tn ie eg zystow ał w krainach żyznych o łag o d ­ nym klim acie, nie z a u w ażają, iż gdyby w istocie tak było, m iejsca te s ta ­ łyby się n iezw yk le zatłoczone, ty m czasem wciąż m ogą one pom ieścić n o ­ w o przybyłych przyb y szów z ziem mniej gościnnych. Nikt nie rodził się w nich z w łasn ego w yboru, natom iast by je opuścić, musiał tam najpierw e g z y sto w a ć , a więc to w ty chże właśnie ziem iach ród ludzki z najdow ał

sw oją p ierw otną siedzibę. W n io se k ten je s t dla nas ważny, w sk azu je b o ­ wiem na w y tro p ione p rzez nas w cześniej takie u sytuow anie ję z y k a , iż je s t on z jed n e j strony pierw o tnie n ieo b ecn y i niep otrzebny w stanie n atu ry (lu ­ dzie żyją w nielicznych grupach, ob yw ając się bez ję z y k a ), ale ró w n o c z e ś ­ nie ta sam a natura działa tak, by stw orzyć kon ieczn ość mowy. J ę zy k j e s t i nie je s t n a turalny zarazem , należąc po trosze do obydw óch sfer, j e s t tw o ­ rem m o n strualnym .

Spektakl natury tylekroć o p isyw an y przez poetów o sie m n a ste g o w iek u (by p rzy p om n ieć c hoćby The Seasons T h o m so n a czy sz kołę p rerom anty cz- ną, zw aną „ c m e n ta rn ą ”) jest stw orzeniem dekoracji, na których tle o d le g ­ łość dzieląca ludzi od siebie zacznie się zm niejszać. W znio słość dram atu p ejz a ż u je s t o d w ro tn ie pro p o rc jo n aln a do w ięzi łączących człow ieka z c z ło w ie k ie m : im g ig an ty c zn ie jsz a d ram a tu rg ia świata, tym bardziej z m n ie jsz a się d ystans m iędzy „ja” i „ty ” , m iędzy „ s w o im ” i „ o b c y m ” :

„Związki ludzkie są w znacznej części dziełem w y p a d k ó w natury: s z c z e ­ gólne p ow o dzie, w ezb rane m orza, w ybuchy w ulkanów , w ielkie trzęsienia ziem i, pożary w z nie con e przez uderzenia piorunów , a w yp alające c ałe p o ­ łacie lasów, w szy stko to, co n ajp ierw m iało dzikusó w prze ra ża ć i r o z p ra ­ szać, n astępn ie m usiało spraw iać, że grom adzili się razem dla napraw y p o ­ czyn ion ych zniszczeń [...]” (R, 182).

S zczeg óln a rola p rzypad a w odzie, a w łaściw ie jej brakow i. K o n ie c z ­ ność d rążenia studzien w suchej ziem i zm usiła ludzi do łączenia się w g r u ­ py i to w łaśnie ta okoliczność d op row adziła w krajach ciepłych do fo rm o ­ wania się rodziny, społeczn o ści, w reszcie jęz yka . M owa p ow staje j a k o d ra ­ m at nam iętn ości, s topn iow e w kraczan ie O bcego na teren tego, co „sw oje”

i „ d o m o w e ”, prze łam yw a n ie p rzy zw y czajen ia j a k o sposobu istnienia: „Tam [do studni — T. S., T. R.] przychodzą dziew częta, by zaczerpnąć wody do gospo d a rstw a , tam przy p ro w a d z a ją sw e trzody chłopcy, by j e napoić. Tam, oczy p rzyw ykłe do znajom ych p rzed m iotów d zieciństw a zaczynają w idzieć j e coraz m ilszym i (plus doux) ” (R, 188).

Obcy je s t — j a k w idzim y — „ o b c y m ” podwójnie: należy do innej płci i do innej sfery obow iązków . Ale zarazem następuje teraz dopiero o b ja w ie ­ nie się Obcego: w istocie bow iem O bcy je s t tym, co p ozornie dobrze znane, a co nagle staje się czym ś z askakującym . To, co p rzy go tow u je pole dla pojaw ienia się j ę z y k a , to epifania tw arzy „ z n a n e j” j a k o O bcej, które to o d sło n ię c ie m oże s p r a w ić , iż O bcy przestanie być groźnym Z e w n ę ­ trzem , w y m aga jącym m ojej wrogiej c zujn ości, a stanie się fragm entem m ojego W n ętrza, w o ła jący m o troskliw ą uw agę. O bcy j e s t j u ż d aw no m iędzy nami: to odkrycie otw iera drogę dla m iłości, zrozu m ien ia i j ę ­ zyka.

O b ja w ie n ie to n astę p u je p o przez z a ch w ianie roli „ p rz y z w y c z a je n ia ” , ukazując w szystko to, co dotychczas uchodziło za o b ow iązujące ja k o rela ­

tyw ne, n a w e t błędne. J ę z y k zapow iedziany zostaje p rzez nagłe uśw iado­

m ienie sobie, iż podział na (bezpieczne) „w n ę trz e ” i (n iebezpieczne) „ z e w ­ n ę tr z e ” j e s t niew y sta rcz a ją c y i ułomny. Kiedy O bcy odsłania mi n ie w y s ta r­

czający c h a ra k te r m ojego istnienia, wtedy pow staje szczelina, p rzez którą pow oli przychodzi na świat a rtykułow ana mowa.

Wydaje się ta myśl charakterystyczna dla osiemnastego wieku mającego w efekcie przynieść największe i tragiczne wstrząśnięcie „przyzwyczajeniem” — Rewolucję Francuską. Walkę utartym przyzwyczajeniom filozoficznym i se­

ksualnym wyda de Sade. U Holbacha czytamy: „Przyzwyczajenie jest u czło­

wieka sposobem istnienia, myślenia i działania [...] Zawdzięczamy mu rów­

nież łatwość posługiwania się naszymi władzami umysłowymi [...] Z przyzwy­

czajenia pochodzi właśnie większość na­

szych skłonności, pragnień, poglądów, przesądów i fałszywych wyobrażeń, ja ­ kie tworzymy sobie o szczęściu.”

(P. Th. H o l b a c h : System przyrody..., T. 1, s. 182)

N astęp n ym krokiem przyg o to w u jącym p o jaw ienie się jęz y k a je s t z a k łó ­ cenie rytm u. O dbyw a się ono na dwóch p łaszczyznach: pierw sza odnosi się do o d k ry w ania innego rytm u niż doty chczasow y rytm natury, druga — do zam iany rytm u nadającego ruęh p olegający na prostym dążeniu do celu na rytm , którego cel o kazuje się niejasny, a przynajm niej n iena tyclnniasto w o czytelny. Z akłócenie przyzw y czajen ia czyni wyłom w „ n a tu ra ln y m ” tra k to ­ w an iu świata j a k o zbioru przeciw n o ści, którym przeciw staw ić się m oże ty l­

ko siła. Rytm w yzn a c z o n y człow iekow i przez naturę to rytm regulow any p rzez dzikość i krw iożerczość; kiedy więc u źródła następuje p rzełam anie tradycji k ulturow ej, j e g o objaw em jest zdziw ienie wynikłe ze z m n ie js z a ją ­ cej się „ d z ik o śc i” i „ o k ru c ień stw a ” .

Kiedy spotykam y O b ceg o przy studni, staje się 011 „mniej d z ik i” (moins sauvage), a m ło d o ść zapom in a powoli i stopniow o (par clegres) o swej

„ d ra p ież n o śc i” (férocité). Co istotne, now y rytm nie je s t mniej „ n a tu raln y ” od po przedniego; pow staje j a k o w ynik h arm onijnego i p ow o lnego e w o lu o ­ w ania relacji czło w iek a i przyrody. R ousseau starannie podkreśli, że rytm ó w nie je s t m iarą n arzuconą egzystencji przez sz tu c z nie zorganizo w an e ż y ­ cie s p o łeczne oraz je g o środki techniczne odp ow iedzialne za podział czasu i czynności. P rzeciw nie — to życie sp ołeczne pow staje jak b y z w ew nątrz organizacji natury i jej procesów, nie p rzekraczając progu, za którym czeka

go alienacja w yrażona d y ch oto m ią natura — kultura. Czas p rzy gotow ujący pow oli grunt pod po w stanie ję z y k a arty k u ło w a n eg o je s t je s z c z e czasem trw ania, a nie ch ron o m etru , czasem sprzed zary sow an ia się pierw szej p o ­ trzeby liczenia. J ę zy k pojawi się wtedy, kiedy pojawi się przeżyta d y c h o ­ tomia „ n u d y ” (ennui) i „ ro z ry w k i” (amusement): „W tej szczęśliw ej epoce, w której nic nie ozn aczało upły w u godzin, kiedy nic nie z m u szało do ich liczenia, czas nie miał innej m iary niż rozry w ka lub n u d a ” (R, 188).

go alienacja w yrażona d y ch oto m ią natura — kultura. Czas p rzy gotow ujący pow oli grunt pod po w stanie ję z y k a arty k u ło w a n eg o je s t je s z c z e czasem trw ania, a nie ch ron o m etru , czasem sprzed zary sow an ia się pierw szej p o ­ trzeby liczenia. J ę zy k pojawi się wtedy, kiedy pojawi się przeżyta d y c h o ­ tomia „ n u d y ” (ennui) i „ ro z ry w k i” (amusement): „W tej szczęśliw ej epoce, w której nic nie ozn aczało upły w u godzin, kiedy nic nie z m u szało do ich liczenia, czas nie miał innej m iary niż rozry w ka lub n u d a ” (R, 188).

Powiązane dokumenty