• Nie Znaleziono Wyników

Derrida skupia sw oją uw agę g łów nie na je d n y m ro zd z ia ­ le Smutku tropików, w którym L évi-Strauss n o s ta lg ic z ­ nie diag n o z u je u p a d e k w artości p lem ienn ych, n ie ­ u chro n n ie to w arzy szący przejściu od kultury m ow y do kultury pisma. Opozycja „ n a tu ry ” i „k u ltu ry ” , zakładana

przez Levi-Strau ssa, dem o n tu je się jak b y od wewnątrz.

noc oznacza południe południa, co z kolei lokuje p o łu d ­ nie na p ółnoc od północy. W m n iejszym lub w iększym stopniu nam iętn ość ożywia od w ew nątrz p o trz e b ę ” (De la g r am m a to log ie, s. 311). Z samej ilości m iejsca p o ­ św ięco n eg o ję z y k o m południa w ynika, że Rousseau z w ięk szą sym patią odnosił się do nich niż do gabineto- w o -sa lon ow ych dy sk ursów północy / Z achodu, z n a jd u ­ ją c y c h swój p o c z ąte k w surow ej brutalności walki o przetrw anie. Ale j a k widać z tych dwóch p rzebieg ów histo ry cz n y c h (południe / W schód — nam iętn ość — śpiew ; północ / Zach ód — potrzeba — kom enda), m owa przeszła ew olu uje w stronę ja k b y przeciw n ą do tej, w której m ieściły się jej początki. To, co było cichym w yznan iem prywatnej nam iętno ści, stało się elokw encją publicznej i politycznej debaty, zdolnej do porw ania tłu ­ m ów; to, co poczęło się ja k o głośny krzyk w zyw ający do udzielenia pom ocy w sytuacji, kiedy każdy inny c z ło ­ w iek u znany mógł być za w roga, d op row ad ziło do g a b i­

netow ych szeptanek (bourdonnement). Z arazem p rz y je ­ m n ość staje się p otrzeb ą (język w yznania m iłosnego ew olu u je ku retoryce religijnej i m ilitarnej eksploatacji w służbie d om inu jący ch system ów ), a potrzeba p rz y je ­ m n ością (dłoń w y c ią g n ię ta ku pom ocy, ko nieczność w spólnej obrony przed przeciw n o ściam i staje się r o z k o ­ szą intrygi salonow ej i politycznej gry gabinetow ej).

Czas

A więc czas m ow y i pism a nie je s t czasem c h ro n o lo g i­

cznym , p rzebiegiem p row ad zący m od czystej obecności śpiew u do rów nie czystej n ieobecności écriture. M e d y ­ tacje d e k o n stu k ty w is ty c z n e (i w tej m ierze pozostają d łużnikam i H eideggera) są reinterpretacją czasow ości, choć nie człow ieka, lecz znaku (w tym sensie dekonstru- kcja je s t p rzepisyw aniem Bytu i czasu na Byt i znak, od Sein und Zeit do Sign und Zeit). „Lin earn a koncepcja czasu jest zatem jed n ą z p o dsta w o w y c h cech n o w o ż y t­

nego ro zum ienia z n a k u ” (De la gramm atologie, s. 106).

Taka konstatacja oznacza, iż zależność m iędzy signatum a res, signifiant a signifié ma zaw sze przebieg liniowy w y zn a c z o n y przez p rzew ag ę res i signifié, do których pozostałe elem enty są jed y n ie przygotow aniem . Główne s form uło w an ie sem iotyki Derridy, m ów iące o w y z w o le ­ niu signifiant spod dom inacji signifié, u trzym ujące, iż

„signifié j e s t zasad n iczo śladem (trace) i że pozostaje zaw sze ju ż na pozycji signifiant (toujours deja en p o s i ­ tion de signifiant)” (De la gram m atologie, s. 108), godzi zatem w linearny porządek sem io ty czn y ch ciągów, z a ­

stępując w nich „najprostszą d ro g ę ” przez drogi p o b o ­ c zne i o b jazdy (detours).

P rzyp om nijm y B l a k e ’a i jeg o zasady m ó w iąc e o tym, iż „to kręte ścieżki wiodą do pałacy m ą d ro ś c i” oraz że „wybujałość j e s t p ię k n e m ” .

( K , 1 5 0 — 151)

Czas d e k onstrukcji j e s t czasem p o w tórzeń, a cykl r o z ­ w ojow y jęz y k a prezen tow an y przez R ousseau je s t b liż ­ szy refleksji Derridiańskiej, niż m ogłoby się zdawać.

Choć D errida n azy w a sw eg o po p rzednika filozofem n o ­ stalg iczn ym (które m iano dzieli w godnym tow arzystw ie H eideg g era), je d n a k R ousseau nie wydaje się aż do tego stopnia o p ano w any ideą powrotu do Z łotego W ieku, by nie dostrzegać niem ożliw ości takiego zabiegu. Gdy m ó ­ wi o „szczęśliw ej e p o c e ” , w ów czas — podobnie j a k D errida — zwróci uw agę, iż była to epoka „innego c z a ­ s u ” , nie liczonego m echan iczn ą m iarą zegara, czasu nie- linearnego. Kiedy poskarży się na zm ierzchające języki Zach od u , nie pom inie m ilczeniem faktu, iż to, co m ogło by stanow ić ich n o stalgiczny e kw iw alen t (W schód i p o ­ łudnie), w istocie zrealizow ało się kulcie fanatyczn ego posłu sz e ń stw a i zw odniczej charyzmy.

N astęp u je więc to, co B au drillard nazyw a „ o d w ró c e ­ n ie m ” (reversibilite'), za w iesz e n ie m d o ty ch c z a so w e g o linearn eg o syste m u na skutek zw rócenia się czy też zneutralizow nia p o dstaw o w ych pojęć przez ich p rz e c i­

wieństw a. Pośród innych kwestii ozn acza to, iż „dar s ta ­ j e się kontrdarem , w ym iana ofiarą, czas kołem, p r o d u k ­ cja destrukcją, życie śm iercią [...] O zn acza to koniec li- nearności czasu, jęz y k a , w ym iany ekon o m iczn ej, kapi­

tału i akum ulacji. Dla nas przybiera to postać e k s te rm i­

nacji i ś m ie rc i.”

(J. B a u d r i l l a r d : Selected Writings..., s. 120)

Pow tórzm y: czas dekonstrukcji je s t czasem pow tórzeń, po w ta rz a lno śc i ja k o je d y n e g o m ec h a n iz m u m ogącego rozłożyć od w ew nątrz n iew olącą siłę linearnego trwania, z m ie rz a ją c e g o w stronę d osk o nałości. W tym sensie D errida istotnie dokonuje krytyki i reinterpretacji ośw ie­

cen iow ej koncepcji historii człow ieka, otw artej na d o ­ skonałość postępu. „Na czym polega operacja czytania, czytania, które sprow adza się do form alnych s p rz e c z n o ­ ści, w ahań, syste m o w yc h niesp ójn o ści | . ..| Kwestia ta

znajd uje ro zw ią z a n ie dzięki p o w tórzeniu (repeti­

tion.) [...]”

(J. D e r r i d a : L ’archeologie du frivole..., s. 40)

W tym kontekście innego wymiaru na­

biera częsta w osiemnastym wieku ten­

dencja do tworzenia poezji pejzażowej, której dominującym układem formalnym jest cykliczność pór roku. Charakterysty­

cznym przykładem są The Seasons Jame­

sa Thomsona, ale i The Task Williama Cowpera posługuje się zbliżoną metodą.

Można by więc powiedzieć, iż w miarę, ja k posuwamy się głębiej w stulecie kry­

tyki i wiek rozumu, formalne (estetycz­

ne) i filozoficzne metody organizacji tek­

stu zmierzają w stronę réversibilité; im bardziej intensyfikuje się życie miejskie i społeczne symptomy społeczeństwa technologicznego, tym silniejsza staje się tendencja do wskazania, iż społeczeń­

stwo reprodukuje jedynie w radykalnej wersji to, co dotychczas ofiarowywała natura, a zatem iż rozdział między „kul­

turą” i „naturą” jest nie tyle dychotomi- czny, ile właśnie „odwracalny” — i po­

lega na przejmowaniu przez jedno poję­

cie cech i funkcji drugiego. Rousseau pi­

sze, iż gdy ludzie nie znali jeszcze wojny, wówczas panowała ona powszechnie entre les elements, „człowiek nie palił miast, nie drążył min, nie obalał drzew;

lecz natura rozpalała wulkany, wzbudza­

ła trzęsienia ziemi, a ogień z nieba wy­

palał lasy” (R, 186). Podobnie Cowper mówi o „zaciemniającym wszystko dy­

mie, jaki wydobywa się z miejskich wul­

kanów”.

(The Task, III)

O p iso w e poem aty osie m na sto w ie cz n e m ające za temat zm iany pór roku dotyczą fenom enu natury jak o czegoś, co pom im o pozornej fam iliarności je s t w istocie n iez n a ­ ne. Z jed n ej strony cykliczność pór roku sugeruje p o w ta ­ rzalność, lecz z drugiej strony — zdaje się z kolei nie tyle uśm ierzać, ile p o budzać ciekawość. Nie czekam y niecierpliw ie na to, co ma nastąpić (pozornie jest to p o ­ w tó rze n ie id en ty c zn e g o ry tuału), lecz p rzy glą dają c się

n a stę p u jąc y m zm iano m i to w a rz y sz ą cy m im rytuałom w skali m ikro (dnia, na przyk ład w ieczo rne tańce na wsi) oraz m akro (roku, obrzęd ow y niem al ch arak ter s ie ­ wu i zbioru), opisując drob iazg o w o cerem o nie i o b y c z a ­ je , zadajem y sobie jed n o c z e śn ie pytanie: „co w łaściw ie się s ta ło ? ” Nie interesuje nas kw estia tego, co się d o p ie ­ ro stanie (bo to ju ż w iem y), ale nagle od słonięta z a g a d ­ kowa istota tego, co się dzieje na naszych oczach, a co dom aga się określenia. Temu zdają się służyć dwie c z ę ­ ste taktyki: prze c iw sta w ie nie wsi m iastu oraz filozofii i k o n tem p lacji życiu pełnem u uciech i niespodzianek.

C o w p e r ub o lew a nad opuszczo n ą naturą, porzuconą przez człow ieka na rzecz miast, pytając jed n o c z e śn ie r e ­ torycznie:

Lecz czy pow ietrze świeże nie lepsze, choć woń Róży mu obca, i ciepłe łagodnie słońca

I gaje, choć m oże nie strzyżone, lecz przecież B e z p ieczne od wrzawy, których cisza koi, Czy nie lepsze one niżli w apor ciemny,

Co Kłębem nad m iasta w ulkanem się wznosi [...]

(The Tusk, III)

Filipiki p rze c iw k o m iastu są w yrazem filozoficznego pragnienia u jrzenia p raw d z iw eg o „oblicza rze c z y ” (the f a c e o f things — j a k pisze o tym T h o m so n ), w ydartego pozorow i sprzy jającem u zaspokajaniu ciekaw ości i p o ­ trz e b ie now ości. Odw rót od m iasta j e s t w połow ie o siem n asteg o wieku odsunięciem pytania: „i co d a le j? ” ,

„co się stanie d a le j? ” na rzecz dociekania: „co się w ła ­ ściw ie s ta ło ? ” Stąd Tho m so n m oże napisać bez poczucia p a ra d o k su , iż filozofia przynależy do społeczeń stw a i odo so b n ien ia rów n ocześn ie. Do od osobnienia, gdyż ty l­

ko w odłączen iu od zgiełku m ody i nowości m oże t w o ­ rzyć sw oją refleksję; do spo łeczn o ści, gdyż refleksja b ę ­ dąca m ed y ta cją nad p rakty k ą życia co dziennego, nad tym , „co się s ta ło ? ” , m a wnieść nową energię do życia społeczności oraz ukształtow ać je na nowo.

A lbow iem szczęście i filozofia praw dziw a Z uśm iechem na tw arzy m ieszkają na twarzy.

Są życiem którego miasta grzeszne ci, Których wina gnębi nigdy nie zaznali, Ż yciem , jak im żyły czyste wieki dawne Gdy ludzie z anioły i Bogiem pospólnie Mieszkali.

(The Seasons, „ A u t u m n ” , 1346— 1352)

G rzech życia m iejskieg o nie polega tylko na w y k ro c z e ­ niu prze c iw ko poszczeg óln y m zasadom m oralności, ale na z n a cz n ie bardziej fu n dam en taln y m błędzie, jakim je s t u stano w ien ie dyktatu „niecierpliw ości e g z y ste n cja l­

n e j” , („pędu do n o w o ś c i”), ja k o p ry n cyp iu m życia s p o ­ łecznego. H e id e g ger mówi o p o dobnym posunięciu ja k o o d om inacji „ c ie k a w o ś c i” (N eugier), która j e s t s p o s o ­ bem istnien ie nie pozw alający m przed m io tom na s w o ­ bodn ą eg z y ste n cję w edle w łaściw eg o im rytm u, nie „sta­

ra się s p o k o jn ie i u w ażnie to w a rz y sz yć przedm iotom , ale po szuk uje n iepo k oju oraz podekscy to w ania, w y n ik a ­ j ą c e g o z nieustannej n o w ości i wciąż n o w ych spotkań.

D zięki nieum iejętności tow arzyszen ia przedm iotom c ie ­ kaw ość k on centruje się na stałej m o żliw ości rozrywki / ro zproszenia (Zerstreung) ” (Sein uncl Zeit, # 36).

Nagły, choć nie uświadomiony renesans Pascala jakby przeciwko Kartezjuszowi, zapowiada zbliżający się kryzys mający przynieść przesilenie romantyczne.

U Pascala czytamy: „Kiedym się jął cza­

sami rozważać krzątania się ludzi, nie­

bezpieczeństwa i mozoły, na jakie się na­

rażają na dworze, na wojnie [...], odkry­

łem, iż całe nieszczęście ludzi pochodzi z jednej rzeczy, to jest, iż nie umieją po­

zostać w spokoju i w izbie [...] Ludzie chwytają się pokrywania dachów lub ja ­ kiegokolwiek powołania, byle nie sie­

dzieć w izbie.”

(B. P a s c a 1: Myśli..., s. 1140)

Trup

Stąd, chyba nazbyt je d n o stro n n a je s t D errid iańsk a in te r­

pretacja c y tow a n ego powyżej fragm entu Eseju, w któ­

rym m ówi się o pisanych języ k ach południa / W schodu ja k o o „ z w ło k a c h ” (cadavre). Derrida wnioskuje: „Trup o rien taln y je s t w książce. Nasz kryje się ju ż w naszej m o w ie ” (De la gram m atologie, s. 322). R ousseau nie tw ierdzi, iż m ow a je s t życiem , a pism o śm iercią; z a u w a ­ ża jed y n ie , że dyskursy Zachodu są „bardziej przydatne, zysk u ją na wartości (valent mieux), gdy są n a p is a n e ” . O znacza to, że m owa je s t mniej w artościow ą realizacją ję z y k a , pism o zaś dopro w ad za ów dy sk urs do wyżyn d o ­ skonałości. O czyw iście m usim y przyznać Derridzie ra ­ cję: pro blem aty ka pism a jest sprzęgnięta z problem em śm ierci (sem iotyka w iecznie o p óźnionego sign ifié musi

m ed y to w a ć nad śm iercią „ z n ac z e n ia ” , tak j a k N ietzsche m edytu je nad śm iercią Boga), lecz sk o ro pism o d o w a r ­ to śc io w u je jęz y k , przeto z m ierzanie do m ow y byłoby w tym p r zy p a d k u ruch em ku zm n iejszającej się ż y w o t­

ności, ku śm ierci, a więc ku „ p ism u ” . O dkryciem Derri- dy w interpretacji Eseju R o usseau je s t nie to, że o s ie m ­ n astow ieczn y filo z o f u praw iał sw oistą m yślow ą n o s ta l­

gię, lecz to, iż nie m ożna zaprzestać drążyć pokładów pism a, że nie m ają one „ tw a rd e g o ”, „ n ie p rze p u sz c za l­

n e g o ” dna, że nie istnieje wyjście poza pism o, naw et b o ­ w iem a lternatyw ny ruch ku m ow ie o k azałby się ruchem ku m niejszej żyw otności, a więc zdążaniem do śmierci.

P o z o sta je ty lk o p ism o pism a, a (traw estując m etaforę R ousseau) sądzenie ducha Z achodu po je g o m ow ie b y ­ łoby j a k m alo w an ie portretu na po dstaw ie pośm iertnej maski.

W reszcie kwestia samej metafory. Le cadavre, trup, at­

m o sfera cm entarza, nad którym trzym a pieczę S w ed e n ­ borg u p o z o w a ny j a k a nioł p ilnujący wrót do śmierci w B l a k e ’ow skich ilustracjach do Grobu Roberta Blaira.

Le cadavre est dans le livre. Rousseau posługuje się m e ­ taforą, by oddać ducha m owy W schodu. Pisze, że c z y ­ tanie książek W schodu i w niosk o w an ie na ich podstaw ie 0 tej kulturze jest j a k pośm iertny portret. Zycie nie znosi pism a. Ale by w yrazić ów pogląd, R ousseau posługuje się niczym innym j a k m etaforą, sy n tag m ą figuratyw ną, a więc jęz y k iem , który sam w cześniej określił ja k o

„ p ie rw s z y ” : le langage fig u re f u t le p re m ie r a naitre (R, 152).

Pierw szy, a więc n ajb liższy „ ź ró d ła ”, n ajżyw otniejszy 1 dlatego m ożna najlepiej wyrazić w nim śm iertelność, to, co od życia o d chodząc, powraca doń w jęz y k u , w którym śm ierć („z w ło k a ”, „ o p ó ź n ie n ie ”, „ ró ż -N IC -a ” ,

„ s u p le m e n t”) je s t po d staw o w ym m otorem życia i tw o ­ rzenia. R ou sseau mówi więc tyle: sądząc o duchu d a n e ­ go n a ro du z je g o ję z y k a , sądzim y o życiu ze śmierci i dlatego m ożem y żyć nadal (m etafora w ogóle, ów ż y ­ w otny i pierw otny ję z y k — teza, którą pow tórzy nieco później Shelley — a m etafo ra „tru p a ” w szczególności s tano w i d o sk o n a ły m odel fu n k cjo n o w a n ia jęz y k a ja k o écriture).

Spraw a elokw encji jest więc w historii człow ieka kw estią p ie rw s z o ­ rzędnej wagi. R ousseau zarzuca Zacłiodowi z aniedbanie tej sztuki, ale — j a k w id zieliśm y — wcale nie o znacza to a u to m atycznego prym atu m ow y nad pism e m , je d y n ie prześw iadczenie, iż m owa pow inna odzy sk ać swój p ublic z n y charakter. R ou sseau obw inia sw ych w sp ółczesn ych nie tyle za to, że piszą zam iast m ówić, lecz za to, że mówią tak, ja k b y pisali: to

znaczy, iż ich w y pow iedzi nie potrafią ju ż udźw ign ąć ciężaru publicznej sytuacji i m u sz ą nawet w swojej m ów ionej postaci o g ran iczać się je d y n ie do w ąskieg o kręgu w tajem niczo n y ch (le bourdonnement d es divans). In ny ­ mi słowy, c z ło w ie k Z achodu parad ok saln ie pow rócił do sytuacji panującej

„u źró d ła ” jęz y k a , który powstał na południu z nam iętnej potrzeby in ty m ­ nego w y znania, ale pow rót ten ozn acza w łasną parodię (to, co było w y z n a ­ niem uczucia, je s t teraz kon sp iracy jn y m narzędziem p o ro zum iew ania się w obrębie politycznej koterii — ję z y k nie odsłania, ja k u początku swej historii, ale przeciw nie — zakryw a i szyfruje). C złow iek Z acho du nie ma więc życia „pry w a tn e g o ” , gdyż j ę z y k m ający j e wyrazić jest ju ż skażony przez sferę p ubliczną (deko nstru k ty w istyczn e oblicze Rousseau: m owa z o ­ stała „ z a ra ż o n a ” pism em ). Mowa — pozorna obecność.

S taw ką je s t polityczna organizacja życia społecznego. T h om as S h e ri­

dan w sw om dyskursie na tem at Elocution (1759) u skarża się na z a n ie d b a ­ nie sztuki krasom ów czej szczeg óln ie nieb ezpieczne dlatego, iż „podstaw a n a szy ch instytucji (establishments), tak kościelnych, ja k i świeckich, jeżeli m ają one zachow ać w ła ściw ą im m oc, musi zależeć od siły w y pow iedzi w debatach publicznych lub innych okazjach sprzyjających oracjom — na a m b on ie, w senacie czy są d z ie ” 6. Historia, zdaniem Sheridana, przebiega d ro g ą n a ra stają ce g o p o stęp u wiedzy, którem u tow arzyszy nasilające się p rze k o n a nie , że ję z y k je s t je d y n ie biernym narzędziem dyw agacji n a u k o ­ w ych, pozostaje zatem dosk o nale biernym i „ p rz e z ro c z y sty m ” , nieekspre- s y w n y m „ sp rzętem ” na użytek intelektu. Taki rozwój historii prow adzi do tego, iż w przeciw ień stw ie do kultury an tycznej, którą nauka Z achodu p o ­ zostaw iła daleko w tyle, m y ślenie eu ropejskie pozbaw iło się zakorzenienia w j ę z y k u („Tym, czym Starożytni różnią się od nas, są studia nad własnym j ęz y k iem i sztuką w y p o w ie d z i” , S, 11).

Myśl Zachodu w yrodnieje w m om encie, w którym ustaje z w ią ze k m ię ­ dzy pojęciam i i instytucjam i a jęz y k iem . Filozofia Sheridana zm ierza w stronę n acjonalizm u: jeżeli w zyw a do ożyw ienia refleksji nad jęz y k iem , to dlatego, by w y przedzić inne, bardziej z a aw ansow ane na tej drodze n a ­ rody. Studia nad elo k w encją mają, poprzez u doskonalenie znajom ości d y s ­ kursu, do prow adzić do udoskonalenia instytucji politycznych oraz do p o ­ litycznej i kulturalnej ekspansji. „W łosi, Francuzi i H iszpanie są daleko przed w a m i” — ubolew a Sheridan. „Ich języki i autorzy znani są w E u r o ­ pie, podczas gdy wasi znajdują dostęp do gabin etów n iew ie lu ” (S, 12). M o ­ wa, k raso m ó w stw o ma więc, paradoksalnie, znaleźć zw ieńczenie w m e c h a ­ nizm ach szero kiego prop ag o w an ia idei, jak ie dostęp ne są jed y n ie pismu.

O brona elokw encji jest obroną écriture ja k o sp ra w n eg o narzędzia polityki,

6 T. S li e r i d a n : A D iscourse. Being Introductory to His C ourse o f L ectures on E lo­

cution a n d the English Language. L o ndon 1759, s. 4 | dalej: S i n u m e r strony].

której m od ele m i najd o sk o n a lsz y m sprzętem pozostaje w łaśnie pism o. H i­

storia ję z y k a Sheridana polega na odejściu od je g o „naturalnego, w y ra z i­

s tsz e g o i p rzy je m n ie js z e g o ro d z a ju ” (m ow y) oraz ruchu w stron ę „tego, który je s t sztuczny, słabszy i którem u nie to w arzy szy żadna n aturalna p r z y ­ j e m n o ś ć ” (pism a) (S, 13).

Sh erid an przypisuje m ow ie bliskość sfery boskiej (a universal gift o f G o d to mankind, S, 15), lecz je d n o c z e śn ie u m iejscaw ia Boga na p ła s z c z y ź ­ nie e konom icznej. Prawo jęz y k a , żelazna reguła m ow y je s t zasadą p a r ex­

cellence kapitalistyczną: dźw ięki stanow ią m ateriał, z którego czło w ie k m a ukształto w ać dzieło, uzyskując w y na gro d z enie stosow nie do zasług. Mowa została dana po to, by zrealizow ać się m ogła zasada „ p rz e d się b io rc z o ści”

(industry), która z kolei ró żnicuje społeczność ludzką. Tak j a k akum ulacja kapitału prop orcjo naln a do „p rz e d się b io rc z o ści” czyni je d n y c h bogatym i, z ubożając drugich, tak sam o m owa, będąc „ b a rb a rz y ń s k a ” u je d n y c h , „ h a r­

m o n ijn a ” i „ e le g a n c k a ” u innych, je s t początkiem rozbieżności c y w iliz a ­ cyjnych. A lg eb raiczna relacja p rop orcjonalności m iędzy w artościam i s ta ­ now i głów ny sposób rozum ienia historii: „Proporcjonalnie (in proportion) do zyskiw ania n ow ych idei, człow iek nie będzie odczuw ał braku a rty k u ło ­ w any ch d źw ięk ów m ających j e sy m bolizow ać. Prop orcjon alnie do postępu w iedzy [...]. Propo rcjon aln ie do w ysiłku intelektu [...]” (S, 16).

N ajogólniej rzecz biorąc, propo rcjo n aln o ść taka zakłada, iż narody m ó ­ wiące „w yraziściej, naturalniej i p rzy je m n ie j” posunięte są dalej w rozw oju n iż te, których „ p rz e d się b io rc z o ść ” była na tyle nikła, że nie uruch om iła s tosow nych m ec h a n iz m ó w artykulacyjnych. Jak Rousseau, Sheridan sądzi, że ję z y k je s t n a dw y żk ą, su plem entem , gestu, z tym iż — po pierw sze — służy on u zew n ętrzn ien iu „uczuć s e rc a ” , po drugie — nie tylko czyni je d ostęp ny m i dla innych, ale także potrafi je u nich „ w y w o ły w a ć ” (transfu­

s e), po trzecie — jest nadw y ż k ą p rzyjem ności (delight) nad sa m y m p r z e ­ kazem . Sheridan zdaje się w ierzyć w m ożliw ość czystej ekspresyw n ości p o z a ję z y k ie m , której m ow a dodaje n iezbędnego elem entu, jak im je s t

„ p rz y je m n o ś ć ” , choć elem ent ów nie musi być konieczny dla sam eg o z a k o ­ m u nik o w an ia idei (mere communication o f ideas).

Kiedy spo jrzym y z tego punktu w idzenia na historię, zobaczym y s y tu ­ ację zgoła paradoksalną. Oto z jednej strony Sheridan w ypom ina A nglikom b ra k troski o własną m owę, a więc o artykulację o dbiegającą od ideału w y ­ zn a cz o n e g o takimi przym io tnikam i, j a k polished, harmonius, and copious-, z drugiej strony Anglia jaw i mu się krajem niem al doskonałym , p o s ia d a ją ­ cym przyw ilej „czystej i świętej relig ii” oraz „podziw u godną (admirable) k o n s ty tu c ję ” (S, 11). Anglia jest więc jed n o c z e śn ie cyw ilizow ana i b a rb a ­ rzyńska, a m etodą (jedno z ulubionych słów Sheridana) u zdrow ienia s y tu ­ acji je s t taki n a c isk na p rzy w róc e n ie elokw encji w łaściwej rangi, iż d o p ro ­ w adzi ona do rozkw itu stylu ję z y k a pisanego, który, ja k zauw aża ten sam

m

autor, stanow i źródło całego nieszczęścia. Inaczej: je d y n y m sp o so b em w y ­ co fania się z b a rbarzyń stw a je s t o dejście od n ieg o po to, by doń po w ró cić na w yższy m poziom ie: „Po d łuższym zastano w ieniu okaże się, iż n aw et j ę ­ zyk pisany, którem u poświęcają całą uw agę, nigdy nie osiągnie właściw ej m u d osk on ało ści [...] bez uprzedniej troski o dyskurs m ó w io n y ” (S, 26).

Styl je s t o rn am e n te m w y ciętym na ciele n o w o ż y tn e g o barbarzyńcy.

Styl je s t o rn am e n te m w y ciętym na ciele n o w o ż y tn e g o barbarzyńcy.

Powiązane dokumenty