KL1MBA. Acb, nie umieraj! P ra m a c i ma! Strabo!
J a m cię zabiła!
STK AB A. Nie, nie, Klimbo... nie...
KLIMBA. T y mię przeklinasz?
STRABA. Toć on ci p r z e b a c z y ł...
( Wielka wrzawa podnosi się za scenę.) Grzmot? J a k i rozhuk... Czy ziemia się wali?
k r a ś n i k. To glosy ludzkie... Szczęk oręża! Bój!
(14 kiepa SŁUGA.)
SŁUGA. P an ie, uciekaj! Gród podstępem wzięty, A lasy wkoło wrażych pełne wojsk!
KRAŚNIK. Mój miecz, luk, tarcza! {Zrywa broń ze ścian).
WOJOWNIK {ranny wchodzi).
W róg tuż za mną, panie!
Gród z d r a d ą wzięto! K siążę, pójdź n a pomoc!
{Kraśnik wybiega, wojownik za nim.)
STRABA. S łuchaj, co-ć powiem... Czy mię słyszysz, Klimbo?
A więc tam w ziemi...
[Milknie; chwila ciszy; słychać zgiełk boju )
KLIMBA. P ram aci, ty konasz!
W zrok ci przygasa, ręce tw e j a k lód!
T y ś j u ż umarła, ty mnie już nie słyszysz!
STRABA. Czyż płaczu serca nie słyszysz w mych p ie rsia c h ? Przyłóż — tu — ucho... Nie um arłam jeszcze...
O, nie, nie jeszcze... J a k i szum ogromny!
To śpiew W ełtaw y, to W y sz e h ra d św ięty W micsięczuem srebrze p iętrzy się ku niebu Z wyniosłej sk ały . W sk a le tej komora, A w je j nomroco Przem ysłow ców prochy!
T e n cień olbrzymi! W oła mię? To Wojen!
T a k i sam jesteś, j a k gdyś w cichy dom
W szedł nad Blauicą... Uwiozłeś mię zfamtąd...
P a trz , j a k powiędły lica me, j a k sm u tek Z łam ał, zdruzgotał biedne serce moje...
KLIMBA. Z budź się, pramaci, przez sen mówisz, zbudź się!
STRABA. Nie, nie śpię, Klimbo. Czuwam, ale czuję, Że ju ż mi trzeba gotow ać się do snu
W tej mrocznej grocie. Słodko śnić tam będę, Miesiąc mgłą s ie b rn ą opromieni niebo,
W dole W e łta w y śpiew ać będą fale, A sk a ła ciemna rozdźwięczy się cała
T y m wielkim dźwiękiem, którego nie słyszą Uszy żyw iących, ale słuch um arły ch —
NEKLAN. 447'
KLIMBA.
KLIMBA. Acb, nie umieraj! Zostań tu! Miej litość!
STRABA. Słuchaj mnie, Klimbo. Ż r ą się o koronę.
Po co j ą W ojen w moje złożył ręce?
Z b y t ona ciężka n a me słabe siły.
J a m tę koronę ~~ słuchaj! — zag rzeb ała P o d dębem wielkim , k tó ry po nad inue, T a m w Libuszynie, w ystrzela ku niebu.
Z n asz d ą b ten przecie, k ła d ła m zawsze z tobat , G dyśm y ta m były, w chło dnym jego cieniu P o k arm dla bogów n a misach złocistych.
K iedy j a umrę, wygrzebiesz koronę . I w iernie oddasz ode mnie T yrow i.
Powiesz mu przytem, aby sam rozstrzygnął, K to godzien nosić tę S a m a spuściznę...
T y r nie j e s t wilkiem, j a k ci inni wszyscy!
P ram aci droga, pojęłaś tę jeg o
W ielkość promienną... Całuję twe szaty.
STRABA {chyli się nad je j ghw ą).
B ąd ź zmiłowanie z tobą!
KLIMBA. Z toba mir!
•zymają się w objęciach. Wrzawa zbliia się i wzrasta. KRAŚNIK wpada do sali, za nim ZBROJNI.)
Hej, za mną, za mną! Grom adźcie się przy mnie!
Znowu mię budzą! A j u ż zasypiałam*
T e ra z pamiętam! Tu gdzieś bój się toczy.
Lecz z kim i o co? T a k mi ciemno w głowie!
W szy stk o stracone! Ju ż n a gród się wdarli!
KLIMBA {jak 10 gorączce).
Bracie! a g d y b y m zapaliła dom ?
k r a ś n i k. S tra c iła ś z m y s ły !
KLIMBA. Muże oczyszczenie
J e s t w żarach ognia?
STRABA. Kiimbo, w e łz a c li może?
{Zbrojni gromadzą się koło Kraśnika i zaciągają zawory drzw i.) KLON {za sceną wali w drzw i).
Opór daremny! P o d d a j s i ę Kraśniku!
k r a ś n i k. Po ż y c ie moje wejdźcie tu taj sami!
KLON {za sceną). Hej, siekier, żywo, rozbijać podwoje!
{D rzw i padają pod ciosami. Wchodzą KLON, KRUWÓJ i WOJOWNICY.) KRAŚNIK. W y n ę d z n i wilcy, zd r a d a w am p o m o g ła !
KRUWÓJ. O zdradzie nie mów. Ona w piersi twojej.
KLON. Rzuć pychę, zdaj się. N a sąd przed N eklaua Mamy cię powieść.
KRAŚNIK.
STRABA-KRAŚNIK.
418 JULIUSZ ZE1TER.
KRAŚNIK. T a k s a m o k s is ż ę c ie m , J a k i on, je ste m . Nie je m u mnie sądzić.
KRUWÓJ. T y ś zdrajcą tylko. P rzestałeś być księciem, Bo księztw a twego niem a od tej chwili.
Słupy graniczne zwaliliśm y wszystkie, A gród i dum ten w net w popiołach legną.
KLON [odchodząc z wojownikami).
Hej, gród podpalić!
NEKLAN. 449
- Ä . K I T V .
W ierzch o łek p u styn n ego w zgórza w okolicy grodu bu deck iego, którego dymiące się z w a lis k a w idać w oddali. T u i ów dzie sam otn e drzewo. M nóstw o nizkich.
k rzów i zarośli. W ielk ie ztom y s k a ł rozproszone m ięd zy zaroślam i. K R U W Ó J prow ad zi H E K L A K A , otulonego w ciem ny p ła szc z. G O Ś O IW IT idzie za n im i.
KRUWÓJ. T u ta j bezpiecznie. E acz więc, książę, usiąść.
Oto głaz m szysty i cień naokoło.
J a k cicbo tutaj, a tam co za zgiełk!
G O Ś C lW iT . Dlaczego, ojcze, nie dajesz mi iść —
N E K L A N . D okąd?
GOŚOIWIT. W b ó j, o jcze!
NEKLAN. Milcz, milcz, Gościwicie!
Z b y t j e s t e ś młody. I życie tw e — drogie.
T y ś dziedzic stolca, tw ym W yszebrad św ięty, T w ą będzie S am a wielkiego korona.
KRUWÓJ. T ę S tra b a z sobą za b ra ła do grobu.
Lecz jej znaczenie żyje j e d n a k wciąż.
GOŚOIWIT. D ziedzictw a m eg o d a jc ie mi w ię c b ron ić!
KRUWÓJ. Bohater w i e l k i z a c ie b i e , o, d z i e c i ę , Bojuje dzisiaj, i bogi z nim b ę d ą /
Widzisz tam w dali zbroję w słońcu lśniącą J a k g w ia z d a złota —
GOŚOIWIT. Zbroję ojca m ego!
W ieje w powietrzu jego płaszcz z purpury, A j a k o orzeł, biały je g o koń
U la ta w pyłu obłokach —
N E K L A N . To Tyr!
W mojej zlroicy!
N E K L A N GOŚCIWIT.
NEKLAN,
KRUWÓJ.
GOŚCIWIT.
Dlaczegóż ty satn Siedzisz tu próżno, założywszy ręce?
T y r z am iast ciebie książęcicm j e s t przez to, Czemużem nie mąż? O, j a k ż e W ła sty sla w P o k u to w a łb y za swój czyn bezbożny!
Chce mi się płakać; stary K ro k a gród W popiołach leży! T eu prześw ięty dom, K ęd y L ib u sza zrodziła się ongi,
K ęd y sądzili m ądry Krok i P r z e m y ś l1 Ach, ty siąc pieśni, tysiąc baśni złotych, Które mi m a tk a słodkim swoim głosem O pow iadała i śpiewała, pierzchły, J a k ptak i z gniazda, kiedy runął gród!
J a W łastysław a, łupieżcę niecnego, Sto razy więcej nienaw idzę za to, Niż za to, ojcze, że chce zostać p anem Całych Czech naszych i wziąć me dziedzictwo.
O, j a k ż e dzień ten skończy się, Kruwoju!
Ma moc W łasty slaw , zebrał lud swój cały.
W tych niezliczonych wojów jeg o bufach Z najdziesz nietylko mężów i młodzieńców, Lecz dzieci prawie, bo w róg mój potężny Po całym k ra ju rozkazał obnosić
Ogromny miecz swój, i kto ponad miecz ten W y ra sta ł ciałem, w n et był zaliczony W szyki wojenne, a ktoby się w zdragał, Miał paść od miecza.
Niezliczone, p raw da, J e s t w ojsko łuckie. Lecz tw oje je s t chrobre.
Z a wiele, panie, pychy ma W łastyslaw , Ażeby mogło ominąć go w końcu Upokorzenie. Toć n ak azał pono
Sw ym bohaterom , z czelnością zuchw ałą, Zabierać z sobą rarogi, sokoły,
Jastrzębie, orły, by to ptactwo cale Naszemi mogło napaść się ciałami — T a k i j e s t pew ny swojego zw ycięztw a.
Ale bogowie k arzą zbytnią pychę I odw racają j a s n e lica od tych,
K tórzy się z nimi równać chcą zuchwale.
Cień z nieba p a d a na ziemię ogromny!
T o chm ura ptactwa!