• Nie Znaleziono Wyników

Krystyna Tatarczak

W dokumencie Święty Jan Paweł II (Stron 56-60)

W dawnych czasach krążyła o Polakach opinia, że dużo i chętnie podróżują. Wręcz większość życia upły-wała im na podróżach. Zgodnie to podkreślają pamięt-nikarze, zarówno polscy jak i cudzoziemscy. Gdy zapyta-no dworzanina księcia Albrychta Stanisława Radziwiłła, gdzie książę najczęściej rezyduje, ten odpowiedział, że w karecie, bo przywykł do drogi. Rzeczywiście podróżowa-no dużo, mając często do pokonania olbrzymie odległo-ści. Nie zważano też na niebezpieczeństwo napaści, złe, a wiosną i jesienią błotniste drogi, niepewne mosty, walą-ce się pod ciężarem obładowanych pojazdów, co upamięt-niło się w przysłowiu: Polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo wszystko to błazeństwo. W związku z tym rzeki najczęściej przejeżdżano brodem, najmując do po-mocy chłopa z najbliższej wsi.

W czasie silnych mrozów jeżdżono po rzekach sku-tych lodem, albowiem nawet zimy nie powstrzymywały przed podróżowaniem. Kiedy w II połowie XII wieku kli-mat w Europie tak się oziębił, że w 1269 r. zamarzł nawet Bałtyk, 60 lat później uruchomiono stałą linię saniami ze Szwecji do Niemiec, a na bałtyckim lodzie ustawiono zajazdy dla podróżnych. Nawet gdy w 1830 r. zima była tak śnieżna, że gościńce pełne były takich zaspów, a Wi-słę skuł lód, ta niesprzyjająca zimowa aura nie zraziła Po-laków i nie zatrzymała ich w domowych pieleszach. Ży-cie z powodu ciężkich warunków zimowych nie zamarło.

Wytyczono trakt na Wiśle, po którym jechano saniami i pojazdami. Pouczano tylko, aby trzymać się wyznaczo-nej marszruty, ponieważ pułapkę stanowiły zasypywa-ne padającym śniegiem przeręble. W drogę wybrało się tak wiele osób i ruch pojazdów konnych i sań na lodo-wym trakcie był tak duży, że dochodziło do zderzeń. Do Kowna w czasie zimy jeżdżono po zamarzniętym Nie-mnie saniami zaprzężonymi w konie odpowiednio pod-kute. W pozostałe pory roku rzeki trzeba było przeby-wać w bród.

Podróżowali prawie wszyscy, chociaż niektórzy jed-nak niezbyt chętnie z powodu wysokich kosztów, nie-wygód podczas podróży oraz związanym z tym zmęcze-niem albo z niechęci do gwarnego życia. Ale wyruszano

w drogę, gdyż wymagały tego toczące się w sądach pro-cesy majątkowe, interesy handlowe na targach lub jar-markach, liczne uroczystości rodzinne i religijne. Naj-częstszymi celami podróży było najbliższe znaczniejsze miasto, Piotrków i Lublin jako stolice trybunalskie, Kra-ków i Warszawa jako stolice królewskie, np. Gdańsk i To-ruń jako główne miejsca handlu płodami rolnymi. Na se-sje trybunalskie w Lublinie i w Piotrkowie zjeżdżała się szlachta niemal z całej Polski. Była to okazja do spotkań i rozmów z krewnymi, pociotkami, przyjaciółmi, znajo-mymi, w czasie których uzgadniano plany na przyszłość, jednano skłócone rodziny, wymieniano wiadomości, swa-tano, romansowano. Procesy były np. pasją Elżbiety z Lu-bomirskich Sieniawskiej, która swoim talentem prawni-czym przewyższała samych palestrantów, toteż jeździła do Lublina na niemal wszystkie kadencje trybunalskie.

Jednak najważniejszym impulsem do opuszczania do-mowych pieleszy przez naszych przodków było poczucie obowiązku wobec spraw publicznych. Na sejmy, sejmi-ki, elekcje, zjazdy ciągnęły rzesze szlachty i orszaki dy-gnitarzy otoczonych licznym dworem, a nieraz i rotami nadwornymi. Ponadto stwarzało to okazję do pokazania swego bogactwa, splendoru, toteż zabierano z domu naj-lepsze zbroje, szaty i klejnoty. Na sejm elekcyjny w War-szawie w 1669 r. Bogusław i Michał Radziwiłłowie przy-prowadzili prawie 8 tysięcy zbrojnych. Dla uczczenia ich wjazdu marszałek izby poselskiej Szczęsny Potocki zawie-sił na ten czas prace sejmowe.

Karczmy z rzadka tylko znajdowały się przy gościń-cach, a także nieczęsto można było napotkać miasta i osa-dy. Znalezienie noclegu, szczególnie w wypadku liczne-go orszaku, nie było więc łatwe i trzeba się było liczyć z możliwością sypiania nawet pod gołym niebem. Dla-tego też do drogi przygotowywano się długo i starannie.

Słabe możliwości aprowizacji i znalezienia odpowied-niego noclegu wymagały więc zabierania ze sobą ogrom-nej ilości niezbędnych w podróży rzeczy: żywności, na-miotów, łóżek, skrzyń z garderobą, pościeli, naczyń, zastawy, przyborów toaletowych, kobierców, opon, czy-li dywanów do obijania ścian, apteczki, bibczy-lioteczki, gdyż

w przydrożnych zajazdach czekały na podróżnych różne warunki. Niektórzy wozili z sobą nawet składane piani-no, żeby umilać sobie wieczory na noclegach.

Przed podróżą sprawdzano stan techniczny pojaz-dów, zabezpieczano odpowiednią liczbę koni, groma-dzono zapasy paszy, szyto stroje podróżne. Fatalny stan dróg powodował nieustanne uszkodzenia wehikułów, co zmuszało do zabierania ze sobą zapasowych części, a w przypadku większej liczby pojazdów, zabierano rów-nież i rzemieślników zdolnych do ich naprawy. Trzeba się było również liczyć z tym, że niektóre konie nie wytrzy-mają trudów podróży, chociaż do podróży dobierano je niezmiernie starannie. Istotne informacje, jakie warun-ki musiały one spełniać, zawiera list p. Rudzwarun-kiego z Nie-kłania z 1849 r. z prośbą o zakup takich koni, skierowany do zaprzyjaźnionego z nim kupca kaliskiego, Kazimierza Asnyka (ojca znanego poety Adama Asnyka): Potrzebu-ję czterech koni dobrych, młodych grubopłaskich, do dro-gi wytrwałych, porządnych, a nie paradierów, byle jakiej maści, mniej więcej jednak do czwórki dobranych, nie-zbyt rosłych, ani też drobnych a nade wszystko do ciągłych dróg wytrwałych.(...) Cenę na nie oznaczam od 1500 do 1600 złp (...) A gdyby w to miejsce był dobry koń wierz-chowy, pewny w nogach nade wszystko na nasze kamienie

i korzenie, ujeżdżony i bez wady, za 500 do 600 złp. W ta-kim razie kupiłbym go chętnie. Wysokie koszty podróży podwyższały więc wydatki na owies, siano i słomę. Do-piero w XVIII wieku organizacja sieci poczty konnej, po-zwoliła na rezygnację z koni rozstawnych i wynajmowa-nie ich na przystankach.

Magnatowi zazwyczaj towarzyszył w czasie podróży dwór, składający się z kilkuset osób. Trzeba się zatem było należycie przygotować. Zanim wyruszył z towarzyszący-mi mu dworzanatowarzyszący-mi, adiutantatowarzyszący-mi, rezydentatowarzyszący-mi i sługatowarzyszący-mi, kilkanaście dni wcześniej wysyłano stanowniczego1, który przygotowywał stancję, organizował kuchnię, stajnię, itp.

Lubomirski, następnego dnia po wyjeździe stanowni-czego, najpierw wysłał oddział piechoty nadwornej wę-gierskiej, nazajutrz stajnię z końmi wozowymi i wierz-chowymi, na trzeci dzień muzykę, czwartego myślistwo, a piątego dnia ruszał sam z dworem. Przed karetą jechał oddział kozaków, za karetą oddział dragonów.

Inaczej podróż z Puław do swego majątku na Woły-niu zorganizował Adam Kazimierz Czartoryski. Na-stępnego dnia po wyjeździe dwóch stanowniczych, któ-rymi w tym czasie byli Litwini Jerzy Soroka i Siecheń,

1 Niższy urzędnik na dworze królewskim lub magnackim, zajmujący się

przy-gotowaniem kwater i żywności w czasie podróży

Wyjazd Mikołaja Radzwiłła Sierotki z Nieświeża.

wyjeżdżała kuchnia z kucharzami i naczyniami, potem spiżarnia, następnie piwnica, na koniec on sam w otocze-niu dworzan, rezydentów i adiutantów. Towarzyszyło mu 400 koni. W kawalkadzie były też wielbłądy, których uży-wanie chciał Czartoryski spopularyzować w kraju. W cza-sie drogi cała kawalkada zatrzymywała się u różnych oby-wateli. Kiedy brakowało pokoi dla wszystkich, wówczas rozbijano namioty. Z wielką gościnnością cały ten licz-ny orszak podejmował w swych dobrach książę Aleksan-der Sapieha.

Orszak Adama Kazimierza Czartoryskiego wyda-je się dosyć skromny w porównaniu z orszakami Bogu-sława Radziwiłła liczącymi z reguły około tysiąca osób.

Mimo tak dużego orszaku nie ustrzegł się Bogusław Ra-dziwiłł od nieprzyjemnych przygód w podróży. Jak pisze w swoim pamiętniku, jadąc z Brukseli do Hagi, po dro-dze trzykrotnie wykupywał się od śmierci rabusiom, nie opłacanym żołnierzom hiszpańskim. Natomiast po prze-kroczeniu granicy z Francją został uwięziony przez żoł-nierzy francuskich, którzy wzięli go za kupca trudniące-go się przemytem i osadzili na osiem dni w kordegardzie.

Gdy się wszystko wyjaśniło, odstawili go do Paryża, skąd niezrażony tymi przygodami, udał się do Holandii.

Szybkość, z jaką poruszał się orszak, zależała od pory roku, pogody oraz rodzaju podróży. Co kilka godzin po-pasano, by nie męczyć koni, dać wypocząć woźnicom i wyprostować kości. Na podstawie pamiętników usta-lono, że dzienna marszruta wahała się od 30 do 60 km.

Ilość przebytych przez magnata rocznie kilometrów za-leżała od piastowanych przez niego godności, lokalizacji posiadanych dóbr i miejsc zamieszkania licznych krew-nych. Przeciętnie magnaci potrafili pokonać trasę od 1,5 tys. do 3,5 tys. km. Dowód takiego ruchliwego życia ma-gnaterii stanowi Itinerarium Bogusława Radziwiłła w la-tach 1620–1669, który przebywał następujące trasy w cią-gu jednego roku z różnych powodów. A więc np.

1648 – Bruksela, Haga, Warszawa (elekcja), Brześć, Kraków (koronacja)

1649 – Kraków, Warszawa, Słuck, Wilno, Dolatycze, Brześć, Osieck

1650 – Warszawa, Nowogródek (sejmik), Dolatycze, Warszawa (sejm)

Mimo że podróże podejmowali głównie bogaci przed-stawiciele społeczeństwa, często i oni, aby sprostać wydat-kom związanym z podróżami, musieli zaciągać pożyczki, wystawiali obligacje, a nawet zastawiali swoje dobra. Pew-nych informacji dotyczących kosztów podróży Bogusława Radziwiłła, jednego z najbogatszych wówczas magnatów w Polsce, dostarcza Księga rachunkowa Jana Sosnowskie-go. Na pokrycie kosztów jednej z zagranicznych podró-ży księcia zastawiono dobra Cielaków w Mińszczyźnie.

Często zastawiono też co cenniejsze rzeczy. Pod datą 1642 r. widnieje zapis, że rzeczy Księcia Jego Mości znajdowa-ły się u wojewody wendeńskiego, Mikołaja Korfa. A zda-rzało się, że zabrakło pieniędzy w trakcie podróży, a były one przecież pilnie potrzebne. W ten sposób Bogusław Radziwiłł sprzedał za granicą swoje piękne srebro stoło-we, aby kontynuować podróż do Antwerpii.

Oprócz tego odbywano też zagraniczne podróże po-selskie na Wschód, do Turcji, na Krym, pielgrzymki do miejsc świętych, do Rzymu, Jerozolimy. W celach eduka-cyjnych w okresie Odrodzenia wszyscy synowie magna-tów odbywali podróże na studia we włoskich uczelniach w Padwie, Bolonii, od XVII wieku również do Niemiec, Francji i Niderlandów. Z biegiem czasu zrodziła się po-trzeba poznania obcej wyższej cywilizacji także i u śred-niej szlachty. Rodziny szlacheckie zapożyczały się, aby swoich synów też wysłać za granicę. Wcześnie zaczęto do-ceniać pożytek z rozumnie odbytej podróży zagranicznej.

Kiedy Jakub Sobieski, ojciec przyszłego króla Jana III Sobieskiego, wybrał się w 1607 r. w trwającą prawie dwa miesiące podróż na studia do Paryża, towarzyszyła mu kawalkada złożona z kilku wozów załadowanych żywno-ścią, paszą dla koni, pościelą, namiotami, odzieżą, naczy-niami, rzędami końskimi i innym nieodzownym sprzę-tem. Znalezienie noclegu było niełatwe i trzeba się było liczyć z możliwością sypiania pod gołym niebem. Po-nadto zabrał ze sobą na tę wyprawę przewodnika, dwóch szlachciców: Sebastiana Orchowskiego i Pawła Piestrzyc-kiego, kucharza, masztelarza i kilku zbrojnych pachołów, na wypadek natknięcia się na rozbójników, niezbędnych także do obsługi koni i organizowania postojów po dro-dze. Cały poczet liczył około dwunastu osób. Droga wio-dła przez Pragę, Norymbergę i Strasburg. W czasie po-dróży sporządzał notatki, które po latach wykorzystał przy pisaniu książki podróżniczej. W czasie wolnym od nauki zwiedził również inne kraje, m.in. Anglię, Holan-dię, Portugalię, Hiszpanię, Włochy. Różnie w nich przed-stawiała się opieka nad turystami. Chwalił za troskliwość Portugalczyków, natomiast o noclegach w Hiszpanii po-zostały mu jak najgorsze wspomnienia, gdyż zanotował:

W karczmach nie masz pościeli, jako gdzie indziej w au-steriach bywa, ani jeść nie kupisz. Samemu sobie trze-ba warzyć. Gospodarze w tych austeriach nie umieją nic, złodzieje, jedno się ustroić, ubrać pięknie, a dyszkurować o monarchach, wojnach, miasto posługi. W tej tęskliwej drodze żywiliśmy się najczęściej królikami, których tam sroga rzecz i smaczne do jedzenia. Pieniądze na kosztow-ne wojaże zagraniczkosztow-ne, przesyłała ze Złoczowa macocha gdańskiemu bankierowi Furknechtowi, mającemu szero-kie kontakty w Europie, który przekazywał je do miast przebywania Jakuba.

Po odebraniu wszechstronnego domowego wykształ-cenia, również Adam Jerzy Czartoryski został wysłany w 1786 r. na wojaże zagraniczne, celem pogłębienia wie-dzy drogą własnych obserwacji i doświadczeń. Szcze-gólnie zalecał mu ojciec obserwować, na czym polegają różnice w stosunkach politycznych, prawnych i admini-stracyjnych oraz zwrócić uwagę na sprawy postępu tech-nicznego, funkcjonowanie samorządów i gospodarkę rolniczą, aby zdobytą w ten sposób wiedzę spożytkować potem dla dobra kraju. W ciągu dwu lat podróżowania zwiedził Czechy, Niemcy, Szwajcarię, Holandię, Francję, Szkocję i Anglię. Na noclegi przeważnie zatrzymywał się u swoich krewnych bądź znajomych, ale często korzystał z pokoi na stacjach pocztowych i u mieszczan. Natomiast w 1799 r. odbył podróż po Włoszech, głównie w celach poznawczych. Jak sam zanotował: Skoro wysiadłem z po-jazdu, pobiegłem na wszystkie znaczniejsze miejsca. Nie mogłem ani oczów, ani imaginacji nasycić widokiem tych miejsc – świadków tych dziejów i czynów. Jestże to podob-nym (...), abym ja oglądał ziemie, gdzie żył ród Scypio-nów, Katony, Grakchowie, Cezar, Cyceron i Horacy. (...) Pierwszy widok Rzymu sprawia wielkie w duszy wrażenie.

Człowiek chciałby przypomnieć sobie wszystko, co czytał,

słyszał o tym Rzymie, zgromadzić wszystkie wspomnienia odzywające się w duszy i zebrać w jedno ognisko, aby uży-wać należycie tego szczęścia.

Od połowy XVIII wieku rozpoczęły się podróże lecz-nicze do modnych uzdrowisk zagranicznych oraz krajo-znawcze do stolic Europy: Paryża, Rzymu, Wiednia, Pe-tersburga, Berlina. Ożywienie gospodarcze i ułatwienia komunikacyjne przyczyniły się do wzrostu liczby po-dróżujących nie tylko w celach służbowych lub zawodo-wych, ale również turystycznych. Szczególnie szybki roz-wój komunikacji kolejowej pociągnął za sobą zwiększony ruch podróżnych, korzystających z tego środka lokomo-cji do odbywania podróży w celu poznawania piękna na-tury i sztuki w tańszy, szybszy i niewątpliwie wygodniejszy sposób. Kraszewski jednak twierdził, że podróżując kole-ją nie można dobrze poznać mijanych miejsc, bo widoki za oknami pociągu przesuwają się zbyt szybko. Niewątpli-wie podróże dyliżansem miały swoje zalety, gdyż nie tylko poznawano nowe krajobrazy, ale również smak miejsco-wych dań i win w zajazdach, wsłuchiwano się w narzecza mieszkańców, wdychano zapach kwiatów i lasów, a wielo-dniowe podróże pozwalały na poznanie współpasażerów.

Krystyna Tatarczak Orszak królewski na tle krajobrazu, Adam Frans van den Meulen, XVII w., zbiory Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

W dokumencie Święty Jan Paweł II (Stron 56-60)