• Nie Znaleziono Wyników

B. Proza historyczna

II. Obrazki i opowiadania historyczne

37. Księżna Izabella z Flemingów Czartoryska

M ożnaby ułożyć całą galeryą literackich portretów księżnej generałow ej ziem podolskich, zacząwszy od ty c h , które skreśliła w ychow anica P u ła w , K lem entyna T ań sk a, aż do wspomnień, rozrzuconych po w szystkich pam iętnikach w spółczesnych; a osobną

antologią utw orzyłby zbiór w ierszy od W oronicza i K n iaźnina doK o źm iana i Morawskiego o autorce „Pielgrzym a w D obrom ilu“, założycielce św iątyni S ybilli, dostojnej P uław gospodyni. Nie było dość pochlebnych po rów nań, dość w zniosłych słów uw iel­

bienia, których by nie składał zastęp pisarzy szkoły puław skiej w hołdzie tej p a n i, głośnej jako wzór Polek. W m iarę czci i sław y u współczesnych i potomność nie szczędziła jej pamięci.

Życie księżny Izabelli rozdziela się n a dwie epoki: epokę m łodości, w yłącznie oddanej światowym zabawom, i na epokę pracy patryotycznej. W pierwszym okresie je s t księżna córką X V III. stulecia — m a jakieś podobieństwo z M aryą A ntoniną,, a przynajm niej w orszaku dam, otaczających tę królowę, najod­

powiedniejsze m ogłaby znaleść dla siebie miejsce. J a k one, prze­

p ły w a lekko, po wierzchu, przez młodość aż do epoki k a ta stro f;

chce królow ać w świecie zabaw, a nie sięgać po w pływ i w ła d z ę ; lu b i idylle i stw arza sobie T rian o n w Pow ązkach, a wśród kw iatów , gajów, chatek, sztucznych ru in i pustelni, które zapełnia orszakiem gości, przebranych za boginie, pasterzy i p asterk i, je s t żyw ą ilustracyą lite ra tu ry , poezyi i sztuki X V III. stulecia.

S ty l ten jednak konw encyonalny, sentym entalny, a powierzchowny i lekki, nie narusza szczerości serca, zdolnego w danych razach do pośw ięceń, zapału i pewnego heroizmu. J a k m ałżonka L udw ika X V I. w w ięzieniu, wobec zbirów , okazała podniosłość duszy, ta k księżna polska wobec gromów, spadających n a ojczyznę, ocknęła się z upojenia i w ystąpiła w zmienionej postaci. G dy młodość m ijała, dzieci dorastały, synowie gotowali się do służby k r a j u , a m ąż staw ał w szeregach stronnictw a patryotycznego, w tedy spotęgowało się uczucie księżny ja k o Polki wobec nieszczęść ojczyzny i chwil zapału i uniesienia.

T u dopiero n astał stanow czy przełom. Przeszłość m iała tło kosm opolityczne; tu nowy św iat się otw iera, św iat rodzim y, św iat polski z pam iątek historycznych, miłości ludu i m arzeń o przyszłości. T a k staje się ona prototypem niew iast polskich X IX . wieku. P o lity k ą się nie zajm ow ała, jednakże szczerą b y ła p atry o tk ą. Ożywiona atm osferą wielkiego sejm u, g d y ta chwila

— 102 —

m in ę ła , wśród ogólnego upadku podjęła z w ielką w ytrw ałością i poświęceniem w ażne zad ania, ratow ała pam iątki przeszłości o d zatraty, wychow ywała synów n a dzielnych obrońców ojczyzny, stw orzyła ognisko ducha narodowego i intuicyą kobiecą odczuła to, co później dopiero w literatu rze i społeczeństwie nowem

■ w ykw itło życiem. T aką przeszła do tra d y c y i obyczajowej i i literack iej, tak ą żyje do dziś w wspom nieniach niezatartych.

B y ła księżna Izabella i autorką. Za młodu nie m yślała

>0 tern; dopiero w . późniejszych latach wzięła pióro do ręki, ażeby napisać pierwszą historyą polską dla lu d u , książeczkę do m odlitw y dla dziatw y wiejskiej i dziennik w ażniejszych zdarzeń z własnej młodości. N otatk i te, kreślone z wielką prostotą, dają nam bliżej poznać nietylko szczegóły ży c ia , ale nadto w iernie

> odbijają charak ter autorki. Cechuje go uczuciowość i w rażliw ość praw dziw ie niewieścia.

A jakkolw iek religijność n ie b y ła w modzie owych czasów, ' przecież do domu księżny nie w darł się nigdy duch szyderstw a i niew iary. "Wzniosła ona now y kościół w stylu św iątyni greckiej w p arku puławskim, ozdobiła kościół w sąsiednich W łostow icach, a n a kościółki wiejskie w innych włościach hojne składała dary.

■ Gdzie dojrzewali W oronicz, K uiaźnin, K arpiński, tam nie m ogła panow ać niew iara. Ks. Piram ow icz i ks. K oblański stały ta m znajdow ali p rzy tu łek , a z P uław do sem inaryum w stąpili

Za-; błocki i Siarczyński. Św iadectw em jed n a k najlepszem m atk i ch rześcijanki, jej uczuć i z asad , je s t to ziarno w ia ry , które wcześniej czy później schodzi w duszach d zieci, a w łaśnie ta k ie

■ świadectwo zaszczytne dają ks. Izab elli dzieci, zwłaszcza syn Adam , k tó ry przez całe życie swoje wzorowym był chrześcijaninem .

Godną przeto b yła księżna Izabella z F lem ingów C zarto­

ry ska ty ch hołdów, jak ie jej składali współcześni ; godną je s t tej czci, ja k ą jej imię wdzięczna otacza potomność.

Ludw ik lir. Dębicki.

38. K a r o l , a r c y k s i ą ź ę a u s t r y a c k i .

Ze w szystkich synów cesarza Leopolda H . najw iększą zje-

** dnał sobie sławę arcyksiąźę K arol. Ur. 5. w rześnia r. 1771.

w F lo ren cy i, był trzecim z rzędu synem Leopolda i M aryi L u d w ik i, in fantk i hiszpańskiej. W pierw szych latach swego ży­

cia w ątły by ł i słabow ity i n ig d y nie okazyw ał właściwej dzie­

ciom wesołości i ochoty do zabaw. Nieśm iały, wcale nie zapo­

w iadał owego rycerskiego d u ch a, jak im się później odznaczał.

C hyba czasem w yjątkow o zdradzało się właściwe jego usposobie­

nie. K iedy r. 1776. cesarz Jó z ef II. przybył w odw iedziny do F lo re n e y i, m łody książę stanął na straży u drzw i do jego ko­

m n a ty ; a kiedy go zapytano, co to m a znaczyć, odpow iedział, że czuwa n ad bezpieczeństw em swego stryja.

"W r. 1778. przyb ył n a dw ór toskański ksiądz Z yg m unt hr. H ohenw arth, późniejszy arcybiskup w iedeński, którego tam posłała cesarzowa M arya T e re s a , ażeby kierow ał edukacyą w nuka i sam go uczył religii i historyi. O dtąd bardzo korzystnie rozw i­

ja ły się zdolności młodego księcia, k tó ry z w ielkiem zamiłowa­

niem oddawał się naukom . Z klasyków starożytnych szczególnie zajm ow ali go Cezar i T a c y t; z najw iększem je d n a k upodobaniem uczył się m atem atyki i sztuki wojskowej. Rów nie chętnie zajm o­

w ał się sztukam i pięk nym i, do czego wiele znajdow ał podniety w pięknej stolicy Medyceuszów, obfitującej w nieocenione zaby­

t k i sztuki.

W r. 1790. rodzice księcia przenieśli się do W iednia, a w krótce potem Leopold został cesarzem. W te d y arcyksiążę K arol u d a ł się n a dw ór M aryi K ry sty n y do B ru k s e li, gdzie szczególnie ćw iczył się w sztuce rycerskiej. Stądto po raz pierw szy pospieszył n a pole w alki , kiedy w ybuchła w ojna z F rancy ą. D nia 6. listo­

p ada r. 1792. w alczył w pam iętnej bitw ie pod Je m a p p e s, dowo­

dząc je d n ą b ry gad ą jak o generał-m ajor. O dtąd w wielu byw ał b itw ac h , odznaczając się zawsze nieustraszoną odwagą, niezw y­

k łą w ytrw ałością i nadzw yczajnym i zdolnościam i strategicznym i.

W r. 1793. w bitw ie pod A ldenhoven ta k się o d zn aczył, iż jem u głów nie przypisyw ano odniesione n ad nieprzyjacielem zw y­

cięstwo. W k rótce potem pod Neerw inden dnia 18. m arca 1793. r.

przy czynił się zręcznym i śm iałym obrotem do świetnego zw y­

cięstw a , za co otrzym ał godność nam iestnika N iderlandów i order M aryi Teresy. N igdy odznaka ta nie zdobiła młodszej piersi.

W k ilk a dni później wjechał n a czele zwycięskich hufców do B ru k s e li, w itan y przez lud z najw iększym zapałem. W roku następnym 1794. w wielu bitw ach b rał udział i niejedno odniósł zwycięstwo, n . p . : pod L an drecies, pod Tournay, gdzie lew em skrzydłem dow odził, i pod Charleroi nad Jourdanem .

R ok 1795. spędził w W iedniu, kształcąc się dalej w sztuce w ojennej; a gdy w r. 1796. B onaparte z W łoch do A u stryi się w d z ie ra ł, a dwie inne arm ie francuskie w sam środek Niemiec

— 104 —

■wkraczały, areyksiążę K a r o l, zostaw szy naczelnym wodzem w ojsk a u stry a c k ic h , rzucił się pom iędzy owe arm ie, pobił B ern a- dottego, Jo u rd a n a za R en od p arł, a jen e rała M oreau zm usił do odw rotu. T ylko zw ycięstw a samego N apoleona, k tó ry nie m iał naprzeciw siebie arcyksięcia K aro la, zniw eczyły owoce bohater­

skich ty ch czynów i skłoniły A ustryą do zaw arcia pokoju w Cam po-Form io.

Z niem niejszą sław ą rozpoczął areyksiążę K arol w ojnę pow tórną sprzym ierzeńców przeciw F ra n c y i: pobił Jo u rd a n a dn. 21. m arca r. 1799. pod O stra c h , a potem pod S to c k a c h , dn. 25. i 26. m arca tego roku przebył R e n , w padł do Szwajca- r y i , zniósł Massenę pod W in te rth u r dn. 23. m aja, a potem pod Z u ry c h em , zdobył M annheim i oswobodził praw y brzeg R enu od wojsk nieprzyjacielskich.

W wojnie r. 1805. znowu oddano arcyksięciu Karolow i naczelne dowództwo nad wojskiem w alczącem , gdzie pobił Mas­

senę pod Caldiero. W kam panii zaś r. 1809. przeciw Napoleonowi odniósł zwycięstwo pod Aspern.

Od r. 1809. żył areyksiążę K arol w domowem zaciszu, zdała od wszelkich spraw publicznych, rów nie szanow any ja k o człow iek i obyw atel, ja k niegdyś jako wódz. B y ł w zrostu śre­

dniego, szczupły. Czoło m iał wysokie, oko bystre. P ro sty i skro­

m n y w całej swej powierzchowności, przyjacielski i uprzejm y

W obejściu z ludźm i, zjednał sobie cześć w szystkich, k tórzy go znali, a żołnierze, którym nieustraszoną przyśw iecał odwagą, k tó ­ ry ch zawsze otaczał ojcowską o p iek ą , ubóstw iali go jak o swego wodza. B y ł też istotnie jed n y m z najw iększych wodzów swego czasu, a pisarze francuscy tw ierdzą n a w e t, że b y ł najw iększym z tych, k tórzy czoło staw ili genialnem u ich cesarzowi. Sam Napoleon, szczęśliwszy od niego n a polu chwały, przyznaw ał m u to otw arcie. R a z , czytając dziennik, nagle się zatrzy m ał, a w skazując ręką na ustęp przeczytany, rz e k ł: „Mowa tu o mężu praw dziw ie cnotliw ym , o arcyksięciu K aro lu ; on duchem przy ­ pom ina czasy bohaterskie, sercem złote w ieki ludzkości!"

(W edł. K arola Wernera.)

39. S a m u e l B o g u m i ł L i n d e .

Sam uel Bogum ił L inde był potom kiem rodziny szwedzkiej.

U rodził się w T oruniu dnia 24. kw ietn ia r. 1771. Ojciec jego, ślusarz z zaw odu, człowiek bardzo ubogi, wcześnie go odum arł,

zostaw iw szy żonę i kilkoro dzieci w ostatniej praw ie nędzy.

Z dzieci tych wychowali się tylko dwaj synowie, z których, starszy m b y ł J a n , później pastor przy kościele św. D ucha w Gdańsku, młodszym zaś Samuel. Początkow e nauki i gim na- zyalne pobierał Sam uel w rodzinnem mieście, walcząc z ostatnim niedostatkiem i udzielaniem lekcyj p ryw atnych na chleb co­

dzienny zarabiając. Ukończywszy gim nazyum w 18. roku życia, u dał się do L ip s k a , aby w tam tejszym uniw ersytecie oddać się nauce teologii.

Pilność jego i praca niezm ordow ana w krótce zw róciły nań oczy w szystkich profesorów ta k dalece, że jed en z n ich , słynny podówczas filolog A ugust "Wilhelm E r n e s ti, w yjednał m u posadę profesora języ k a i litera tu ry polskiej w tam tejszym uniw ersytecie.

L inde, odebraw szy o tern wiadomość, oświadczył życzliwemu opie­

kunow i, że języ k a polskiego nie zna dobrze, gdyż tylko tyle go um ie, ile się nauczył z potocznego używ ania w rodzinnem mieście, gdzie języ k te n znacznie b ył zan ied b an y ; chcąc zatem uczyć go d ru g ic h , sam potrzebow ałby się naprzód przygotow ać do tego od najpierw szych początków. E rn esti odpowiedział n a to : „E in K n ab e se h ry ie l lernen m uss, eh’ aus ihm w ird ein Domimis ’) “, zachęcając go uwagą, że dla chcącego nie m a trudności. W reszcie poszedł L inde za rad ą E rnestego i nom inacyą przyj ąwszy, zabrał się z najw iększą gorliwością do gram aty ki i słownika. W tenczas j u ż , m ając lat dwadzieścia i jeden, powziął zam iar ułożenia, sło­

w n ik a dokładnego i celem zbierania m ateryałów udał się w r.

1794. do W arszaw y, a następnie do W ied n ia, gdzie znalazł opiekę i pomoc do w ykonania swego zam iaru w domu Józefa hr. Ossolińskiego, gorliw ego orędownika nauki. Ossoliński nosił się w tenczas z m yślą założenia publicznej polskiej biblioteki i postanow ił zbierać cenne i ważne dawniejsze książki. Linde, popierając te n szlachetny zamiar, udał się w podróż, zw iedzał w szystkie zakątk i k ra ju , zaglądał do klasztorów , do bibliotek p ry w a tn y c h , książki p rze g ląd a ł, odczytyw ał, i z tak ą zabrał się do poruezonej m u spraw y gorliw ością, że niejedno rzadkie dzieło,

„białym krukiem " zwane, potrafił odszukać i zbiór Ossolińskiego powiększyć. „Zbierając te książki — pow iada L inde — m iałem co czy ta ć , m iałem z czego robić w yciągi. Czytałem też w dro­

dze, n a popasach, na noclegach; a jeżeli czego nie mogłem w ypisać, znaczyłem to, co uważałem za potrzebne do mojego celu".

’) pan.

— 106 —

"W takiej pracy, zabiegach i staraniach przepędził L inde la t 10: m ateryały się m nożyły, słow nik się przygotow yw ał.

W ieść o olbrzym iem przedsięw zięciu Lindego rozchodziła się coraz dalej. W r. 1803. rząd pru sk i powołał go do urządzenia w W arszaw ie liceum i objęcia nad niem dyrekeyi. Nowe tru d y i obowiązki ^ ie p rzerw ały jed n a k pracy około słownika. Pom im o rozlicznych przeszkód dokonał wreszcie L inde d zieła, nad któ- rem ty le la t pracował. Chodziło teraz o w ydanie pracy tej d ru ­ kiem. Prócz zasiłków pieniężnych od osób p ry w a tn y c h , L inde w spierany b y ł w przedsięwzięciu swem i od rządów, osobliwie przez cesarza A leksandra I . , k tó ry n a przedstaw ienie znajdują­

cych się przy nim Polaków kazał m u zaliczyć 500 czerw, zło­

ty c h n a koszta druku słownika. D ra k więc rozpoczął się w roku 1806. w d ru karni ks. P ijaró w ; ale w krótce, przekonaw szy się , że idzie opieszale, Linde zabrał drukarnię i drukarzy do siebie i od połowy tom u I. odbijano słow nik we w łasnem jego m ie­

szkaniu w pałacu saskim.

Tymczasem w ybuchła wojna. F rancu zi weszli do "Warszawy i w ydano rozkaz, aby w 8 godzinach liceum i w szystko, co do niego należy, ustąpiło z pałacu saskiego. Za wdaniem się jed n a k Stan. hr. Potockiego cofnięto rozkaz, a cesarz Napoleon I. kazał ośw iadczyć, że bierze liceum w swoję opiekę. Jednakże ta k ta w ojna ja k i dwie następne, w r. 1809. i 1813., staw iły niezw al- czone przeszkody dalszemu drukow i dzieła. Pow iększyła je jeszcze nadzw yczajna drożyzna i w yczerpanie wszelkich zasiłków pie­

niężnych, czemu przy powszechnem w szystkich zubożeniu tru d n o było zaradzić. O rdynat Z am o jsk i, chcąc przedsięwzięcie ratow ać, puścił n a loteryą jednego z najpiękniejszych swoich w ierzchow ­ ców. Osoba, k tó ra go w y g ra ła , darow ała go znowu L ind em u i tym sposobem znalazł się fundusz n a dalsze w ydatki. W reszcie n a przedstaw ienie J a n a Śniadeckiego zaliczył bardzo znaczną kw otę W in cen ty hr. Tyszkiewicz na w ydrukow anie ostatniego, szóstego tomu, którego druk dopiero w r. 1814. został ukończony.

Po takich dopiero trud ach i m ozołach, po licznych podró­

żach i niew ygodach, po ciągiem kłopotaniu się o fundusze, sta ­ ra n ia L indego wreszcie pożądany odniosły skutek. B y ła to praca olbrzym ia! A by dać o niej wyobrażenie, dość powiedzieć, że słow nik Lindego składa się z 6 ogrom nych tomów, obejm ujących przeszło 600 arkuszy dru k u , a sam rękopis m usiał obejmować najm niej 4.800 arkuszy zwyczajnego papieru. Żeby je tylko za­

pisać, i trzech la t ciągłej pracy zam ało; cóż dopiero to, co n a

n ic h miało być pomieszczone, w y p isa ć , uporządkow ać, popraw ić, dopełn ić, a n a to wszystko przeczytać tyle d zieł, poczynić z nich w yciągi i pomieścić je pod właściwym i sło w am i! B y ła to więc praca olbrzym ia w całem znaczeniu sło w a , przechodząca niem al siły jednego człowieka, a przecież jed en człowiek — L indo sam jej dokonał!

P ra ca tak a zniew alała do oddania czci należnej pracow ni­

kowi. N ietylko w k ra ju , lecz i za g ranicą uznano praw dziw ą zasługę Lindego. Zaraz po ukazaniu się I. tom u słow nika p rzy ­ słała m u dyplom na swego członka królew ska czeska akadem ia w Pradze, następnie ak ad em ie: g e ty n d z k a , w ile ń sk a , berlińska, królew iecka i in sty tu t francuski w Paryżu. Później został L indo członkiem uniw ersytetu w K azaniu i cesarskiej akadem ii w P e ­ tersb u rgu ; wreszcie m ianow ały go członkiem swoim praw ie w szystkie u niw ersytety w państw ie rossyjskiem , również i Tow a­

rzystw o starożytności północnych w K openhadze. W r. 1810., po ukazaniu się trzech pierw szych tomów słow nika, król Saski i książę warszawski obdarzył go wielkim złotym m edalem z n a­

pisem : „ Yirtuti et ingeniou '). Ukończenie słow nika opiewał n a j­

znakom itszy ówczesny poeta Kazim ierz B ro dziń sk i, a Tow arzy­

stwo przyjaciół nauk w W arszaw ie w ypraw iło z tego powodu w spaniałą u cztę, n a której naprzeciw L indego wznosił się sło­

w nik jego, gałązkam i w aw rzynu uwieńczony. Niebawem otrzym ał L in d e z rąk Józefa Z ajączka, nam iestnika K rólestw a polskiego, z upow ażnienia cesarza A leksandra I . , w ielki m edal złoty, n a cześć jego w ybity i złożony m u w im ieniu narodu z napisem :

^ Z a słow nik języ k a polskiego ziomkowie r. 1816.“

N a opracow aniu słow nika nie kończy się praca literacka L in d eg o ; w ydał on bowiem drukiem 14 dzieł i pozostawił dw a rękopisy, z których jed en obejmuje 22 tomów, jego w łasną ręk ą pisanych.

A le nietylko pracam i literackim i w yłącznie przyszło się zajm ować L in d em u ; piastow ał on i urzędy publiczne, n a k tó ­ ry ch skuteczne rozw ijał działanie. K iedy powstało księstwo w arszaw skie, został L inde nadal rektorem lic e u m , tudzież człon­

kiem Izb y edukacyjnej i członkiem rad y dozorczej szkoły praw a.

Izb ę edukacyjną zm ieniono w dyrekcyą edukacyi naro d o w ej:

L inde je st jej członkiem , a w krótce dyrektorem . Z asiada jak o prezes w Tow arzystw ie do ksiąg elem entarnych, a nadzoruje

’) Zasłudze i zdolnościom.

— 108 —

w szystkie szkoły w księstw ie z zadowoleniem ta k powszechnem , że publiczne odbiera za to podziękowanie. K sięstw o zm ienia się w K rólestw o Polskie pod panowaniem rosyjskiem , a Linde p ia ­

stu je tesam e dostojności, a nadto je s t radcą kom isyi rządowej w yznań religijnych i oświecenia publicznego i kom isarzem rzą­

dowym przy konsystorzu ewangelicko-augsburgskim . J e s t oraz g eneralnym dyrektorem bibliotek i gabinetów i korespondentem im peratorskiej kom isyi praw w Petersburgu. Zaprowadzają u n i­

w ersy tet w "Warszawie r. 1817., L inde je s t znowu najczynniej- szym. "W jego m ieszkaniu odbywa posiedzenia kom isya do uło­

żen ia statutów un iw ersytetu, przez Stan. hr. Potockiego, m ini­

s tra oświecenia, m ianowana. "W nowo urządzonym uniw ersytecie profesora filozofii zastępując, Linde w ykłada psychologią w j ę ­ zyku polskim i gram atykę pow szechną; je s t też pierwszym rek to ­ rem tego uniw ersytetu, a zbiory naukowe, biblioteczne i m uze­

alne staraniem jego znacznie się powiększają. W r. 1819., skoro się dow iedział, że klasztory w K rólestw ie m ają być zniesione, podejm uje się z własnego popędu zwiedzić ich biblioteki. Puszcza się więc w podróż i przez 4 blisko miesiące z wózka nie zsia­

d a ją c , zrobił około 300 m il, przejrzał do 50 bibliotek, a wsku­

te k tego zwieziono z owych klasztorów około 40.000 tomów dzieł ró żny ch , m iędzy którym i znajdow ało się m nóstwo n aj­

rzadszych rękopisów. B y ł pierw szy zam iar utw orzyć z tego bibliotekę narodow ą; wcielona do u n iw ersytetu , uległa później tem uż losowi, co biblioteka Załuskich. Zasiada też L inde ja k o deputow any m iasta W arszaw y n a sejm ie; po r. 1831. otrzym uje nadzór głów ny nad wychow aniem publicznem , a w krótce zasiada w komitecie, zajm ującym się nowem urządzeniem szkół i zakładów.

W r. 1833. b y ł dyrektorem gim nazyum , prezesem kom itetu, czu­

wającego nad szkołami, i członkiem rady w ychow ania publicznego.

W r. 1835., zw ątlony znacznie n a siłach, prosił o uw olnie­

nie od służby publicznej. U sunąwszy się od obowiązków urzędu, zerw ał stosunki ze św iatem , oddał się całkowicie naukom, szu­

kając tylko czasem rozryw ki w tow arzystw ie swych dzieci.

Z w ykle pracow ał od 6. zrana do 4. popołudniu nad słownikiem porównawczym języków słowiańskich. Pracow nia jego była dla rodziny jego ja k b y św iętym przebytkiem . U m arł dnia 8. sierpnia 1847. roku. K azał się pochować w czarnój trum nie z biblią, mówiąc, iż nie chce się rozłączyć z tą księgą świętą.

W edł. Augusta Bielowsldego.

dTi

/

40. K a z i m i e r z B r o d z i ń s k i .

Mało je s t w literaturze naszej imion, otoczonych ta k p o ­ wszechną czcią i szacunkiem , ja k im ię K . Brodzińskiego. Podzi­

w iam y w nim niezm ierną skrom ność obok w ielkich zasług, jego poświęcenie się zupełne dla spraw y, około której chodził i za k tó rą walczył — poświęcenie, któ re sprawiło, że, rzadkim w lite ­ ratu rze i w świecie przykładem , zdołał się wyzuć z m iłości w łasnej, a naw et z tej żądzy sławy, k tó ra jest jed nym z najsil­

niejszych bodźców dla lu d zi, działających bądź n a polu m yśli, bądź n a polu czynów. Je stto postać, w zbudzająca mimowolne uszanowanie, cicha i pow ażna; nie uderza m ajestatem wielkości, ale podbija serce ja k ą ś jasnością duszy, spływ ającą z jej czoła.

U rodził się K . B rodziński r. 1791. w Królówce, w obwo­

dzie bocheńskim , skąd go niekiedy nazyw ano Kazim ierzem z Królówki. Od przyjścia n a św iat b y ł w ątły i słabowity, a że m atk ę u tracił w dziecinnym wieku, jed y nie staranności w iejskich k o b iet, ich pielęgnow aniu zaw dzięczał, źe został przy życiu.

D rogie m u zawsze było wspom nienie m a tk i; to też pisze w swoim p am iętn ik u : „M atki mojej wcale nie pam iętam : m iałem la t pięć, g d y m nie odumarła. Je d y n a sc e n a , k tó rą z dziecinnych lat mo­

ich pam iętam , je s t pogrzeb mojej m a tk i, jej postać w trum nie — aż do u b io ru , do katafalku, na którym b y ła złożoną, i do pieśni,

ich pam iętam , je s t pogrzeb mojej m a tk i, jej postać w trum nie — aż do u b io ru , do katafalku, na którym b y ła złożoną, i do pieśni,

Powiązane dokumenty