• Nie Znaleziono Wyników

Polska książka do czytania dla szkół wydziałowych i wyższych klas szkół ludowych. T. 3, Dla klasy siódmej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Polska książka do czytania dla szkół wydziałowych i wyższych klas szkół ludowych. T. 3, Dla klasy siódmej"

Copied!
320
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

POLSKA

$

dla

szkól wydziałowych i wyższych Mas szkól ludowych

ułożyli

Franciszek Próclmicki i Romuald Starkel.

----

T O M III.

D l a k l a s y s i ó d m ej.

KSIĄŻKĄ DO CZYTANIA

WE LWOWIE.

Nakładem Tow arzystw a Pedagogicznego.

I . Z w ią zk o w a drukarnia w e L w ow ie.

1887.

(6)

B ib lio te k a J a g ie llo ń s k a

100195 4 714

(7)

Książka niniejsza, obejmująca cztery tomy, a przezna­

czona dla szkół wydziałowych i wyższych klas szkół ludowych, ściśle zastosowana jest do „Planu lekcyjnego

W doborze ustępów do czytania miano tu na oku ważniejsze w zględy pedagogiczne i dydaktyczne, przede- wszystkióm wiek i zakres wiedzy, podawanej młodzieży w każdym roku nauki.

Celem tedy ustępów, zam ieszczonych w tomie I . , jest nastręczenie m łodzieży pouczającego a przystępnego i na tym stopniu nauki „P la n em “ w skazanego m ateryału , prze­

ważnie „ o p i s ó w i o p o w i a d a ń 11 tak prozą jak wierszem , na którychby uczniow ie, zaciekawieni ich treścią, mogli z pożytkiem „ ś l e d z i ć t o k i z w i ą z e k m y ś l i 11, oraz zaprawiać się „w p o p r a w n o ś c i i z w i ę z ł o ś c i w y r a ­ ż e n i a 11. System atyczny zaś pod względem formy układ zamieszczonych tu ustępów naprowadza uczniów rów no­

cześnie a prawie m im owiednie do elem entarnego pozna­

wania głów nych rodzajów prozy i poezyi i najwybitniej­

szych ich kształtów.

W ten sposób tom I. toruje drogę dwom następnym, które, podając coraz obfitszy, treścią i formą coraz dosko­

nalszy materyał, służą do głębszego w ytłóm aczenia „ s z c z e ­ g ó l n i e j s z y c h z w r o t ó w j ę z y k a 11, wybitniejszych form stylistycznych i poetycznych, warunków piękna w poezyi, podziału prozy i poezyi na rodzaje i gatunki, — a przy- tem nastręczają coraz częstszą sposobność do „ k r ó t k i c h u w a g h i s t o r y c z n y c h i b i o g r a f i c z n y c h , o d n o -

(8)

IV

s z ą e y c h s i ę d o p i s a r z ó w , k t ó r y c h u t w o r y s i ę c z y t a “.

Pierw sze w ięc trzy tomy, utwierdzając ustaw icznie i rozszerzając zwolna wszystko to, czego się młodzież uczyła w każdym poprzedzającym roku nauki, przygoto­

wują zarazem materyał do tomu czw artego.

Tego zaś tomu zadaniem jest ułatw ić uczniom k r ó t k i p o g l ą d n a h i s t o r y c z n y r o z w ó j l i t er a t u r y polskiej, przyczem nie chodzi w cale o dokładność w szczegółach, lecz tylko o jak najprostszy zarys całości. Z tego powodu tom ten zawiera ile m ożności niedługie wyjątki z dzieł najwybitniejszych w literaturze polskiej poetów i prozaików w porządku chronologicznym , począwszy od D ługosza aż do dni naszych. Dokoła zaś tych wybitniejszych postaci i ważniejszych dzieł, w tym tomie uwzględnionych, ugru­

pują uczniow ie wszystko to, czego się z literatury w kla­

sach poprzednich przy sposobności u czyli, u t w i e r d z a j ą c w t e n s p o s ó b i u z u p e ł n i a j ą c n a b y t e j u ż w i a d o ­ m o ś c i .

Oprócz tego tom czwarty, mając ułatw ić uczniom powtórzenie tego, czego się dotąd z zakresu stylistyki i poetyki nauczyli, zawiera przykłady nietylko z każdego rodzaju poezyi i prozy w ogóln ości, lecz także prawie ze w szystkich ważniejszych gatunków w obrębie każdego z tych rodzajów. Powtórzenie tych w iadom ości u kresu nauki szkolnej zarówno pożądane jest w celu zebrania i ujęcia w pewną całość tego, czego się w szkole w tym kierunku uczono, jakoteż w celu przygotowania młodzieży na przyszłość do rozumnego czytania arcydzieł literatury narodowej w całości.

W e L w o w ie , 1. kwietnia 1 8 8 7 .

(9)

w tomie trzecim zawartych.

I P r o z a .

A. Proza powieściowa.

Legendy, opowiadania i obrazki powieściowe.

Str.

1. Krzyż, przez J. K r e m e r a ... 1

2. Powieść arabska, przez I. Krasickiego... 2

3. Dowcip kw estarza, przez I. C h o d ź k ę ... 3

4. Niedźwiednik, przez K. W. "W ójcickiego... 6

5. Cudowne ocalenie, przez W. P o l a ... 11

6. Kolęda, przez K. H offm anow ą... 15

7. W iązanka konwalij, przez Ł. Siemieńskiego . . . . 19

B. Proza historyczna.

I. Podania i powiastki historyczne. 8. N agroda męstwa, przez J. I. Kraszewskiego . . . . 26

9. Żegota Szafraniec, przez tegoż „ . . . . 27

10. O rły H erburtów , przez Ł, Siemieńskiego . . . . 27

11. Leopold, pierw szy m argr. austryacki, przez Ł. Tatomira 28 12. Berło Rudolfa z H absburga, przez te g o ż ... 32

13. Pow rót z niewoli, przez K. S z a j n o c k ę ... 33

14. Ślady Batorego, przez I Chodźkę ... 34

15. Jezioro B atoryno, przez tegoż ... 35

16. A nna R akuszanka, z „Kłosów ojczystych" . . . . 36

17. Łaskawość M aryi Teresy, z „Kłosów ojczystych" . 41 18. Dobroczynność ces. Józefa II., z „Kłosów ojczystych" . 42 II. Obrazki i opowiadania historyczne. 19. Daw ne wychow anie niew iast polskich, przez K. W. Wójcickiego ... 44

20. O statnie lata życia król. Jadw igi, przez K. Szajnochę . 45 21. A kadem ia krakow ska, przez A. Grabowskiego 48 22. E lżbieta R akuszanka, przez K. Szajnochę . . . . 49

23. Młode lata cesarza M axym iliana I., (wedł. P. Kronesa) 56 24. B itw a pod Mohacsem, (wedł. P. Kronesa) . . . . 58

25. Obraz obyczajów za Zygm unta A u g u s ta , przez T. Mo­ rawskiego ... 61

26. Jasy r, przez J . I. K ra s z e w sk ie g o ... 64

27. K oronacya A nny Jagiellonki i Stefana Batorego, przez J . B a r t o s z e w i c z a ... 66

(10)

VI

28. Zdobycie Połocka, przez J. Albeltrandego... 71

29. B itw a pod Kirchholm em , przez J. Niemcewicza . . . 75

30. W ypraw a chocimska, przez T. Morawskiego . . . . 79

31. Zręczny podstęp, przez K. S z a jn o c k ę ... 84

32. Hetman w niewoli, przez t e g o ż ... 86

33. H ajduk z Łasku, przez t e g o ż ... 88

34. Pow rót jeńców, przez t e g o ż ... 90

35. B itw a pod Beresteczkiem, przez L. Kubalę . . . . 91

36. Cesarzowa M arya Teresa, (wedł. F. Kronesa) . . . 97

37. Ks. Izabella z PI. Czartoryska, przez L. Dębickiego . 101 38. Karol, arcyksiążę austryacki, (wedt. K. Wernera) . . 102

39. Samuel Bogum ił Linde, wedt. A. Bielowskiego . . . 104

40. Kazim ierz Brodziński, wedł. K. W. Wójcickiego . . 109

41. K lem entyna z Tańskich Hoffmanowa, wedt F. Wasilewskiej 113 42. Józef Ignacy Kraszewski, wedt. P. Climielowskiego . 116 43. K arol Szajnocha, wedł. B. K a l i c k i e g o ...121

44. Młodość F ry d ery k a Chopina, przez M. Karasowsk'ego . 125 45. A rtu r G rottger, wedt. K. K a n t e c k i e g o ...129

C. Proza opisowa.

I. Opisy geograficzne i obrazy z życia. 46. T atry w śniegu, z „ W ę d r o w c a " ... 135

47. M orskie oko, przez L. Z e j s z n e r a ... 137

48. O lim anach Dniestrow ych, przez J. I. Kraszewskiego . 139 49. Dniepr, przez Ł T a to m ira ... 140

50. U kraina, przez W. F o l a ... 145

51. Znaczenie Dunaju, (wedt. F. U m l a u f t a ) ... 148

i 52. W spom nienia z podróży, przez J. Słowackiego . . . 152

53. W ielki lodnik Aletschu, (wedt. J. Tyndalla) . . . . 158

54. Kościół P anny M aryi w Krakowie, przez A. Grabowskiego 160 55. Zam ek Odrzykoński, przez Z. P a u l e g o ...162

56. Kościół św. Szczepana w W ie d n iu , wedt. „Kłosów ojczystych1 1 ...164

57. B azylika św. Zofii w K onstantynopolu, przez I. Hoło- w i ń s k i e g o ...166

58. R ynek w W enecyi, przez M. Wiszniewskiego . . . 169

59. Święto Trzech Króli, przez Ł Gołębiowskiego . . . 172

60. Święcone, przez t e g o ż ... 174

61. Polowanie na kozice, przez M. Nowickiego . . . . 177

62. Polowanie na morzu, przez S. Rogozińskiego . . . 181

63. Na zachodniem wybrzeżu Afryki, przez tegoż . . . 183

64. C h a m sin , p rz e z Ł . T a t o m i r a ...185

65. Święta góra Cejlonu, przez B. Baranowskiego . . . 188

66. W odospad N iagary, przez H. Sienkiewicza . . . . 191

67. Z podróży po A ustralii, (przez lir. de Beauvoir) . . . 194

II . Przyroda, jćj zjawiska i płody. 68. Z wędrówki roślin, przez J. Rostafińskiego . . . . 198 69. O w arunkach istn ienia owadów, przez M. Łomnickiego. 201

(11)

70. Owady w gospodarstwie przyrody, przez tegoż . 206

71. Odlatujące bociany, przez K. Wodzickiego . . . . 209

72. Z życia kruka, przez teg o ż ... 211

73. Światło i ciepło słoneczne, (przez J . Tyndalla) . . . 213

74. Sople lodowe, (przez t e g o ż ) ... 215

75. Śnieg, (przez t e g o ż ) ...217

D. Proza nauczająca.

Rozprawki. 76. Pochodnie Nerona, przez B. Baranowskiego . . . . 220

77. O balladzie, rom ancy i dumie, przez H. Cegielskiego . 226 78. O legendzie, przez t e g o ż ... 228

79. O bajce i przypowieści, przez t e g o ż ...228

80. A. Mickiewicza Świteź, przez J. Tretiaka . . . . 230

81. O gościnności, przez I. K r a s i c k i e g o ... 234

82. Uwaga, przez J . Ś niad eckieg o... 236

83. W ola, przez t e g o ż ... 238

84. N atchnienie a nauka, przez J . K r e m e r a ... 239

Poezya. A. Poezya opisowa.

I. Bajki i pow iastki. 1. Jag n ię i wilcy, przez I. K r a s ic k ie g o ...241

2. D ąb i m ałe drzewka, przez t e g o ż ... 241

3. Człowiek i suknia, przez t e g o ż ... 241

4. Człowiek i zdrowie, przez t e g o ż ... 242

5. Glęsi, przez t e g o ż ... 242

6. Czapla, ry b y i rak, przez t e g o ż ... 242

7. Myszka, kotek i kogut, przez St. Trembeckiego . . . 243

8. F iliżanka, przez J . U. N ie m c e w ic z a ...244

9. M otyl i pszczoła, przez t e g o ż ...245

10. Dw a zające, przez F. M o r a w s k i e g o ... 245

11. W oły, przez t e g o ż ... . 245

12. K ot i myszka, przez te g o ż ... 246

13. Lis i kozieł, przez A. M i c k i e w i c z a ...247

II. P od an ia, legendy i ballady. 14. K ru k z Mogiły, przez W. P o l a ... 248

15. Legenda o skowronku, przez t e g o ż ... 249

16. Jałm użna, przez A. E. O d y ń c a ...250

17. Zachwycenie, przez T. L e n a rto w ic z a ... 252

18. Świteź, przez A. M ic k ie w icz a ... 255

9. Baszyna, przez I, H o ło w iń s k ie g o ... 259

(12)

VIII

I I I . Gawędy i opowiadania.

20. H etm ańska pszczoła, przez W. Pola . . . S61

21. Orzeł króla J a n a , przez te g o ż ... 263

22. Stare w ro ta , przez W. Syrokom lę...264

23. K arol Gustaw w K rakow ie, przez K. Koźmiana . . 269

IV. Opisy i obrazki. 24. W schód słońca, przez A. M i c k i e w i c z a ...272

25. P oranek m glisty, przez t e g o ż ... 272

26. W głębi lasu, przez t e g o ż ...273

27. Dwór w z a ścian k u , przez t e g o ż ...274

28. W spom nienia m yśliwskie, przez t e g o ż ...275

29. Obiad przerw any, przez tegoż ... 276

30. Polonez, przez t e g o ż ...277

31. W idok C zertom eliku, przez J . Słowackiego . . . . 278

32. Miód ru sk i, przez S. P. K lo n o w ic z a ...279

33. P ożar s te p u , przez Gr. Z i e l i ń s k i e g o ... 280

34. Życie wiejskie, przez J . Kochanowskiego . . . . 2 8 1

B. Poezya liryczna.

I . Sonety, p ieśn i, dum ki, krakowiaki. 35. Stepy akierm ańskie, przez A. Mickiewicza . . . . 283

36. A judah, przez t e g o ż ... 283

37. Szczęście a c n o ta , przez J . Kochanowskiego . . . . 284

38. Obraz cnoty, przez P. D. K n i a ź n in a ... 284

39. Skarb człow ieka, przez W. P o l a ... 285

40. Szczęście poety, przez N. Ż m i c h o w s k ą ... 285

41. Anioł P a ń s k i, przez K. U j e j s k i e g o ...286

42. S te p , przez B. Z a le s k ie g o ... 287

43. L ach serdeczny n a m a ra c h , przez teg o ż... 288

44. W yjazd bez pow rotu, przez t e g o ż ...289

45. D um ka w ygnańca, przez T. Lenartowicza . . . . 290

46. Ciche wzgórze, przez A. A s n y k a ... 291

47. Dziecięce la ta , przez Ł. S ie m ie ń s k ie g o ... 292

48. Pszczółka, przez S. P r u s z a k o w ą ... 293

49. Człowiek a rzek a, przez A. A s n y k a ...293

50. W o ja k , przez 8. W itw ic k ie g o ...294

51. K rakow iak , przez E. W a sile w s k ie g o ...294

I I . W iersze i pieśni religijne. 52. Psalm 65., przez J. Kochanowskiego . . . 296

53. Psalm 90., przez t e g o ż ...297

54. W estchnienie do B o g a , przęz S. Goszczyńskiego . . 298

55. Do B oga, przez P. Karpińskiego ...299

56. Pieśń do Najśw. P ann y, przez K. Sarbiewskiego . . 300

57. Pieśń do Najśw. P an n y M a ry i, przez tegoż . . . . 300

58. Pieśń przy grzebaniu u m a rły c h , przez P. Karpińskiego 301 59. H ym n za C e s a r z a ...301

(13)

Legendy, opowiadania i obrazki powieściowe.

I. K r z y ż .

B ył niegdyś pew ien człek biedny, co dźwigał z utyskiem k rz y ż , przeznaczony mu w doczesności ziem skiej, i dźwigał go, bolejąc gorzko na tw arde losy sw oje, bo nlu się zdaw ało, ż e ju ż n ik t z ludzi nie przyw alony ta k ciężkiem , ja k o n , brzemieniem.

W ięc stanąw szy przed C hrystusem P a n e m , p ada na k o la n a , ze łkaniem błagając: „W szechm iłosierdzia P an ie! otóż najcięższy krzyż ze w szystkich na ziemi krzyżów stał się opłakanym udzia­

łem m oim ! Zlituj się mojej niedoli i użycz m i innego k r z y ż a , który bym już nosił przez ż y c ie !“ A P a n miłości nieskończonej przem ówił do śm iertelnego człowieka i r z e k ł: „W y bieraj sam ze w szystkich ziem skich krzyżów w edług woli w ła s n e j!“ I urado­

w an y człowiek, doświadczając wiele krzyżów, w ybrał sobie jeden z n ic h ; a b y ł to krzyż św iecisty, z ło c isty ; a włożywszy go na ram iona, zawołał: „Otóż ten krzyż ju ż nadaje się dogodnie do ram ion m o ic h ; on zby t nie zacięży i nie z a b o li! “ I ciesząc się w sercu swojem , poszedł człek w życie z ty m złocistym , b ły­

szczącym , przez siebie w ybranym krzyżem.

W rychle atoli w raca i stanąw szy przed P a n e m , pada na kolana i błagając w oła: „O nieskończonego m iłosierdzia P a n ie ! te n krzyż przezemnie w ybrany ta k tw ardych a ostrych je s t kraw ędzi, on jeszcze więcej m nie boli i ra n i, niż ów pierw szy krzyż m ój; pozwól w Twojej miłości bez g ra n ic , bym sobie in n y krzyż w y b ra ł!“ A P a n z łaską niebiańską r z e k ł: „W ybieraj między k rzy ż a m i!“ A człek doświadczając wielu krzyżów, w ybrał znów in n y krzyż, co z k ształtu ju ż m u się wielce nadaw ał do ram ion jego i był dogodniejszy i mniej bolesny do noszenia.

I poszedł człek w życie z tym k rzy żem , przez siebie w ybranym . Ale w rychle znów w ra c a , znów p łac z e , b łag a jąc , i znowu w ybiera sobie nowy krzyż. T ak wielekroó jeszcze w racał, u ty ­ skując ze łzami, jako każdy następny, z kolei przez niego w y b ra n y

l

(14)

_ 2 —

k rzy ż , jeszcze srożej go boli i ra n i, niż wszystkie poprzednie krzyże. A P a n w dobroci bez g r a n ic , w m iłosierdziu niew y- czerpanem za każdym razem pozwolił m u in n y w ybrać krzyż.

Aż nakoniec człek w y brał sobie raz jeszcze k rzy ż; i poszedł w życie i poszedł w św iat; i długo nie wracał. Nakoniec wrócił, ale czyniąc już dziękczynienia P a n u w iekuistej miłości i wołając radośnie: „P an ie, jak iż to dogodny, a nadający się do ram ion m oich ten k r z y ż , ostatnim razem przezem nie w y b ra n y ! Tego krzyża już nie odm ienię; on dla m nie najdogodniejszy, najlżejszy ze w szystkich krzyżów n a ziem i; on m nie nie b oli, nie ra n i; j a przy nim chętnie n a ż y c ie całe zo sta n ę !“

W ted y P a n przem ówił do śm iertelnego człowieka i r z e k ł :

„W idzisz, te n ostatni k rz y ż , ta k ci się nadający do ram ion tw o ich , ten k rzy ż , co cię nie b o li, nie ra n i, je s t owym pierwszym pierw otnym krzyżem , k tó ry j a sam dla ciebie przeznaczyłem , a k tó ry ci się zrazu zdaw ał być najcięższym ze w szystkich krzyżów n a ziem i1

J ó ze f K rem er.

J y :' 2. P o w i e ś ć a r a b s k a .

Człowiek jed en dobroczynny, chcąc sługę swego uszczęśliwić, obdarzył go w olnością; dał mu o k rę t, a w nim to w a ry , który- m iby h a n d el m ógł prowadzić. Puścił się ów sługa n a morze.

Lecz w krótce ta k a pow stała burza, iż rozbił się okręt, zapędzony n a skały. U tonęły to w a ry , a on ledwo się sam n a ląd dostał.

O płakiw ał swój stan nędzny, siedząc n a b rz e g u ; gdy zaś wszedł n a w zgórek, postrzegł zdaleka m iasto i zaraz się tam udał.

Jeszcze był pół drogi nie uszedł, g d y spotkał w ielki tłum ludzi, k tó rzy go z radosnym i okrzykam i królem swoim głosząc, p rzy ­ brali w kosztow ne szaty i z czcią wielką ku m iastu wiedli.

Tam w prowadzony do zam ku, zasiadł na tro n ie ; a zacząwszy od przedniejszych, wszyscy przysięgli mu n a posłuszeństwo i wierność.

R ozum iał zrazu, iż to sen ; ale g d y po uroczystych obrzę­

dach n a stą p iła uczta i za ustąpieniem innych, w pośrodku sług swoich i dw orzan się obaczył, a potem n a w spaniałem łożu odpoczął, postanow ił o nic się nie py tać i w cichości korzystać z szczęścia, którego nie pojmował.

Poznał w dalszym czasie, iż wszystko było n a jawie. Otóż razu p ew n eg o , gdy up atrzy ł w wezyrze swoim roztropność

(15)

niep o sp o litą, ośmielił go się z a p y ta ć , coby to zn aczy ło , co się z nim dzieje? skąd to przyszło? i jak ie tego dalsze sku tki być m o g ą ? „W iedz o tern, miłościwy panie — rzekł w ezyr — iż tutejsi m ieszkańcy są płodem geniuszów , innych więc sk łonności, niż ludzie; uprosili zaś sobie od władz niebieskich, aby zawsze jeden z synów Adam owych nim i władał. Jakoż co rok jed en z nich, ja k ty tera z, zesłany by w a; przyjm ują go za pana, ja k ciebie przyjęli; a gdy rok się skończy, zdzierają z niego królew skie szaty i zaprowadziwszy n a brzeg m o rsk i, wrzucają n a o k ręt, a ten go bez w sparcia i pożywienia na dziką wyspę przewozi, gdzie ogołocony ze w szy stk ieg o, nędzne życie prow a­

dzić musi. Przybyw a natychm iast nowy rządca i po roku to samo się z nim dzieje, co i z pierwszym ".

— A byli oni przestrzeżeni wprzód o tern tak, ja k j a teraz ? pytał król.

— B yli — mówił w ezyr — ale każdy z nich ujęty słodyczą stanu swego, nie zastanaw iał się nad tern, czego dalej doznać m iał.

W skroś te słowa przejęły k ró la , ta k więc dalej mówił do w e z y ra :

— Otworzyłeś mi oczy powieścią tw oją; proszę teraz, daj m i radę, co m am czynić, gdy ta kolej n a m nie przyjdzie, abym, jeśli odwrócić nie m ogę, przynajm niej ulżył srogości przyszłego losu mojego.

— Pam iętaj — rzekł w ezyr — jakeś tu wszedł, i w ied z, że ta k wynijdziesz. Jed en ci tylko sposób do zapobieżenia złemu pozostaje. Póki masz jeszcze sposobność, przesyłaj n a tę dziką w yspę, gdzie cię zaw iozą, żywności dostatkiem i pomocników.

Ci tobie tym czasem i dom zbudują i żywność opatrzą i g ru n t u praw ią; a naów czas, g d y tam przyjdziesz, wszystko nietylko oo do potrzeby, ale do w ygody i dostatku znajdziesz.

Stało się t a k ; a gdy wszystko n a wyspie było w pogotowiu, ów k ró l, zam iast iżby się końca panow ania swego lęk ał, czekał niecierpliw ie na ów czas, k tó ry go w dzierżeniu stałem przygo­

tow anych dostatków umieści.

Ignacy Krasicki.

3. D o w c i p k w e s t a r z a .

Przebyw szy Niemen w Mikołajowie, ciągnęliśmy gościńcem.

P opasy nasze odbywaliśm y zawsze pod gołem niebem, jeżeli nie we dworze jakim . „Po co nam karczm y? — mówił Marcin, stary

*

(16)

— 4 —

furm an klasztorny — m am y zawsze z łaski dobrodziejów zapas podróżny i b aran y napasiem y i sami posilim się i nie nie za­

płacim y". Mieliśmy więc po zwyczaju m ijać karczm ę, do której dojeżdżaliśmy w łaśn ie; ale spostrzegłszy przed nią stojącą piękną karocę, któ ra widać do stodoły wieść nie mogła, a stodołę pełną wozów i k o n i, a zatem pom iarkow aw szy, że to jakiś dwór pański zajechał n a popas, postanowiłem i tu zaglądnąć, n a co i M arcin się zgodził. A zatem stanęliśm y z naszym i kałam aszkam i obok pańskiej karocy.

U jrzały nas piękne p an ięta, to je s t, chłopiec w yrostek i dziew czynka podlotek; w ybiegły z karczmy, a za nim i i ichmośó rodzice wyszli.

— Laudetur Jesus C h ń stu s! ’) — rzek łem , kłaniając się hum illim e2).

— I n saecula saeculorum! 3) — odpowiedział M agnificus *) ja k się potem dow iedziałem , starosta. •— Zajęliśm y karczm ę — rzek ł on — nie m asz, gdzie popasać, księże kw estarzu!

— Nic to , Dobrodzieju! j a też nie na popas zajechałem ; odpoczną tylko moje szkapy i powlokę się dalej.

— Owszem, pomieścimy się jakkolw iek. W ozy tw oje m ogą postać przed karczmą, a konie m iędzy moimi i mój obrok zjedzą, samego zaś W aści n a nasz podróżny obiadek proszę. Zostań więc dla k o m p an ii, księże k w e sta rz u !

— Chętnie spełnię rozkaz J W . P a n a , byłem nie przyczynił subjekcyi.

— Zadnój, żadnej — odpowiedziała pani.

A zatem i zostałem , choć M arcin się k rzy w ił, biorąc się do odprzęgania ko n i; ale gdy na rozkaz starosty stajenni jego pom agać zaczęli starem u i g dy posłyszał rozkaz p ański, aby i konie jego b y ły dobrze n akarm ione, a forysie aby pilnow ali wozów naszych i baranów , udobruchał się przecie i w net pobratał

się z wszystkim i.

W karczm ie już był stół n a k r y ty , a nim d a n o , starosta, zacząwszy od p y ta n ia , ja k ie m nie zwykle i wszędzie s p o ty k a : Z jakiego klasztoru P a n Bóg p ro w a d z i? — zadaw ał rozm aite inne, wyzyw ając mię zawsze na jow ialne odpowiedzi, bo widać naw ykł do konceptów kwestarskich. J a k m ogłem , dotrzym y­

wałem p lacu , i uśm iechał się p a n , a naw et sama imość; bo ja,

*) Niech będzie pochwalony J. Chr. — 2) bardzo uniżenie. — 8) Na wieki wieków. — 4) wspaniały, wspaniałomyślny, szlachetny — wielmożny.

(17)

ję z y k za habitem . Nakoniec przystaw iono talerz i zasiedliśmy do stołu.

— Będziesz g ło d n y , księże k w e starz u ! — rzekł starosta — obiad podróżny k ró tk i i porcye nie su te, bodaj tylko rosół i pieczyste.

— Deo gratias ') , D obrodzieju! a na cóż więcej ?

Jakoż poczciwy b y ł rosół z jędora. P a n i starościna po dwa raz y m i nalew ała, i posiliłem się regularnie. Dano pieczyste.

B y ły to cztery jarząbki, w yraźnie dla dwojga rodziców i dwojga dziatek po jednym .

— Oto sęk , księże kw estarzu; jarząbków cztery , a nas pięcioro.

— Posiliwszy się z łaski P aństw a ta k w yśm ienitym rosołem, nie potrzebuję nic więcej i obejdę się bez jarząbków .

— Nie, nie, tak być nie może. Poczekaj, Carissim e! a) J a k m iarkuję, jesteś człowiek byw ały i kw estarz nielada; musiałeś więc szkoły traktow ać?

— J W . P a n ie ! aż do p o e ty k i3) inclusive *), a A iv a ra 5) gryzłem n a pamięć ja k rzepę.

— Zapewne uczyłeś się arytm ety ki?

— Uczyłem się i a ry tm ety k i, lecz zostawszy kw estarzem , najwięcej prak tyk uję addycyą 6) i m u ltip lik a c y ą 7) ; dalsze zaś działania dla m nie nie wielce p o trzeb n e; o fra k c y a c h 8) i słuchać nie chcę. N igdy ich cierpieć nie m ogłem , tern bardziej teraz, g dy o całe b arany proszę.

Otóż, pomyślałem sobie, znowu i wędę z konceptem zarzu­

ciłem do wspaniałości pańskiej. P unktualnie w ypełniam in stru k cy ą ks. gw ardyana. Obaczymy, co wyciągnę.

— A więc daj experym ent, rzekł starosta, ze swojej n a u k i;

podziel te cztery jarząb k i n a pięć osób, ale bez fra k c y i, g d y ich cierpieć nie m ożesz, to je st bez ro zrzyn an ia, ta k jednak, aby w szystkim po równej porcyi się dostało. K iedy tego dokażesz, powiem ci, żeś gracz i żeś kw estarz re et nomine 9).

— Nic łatwiejszego, Dobrodzieju! byleście się n a moję dyw idendę 1 °) zgodzić raczyli.

*) Bógu dzięki. — 2) najdroższy. — 3) klasa piąta. — *) włącznie.-—

5) szkolna gram atyka łacińska. — 6) dodawanie. — 7) mnożenie. —

*) ułamki. — 9) co do rzeczy i z imienia. — I0) podział.

(18)

_ 6 —

— Przyrzekam so len n ie, rzekł znowu s ta ro s ta , i za siebie i za żonę i za dzieci. Ale bez noża, księże kw estarzu !

— A ni się dotknę nożem.

Podsunąw szy więc bliżej do siebie półmisek, wziąłem widelec w rękę i ta k dzieliłem :

— Jegom ość Dobrodziej, Jejm ość Dobrodziejka i jarząbek — to tro je; Panicz, P an ienka i ja r z ą b e k - to troje; kw estarz i dwa jarząb k i — to znowu troje.

— Braw o! krzyknął starosta, śmiejąc się serdecznie, toż­

sam o i pani starościna. Zgadzam y się na podział, wyśmienicie.

— Ale ja się nie zgadzam, rzekłem. Ja rz ą b k i zostaną przy P aństw u i przy Paniętach, a w indem nizacyi *), jeżeli J W . P a n i pozw oli, wezmę tę bułkę pieroga dla m nie, a dla klasztoru, co wola i łaska.

— Z najw iększą ochotą i jedno i drugie ofiarujemy ci, Carissime, z w arunkiem wszelakoż, że po jałm użnę dla klasztoru przyjedziesz do nas. Dom mój stąd m il pięć. D rogę rozpowiedzieć każę tw em u fu rm an ow i, a faty g a nagrodzi się dobrą kwestą.

Czy zgoda ?

— Zgoda J W . Panie! dla m nie wszystko jedno. Gdzie ja d ę , to ja d ę , byłem do dobrodziejów trafiał.

W krótce pożegnało mię to zacne państwo, i m y też pow le­

kliśm y się za nimi.

Ignacy Chodźko.

4. N i e d ź w i e d n i k .

Ż ył przed 50 la ty szlachcic, zw any Niedźwiednik. B y ł to jego przydom ek od nadzwyczajnej siły , gdyż każdego przełam ał niedźw iedzia, z którym się spotkał; właściwie zaś nazyw ał się Roch Dąbrowa. Postać nie okazywała bynajm niej tej olbrzymiej siły, k tórą dziwił i przestraszał. W ysoki, kształtny, topolowego w zrostu; poruszenia ży w e, ręka niew ielka, ale ży lasta; tw arz wesoła i ciągle w uśmiechu. Nosił zwykle szarą kapotę i czapkę, n a lewe ucho przekrzyw ioną. M ieszkał w domostwie, nie wiele różniącem się od chaty w ieśniaka: m ały ogród i jeden zagon, 12 łokci szeroki, a do 100 sążni długi, były całem dziedzictwem Niedźwiednika. Żył pracowicie, upraw iał w pocie ozoła ogródek i zagon, a w wolnych chw ilach, zarzuciwszy strzelbę na plecy,

J) wynagrodzenie poniesionej szkody.

(19)

szedł n a grubego zwierza w obszerne k n ieje, co nie były ta k p u ste , ja k dzisiaj, kędy nie zobaczysz niedźw iedzia, je le n ia ni łosia. I sąsiedzi okoliczni dziwili się jego łowom. N ie strzelił on do zająca ani do lisa , każdego p tak a om ijał; lecz za to w obszernej puszczy nie przepuszczał niedźwiedziom , dzikom, łosiom , jelen iom , rysiom i wilkom. Ale i w tern zachowywał szczególny zwyczaj. Żaden z m yśliw ych nie w idział, aby użył strzelby na niedźw iedzia, chyba że niespodzianie go spotkał, kiedy nie m iał swojego, ja k nazyw ał, kija. K ij ten byłato pałka, ja k dwie ręce g ru b a, u gó ry zaokrąglona na k ształt buław y;

nagłów ek ten był nasadzony trójk ątny m i goździam i grubym i, a ze środka w ychodził na łokieć długi, ostry, obosieczny dziryt.

Z tak ą bronią przyjm ował zawsze niedźw iedzia, i gdy te n roz­

juszony, n a dwóch łapach spięty, zbliżył się do Dąbrowy, pchnął go naprzód dziry tem , a potem za jednem uderzeniem pałki rozciągnął u nóg swoich. W te d y z radością uśmiechał się, naciskał lepiej czapkę na lewe ucho, dobywał myśliwskiego noża i nietylko źe odcinał po zdjęciu skóry łapy niedźwiedziowi, ale nadto w ykraw yw ał pieczenie, które swym i delicyam i n azy ­ wał. Sąsiedni km iecie, często rozm awiając o n im , m ó w ili: Nie dziwota, musi być m ocny, jak niedźw iedź, kiedy się żywi pie­

czeniam i z niedźwiedzi.

Mimoto wszakże nie m ogli p o ją ć , jak człowiek ta k może być zdrów i siln y , nie pijąc ani w ódki ani miodu ani piwa.

Napojem zwyczajnym była u niego kryniczna woda. Nie pogar­

dzał i futrem z lisów , ale na nie um iał ta k zręcznie staw iać samołówki, że w zimowej porze, kiedy najlepsze skóry, nietylko że corocznie sam się zaopatrzył w nową lisiu rk ę, ale za sprze­

dane fu tra nazbierał niem ało grosza. Mówiono potajem nie, źe m a dużo pieniędzy zakopanych; i m usiał ich mieć w iele, bo 0 nic nikogo nie prosił. S am o tn y , b e z że n n y , w łowach m iał rozryw kę i uciechę. P a n na jed nym zagonie, sam go łatw o m ógł upraw ić i zebrać. Ogród w arzyw ny i sad , pełen smacznego owocu, dostarczały m u dość żywności przy obfitej zwierzynie.

N a cały pow iat Niedźwiednik b ył osobliwością, a trzeba w iedzieć, że w tedy nie brakło u nas silnych ludzi i dobrych m y śliw y ch ; wszakże wszyscy przy nim gaśli. N iedośó, że na oszczep b rał wielkie niedźwiedzie, ale ile razy dziedzicowi chciał podarek zrobić, a zawsze to czynił na kolendę i przed W ielka­

nocą, przyw oził z kn iei żywego dzika. K ażdy się tem u dziwił 1 z dalekich okolic zbiegali się m yśliw i, aby zobaczyć tak oso­

(20)

— 8 —

bliwego Strzelca. Chłopstwo oskarżało go o czary, że m a związki z dyabłem, lecz to wszystko kłam ali w ierutnie. Mój ojciec świętej pam ięci m ieszkał o sześć m il od tój wioski, gdzie Niedźw iednik przesiadyw ał. Po wesołym kuligu zajechał z dziatw ą i z m atką naszą w tam te okolice. W dużych saniach siedziała pani m atka i dwie dorosłe panny siostry , ojciec przy woźnicy sam powoził.

"W ostatni wtorek, podochocony, w racał z nam i wieczorem, a jechał żwawo, aby doma n a popieleć stanąć. Za dużym lasem — pam iętam ja k b y dzisiaj, bo m iałem ju ż la t dziesięć — iskrzyło się niebo od gw iazd m nóstw a, świecił ci i księżyc w pełni; ta k widno było, że szeląg znaleść było można. Nagle konie parskać poczęły, a nieboszczyk mój ojciec, w id ząc, co się święci, świsnął, i ja k w iatr posunęły się na śliskim śniegu sanie.

W ilków stado zabiegło nam z boku. Skręcił końm i w inną stronę i na nieszczęście w rów wywrócił. Pam iętam dobrze jego sło w a , kiedy przestraszony zawołał, podniósłszy s a n ie : „Prędzej do sani! bo jeżeli nie uciekniem, zginiem y na zaw sze11. M atka i p an n y siostry usiadły p rę d k o ; ruszył, co koń w ysk oczy , a ja, zagrzebany w śniegu, zostałem zapom niany. Zerwałem się na n o gi, wychyliłem głow ę, w idziałem , ja k za ojcem pędzą w ilki;

z przestrachu przysiadłem , sen m nie zm orzył i zmarzłem. K iedym otw orzył oczy, zobaczyłem pierw szy raz w życiu N iedźw iednika;

nacierał mi tw arz śniegiem , cztery ogromne kundle stały obok niego, a dalej jednokonne sanki, pełne lisów, i trz y skóry wilcze.

G dy zobaczył, że ży ję, zaniósł do sanek i zawiózł do dom u, lecz nie zostaw ił m nie w ciepłej izbie; rozebrał do naga i na podwórzu wśród m rozu n a ta rł mocno śniegiem. W ted y obwinął m nie w skórę wilczą i położył n a swojem łóżku. W kilka dni ju ż zdrów b y łem , a N iedźw iednik, dowiedziawszy się, kto mój ojciec, odwiózł m ię do domu.

Drżało mi serce z radości, kiedym u jrzał suche gałęzie lipowej drogi i dwór mego ojca. Zostaw ił mię w saniach, a sam wszedł do kom naty. Skłonił się ojcu i, żeby zbytnia radość nie zaszkodziła, prosił do osobnej izby. Tam m u powiedział, ja k mu syna u rato w a ł, i że przyw iózł go z sobą. Ojciec nie wiedział, ja k dziękow ać; płakał z radości i całował mojego wybawcę.

Potem wrócili do k o m n aty , gdzie m atka i siostry siedziały zapłakane. Ojciec kazał jednej pobiec do piw nicy po węgrzyna, a sam rzekł do m atk i m ojej: „No, dzieweczko moja, wieści nam pew ne nasz sąsiad przynosi o naszym T adeuszku“. — „Ż yje!“

zawołała. — „N ietylko żyje, ale przyjechał11. I zaraz wbiegłem

(21)

upadłem do nóg panu ojcu i pani matce, a Niedźwiednik i wszyscy płakali. K ied y chciał węgrzynem ojciec częstować, podzięko­

w ał za wino i żadnego daru nie przyjął, wyjąwszy strzelbę jak o pam iątkę. „Niech tylko — rzecze —Tadeusz, chcąc mi wynagrodzić, samotnego Niedźwiednika (bo i sam się tak z chlubą nazywał) często nawiedza. Nauczę go strzelać, a te odwiedziny rozweselać będą starego m yśliwca". Niedługo się baw ił, bo spieszył, ja k m ów ił, ściągnąć lisy z samołówki.

Od tego czasu zawsze co miesiąc n a cały tydzień do niego w yjeżdżałem , a on mię w praw iał do strzelby. Często spraszał mój ojciec przyjaciół i krew nych na łowy, a m iał u siebie duże knieje; w tedy i mój w ybaw ca zjeżdżał. Pam iętam dobrze, po­

kazał się raz ogrom ny niedźwiedź i szkody niem ało nam ro b ił;

trzeba go było sprzątnąć. W iele sąsiadów m yśliwych zebrało się razem ; b ył i Niedźwiednik. Stałem blisko niego i mojego ojca.

Prędko niedźwiedzia psy ruszyły, pokaleczył z nich kilka i w padł na drogę, kędyśm y stali. Niedźwiednik m iał czerwoną czapkę. K u tej więc stronie rzucił się w ściekły zwierz. On przypuścił go może o cztery k ro k i, spojrzał, czy dobra n a sy p k a, zm ierzy ł, a z połyskiem powalił się niedźw iedź, ale ta k blisko, że m usiał uskoczyć, bo przygniótłby go był swoim ogromem. W esołe okrzyki rozległy się po lesie, a zwycięzca, oddawszy skórę i ła p y , w ykroił pieczeń i schował do torby.

Nadchodziły im ieniny mego o jc a : pojechałem do niego, ażeby zw ierzyny przysposobić. Na kuropatw y poszliśmy z j a ­ strzębiem i bez strzału dwadzieścia p ar złowili. W te d y Niedźwie­

dnik rzekł do m nie: „No, mój Tadeuszku, trzeba coś grubszego panu ojcu zawieść; pojutrze jego im ieniny. J u tro ze św item złapiem y dzika żywego i tak zdrowego zawieziem, ja k te kuro­

patw y". Serce biło mi z radości, jeszcze bowiem nie widziałem, ja k to m ożna wziąć żywego dzika w kniei. Mało co spałem ; przed św item byłem już n a nogach, ubrany. Niedźw iednik w ziął cztery k u n d le, zarzucił strzelbę i wyostrzone przyw iązał żelazo obosieczne. Słońce jeno poczęło wschodzić, kiedy już byłem na stanow isku. Za m ałą chwilę usłyszałem szczekanie psów głośne, a prędko potem słychać było jeno ciche warczenie. Poskoczyłem ; patrzę — i w idzę, ja k na małej łące kundle p rzytrzym ały ogromnego d z ik a : dwa trzym ały za u s z y , a dwa za tylne racice. Usłyszałem trzask gałęzi i w net pokazał się Niedźwiednik.

Leciał p rę d k o ; widać, że pędził za psami, w ręk u m u błyszczało ostre żelazo. W pełnym biegu siadł na grzbiet dzika i sznurem

(22)

— 10 —

surow cowym , co go m iał za pasem , skrępow ał ryj jego, w y b ił k ły żelazem i przebiwszy niem przednie pod kolanam i racice, poza żyły tenże sznur przeciągnął i silnie związał. A ów dzik ogrom ny, postrach psów i m yśliw ych, bezsilnie padł. W ted y stanąw szy nad n im , rzekł do m nie: „Tadeuszku, przy trzech brzozach stoi fura, sprowadźże ją tutaj, ruszam y do dworu pana ojca z podarkiem m yśliw skim ". Siedząc n a dziku uradow ani, z pełną furą zw ierzyny, żwawo popędziliśm y konie i stanęliśm y przed wieczorem. J a ojcu ofiarowałem kuropatw y, dropia, sarnę i kilka zajęcy, a Niedźwiednik, przyw iązaw szy n a długim sznurze dzika u lip y , co stała na środku obszernego podw órza, w szedł do kom naty, powinszował i prosił, aby wyszedł zobaczyć podarek starego łowca. Ju ż wiele było gości. W szyscy zdjęci ciekawością wybiegli. J a k i był ich podziw , gdy ujrzeli żywego d z ik a , co obchodził wokoło lipę! Ojciec mój rozradow any w ypił zdrowie dzielnego m yśliwca z ogromnego puhara i sąsiedzi z radością pow tórzyli to wszyscy. W n e t wyniesiono strzelb kilka. Zaczęli strzelać podochoceni goście, a gdy dzika powalili na ziemię, trą b k i m yśliwych ogłosiły koniec tej uciechy. W te d y sąsiedzi porwali Niedźwiednika na ręce i nosili po calem podwórzu, śpiewając owę sław ną m yśliwską p io se n k ę : Siedzi zając pod m ie d z ą , Myśliwi o nim nie w ie d z ą . . . . S tary strzelec płakał z radości. P rz y wieczerzy posadzono go na najstarszem miejscu, a choć nie pijał n ig d y , w tedy rozochocił go w ęgrzyn.

W e dwa miesiące już płakałem nad jego grobem . J a k żył, ta k i skończył: nie um arł śmiercią zwyczajną. Polowano n a niedźwiedzicę, co wiele robiła w okolicy szkody. Ju ż w ybrał się Niedźw iednik ze swoim, jak nazywał, kijem ; kij ten czternaście ju ż zgładził niedźwiedzi. K iedy poruszona z legowiska, w ypadła ro zżarta, w tedy w ysunął się z za drzew a i ugodził ostrym dzirytem , ale ten się zsunął po kości; już nie m iał czasu popraw ić ciosu. Pochw yciła go w silne łapy. Blisko stojąc, usłyszałem ję k cichy i chrzęst łam anych kości. Zemściłem się, bo z mojej strzelb y poległa odrazu, ale mój wybaw ca leżał bez duszy, cały krw ią zlany.

Tak skończył stary m yśliw iec, jakiego ju ż więcej oczy moje nie zobaczą. Opłakiwałem go ciężko, a świętej pamięci ojciec mój w ystaw ił piękny dlań nagrobek z kam ienia w tern m iejscu, gdzie życie skończył, i na nim dał w y ry ć, ja k u p a d ł przed zajadłym niedźwiedziem.

Kazim. W ład. Wójcicki.

(23)

5. C u d o w n e o c a l e n i e .

N a całą noc wyruszyliśm y z K am ieńca Podolskiego, chcąc się przypatrzeć tem u , jak kra idzie na D niestrze, bo dano nam znać, że lada chwila k ra ruszy. Noc była ciepła. Z wieczora spuścił się ciepły deszczyk, zapowiadający już wiosnę. Bardzo nagle tajało i droga była z każdą chwilą gorsza; we wsiach garnęły ju ż osie rozkal wiosenną. Było to po tw a rd e j, ciężkiej i długo­

trw ałej zim ie, a choć ja r dniestrow y je s t cieplejszy od całego Podola, trzym ał się jeszcze lód na D niestrze, lubo się już wody n a lód dostawały. Niewielka to przestrzeń z Podolskiego K a ­ m ieńca do D niestru, a jednak jechaliśm y noc c a łą , i gdyśm y rankiem do dworu nad brzegiem D niestru przy b y li, zaturbow ał się niemało gospodarz, ja k nas do D niestru dostaw i, bo rozkal ju ż była ta k w ielką, iż niewiedzieć było, ja k i czem wyruszyć ze dworu. W ierzchow e konie zapadały po kolana w błoto, wózki i bryczki garnęły błoto po wsiach. Zaprzężono ted y woły do wielkich sań i wlokąc się przez godzinę wpoprzek zagonów, gdzie jeszcze zamróz trzym ała, dobiliśmy się wkońcu do D niestru, k tó ry od dworu niedaleko w prawdzie p ły n ął, lecz przedzielony b y ł w zgórkam i od niego.

Osobliwy widok uderzył n as, gdyśm y z góry w dolinę D niestru spojrzeli! N agłą ścianą skalistą spadał tu brzeg aż do głębi ja r u , a cała powierzchnia D niestru była wysoko najeżona odłam ami szarej kry. Dwie znaczniejsze skały ty ch lodów wzno­

siły się tuż ponad n a m i, poniżej była ju ż pow ierzchnia wody z k ry oczyszczona, powyżej zaś cała k rą p o k ry ta, ja k daleko oko sięgło. N asuw ały się coraz nowe całuny kry, i zdawało się, źe lada chwila podniesie się woda i zaleje ja r c a ły , bo k ry posuwały się natarczyw ie, wydając to jak iś gw izd p rz y k ry , gdy uderzały jedne o drugie, to jakiś huk głu ch y , ale silniejszy od grzm otu dział, którym echo dawało rozgłos po sk a ła c h . . . B ył to jak iś dziki i straszny widok zniszczenia i walki żywiołów!

Z odłamów k ry spadała woda w szumiących potokach, a zator kry, k tó ry się utw orzył na podwójnej g ro b li, sterczał potężnie i g roźnie, sam do skały podobien, okrytej górskim i potokam i.

N ie można się było obronić od pewnego rodzaju przerażenia, chociaż na bezpiecznym lądzie nic nam nie g ro ziło ; ale to prze­

rażenie wzrosło, gdyśm y się rozpatrzyli po dnie jaru.

N ad samym D niestrem leżała zagroda, a całe obejście było już kram i zasute. Z pomiędzy olbrzym ich p ły t lodu sterczała

(24)

— 12 —

tylko jedna strona tego d w orku, którego ju ż nie było widać z pod kry. Gospodarz załamał ręce! — Co się z biednym w ete­

ranem moim stało?! rzek ł, zadum awszy się sam do siebie, i patrzał nieruchomo w groźną przepaść jaru. Po chwili od­

szukał ktoś inny tuż pod nam i na skale kilka postaci, które się zrazu zaledwie ruszać zdały, ale gdyśm y parę w ystrzałów dali, odhukał głos m ęski na wołanie nasze i teraz dopiero, odszedłszy nieco z m iejsca, mogliśmy się z boku dokładnie przypatrzeć tym postaciom. — O sto sążni może niżej od nas stał na łomie skały, do którego ju ż k ra p rzypierała, jak iś człowiek i trzym ał krowę za ro gi; obok niego siedziała niew iasta z dziecięciem n a ręku i tuliło się troje owiec wraz z psem domowym. Miejsce n a łomie skały było ta k m ałe, że się to wszystko razem ledwie ruszyć mogło ; skałę do koła otaczała k r a , a n ad nią wznosiła się pionowa ściana tak przykro, że się trudno było zbliżyć do brzegu tej przepaści. — J a k tu ratow ać ty ch ludzi? rzekł zakłopotany gospodarz. G dyby naw et powiązane drabiny, co mam we dworze, w y sta rc z y ły , to ja k je tu przywieść i o co je oprzeć? Samą drabiną możemy pozabijać ludzi, bo to się widzi blisko, a je st najm niej do stu s ą ż n i: więc ruszać m i i przywieść ze wsi w szystkie łyczaki i lin y , bo lada chwila może się podnieść ten zator k ry i zmiele ty ch ludzi. K ażdy, ilu nas było, przem yśliw ał nad sposobem ratu n k u ; i już od tej chwili nie było dla nas widoku k r y , lecz tylko niebezpieczeństw o, które biednym istotom n a tej skale groziło, w praw iało w szystkich w coraz większy niepokój. Gospodarz, przewidując, że z wycieczki nie tak prędko pow ró cim y , n abrał z sobą prowiantu. Radzi bylibyśm y się po­

dzielić tym posiłkiem z ty m i, co tam pewno pod skałą łaknęli, ale jak że to podać? K ilka lekkich rzuconych przedmiotów, ja k gałk i z siana i słomy, nie trafiły nigdy n a skałę, lecz odbiwszy się od pionowej ściany, padały n a kry.

Słońce ju ż było podbiegło w ysoko, gdy nareszcie ze wsi przystaw iono zwoje łyczaków i lin , pęki postronków i kilka lżejszych drabin. Człowiek n a skale był to właściciel dworku, okrytego k ra m i— w eteran, który po w ielkich wojnach francuskich przybył ze starościcem O pinogórskim , bo b y ł z ty ch stron rodem, i osiadł w zagrodzie, na której jeszcze zastał m atkę.

W szyscy w okolicy poważali g o , więc zaturbow anie było n ie­

m ałe , gdy w owym człowieku pod skałą poznano w eterana, którego dworek kry były już zasuły. H ukanie dochodziło od nas do skały i od skały do n a s , ale ani rozm ów ić, ani zrozumieć

(25)

się nie m ożna b y ło , bo huk k ry i wody przygłuszał naw et w ystrzały. Spuszczono tedy najpierw powróz z k a rtk ą papieru i ołówkiem , ow iniętych gałką sian a. Godzinę może trw ało, zanim odgadnąć można było długość sznura i naprow adzić go w prostym kierunku na skałę, choć się to zrazu ta k łatw ą rzeczą w ydało, bo w iatr sznur odnosił, to zaczepiał się na skale, to n a krzakach i drzewach! — J a k was rato w ać? — zapytał gospodarz; a gdyśm y napow rót sznur wyciągnęli, stała na nim ta k a odpowiedź: „Dobę już ta k stoim y tu — k ry się podnoszą — nie m a ratu n k u ; jeżeli zginiem , krzyż tu postaw ić “.

Rozpacz ogarnęła nas w szystkich — spuściliśm y grubsze liny i łyczaki po śc ia n ie , a uw iązany u dołu w ielki kosz, w któ rym b yła żywność, spuścił się szczęśliwie tuż obok skały ta k , że w eteran m ógł jeszcze ręką sięgnąć do kosza.

W y ją ł ted y żywność z niego i rozum ieliśm y, że włoży do kosza dzieci; ale on ostrożniejszy od n a s , włożył jednę owcę do niego. Z ostrożnością najw iększą ciągnęliśmy kosz w g ó r ę ; uderzał o skałę, kołysał się ja k wahadło w powietrzu. Gdyśm y kosz w ystaw ili na b r z e g , nie żyła już owca z uderzeń o skałę.

U derzenia te w ydały nam się nieznacznym i, a b yły ta k silne , że pokrw aw iły o w cę, która się niespokojnie rzucała i z kosza w ychylała głowę. Nie było ted y ratu n k u — i zrozum ieliśm y to, że w eteran ani ż o n y , ani dziecka, ani siebie w tym koszu ratow ać nie zechce. Spuściliśm y tedy kosz napow rót, ażeby w ostatnim razie trzym ać go na linach w powietrzu powyżej skały, gdyby się k ra podniosła, lubośm y bardzo wątpili, czy się to n a co przyda.

Słońce tymczasem stało na południu i przygrzewało tak mocno, że wkoło nas coraz większe szum iały potoki. Po godzinie może poczęły się dym ić k ry i m gła w aliła się bałw anam i wzdłuż ja r u i w m gnieniu oka praw ie i dolinę i cały widok k ry spartej i skały po obydwu brzegach i nieszczęśliwych n a skale za­

k ry ła oczom n aszy m ... Strasznie tylko huczały i szum iały wody pod tą powodzią m gły gęstej, a echo roznosiło huk pękających lodów i chrzęst trącej się kry. Zw ątpieni osiedliśmy ognisko, czekając, ja k się to rozwiąże. Około czwartej z południa ozwał się huk grzm otu ta k siln y , jak g d y b y z całych b atery i dawano salwy. Mgła się poczęła bałw anić niespokojnie, widocznie podry­

w ana spodem prądem zim nego pow ietrza i poczęła ustępować z góry naprzód, skąd k ry niosło — a gdy cały znowu odsłonił się j a r , zniosły b y ły wody już krę. Lodowe góry opadły

(26)

— 14 —

i D n iestr tylko bałw anił się wielkim i fa la m i, które p ły ty lodu druzgotały. — Spojrzeliśmy na s k a łę , licząc niespokojnie, czy czego nie braknie. K row y nie było — a w eteran siedział obok żony, która na skale leżała. W ąwóz skalisty , k tóry prowadził do zagrody w eterana od wioski, na wysokiem brzegowisku leżącej, b y ł im ju ż teraz przystępnym , lubo jeszcze cały zawalony kram i.

W ziąw szy tedy więcej ludzi ze wsi, udaliśm y się tym wąwozem, skacząc z k ry na krę wzdłuż dniestrowego brzegu, by ponieść ratu n ek weteranowi, k tó ry się ze skały dotąd ani ruszył.

W opłakanym znaleźliśm y ich stanie. Uchodząc przed nagłem najściem k ry z domu, byli lekko ubrani i praw ie więcej doby bez żyw ności, pomiędzy owcami leżało dziecię, które ocalenie swoje ich ciepłu tylko zawdzięczało. Śm iertelna bladość okry w ała tw arz w e te ra n a , k tó ry się dopiero p o d niósł, gdyśm y się już na skałę w spinali. W yczerpanie sił ta k m oralnych ja k fizycznych było znaczne, bo straszne rzeczy przeszedł od doby, d rżąc o życie dziecka i żony, k tóra bez sił, w om dleniu praw ie leżała n a skale. N a noszach, wyścielonych kocam i, zabraliśm y chorą z dzieckiem. W eteran, posiliwszy się nieco, uty k ał z naszą pomocą po k rac h , wesoło tylko biegło owiec dwoje obok domo­

wego psa, który, uszczęśliwiony ratu n kiem swych państw a, z ra ­ dością oszczekiwał w szystkich i, bieżąc p rzod em , prowadził.

Mozolny to był p o chód ; co chwila w ażyły lub łam ały się k ry pod nam i, którym i był p o k ryty brzeg D niestru, i dobrze było ju ż ciemno, gdyśm y się w skalistym wąwozie do pierwszej dobili chaty. Tu zastaliśm y ju ż pościel i żywność, którą ze dw oru naprzeciw nas wysłano, dom yślając się, że znękani nieszczęśliwi będą potrzebow ali prędkiego spoczynku po takich trw ogach i takiem w yczerpaniu sił. Nocowaliśmy razem z nim i w tój c h a c ie , świecąc przez całą noc. Dziecię było zd row e, i gdy je pokarm iono, spało najszczęśliw iej; ale m atka usypiała tylko na chwilę od znużenia gorączkowym snem, i zryw ała się co chw ila z trw o g ą, bo się n a nią k ry nasuw ały we śnie. W eteran był w kożuchu ubrany, gdy się n a skałę schronili, ale zdjął kożuch i u b rał w niego żonę, którab y była przez ciąg doby od zim na skostniała. Przeziąbł tedy mocno i rozgrzew ał się przez noc gorącym krupnikiem przy ognisku, paląc lulkę, za któ rą bardzo zatęsknił. Gdy się m gła do ja ru spuściła i zakryła go oczom naszym , w tejźesam ej chwili podniosły się k ry ta k w ysoko, że najbliższa uderzając o skałę, zm iotła z niej krowę. To uderzenie krow y zwaliło go z n ó g , bo trzym ał krowę za ro g i, poczem

(27)

słyszał huk straszny pod sobą i nad sobą — a kiedy z odurzenia przyszedł do siebie, nie było już m gły ani k ry na wodzie. Tu dopiero, widząc, że jest uratow anym , opadł ze sił, i dopiero nasze w ołania ocuciły go n a nowo.

Pow ieść o tym osobliwym w ypadku rozeszła się po okolicy, i gdy drogi stężały, odwiedzali wszyscy w eterana w jego zagrodzie, obdarzając i ciesząc się z nim razem , iż cudem praw ie ocalał.

G dyśm y go ju ż w zagrodzie jego odw iedzili, była pierwsza wiosna w p ełni; wiosennymi kw iatam i okryw ały się ścianki dniestrow e, derenie stały w pełnym kwiecie. Gospodarza nie zastaliśm y ju ż w domu. — Gdzież mąż ? — Staw ia krzyż n a skale n a pam iątkę cudownego ocalenia rodziny. U daliśm y się do niego. S tary wachm istrz odłożył topór, w idząc, że się ku niem u zbliżam y, i powrócił z nam i do gościnnej c h a ty , którąśm y poraź p ierw sz y ujrzeli byli przyw aloną k ram i, a w której dziś

w esołość zagościła z dostatkiem.

Wincenty Pol.

6. K o l ę d a .

Żaden dzień nie je s t ta k powszechnie pożądany i oczeki­

w a n y , ja k dzień Nowego E o k u ; o żadnym tyle nie m ów ią, n a żaden ty le przygotow ań nie robią. K ażdy za nim wzdycha, każdy od niego datuje rozpoczęcie różnych zamysłów i p ro je k tó w ; zgoła wszyscy na ten dzień się cieszą. S tarzy m ają nadzieję, że lepiej będzie w ty m roku, niż w p rzeszłym ; młodzież się raduje, gdyż z Nowym Kokiem zaczną się zapusty; a dzieci skaczą z ukontentow ania, bo m yślą sobie, iż może ja k ą kolędę dostaną.

Ludw ik, syn m ajętnych rodziców, blisko K urow a osiadłych, oddaw na w yglądał Nowego Eoku. B y ł jed y n ak iem , dostaw ał często podarunki od ojca i m atki, a kolędę zawsze m iewał sutą.

Od niejakiego czasu uwijało m u się po głow ie, że dostanie konika, a oddawna nie p rag n ął niczego ta k gorąco. W iedział dobrze, iż jed en m ieszczanin z K urow a m iał ślicznego n a zbyciu ; b ył gniady, m ały, składny, z odm ianą na czole. Ile razy w idział go Ludw ik, ty le razy w zdychał i objaw iał życzenie, żeby kiedyś m ógł być jego w łasnością; naw et nie ta ił się z tern przed rodzicami. K iedy dzisiaj szedł do n ich , ażeby im powinszować, ciągle m yślał o koniku. W szedłszy uściskał ojca i m atkę i po­

winszował im serdecznie : nie w ierszem , nie na piśm ie, ale słowem, jak ie m u serce podało. O trzym ał od obojga pochwałę

(28)

— 16 —

przeszłorocznego postępow ania i zachęcenie, ażeby ciągle równie dobrze się spraw ował i jednakow ą im b ył pociechą. N apełniły się łzam i oczy L udw ika i tak m u było m iłe rodziców ukonten­

tow anie, że i o koniku zapomniał. P rzypom niała mu go m a tk a ; odsłoniła chustkę b iałą, leżącą n a stole, i Ludw ik zobaczył prześliczne siodełko, uzdeczkę warszawskiej roboty i niebieski czaprak. K rzyknął z zadziwienia, rzucił się na szyję matce, a g dy usłyszał te słowa ojca: „Dziś jeszcze będziesz m iał konika", zaczął skakać z radości i całować rodziców. Pobiegł do swego nauczyciela i wołał do niego z d a le k a : „Będę m iał k o n ik a , będę m iał konika!" Kogo tylko spotk ał, każdem u z ukontentow aniem p ow tarzał: „Będę m iał konika!"

Zjadł ja k najprędzej śniadanie, wrócił do pokoju rodziców, żeby im jeszcze raz podziękować, w ypytać się o konika i p rzy ­ p atrzeć się darom m atki. W y su n ął stołek n a środek pokoju, o k ry ł go czaprakiem , położył n a w ierzchu siodło, założył uzde­

czkę za poręcz, włożył kapelusz na głow ę, wziął cugle w rękę, a klaskając u stam i, skakał na stołku i w ystaw iał sobie, że na koniku jedzie. Przerw ano mu w krótce tę zabawę. W e w si, gdzie m ieszkali rodzice L u d w ik a , nie było kościoła, m usieli jeździć n a nabożeństwo do Kurowa. Chłopczyna z radością wsiadł do s a n e k , bo m u m atka pow iedziała, że zaraz prosto z kościoła pójdzie ojciec do m ieszczanina i kupi konika.

Mróz by ł tę g i, ale niebo pogodne i czyste. W szystkie domy, d rze w a , staw y, okryte były białą p o w ło k ą, a śn ie g , odbijając prom ienie słoneczne, lśknił się tysiącznym i kolorami.

Chociaż sanki L udw ika sunęły prędko po ujeżdżonej drodze, podróż zdaw ała m u się ta k d łu g ą , że kilk a razy chciał wysiąść, przekonany, że prędzej piechotą dobieży.

Zajechali nareszcie przed kościół w ch w ili, kiedy w ielka m sza wychodziła. S trapił się cokolwiek L u d w ik , gdy przed Ofiarowaniem przerw ał kapłan nabożeństwo, a drugi ksiądz uk a­

zał się na ambonie. B yłby chciał ja k n ajrychlej konika mieć w rę k u ; kazanie spóźniło jego szczęście. Ale Ludw ik, skoro ty lk o chciał szczerze, um iał pokonać samego siebie, wiedział dobrze, z jakiem uszanowaniem trzeba się zachować w kościele, słuchał więc pilnie n a u k i, zajął się nią zupełnie i najm niejsze słówko nie uszło jego uwagi.

K a p ła n , nauczający lud zebrany, byłto ów znany kurow ski p leb a n , powszechnie wielbiony Grzegorz Piram ow icz. Św iatły, uczony, cnotliwy, godzien był służyć B o g u , którego w praw em

(29)

nosił sercu, godzien b y ł tłóm aczyć święte Jego przepisy. Z w ie­

dzał pańskie pałace, szperał w k sięg ach , kreślił gładkiem piórem piękne m yśli swoje, uczęszczał do lepianek km iotków ; łub iany był od w ielk ich , szacowany od u czon y ch , ubóstw iany od nie­

szczęśliw ych! Nie piastując n igd y wysokich urzędów, pozyskał wielkie znaczenie: imię jego zostało zapisane w rzędzie cnotli­

wych i uczonych mężów.

"Właśnie w zeszłym roku wśród żniw okropny pożar do najw iększego ubóstw a przyw iódł niem al w szystkich m ieszkańców K urow a; przeszło tysiąc ludzi w dwóch godzinach zostało bez d a c h u , bez pożywienia. P iram o w icz, czuły na nieszczęście ludu, którego był pasterzem , ujmował sobie, żeby wesprzeć owieczki swoje; ale w ydatki b yły ogromne i połowa pogorzelców bez własnego m ieszkania srogą zimę przepędzać m usiała. K orzystając z licznego zgrom adzenia ludu w dzień Nowego Roku, pleban kurow ski m iał naukę o praw dziw ym sposobie czy nienia dobrze.

Mowa jego, ta k czysta, słodka i p ro sta , ja k dusza, ro zrzew niła przytom nych i niechybnie trafiła do serca. „W iem , że biedni jesteście44, rz e k ł, obracając się do wieśniaków, przyb yły ch z okolic, „ale przecież żaden z was nie je s t biedniejszym od wdowy z ew angelii, a ona o statni szeląg na ubogich oddała.

K ażdy z was może dać jakąś pomoc nieszczęśliwym pogorzelcom ; a w ierzcie m i, dziateczki m o je , jed en grosz ubogiego, n a wsparcie b ra ta dany, więcej m a ceny w oczach B o g a , niż kup y złota, ręką bogaczy sypane. Jałm u żn y nasze, im więcej ofiar k o sz tu ją , tern więcej m ają wartości. Ł atw o udzielać drugim , kiedy sami we w szystko obfitujemy, ale pozbawić się ż ą d a n e j, m iłej i potrzebnej rzeczy, ażeby łzy otrzeć nędzy, to praw dziw a zasługa, to praw dziw a ja łm u ż n a .'

Ludw ikow i serce mocno bić zaczęło na te ostatnie słowa cnotliwego plebana; nie m ógł rozpoznać m yśli swoich; cisnęły się tłum em do głow y jeg o ; dziwnego doznawał wzruszenia.

Skończyło się nabożeństwo, wyszli z kościoła, a on jeszcze przyjść do siebie nie mógł. „W iesz, L udw iku", rzekł m u ojciec, wsiadając do sanek, „żal mi ciebie, nie będziesz m iał dzisiaj konika.

Posyłałem służącego; powiedział m i, że m ieszczanin pojechał w sąsiedztwo i nie wróci aż w wieczór. Ale, jeśli chcesz , możesz tu ju tro rano do niego z nauczycielem przyjechać.44 O detchnął Ludw ik n a te słowa ojca i z wielkiem zdziwieniem rodziców, praw ie z radością w siadł do sanek. Ja d ąc przez m iasteczko, spostrzegł z jednej strony nowo postaw ione domy, a z drugiej

2

(30)

— 18 —

kom iny, gruzy, okopcone b e lk i, ślady okropnego pożaru. P a trz a ł się n a nie długo ze sm utkiem i przez całą drogę mocno był zamyślony.

N azajutrz w stał, skoro św itać zaczęło. W ziął ciepły płaszcz sw ój, czapkę z sobolami i w yjechał z nauczycielem do Kurowa.

K iedy ju ż wjechali do m ia s ta , woźnica chciał na bok zwrócić i udać się, ja k m iał rozk az, do domu mieszczanina. W strzym ał go L u d w ik , a wziąwszy nauczyciela za r ę k ę , p r o s ił, żeby do plebanii jechać kazał. Nauczyciel z a p y ta ł, jak a b y tej odm iany b y ła przyczyna? Ludw ik odpowiedział drżącym i nieśm iałym g ło se m , że ju ż m u się zupełnie odechciało konika i że pieniądze, przeznaczone od ojca n a to kupno, chciał dać, jeśliby to można zrobić, ks. Piram owiczow i dla biednych pogorzelców. Uściskał chłopczynę rozrzew niony n au czyciel, zapew nił go, iż ojciec gniew ać się o to nie będzie, i zajechali przed plebanią.

Zastali szanownego kapłana, otoczonego starcam i, kobietami, dziećmi i słabymi. Ten przyszedł do niego po wsparcie, ta po radę, ci po naukę, tam ci po lekarstw o; wszyscy żądali pomocy.

Zobaczywszy przybyłych g o śc i, przyw itał ich uprzejmie i prosił, żeby poszli na chwilę do drugiego pokoju. Nie mieli czasu za­

stanow ić się nad nieustanną czynnością serca i um ysłu cnotli­

wego i światłego plebana, gdyż w krótce nadszedł i zapytał, ooby ich tak rano do niego sprowadziło? Ludw ik spuszczone m iał oczy i nie śmiał nic mówić. Nauczyciel jego imieniem ofia­

row ał pieniądze.

Rozrzew niło plebana dobre serce Ludw ika. „Synu mój, rzekł m u , szczęśliwy jeste ś, że w ta k młodym wieku możesz i um iesz być dobroczynnym . Nie zawstydzisz społeczeństwa.

K ra j nasz liczy wielu dobroczynnych ludzi; bierz ciągle z nich p rz y k ła d , wstępuj w ich ślady, wspieraj cierpiącą ludzkość; jej głos n ie odbijał się nigdy napróźno o ucho poczciwego! Zale- dwiem przemówił o potrzebie parafian m o ic h , zaczęły m nie docho­

dzić n aw et znaczne ofiary pieniężne. N a wiosnę, da B óg docze­

kać, rozpocznie się ro b o ta .' K iedy przejeżdżać będziesz koło świeżo w ystaw ionych dom ostw, kiedy ujrzysz radość m ieszkań­

ców, usłyszysz ich błogosławieństwa, pomyśl sobie: I jam się do tego przyłożył — i mnie oni błogosławią. “

Tu Ludw ik nie mógł w ytrzym ać i zawołał ze łzam i: „Już m i nic nie żal k o n ik a !“ — „Jakiego konika ?“ zapytał ks. P iram o­

wicz. L udw ik się zm ieszał, zapło n ił, nie mógł nic odpowiedzieć.

W idząc to nauczyciel, opow iedział, jak ą po wczorajszem kazaniu

(31)

uczeń jego um yślił uczynić ofiarę. Jeszcze czulej uściskał go szanow ny pleban. „Zrozumiałeś zupełnie, rzekł, moję naukę.

Jałm u żn a tw oja je s t prawdziwa, boś się dla niej miłego pozba­

w ił daru. M ajętnym jeste ś, zatem i twój datek znaczny; ale w ierz m i , g d y b y ś , w uboższym stanie zrodzony, dostał był od rodziców fra sz k ę , parę złotych w artującą, i przyniósł mi ją z takiem sercem w ofierze, z rów ną byłbym ją przyjął rozkoszą, rów nieby ona m iłą była Bogu."

U całowawszy rękę plebana, odjechał Ludw ik uradowany.

W racając, już z mniejszym spoglądał sm utkiem n a opalone kom iny i okopcone b elki, bo już w dziecinnej a żywej w yo­

braźni swojej w id z ia ł, ja k na ich miejscu nowe powrstają budowy.

P rzybyw szy do domu, zaraz pobiegł do m atki. W yglądała go ju ż dawno oknem i szła zdziwiona naprzeciw niego, pytając, dlaczego nie przyprow adził ze sobą konika. „Już nie będę m iał k o n ik a, rzek ł jej L u d w ik , tuląc się na jej łono, alem wspomógł biednych pogorzelców !u W zruszenie nie dozwoliło mu więcej mówić i raz jeszcze wyręczyć go m usiał nauczyciel. P rzy cisnęła syna do serca uszczęśliwiona m a tk a ; nadszedł w tej chw ili ojciec i pochwalił syna za to, co uczynił.

Od tego czasu często Ludw ik odwiedzał szanownego ks.

P iram o w icza, uczył się od niego cnót wszelkich ; a kiedy śmierć w ydarła tego męża k ra jo w i, przyjaciołom , uczonym , parafianom i nieszczęśliw ym , wraz z całym ludem rzew nie płakał nad jego grobem.

Kłem. z Tań. Hofmanowa.

7. W i ą z a n k a k o n w a l i j .

— B rodziński wyjeżdża ju tro do D rezn a; cierpiący i smu­

tn y , chciałby pożegnać swoich przyjaciół i przyjaciółki sw o je!

Z bieram y się w domu pani L.

To hasło podano sobie jednego dnia n a wiosnę r. 1835.

H asło obleciało przyjaciół i przyjaciółki, i żałośnie obiło się o serca dalszych znajom ych i wielbicieli poety. I ledwo wieczór się zaczął, ju ż kilkanaście kobiet i kilku męszczyzn napełniło pokój bawialny. Nie zgiełkliw a, ale cicha, szeptana rozm owa toczyła się m iędzy zebranym i g o ść m i, jak b y miejsce to usza­

now ać chciano w przód, nim się zjawił przedm iot powszechnego szacunku i czci. A rozmowa ta — gdybyś ją był podsłuchał —

*

Cytaty

Powiązane dokumenty

D zięki swojej zdolności, praw i odwadze, dosłużył się oficerskiego stopnia... szczęściu nowe

Kwestie dotyczące udostępniania dokumentacji medycznej są istotne nie tylko dla personelu medycz- nego, lecz także dla pracowników odpowiedzialnych za rejestrację pacjentów

Ale też zdarza się często, że kiedy stroskany właściciel oczekuje już tylko chwili, w której ten straszny przybysz zmiecie jego za­.. grodę, lodowiec nagle

Które sprzęty znajdują się oprócz tego w domu.. Gdzie jest

Strandberg przekonywał, że demencji zapobie- gać mogą odpowiednio wcześnie stosowane zasady: dbaj o swój rozwój intelektualny, ćwicz swój umysł, stosuj zdrową dietę

Mamy 715 miejsc na studiach niestacjonarnych, którym to eufemizmem określa się studia płatne, gdyż ci studenci chodzą na zajęcia nie tylko w tym samym czasie co

Rewitalizacja hałdy prowadzona jest także w ramach innego projektu unijnego – LUMAT. Będzie on realizowany do 2019 roku w ramach Programu INTER- REG Central Europe.

Cena sprzedaży garażu oraz I opłata z tytułu wieczystego użytkowania gruntu z podatkiem VAT wg stawki 23 %, a także wynagrodzenie za ustanowienie odpłatnej służebności gruntowej