T am gdzie żyd je s t panem życia i śm ierci czyli rozkosze życia robotniczego w bolszewickim ra ju .
J e d e n d z i e ń w k o ł c h o z i e
(Prawdziwe M aleńka wiosczyna wołyńska, Białachalka, w któ rej żył Wojciech K aniuka. leżała prawie n a d s am a czerwoną granicą. Pewnego poran
ku, gdy Wojciech z synem Stachem pracowali w polu, nad granicą ukazała się gromada lucłzi z o rk iestrą n a czele. Za gromadą sunął tra k tor, powiewając czerwoną płachtą.
Zaniepokojeni tem wieśniacy chcieli ucie
kać, obawiając sie zdradzieckiego napadu, lesz zatrzym ali się, widząc naszych kopistów, spo
kojnie pozostających na swoim posterunku.
Gdy grom ada zbliżyła się praw ie do samej granicy, w ystąpił z niej wojskowy z czerwoną gwiazdą n a spiczastym kołpaku. Gadał z go
dzinę, wrzeszcząc, ja k opętany. Potem zagrała orkiestra, ostro zawarczał motor i tra k to r za
czął bruździć ziemię, łopocąc krwawiącą się w słońcu czerwoną płachtą...
Przypatrujący się. temu widowisku W oj
ciech splunął ze złością, wołając do syn a:
— Bierzmy się, Stachu, do pracy! Szkoda czasu n a gapienie się n a tych zbirów. Bo kto widział, żeby zabierać się do orki z muzyką'?
N a roli trzeba pracow ać z modlitwą w sercu, bv Bóg pobłogosławił pracy, a. nie z muzyką i próżniaekiem gadaniem! Da. Bóg, zobaczymy, gdzie będzie ładniejsze zboże...
Stach posłusznie wziął się za pług. lecz uszy jego chciwie chwytały dźwięki oddalającej się muzyki. Mimowoli przypomniały mu S*C sło
wa sklepikarza Moszka, k tó ry przed kilku dniami powiedział:
— Nie wierzcie, że w Rosji źle. Och, tam lepiej, ja k u nas, bo to kraj wielki i bogaty! A to. co w ygadują na bolszewików — to wszystko pańskie i księżowskie wymysły, bo panowie i księża boją się o w łasną skórę. T am niema bezrobocia, robotnikom dobrze sie powo-dzi i naw et muzyka p rzy g ry w a podczas pracy...
zdarzenie).
^ — Miał rację żydzisko — myślał Stach. — G d y b y u nich była bieda, nie wychodziliby do pracy z muzyką! Tu męczysz się z tym prze
klętym pługiem, a tam za ludzi p ra c u ją m a
szyny...
Gdy matka przyniosła obiad, składający się z barszczu i okraszonych słoniną ziemniaków, a do tego kęs dobrze wypieczonego razowca, Stach skrzywił sie, myśląc posępnie:
— Tam na pewno jedzą lepiej, bo, gdy stać ich na takie ogromne maszyny i orkiestry, to i jedzenie m ają dobre...
W parę dni potem Stach zniknął, pozosta
wiwszy k artkę: „Nie gniewajcie się na mnie, kochani rodzice. Obrzydło mi życie w Polsce, ide po lepszą dolę do Sowietów".
M atka i ojciec spłakali się, gdy im córka przeczytała tę karteczkę.
— Głuipie. chłopczysko! tJ wierzył jakiemuś komuniście... Niech go Bóg uchowa od tej le
pszej doli w Sowietach! — biadał Wojciech.
A Stach, którem u dzięki znajomości terenu, udało się łatwo przemknąć przez granicę, zo
stał sch w y tan y przez czerwonoarmiejców i za
prowadzony do komisarza.
. ~ 7 Coś za jed en ! Po coś tu przyszedł! K to ciebie przysłał! — pytał go ''Tożnie komisarz.
Je s te m Stach K aniuka, biedny chłop z n a d granicy... Obrzydło mi życie w Polsce, gdzie tylko panom dobrze, więc uciekłem do was... U Was maszyny, z muzyką pracują n a polu... — odpowiedział Stach.
K omisarz uśmiechnął się, coś pogadał ze swoimi kamratami, potem zaś rzekł:
— No, dobrze... Weźmiemy cię do kołchozu, Ale pamiętaj, jeśli zauważymy coś podejrza
nego — zaraz kulka w łeb!
8 ! ach nisko pokłonił sie komisarzowi.
— DziWGp panu!
66
— Durniu! — wrzasnął komisarz. — U nas niema panów. iesteśmv towarzyszami! Zrozu
miałeś? A teraz marsz do pracy!
Zaprowadzono go daleko na polu, n a któ- rem pracowało kilkudziesięciu robotników, rwiąc rowy.
Gdy Stach spojrzał na nich, aż zimno mu się zrobiło! Robotnicy byli obdarci, w łapciach, brudni, dawno nie goleni, z zapadniętemi po
liczkami...
— Cóż to? Dlaczego w yglądają tak okrop
nie? Dlaczego zmnczają ich do rycia, rowów, przecież mają maszyny? — roiły się pytania w głowie Stacha.
— Chleb masz? — zwrócił sie doń któryś z oberwańców.
— Chleb? — zdumiał się Stach. — A czy wam nie dają?
Oberwaniec spojrzał na niego ponuro.
— A tyś skąd?
— Z Polski uciekłem...
— Ach, ty... — z ust oberwańca wyrwało się wstrętne słowo,.
— Pocoś tu przyszedł?
— P o pracę, po chleb! — odparł Stach.
— Cha. cha. cha! — zaśmiał się oberwaniec.
— No, to pracę już maez, bo u nas bezrobot
nych niema, ale co za tę pracę dostaniesz?
Stach w osłupieniu patrzał n a oberwańca.
W tem podbiegł do niego żydek w skórzanej kurtce z rewolwerem u pasa,
— Co to jest? Co za gadanie? Gdzie two
ja łopata? Czemu nie kopiesz? — zwrócił się do Stacha.
Stach z ciężkiem westchnieniem wziął łopa
tę i zabrał się do kopania.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy połową kuchnią przywieziono obiad. Stachowi dano blaszankę z konserw rzadziutkiego krupniku i maleńki kawałek czarnego, lepkiego jak glina chleba.
— Boże mój, a ia narzekałem w domu na je- dzenie! — jęknął Stach, patrząc z przerażeniem n a dany mu obiad. Gorzkie łzy potoczyły się z jego ócz w blaszankę z krupnikiem.
Wieczorem gromadę zmęczonych i głodnych ludzi zapędzono ja k bydło do ogromnej szopy, w której na ziemi leżało trochę zgniłej, cuchną
cej słomy.
. Stach upadł w kacie i zalał się łzami...
— Boże, ratuj! Dopomóż wrócić do W it a nej Polski!
W tem skądś przypłynęły dźwięki muzyki.
Stach zerwał się z ziemi. Któryś z leżących zauważył to.
— Co, zachciało ci się tańczyć? — zapytał drwiąco.
— Leż, towarzyszu! Jutro będziesz tań
czył z łopatą, a dziś tymczasem piją i tańczą nasi komisarze w klubie...
— Jak że to tak? — nie wytrzymał Stach. — Przecież tu są wszyscy równi?
— Głupcze, wybij to sobie z głowy! Tylko w ziemi eą wszyscy równi, jednakowo wszyst
kich toczą robaki... A w życiu — komisarze dobrze jedzą, mieszkają w ładnych mieszka
niach, elegancko się ubierają, a my. robotnicy, pracujemy głodni, chodzimy prawie nadzy i śpimy jak psy w takich oto szopach...
— A na cóż te traktory, orka z muzyka nad granica? — zawołał Stach.
— A poto, żeby mamić takich durniów, jak ty! — padła odpowiedź.
Niebawem głośne chrapanie znużonych praca i głodem robotników wypełniło szopę.
Upewniwszy sie. że wszyscy śpią. Stach o- strożnie począł skradać się ku drzwiom. Nie
stety. drzwi bvłv zamknięte... Niedługo na
myślając sie Stach po belkach wdrapał się pud strzechę, przedarł przegniły dach i znalazł się n a wolności. Na jego szczęście noc była. chmur
n a i dokoła było ciemno, jak w piwnicy. Ze
skoczywszy na ziemię. Stach pomknął w kie
runku granicy.
Świtało, gdy. znalazł się nad rzeką, za k tó rą była już ziemia polska. W tem zadźwięczał groźny okrzyk w języku rosyjskim:
— Stój!
— Boże, ratuj! — jęknął Stach, rzucając się do rzeki. Grad kuł posypał się za nim, p ru jąc wodę. Ju ż dopływał do brzegu, gdy plecy jego przeszył o-strv bób Dobywając ostatnich sił, dobrnął do jakichś krzaków i tu padl bez znaku życia.
Gdy odzyskał przytomność, ujrzał, że zn aj
duje si? w wielkim, jasnym pokoju, na ścianie którego wisiał duży krzyż z wizerunkiem U- krzyżowanego.
— Chryste... Polska! — wyszeptał z trudem, i łzy radości popłynęły po tego twarzy...
J a n M a z u r k i e w i c z .
Tam, gdzie istnieje władza sowiecka...
Prezes Sowieckiego Związku K alin in wy
brał sie do rodzinnej wsi. Posłano na dworzec furm ankę z kołchoźnikiem, ubranym bardzo nędznie. W czasie jazdy K alinin zwraca chłopu uwagę: „Mógłbyś sobie chociaż spodnie pola
tać. a. to aż wstyd." — Ów zaś rzecze: „Mici i ił Twanycz. nitek w kooperatywie nie ma". — „No to c o . — mówi K a lim n — jest len. nitki mużua
skręcić." — „ I lnu nie ma — odpowiada chłop
— bolszewik! wszystko zabrali." — „No dobrze
— rzecze Kalinin — a jakże będziesz zimą cho
dził? Latem to jeszcze możną, są k r a je jak w Afryce, to tam 'ludzie całe życie nago chodzi "
— „Jak to — zapytuje zdumiony chłop — Mi
chaił Iwanycz, praw da li to? To tam władza sowiecką p e w n i e Liż ze sto la t istnieje!"