• Nie Znaleziono Wyników

Nie kupuj od żyda bo Cię czeka bieda!

W dokumencie Kalendarz „Samoobrony” na Rok 1938 (Stron 66-69)

T am gdzie żyd je s t panem życia i śm ierci czyli rozkosze życia robotniczego w bolszewickim ra ju .

J e d e n d z i e ń w k o ł c h o z i e

(Prawdziwe M aleńka wiosczyna wołyńska, Białachalka, w któ rej żył Wojciech K aniuka. leżała prawie n a d s am a czerwoną granicą. Pewnego poran­

ku, gdy Wojciech z synem Stachem pracowali w polu, nad granicą ukazała się gromada lucłzi z o rk iestrą n a czele. Za gromadą sunął tra k ­ tor, powiewając czerwoną płachtą.

Zaniepokojeni tem wieśniacy chcieli ucie­

kać, obawiając sie zdradzieckiego napadu, lesz zatrzym ali się, widząc naszych kopistów, spo­

kojnie pozostających na swoim posterunku.

Gdy grom ada zbliżyła się praw ie do samej granicy, w ystąpił z niej wojskowy z czerwoną gwiazdą n a spiczastym kołpaku. Gadał z go­

dzinę, wrzeszcząc, ja k opętany. Potem zagrała orkiestra, ostro zawarczał motor i tra k to r za­

czął bruździć ziemię, łopocąc krwawiącą się w słońcu czerwoną płachtą...

Przypatrujący się. temu widowisku W oj­

ciech splunął ze złością, wołając do syn a:

— Bierzmy się, Stachu, do pracy! Szkoda czasu n a gapienie się n a tych zbirów. Bo kto widział, żeby zabierać się do orki z muzyką'?

N a roli trzeba pracow ać z modlitwą w sercu, bv Bóg pobłogosławił pracy, a. nie z muzyką i próżniaekiem gadaniem! Da. Bóg, zobaczymy, gdzie będzie ładniejsze zboże...

Stach posłusznie wziął się za pług. lecz uszy jego chciwie chwytały dźwięki oddalającej się muzyki. Mimowoli przypomniały mu S*C sło­

wa sklepikarza Moszka, k tó ry przed kilku dniami powiedział:

— Nie wierzcie, że w Rosji źle. Och, tam lepiej, ja k u nas, bo to kraj wielki i bogaty! A to. co w ygadują na bolszewików — to wszystko pańskie i księżowskie wymysły, bo panowie i księża boją się o w łasną skórę. T am niema bezrobocia, robotnikom dobrze sie powo-dzi i naw et muzyka p rzy g ry w a podczas pracy...

zdarzenie).

^ — Miał rację żydzisko — myślał Stach. — G d y b y u nich była bieda, nie wychodziliby do pracy z muzyką! Tu męczysz się z tym prze­

klętym pługiem, a tam za ludzi p ra c u ją m a­

szyny...

Gdy matka przyniosła obiad, składający się z barszczu i okraszonych słoniną ziemniaków, a do tego kęs dobrze wypieczonego razowca, Stach skrzywił sie, myśląc posępnie:

— Tam na pewno jedzą lepiej, bo, gdy stać ich na takie ogromne maszyny i orkiestry, to i jedzenie m ają dobre...

W parę dni potem Stach zniknął, pozosta­

wiwszy k artkę: „Nie gniewajcie się na mnie, kochani rodzice. Obrzydło mi życie w Polsce, ide po lepszą dolę do Sowietów".

M atka i ojciec spłakali się, gdy im córka przeczytała tę karteczkę.

— Głuipie. chłopczysko! tJ wierzył jakiemuś komuniście... Niech go Bóg uchowa od tej le­

pszej doli w Sowietach! — biadał Wojciech.

A Stach, którem u dzięki znajomości terenu, udało się łatwo przemknąć przez granicę, zo­

stał sch w y tan y przez czerwonoarmiejców i za­

prowadzony do komisarza.

. ~ 7 Coś za jed en ! Po coś tu przyszedł! K to ciebie przysłał! — pytał go ''Tożnie komisarz.

Je s te m Stach K aniuka, biedny chłop z n a d granicy... Obrzydło mi życie w Polsce, gdzie tylko panom dobrze, więc uciekłem do was... U Was maszyny, z muzyką pracują n a polu... — odpowiedział Stach.

K omisarz uśmiechnął się, coś pogadał ze swoimi kamratami, potem zaś rzekł:

— No, dobrze... Weźmiemy cię do kołchozu, Ale pamiętaj, jeśli zauważymy coś podejrza­

nego — zaraz kulka w łeb!

8 ! ach nisko pokłonił sie komisarzowi.

— DziWGp panu!

66

— Durniu! — wrzasnął komisarz. — U nas niema panów. iesteśmv towarzyszami! Zrozu­

miałeś? A teraz marsz do pracy!

Zaprowadzono go daleko na polu, n a któ- rem pracowało kilkudziesięciu robotników, rwiąc rowy.

Gdy Stach spojrzał na nich, aż zimno mu się zrobiło! Robotnicy byli obdarci, w łapciach, brudni, dawno nie goleni, z zapadniętemi po­

liczkami...

— Cóż to? Dlaczego w yglądają tak okrop­

nie? Dlaczego zmnczają ich do rycia, rowów, przecież mają maszyny? — roiły się pytania w głowie Stacha.

— Chleb masz? — zwrócił sie doń któryś z oberwańców.

— Chleb? — zdumiał się Stach. — A czy wam nie dają?

Oberwaniec spojrzał na niego ponuro.

— A tyś skąd?

— Z Polski uciekłem...

— Ach, ty... — z ust oberwańca wyrwało się wstrętne słowo,.

— Pocoś tu przyszedł?

— P o pracę, po chleb! — odparł Stach.

— Cha. cha. cha! — zaśmiał się oberwaniec.

— No, to pracę już maez, bo u nas bezrobot­

nych niema, ale co za tę pracę dostaniesz?

Stach w osłupieniu patrzał n a oberwańca.

W tem podbiegł do niego żydek w skórzanej kurtce z rewolwerem u pasa,

— Co to jest? Co za gadanie? Gdzie two­

ja łopata? Czemu nie kopiesz? — zwrócił się do Stacha.

Stach z ciężkiem westchnieniem wziął łopa­

tę i zabrał się do kopania.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy połową kuchnią przywieziono obiad. Stachowi dano blaszankę z konserw rzadziutkiego krupniku i maleńki kawałek czarnego, lepkiego jak glina chleba.

— Boże mój, a ia narzekałem w domu na je- dzenie! — jęknął Stach, patrząc z przerażeniem n a dany mu obiad. Gorzkie łzy potoczyły się z jego ócz w blaszankę z krupnikiem.

Wieczorem gromadę zmęczonych i głodnych ludzi zapędzono ja k bydło do ogromnej szopy, w której na ziemi leżało trochę zgniłej, cuchną­

cej słomy.

. Stach upadł w kacie i zalał się łzami...

— Boże, ratuj! Dopomóż wrócić do W it a ­ nej Polski!

W tem skądś przypłynęły dźwięki muzyki.

Stach zerwał się z ziemi. Któryś z leżących zauważył to.

— Co, zachciało ci się tańczyć? — zapytał drwiąco.

— Leż, towarzyszu! Jutro będziesz tań­

czył z łopatą, a dziś tymczasem piją i tańczą nasi komisarze w klubie...

— Jak że to tak? — nie wytrzymał Stach. — Przecież tu są wszyscy równi?

— Głupcze, wybij to sobie z głowy! Tylko w ziemi eą wszyscy równi, jednakowo wszyst­

kich toczą robaki... A w życiu — komisarze dobrze jedzą, mieszkają w ładnych mieszka­

niach, elegancko się ubierają, a my. robotnicy, pracujemy głodni, chodzimy prawie nadzy i śpimy jak psy w takich oto szopach...

— A na cóż te traktory, orka z muzyka nad granica? — zawołał Stach.

— A poto, żeby mamić takich durniów, jak ty! — padła odpowiedź.

Niebawem głośne chrapanie znużonych praca i głodem robotników wypełniło szopę.

Upewniwszy sie. że wszyscy śpią. Stach o- strożnie począł skradać się ku drzwiom. Nie­

stety. drzwi bvłv zamknięte... Niedługo na­

myślając sie Stach po belkach wdrapał się pud strzechę, przedarł przegniły dach i znalazł się n a wolności. Na jego szczęście noc była. chmur­

n a i dokoła było ciemno, jak w piwnicy. Ze­

skoczywszy na ziemię. Stach pomknął w kie­

runku granicy.

Świtało, gdy. znalazł się nad rzeką, za k tó rą była już ziemia polska. W tem zadźwięczał groźny okrzyk w języku rosyjskim:

— Stój!

— Boże, ratuj! — jęknął Stach, rzucając się do rzeki. Grad kuł posypał się za nim, p ru jąc wodę. Ju ż dopływał do brzegu, gdy plecy jego przeszył o-strv bób Dobywając ostatnich sił, dobrnął do jakichś krzaków i tu padl bez znaku życia.

Gdy odzyskał przytomność, ujrzał, że zn aj­

duje si? w wielkim, jasnym pokoju, na ścianie którego wisiał duży krzyż z wizerunkiem U- krzyżowanego.

— Chryste... Polska! — wyszeptał z trudem, i łzy radości popłynęły po tego twarzy...

J a n M a z u r k i e w i c z .

Tam, gdzie istnieje władza sowiecka...

Prezes Sowieckiego Związku K alin in wy­

brał sie do rodzinnej wsi. Posłano na dworzec furm ankę z kołchoźnikiem, ubranym bardzo nędznie. W czasie jazdy K alinin zwraca chłopu uwagę: „Mógłbyś sobie chociaż spodnie pola­

tać. a. to aż wstyd." — Ów zaś rzecze: „Mici i ił Twanycz. nitek w kooperatywie nie ma". — „No to c o . — mówi K a lim n — jest len. nitki mużua

skręcić." — „ I lnu nie ma — odpowiada chłop

— bolszewik! wszystko zabrali." — „No dobrze

— rzecze Kalinin — a jakże będziesz zimą cho­

dził? Latem to jeszcze możną, są k r a je jak w Afryce, to tam 'ludzie całe życie nago chodzi "

— „Jak to — zapytuje zdumiony chłop — Mi­

chaił Iwanycz, praw da li to? To tam władza sowiecką p e w n i e Liż ze sto la t istnieje!"

W dokumencie Kalendarz „Samoobrony” na Rok 1938 (Stron 66-69)