• Nie Znaleziono Wyników

Rozmowa dwóch kumotrów

W dokumencie Kalendarz „Samoobrony” na Rok 1938 (Stron 70-73)

— Kumotrze, kumotrze, a k a j to idzieta?

— A do miasta, przecie. A bo to nie wieta, Że mam sądy z Ic k ie m 1? — J u c h a mnie oszukał, J a k zaczął szwargotać, takem go usłucha!

I kupiłem buty u tego parszywca, Jakoś, na początku, czy połowie lipea

I już się podarły: — W podeszwach tektura.

A miała być mocna i niezdarta skóra —

— Tak gadał niewierny; żeby kulas złamał, Że mnie, gospodarza, ogłupił, okłamał

I to znajomego: przecie do mnie łaził, Nieraz sic zdawało, że i dobrze radził...

— Co leż kum otr gada? W y słuchacie żyda?

Nawet nie gadajcie, bo jeszcze się wyda.

Zawdy swoje myślta, rad ich nie słuchajtn, A jeszcze wam powiem (pilnie uważajta!):

J e s t m iljon Polaków, co pracy nie m ają I wraz z rodzinami głodem przym ierają.

A zaś tylu żydów w Polsce sic bogaci!...

Ożyli ich wolicie, niż rodaków braci, Ze żyda wspieracie, buty kupujecie?

Abo to i o tem, kumotrze, nie wiecie,

Ze rzemieślnik polski uczciwszy od żyda?,..

I, nim oszukańistwo żydowskie sie wyda W y Icka wspieracie?... Powiedzcie, sąsiedzie, Czy chcecie, by zawsze naród nasz żył w biedzie?

S i e l s k i z Wyszyny.

TANIO!... T A N I O ! . . .

— I cóż tam znowu?

— Znów fałszywe pieniądze, panie komen­

dancie. J u ż czw arty dziś wypadek.

K om endant posterunku przygryzł wąsika, co oznaczało wściekłe zamyślenie, albo zamy­

śloną wściekłość. Było też o co wściekać się, było i o ozem myśleć: w ubiegły ja rm a r k zgło­

szono na posterunku dwadzieścia dw a w ypadki puszczenia w obieg fałszywych monet srebr­

nych. Tyleż spisano protokółów, tyleż wygo­

towano doniesień do prokuratury, lecz kol­

porterów nie wykryto. J a k a ś sprvtn a banda zajmowała się ty m niecnym procederem, w y­

rządzając społeczeństwu szkodę i n arażając na szwank jego dobre imię. Dziś znów ja rm a rk i rozpoczyna się już z ra n a to samo.

-— Poszkodowana twierdzi, iż falsy fik at o- trzym ała od Mincbergowej, tej opasłej h an ­ dlarki żydowskiej, k tó ra była podejrzana kwar­

tał temu i z k tó rą dziś spisałem pierwszy pro­

tokół — przerwał komendantowi rozmyślania starszy posterunkowy Brodziak.

— P a n ją dziś badał?

— Badałem. Zrewidowałem kiesę, prze­

trząsnąłem tkwnok, lecz nic podejrzanego nie znalazłem. Jeżeli jest winna, to chytra sztuka.

— Przyprow adzić ją jeszcze raz. Zawezwać Sinicką, aby przeprowadziła u niej rewizję osobistą -— zadecydował rozkazująco komen­

dant.

*

— Rewizję ukończyłam, panie komendancie

— zaimportowała Sinicka, wchodząc do biura komendanta posterunku.

— Z wynikiem? — zapytał tenże.

—1 Negatywnym.

, — Psia... — wyrwało się komendantowi; —

« jednak ona nie jest w porządku... Wonczas dw ukrotnie, dziś już dwa razy — to nie móże Byń '‘przypadek; trzeb a jej się przyjrzeć.

To mówiąc- przeszedł do kancelarii, w któ­

rej starszy posterunkowy Brodziak spisywał piąty już z rzędu protokół, dotyczący falsyfi­

katów. Zeznawał gospodarz, skąd nabył fał­

szywą dziesiątkę, a ujrzawszy w prowadzaną właśnie Mincbergową, krzyknął:

— O, to jest właśnie ta pani, która kupcowi zamieniła moją dwudziestkę. Kupiec nie miał drobnych i poszedł do niej. Czy nie tak było, pani ?

—- B roń Boże! — zapewniała żywo żydów­

ka.. — J a was na moje oczy nie widziałam, co bym w chorobę wpadła.

I zwracając się do komendanta, rozpoczęła lamentować:

— P an ie komisarzu, j a pana bardzo proszę, co oni chcą od biednej_kupcowej? Rewizję ro­

bią u mnie, porządnej obywatelki! J a płaca podatek i mam prawo handlować a panowie policja każą mi tu siedzieć i słuchać takie nie- przyzwoitości... A kto odpowiada za mój tow ar n a rynku?... J a zrobię zażalenie do samej’

Warszawy!...

Wylewny potok słów przerwał wzmagający się hałas n a k o ry tarzu i do kancelarii wkroczył olbrzymiego wzrostu^ posterunkowy Zacieraj, popychając przed soDą wątłej budowy mło­

dzieńca, trzymającego oburącz gruby wał ja- kiejś wypłowiałej tkaniny. Za nimi tłoczyła się z wrzaskiem grom ada żydów i żydówek.

N a widok zwoju w rękach młodzieńca, rzu­

ciła się Mincbergową ku niemu, krzycząc prze­

raźliwie:

— Aj waj! to mój towar!,., okradli mnie ra- b u ś n ik i. . .

I uczepiła się paki, usiłując ją ^ wyrwać.

Doskoczyli jej w mig z pomocą współplemień- cy, wrzeszcząc jeden przez drugiego:

— Tak, to jej towar... a to jest herszt ban­

dy!... antysemita!... rabuś!...

.Wątły młodzik nie auszfizał z r ą k

zawiniąt-(ca. Wreszcie policjanci potłuczonego oswobo­

dzili z rąk rozjuszonego żydostwa.

I wtedy dopiero posterunkowy Zacieraj za- rap o rto w ał służbiście:

— Złapałem tego oto g ag atk a na gorącym uczynku kradzieży, panie komendancie.

A „ten oto gagatek", ściskając mocno żydo­

wska „warę" jak skarb najdroższy — posinia­

czony trochę i nieco podrapany. Z pod roz­

czochranej czupryny spoglądała na komendan­

ta wesoło para błękitnych oczu, a na ustach błądził figlarny uśmiech.

K om endant — teraz dopiero go poznawszy -— rzekł zdziwiony:

— Pan?... akademik!... To nie do wiary...

— Cóż pan się tak dziwi, komendancie — odpowiedział beztrosko młodzieniec, — czyż akademikowi nie wolno pomagać policji?

— Żarty na stronę, panie Olbromski! — o- fuknął go komendant. — S p raw a jest zbyt po­

ważna.

— Bardzo poważna... dla wszystkich tu o- becnych — odparł student — i dlatego proszę pana, panie komendancie, aby n ik t nie opusz­

czał tej ubikacji, a wkrótce, wszystko wyjaśnię.

Gdy na zlecenie komendanta posterunkowy Zacieraj stanął przy drzwiach wiodących na korytarz, zagradzając sobą wyjście, student

rozpoczął :

— Błądziłem po rynku, gdy zwabiony zbie­

gowiskiem, zbliżyłem się do stragan u tej han­

dlarki. — T u skłonił się Mincbergowej. — Wła­

śnie pan Brodziak przetrząsał towar, poszuku­

jąc dowodów przestępstwa. Uwagę moją zwró­

ci! n a siebie ten oto wał. Proszę popatrzeć, j a ­ k i ten m ateriał spełzmęty, wymię toszony, za- brukany... Czyż taki towar zechce ktoś kupić...

P r z y przerzucaniu towarów dostał _ sie_ na wierzch, lecz po rewizji złożyła go żydówka skrzętnie n a poprzedniem miejscu, zakryw ając go innemi zwojami... Spłowiała, tk an in a za­

intrygow ała mnie... Kręciłem sie w pobliżu straganu, choć kupcową odprowadzono na po­

sterunek: obserwowałem go jeszcze, gdy za­

brano ją po raz drugi. Lecz musiałem być o- strożny, gdyż dostrzegłem, że i mnie obserwo­

wano. P a k t ten, jako też moje — niedokładne n iestety — spostrzeżenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta niepozorna szmata zawiera skarb... fałszywy coprawda, ale skarb. Szuka­

łem sposobu, jakby zawiadomić policję, nie o- pnszczając posterunku, gdy w tem do n ak ryte­

go płachtą strag anu dostąpił jakiś żyd; ten iioiuiiifliniiiii«iiiniuiiiiiiiitiiitifliiiu«jinimtiiiiiin!iiininiiiiHiiiiiuiiiiiiiiiiiiiiniiiiiiioiiiiiimiiiiiipitmt!i!ijiio

Icek niegłupi

Czemu Icku nie jedziesz do P alestyny, tam d a ją żydom ziemię darmo i pieniądze na zago­

spodarowanie.

— Za psieproszeniem, każdy zidek bi tam pojechał, coby mu dali z Polski zabrać sobie ze sieść chłopy i jednego obiwatela żemskiego...

*

P ip csm arr kttpił los na loterię. W ostatniej chwili jego przyjaciel Rosenbaum „dostawił

mianowicie —- wskazał jednego pod ścianą, — wyciągnął, spiesznie spod nakrycia a k u ra t mój

„skarb" i podał go szybko towarzyszowi — ro­

zejrzał się po żydach — ot, temu —- wskazał palcem. — Znajdował on się za drugim rzędem straganów a odebrawszy wal, wpadł z nim w lab iry nt bud jarmarcznych. U suw ają „corpus delicti" — strzeliło mi do głowy i dwoma po­

tężnymi susami przesadziłem dwa rzędy s tra ­ ganów. potrącając i w ywracając „błogosławią­

cych" mnie kupujących. Dostrzegłem pakę już w trzecich rękach... tej uroczej panienki. W su­

nęła ją pod płachtę budy, a z pod płachty wyzierała na jej przyjęcie p a ra żylastych dłoni.

Kie miałem czasu do stracenia: dobiec, i wy­

wrócić niegrzecznie pannę, porwać wał i czmy­

chać, było dziełem chwileczki. Za mną gnała sfora...

— Zdawałem sobie doskonale sprawę z te­

go. że z hamującym mnie w biegu ładunkiem zostanę w ciżbie ujęty; to też szukałem niespo­

kojnym wzrokiem m unduru policyjnego i z mi­

łą ochotą wpadłem w ramiona p an a Zacierają, któremu niniejszem składam podziękowanie — oddal znów ukłon posterunkowemu — za do­

tkliwe kułaki, jakich mi nie żałował. Ale nie­

ma dobrego, coby nie wyszło n a złe zgromadzo­

nej tu szajce kolportującej hurtow nie falsyfi­

katy, k tó ra goniąc za swoim „towarem", wpa­

dła w7 paszczę... panu — panie komendancie.

— A teraz przekonamy się, ja k ą tajemnicę k ry je w .sobie ta niepozorna, poszarzała tkani­

na — rzekł i rozwijał wał, złożony na biurku...

Pod zwierzchniemi zwojami m ateriału ukazały się z jednego brzegu jakoby kieszenie, mister­

nie zamaskowane i sprytnie zabezpieczone, aby uniemożliwić wypadanie zawartości, z w nętrza których Olbromski wydobywał garściami po­

srebrzane falsyfikaty...

Urzędnicy spoglądali zdumieni a żydzi szwargotali zawzięcie, naradzając się nad tak­

tyką obrony.

*

Gdy Olbromski opuszczał posterunek, że­

gnany z serdeczna uprzejmością przez komen­

danta, nie było na rynku już żadnego strag an u żydowskiego. Wieść o ujęciu szajki spowodo­

wała Izraelitów do panicznej ucieczki.

— Wiadomo to, kogo aresztowani mogą wsypać?... — mówili kupcy żydowscy miedzy sobą, zmykając pośpiesznie do swoich domów,

A u g. R y ż y.

Pmiinmipui|ipifl|iflnniiiwiiiiiiniii»nupHi||iiHifl|imipiuininni||inii|||iniii||ini.iiillii«llliii!iUpi«i:-się", nie dużo, na p iątą część, „na gębę". L«si oczywiście ma Piperm an. Trzeba trafu, przy­

chodzi ciągnienie i n a los pada 50 tysięcy zło­

tych. Wobec tego Rosenbaum idzie do Pipec- mana po swoje pieniądze.

— Przychodzę po moją część kochany P i­

perman. _

— Uj, co ty mówisz, ale wyobraź sobie Ro­

senbaum co za nieszczęście, na twoją m atą część padło ak u rat te 20%, które potrąca dy­

rekcja loterji.

10

Tak jest w Polsce

Pluskwy

Do rzędu pasożytów, stworzonych chyba na utra­

pienie świata, należą bez wątpienia pluskwy (Hete- roptera), z których najbardziej ludzkości znaną jest pluskwa domowa, przywleczona podobno z Ameryki.

Ten złośliwy owad, brunatno owłosiony, wkrada się do mieszkań ludzkich, szczególnie po miastach, gnieżdżąc się w szczelinach i szparach, gdzie mnoży się obficie. Przy dotknięciu wydziela obrzydliwą woń. Żywi sie krw ią ludzką, a na swych żywicieli przenosi, zarazki straszliwych chorób zakaźnych, przyczyniając się tem do niszczenia ludzkości. B a r­

dzo wytrzymały na giód i zimno, jest nader trudny do wytępienia. Tylko ustawiczną, nieubłaganą wal­

ką można zmusić go do opuszczenia mieszkania.

Skutecznemu środkami do zwalczania tego szko­

dnika są: dym siarki, nafta, zalepianie wszelkich szczelin i czystość w. mieszkaniu. Z niechlujnego mieszkania nie da sie wago 1-e usunąć.

Bez porównania gorszym szkodnikiem jest pod- rodzaj heteroptera Semitus pasożydus, zaliczany czasem mylnie do rodziny Homo sapiens, z powodu cechującej go zdolności upodobniania sie w razie potrzeby do człowieka. Pochodzi z Małej Azji, skąd rozpowszechnił sie po całej kuli ziemskiej, gdzie tylko znajdują sie siedziby ludzkie. Znany już sta­

rożytnym jako „najstraszliwsza plaga, egipska" i

„zaraza babilońska". W ytrzym ały na głód i zimno rozpowszechnił sie w średniowieczu w Europie, ży­

wiąc sie krwią, ludzką i przenosząc na swych żywi­

cieli zarazki straszliwych, chorób zakaźnych. Tępio­

ny z tęgo. powodu energicznie w k ra ja ch Europy zachodniej, .znalazł schronienie w dawnej Polsce, hodowany, i. pielęgnowany przez niechlujną szlachtę jako owad egzotyczny. Chłopi i m ieszc zan ie— s ta n y odznaczające; sie zdrowym rozumem i zamiłowaniem do porządku, lecz pozbawione zupełnie możności s t a ­ nowienia ...o s o b i e — zostali, zmuszeni do przyjęcia (pasożyta.

Powietrze..polskie i krew ssanego ludu posłużyły c z j a t " o w a d o m doskonale. To też rozmnożyły

sie tu niebywale i znajdują sie w Polsce w ilości, nie spotykanej zresztą nigdzie w świecie.

J a k pluskwa domowa, gnieździ sie ten złośliwy owad — owłosiony czarno lub rudo, rzadziej płowo

— szczególnie po miastach, i ja k ona wydziela o- brzydliwą woń jakoby mieszaniny zjelczałego łoju, czosnku i judensaftu. Smród ten jest tak przeni­

kliwy, iż udziela sie przedmiotom, w sąsiedztwie których owad przebywa. Miasta, opanowane przez pasożyta, śmierdzą całe tak -wstrętnie i -nieznośnie, iż ludność została zniewolona je opuścić i tuła sie po k ra ju bezdomna i bezrobotna. W mura-ch opusto­

szałych m iast u kryw a sie smrodliwe robactwo, mno­

żąc sią zapamiętale i dążąc konsekwentnie do jed­

nego celu: niszczenia wszystkiego, co nie śmierdzi pluskwą.

Pluskwa azj-atycka posiada poza instynktem,, właściwym wszystkim społecznie żyjącym insektom, jeszcze coś w rodzaju rozumu, nastawionego jedno­

stronnie, ale tem ostrzej na wytępianie ludzkości.

Wmawia sobie, iż jest pasożytem wybranym, któ­

rego przeznaczeniem jest panowanie nad światem.

Stąd jest owad ten o stokroć groźniejszy, aniżeli wszystkie inne szkodniki świata razem wzięte. Na żywicieli swych przen-osi, szczególni-e w czasach o- becnych, bakcyle tyfusu wyzysku, duru k o n trab a n ­ dy, cholery bezrobocia, m a l a r ji nędzy i głodu, dżu­

my komunizmu, d y fte r ji bezbożnictwa i innych groźnych chorób infekcyjnych, przeciw którym n au ­ ka dotąd nie wynalazła skutecznych środków. H a widok krzyża wpada w szał, natom iast kolor czer­

wony wprawia go w radosne podniecenie, w przeci­

wieństwie do byków hiszpańskich.

J a k o skuteczne środki zwalczania tego arcyszko- driika poleca się: tworzenie czysto polskich placó­

wek handlowych, przemysłowych i rzemieślniczych, przestrzeganie hasła „swój da. swego, po swoje", bez­

względną czystość, d r u t kolczasty, ostre psy., szczel­

ne zamykanie drzwi i okien — o r a z , . , robienie prze­

ciągów w kierunku P alestyny. Aug. Kjrży.

71

A tak jest w . . . Niemczech.

Polsko!

Polsko! Polsko! długie la ta W obliczu całego świata Tyś do wolności wzdychała I krew za nią przelewała!

Dziś jesteś wolna, swobodna, Aleś smutna, biedna, głodna...

Boś zapomniała o wrogu, Co czyha u twego progu.

Co cie trzyrna w biedy kleszczach I w niewoli strasznej dreszczach.

P o p a tr z Polsko n a swe miasta:

Czyja potęga w nich wzrasta ^ K to je pierścieniem swym scisaa ^ K to z nich twój pieniądz wyciska;

K to bogaci sie twem mieniem.

K to frym arczy twem sumieniem.

ocknij się!

Zgniliznę wokoło rozszerza I z wrogami sie sprzymierza!

K to cie do niewoli wprząga I z twej; słabości ureg ał

Polsko! Ojczyzno ma droga!

Ocknij sie! przejrzyj! na Boga!

Spoglądnij n a swoje kleszcze!

Niech sie zbudzą twoi wieszcze.

Niech eie ozwią wielkie duchy, Niech ci dodadzą otuchy, Byś odczuła swą sromotę, L po rzuciła... głupotę!!

Przecież ty, z K rzyża zrodzona.

Przecież do życia stworzona ł z rozumu nie obrana, Chociaż niewolą znękana!

Nie nadstaw iaj k a rk u swego Pod stryczek wroga chytrego!

Odsuń go wiec precz od siebie,

"Ł A będziemy wielbić Ciebie.

W dokumencie Kalendarz „Samoobrony” na Rok 1938 (Stron 70-73)