• Nie Znaleziono Wyników

KWIATY POMOCY

W dokumencie Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1 (Stron 158-200)

Ci z tow arzyszów m oich, k tó rzy p rz e b y w a li w po­

łudniow ych częściach w schodniej S y b ery i, przypom i­

n a ją sobie zapew ne trzy d ziesto k ilk o letn ieg o m ężczyznę, w y bladłego, znękanego, z przedw czesnem znam ieniem śm ierci w y p iętn o w an em w ry sa c h tw arzy . Człowiek ten nie m ogąc sobie n ig d zie znaleźć odpow iedniego m iejsca, przen o sił się z okolicy w okolicę m ieszkał kolejno n a w si lub w m ieście, w śró d bezludnego ste­

p u Sajańców lub m roźnych p rzestrzeni T oruchańska, a w szędzie m u było nie dobrze. C h a ra k te r je g o ci­

chy, sp o k o jn y i łag o d n y , odznaczał się zarazem jak im sić odcieniem ponurej tajem niczości, i przez to sam o nie w zbudzał w nikim b ezw arunkow ej sy m p aty k N ie ro ­ zum iejąc podobnego usposobienia tw orzono przeróżne dom ysły, a j a k to się zw y k le pom iędzy ludźm i dzieje, przy puszczenia te nie zaw sze b y ły ko rzy stn em i.

Co do m nie je d n a k , rzecz się m iała zupełnie p rz e ­ ciw nie. Od pierw szej chw ili p o zn an ia się naszego, uczu­

łem d la niego szczerą życzliwość, zg ad u jąc in sty n k tem ja k i zw ykle p o sia d a ją ci, k tó rzy w iele w sw em życiu

przecierpieli, w ta jn ik a c h tej zapoznanśj od całego świata duszy, ja k ą ś w ie lk ą i nieuleczoną boleść.

A leksy K nżuiicz G zernom ysłow (ta k bow iem n a - iwę b o h atera niniejszego opow iad an ia, nie chcąc ze : względów ła tw y c h do zrozum ienia w ym ienić p raw d zi- l wego je g o nazw iska), b y ł synem b o g ateg o k u p c a z I r ­ kucka. P rz e d sześciom a jeszcze la ty , nim p rzy b y ł w okolice M inusińska, zaraz po śm ierci żony sw ej i ojca zw in ął handel, p o rzu cił in te re sa , a skap italizo - r wawszy cały m a ją te k , po d ró żo w ał po ś w iecie. Z w ie ­

dził F ra n c y ę , N iem cy, W łochy, A lgier, T unis, d o ta rł nawet w p iaszczy ste obszary śro d k o w ej A fryki, p r a ­ gnąc w ynaleźć ja k i n iezn an y d o tą d z a k ą te k ziemi, w którym by m ógł zrzucić ciężar ro zp aczy tłoczącej je - I go piersi, pozbyć się m yśli p rz e śla d u ją ce j go b ez u sta n - l: nie, ale n ad zieje te o k azały się próźnem i: pow rócił ze

swej w y cieczk i jeszcze w ięcej zniechęcony, jeszcze bardziej sm u tn y an iżeli przedtem . Z n alazłszy się zn o ­ wu n a ro d zin n ej S y b ery i, p rz e b y ł niezm ierne prze- ' strzenie północnych stepów , zb a d a ł lesiste ta jg i zdają,- E cc się nie m iść g ra n ic ni k ońca, zw arto w ał śn ieży ste : wydmy, obszary lodow e, a w szy stk o to sp o w szed n ia­

ło mu, stało się nie m iłem , w strę tn e m i odrażającem u i Nareszcie p rzy b y w szy do T a sz ty p u , n a d g ran ice Mon-

; gołii, gdzie w ów czas m ięszkałem , p o w ziął z a m iar o d ­ począć cokolw iek dłużej. P ozn aliśm y się w ted y .

W pierw szych chw ilach był on sk ry ty , m ałom ów ny, nieco p odejrzliw y, a le po u p ły w ie k ilk u ty g o d n i n ie ­ znacznie i pow oli o k azał się w ięcej tow arzyskim . W praw dzie sm u te k n ie z n ik n ął a n i n a ch w ilę z je g o czoła, uśm iech n ig d y nie z a w ita ł n a u stach , ale p rz y ­ najmniej nie u n ik a ł m nie ta k , ja k to zw y k ł b y ł

czy-nić z innym i m ieszkańcam i o sady, a n a w e t byw ały chwile, rz a d k ie w praw dzie, w k tó ry c h zapom niaw szy o p rześlad u jącej go b ezp rzestan n ie m yśli, ożyw iał się w rozm ow ie. Mówił w tedy chętnie o w szy stk ićm , wy- ją w s z y o sobie, a j a znów z ła tw y ch do p o jęcia wzglę­

dów , sta ra n n ie tej m atery i w p o g aw ęd k ach naszych unikałem . P o s ia d a ł on w yższe w y k ształcen ie, skoń­

czył chlubnie u n iw e rsy te t w P e te rsb u rg u , a żadna z n a u k nie b y ła m u obcą. K ilku z tow arzyszy moich osiedlonych w T a szty p ie, sp o tk a w sz y go p a rę razy u m nie, nab y ło p rz e k o n an ia, źe skon ojca, ja k o też przed w czesn a śm ierć uk o ch an ej żony, stan o w iły je d y ­ n y pow ód ow ego ciągłego sm u tk u , ow ego bezw arun­

k ow ego zniechęcenia do w szelkich czynników życia;

j a je d n a k , k tó ry lep szą m iałem sposobność poznania naszego gościa, sądziłem zupełnie in aczej. Z kilku p rzelotnych słów , n ieokreślonych w y rażeń , ogólnych uw ag, m iałem pow ód do m n iem an ia, iż z g a sła żona nieszczęśliw ego, k tó rej pam ięć czcił i szanow ał, którą zresztą k o c h a ł najczystszem przy w iązan iem , nie zdo­

ła ła n ig d y obudzić w je g o sercu sło d k ieg o uczucia mi­

łości. Z drugiej znow u stro n y , n ajcięższa boleść spo­

w o d o w an a skonem blizkich serca osób zaciera się sto­

pniow o przebiegiem czasu, zo staw iając po sobie smę­

tn e i rzew ne, lecz nie pozbaw ione w ia ry w przyszłość w spom nienie. W je g o duszy zaś w szystkie porywy do w y ro b ien ia w sobie sztucznego życia b y ły zniszczo­

n e i zdruzgotane, zo staw iając tylko p rz e sy t, zniechę­

cenie i bezm ierną, straszn ą, nie u b ła g a n ą rozpacz.

T a k i s ta n w yrodzić ty lk o m oże nieszczęśliw a miłość, lu b ... w y rzu ty sum ienia.

Czy przypuszczenia, m oje zg ad zały się z p ra w d ą , okaże dalszy ciąg niniejszego opow iadania.

I Nie p o trzeb a było w ielkiej przenikliw ości, z a w ią ­ zawszy codzienne n iem al sto su n k i z A leksym Czerno- mysłowem, ażeby poznać, że ten nieszczęśliw y, z łam a­

ny ciężarem ży cia człow iek, nosił w sobie zarody nie- uleczonej choroby. G asł on w naszy ch oczach powoli, stopniowo, a k a ż d y u p ły w a ją c y dzień w z m ag ał t r a ­ wiącą go w e w n ętrzn ą niem oc. G dy m u pew nego r a ­ zu, z w szelk ą m ożliw ą oględnością, o potrzebie r a t o ­ wania zdrow ia w spom niałem , u śm iech n ął się tylko smutnie spojrzaw szy na niebo, a uśm iech te n i sp o j­

rzenie, p o k azy w ały ja sn o , iż z n a ją c swój sta n cieszył się n a d z ie ją ry ch łeg o zak o ń czen ia cierpień. Pom im o tak w yraźnego zniechęcenia do życia, poczułem się w obow iązku w ezw ać pom ocy i ra d y przy b y łeg o n a krótki czas do T a sz ty p u okręgow ego le k a rz a z M inu- sińska. W id ząc tę troskliw ość, p o d zięk o w ał m i ściśn ię­

ciem rę k i i rzekł: „W szy stk o to n ap ró źn o , dni moje policzone, a godzina w ysw obodzenia zbliża się!” Z a ­ cny do k tó r M alinin p rzep isaw szy ja k ie ś n iew in n e l e ­ karstwo w yszedł za m ną i o b jaśn ił poufnie, że ż a d n e ­ go dla chorego ra tu n k u n iem a. „T u nie ciało, lecz dusza je s t d o tk n ię tą ” d o d a ł— „a n a w yleczenie tak ich cierpień m ed y cy n a nie p o siad a śro d k ó w .“ Cóż w ięc było czynić innego, j a k ty lk o przedsięw ziąść w szelkie starania, ażeb y o ile m ożności osłodzić ostatnie c h w i­

le g asnącej pow oli ofierze srogiego przeznaczenia? T a k też po stąp iłem , a A leksy w idząc m oje usiłow ania po­

djęte w celu p rzy n iesien ia m u ulgi, uczuł d la m nie szczerą w dzięczność. U w ażałem k ilk a k ro tn ie , iż p r a ­ gnął mi coś pow iedzieć, zaw sze je d n a k w rodzona

sk ry to śe c h a ra k te ru w p o łączen iu ze zniechęceniem do całej ludzkości, w strzy m y w ały w y ra z y cisnące się j do u st je g m W a h a n ie to pom iędzy ro z w ija ją c ą się co:

raz w ięcej życzliw ością a chorobliw ą a p a ty ą , trwało czas ja k iś , n areszcie słodkie uczucie w dzięczności wzię­

ło gó rę n a d zim nem zask lep ien iem serca. Jednego d n ia, czując się cokolw iek lepiej, rz e k ł do mnie:

— D ziw isz się m oże, k o c h a n y mój opiekunie i p rzy jacielu , żem d o tąd , pomimo w szelkich dowodów w spółczucia, ja k ie d la m nie o k azałeś, nie zd o łał od­

w dzięczyć się szczerem i bezw zględnem zaufaniem , ale zw ykle ci, co w iele p rzecierp ieli w życiu, ukryw ają sw oje k a tu sz e w n a jg łę b sz y c h ta jn ik a c h serca, nie ma­

j ą c o d w ag i u jaw n ić ich p rzed tłum em o b o jętn y ch osób.

Je s te ś p ierw szym człow iekiem , d la k tó re g o po dozna­

nych ciosach uczułem p raw d ziw ą p rzy jaźń . P rz e d tym, k tó ry mi ty le o k a z a ł sy m p aty i, w y ja w ię stra s z n ą , nie­

u b ła g a n ą boleść, czując, że mi to p rzy n iesie ulgę.

D zieje sm utnego m ojego ży w o ta nie ob fitu ją w nad­

zw yczajne zdarzenia, n iezw y k łe w y p ad k i: są one pro­

ste, n a tu ra ln e , niem al prozaiczne, w nich przecież tkwi straszn y d ram at, gdyż cierpienie, k tó re m nie zabija w y p ły w a z m iłości bez n adziei i... w yrzutu sumienia!

O jciec mój b y ł je d n y m z najzam o żn iejszy ch ku­

pców w Irk u c k u : p o sia d a ł on ogrom ne s k ła d y towa­

rów w k ilk u znaczniejszych m iastach S y b ery i, prow a­

dził n a ob szern ą s k a lę h an d el w yw ozow y herbatą w K iachcie, m iał sw oich ag en tó w w całej niem al Bos- svi. J a k k o lw ie k n a u k a je g o o g ran iczała się n a po- czątkow em elem entarnem w ychow aniu, um iał on oce­

nić d o b ro d ziejstw a w y k sz ta łc e n ia u drugich, i dla te­

go też o d d a ł m nie do szkół, a g dym uko ń czy ł takowe

posłał do u n iw ersy tetu w P e te rsb u rg u . B yłem jeszcze bardzo m łodym , g d y m w ró cił ze stopniem a k a d e m ic ­ kim; w ted y ojciec, pow szechnie pom iędzy kupcam i przyjętym obyczajem , zn alazł d la m nie to w arzy szk ę życia, nie u w a ż a ją c za p o trz e b n e zasię g n ą ć pod tym względem m ego zd an ia. P o d o b n y sposób k o ja rz e n ia małżeństw przez rodziców ta k je s t w naszym k ra ju upowszechnionym, żem j a k ty lu innych p rz y stą p ił do ślubu obojętnie, bez niechęci, ale też i bez radości, czyniąc zad o sy ć je d n e m u z w a ru n k ó w społecznego ży­

cia. M oja żona, có rk a b o g ateg o w łaściciela k o p aln i złota, b y ła m łodziutkiem dziew częciem , pełnem św ie­

żości i w d zięk u , a le bez n ależy teg o w y k ształcen ia; j a ­ kim zaś b y ł jej c h a ra k te r, a n a w e t ja k ie m ia ła d la mnie uczucia, w iedzieć nie m ogłem , g d y ż w p a rę m ie ­ sięcy po ślubie ojciec zagrożony w sw oich in teresach , w sk u tek nierzetelności p ew n eg o b a n k ie ra P e te rs b u r­

skiego, polecił m i je c h a ć do stolicy, zb ad ać s ta n rz e ­ czy i dopilnow ać sp ra w y . P rz y k ro mi było opuszczać młodą, p e łn ą naiw n eg o w d zięku m ałżonkę, ale w ola rodzica stan o w iła j a k zaw sze je d y n e praw o, z bier- nem w ięc posłuszeństw em , o p a trz o n y listem rek o m en ­ dacyjnym do naszego w sp ó ln ik a, u p ad łem do nóg o j­

cu, uściskałem z a la n ą łzam i Olgę, i ru szy łem w p o ­ dróż.

Z nacie w szyscy tę stra sz n ą i n u żącą drogę, k tó ­ rej jecłnostajność żad en p o stro n n y przedm iot nie u ro z ­ maica. J e d n a lin ia d łu g a , b ia ła , zaw sze p ro sta , z d a ­ jąca się nie m ieć k o ń ca, p rz e c in a obszary stepów , g ę ­ ste tajg i, p u sty n ie leśne, szerokie rzek i, c iąg n ąc się dalej, coraz d alej... S a n k i pocztow e p ęd zą szalonym biegiem m ija ją c stacy e i w ioski, dzw oneczki w y d a ją

. ' . ...

ciągle swój je d n o to n n y dźw ięk, jem szczy k i dzikim : i przeraźliw ym głosem p o b u d zają k o n ie do galopu, i a podróżny znużony, n a w p ó ł o d rę tw ia ły , p o p ad a w ów s ta n dziw ny, an o rm aln y , k tó ry nie p rz e s ta ją c być źy- . ciem p o siad a w szy stk ie cechy m oralnego ubezwładnie- nia. W pierw szych k ilk u d niach p odróży mojej od- i dałem się nie w ysłow ionem u uczuciu tęsk n o ty , myśla­

łem o ru m ian ej, pełnej n atu raln eg o w d z ię k u twarzy­

czce m ojej m ło d ziu tk iej żony; zg ad y w ałem jej łzy, rach o w ałem w estch n ien ia, złorzecząc w duszy fatali­

zmowi, k tó ry m nie w y rw a ł z je j objęcia i k a z a ł gnać po obszernym św iecie. P ow oli je d n a k ż e i nieznacznie w rażen ia te zaczęły sła b n ą ć , zacierać się i niknąć.

T ru d n o m arzyć, g d y m róz czterdziesto-stopniow y ubez- w ład n ia pam ięć, ciągłe brzęczenie dzw onków rozstraja m yśl, a niew yw czas zam y k a ociężałe od znużenia po­

w ieki. Jeszcze nie d o jechałem do T om ska, a ju ż stan ów ap a ty c z n y o k tó ry m w spom niałem , ubeznicestwił w szelkie p o ry w y serca: czasem w praw dzie mignęła w złudzie w y o b raźn i urocza p o stać m ojej małżonki, ale w spom nienie to zam dlone p ły n ą c y m w powietrzu szronem znikało n a ty c h m ia st. W T o b o lsk a nie poja­

w iło się ono w ięcej; dalej za P e n n ą nic zupełnie nie czułem , p rz e sta łe m zu p ełn ie m yślić, m arzyć, dum ać—

byłem isto tą sen n ą, nieczułą, n a w pół m artw ą, pozba­

wioną woli, k tó ra p c h n ięta s iłą przeznaczenia, dąży­

ła ciągle n a p rz ó d w je d n y m stale w y tk n ię ty m kie­

ru n k u .

N ie p am iętam n a w e t ja k im sposobem przyjechaw ­ szy do P e te rs b u rg a , znalazłem się w w ygodnem mie­

szk an iu je d n e g o z pierw szych hotelów na Newskim p ro sp ek cie. Poczciw y Iw a n , słu g a, k tó reg o z

akade-laickich jeszcze czasów p rz y w ią z a łem do sw ojój oso­

by, u łatw ił mi to w sz y stk o . G dy ożyw cze ciepło w s tą ­ piło w sk o stn ia łe od zim na m oje członki, g d y ruch stoliczny o g a rn ą ł m nie zew sząd w irem społecznego ż y ­ cia, gdy znajom i i k o led zy u n iw e rsy te tu d o w ied ziaw ­ szy się o m ojem p rzy b y ciu , otoczyli daw nego to w a ­ rzysza do k o ła, rozbudziłem się z tego snu ap aty czn e­

go, poczułem k re w k rą ż ą c ą przyśpieszonem tętn em w żyłach — by łem raźnym , rzeźw ym , naw et w esołym , ale w n a p ły w ie now ych w rażeń cisnących się tłu m ­ nie do o czarow anego gw arem św ia ta um ysłu, w sp o ­ mnienie o b ia łe j, jasn o w ło sej O ldze nie znalazło ju ż miejsca. Ono pozostało gdzieś d aleko, skry stalizo w an e chłodem północy, ro zp ad le n a cząstk i w śród tej d łu ­ giej, śn ie ź y stśj linii, k tó ra zwie się tra k te m Irk u c ­ kim.

W pierw szych d n iach p o b y tu mego wśród m urów Piotrow ego grodu, poiłem się ja k dziecko p rzy jem n o ­ ściami obecnej chw ili, przyw odzącej mi n a pam ięć owe lube stu d e n c k ie czasy, m ające ty le u ro k u dla k a ż d e ­ go k to ju ż o p u ścił a k a d em ick ie ła w y . W śród g ro n a dawnych tow arzyszów zw iedzałem te a tra , z a b aw y p u ­ bliczne i ig rz y sk a ludow e, a w szy stk o m iało d la m nie

m ew ysłowiony pow ab. Irk u c k , ow a o sta tn ia w ed eta krańcowej północy, ta k różnym je s t pod każdym w zg lę­

dem od P e te rsb u rg a , iż upojeniu ja k ie m n ą po p rzy ­ byciu do stolicy ow ładnęło, dziwić się nie m ożna: tu jest ruch, g w a r, ży cie— tam cią g ła cisza, w ieczny sp o ­

kój i bezm y śln a w y w o łan a nie litościw ym m rozem ospałość; tu ludzie czu ją, m yślą, d z ia ła ją , ro ją się ty ­ siącam i ty sięcy — tam w eg etu ją, ginąc ja k o d robne

za-ledw ie do jrzan e atom y, po śró d obszarów bez granie n i k o ń ca.

Po u p ły w ie ty g o d n ia lub dw óch podobnego życia, p rzy szła chw ila za sta n o w ie n ia się, rozw agi — wyznać je d n a k ze w sty d em m uszę, iż ów zw rot m yśli n a dro­

gę p ra k ty c z n ą , m oźeby nie n a s tą p ił ta k p rę d k o , gdy­

b y go nie w y w o łał list z Irk u c k a . W ty m liście mój ojciec z a p y ty w a ł m nie j a k sto i n asza sp ra w a , co do­

tą d zro b iłem i co mi jeszcze uczynić w y p ad a. Od Olgi żadn eg o pism a nie dołączono, a to dla n a d e r pro­

stej przyczyny: b ie d a c z k a p isać nie um iała! O debraw ­ szy w spom nioną odezw ę doznałem dw óch na raz wra­

żeń: p ierw szem z nich było poczucie się do w in y wzglę­

dem ojca, dru g iem ja k iś chłód po łączo n y z pewnym odcieniem w sty d u . P ie rw sz y raz s ta n ę ła mi n a my­

śli niezm ierna przepaść, k tó rą w ychow anie pomiędzy m n ą a to w arzy szk ą m ego życia w y k o p ało , a jakkol­

w iek żeniąc się w iedziałem dobrze, że narzeczo n a mo­

j a p o dobnie w szystkim p raw ie córkom n aszy ch prze­

m ysłow ców , żadnego nie o trzym ała w y k sz ta łc e n ia , uje­

m n a ta stro n a dziś dopiero ze wszystkiem u sw em i na­

stę p stw a m i u d erzy ła mój um ysł.

P ostanow iw szy nagrodzić czas straco n y , udałem się do m ieszk an ia Ig o ra W arłam o w a, ow ego wymie­

nionego w yżej w sp ó ln ik a m ojego ojca, do którego list re k o m en d acy jn y p o siad ałem . B ył on je d n y m z naj­

bogatszych przem y sło w có w stolicy, zajm o w ał się in­

teresam i k andlow em i n a obszerną sk a lę , i posiadał w sp a n ia ły dom n a Bolszoj m orsko] ulicy. Minąwszy liczne b ió ra i k a n to ry , w p ro w ad zo n y zostałem przez pierw szego s e k re ta rz a do je g o pokoju. K upiec sie­

d ział z a stołem , a p o p ija ją c powoli h e rb a tę udziela

in stru k cji i o b jaśn ień k ilk u sw oim agen to m sto jący m opodal. P o dałem m u w m ilczeniu list od m ojego o j­

ca. Z aledw ie rz u cił w zrokiem n a pism o, pow stał, w y ­ ciągnął do m n ie ręce, a ucałow aw szy po obu policz­

kach, rzekł:

— „C hłopcze, nie będziesz tu gościem , lecz przy ­ jacielem, synem . J e d y n e dziecko m ojego kochanego Kuźmy, k tó re g o n iezw y k łej rzetelności w inien je ste m po części sw oje m a ją tk o w e pow odzenie, nie p ow inno się uw ażać za obce w moim domu. Bo co też za m yśl zajeżdżać do hotelu, słyszał że k to co podobnego?

Osip! W ańka! ru szajcie po rzeczy m łodego b a ry n ia — a sp raw cie się żywo!

G dy zaś d w aj dziarscy chłopcy w naro d o w y strój przybrani w y p ełn ili ro zk az, rz e k ł o b ra c a ją c się do do mnie:

— R o zk w ateru jesz się u n as k o c h an k u , a i obiad zaraz p o d ad zą...

— N ie śm iem n a d u ż y w a ć ...

•— Co? fran cu zk ie cerem onije, a to m i się po d o ­ ba? My nie francuzy ale ru scy ludzie: co n a sercu to i na języku. Je d z , p ij, ro z k a z u j, i b ą d ź j a k u siebie we w łasnym domu. N ie m a g a d a n ia , rzecz ułożona.

A teraz j a tu pokończę in te re sa z tem i ludźm i, ty zaś poznaj się z m o ją c ó rk ą . Ho! h o ! zobaczysz j a ­ kie to e d u k o w an e, ja k ie m a obejście i rozum . H ej Ba­

sza, chodź no tu do ojca!

Z a led w ie w y rz e k ł pow yższe w y razy , w p ro g u drzwi przyległego pokoju stan ęło dziew czę la t sied e­

mnastu, g ład k ie, hoże, z figlarnym uśm iechem n a ró ­ żanych u steczk ach .

— W ołałeś m nie ojcze ?

Pow ieści i S zkice o b y czajo w e. T o m 1. 1 1

— T ak je s t. O ddaję ci pod o p iek ę syna mojego k o re s p o n d e n ta , a zarazem najlepszego przyjaciela : sp ra w żeby się u n a s nie n udził, żeby m u było do­

brze.

M łoda p a n ie n k a p o d n io sła n a m nie w te d y swe oczy, a żyw y rum ieniec oblał jej lice. B y ła ona tak uroczo p ię k n ą , iż w pierw szej chw ili zd aw ało mi się ja k o b y to zach w y cające zjaw isko w y płynęło ze złudy m ło d o cian y ch m arzeń. Czoło je j ala b a stro w e j, m ato­

wej praw ie białości, o k ry w a ły g ęste sp lo ty kruczych w łosów ; duże, czarne oczy lśniły z pod ciem nych rzęs m ag n ety czn y m blaskiem — w m alutkiej pulchnej rącz­

ce trz y m a ła k ilk a egzotycznych św ieżo zerwanych kw iató w , d ru g ą zaś u ję ła d ło ń m o ją m ów iąc:

— C hodźm y do s a lo n u — ojciec za chw ilę nadej­

dzie.

W szy stk o to stało się ta k p ręd k o , przemiana g w arnego życia z kolegam i uniw ersyteckiem i w peł­

n ą p ow abu ro d z in n ą egzystencyę ta k szybko n astąp i­

ła , żem z ra z u nie u m ia ł sobie zdać sp raw y z obec­

n ego sw ojego stan o w isk a. Byłem odurzony, oczaro­

w any, olśniony. P ro sto d u szn a, szczera i niew ym uszo­

n a gościnność kupca, a nadew szy stk o z niczem nie d a ją c a się p orów nać sw oboda w zięcia i naturalność jego córki, uczyniły n a m nie niezw ykłe w rażenie. Uj­

rz a łe m się nagle, bez p rzy g o to w an ia, w położeniu czło­

w ie k a k tó ry długo błąd ził pośród p iaszczystych wydm, b ezpłodnych p rz e strz e n i, i zn alazł się odraz u w źycio- daw czej oazie, rozkosznym punkcie w y tch n ien ia. Nie p o trz e b a mi było długiego czasu ażebym n a b ra ł prze­

k o n a n ia , iż Basza o trzy m ała w yższe wychowanie1 w rozm ow ie je d n a k ze m ną u n ik a ła sta ra n n ie czczego

popisu z n a b y ty c h w iadom ości, a jeżeli w y razy jej b łysnęły od chw ili do chwili isk ie rk ą dow cipu, lub te ż odznaczyły się głębszym n au k o w y m poglądem , to n a ­ tychm iast złagodzonem i zo stały ow ym p ełnym n aiw n ej prostoty w dziękiem , k tó ry m tc h n ą u p rzyw ilejow ane o d natury isto ty . G odzina m in ęła nib y je d n a k ró tk o trw a ­ ła chw ila, ta k źe za ję ty m iłą p o g a d a n k ą nie sp o strz e ­ głem stareg o W ar lam ow a stojącego za nam i.

— G adu, g a d u — rzek ł g ła sz c z ą c sw ą b ro d ę ,— a t a zupa s ty g n ie a pierożki się p rz y p iek ają. D alej do sto ­ łu m oje d z ie c i!

N ie w iem dla czego, ale o sta tn i te n w y raz nie zw y­

kle p rzy jem n e uczynił n a m nie w ra ż e n ie .

— Mówię ta k — c ią g n ą ł dalej kupiec w sk azaw szy mi m iejsce obok córki i n a le w a ją c sobie spory k ie li­

szek a n y ż ó w k i,— albow iem syna poczciw ego i zacnego C zernom ysłow a uw ażam za w łasne dziecko. T y B a­

szo p am iętaj o tern źe on ci b ratem , a n a początek uściskajcie się.

L e k k i zaledw ie dostrzeżony ru m ien iec w y s tą p ił znowu n a policzki m ojej są sia d k i, p rz y w y k ła je d n a k być w e w szy stk iem p o słu szn ą ojcu, sch y liła w dzięcz­

nie k u mnie sw ą głow ę, a j a d rżący od w zru szen ia złożyłem n a je j śnieźnem czole g o rący po cału n ek .

Czy te n o b jaw zobopólnej życzliw ości w o lą ojca wywołany b y ł zad a tk ie m czystej, spokojnej m iłości

Czy te n o b jaw zobopólnej życzliw ości w o lą ojca wywołany b y ł zad a tk ie m czystej, spokojnej m iłości

W dokumencie Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1 (Stron 158-200)

Powiązane dokumenty