• Nie Znaleziono Wyników

PANI BOZPPOISKA

W dokumencie Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1 (Stron 119-158)

O B R A ZE K Z ŻYCIA PR O W IN C Y O N Ą L N E G O .

M ów ią pow szechnie, iż m a łż e ń stw a k o ja rz ą się albo z in te re su albo też z m iłości; b y w a je d n a k c z a ­ sami, źe an i m iłość, ani też in teres nie w p ły w a ją w zaw iązaniu dozgonnych w ięzów n a p rzeciążen ie szali przeznaczenia. S p o tk a li się: on je j w p a d ł w oko, ona jem u się p o d o b a ła , rodzice uznali, źe m a ją tk i ich są odpowiedniem i, u czy n n a są s ia d k a trochę p o sw atała, stary i b ezd zietn y w u jaszek d orzucił przychylne słów ko, i ot stoi p rzed ołtarzem p a r a , p rz y się g a ją c sobie do­

zgonną m iłość. R zadziej znow u w idzieć m ożna m a łż e ń ­ stw a, w k tó ry ch w szystkie d o d a tn ie stro n y p o sia d a

nowożeniec, a zaś w sz y stk ie ujem ne s ą ud ziałem je g o połowicy. On je s t m łody, p rzy sto jn y , b o g a ty , w ykształ­

cony, dobrze ułożony, c h a ra k te ru słodkiego; o na sta ra , brzydka, o rd y n a ry jn a , bez w y c h o w a n ia , zła i uboga.

Cóż go sk ło n iło —s p y ta nie je d e n — do podobnego k ro ­ k u? In te re su n ie m iał ż a d n e g o , m iłość z je g o stro n y istnieć nie m ogła, różnica sta n o w isk a um ysłow ego nie zdołała w yw ołać m oralnego zbliżenia się — ja k iż w ięc był pow ód podobnej a n o m a lii? J a k i p y ta c ie ? oto

po-F o w ł e ś c i . i S zk ice o b y cz ajo w e. T . I.

p ro stu p rzy zw y czajen ie, tro ch ę w rodzonego lenistw a, tro ch ę a p a ty i, a w d o d atk u sp o ra doza niedołęztw a.

Je ż elib y k tó rem u k o lw iek z czytelników takie określenie zd aw ać się mogło niepraw dopodobnem u niech tylko pom yśli ja k w a ż n ą rolę nałogi o d g ry w a ją w na­

tu rze człow ieka. N ie m ów ię ja o n ało g ach dających chw ilow ą rozkosz, ale o ta k ic h , k tó re b ę d ą c z począ­

tk u przeciw nem i i p rzykrem i, przechodzą n ie ja k o w po­

trzeb ę, g d y się ich p rzez dłu g ie p rz y w y k n ie n ie nabrało.

W zro k p rz y zw y czaja się do n ajsm u tn iejszej okolicy, ciało do n ajo strzejszeg o k lim atu , p o d n ieb ien ie do naj- niesm aczn iejszy ch p o traw , słuch do najm niej m uzykal­

nej m elodyi — nic w ięc dziw nego, że w sz y stk ie ra­

zem zm ysły w drożyw szy się przez długie la ta sy ste ­ m aty czn ie, pow oli, do w rażen ia początkow o nie miłego,, z ra s ta ją się z niem w k o ń cu — a człow iek urobiw szy sobie podobne usposobienie, nie tylko nie czuje braków w strętn eg o pierw ej przedm iotu, ale n a w e t u w aża je­

ża przym ioty.

T e w ięc w p ły w y ty le stanow cze w o sw ajan iu się z okolicam i k ra ju , k lim atem sfer, w idokiem o taczają­

cych n a s przedm iotów , m echanizm em codziennych za­

j ę ć — je sz c z e -ważniejszą o d g ry w aję ro lę , g d y m iasto m artw y ch i nie czułych przedm iotów , albo też p rz e ­ lotnych w rażeń , są w y n ik iem działaln o ści isto t z krw i i c ia ła , k tó re m yślą, ż y ją i u m ieją zak reślo n e n a ­ przód p lan y sy stem aty czn ie p rzep ro w ad zać.

P rzed la ty znałem w W . E s. P o znańskiem -m ło­

dego człow ieka, A lfonsa O***. B o g aty , przystojny, w szech stro n n ie w y k ształco n y , łą czy ł on w szy stk ie p rzy ­ m io ty duszy i ciała. G dzie tylko się zjaw ił p rzy jm o ­ w ano go z o tw artem i rę k a m i, g dyż p o sia d a ł rz a d k i dar

przyciągania do siebie ludzi. M ężczyźni, pomimo rzeczy ­ wistej jego w yższości um ysłow ej, nie zazdrościli m u p o ­ wodzenia, albow iem u m ia ł o d zn aczające go z a lety o s ła ­ niać w porę n a tu ra ln ą skrom nością; p a n n y n a w y d an iu patrzyły z zachw yceniem n a je g o w y ra z istą tw arz, pełne uroku oczy, k s z ta łtn ą p o stać i salonow e obejście się. M amy ro iły sobie ty siące p ro je k tó w przyszłości, Ojcowie n a d sk a k iw a li mu: słow em nie było p o d sło ń ­ cem szczęśliw szego i lep iej w yposażonego p o d k a żd y m względem m łodzieńca, ja k im s ta ł się je d e n z głów nie działających ak to ró w niniejszego o p o w iad an ia. A w ż y ­ czliwości otaczającćj go do k o ła, nie is tn ia ła n a jm n ie j­

sza p rzesada: tolerow ano je g o w yższość, p oszukiw ano z nim stosunków , u p rzedzano życzenia, dlatego ty lk o że był dla w szystkich sy m p aty czn y m . J a k zaś k o c h a ła swego je d y n a k a m a tk a , tego już w am żad n em i nie zdołam określić w y razam i. N ie było to rodzicielskie przywiązanie, m iłość d la ulubionego sy n a — a le u b ó s­

twienie, zachw yt, ek staza. W nim ty lk o i przez niego żyła ta św ięto b liw a m a tro n a , k tó ra uczuw szy n ieraz w ciągu p rzy k ład n eg o sw ego ż y w o ta ciężar g niotącego ją losu, zniechęcona do ludzi i do św ia ta , u w a ż a ła się jednak w y n ag ro d zo n ą n a d m iarę za p rzeszłe sw e cier­

pienia, tern, źe B óg d a ł je j w u k o ch an em dziecku, tak w ielk ą i n ie o g n n iczo n ą pociechę n a sta re la ta .

C zasam i, gdy w ta jn ik a c h m yśli sw ojej du m ała o przyszłości m łodzieńca, to zdaw ało je j się, źe dla tego w y b ra ń c a losów nie m a n a św ięcie godnej m a ł­

żonki. On ta k w ysoko urósł, że w szy stk o co około niego dostrzedz m o g ła , k a rło w aciało w jej oczach.

Kto je d n a k ż e zn a serca n aszy ch m a te k — p o lek , ten się podobnej ek zaltaey i, w spom niaw szy zw łaszcza n a

rzeczyw iste p rzy m io ty serca, duszy, rozum u i w y k sz ta ł­

cenie Alfonsa O***, dziw ić nie może. M iłość rodziciel­

s k a bow iem zaślep ia często k ro ć n ajm n iej ekzaltow ane um ysły, n a w e t co do w a d i n ied o statk ó w sw oich dzieci;

czemże je d n a k sta je się ów p ry z m a t m atczynego p rzy w iązan ia, g d y p łó d k rw i n a sz e j zasłu ży ł sobie nie zaprzeczoną w yższością n a ogólne uznanie.

W y p a d k i losu, d łu g ie od d alen ie od rodzinnej zie­

m i, sp raw iły , żem przez dziesięć la t przeszło nie wi­

dział daw nego to w arzy sza ła t m łodości; sły szałem tyl­

k o , że się od tego czasu ożenił, a poniew aż tę kolej m niej w ięcćj k a ż d y przechodzi, n ig d y nie przyszło mi n a m yśl z a p y ta ć o bliższe szczegóły ty czące się jego m ałżeń stw a.

D w a ty g o d n ie tem u pojechałem do W. K s. P o ­ zn ań sk ieg o w e w łasn y m in teresie. W podróży te j to­

w a rzy szy ł mi Z ygm unt S*** d aw n y znajom y, z którym w p am iętn y ch d n ia c h u biegłej przeszłości, n ieraz złą i d o b rą d o b rą dolę w spólnie podzielałem . P rz e b y w a ­ liśmy je d n ę z bocznych dróg oddalonych od poczto­

w ego tra k tu , a że konie b y ły zm ęczone, w y p ad ło nam zatrzy m ać się d la odpoczynku w p oblizkiem m ia ­ steczku.

M iasteczko m ieściło w sobie w szy stk ie cechy n ie­

m ieckiej cyw iłizacyi, zacierającej sta ro d a w n e p am iątk i.

Z acząw szy od n azw y , k tó rą zm ieniono w ta k dziw a­

czny sposób, że n iep o d o b n a było jej w ym ów ić bez zak rztu szen ia się, aż do ogólnej pow ierzchow ności o ta czający ch n as przedm iotów , nic n am nie p rzy p o ­ m in ało słow iańskiej ziemi. Ju ż to p rzy zn ać należy, że p o rz ą d e k w szędzie b y ł w zorow ym . P rzejechaw szy nie w ie lk ą rzeczkę po dobrze utrzym anym m oście, przy

którym zn ajd o w ała się tab lic a z napisem : „ S c h ritt”

I,

(cd miało oznaczać, iż należy stępo jechać), d o sta liś­

my się w u liczk ę sym etry czn ie p o b u d o w an y ch , św ieżo wybielonych z zielono pom alow anem i okiennicam i tlomków; k ażd y szczegół w p a d a ją c y nam w oczy p rzed ­ stawiał się czysto, schludnie, forem nie. W id ząc te w y ­ muskane p racow item i rę k a m i n iem ek ogródki, te g e r ­ mańskie n a p isy n a d sklepam i, ty c h żydów p rzeb ran y ch po europejsku, ro zm aw iający ch pom iędzy so b ą w n ie ­ mieckim języ k u , w spom niałem sobie j a k w y g ląd ało :) wspomnione m iasteczk o p rzed k ilk u n a stu la ty . P o stęp i był widoczny, olbrzym i, ale w y o b rażen ia m oje ta k są

odrębne od w yo b rażeń now oczesnych postępow ców , iż mi

| się szczerze żal zrobiło onych o d ra p a n y c h dom ów , owe-

I

go na w pół zapadłego w ziem ię ra tu sz a , owej starożytnej ruiny, k tó rą przerobiono n a j a k ą ś fa b ry k ę — więcej ' powiem: żało w ałem n a w e t pejsów , staro św ieck ich

ubiorów i łam an ej m ow y zn iem czałych dziś synów Izraela.

Pow óz nasz z a trz y m a ł się p rz e d j a k ą ś o bszerną kamienicą. N a d głów nem je j w ejściem napis: „G ast- [ liaus” oznaczał, źe to j e s t m iejsce, w k tó rem odpocząć i posilić się m ożem y. N a sp o tk an ie n a sz e w y b ieg ła

!; stara niem lta z pończochą w rę k u , i z a p ra sz a ła d o d a ­ jąc na przem ian po k a ż d y m p ery o d zie m ow y: „H err i Graf” lub „ I ie r r B a ro n ”, do ogólnej sali. G dyśm y ta m weszli, w szy stk ie niem al sto lik i zajęte b y ły p rzez p o ­ pijających piw o, p a lą c y c h k n a s te r z długich fa je k i w ym yślających n a „verfluchte F ra n z o s e n ” niem ców . Zażądaliśmy osobnego pokoju, a le gospodyni dom u objaśniła, że dziś w ła śn ie z pow odu zg ro m ad zen ia i sądu przysięgłych, w szystkie num era s ą zapełnione

praybybylym i z okolicy gośćm i. N ie b y ło w ięc co ro­

bić, j a k ty lk o k o rz y sta ją c z dosyć p rzy jem n ej pogody z a siąść n a m ałej ław eczce przed o b erżą, i oczekiwać ta m cierpliw ie chw ili, w której n a p a sio n e i wypoczęte ko n ie pozw olą w d a lsz ą puścić się drogę.

J u ż od pól godziny zajęliśm y to niepozorne miej­

sce, p rz y p a tru ją c się napuszonym sw ojem germ ańskiem o b y w atelstw em żydom , ty tu łu ją c y m się te r a z : „Jüdi­

sche H e rre n “ i „ Jü d isc h e D am en “', poczciw ym kmio­

tkom , k tó rz y id ąc ta k ż e za ogólnym p rą d e m pochła­

n iającej w szystkie daw ne o byczaje cyw ilizacyi, miasto m alow niczego stroju, przyodzieli n ie k sz ta łtn e szwabskie surduty, a n a głow y n ało ży li fu rażerk i z czerwonemi lam pasam i, oznajm iającśm i, źe i oni ta k ż e należeli do liczby zw ycięzców z p o d S ed an u , do hufców w pijają­

cych się w sam o serce F ra n c y i, do w o jsk p rz y pomo­

cy k tó ry ch nieszczęśliw y ten k raj o p łacił olbrzymią k o n try b u c ję , tra c ą c zarazem dw ie n a jp ię k n ie jsz e swoje prow ineye. W łaśn ie z tego pow odu m yśleliśm y nad zm iennością k o lei sp raw tego św ia ta , gdy nagle ogro­

m n a la n d a ra , w czw órkę dom orosłych koni zaprzężona, z a trz y m a ła się przed b ram ą an stery i.

F o rn a l p e łn ią c y obow iązki sta n g re ta , p a ln ą ł siar­

czyście z bicza, z k ozła zeskoczył p ię tn a sto le tn i chło­

piec w b ru d n e j, w y szarzan ej lib ery i, i przybliżywszy się do drzw iczek, otw o rzy ł takow e.

Z w n ętrza ow ego pow ozu, k tó ry ro zm iaram i i po­

w ierzchow nością sw o ją p rzy p o m in ał a r k ę N oego, a kr­

zaki się n a jp rz ó d szero k a, b a jeczn y ch ro z m ia ró w sto­

p a, potem n o g a przyw odząca na p am ięć w dzięki pię­

knej F lo ry j a n astęp n ie coś obszernego, ni eforem nego, zda­

ją c e g o się być j a k ą ś ogrom ną p a k ą je d w a b n e j materyi,

W szystko to razem w zięte n ależało do w łaściciel­

ki ekw ipaźu, k tó ra nie m ogąc z pow odu swej k o rp u - lencyi w ydobyć się z ciasn y ch d rzw iczek przodem , naśladowała w ty le ry zy k o w n em p ołożenia w p ro st przeciwny system . J e d n a k ż e pom im o podw ojonych u si­

łowań, trz e b a było w alczyć z n iezw y k łem i tru d n o śc ia ­ mi. P o ło w a c ia ła k o rp u le n tk i w y d o b y ła się ju ż n a świat boży, szero k a sto p a s z u k a ją c sto p n ia zaw isła j w pow ietrzu, o k a z u ją c oczom naszym dom ow ej ro b o ty i nie pierw szćj ju ż białości pończochę, a re sz ta potę- ' źnej osoby je sz c z e p o zo stała uw ięzioną w ła n d a rz e .

:i — Pom óż m i, g am o n iu — odezw ie się tubow y głos i wewnątrz pow ozu.— Czemuż ta m stoisz ja k m alow any?

M alutki lo k a ik sto su ją c się do w y d an eg o polece­

nia, c ią g n ą ł o ile m ógł n aj silnej c a łą tę nieforem ną massę.

— P rz e s ta ń n ie z g ra b ija sz u L . — zagrzm i znow u w ta jn ik a c h ogrom nego pojazdu głos w idzialnej tylko 1 do połow y osoby; — poplam isz mi su k n ię sw ojem i

brudnemi ła p a m i, a przecież to m a te ry a droga: k u p o ­ wałam w K ępnie po ta la rz e łokieć,

i N areszcie po ja k ie m ś energicznem w ysileniu, roz- i legł się trz a s k silnem ram ien iem tłoczonych drzw iczek, a nieszczęśliw a ofiara sw ojej w łasn ej otyłości, zw ycię­

żywszy w szy stk ie p rzeszk o d y , s ta n ę ła n a ziemi.

— U f ! ...— w estch n ęła ta k im basem , iż sądziłem na chw ilę, źe to je s t m ężczyzna p rz e b ra n y za kobietę,

—jak żem się z m ę c z y ła .. ledw ie dyszę... Ty z a ś —rze-: cze do fo rn ala o c ie ra ją c czerw oną r ę k ą pot p ły n ący

po jej tw a rz y — nie trz a sk a j ta k drugi raz z b a ta ja k gdzie zajeżdżasz: to j e s t zw yczaj szlachecki, a ty

po-w in ien eś po-w ie d z ie ć , źe po-w ieziesz nie j a k ą ś tam folpo-w ar­

czn ą szlach cian k ę, a le p a n ią co się n a z y w a , rozum iesz?

O dw róciw szy się, zm ierzyła n a s sied zący ch sk ro ­ m nie n a ław ce p rzed oberżą, sw oim dum nym wzrokiem.

B y ła to k o b ie ta la t c zterd ziestu k ilk u , ogrom na w zro­

stem , sz e ro k a w plecach, herkulesow ej b u d o w y , z dużą trę d o w a tą tw a rz ą , spłaszczonym i czerw ieniejącym się nosem .

— Czem u nie w y łazisz z ta m tą d ? — k rz y k n ie j e ­ szcze ra z z w ra sta ją c y m gniew em o b ra c a ją c się do d rzw iczek e k w ip a ź u — śpisz, czy co?

— N ie w iedziałem , źe tu p o p asać m am y — odpo­

w ied ział k to ś po k o rn y m głosem w ew n ątrz ła n d a ry .

— Z aw sze ty lk o : nie w iedziałem , nie słyszałem , nie zrozum iałem —w ieczne m aru d ziarstw o . P rz e s ta ń choć ra z być zm okłą k u rą .

Jeszcze nie dok o ń czy ła m ów ić, g d y z k o lei u k a ­ za ła się n a sto p n iach powozu now a osobistość. B y ł to m ężczyzna w ą tły , szczupły, łysy, z zap ad łem i głęboko oczam i i obw isłem i w arg am i, k tó reg o w iek u nie po­

d o b n a b y było określić. Z d a w a ł się m łodym jeszcze, a przecież m oralne cierpienia, przygnębienie i ja k a ś chorobliw a a p a ty a , zro b iły zeń n ieledw ie starca.

P om im o tego, n a w yw iędłych je g o policzkach w i­

d n iały ś la d y nie z a ta rte j niczem piękności rysów . O bszer­

ny, źłe zrobiony, z g rubego szaraczkow ego su k n a sur­

d u t p rz y k ry w a ł je g o w ychudłe ciało, g ło w ę m iał pod­

w ią z a n ą s ta r ą fu laro w ą c h u stk ą, w rę k a c h trzym ał m ufkę, p araso lik , szał, i m nóstw o innych przedm iotów n ależący ch w idocznie do to w arzyszki podróży.

— Czem u to w szy stk o w y w lo k łeś ztam tąd ?

— M yślałem ...

...1

— N ie m y śl, a ról) co ci pow iedzą żebyś robił

— Sądziłem ...

— W łóż, pow iadam ci n ap o w rót.

— D obrze, m oja B asieczko.

— N ie nazy w aj m nie B a sie c z k ą , a le m aszer.

— D obrze, m a chere am ie.

— Ot, zaraz inaczej — znać p a ń sk o ść. T e n s ta ry Musie, co to b y ł guw ern erem u dzieci p a ń s tw a hra-biostwa D o n n erw etter, a z k tó ry m j a zaw sze ro zm a­

wiam po francuzku, p o w iad a źe to b a ta .

Mówiąc o francuzkim ję z y k u s p o jrz a ła z u k o sa na nas; w idocznie b io rąc sied zący ch sk ro m n ie przed oberżą za ckudopacliołków , chciała zaim ponow ać p r o ­ stakom sw oją znajom ością języ k ó w .

On zaś, k tó ry d o tą d w y lęk n io n y gro źn y m tonem tow arzyszki, o b aw iał się p o d n ieść oczów do góry, n a ­ brał otuchy w idząc p ew ien rodzaj p o b ła ż a n ia w o statn ich słowach, i sp o jrzał trw ożliw ie n a nią.

— Czy m nie w zrok n ie m yli? — szep n ąłem do Zygmunta S***; — pomimo ta k okro p n ej zm iany i fizy­

cznej i m oralnej, zd aje mi się, iź go poznaję...

— T a k poznajesz go — o d p o w ied ział tenże — to on, Alfons O***.

O niem iałem z zadziw ienia.

— On, bożyszcze salonów , ulubieniec dam , d usza towarzystw, d a ją c y to n całej okolicy?,..

— W ielu ludzi ta k się zm ienia z czasem n a tym świecie — d o d ał sentencyonalnie w spółtow arzysz m ojej podróży.

— A ta... ta... ta...

Nie um iałem n a żaden sposób znaleźć odp o w ie­

dniego określenia.

— T a .,. — zako ń czy ł Z y g m u n t S..., nie używ ając ta k ż e żadnego p rzy m io tn ik a — T a . . . to je s t jego żona.

N ie m ogąc sobie zdać sp ra w y z doznanego w ra ­ żen ia, p a trz y łe m n a w ch o d zącą do gościnnego domu p a rę , g d y ty m czasem d aw n y mój znajom y, w ziąw szy m nie za rę k ę , rzekł:

— K onie nie nap asio n e, je c h a ć dalej jeszcze nie m ożem y, m am y blizko godzinę w olnego czasu; jeżeli w ięc chcesz, opow iem ci h isto ry ę tego dziw nego m ał­

żeństw a.

P rz y sta łe m z chęcią, a on odezw ał się w te słowa:

— P rzypom inasz sobie A lfonsa O***, pam iętasz zatem ja k im ón był p rzed la ty . Oprócz przym iotów duszy i ciała, w y k ształcen ia i c h a ra k te ru , stan o w iący ch g ran t isto ty człow ieka, p rzy w iązy w ał w ie lk ą w arto ść i cło zew nętrznej form y. Z am iłow anie to, będące w a d ą obok n ie d o statk ó w m oralnych i duchow ych, s ta je się godnem p o ch w ały , g d y je s t d o p ełnieniem w ażn iejszy ch darów n a tu ry lub w y ch o w an ia. W szakże n a jzn ak o m itszy obraz m istrza, jeszcze lepiej się w y d aje, g d y go w piękne o p raw io n o ram y. Otóż w ięc, m łody nasz znajom y, i pod ty m w zględem trz y m a ł w szędzie b erło p ie rw ­ szeństw a; w y k w in tn a czystość, w p o łączen iu z n a jle ­ pszego sm ak u eleg an cy ą, stan o w iły tło n a którem błyszczały: je g o dow cip, obejście się z ludźm i, i dar u jęcia k aż d e g o serca.

N iem a je d n a k d o sk o n ało ści n a ty m św iecie. N ikt z n a s p o d ziw iający p rzy m io ty m łodego A lfonsa, nie do­

m y śla ł się wówczas, źe u jem n ą stro n ą je g o ch a ra k te ru b y ł b r a k energii, sam oistnośei w zd aniu, ja k o też spora doza w rodzonego len istw a. Z a ro d y ty c h w a d

nierozwi-nięte, taiły się p rz e d oczam i znajom ych i przyjaciół, mając z czasem p rz y sp rzy jający ch im okolicznościach

; gorzkie w yrodzić owoce.

G dy doszedł do pełnoletności, chw ili, ja k ie j za- i; zwyczaj m łodzież u n a s n a sw oje w łasn e przechodzi

; gospodarstwo, m a tk a je g o , p ra g n ą c ażeby uk o ch an y syn m iał w szystko ja k n a jle p ie j urządzone, z a ję ła się j, sama u słan iem m u k a w a le rsk ie g o g n ia z d e c zk a . Pole- 1 ciwszy przep isać ze znacznych dóbr sw oich n a jp ię ­ kniejsze fo lw ark i n a je g o im ię, p o zo staw iw szy sobie zaledwo tyle, ile n a n a d e r sk ro m n e życie w ystarczyć mogło, ro z k a z a ła u rządzić dla je d y n a k a w śro d k u no­

wego m a ją tk u p ię k n y p a ła c y k , istn e cudo arc h ite k to ­ nicznej sztuki. Z jech aw szy ta m d o p iln o w ała, a ż e b y w szystko począw szy od sali bilard o w ej, a rse n a łu m y­

śliwskiego, aż do w yborow ej biblioteki, było n a zaw o­

łanie m łodego d ziedzica. P o n iew aż je d n a k mimo n ie ­ ograniczonego sw ego przy w iązan ia, in sty n k te m m acie­

rzyńskim w iedziona, zg ad y w ała, że n a dnie tej m łodej duszy, osłonięte pryzm atem św ietn y ch przym iotów , d rz e ­ mią w spom niane w yżej zarody m ięk k o ści c h a ra k te ru i b raku m ązkiej m ocy ducha, o b a w ia ła się n a d e w szy st­

ko ja k ic h p o stronnych w pływ ów , k tó re b y zostaw ionego samemu sobie m łodzieńca nie p o ciąg n ęły k u sobie.

Żadne k a w a le rsk ie g ospodarstw o obejść się nie może bez k o b ie ty ; p a n i O*?* w iedząc o tern , p o sta ra ła się, ażeby z a rz ą d z a ją c a m ęzkim w y d ziałem tej ekonom i­

cznej gałęzi osoba b y łą n ie w ia stą p ro stą, biegłą w sw ym fachu, nie pierw szej m łodości i bez urody. Z n a ją c w y ­ kw intne n a w y k n ie n ia i estety czn e g u s ta A lfonsa, nie sądziła n igdy, ażeb y podobna osobistość m ogła n a nim jakikolw iek w p ły w m o raln y w yw rzeć.

N iestety , nie w ied ziała o na do czego doprow adzić m oże słabość c h a ra k te ru m ężczyznę, g d y ten że w pa­

dnie w ręce przebiegłej i w łasn e je d y n ie dobro m a ją ­ cej n a celu istoty!

Z licznych k a n d y d a te k s ta ra ją c y c h się o ważną, p o sa d ę gospodyni t a k zam ożnego dom u, w y b ra ła tę, k tó ra je j się z d aw ała łączy ć w sobie w szy stk ie w y­

m ienione w yżej w aru n k i.

Im ci p a n i R ozpędow ska zajm u jąc przez la t dw a­

dzieścia pod o b n e stan o w isk o n a jednem z okolicznych p robostw , zasłu ż y ła sobie pow szechnie w opinii publi­

cznej n a m iano k o b ie ty sk rz ę tn e j, g o sp o d a rn e j, uczci­

w ej, nie u g a n ia ją c e j się za cudzem dobrem . Oprócz tego łą c z y ła w sobie i inne w y m a g a n e przez panią O*** przym ioty: m ia ła la t około czterd ziestu , b y ła bez żadnego w y k sz ta łc e n ia , a n a d o m ia r w sz y stk ic h d o d a ­ tnich stro n , n a tu ra u p o sa ż y ła j ą n ie z w y k łą b rzy d o tą.

W p raw d zie m ów iono o niej ja k o o niew ieście z silną w olą i n ieu g ięty m c h a ra k te re m , szeptano cichaczem , iż p o trafiła do tego sto p n ia zaw ojow ać biednego probo­

szcza, źe te n w końcu nie m a ją c w niczem w łasnej sw ej w o li, s ta ł się p o tu ln em n arzęd ziem je j zachceń i k a p ry só w ; poniew aż je d n a k p rzy tern w szystkiem nie w yrzeczone a n i sło w a przeciw ko je j prow adzeniu się i m oralnej stro n ie życia, m ożna było podobne g a ­ w ędy u w ażać ja k o w p ły w lu d zk iej złości, k tó ra za­

zdroszcząc osobom rzeczy w iste p o sia d a ją c y m p rz y ­ m ioty zdobytego sta n o w isk a , p ra g n ie zaw sze takow e w fałszyw em p rz ed staw ić św ietle.

D zieje m łodego w iek u tej zn ak o m itej w swoim ro d z a ju k o b iety , g in ęły w pom roku czasów . O ile so­

bie przypom nieć zdołano, zaw sze b y ła osobą d

zierżą-żąeą w sw ej sze ro k ie j d ło n i lo sy p ro b o stw a, p o tę g ą przed k tó rą d rż e li p o słu g acze, d z ia d k o ścieln y , za- krystyan, a n aw et sam o r g a n is ta ; pochodzenia je j nikt nie znal, o m ężu jej n ik t n ig d y nie sły szał — od n iep am iętnych la t nie m ianow ano jej inaczćj j a k po. nazw isk u , z t ą ty lk o różnicą, że w p o czątk ach

zierżą-żąeą w sw ej sze ro k ie j d ło n i lo sy p ro b o stw a, p o tę g ą przed k tó rą d rż e li p o słu g acze, d z ia d k o ścieln y , za- krystyan, a n aw et sam o r g a n is ta ; pochodzenia je j nikt nie znal, o m ężu jej n ik t n ig d y nie sły szał — od n iep am iętnych la t nie m ianow ano jej inaczćj j a k po. nazw isk u , z t ą ty lk o różnicą, że w p o czątk ach

W dokumencie Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1 (Stron 119-158)

Powiązane dokumenty