• Nie Znaleziono Wyników

Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Powieści i szkice obyczajowe. Tom 1"

Copied!
358
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

P o

R : : ' r -

(4)

I i s i i

(5)

POWIEŚCI

I

SZKICE OBYCZAJÓW n

P R Z E Z

LUDWIKA i l l EMOJ OWSKI EGO, &

%

W

T O M X

WARSZAWA.

D R U K I E M J Ó Z E F A U N G R A

przy u licy N o w o lip k i N r '8 .

1 8 8 2

(6)
(7)

POWIEŚCI I SZKICE OBYCZAJOWE.

(8)

, : : S ' - : - -

ft-

^ ' ' ' 3 .:,

ä % - '

>.V. -.. r

i i i s

(9)

POWIEŚCI

MCE OBYCZAJOM

P R Z E Z

L

u d w i k a

N

i e m o j o w s k i e g o

.

T o m X.

W A R SZ A W A .

N A K ŁA D E M I D R U K IE M JÓ Z E F A U NG RA ,

p rz y u lic y N o w o lip k i N r. 3.

1881.

(10)

Bapmaßa, 13 AßrycTa 1880 ro.ta.

W / S 5"

6.4 / } ^

(11)

«/j^&gKoa. z zw^g^y, ć^&jzwK« a^r«Äigy«

„ O b r a z ó w z p is m a ś w ię te g o .”

O FIARUJE TĘ SK RO M N Ą PRAC Ę

(12)

y

i M M m M

...

: : ■ • ' ■ ' : ■ : ' 'H. r1-

l a s w # : ^

« . y - . . ; ;

|I:lB

, „pil . jRHęSfflHR-i;'

s'v- v v:. ,*.■■>;••: - •';'/,V.'-’■’ ! ''y.'y‘:Ji' v: •',', ."■

(13)

DO CZYTELNIKA.

Niosąc ten zbiorek Szkiców Obyczajowych i Powieści na usługi Twoje polski Czytelniku, pozwól, że Ci w kilku słowach genezę jego wy- łuszczę. Pow stał on, jak i „O brazki S yberyi"

po większej części z własnego doświadczenia, z własnych przygód i spostrzeżeń, jednak tein się różni od poprzedniego, że gdy w tam tym zbierało się wszystko z pierwszej ręki n a g run ­ cie, z trudem , we krwi i pocie czoła, to obe­

cna książka jest owocem owych chwil w ytchnie­

nia w których gromadząc wspomnienia tego co się widziało, słyszało lub naw et i czy tało , no ­ towałem prawie bezwiednie, niby szkice ołó­

wkiem kreślone, to co bardziej pobudzało fan- tazyję, trafiało prędzej do serca i głowy, głęb­

sze zostawiając wrażenie i trwalsze znacząc ślady.

(14)

Przy niektórych miniona przeszłość uśmiechała, się wiosnę,, inne bolesnej jesieni łzy rozczaro­

wania nasuwały, kilka typów i charakterów do­

brze znanych z życia, zaczerpnąłem na tle prze­

czytanych kiedyś w cudzym języku utworów, i zostawiłem je tam rozmyślnie wiedząc, że mi zarzutu p lagiatu nie zrobią bezstronni, gdy objaśniwszy szczerze pochodzenie, w obcych ra ­ mach swojski nam aluję obrazek, a harm onija całości nic na tern nie ucierpi. To też jeżeli w czterech lub pięciu z tych szkiców, in try g a i charaktery działających osób przypom ną Czy­

telnikowi jakiś pom ysł albo postać znaną mu z zagranicznej lite ra tu ry , niech nim mnie o za­

bór cudzej własności oskarży, sprawdzi wprzód czy biorąc ową kanwę lub pojedynczy rysunek»

nie nadałem m u kolorytu swojskiego, czy w re­

szcie wspomniony zarys pod wpływem ogólnej manii cudzoziemczyzny ja k złośliwy kąkol na na nasz g ru n t rodzinny się nie przeflancował, lub nie zleciał tu ze śnieżystą zawieją północy.

Oto je st k ró tk i a otw arcie wypowiedziany

rodowód niniejszego dziełka: kto sercem w serce

patrzyć um ie, ten może się i w niniejszym

zbiorku dopatrzy, dla czego studya z życia

w yjęte, przed oczy czytelnika kładę; kto zaś na

zimno z krytycznym skalpelem dysselwować

go zechce, przed tym zawczasu ustępuję z pola,

(15)

gdyż nie zdołałbym rów ną mu walczyć bronią.

Jam nigdy nie um iał ważyć zamiarów na łu ty , a jeźlim zgrzeszył przejm ując n azb y t może ściśle słowam i poety, to na starość napróżno się ju ż zmienić. W ięc daruj czytelniku, a uprzedzony z góry jak się rzeczy m ają, przyjm łaskawie co Ci daję, lub — nie rozcinaj kartek tej książki.

L . N ie m o jo w s k i.

(16)

w

iSi sv

'

W m k ^ M '

a V, i . "■/- ;-

*, 1 iJ ' \ i.

. . : a S S

.;. , , & v - ;. 4

(17)

Rzeczywistość i starzenia

Siedziałem w oknie w iejskiego m ego d w o rk u w R a - doszew ićach, i p atrzy łem n a p a d a ją c y deszcz.

N ie b y ł to rozkoszny w cale w idok!

N iebo ołow iane, ciem ne, ponure, ciąg ły i je d n o s ta j­

n y p lu sk kropi i.s tych prom ieni w o d y , a do k o ła ż a ­ dnej ż y jącej isto ty ...

O m ili C zytelnicy m oi! jeżeli k tó ry k o lw ie k z W a s zazdrościł k ie d y ziem ianinow i przyjem ności w iejskich, niech ty lk o p o staw i się w je g o położeniu w chw ili, k ied y deszcz od k ilk u dni p a d a bez u stan k u , a n a polu zboże nie zeb ra n e , n a łą k a c h zaś siano nie z g rab io n e, leży w pokosach. W ted y n a jz a p a leń szy zw olennik s ie ­ la n e k , nie życzyłby sobie być n a m iejscu w ieśn iak a.

Boć trz e b a w am w iedzieć, źe nie zachm urzony wi- d o k rąg , nie p łaczące rzęsistem i łzam i niebo, a n i też sm utek p ły n ą c y w całej p rzy ro d zie są p rzy czy n ą je g o melancholii. W szy stk ie m yśli nieszczęśliw ego zw rócone zostały n a p o la ta k p ięk n ie u p ra w n e , ta k s ta ra n n ie

(18)

za sia n e , n a łą k ę , k tó rą w y p ieścił, zirry g o w ał, osu­

szył — n a k tó rej p rzed k ilk o m a dniam i jeszcze setk i k o sia rz y kład ło b u jn e pokosy, a k tó ra te ra z p rz e d s ta ­ w ia sm utny w idok n a w pół-p rzcg n iłćj tra w y , do n ic z e ­ go n ie z d atn ej.

O w a m yśl niew esoła, w y ra d z a z siebie cały szereg m yśli, jeszcze m niej w esołych. A n ap rz ó d i p rz e d e - w szystkióm sta je p rz e d oczam i n iezap łaco n y p o d a te k , M osiek lub Boruch, k tó rem u się w inno p a rę tysięcy, zam ierzona podróż za g ran icę, kom ornik, tra d y e y a , eksm isya, i Bóg w ie, co ta m je s z c z e ..

To w szystko przechodziło mi p r z e z głow ę, k ied y m siedząc w oknie m ego m odrzew iow ego dw orku, śledził w szystkie zw roty i s k rę ty , utw orzonych przez dćszcz strum yków , lub rzuciw szy w zro k bezm yślnie p rzed sie ­ bie, s ta ra ł się przebić ta jn ie ołow ianej opony niebios, i o d g ad n ąć przypuszczalnie długość trw a n ia ulew y.

Gdym b y ł z a ję ty w yszukiw aniem ja k ie g o ja ś n ie js z e - go p u n k tu n a w id o k ręg u , k tó ry b y d a w a ł n a d z ie ję r y ­ chlejszej zm iany w atm osferze, n a p ro g u drzw i m ojego p o k o ju , s ta n ę ła now a zu p ełn ie p ostać.

B y ł to m ężczyzna średniego w zrostu, tro ch ę ły sy , tro c h ę szp ak o w aty , z ogrom nem i w ąsam i i h arap ilik iem w iszącym u p a sa .

P a n J a rn u s z k ie w ic z , od la t k ilk u p iasto w ał w R a- doszew icach godność ekonom a; nie b y ł on ani lepszym , a n i też gorszym od in n y ch — p o sia d a ł bowiem w szystkie zalety i w ady, ty le znanej pow szechnie k la s y oficyalistów dw orskich. D o rzęd u zalet n ależało p rzed ew szy stk iem policzyć głos stentorow y, donośny, grzm iący j a k trą b y pod m aram i Jerich o , a k u ra tn o ść w w y k o n an iu poleceń i w z g lę d n ą p iln o ś ć — w liczbie zaś w a d m ieściła się

(19)

sła b o ść cło staro zak o n n y ch , niechęć do w szelkich in n o w a­

c ji, i zam iłow anie p rz e d sta w ia n ia naj niefortunnie]szych w y p ad k ó w codziennego w iejskiego życia w różow ych kolorach.

O statn ia ta w ad a, ta k w ybitnie sk reślo n a przez K o ­ rzen io w sk ieg o w Ż y d a c h , w y s tą p iła obecnie n a w i­

d o w n ię,

— Cóż tam słychać, p a n ie Ja rm u sz k ie w ic z ?

— W szystko dobrze, w ybornie, d o sk o n a le ,—ty lk o ...

I powoli, nieznacznie, uśm iechnięty zaw sze, j a k g d y ­ by b y ł zw iastunem napom yślniejszych now in, ekonom j a ł w yliczać cały szereg n iep o w o d zeń , w y p ad k ó w ,

w szelkiego ro d z a ju , ta k dotkliw ie oddziały wa- pk na m o raln e usposobienie ziem ianina. Zaczęło )d b iednego cie lą tk a , k tó re h a m u ją c , w p ad ło do bem brow anej s tu d n i; d alej poszły w iadom ości o schw aconym k o niu, o bjaw iającej się chorobie u owiec, rńcu p rzy szła kolej i na w ażniejsze nierów nie id k i: na je d n y m fo lw ark u , g ra d w y b ił resztę nie- izOnego zboża, n a drugim piorun sp alił stodołę...

I — W szy stk o dobrze, w ybornie, d o s k o n a le —c ią g n ą ł cze, p o k rę c a ją c w ą sa ekonom , ty lk o ...

D ość te g o ! zostaw m nie, p an ie Jarm uszkiew icz:

3 pom yślności n a r a z , to w arto zastanow ić się n ad jem szczęściem .

Po odejściu niefortunnego poslannilca złych w ieści, żąłem chodzić szybkięm i k ro k a m i po pokoju.

M yśli m oje ze sm utnych, s ta ły się ponurcm i.

Czem-że bow iem m ogły b yć poprzednie p rz y p u ­ szczenia w porów naniu z następ stw am i, w ym ienionych przed chw ilą ciosów ?

(20)

Chodziłem w ięc w c ią ż , a ru ch te n przym usow y za­

m iast uspokoić m nie, je sz c z e w ięcej ro zd rażn ił sk ło n n ą do p rzy jęcia nieprzyjaznych w rażeń n a tu rę .

— D ługoż tego będzie, u lich a?— odezw ał s ię .z a m ną gło s ja k iś , g d y m po godzinie podobnej p rzech a- ch ad zk i, z a trz y m a ł się m ach in aln ie p rz e d oknem , i p a ­ trz y ł z rozp aczą n a p a d a ją c y ciągle deszcz.

O bejrzałem się — był to p a n A m broży.

P a n a A m brożego w szyscy znali i w szy scy kochali.

C ałą je g o fo rtu n ę sta n o w ił pies le g a w y, lep ażó w k a, cy buch tu re c k i i w y b o rn y zaw sze hum or. B y ł on n ie­

gd y ś zam ożnym o b y w a te le m , a le stra c ił w szy stk o , zbytnie zau faw szy ludziom . O d w szelkiego ro d zaju p ra c y o d w y k ł o d d aw n a, ale to nie w płynęło bynajlfrnidj.;]

n a zm ianę je g o usposobienia. D om tego b y w a l c | ^ ł | w szędzie, gdzie ty lk o znajdow ali się znajom i i ź y c j p i r a p rzy jm o w an y z o tw artem i rę k a m i przez obyw btelL gościł u każd eg o z nich k o lejn o , o d p ła c a ją c dozilaną » gościnność, n ie w y c z e rp an ą w erw ą, życiem i cj^gk, I w esołością.

P ow ierzchow ność je g o o d p o w iad ała ch arak teró w . \ tłu ste , o k rą g łe policzki, m ałe oczki zaw sze uśm l j S l l I n ięte, m in a czupurna, ru ch y żyw e, g ę sta w yrazisW

stanow iły całość, zgodną zu pełnie z typem człowiek który przez całe sw e życie, niczem się nie m arł do nikogo nie czuł niechęci, i ze w szy stk ieg o byłyza?

dow olony.

— N6 i cóż? — rz e k ł p a n A m broży, s t a n ą # g y p rz e d e m n ą w p o staci tra g i kom icznej — deszczyk rosi?

c a ły św ia t p łacze i m y z nim?

— N ie o deszcz b y n ajm n iej tu chodzi, chociaż w c z a ­ sie sian o k o su ta k a u lew a...

(21)

— O cóż w ięc?...

Szczęśliw y, że m ogłem k o m u k o lw iek b ąd ź w ynurzyć moje g o sp o d a rsk ie kłopoty, ją łe m m u w yliczać k olejno w szy stk ie niepow odzenia, on je d n a k n a w szystko z n alazł gotow ą odpow iedź. Z g ra d e m i pożarem nie ta k ła tw a b y ła s p ra w a , ale i te tru d n e do p o k o n a n ia k lęsk i, w u stach p a n a A m brożego, m niej w s tr ę tn ą przy b ra ły p o stać. P rz e ­ k o n a ł mnie, źe ozim ina n a fo lw ark u b y ła licha, że k o szta sprzętu n iew y n ag ro d ziły b y dochodu z plonu; a co się tyczy spalonej sto d o ły , t a n a w sz y stk ie b o k i p o d p ie ­ ra n a , g ro ziła o d d a w n a u p ad k iem , lep iej w ięc że te ra z

płonęła , niż g d y b y później zaw aliw szy się w czasie niw , now ego n a b a w iła k ło p o tu .

— A z r e s z tą — d o d a ł — k ie d y ju ż m a ją b y ć m a łe ieprzyjem ności w życiu, d a le k o p ra k ty c z n ie j, źe one

ra z z a w ita ją — niż g d y b y k o lejno, pow oli, m iały nam gryzać, Co do m nie, j a zaw sze w olę u k ąszen ie ko- ł a r a , niż c iąg łe je g o brzęczenie n a d uchem .

■ [ Cokolw iek u sp o k o jo n y je g o w yw odam i, m yślałem bie: ja k n iesp raw ied liw em i s ą ci, k tó rzy dom ow ych zydentów u w a ż a ją za niep o ży teczn y ck w niczem sożytów , k ie d y oni często k ro ć w d an ej chw ili u m ieją k rz e p ić d ucha, rozw eselić, p rzem ien ić złe n a dobre śli. P a n A m broży z a ś zap aliw szy fa jk ę i u sa d o - wszy się w ygodnie w fotelu, c ią g n ą ł d alej rozpo-

tą gaw ędę:

— W y, m łodzi, (działo się to około d w u d z ie stu kil-

„ la t temu) — m ó w ił— m acie zw yczaj, pow odow ać się vsze w y o b raźn ią, i p rzez to tw orzycie sam i sobie za-

y , odczarow ania, i ty sią c e n ieprzyjem ności, k tó ry ch , lu d zie dojrzałych la t,w c a le nie zn am y. W szelkie ma- ia. u w a ż a m za chorobę w iek u . W św iecie to ty lk o

(22)

dobre, co j e s t : nie p rz e sa d z aj złego, nie w y tw arzaj sobie z głow y dobrego, a będziesz sp o k o jn y m i szczę­

śliw ym . R zeczyw istość k o c h a n k u — zaw sze rzeczyw i­

sto ść... a m arzen ia, id e a ły , fan tazy e... tf u , do licha!

to się n a nic n ie zdało. W z d arzen iach p o d obnych d zisiejszem u , to jeszcze m n iejsza — chw ila g o ry czy , ot i w szystko; a le gdzie ty lk o serce w asze z a d ra śn ię te zostało, sta je c ie się w łasnem i sw ojem i k a ta m i. P o k o ­ c h a c ie p ię k n ą k o b ietę, ju ż z niej robicie id e a ł, nie p rze k o n a w sz y się, iż ona je s t sobie po p ro stu n a j- p ro zaiczn iejszą w św iecie i s to tą ; poznacie sy m p a ty ­ cznego człow ieka, n a ty c h m ia st w idzicie w nim p r z ^ | | ja c ie la , gotow ego w sz y stk o d la w a s pośw ięcić. I tajfcÄ .

zaw sze, ciągle, pow o d u jąc się m arzeniam i, odstęp u jecie | | : , od w y tk n ię te j rzeczy w isto ścią d ro g i ży w ota. D aw niej

ł o l r n i n . ł w w r o ł n T f n n l i o l i G i A l n r l ^ i P < ł l o n i l r f n i A w i f i y i s k ł t ś j

ta k nie b y w ało . K ochali się ludzie, ale n ik t nie w idział żeb y p. cześnik, albo p. podstoli, b u jali po o b ło k a c h ^ - przy jaźn ili się, lecz k a ż d y w y m ag ał od p rz y ja c ie la ziem skich uczuć, nie zaś ja k ic h s ió niep o d o b n y ch do

u sk u teczn ien ia pośw ięceń ia:

Ależ, k o c h a n y p a n ie A m broży — rzekłem r r u je ż e li życie n asze ogołocone zo stan ie z m arzeń , ( Ä ; się z niego p o z o sta n ie ? ., tro ch ę g liny, tro ch ę biotą.

R zeczyw istość sm u tn ą je s t i n iep o n ętn ą, m arzen ia d ać m ogą p ra w d z iw ą rozkosz.

— A potem odczarow anie. L itu jem y się n ad ch iń ­ c z y k am i uży w ający m i opium , a sam i nie lepiej od nich postęp u jem y . R zeczyw istość je st trzeźw ością, qjjfl; !y rż e n ia m oralnem p ija ń stw e m . S trzeżm y się p ija ń stijg ^ I 1 g dyż po niem n a stę p u je zaw sze n iesm ak , prz i niezadow olenie. Ale w ra c a ją c się do obecnego po ra­

żenia, w iesz co jab y m n a tw ojem m iejscu u c z y n i ^ . w a m

(23)

Ju tro bal n a ubo g ich w W ieluniu, gości h u k , k a p e la , ta ń ce: p o jech ać tam , ro zerw ać się, p o tań czy ć, ot i n a jle ­ pszy sposób do o d eg n an ia sm u tn y ch m yśli.

— P r a w d a — zaw o łałem — p ro je k t w y b o rn y i za­

raz go usk u teczn ię, ale p o d w aru n k iem , że p o jad zie­

m y razem .

— Je ż e li trzeb a k o n iecznie, niech i ta k b ęd zie!—

zak o ń czy ł p a n A m broży, ra d ja k o człow iek to w arzy sk i, k a ż d e m u o b y w atelsk iem u zebraniu.

I tym sposobem p rz y sz ła do sk u tk u ow a w y cie­

czka n a b a l do W ielunia, sta n o w ią c a tre ść niniejszego o p ow iadania.

* *

K to k o lw ie k z W a s, m iii czytelnicy m oi, p a m ięta m iasto pow iatow e W ieluń, p rzed e p o k ą je g o sp alen ia, przyzna, że sta ro ż y tn y ten z a b y te k przeszłości, zbudo­

w any podobno przez je d n e g o z ks. O polskich, w byłej ziemi ru d z k ie j, w niczem n iep o d o b n y do dzisiejszego W ielunia. O becnie je s t to m iasto czyste, schludne, stro jn e, z cienistym ogrodem , obszernym ry n k iem , regularnie zabu d o w an em i dom am i; w szy stk o ta m now e, jasn e, lśn iące — je d n a ty lk o w ieża ra tu sz o w a , z a b y te k ubiegłych czasów , z d a je się p atrzeć sm u tn ie n a o ta ­ czające ją b u d y n k i, n a m łode p o k o le n ie , ro ją c e się u je j podnóża, i p o w a g ą sw oich c z a rn y ch m urów mówić im o przeszłości. D aw niej W ielu ń oprócz sta ro ­ żytnych cech, odznaczał się i staro ży tn y m i o b y c z a ja m i zasklepionych, żyjących sam i w sobie m ieszkańców ,

P o w ie ś c i i S zkice okyczajtowe. T . 1. -

(24)

W szy stk o ta m było j a k za d a w n y ch czasów: nie zn a­

no ulepszeń, p o stęp u , p o n ę tn y c h b ły sk o te k cyw iliza- c y i — b ra k k o m u n ik a c y jn y c h dróg, rz a d k o sp ro w a d z a ł z d alszy ch stro n o b y w a te li, lecz g d y zjech ali, to ju ż b a w ili się nie n a ż a rty . M ieszk ań cy , k tó rz y w ty c h zja z d a ch w ła sn ą w idzieli k o rz y ść , sta ra li się o ile m ogli u stro n ie od p rz y b y ły c h gości w sz y stk ie n ie d o ­ s ta tk i m iejscow e, ta k źe często pom im o b ra k u n a j­

zw yczajn iejszy ch p o trzeb życia, n ik o m u i n a m y śl nie p rzyszło w y rz e k a ć n a n iew y g o d y .

W o nych to c z a sa c h , p rzy o p isan y ch w yżej w a ­ ru n k a c h , zaw italiśm y w raz z p an em A m brożym do s ta ­ ro żytnego grodu. W rz a sk , szum , g w ar, n a tło k pow ozów , k ry ty c h b ry czek , n a jty c z a n e k — h a n d le p ełn e, oberże z a ję te , tłu m y ciek aw y ch źydków cisn ący ch się zew sząd, i o fiaru jący ch now o-przyjezdnym sw oje u słu g i, o z n aj­

m iały od razu , źe sp o k o jn y i cichy zazw yczaj W ieluń, z a ję ty je s t ja k ą ś n ie z w y k łą , rzad k o p rz y tra fia ją c ą się uroczystością.

N ie w iedzących g d zie się obrócić, w y b aw ił z k ło p o tu fa k to r m iejscow y, obiecaw szy w y szu k ać stosow ne m ie ­ sz k a n ie . O sobistość ta , k tó rą n azw ę Ja n k ie m , n ie b y ła w niczem p o d o b n ą do zw y k ły ch m iasteczk o w y ch a je n ­ tów . F a k to r z p o w o łan ia tałm u d zista z n a u k i, filozof z c h a ra k te ru , niem iec z ubioru; stan o w ił sam przez się odrębny zupełnie ty p , w k tó ry m sta ro ż y tn e cechy n a ­ szych żydów , łą c z y ły się z w ielu w yobrażeniam i ja k ie blizkość p ru sk iej g ra n ic y i częste sto su n k i z K ępnem i W rocław iem , w nim w yrobiły.

— Z n alazłem czego p o trz e b a — rz e k ł po n iem ie­

cku, g d y ż ję z y k a tego dla u n ik n ięcia nieszczęśliw ego a k c e n tu lu b ił u ż y w a ć ; p o k o ik n iew ielk i w p raw d zie,

(25)

ale w esoły, czy sty i . . . zre sz tą p an o w ie obaczy- cie sami.

M ówiąc to, z ap ro w ad ził nas do je d n e g o z dom ów stojących n a u stro n iu , z d a ła od g w a ru m iasteczkow ego, i w sk a z a ł w y sz u k a n e przez siebie m ieszkanie.

B y ła to zw y c z a jn a iz d eb k a: d w a łó ż k a , tyleż k rzeseł, sto lik i k ilk a o p ra w n y c h lito g ra fij, k tó re w i­

siały n a ścianie, s k ła d a ły całe um eblow anie. J e d n a z ścian stan o w iła p rz e p ie rze n ie z desek, o d d z ie la ją c e od naszej d ru g ą p o d o b n ą k o m n a tę —w im prow izow anej tej przegrodzie były drzw i sztuczne, szczelnie zam k n ięte, i zasło n ięte ziełonem aż do ziem i sp a d a j ącem p łó tn em .

— M acie panowie, w s z y s tk o : cichość od stro n y ulicy, spokój w ew n ętrzn y i . , ale to ju ż do rzeczy nie należy.

U w ażałem , że w y m a w ia ją c te w y ra z y uśm iechnął się chytrze.

Z n a ją c m ałom ów ność J a n k ia , n ie n aleg ałem n a w ytłum aczenie o statn ich słów, i pozw oliłem m u oddalić się nie z a d a ją c żadn y ch w ięcej z a p y ta ń .

W krótce cienie w ieczorne z a s tą p iły św iatło d zien ­ ne; do chw ili rozpoczęcia b alu , b y ło jeszcze d a le k o — pan Am broży, zm ęczony tru d a m i p o d ró ży , sp a ł sobie w najlepsze, a ja , p o d łu g p rz y ję te g o zw y czaju o d d a ­ łem się dum aniu. M yślałem w ła śn ie o tej drobnej n a pozór, a je d n a k zag ad k o w ej okoliczności, k tó ra w m o­

wie n e sto ra faktorów , p rz y b ra ła p e w n ą cechę ta je m n i­

czości, g d y n ag le m ocne św iatło b ły sn ęło w p rzy leg ły m pokoju, a p rz e d z ie ra ją c się przez zasło n ę szklanych drzwi, oblało dziw ną, zielo n aw ą b a rw ą o ta c z a jąc e mnie przedm ioty.

(26)

Z d ję ty ła tw ą do zrozum ienia w podobnych ra z a c h ciek aw o ścią, zbliżyłem się n a p alcach do ścian y z d e ­ s e k i uchyliłem pow oli płótno,

P o k ó j, a raczej część p o k o ju przez n a s zajm o w a­

n a , p o g rą ż o n a b y ła w cieniu, g d y tym czasem są sie ­ d n ie m ieszkanie ja ś n ia ło m ocnym b la sk ie m ; m ożna w ięc b y ło w idzieć w szystko co się tam dzieje, bez n ajm n iejszej o baw y zo stan ia dostrzeżonym ,

Z aledw o rzuciłem w zrokiem p rzed siebie, sta n ą łe m j a k w ry ty . O b raz, k tó ry się p rzed staw ił moim oczom, w p ra w ił m nie w tru d n e do o p isan ia zachw ycenie:

m iałem p rz e d oczam i k o b ie tę ta k cudnej p ięk n o ści j a k ą zaledw ie w id e a ln y c h m a rzen iach w idzieć m ożna.

S ie d z ia ła o na za stolikiem , o dw rócona odem nie, lecz c a ła je j p o sta ć , o d b ita w zaw ieszonem nap rzeciw k o drzw i zw ierciad le, p rz e d sta w ia ła się n a jw y raźn iej w e w szy stk ich sw ych an ielsk ich k s z ta łta c h . P rz e d n ią n a sto le le ż a ł dość g ru b y zwój papierów ; o p arłszy od n iech cen ia głow ę n a m ałej rączce, p a trz y ła bezw iednie sw em i czarnem i o czam i, z d a ją c się by ć p o g rą ż o n ą w g łęb o k ich m y śla c h ; sp lo ty k ru c z y c h w łosów sp ły ­ w a ły gestern! p u k lam i po je j śnieżnej białości ram io ­ n ach , a św iatło lam p y p a d a ją c n a tw arz o klasycznych i zarazem p e łn y c h niew ysłow ionego w d zięk u ry sach , u w y d a tn ia ło g rą cieniów w sz y stk ie je j p iękności. C za­

sam i p rz e c ią g n ę ła rę k ę po czole, j a k g d y b y s z u k a ją c n a tc h n ie n ia , i u jąw szy pióro, zaczęła coś szybko k r e ­ ślić n a p ap ierze, a u s ta je j n a w pół o tw arte, zd aw ały się sz e p ta ć ja k ie ś tajem n icze w y razy .

W m ałem pro w in cy o n aln em m iasteczk u w szyscy się z n a ją , je ż e li nie osobiście, to p rzy n ajm n iśj z w i-

(27)

dzenia, zdziw ienie w ięc m oje by ło tem w ię k sz e . N ie tylko n ig d y w życiu tej k o b ie ty nie w id ziałem , ale naw et niepodobna m i było o d g a d n ą ć ja k ie g o k o lw iek b ąd ź szczegółu m ającego zw iązek z j ś j p o b y tem w ty ch stro ­ nach. Z re sz tą zajętem u u ro czą p ię k n o śc ią nie p rzyszło n a myśl w yp ro w ad zać żad n y c h w niosków i przypuszczeń;

patrzyłem je d y n ie n a nią, a w sz y stk ie m oje m yśli i m a ­ rzenia zlały się w jed n o uczucie zach w y tu , podziw u i uw ielbienia.

O na tym czasem op u ściła g ło w ę i z d a w a ła się p ilnie przeglądać leżące p rz e d n ią p a p ie ry : n a ja sn e m jej czole zaw isła ch m u ra niezad o w o len ia, ry s y tw a rz y p rzy b rały w y raz złow rogi, czarne oczy b ły sn ę ły g n ie ­ wem, a m ałe ró żan e u s ta w yszep n ęły :

— Ju tro nieodw ołalny term in : on za w szystko zapłaci!

P oczem , zadum aw szy się głęboko, zaczęła szybko coś na palcach rachow ać; pom iędzy w yrazam i, w y m a- w ianem i bez zw iązku, zdaw ało m i się słyszeć ja k ie ś liczby, ja k ie ś daty...

O dgłos kroków służącej zb liżającej się do drzw i naszego pokoju, p rz e rw a ł nagle to w id z e n ie ; o d sk o ­ czyłem szybko od przeg ro d y i rzu ciw szy się n a łóżko, udałem śpiącego. W rażenie, ja k ie g o p rz e d ch w ilą d o ­ znałem, było ta k silnem , iż m i n a m y śl nie p rz y szło zapytać przybyłej ze św iatłem słu g i o n azw isk o n a szej sąsiadki, a zre sz tą w podobnem m ojem u u sposobieniu człowiek nie w d aje się zw ykle w d ro b iazg i cod zien ­ nego życia zostaw iając ich ro zw iązanie losow i.

Z blaskiem dw óch łojow ych św ieczek p a lą c y c h się prozaicznie n a stole, zn ik n ę ły w szy stk ie m a rzen ia;

(28)

sten to ro w y głos p a n a A m b ro ż e g o , k tó ry ro z g n ie w a n y iż go tak- n a g łe obudzono, dop o m in ał się g w ałto w n ie 0 sam ow ar, d o p ełn ił reszty . W pokoju n a szej s ą sia d k i p a n o w a ła cisza, zielone fira n k i z a sła n ia ły szczelnie drzw i szk lan n e, i g d y b y nie silne w rażenie w y w o ła n e ty m zjaw iskiem , sąd ziłb y m , że w szystko co w idziałem 1 u sły szałem p rzed ch w ilą było ty lk o w y n ik iem b u jn e j m ojej w y obraźni.

D om yślicie się łatw o k o c h a n i czytelnicy, iź o tern co zaszło nie w spom niałem a n i słów ka m ojem u to w a ­ rzyszow i. M ateryalizm jego m iałby tu now e p o le d o w y śm ie w a n ia w s z y s tk ic h u ro je ń w idokiem tej c z a ru ­ ją c e j k o b ie ty w yw o łan y ch , k ie d y j a p ra g n ą łe m zach o ­ w a ć je ja k o sk a rb d ro g o cen n y , zostaw iając n a później w y jaśn ien ie ta je m n ic y ty le u ro k u d la m n ie m a ją c e j.

S iedliśm y w ięc do h e rb a ty , j a m ilczący, on g d e ra ją c ciągle, i ta k im sposobem d o czek aliśm y godziny, w k tó - jćj w spom niony b a l n a ubogich m iał się rozpocząć.

1 *

N ie je s t b y n a jm n ie j zam iarem moim op isy w ać szczegóły balu publicznego n a p ro w in c ji. K to w id ział je d e n zn a w szy stk ie, ta k one s ą do siebie p o d o b n e.

T ło obrazu stan o w i sa la zw ykle n ie d o stateczn ie ośw iecona, z podłogą często k ro ć nie ró w n ą, po k tó re j su w a ją p a ry ta n c e rz y i ta n c e re k . T o w arzy stw o dzieli się n a ro zm aite k o te ry e i k o te ry jk i g o ści p atrzący ch n a siebie % u k o sa i k ry ty k u ją c y c h w zajem n ie; b u fe t w oblężeniu, stoliki do g ry zajęte, g o sp o d arze z a b aw y

(29)

w prow adzający now o p rz y b y łe d am y , m am y siedzące w szystkie p o ru szen ia sw y ch córek, i w idzące w k a ż d y m zapraszającym j e do ta ń c a k a w a le rz e , g d y ten j e s t bogaty, przyszłego zięcia; ojcow ie p o p ija ją c y w ę g rz y n a i zajęci rozm ow ą, k tó ra je s t odw zorow aniem ich co­

dziennych z a tru d n ie ń w rolnem g o sp o d arstw ie lub też gałęzi a d m in istra c y jn e j: słow em w szy stk o o d b y w a się zw ykłym , jed n o stajn y m , i n a p rz ó d p rzew id zieć się d a ­ jącym porządkiem .

G dyśm y w eszli do sali b alo w ej z p a n e m A m bro­

żym, m u zy k a złożona z sześciu staro zak o n n y eh a rty stó w , w której g ó ro w ał p rz e d ę ty k la rn e t, g r a ła j a k ą ś o d ­ w ieczną, d a w n o z a p o m n ian ą w W a rsz a w ie polkę.

Dwóch lu b trzech m łodych ludzi i ty leż p a n ie n e k k r ę ­ ciło się w p o ś ro d k u , tłu m w ą sa ty c h i o g o rzały ch zie­

mian, ja k o te ż św ieżo w ygolonych i w yk ro ch m alo n y ch miejscow ych u rz ę d n ik ó w , otaczał ich d o k o ła; przy sto ­ likach do g ry w p rzy leg ły m p o k o ju zb ie ra ły się p a rty e wista i p referan sa, a dw óch g o sp o d arzy b alu zajęci przyjm ow aniem w chodzących gości, zaled w ie m o g li w ydołać w łożonym n a nich obow iązkom .

P a n A m broży j a k zw y k łe w po d o b n y ch razach , jął się o g ląd ać n a w sz y stk ie stro n y azaliż lo k aje obnoszący z a k ą s k i i n a p o je , nie p o d a d z ą m u ulubio­

nego w ęgrzyna; g d y je d n a k n a ta c a c h zb liżającej się kolejno do niego słu żb y , n ic in n eg o prócz h e rb a ty i ciastek nie u jrz a ł, m a ch n ął r ę k ą zniecierpliw iony, i poszedł szukać p o k rzep ien ia sił w poblizkim bufecie.

P o w odow any je d n ą m yślą, rzuciłem w zrokiem do koła: sa la ja k k o lw ie k dość znacznych ro zm iaró w b y ła nader p ro stej k o n stru k cy i; n ie zn ajd o w ało się ta m an i owych w głębień osłoniętych firankam i, an i też kolum n

(30)

po za k tó ry m i k to k o lw ie k b ą d ź z obecnych m ógłby n a chw ilę u n ik n ą ć sp o jrzen ia ciekaw ych, po tem zw iedziłem d w a lub trzy p o k o je sta n o w ią c e b u fet i m iejsce w y ­ po czy n k u d la ta ń c u ją c y c h — nigdzie n ie było naszej tajem niczej są sia d k i. W y o b raźn ia u d erzo n a now em z ja ­ w iskiem , k tó re nib y fan tasty czn e złudzenie zabłysło ta k niesp o d ziew an ie p rzed m ojem i oczami, nie dozw o­

liła m i zajm o w ać się szczegółam i ty le znanem i i ta k pow szedniem u P ra g n ą łe m j ą w idzieć, zbliżyć się do n iej, o d g ad n ąć w szystko to co było d o tą d d la m nie nie w y tłu m aczo n em ; p ra g n ą łe m w m ieszać się w jej życie, dopom ódz do ro zw iązan ia tru d n eg o za d a n ia , ja k ie sąd ząc z k ilk u słów przez n ią w yrzeczonych, k ie ro w a ło losam i tej k o b ie ty . W rodzona m oja skłon­

ność do m arzeń zn alazłszy ta k obfitą p o d n ietę w t a ­ jem niczości o ta c z a jąc e j niezn ajo m ą, doprow adziła m yśl do n ajd ziw aczn iejszy ch w niosków i przypuszczeń; sia d ł­

szy n a uboczu po za tłum em zajęty m w y łączn ie z a b a w ą , puściłem wodze im a g in a e y i, nie z w ra c a jąc u w ag i n a to co się do k o ła m nie działo.

J u ż dość długo siedziałem ta k p o grążony w du- m an iack , g d y n a g le ja k iś szm er pow stały pom iędzy obojętnym i d o tą d w idzam i tańców , zw rócił m o ją uw ag ę.

R zuciłem o b o jętn y m w zrokiem p rzed siebie, lecz k tó ż opisać zd o ła uczucie ja k ie g o w tej chw ili doznałem , sp o strzeg łszy n a progu sali balow ej tajem n iczą piękność!

J a ś n ia ła on a w całej potędze sw ych u roczych i n ie ­ zró w n an y ch w dzięków : le k k a g a z o w a s u k n ia o d b ijając św ieżą b arw ą od k ru czy ch w łosów , zd a w a ła się o k rą ­ żać j ą tum anem m gły, a g irla n d a z b ia ły c h róż sp ięta m igocącym różn o b arw n em i b ły sk a m i b ry lan tem , tw o ­ rz y ła n ib y b ły szczącą au reo lę n a d je j sk ro n ią, a p u k le

(31)

czarnych w łosów sp a d a ją c w d ługich p ie rśc ie n ia ch n a obnażoną szyję, podw yższały jeszcze w y d a tn ą p ięk n o ść alabastrow ych je j ram ion. O dpow iedziaw szy łek k iem skinieniem głow y na u k ło n y g o sp o d arzy , p o stą p iła kilka k ro k ó w n ap rzó d , i w tej chw ili tłum m ężczyzn starych i m łodych otoczył ja do k o ła; k a ż d y p ra g n ą ł zwrócić n a siebie je j- u w a g ę , p rzypom nićć się je j p a ­ mięci. Z ach w y co n y tern cudnem zjaw isk iem , z a trz y ­ małem pierw szego lepszego znajom ego, p ro sząc ażeb y mi udzielił szczegółów , ty c z ą c y ch się now o p rz y b y łe j.

— J a kto nie wiesz? a przecież w szy scy j ą tu znają:

to pani...***1

I w ym ów ił n az w isk o zu p ełn ie mi nie zn an e. B yło ono niem ieckiego pochodzenia, a n a d to dosyć p o s p o ­ lite, gdyż o ile p rzy p o m in am sobie, kończyło się n a ­ zwą, g ó ry la su lub pola: b erg , w ald, feld, lu b coś podobnego.

— Z k ą d ona?... z a p y ta łe m .

— J a k to , i tego nie w iesz?—z W ro c ła w ia . A le j e ­ żeli je j nie znasz, tern lepiej d la ciebie... p o d o b n a znajomość nikom u szczęścia nie p rzy n o si.

Mówiąc te słow a o d d alił się w p rzeciw n ą stronę.

M ezraźony p ierw szem n iepow odzeniem , podszedłem do jed n eg o z tych, k tó rz y p rzed chw ilą z n ią ro z m a ­ wiali.

— D aw no znasz panią***?

— Od roku. Poznałem j ą w e W ro cław ia.

— K tóż ona?

— O b y w atelka tego m iasta, bardzo b o g a ta —

a

oto je j m aź, stoi ta m przy oknie.

M ówiąc pow yższe słow a, w s k a z a ł n a m ężczyznę wysokiego w zrostu, o g ęsty ch , czarn y ch faw o ry tach ,

(32)

orlim nosie i śn ia d e j tw a rz y . In d y w id u u m to, pom i­

mo re g u la rn y c h , z d ra d z a ją c y c h w schodnie p o ch o d ze­

nie ry só w , n ie było w c a le sym patycznem . W zrok j e ­ go b ie g a ją c y n a w szy stk ie strony, n iesp o k o jn y , z d ra ­ d z a ł je d e n z ty c h n ieo k reślo n y ch c h a ra k te ró w , k tó re nie s ą w sta n ie obudzić n ig d y zaufania.

A le m nie nie o niego by n ajm n iej chodziło: j a p r a ­ g n ą łe m zbliżyć się do m o jśj nieznajom ej, do owej gw iazdy tajem n iczej, j a k j ą w swej m yśli z pow o­

du b ry la n tu błyszczącego n a sk ro n i, nazw ałem .

— Czy nie m ógłbyś p rzed staw ić m nie pani***?

Z a g a d n ię ty sp o jrz a ł n a m nie z zadziw ieniem .

— I ty także! strzeż się, znajom ość z n ią b y w a stra sz n ą w sw ych sk u tk a c h .

— A przecież znacie j ą w szyscy.

— Bo m usiem y. N ie k a ż d y n a tym św iecie czyni co chce: w ielu idzie ślepo za sw ojem przeznaczeniem .

P rzy zn aję, źe te cią g łe p rzeszk o d y w rzeczy ty le n a pozór p ro stej, ja k ą je s t poznanie po raz pierw szy w idzianej dam y n a b alu , zniecierpliw iło m nie co k o l­

w iek .

— N a m iłość b o sk ą, porzuć próżne żarty , a pow iedz m i po p ro stu bez ogródki, kim ona j e s t rzeczyw iście.

— Ona?... o d rz e k ł pow oli w p a tru ją c się w e m nie...

a le w idzę żeś o niej d o tą d n iesły szał. P ra w d a , p rz y ­ jech ałeś n ied aw n o z za g ra n ic y , nie m ogłeś w iedzieć co się u n a s dzieje.

I zbliżyw szy się jeszcze więcej do m nie, szepnął:

— O na jest...

A le n a stę p n e w y ra z y sk o n a ły n a je g o u stach . N iezn ajo m a ja k g d y b y z g a d u ją c , źe o niej idzie ro z­

m ow a, z a trz y m a ła się n a g le p rzed nam i.

(33)

— To nie dobrze — r z e k ła w ję z y k u francuzkim , uderzając lek k o m ego to w arzy sza w a c h la rz em —u d z ie ­ lać sobie tajem n icze spostrzeżenia, p o śró d sali b a lo w e j - Założyłabym się nieledw ie, źe o m nie b y ła m ow a.

Młody człow iek, w k tó reg o w zro k u p rzed chw ilą malowało się oburzenie, gniew , a n a w e t n ie n aw iść, nagle, ja k g d yby za p o ru szen iem czarn o k sięzld ćj la sk i, zmienił w y raz sw ej tw arzy . Z m ięk ł, sp o k o rn ia ł—

i z przym uszonym uśm iechem , z uniżonym n ieled w ie ukłonem, odpow iedział:

— W istocie o p a n i m ów iliśm y. Mój p rz y ja c ie l i sąsiad , p ro sił m nie w łaśn ie, ażeb y m go jej p rzed ­

stawił.

Z szy d ersk ięg o sp o jrzen ia, ja k ie m go o b d arzy ła, do­

myśliłem się iż n iep rzy ch y ln e usposobienie m ego to ­ w arzysza, nie by ło dla niej ta je m n ic ą . Ale z a ra z po dopełnieniu p rzep isan ej zw y czajam i św iato w em i for­

my, zw róciła do m n ie ro z m o w ę , z o w ą u p rzejm o ścią, którą um ie p rz y ją ć w to w arzy stw ie k a ż d a k o b ićta, gdy chce p o zy sk ać d la siebie sy m p a ty ę i życzliwość.

R ozm aw ialiśm y o w szystkićm , w y jąw szy o tern co mnie n ajb a rd z ie j obchodzić m ogło. P ołożenie m oje, jako czło w iek a m ało je j znan eg o b y ło teg o ro d z a ju , iż bez u c h y b ien ia to w a rzy sk iej g rzeczności, nie śm ia­

łem d o tk n ą ć szczegółów , ty c z ą c y ch je j osobistości.

Zresztą ona p rz e k o n a n a w idocznie, iż społeczne jej stanow isko było mi w iadom em , nie p o ru szała tćj k w e ­ sty!, s ta ra ją c się ty lk o u ją ć m nie w d zięk am i, b ły s­

kiem dow cipu i czarem to w a rz y sk ic h przym iotów . P rzyznać m uszę iż dopięła sw ego celu... w je j u stach w szystko staw ało się p onętnem ; dźw ięczny głos jć j brzm iał ja k o cudna m elodya, a u rocza, ty le p o w ab u

(34)

m a ją c a p o stać sp ra w iła , iż te w rażen ia co raz silniej o ddziaływ ały n a moję w y o b raźn ię — oczarow any, za­

pom niaw szy o reszcie, św iata, od d aw ałem się z całym zap ałem m łodzieńczego w iek u , w p ły w o w i, ja k i o w a z a c h w y c a ją c a isto ta od pierw szej chw ili n a m nie w y ­ w arła.

W k ró tc e sta n ę liśm y w k o le form ującego się k a ­ d ryla. T a znow u m iałem sposobność podziw iać n ie ­ z w y k łą je j g raey ę; k a ż d y ru ch tej czaro d ziejk i b y ł;

w dzięcznym ; chodząc z d aw ała się n ie d o ty k ać ziemi, p rz e su w a ją c z m ie jsc a n a m iejsce z d a w a ła się p ły n ą ć w p o w ietrzu — w szyscy p a trz ą c y n a n ią , doznaw ali podobnego u czu cia, a je d n a k w w ielu zw róconych n a nieznajom ą oczach, do strzeg łem pew ien odcień n ie c h ę ­ ci, sz y d e rstw a a n a w e t p o g ard y .

P o ukończeniu ta ń c a , o dprow adziłem j ą n a m iej­

sce, i p o c ią g n ię ty m im ow olnym urokiem jej rozm ow y, m iasto oddalić się, zająłem opró żn io n e obok niej m iejsce.

— T e ra z , k ie d y się lepiej p o zn aliśm y ,— rz e k ła s ia d a ją c — przyznaj p a n , że sło w a w szystkich ty c h , k tó ­ rz y m u o m nie m ów ili, nie b y ły z b y t przychylnem u

M ów iąc to p a trz y ła n a m nie z ciek aw o ścią, a b y ­ stre , czarne je j oczy z d a w a ły się śledzić k a ż d ą m yśl m oję.

— W istocie, p an i m asz w ielu n iechętnych.

— Czyż ty lk o niechętnych! Nie, to są zaw zięci w rogow ie, k tó rz y m nie n ien aw id zą, k tó rz y s ta r a ją się k a ż d ą czynność m oję, w fałszyw em p rzed staw ić św ie ­ tle . N ie broń ich p a n ,— d o d a ła żyw o w idząc, iż chcę m ów ić—znam j a dobrze tru d n o ść m ojego położenia.

To co u n as za g ran icą u w ażan em je s t ja k o d o b ro ­

(35)

dziejstwo, tu uchodzi za w y stę p e k . N aprzód zg ad u ję, co panu pow iedzieć m ogli ci w szyscy, k tó rzy przez własną n iero zw ag ę p o sta w ili się w k ry ty czn ćj o s ta ­ teczności; oni sw o ję w inę chcieli zw alić n a m nie, nie pomnąc że gdybym ty lk o c h c iała... A le dosyć o tś m , mój mąż zbliża się w tę stronę: pozw ól p an p rz e d s ta ­ wić go sobie.

W chwili g d y tenże o d d a ją c m i u k ło n , w y ­ mawiał k o n w e n c jo n a ln e frazesy, oboje zam ienili po­

między so b ą szy b k ie spojrzenie. N astró j m ego um y­

słu był do teg o sto p n ia rozdrażnionym , iż w spojrze­

niu tern zd aw ało m i się w idzieć ja k ie ś ta je m n e poro­

zumienie, coś co m nie w y łączn ie się tyczyło, a czego odgadnąć nie m ogłem .

W istocie p o zy cy a m oja w zględem tych po ra z pierwszy w życiu w idzianych osób, b y ła d ziw n ą i dw uznaczną. F a ta ln y m zbiegiem okoliczności, n ie zdołałem d o tą d w yjaśnić zag ad k o w y c h cieni, z d a ją ­ cych się otaczać ich do k o ła, a id ą c ciągle za p o p ę ­ dem m iłego w rażenia, ja k ie z a c h w y cająca pięk n o ść nieznajomej u c zy n iła n a m ym um yśle, b łą d z iłe m w m rokach niepew ności, nie w iedząc do czego m nie to w szystko doprow adzić m oże.

N a jp ro stsz ą było rzeczą, pow ie m oże n iejed en z czytelników , zostaw ić fan ta sty c z n ą isto tę pod opie­

k ą prozaicznego m ęża, i w ziąw szy pod rę k ę k o g o k o l­

w iek z licznych znajom ych, zap y tać go raz jeszcze kim ona jest, co ją tu sprow adza, i ja k ie zajm u je położenie w społeczeństw ie; albo tćź zw róciw szy z nią sa m ą rozm owę n a te n przedm iot, w ybadać zręcznie o w szyst­

kie okoliczności, mogące w yjaśnić zagadkę.

(36)

A żeby u sk u teczn ić pierw szy z am iar, należało o d ­ d alić się od niej, a ja o w ładnięty w pływ em m ło d o cia­

nego uczucia, nie m iałem siły opuścić ją ta k n agle;

w ybrałem więc d ru g i sposób, i w oliwili gdy ponury m ałżonek pow róciw szy n a daw ne sw e stan o w isk o , s ta n ą ł niby posąg k o m an d o ra w fra m u d z e o k n a, za­

p y tałem :

— Cóż p a n ią sprow adza w n asze strony?

S p o jrzała n a mnie z zadziw ieniem .

— W szakże p a n u w iadom y cel m ojśj podróży...

— Cel podróży p an i?...

— T a k je st, przecież to nie je s t d la n ikogo t a ­ je m n ic ą — ale w ierzaj m i p an , źe nie j a ten fataln y term in n azn aczy łam . P om im o w szystkiego co n a m nie m ów ią i m ówić jeszcze b ę d ą , zaw sze pow oduje m n ą chęć ra to w a n ia nieszczęśliw ych od oczyw istćj zguby...

jeżeli oni giną, to z w łasn ćj ty lk o w iny. A le n a cóż p oruszać tę k w estyę w tern m iejsca, n a b alu . P o słu ­ chaj m nie p an lepiej: j a w iem ja k i j e s t cel zbliżenia się jeg o do m nie, ja wiem czego p rag n iesz, o co się s ta r a s z —b ą d ź w ięc sp okojnym i zaufaj m i.

M ów iła te słow a szybko, półgłosem — oczy jśj b ły szczały b lask iem szczęścia, a j a zdum iony, zad zi­

w iony, nie m o g ą c sobie zdać spraw y ze znaczenia w y ­ m ów ionych w y razó w słuchałem jeszcze, g d y ona szepnęła:

— W k ró tce m ożem y się widzieć bez n a trę tn y c h św iadków , a w ted y ...

J e d e n z m ło d zieży z a p ra sz a ją c j ą do tań ca, p rz e ­ rw a ł rozm ow ę.

W sta ła i p rz y jm u ją c p o d a n ą sobie rę k ę , p o ż e ­ g n a ła m n ie m iłym uśm iechem .

(37)

Byłbym w ted y z n a jw ię k sz ą p rzy jem n o ścią w i­

dział ro zstęp u jącą się ziem ię p rz e d n iefo rtu n n y m ta n ­ cerzem, k tó ry w chw ili ro z w ią z a n ia tej z a g a d k i sfin k sa tak nagle p rzeszk o d ził je j w y ja śn ie n iu .

P orw ałem się ze sw ego m iejsca, i zacząłem sz u ­ kać w tłum ie kogo ze znajo m y ch , a ż e b y ra z n a k o - niec dowiedzieć się, co to w sz y stk o zn aczy , lecz z a ­ ledwie p o stąp iłem k ilk a k ro k ó w , u ją ł m nie p o d r ę k ę wychodzący z b u fetu p a n A m broży:

— K ochany p rzy jacielu zrób mi tę ła s k ę , p ó jd ź ­ my do domu... u m ieram ze znużenia!

Chociaż o dgadłem , źe pow odem owej n a g łe j ehęci udania się n a spoczynek, b y ła nie ty le spóźn io n a g o ­ dzina, ile raczej p rzed łu żo n a bytność je g o w bufecie, czego zresztą d o stateczn ie dow odziły n iezw y k łe r u ­ mieńce n a tw a rz y , a n i m i n a m yśl nie p rzyszło o p rzeć się tem u żąd an iu . S en p a n a A m brożego, k tó ry ż y ł n a świecie bez kło p o tó w , bez tro sk i o ju t r o , k tó r y nie znał ow ych w a lk w ew n ętrzn y ch , ja k ie s ą u d ziałem ludzi w rażliw ych c h a ra k te ró w , b y ł zw y k le t a k tw a r ­ dym, iż d o sta n ie się do w spólnego m ig szk an ia, g d y to ­ warzysz mój po zam knięciu drzw i z a sn ą ł, n ależało u w a ­ żać ja k o rzecz n iep o d o b n ą do w y k o n a n ia . A żeby w ięc nie być w położeniu sztu rm u jąceg o b ezsk u teczn ie do pokoju, przeznaczonego n a n asz sp o czy n ek , w e stc h n ą ­ łem i nic nie m ów iąc, d a łe m się w y p ro w a d z ić z sali balow ej.

A zresztą, pom yślałem , cóż zn aczy ta k ró tk a zw ło ­ ka; w szakże p ię k n a n ie z n a jo m a sa m a p ra g n ie z b li­

żyć się do m nie i w y ja śn ić mi w sz y stk o to , co m nie tak żyw o obchodzi— należy w ięc m ieć choć cokolw iek cierpliwości.

(38)

W chw ili gdy mój to w a rz y sz , d b ały nadew szystko o sw oje zdrow ie, z a jęty był w e w ckodow ej sieni za­

bezpieczeniem się p rzeciw k o w ilgotnej nocy, owijając sz ero k ą szyję w obszern ą w e łn ia n ą c h u stk ę, Jankiel w yszedłszy z n ajciem niejszego k ą ta p rzed sio n k a, sta­

n ą ł p rz y m nie.

C h u d a tw a rz fa k to ra talm u d zisty , prom ieniała n iezw y k łą ra d o ścią, m ałe siw e je g o oczki błyszczały zadow oleniem .

— P o z n a ł j ą pan?— sz e p n ą ł mi do u c h a ,— to b ar­

dzo dobrze: o n a ju ź p ew n ie o w szy stk iem mówiła...

— A leż nic nie m ó w iła... cóż m ów ić m iała? ja nie w iem nic zupełnie.

—- P a n d y sk re tn y , to b ard zo dobrze, dysk recy a w ta k ic h in te re sa c h n ig d y nie zaszkodzi... ale j a wiem o w szystkiem — d o d a ł ze sw oim ch y try m uśmiechem.

T u ju ź b ra k ło m i cierpliw ości.

— Słttchaj-no J a n k ln l— zaw o łałem ro zg n iew an y ,—

wiesz że żartó w nie lubię. P o w ied z mi k to je s t ta k o b ie ta , czego o na odem nie chce, i ja k ie s ą je j za­

m iary ... niech się ra z skończy t a korne d ya.

— D a s ist k e in szpas! to p rzecie nie żart... wszystko ja s n e j a k słońce. P a n mi nie chce w ierzy ć, ale ja zaręczam , źe p a n nie będzie ża ło w a ł sw ojej znajom o­

ści z tą o sobą.

T y m czasem p a n A m broży, p o c ią g n ą w sz y mnie n a g le k u drzw iom , p rz e rw a ł d a lsz ą rozm ow ę.

Z a k ilk a chw il, b y liśm y w czasow o n a ję te m mie­

szkaniu.

— Czy u w a ż a łe ś — z a p y tałem go — tę brunetkę w b ia łe j, gazow ej sukni?

(39)

— A, b u feto w ą?— m ru k n ął, k ła d ą c się do łó ż k a — ależ ona nie b ru n e tk a : w łosy m a b iałe j a k konopie.

Niczego, dalibóg niczego...

— G dzież znowu! m nie nie obchodzi by n ajm n iej twoja bufetow a, j a się p y ta m o tę dam ę, now o p rz y ­ byłą w nasze o k o lice.

T y m razem , głośne c h ra p a n ie służyło za je d y n ą odpowiedź.

:j: *

D ługo nie m ogłem u sn ąć. W szystko co zaszło dnia tego, zd aw ało m i się dziw nem i n iew y tłu m aczo ­ nemu O w a niezn ajo m a ta k zach w y cająca, po raz pierw szy w życiu przezem nie w id zian a, k tó rą je d n i pogardzali, d rudzy nienaw idzili, a w szyscy pow iersz- chownie p rz y n a jm n ie j szan o w ali— ów szczególny zbieg okoliczności, sp ra w ia ją c y żem ja je d e n z pom iędzy tylu, nie m ógł rozw iązać za g a d k i b ę d ą c e j, że ta k się w yrażę, n a u sta c h k ażd eg o ; owe zre sz tą p rzeszk o d y , rosnące zaw sze w chw ili uch y len ia ta je m n e j za sło ­ ny, p rz e d sta w ia jąc się kolejn o m ojej m yśli, d o d a w a ły w ypadkom tego w ieczora, p ew ien odcień fa n ta sty c z n y . W yobraźnia pod n ieco n a n ie z w y k ły m p o k a rm y m d u ­ cha, ro zp u ściła sw e w odze, a przen o sząc się w k r a i ­ nę złud i m arzń, tw o rzy ła coraz m niej p raw d o p o d o b n e obrazy, p rzed k fó rem i n ib y k ró lo w a p iękności, z b r y ­ lan to w ą g w iazd ą n a czole, ja ś n ia ła w ca ły m b la s k u swych w dzięków , tajem n icza niezn ajo m a.

Pow oli i nieznacznie p ierw sze m ro k i snu, ciążąc na zam y k ający ch się pow iekach, zm ięszały w sz y stk ie

P o w ie ś c i i szk ic e o b y czaj p ite . T . I* 3

(40)

te przelotne w spom nienia, w je d e n n ie w y ra ź n y chaos:

b al, tan iec, p rzestro g i znajom ych, rozm ow a m oja z z a ­ g a d k o w ą d am ą, ch y try uśm iech zad o w o len ia żyda talm u d zisty , ru m ia n a p o sta ć p a n a A m brożego, a n a ­ w e t ow a w sp o m n ian a przez niego bufetow a, u tw o rz y ­ ły m ieszaninę różnych w id ziad eł, k tó re p rz e su w a ją c się b e z ła d n ie w o d rę tw ia ły m i znużonym um yśle, o zn a­

c z a ją zazw yczaj p rzejście ze znu żen ia do sennego sp o czy n k u .

Z daw ało m i się ze ju ż od godziny p o g rą ż o n y b y ­ łem w g łęb o k im śnie, g d y n ag le ja k ie ś św iatło b ły ­ snęło p rz e d m ojem i oczam i.

N a p ro g u drzw i zajm ow anego przez n a s pokoju, s ta ła p o stać k o b ie ty w bieli.

K tó ż o pisać zdoła m oje zdziw ienie, g d y m w tej kobiecie, z ja w ia ją c e j się ta k n ag le, ta k n iespodziew a­

nie p rz e d e m n ą , poznał p ię k n ą nieznajom ą!

B y ła u b ra n ą w tę sam ą su k n ię b a lo w ą — b ry la n ­ to w y d y a d e m b ły szczał n a je j sk ro n i, a św ia tło la m ­ p y k tó rą trz y m a ła w rę k u , tw o rząc około niej ja s n y k r ą g i zo sta w ia ją c w półcieniu re sz tę przedm iotów , zd a w a ło się o ta c z a ć je j czoło cudnem i prom ieniam i.

C hciałem p rzem ó w ić — nie stało głosu w piersiach , chciałem się p odnieść z m ojego p o s ła n ia — nie z n a la ­ złem w so b ie siły...

Z d rę tw ia ły , b ezprzytom ny p ra w ie , p a trz y łe m wciąż n a urocze zjaw isk o , nie u m iejąc sobie zdać sp raw y z tego n iep o jęteg o z d a rzen ia.

O na tym czasem p o ło ży ła palec n a u stach, n a k a ­ zu ją c mi m ilczenie, i w y sz e p ta ła cichym , zaledw ie do­

sły szan y m głosem :

— C h o d ź !

(41)

I zn ik ła w ciem nym k o ry tarzu

N ie w iem ja k im ju ż sposobem zn alazłem się ubranym , i in sty n k to w o p raw ie p o b ie g łe m za n ią.

U chw yciła m nie za rę k ę , i d ą ż ą c ciągłe n ap rzó d prow adziła za so b ą. Czy to sk u tk ie m podrzaźnionej wyobraźni, czyli też dziw nego ja k ie g o ś usposobienia umysłu, w szy stk o n a co p a trzy łem , w zupełnie i n ­ nych p rz e d sta w ia ło mi się k sz ta łta c h . D om , słu żący nam za tym czasow e m ięszkanie, k tó ry sąd ziłem b yć szczupłym , w y d a w a ł m i się obszern y m g m ach em ; k o ­ ry ta rz przez k tó ry d ą ż y liśm y , ro zsz e rz ają c co chw ila swoje rozm iary, w y ró sł w w sp a n ia łą gal ery ę. Szliśm y tak ciągle w m ilczeniu—n a reszie w końcu przez u c h y ­ lone drzw i, d o stałem się w raz z m o ją to w a rz y sz k ą do obszernego pokoju.

S p o jrzałem do k o ła siebie, n a o ta czające m nie przedm ioty. C iem na b a rw a obicia, s ta ro ż y tn y k s z ta łt mebli, w ysokość g in ąceg o w cieniach sk le p ie n ia , d o d a ­ wały posępności tej po n u rej k o m n acie.

P o s ta w iła la m p ę n a stole, i ś c isk a ją c ze w z ru ­ szeniem m ą rę k ę w sw ej dłoni, z a p y ta ła :

— Ty m nie kochasz, w sz a k p raw d a?

G dy w y m aw iała te w y razy , głos jej d rżał, a oczy lekko zwilżone p a trz y ły n a m nie czule i n am iętn ie z a ­ razem.

— Czy m ożesz p y ta ć o t o ! — zaw ołałem upojony rozkoszą p rz y c ią g a jąc j ą k u so b ie:— 'szalone uczucie jak ieg o doznaję, w idoeznem je s t w k a ż d e m sło w ie, w k ażd em spojrzeniu, i od pierw szej chw ili g d y c ie ­ bie ujrzałem ...

(42)

— C ic h o !— rz e k ła , w sk a z u ją c n a d rzw i p rz y le ­ głego p o k o ju — on śp i, a on nie p ow inien się o b u ­

dzić.

I p o d stąp iw szy k u w ejściu , osłoniętem c z a rn ą por- ty e rą , słu c h a ła z n a tężen iem .

W p okoju, zn a jd u ją c y m się obok, p a n o w ała g ro ­ bow a cisza.

— Ś p i! —po w tó rzy ła — m am y w ięc zu p ełn ą sw o­

bodę. Słuchaj m nie z u w ag ą, g dyż k a ż d a chw ila k tó rą ro zrząd zać m ożem y je s t d ro g ą. O biecałam ci w y jaw ić o k ro p n ą tajem nicę, j a k a cięży n a d moim losem i dotrzym uję słow a. J a je ste m m łodą, b o g a tą , a je d n a k bardzo nieszczęśliw ą. Mam znaczenie, d o ­ s ta tk i; w strona eh gdzie przeznaczenie żyć m i k a z a ­ ło, cieszę się p o w ażan iem i życzliw ością łudzi, prze- cież k a ż d a g odzina istn ien ia m ego sta je się d la mnie p ie k ie ln ą k a tu sz ą . T en k tó reg o w idziałeś w czoraj na balu, ten k tó ry te ra z spoczyw a spokojnie, bez w y rz u ­ tów sum ienia, mój m aź i ty ra n zarazem , p rz y p iął się ja k o upiór do mojego życia; dręczona, poniew ierana, d e p ta n a nogam i, nie m am ani je d n e j chw ili ulgi, nie w idzę n ig d zie ra tu n k u , nie spodziew am się z n ik ą d pom ocy i zbaw ienia. A le to w szystko niczem je s t je sz c z e : ażeb y stać się panem m ilionowego m ego m a­

ją tk u , k tó ry u d a ło m i się p rz e d je g o chciw ością za- ' bezpieczyć, a w idząc, że m ęczarnie ja k ie mi zad aje nie p o d k o p a ły d o tą d m oich sił a n i zdrow ia, on pra- g n ie m nie zam ordow ać! K ilk a k ro tn ie śledziłam jego czynności i n a b ra ła m p rzek o n an ia, że te n nędznik czeka ty lk o stosow nej chw ili, ażeb y h a n ieb n e sw oje z a m ia ry d o p ro w ad zić do sk u tk u .

(43)

P rzerażony tem straszn em w y zn an iem m ilczałem , a ona ciąg n ęła d a l e j :

— L a d a dzień, la d a godzina, skończy się w szy ­ stko. Szukać o p iek i p ra w a nie podo b n a, n a to co wiem nie mam dostateczn y ch dow odów . W tobie, k tó ­ ry mnie kochasz, k tó ry n iech ciałb y ś przedw czesnej śmierci nieszczęśliw ej, je d y n a m o ja n a d zieja.

— W e m n ie — ale cóż j a m o g ę ?

— W szy stk o możesz. P ra w d z iw a m iłość daje moc do w y k o n a n ia niep o d o b n y ch n a pozór zam iarów . 0 ja w ie m !— za w o ła ła o b ejm u jąc m o ją szy ję z przy- mileniem— ty nie cofniesz się ta k j a k się cofnęli inni, gdy n ad eszła chw ila sp ełn ien ia ofiary. Czy w iesz dla czego oni s ą d la m nie ta k niechętni? bo się m nie o b a­

wiają, bo d rż ą p rzed em n ą ci nikczem ni tchórze! N a zapew nienia b ezw aru n k o w y ch pośw ięceń ż ą d a ła m d o ­ wodów, i żad en z nich nie znalazł w sobie dosyć,, o d ­ wagi, a b y zostać d la m nie aniołem w ybaw icielem

— On śp i! rozum iesz?... je ste śm y sam i... w c a ­ łym dom u nie m a n ikogo...

Głos je j d rż a ł, p rzy sp ieszo n e tę tn a obejm ującej mnie rę k i biły gw ałtow nie, w dłoni uczułem j a k iś przedmiot tw a rd y i zim ny...

S p o jrz a łe m — b y ł to długi nóż, k tó ry nieznacznie wsunęła mi w rę k ę !

T eraz dopiero zrozum iałem czego odem nie ż ą d a ­ no; uczucie z a ch w y tu ja k ie g o p rzed chw ilą doznałem przemieniło się w e w s trę t i zgrozę.

— N igdy!... w y jąk n ąłem oburzony.

I odstąpiw szy od niej pobiegłem do drzw i p r a ­ gnąć uciek ać, opuścić te m iejsca o k ro p n e, schronić się

(44)

p rz e d uczuciem p ro w ad zący m do najo h y d n iejszej zbrodni.

D rzw i b y ły zam knięte.

— J u ż je s t zapóźno! — k rz y k n ę ła n iezn ajo m a, z a ła m u ją c z ro zp aczą r ę c e :— on się obudził... on tu idzie.,, on zab ije m nie i ciebie!

Z aled w ie w y m ów iła te słow a, g d y n a p ro g u drzw i p rzyległego p okoju u k a z a ła się p o sta ć m ęża.

R y sy je g o tw a rz y były p rz e ra ża ją c e . W ściekłość, gniew i n ie u b ła g a n a zaw ziętość w ykrzyw iła", mu sp ie­

n ione u sta, oczy k rw ią zaszłe z d a w a ły się cisk ać p ło ­ m ienie, dło ń u zb ro jo n a sztyletem g ro ziła n ieo ch y b n ą śm iercią.

C hciał coś m ó w ić—nie m ógł. Z p iersi je g o w y ­ szedł ja k iś c h ra p liw y dźw ięk, nib y ry k p rz y tłu m io n y dzikiego zw ierza.

N im zdołałem u p a m ię ta ć się ju ż b y ł p rzy m nie, i schw yciw szy j e d n ą rę k ą za g a rd ło , w zniósł zabójcze narzędzie po n a d głow ą.

W tej straszn ej chw ili straciłem w olę, pam ięć i poczucie sw ych czynności. In sty n k to w o , bez w ie­

dzy, m yśli, chro n iąc zagrożonego ży cia, uderzyłem sil­

nie trzy m an em w dłoni żelazem .

R ozległ się p rz e ra ż a ją c y k rz y k a ciało m ojego p rz eciw n ik a ru n ęło z g łu ch y m łoskotem n a ziem ię.

Jed n o cześn ie z a p u k a n o silnie do d rzw i wchó- dow ych.

— W im ieniu p ra w a otw órzcie!

U słyszałem w sien iach b rz ę k p ałaszy.

— N ie m a an i je d n e j chwili do stra c e n ia — zaw o­

ła ła n ieznajom a — tam d ru g ie w y jście: uciekajm y!..

(45)

Byliśmy znowu w długim k o ry ta rz u .

Na końcu tego p rzejścia u k azało się słab e ś w ia ­ tełko. W drzw iach w y ch odzących n a podw órze s ta ł wysokiego w zrostu człow iek, trzy m ający la ta rn ię w ręku.

— D as is t k e in s z p a s !—k rz y k n ą ł za stę p u ją c n am drogę: — K rew n a rę k a c h , k rw ią zbroczona odzież...

nie w yjdziecie ztą d !

I żyd talm u d zista, g d y ż to on b y ł, w sk a z a ł n a czerwone plam y p o k ry w a ją c e m oje u b ra n ie i n a ręce z których k a p a ła św ieżo ro zlan a k rew .

— Puszczaj !...— zaw o łałem chcąc o depchnąć żyda.

— N ie w y jd ziesz z t ą d ! — za ry c z ał — j a nie chcę być w m ieszanym w w asze zbrodnie. D o m n ie! do mnie!... n a pomoc... u c ie k a ją !

Z a nam i ro zleg ł się trz a sk w y łam an y ch drzw i, szczęk b ro n i i k rz y k i zb liżających się żołnierzy.

W oczach m i się zaćmiło: b lad y , przerażo n y , ści­

skałem trz y m a n e w rę k u żelazo — g d y ona szep n ęła mi do u c h a :

— N ie w ahaj się, uderz, inaczej je ste sm y zg u ­ bieni!

— Tym czasem żyd o b jąw szy m nie w ob u rącz s t a ­ rał się pow alić n a ziemię. W k ró tk ić j w alce z tym nowym n a p a stn ik ie m , nóż k tó ry m u z b ro jo n a b y ła dłoń m oja s p o tk a ła się z je g o p ie rsią . K rw w a po- soka, try sn ę ła mi w sam e oczy, ram io n a o p asu jące mnie d o tąd o p ad ły bezw ładnie, a ciało d rg a ją c e śm ie r­

telnemu ruchy, stoczyło się zw olna n a ziemię.

N a drugim k o ń cu k o ry ta rz a b ły sn ę ły b a g n e ty i obnażone szable.

(46)

T o w a rz y sz k a m o ja p o rw aw szy św iecę z rozbitej w czasie tej w a lk i la ta rn i, rzu ciła ta k o w ą n a p ę k i sło­

m y i sia n a nag ro m ad zo n e w śró d podw órza.

C zerw ony i ja s k r a w y płom ień b u c h n ął p raw ie j e ­ dnocześnie, a w znosząc się w ęźykow atem i sk ręty do g ó ry o b ją ł d a c h y przy leg ły ch dom ów .

— K atu jcie, p o ż a r!...— w ołano dokoła.

— U c iek ajm y !.... — rz e k ła stłum ionym głosem — m a ją te ra z zaję c ie... nie dogonią.

B iegliśm y szybko przez w ązk ie uliczki m iasta.

Ś w ist i szum n iszczącego żyw iołu, trz a sk w alący ch się dom ów , ro zpaczliw e w o łan ia w zy w ający ch pom ocy, k rz y k dzieci, ję k i k o b ie t i p o n u ry głos dzw onów na g w a łt b ijący ch , łą c z ą c się w je d n e stra sz n ą h arm o - n ję trw o g i, podw oiły n asze siły.

Ł u n a p o żaru o św iecająca w szy stk ie przed m io ­ ty krw aw ą, b a rw ą , d o d a w a ła okropności tem u p ie ­ kielnem u obrazow i.

M inąw szy o sta tn ie dom y przedm ieścia, u jrz e li­

śm y się w polu. S ztu czn a e n e rg ia w y w o łan a prze - strach em opuściła m nie, nogi odm ów iły posłu szeń stw a:

chciałem u c ie k a ć d alej, nie m ogłem .

W te d y po ra z p ierw szy spojrzałem po za sieb ie:

całe m iasto było w płom ieniach.

— O Boże m ó j!— zaw o łałem z ro zp aczą z a ła m u ­ j ą c rę c e —ty le rodzin bez p rzy tu łk u , bez chleba... te n

piękny gród zam ieniony w stos gruzów i w k u p ę p o ­ pio łu ... i ci ludzie zam ordow ani m oją rę k ą !

A stra sz n y ja k iś g los, zapew ne gło s sum ienia z a ­ h u c z a ł w p o w ie trz u :

— Z ab ó jca i podpalacz!...

(47)

P rzejęty zgrozą, zad rżałem , g d y tym czasem o na stojąc przedem ną w b alo w ej sukni, z b ry lan to w y m dyademem n a sk ro n i, m ów iła d rżący m głosem :

— Precz z tem i m yślam i! Moc d u ch a, en erg ia i wytrwałość oto n asze h asło . Je ste m tw o ją, tw o ją n a wieki; już te raz nic n a s ro złączy ć nie zdoła: będziem y zawsze ra z e m — n a w e t i w piekle.

Spojrzałem n a n ią, lecz zapew ne w sk u tk u ro z ­ strojenia um ysłu, w strząśn ięteg o tylu okropnem i w ra ż e ­ niami, postać jej w y d a w a ła mi się zu p ełn ie in n ą . C zar­

ne, wielkie oczy głęboko zap ad łe, św ieciły złow rogim blaskiem, u sta skrzyw ione sz a ta ń sk im uśm iechem , z d a ­ wały się szydzić z m ojego nieszczęścia, a zm ienione rysy tw arzy o budzały w e m nie p rzerażen ie.

P ow odow any p rzestrach em nie m ogłem sobie zdać sprawy z m yśli, tłoczących się g w ałto w n ie do m ojej głowy, g d y n a g le j a k a ś ciężk a rę k a zw isła n a mo­

jem ram ieniu.

— Z ab ó jca i p o d p a la c z ! ...— w y rz e k ł po n u ry głos za mną.

Zimny p o t oblał m oje czoło, obróciłem się w tę samą stronę, i ujrzałem sto jąceg o p rz y m nie p a n a A m ­ brożego.

- P o staw a je g o b y ła g ro źn ą, czoło zm arszczone; j e ­ dną dłoń o p ierał n a m ojej ręce, d ru g ą w s k a z y w a ł p a ­ lące się m iasto. P a trz y ł n a m nie w zrokiem ta k p rz e ­ rażającym, ta k okropnym , iż trw o g a ja k ie j d o ty ch ­ czas doznaw ałem d o szła do ostateczności.

Nogi zachw iały się pod em n ą, w łosy p o w stały n a głowie, m roki śm ierci p rz e b ie g ły p rz e d o c z a m i,.

S tał on jak o w idm o k a r y i p o tę p ie n ia , w yniosłe kształty je g o ciała p rz e d sta w ia ły się m i w olbrzym ich

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ja zdolności do nauk miałem bardzo wiele, Ale cóż—nie umieli nic nauczyciele... A co to przy tem wszyslkiem zazdrości, co pretensyi, co miłości własnej, to

Pani sędzina spieszyła się, aby przed trzecią być w domu, i dla tego tylko przymierzały sześć kapeluszy, cztery stroiki i ośm najnowszych okryć, nie mo­.

Czasy były rolniczo ciężkie i n a potrzeby gości spokrewnionych Rostworowskich, prze- bywających całe lata w Milejowie, trzeba było nieraz pozbywać się pozostawionych

Oblicz obwód czworokąta ABCD, wykorzystując dane na rysunku poniżej:3. Oblicz obwód trójkąta ABC z dokładnością do

W tym tygodniu nie będę wprowadzał nowego tematu ale wyznaczę wam na platformie ćwiczenia Zwischenstation , które są posumowaniem kilku poprzednich działów..

zofii ustnej Platona. Względem żadnego innego antycznego autora nauka nie ośmiela się na luksus odrzucenia jednej z dwóch istniejących gałęzi tradycji. Chociaż

Określ, dla jakich wartości x funkcja jest malejąca, a dla jakich rosnąca.. Jak odróżnić ekstremum funkcji od