• Nie Znaleziono Wyników

Rozdział I: Proces badawczy, metody, źródła i autorefkeksja

2. Logistyka badań

Jednym z pierwszych problemów natury logistycznej przed jakimi stanąłem jeszcze przed rozpoczęciem badań terenowych było zagadnienie transportu, czyli tego jak dostać się do Maramureszu. Co prawda w linii powietrznej z rodzinnego domu w Stalowej Woli do Maramureszu jest około 400 km, to jednak po drodze trzeba przekroczyć kilka granic państwowych31. Początkowo myślałem, aby skorzystać z transportu publicznego, ale perspektywa przekraczania granic, paru przesiadek i dość znacznych kosztów biletów autobusowych i kolejowych skłoniła mnie do tego, aby wybrać się w teren własnym autem. Obawiałem się nieco o to, że jadąc w teren autem narażę się na przygody, które miewali inni antropolodzy z własnymi samochodami w terenie (Rabinow 2010b: 100-101, Barley 1997). Kwestia bezpieczeństwa auta jakoś specjalnie nie zaprzątała mi głowy. Bałem się natomiast, że decydując się na własny

31 Podróże do Maramureszu odbywałem według dwóch wariantów: Polska-Słowacja-Węgry-Rumunia oraz Polska-Słowacja-Ukraina-Rumunia. Pierwszy wariant był dłuższy, ale z mniejszymi kłopotami na granicach. Drugi o nieco krótszym dystansie nierzadko wymagał dłuższego nakładu czasowego, potęgowanego zwłaszcza na przejściach granicznych: słowacko-ukraińskim (Vysoke Nemecke – Użhorod) i ukraińsko-rumuńskim (Solotvino-Sighetu Marmaţiei). Dwukrotnie moje auto było gruntownie przeszukiwane przez ukraińskie i rumuńskie służby graniczne w poszukiwaniu nielegalnego towaru – głównie narkotyków i papierosów. Raz natomiast miałem okazję odczuć na własnej skórze jak wielka panowała obawa przed ptasią grypą jesienią 2009 roku, gdy stałem kilka godzin na przejściu ukraińsko-słowackim czekając na elektroniczny pomiar temperatury wykonywany przez słowackie służby graniczne.

54

środek transportu stracę okazję na prowadzenie obserwacji i zawierania znajomości w maramureskich autobusach i pociągach. Z perspektywy odbytych badań mogę jednak powiedzieć, że podjęta decyzja okazała się w pełni słuszna. Moje auto nie stało się taksówką, a tym samym nie miałem problemów, o których pisali wspomniani wcześniej antropolodzy. Owszem być może straciłem sposobność na poznawanie ludzi w środkach transportów, niemniej jednak ową stratę zrekompensowało mi to, że przemieszczanie się z pomocą autostopu jest bardzo powszechną praktyką w Rumunii. Tym samym już od pierwszej wizyty w Maramureszu przekonałem się, że podróżowanie własnym autem i zabieranie osób na tak zwanego w Polsce stopa bywa bardzo pomocne w zawieraniu ciekawych i owocnych znajomości. W ten sposób już przy pierwszej wizycie w 2008 roku poznałem pana Daniego z Repedea, który okazał się pomocny w znalezieniu noclegu w tej miejscowości. Innym razem zabierając przygodnego mężczyznę na stopa poznałem Jurgena, młodego człowieka o wskroś bogatych doświadczeniach migracyjnych związanych z jego pobytami w Turcji, Hiszpanii i Niemczech. Jak się miałem okazję przekonać, dzięki tym wyjazdom władał w stopniu komunikatywnym między innymi językiem polskim. Zabieranie autostopowiczów dało mi także możliwość, jedną z nielicznych, na kontakty z młodzieżą w wieku szkoły średniej i studiów, a tym samym umożliwiło mi poczynienie pewnych, choć nieco przygodnych, obserwacji natury językowej. Co równie ważne, własne auto w pełni uniezależniło mnie od lokalnego transportu i pozwalało na pełną mobilność zarówno w ramach doliny rzeki Ruscova – dzięki temu mogłem parokrotnie odwiedzić w dość łatwy i szybki sposób kilka górskich przysiółków ulokowanych w znacznych odległościach od centrów wsi Repedea i Poienile de Sub Munte, jak i w obrębie Maramureszu czy całej Rumunii.

Dzięki temu, że dysponowałem autem, jednodniowa wyprawa do sąsiedniej miejscowości lub w zupełnie inny koniec Maramureszu okazywała się bezproblemowa.

Przed rewolucją 1989 roku prowadzenie badań etnograficznych przez osoby spoza Rumunii było bardzo ograniczone i wymagało specjalnych pozwoleń uzyskiwanych z trudem od socjalistycznych władz centralnych i lokalnych. Co więcej, nawet po uzyskaniu przychylności miejscowych decydentów, lokalne społeczności patrzyły bardzo nieufnie na przybyszy z zewnątrz (por. Kligman 1988, Cole 1975) obawiając się, że praca z nimi i ofiarowana pomoc mogą przynieść negatywne konsekwencje. Przyznam szczerze, że przygotowując się do badań nie przejąłem się formalnymi procedurami natury administracyjnej i tak naprawdę nawet nie poszukałem

55

informacji, czy będę mógł w Rumunii, gdzieś w miejscowościach leżących w strefie przygranicznej, spędzić dłuższy okres czasu w pełni legalnie. Stwierdziłem, być może dość beztrosko, że skoro Rumunia podobnie jak Polska należą do struktur Unii Europejskiej, to mój pobyt nie powinien nieść z sobą żadnych problemów natury formalnej, tym bardziej, że jak wspomniałem wcześniej, mój pobyt w Rumunii miał funkcjonować na zasadzie „wahadłowych” przyjazdów. Z wyjątkiem jednej przygodnej sytuacji nigdy nie miałem problemów związanych z moim przebywaniem na terytorium Rumunii. Tylko raz w Remeţi, w czerwcu 2010 roku, w jednym z barów podczas kibicowania którejś z drużyn biorących udział w Mistrzostwach Świata w RPA, zaczepił mnie w tej sprawie mężczyzna. Akurat siedziałem sam przy stoliku z butelką piwa, gdy przysiadł się człowiek w wieku około 40 lat. Rozmowę rozpoczął od kilku standardowych pytań, które niemal codziennie słyszałem jak terenową „mantrę”, na zasadzie Skąd jesteś? Co tu robisz?. Po czym jednak zaczął dopytywać czy mam pozwolenie na przebywanie w strefie nadgranicznej i czy mój pobyt jest zgłoszony gdziekolwiek. Byłem mocno zdziwiony i zaskoczony, tym bardziej, że po chwili okazało się, że ów człowiek jest pracownikiem Poliţia de frontieră32. Skoro mój pobyt nie był nigdzie zgłoszony, naprędce musiałem coś wymyśleć. Posunąłem się do blefu.

Wytłumaczyłem mojemu rozmówcy, że skoro strona rumuńska współfinansuje moje badania i wie na czym polegają oraz gdzie są realizowane, doszedłem do wniosku, że nie muszę dodatkowo zgłaszać tego faktu tu na miejscu w Maramureszu. Ta argumentacja nie do końca go przekonywała, ale ostatecznie odpuścił, a ja poczułem ulgę.

Innym rodzajem problemów, od których przezwyciężenia zależało realizacja moich planów badawczych, było zabezpieczenie sobie kwatery. Zastanawiając się przed wyjazdem nad tym aspektem mojego pobytu w terenie postanowiłem, że spróbuję zorganizować sobie nocleg w domu jakiejś lokalnej rodziny. Od początku zakładałem, że postaram się unikać noclegów w hotelach, tym bardziej, że w wybranych miejscowościach nie było takowych. Co prawda najbliższe pensjonaty czy hotele przeznaczone dla turystów znajdowały się w pobliskich miejscowościach, ale codzienne przejazdy na trasie Leordina – Repedea lub Săpânţa – Remeţi nie wchodziły w grę.

Zakładałem, że tylko mieszkanie z tamtejszą rodziną pozwoli mi na pełniejsze

„podejrzenie” jej życia codziennego, dostrzeżenie codziennych praktyk, wzorów

32 Poliţia de frontieră to odpowiednik polskiej Straży Granicznej.

56

zachowań, a także da mi sposobność na konfrontacje informacji zdobytych w ramach wywiadów z rzeczywistymi zachowaniami członków społeczności. Wychodziłem z podobnego założenia co Kligman (1988: 21), że „wspólnota” stołu dzielonego z lokalną rodziną pozwoli na nawiązanie relacji społecznych. Co więcej, uważałem, że takie umiejscowienie nie ograniczałoby tych relacji jedynie do tej jednej konkretnej rodziny, ale dawałoby możliwość stopniowego poszerzania ich w trakcie badań o osoby z jej kręgu sąsiedzkiego i krewniaczego, wchodzące z ową rodziną w codzienne interakcje.

Moje wyobrażenie, że jedynie „wspólnota” zamieszkania da mi sposobność do obserwacji podyktowana była wcześniejszymi doświadczeniami wyniesionymi z badań terenowych w 2006 roku33, a zasoby doświadczeń i pamięci są nieodzownymi elementami budowania wiedzy etnograficznej (Schmidt 2011: 241, 256)34.

W pierwszej miejscowości Repedea, znalezienie noclegu u jednej z tamtejszych rodzin okazało się dość łatwe. Już podczas pierwszego pobytu trafiłem do pani Kateryny i jej męża Ihora35, którzy od kilku lat prowadzili, jak sami to określali, pensjonat. Nie był to pensjonat tego typu, które można spotkać w Maramureszu w turystycznych miejscowościach dolin rzek Mary i Izy czy wspominanej już Săpânţy36. Było to raczej coś na wzór agroturystyki, z kilkoma gościnnymi pokojami o średnim standardzie, gdzie goście z gospodarzami dzielili wspólną łazienkę i toaletę. Pensjonat moich gospodarzy, między innymi z racji bliskości wejść na najwyższe szczyty Karpat Maramureskich, co najmniej od 2006 roku, stanowił coroczną bazę noclegową dla grup turystycznych, w tym najliczniejszych z Polski, zapuszczających się w dolinę rzeki Ruscova. Uważam, że właśnie dzięki temu, że owa rodzina miała doświadczenia z goszczeniem turystów, bez najmniejszych problemów zgodziła się przyjąć mnie pod

33 W lipcu i sierpniu 2006 roku miałem sposobność prowadzić badania terenowe w miejscowości Karpats’ke w rejonie turczańskim obwodu lwowskiego na Ukrainie. Mieszkając wówczas, prawie przez dwa miesiące, u jednej z tamtejszych rodzin odnosiłem wrażenie, że takie umiejscowienie pozwoliło mi na niemalże bezproblemowe prowadzenie badań, nawiązanie różnorodnych kontaktów, wchodzenie w zróżnicowane interakcje, a także ma prowadzenie obserwacji uczestniczącej.

34 Wątek znaczenia bagażu doświadczeń w prowadzeniu badań terenowych zostanie rozwinięty nieco później.

35 W pracy używam fikcyjnych imion w celu ukrycia prawdziwej tożsamości moich rozmówców i obserwowanych ukraińskich działaczy.

36 W latach 90-tych XX wieku w Maramureszu dało się zaobserwować duży rozwój agroturyzmu, zwłaszcza w miejscowościach z dolin rzek Mary i Izy, gdzie znajduje się kilkanaście obiektów, drewnianych cerkwi zbudowanych w tak zwanym stylu maramureskim, wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z podobnym zjawiskiem spotkać się można w Săpânţy, gdzie jak wspominałem, znajduje się Wesoły Cmentarz oraz w Borşy i okolicach, gdzie z kolei znajdują się ośrodki wypoczynkowe, zaplecze do uprawiania narciarstwa i wejścia na górskie szlaki prowadzące na najwyższy szczyt Karpat Wschodnich Pietrosul (2303 m n.p.m.). Zainteresowanych tematem rozwoju agroturyzmu w Maramureszu odsyłam do pracy N. Muica i D. Turnock (2000) i pracy D. Turnock (2002).

57

swój dach. Była to jedyna rodzina w całej miejscowości, która zajmowała się tego typu działalnością w sposób zaplanowany. Gdyby nie oni prawdopodobnie znalezienie noclegu obok rodziny mogłoby się okazać zamierzeniem nie tak łatwym do zrealizowania. Kwatera u tej rodziny okazała się bardzo ciekawym miejscem obserwacji i złożonych interakcji, choć także narzucającą pewne i wyraźne ograniczenia, o czym jeszcze napiszę.

W Remeţi o nocleg nie było już tak łatwo. W samej miejscowości nie było żadnego pensjonatu, agroturystyki czy pokoju gościnnego. Dwukrotne próby zorganizowania jakiegoś miejsca na własną rękę kończyły się fiaskiem. Przygodnie zagadywane osoby odsyłały mnie do sąsiedniej Săpânţa, twierdząc, w pełni słusznie, że w tamtejszych licznych pensjonatach znajdę nocleg bez najmniejszego problemu. Z mojego punktu widzenia nie byłoby to jednak pożądane rozwiązanie. Nie mogąc zorganizować samodzielnie noclegu zwróciłem się będąc jeszcze w Repedea o pomoc do kilku osób z tej miejscowości. Najbardziej pomocny okazał się jedynie lokalny działacz Uniunea Ucrainilor din România (UUR)37 pan Pawło. Któregoś dnia zabrał mnie z sobą do Sighetu Marmaţiei na spotkanie lokalnych działaczy ukraińskiej organizacji i tam niemal „wepchnął” mnie działaczowi z Remeţi. Ten, nieco zaskoczony prośbą pana Pawła, przystał na nią i obiecał znaleźć mi kwaterę w swojej miejscowości.

Ostatecznie, dzięki jego zaangażowaniu w pomoc udało się zdobyć miejsce na nocleg u rodziny pana Danyła i jego żony, będących członkami wspólnoty Chrześcijan Dnia Siódmego. Również i ta kwatera okazała się dość ciekawym miejscem na prowadzenie badań. Niemniej jednak, gdyby nie wcześniej nawiązane kontakty z działaczami UUR, a zwłaszcza z panem Pawłom z Repedea, znalezienie kwatery w drugiej miejscowości mogłoby okazać się niemożliwe do zrealizowania.