• Nie Znaleziono Wyników

Lud wiejski w kraju szwedzkim

N iedaleko D a n ii, o której wam ju ż pisaliśm y, jeno jeszcze dalej k u północy, leży m iędzy morzami półw ysep, długim łań ­ cuchem gór p rzerżn ięty , na którym są dw a k ra je , Szw ecja i N o rw eg ia, obadw a pod jednym królem . Opowiemy wam tym razem nieco o S zw ecji, a później, da B óg doczekać, o N or- w egji.

W ybrzeża Szw ecji gd y się płynie n a okręcie do tego k ra ju , sm utny p rzed staw iają widok. N agie sk ały p iętrzą się w g ó rę , tu i owdzie leżą w ysepki sk aliste, a nigdzie śladu zieloności; k raj pusty, nie urodzajny, w szędzie cisza g łu c h a, gdzieniegdzie tylko widać chatę w głębokim w ąw ozie, opodal w iatrak. Ale g d y na b rzeg w y sią d zie sz , a ujrzysz tu żołnierza na w arcie, z r ę k ą na szabli i przypatrzysz się jeg o pańskiej, dumnej postaw ie, zaraz sobie pomyślisz, że w tym kraju , gdzie tak ie tęgie i udatne chłopy rosną, nie je st zapewne ta k bardzo

189

źle ja k się zdaje. Ja k o ż postąpiw szy nieco dalej w głąb k r a j u , ujrzysz m iasta zamożne z rozm aitem i fabrykam i a w koło m iast liczne wsie i folw arki. N a łąk ach pasie się by- dełko piękne i dzwoni dzw oneczkam i, za bydłem idzie p asterz z w ielką trą b ą i w ytrąbuje pieśni. D zieci w iejskie roznoszą poziom ki, w iśnie, gotow ane r a k i, w szystko w ładnych ko szy ­ czkach z kory b rzo zo w ej, w łasnej roboty, i przed ają gdzie m ogą. W ejdziesz do której chaty, ujrzy sz tam pięknie w y ­ myte ła w k i, stoły i szafy, na ścianie obrazy k ró la i królowej pięknie nam alow ane, kalendarz rozwieszony; w trzech ścianach izby są okna, pod czw artą stoi p iec, obw iedziony u dołu po- dwójnem wieńcem kw iatów suchych, co je zow ią słom ianem i albo nieśm iertelnikam i. P odłoga posypana gałązk am i sosno- wemi lub liściem brzozow em , k tó ry to zwyczaj utrzym uje się w całej Szwecji. P rzed domem bieli się k ilk a pasków s z a ­ rego płótna na zielonej m uraw ie pomiędzy owocowemi drzewami, dalej ujrzysz k ilk a g rząd ek z jarzynam i a w koło chodzą kury i gdaczą. Bocianów i ja sk ó łe k nie ma n ig d z ie, bo im tutaj za zimno.

Południow a część k raju jest dość u ro d z a jn a , m a mnóstwo jezió r i rzek i zimno tam nie je s t je szcze zbyt w ie lk ie ; półno­

cn a, także mnóstwem rzek i jeziór p o p rzerzy n a n a, bardzo le sista , coraz je s t uboższa i nieurodzaj niej sza im wyżej ku północy. Bogactwo Szw ecji stanow ią w ielkie kopalnie żelaza i m iedzi; ról upraw nych nie ma tam ta k wiele ja k u nas, ale pastw isk je s t po do statkiem , a lasów jodłow ych i sosnow ych jeszcze więcej.

L ud w iejski trudni się nie tylko rolnictw em , ale też i rozm aitym przem ysłem . Ł o w ią więc ry by i p ta k i, po lu ją, w arzą sm o łę, robią sa letrę, a p rzędą i tk a ją w każdym domu nieustannie. C hłopi w Szw ecji m ają tak że obow iązek d o star­

czać koni a czasem i wozów dla w szystkich co ty lko. w k ra ju są poczt; to im przynosi piękny dochód. Co dwie m ile są gospody i tam człow iek um yślny czeka we dnie i w nocy, a ja k tylko kto pocztą p rzy je d z ie, bieży zaraz do wsi i od g o ­

spodarza, na którego kolej w y p a d a , sprow adza konie. K onie

190

m ają m ałe, ale kościste, mocne i zaw sze jeżd żą galopem. W o ­ źnica trzym a w ręku batóg biały laskow y z krótkim sznurkiem , na końcu któreg o je s t gruby, dobrze nam aziony w ę z e ł, i nim szkapy pogania. D rogi są w szędzie bardzo d o bre, na sk a li­

stym gruncie*,' myt nie ma, toż tam praw ie n ik t nie podróżuje pieszo.

W szy stkie pola są obwiedzione p ło tam i, żeby bydło szkody nie robiło. T łoty robią t a k , że najprzód w bijają w ysokie pale i do nich przybijają w poprzek ła ty , a ja k palę w ziemi zg n iją to je zab ijają głębiej. Płoty te są bardzo pożyteczne, ale brzydki spraw iają w idok, bo ich tyle je s t w szędzie że się człeku z d a je , ja k b y przez las jechał. W płotach są bram y, dla otw ierania których trzeba ciągle złazić z wozu.

Przem ysłem i pracow itością lud w iejski w Szwecyi docho­

dzi w szczęśliw szych okolicach do takiej zamożności o jak iej my w yobrażenia nie mamy. Tam nie rzadko widzieć można chłopka ja k pija piwo z srebrnego ku bk a i nalew a je sobie z srebrnego dzbanka D om y chłopskie b yw ają bardzo obszerne, m ają pó dziesięć, dw anaście i więcej iz b ; gospodarz z rodziną zajm uje w szystk ie, jed ne w lecie, drugie w zimie. K ilk a izb służą do przechow yw ania odzieży i tam to wisi w szystko w najw iększym p o rząd k u , zacząw szy od sukm an i kam izeli, a skończyw szy na pończochach i rękaw iczkach. W szystkie izby sa bardzo schludne. O bok domu stoją stajnie końskie i spi­

chlerze, dalej stodoły i stajnie dła bydła. B yw ają też domy chłopskie na piętfo zbudow ane, jalc kam ienice w mieście a w nich ram y od okien pięknie, na biało pomalowane.

Szwedzi są bardzo w ytrzym ali na zimno, w eseli, lubią kw iaty, m uzykę i śp iew y; używ ają też wiele ty to n iu , który albo palą w fajk ach , albo gryzą. W uboższych okolicach lud je st dobroduszny, rozmowny, usłużny, w bogatszych pow ażniej­

szy. N ie chciwy zysku, grzeczny, uprzejm y, żąda też i dla siebie grzeczności i na pierw sze lepsze zaw ołanie n ik t się z m iejsca nie ruszy, jeżeli nie je st bardzo grzecznie poproszony.

S ą też Szw edzi bardzo roztropni i przytom ni. Jednem u chłopu pokazał raz król kosztow ny pierścień k tó ry m iał na palcu i zap y tał g o :

191

— J a k też ty myślisz, co ten pierścień w art?

C hłopek bez nam ysłu odpowiedział.

— P ew nie nie ty le, N ajjaśniejszy panie, co chw ila deszczu w maju.

U b ierają się p ięk n ie, m ężczyźni noszą nizkie ok rągłe k a ­ pelusze p ilśn io w e, z szerokiemi kresam i i czerwonemi kutasam i, na kam izelę w dziew ają krótkie sukm any, z białej lub g ra n a ­ towej flaneli, dalej spodnie ozdobione wielldem i guzam i i nie­

bieskie pończochy, zw iązane pod kolanem czerwoną ta s ie m k ą ; w zimie chodzą w kożuchach. P rzy robocie ta k mężczyźni ja k białogłow y nószą długie skurzane fartuchy. K obiety i dziew częta noszą kolorow e czapki na g ło w a c h , czerwone g o r­

sety i fałdziste w ełniane spódnice, takież zap a sk i, na nogach czerwone pończochy i trząw iki na kork ach z czerwonemi k o ­ kardam i. M iew ają też osobliwe pierścionki ślubne: są one srebrne, pozłacane, pod spodem w ażkie , a z w ierzchu na palcu bardzo szero k ie, i tu wisi dzifcwięć m aleńkich wolno ru szają­

cych się kółeczek, ja k kurczęta koło kw oki.

.... P ó łn o ;n e okolice S z w e c ji są mało zaludnione. Ledw ie gdzie niegdzie można tam spotkać wśród lasu nie w ielką osadę.

O sady te coraz bardziej się rozszerzają, bo lud w ycina po tro ­ chu i karczuje albo w ypala lasy, i zam ienia je na orne pola.

Ci osadnicy są bardzo bied ni; głów nem ich pożywieniem są ryby, zw ierzyna i ch leb , a ten chleb n ie 'z a w s z ę m ogą piec z m ąki ży tn ej, tylko z kory brzózowej robią m ąkę i z niej pieką chleb, który nie je s t bardzo smaczny, ale z masłem da się zjeść. W Jediiem m iejscu odkryto także w górach ta k ą ziem ię, z której można cblęb piec. B iedak jeden ścinał raz drzewo w le s ie ; drzewo upadając odsłoniło mech i ukazała się biała ziem ia ja k m ąka. Chłop zm ieszał tę ziemię z źytną m ąką i upiekł chleb, który był dość smaczny. O dtąd zew sząd schodzą się lu d z ie, i każdy nabiera tej ziemi ile chce i pieką z niej chleb, co je d n a k lek arze o d ra d z a ją , bo taki chleb leży długo w żołądku i je s t niestraw ny. Z resztą ci osadnicy, po­

zbaw ieni wszelkiej ludzkiej pomocy, żyją ezem m ogą, ry b am i, zw ierzyną, przy tern liodują krow y, kozy, a gdzie tylko znaj­

dzie się k aw ałek żyznej ziemi, sieją po g arści zboża.

192

Szwedzi są bardzo pobożni. W północnych okolicach w sie są nieraz dw anaście i piętnaście mil oddalone od kościoła, tak że trzeb a w p iątek w yjść z domu, aby być w niedziele w ko ściele, a przecie nie zaniedbują nigdy służby Bożej. T o też na ich pochw ałę powiedzieć trz e b a , że sę jedynym na świecie narodem , w którym naw et u najbiedniejszego ludu w iejskiego nauczyciele w iejscy, coby tylko czytać i pisać u c z y li, są cał­

kiem niepotrzebni, bo tam lud w iejski bardzo je s t oświecony i naw et najbiedniejsi rodzice sam i swoje dzieci nauczają z w ielką p iln o śc ią, i pomimo najw iększego u b ó stw a , pomimo ciągłych trosków o k aw ałek ch leba, zn ajdują dość c z a su , aby dzieci sw oje w yuczać co sami umią. D ziecko jeszcze nie w y­

m aw ia dobrze, a ju ż umie pacierz i odmawia pobożnie rano i wieczór, w piątym roku życia umie czytać z każdej k s ią ­ żki szw edzkiej, w szóstym umie na pam ięć cały katechizm , w siódmym pisze nie żle. A jeżeli które chłopskie dziecko m a o tw artą głow ę i ksiądz uzna że w artoby go posłać do m ia­

sta do szkoły, to natychm iast w szyscy sąsiedzi sk ład ają s ię , i takiem u w ybranem u dziecku, żeby się miało o czem uczyć, dają po trz y s ta , a ja k dorośnie i po sześćset talarów na ro k , póki szkół nie skończy. S zkoły zaś są w tym k ra ju bardzo dobre.

Bardzo uroczyście obchodzą w Szw ecji dzień św. J a n a i Boże Narodzenie. W oba te św ięta najprzód zdobią pięknie domy z w ierzchu i w ew nątrz zielonemi g ałązkam i i podłogę po- sy p u ją św ieżą sośniną.

N a św. J a n staw iają gdziekolw iek n a przestronnem m iejscu w ysokie drzewo z k o ry obdarte, ła ty w poprzek do niego po sam w ierzchołek p rzy b ijają i na tych łatach w ieszają wieńce, chorągiew ki, ptaki drew niane, różne fig u ry ; potem w koło tego d rzew a zapalają o g ie ń , tańczą i śpiew ają. Z abaw ki zaś dzieciom rozdają. W w ilią Bożego N arodzenia je d zą sutą w ieczerzę, p rzy której w eselą się, gaw ędzą i kolędują do późna, a potem id ą n a p astersk ą m szę, przyśw iecając sobie pochodniami i smol- nem łuczywem.

Jeszcze dalej k u północy za tą k rain a którąśm y opisali, m ieszk ają L ap o ńczyk ow ie, lud bardzo m ałego wzrostu, nie m a­

ją c y stałych s ie d lis k , lecz przenoszący się ciągle ze swemi trzodam i z m iejsca na m iejsce. T e ich trzody nie sk ład ają się z k ró w , ani kóz ale z zw ierząt podobnych do jelen ia które się zow ią ren ifery ; o tych Lapończykach i ich trzodach kiedyś indziej wam opowiemy.

Z drukarni odpowiedzialnego redaktora i wydawcy: E. W iniarza.

Tom XVII.

1. listopada

W ychodzi we Lw ow ie co 10 d n i, to je s t 1. 11. i 21. każd eg o

m iesiąca.

Kosztuje rocznie z przesyłka pocztowy 2 złr. w. a ., półrocz­

nie 1 złr. w. a.

B o g a, dzieci, B oga trz e b a , Kto chce syt byt! swego chleba.

K ró w k a Ja rem y .

Ż ył w jednej wiosce J a r e m a , młodzieniec wesoły, sw y- wolny, ja k zw ykle są młodzi. Szedł wieczorem z miasta, gdzie był na ta rg u a droga przez las mu w ypadała. Pod lasem sp o tk ał k ró w k ę cz y jąś, któ ra sam a z pola do domu w racała.

Ja re m ę zdięła sw yw ola, w ziął p ręta i nuż j ą popędzać, ta k d łu g o , aż zagnał do lasu. Sam poszedł gdzie zdążał a k ró w k a została w lesie.

N azajutrz rankiem znów idzie do m iasta. O krów ce i myśl mu nie p rzy szła ; lecz spotkał kobietę ubogo u b ra n ą , k tó ra załam ując ręce, rzew nem i łzam i p łak ała. Z dięty litością

zatrzym ał się Ja re m a i p y ta się kobiety.

— Cóż wam się stało dobra k o b ie to , że tak narzekacie ?

— Zw ierz ja k iś , odrzekła k o b ie ta , zjadł mi k rów kę je d y n ą, gdy się wczoraj w lesie zb łąk a ła w racając do domu wieczorem;

ona mnie wdowę z pięciorgiem dziatek ży w iła, a teraz p rz y j­

dzie m„m z głodu zginąć.

194

— A ja k a ż b y ła kró w k a w asz a? zapytał młodzieniec.

— Płow a, z b iałą ły s in ą , odpow iedziała kobieta.

P o zn ał dopiero, że to on był przyczyną nieszczęścia tej wdowy, pobladł i zam ilkł, bo odezw ała się w jeg o sercu z g ry ­ zota. Lecz opuścił wdowę i nigdy je j więcej nie w idział.

P rzeszedł potem czas d łu g i, bo la t k ilk ad ziesiąt. Z cza­

sem się w szystko najczęściej zapom ni, to też i J a re m a zap o­

m niał zupełnie o wdowie i jej krów ce.

J u ż podstarzały, idzie raz Ja re m a i zb łąk ał się w drodze.

Idzie dzień i noc przez puszczę, gdzie ani chaty ani człeka >

ani gospody n a p o tk a ć , i tylko las i niebo ma przed s o b ą , nic nigdzie nie słyszy, chyba czasem drzew a zaszum ią albo p tak nocny zajęczy. Sm utno aż mrowie go przechodzi i strach go ogarnia i w reszcie już bardzo strudzony modli się i narzeka.

W tem zdała błysło św iatełko, duch w stąpił w n ie g o ; dobył sił ostatnich zdążając k u niemu. G dy przyszedł ju ż b liz k o , p atrzy a tu w około ognia siedzą ponachylani ludzie dzikiej tw arzy, uzbrojeni w strzelby a w kotle jedzenie się warzy.

Pom yślał zaraz że to zbójcy być muszą. S trach go prze­

j ą ł na now o, ale czyż ubogi potrzebuje zbójców się lę k a ć ? Odmówi! modlitwę a tak zmęczony i głodem i d ro g ą , w po­

kornej bardzo postaw ie przy stąp ił do nich i prosił aby go na nocleg p rzy ję li, opowiedziawszy w krótce swoje przygody. Zbójcy, bo oni to byli istotnie, zdięci litością, nie odmówili mu tej łask i a naw et go do w ieczerzy zaprosili. Strudzony usnął po w ie ­ czerzy na m urawie. Ale nie długo budzi go h a ła s, patrzy, nie w idzi żadnego zbójcy, tylko żołnierzy, którzy go w iążą, szarpią i biorą ze sobą.

W łaśn ie bowiem w tedy rząd uwiadomiony o miejscu, gdzie zbójcy się ukryw ali, w ysłał tajem nie w o jsk o , aby ich pochw y- ta ć ; ale złoczyńcy pouciekali, tylko J a r e m a , nic nie winien n ik o m u , został i był ja k zbójca schw ytany.

P rzyprow adzony przed sędziów, tłum aczy s ię , p rzy sięg a , p ła c ze, ale nic nie pom aga; biją go, m ęczą, biorą na tortury, bo taki był zw yczaj wtedy, że więźniom różne m ęki zadaw ano,

aby się do winy p rzy zn ał, lecz do czegóż m iał się przyznać kiedy był niewinny.

T a k więc cały rok przesiedział w więzieniu. T am w ynę­

dzniały o k ru tn ie , n a rz e k a ł:

— Boże m ój, Boże! zacóż niewinnie cierpieć m uszę?

W tem razu jednego pojaw ia mu się we śnie starzec i ta k rzecze do niego:

— Czegóż n arzekasz na B oga i mówisz że cierpisz nie­

winnie ? Czy zapom niałeś krów kę biednej w dow y? W iedz że łzy cudze k rw ią odkapać tr z e b a ! Bóg choć nie skory, lecz w sądzie s u ro w y ! T e ra z ju ż e ś dość cierp iał, wrócisz zatem w krótce do żony i dzieci.

Poznał teraz J a re m a , że słusznie B óg zesłał n a niego cierpienia za daw ną swywolę. N ie długo potem zbójców po­

chwy ta n o , a ci zeznali o je g o niewinności i został puszczony na wolność.

I my też kochani b r a c ia ! nim na nieszczęścia narzek ać poczniemy, obrackujm y się, aźali też w życiu naszem nie zn aj­

dziem y tej „krów ki Ja re m y " . Oj pewno zn ajd ziem y ! bo jeszcze dużo swywoli i grzechu je s t po m iędzy nami. N ajgorszem złem je s t nienaw iść bliźniego, cudza k rzyw da i g rabież cudzej w ła­

sności ; cudza sk ib k a ziemi, cudza łąk a, drzew ko w lesie, owoc w sad zie, snopek w polu, na co nieraz i dzieci lub słu gi się w y sy ła , to w szystko są krów ki Jarem y . P am iętajcie co mówił staru szek Ja re m ie , a i ksiądz wam to często p o w tarza , że B óg choć nie sko ry lecz w sądzie surowy.

P rze ro b ił z p ie śn i E . J a n ic k i

,

naucz, z B la szk o w y.

Chłop i żmija,

Chłop wyszedł zimnym rankiem po chrośniak do s a d u ; A ż tu pod bramą wąż mu do nóg pada plackiem : Przeziębły, w pół skostniały, przysypany szronem, Już zdychał, ju ż ostatni raz kiwnął ogonem.

*

-

195

19*6

Chłop zlitował się nad tą mizerją g a d u , W z i ą ł go za ogon, niesie nazad w chatę,

Kładzie go na przypiecku , Podściela mu kożuszek jak własnemu dziecku , (Nie wiedząc j a k ą weźmie od gościa zapłatę)

P o ty dm ucha, poty chucha , A ż w nieboszczyku dobudził się duchfr.

Nieboszczyk wąż j a k ożył, tak się wnet n a s r o ż y ł:

Rozkręcił się, do góry wyprężył się, syknął, I całym sobą w chłopa się w ycela,

W swojego dobrodzieja, w swego zbawiciela , I w skrzesiciela!

— A to co się ma z n a c z y ć, zdziwiony chłop k rz y k n ą ł, T o ty w nagrodę dobrego czynu

Jeszcze chcesz mię u k ąs ić ? a ty ż m ii- s y n u ! I w net porwawszy dubasa

Tnie węża raz pod ucho, drugi raz w pół p a s a , Odleciał ogon w jeden, a pysk w drugi kątek ; Rozpadło się żmiisko na troje żmijąte k...

Darmo drgają, I biegają Ogon za s z y j ą , za ogonem szyja, Już nie zmartwychwstanie żmija.

Przytrafia się to często, że dobry człek jaki Niewdzięcznika przygarnie ;

A le trafia się częściej że niewdzięcznik taki Przepada marnie.