• Nie Znaleziono Wyników

Morze utraconych opowiada Ĕ i inne felietony

Restauracja hotelu Bristol nie jest droga dla wykwalifikowanego robotnika. W sobotnie wieczory siadają przy stolikach wraz z Īonami wystrojonymi w báyszczące róĪowoĞci i nie bardzo wiedzą co robiü z rĊkami. Czasem wybijają nimi takt walca granego przez orkiestrĊ w wieczorowych strojach121

.

Przy okazji pobytu w Polsce Márquez odwiedziá Kraków (w towarzystwie Anny Kozáowskiej – przewodniczki):

Konserwatyzm w Krakowie widaü goáym okiem. [...] WeszliĞmy do kabaretu, gdzie od zeszáego stulecia nic siĊ chyba nie zmieniáo. Stare, pluszowe obicia, stare meble, sta-rzy muzycy i równie stare instrumenty. [...] Na sali nie byáo nikogo máodego. JakiĞ na oko osiemdziesiĊciolatek taĔczyá polkĊ z grubiutką kobietą wystrojoną w kwiecistą suk-niĊ i wszyscy ich oklaskiwali. Staraáem siĊ taĔczyü i ja. Anna, która teĪ nie umie, wy-mówiáa siĊ argumentem, Īe máodzieĪ w Polsce potrafi taĔczyü jedynie taĔce nowoczesne, a zwáaszcza jazz. Muzyka graáa, a ona wdaáa siĊ w rozmowĊ z kobietą, która obserwowa-áa mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. [...] Zapytaobserwowa-áa czy jestem Meksykaninem, a gdy Anna przytaknĊáa, tamta spytaáa, czy nie mam przypadkiem przy sobie rewolweru.

– UwaĪaj – oznajmiáa – powiedz mu, Īe w Polsce zabrania siĊ strzelaü do muzy-ków122.

Na tym koĔczą siĊ muzyczne refleksje wybrane z tomu Skandal stulecia

i inne felietony. Niektóre z nich zostaáy doĞü znacząco wyrwane z kontekstu, szczególnie w relacji z 90-dniowej podróĪy za Īelazną kurtynĊ, lecz – powtórz-my to raz jeszcze – „czytelnik powinien pamiĊtaü”, iĪ niniejsze rozwaĪania dotyczą muzyki, zaĞ wszelkie niedopowiedzenia byü moĪe zachĊcą go do bardziej szczegó-áowego zapoznania siĊ z fascynującą twórczoĞcią Gabriela Garcíi Márqueza.

Morze utraconych opowiadaĔ i inne felietony

Ten tom zawiera felietony pisane przez Márqueza w latach 1980–1984, pu-blikowane w cotygodniowym wydaniu „El Espectadora”. W porównaniu ze

Skandalem stulecia... tematyka poruszana tu przez Márqueza jest znacznie

bar-dziej zróĪnicowana, wynurzenia dotyczące muzyki – zdecydowanie dojrzalsze, gusta muzyczne zdają siĊ zaĞ byü juĪ wyraĨnie ukierunkowane. Znajdujemy tu drobne wzmianki o muzyce towarzyszącej pisarzowi w róĪnych okoliczno-Ğciach, jak teĪ dáuĪsze osobiste wywody bĊdące niejako muzycznym credo

120 TamĪe, s. 519.

121

queza. Kilka felietonów w caáoĞci poĞwiĊconych wybranym zjawiskom mu-zycznym nosi wyraĨnie cechy esejów pisanych rĊką wytrawnego znawcy przedmiotu, w muzyce rozkochanego. Pierwszym takim wáaĞnie tekstem jest felieton z 16 grudnia 1980 roku, poĞwiĊcony zespoáowi The Beatles, a szczegól-nie Johnowi Lennonowi, w którego tragiczną Ğmierü ludzie na caáym Ğwiecie z trudem wówczas usiáowali uwierzyü. Pisząc o swoim ulubionym zespole, Márquez przytoczyá czyjąĞ, znaną juĪ dawniej opiniĊ, Īe najlepsi muzycy mają nazwiska zaczynające siĊ na literĊ B: Bach, Beethoven, itd. Zdaniem Márqueza, do listy tej naleĪaáoby zdecydowanie dorzuciü Beatlesów, bowiem od kiedy zaczĊli Ğpiewaü, sprawili, Īe nastaáa era trudnych lekcji innych relacji miĊdzy rodzicami a dzieümi, Īe byá to początek owego dialogu, przez wieki caáe prawie niemoĪliwego123.

W przepiĊknym felietonie/eseju Márquez ukazuje ówczesną popularnoĞü Beatlesów, ich tekstów, melodii, ich samych, a szczególnie Lennona:

[...] Lennon to wizjoner lepszego Ğwiata, ktoĞ, dziĊki komu uwierzyliĞmy, Īe staruszkami nie są ludzie w podeszáym wieku, lecz ci, którzy nie wsiedli na czas do pociągu wáasnych dzieci124.

Z grudnia 1980 roku pochodzi OpowieĞü z gatunku horrorów na noworoczny wieczór. Márquez spĊdziá ów wieczór i noc z rodziną w Arezzo, w Ğrednio-wiecznym zamku, w którym, ĞwiĊcie wierząc w zjawiska nadprzyrodzone, prze-Īyá z Īoną chwile prawdziwej grozy. Opisując miasteczko, wĞród sáawnych lu-dzi, którzy przyszli tam na Ğwiat, wymienia „Guido d’Arezzo, któremu przypisu-je siĊ wynalezienie zapisu muzycznego”125.

Rok 1981 zapoczątkowuje felieton Magia Karaibów. Márquez w trakcie po-dróĪy do Lizbony dwukrotnie ląduje w Paramaribo, stolicy Surinamu, któremu to paĔstwu, jego dziejom i mieszkaĔcom ów felieton poĞwiĊca, zwracając m.in. uwagĊ na lotnisko i terminal, gdzie panująca atmosfera nie odbiega od wielu innych podobnych miejsc na Ğwiecie:

Terminal lotniska to [...] jasny budynek z wielkimi oszklonymi oknami, [...] z taką samą muzyką, jaka bezlitoĞnie rozbrzmiewa we wszystkich czekających na klienta miejscach na Ğwiecie126

.

W jednym z nastĊpnych felietonów Márquez poddaje siĊ rozmyĞlaniom ksiĊĪycowym, wspominając moment wylądowania czáowieka na KsiĊĪycu. Oce-nia dotychczasowe zdobywanie przestrzeni kosmicznej i sceptycznie odnosi siĊ do ewentualnoĞci istnienia Īycia pozaziemskiego:

123

G.G. Márquez, Morze utraconych opowiadaĔ..., s. 38, 39.

124 TamĪe, s. 40.

125

Dla tych, którzy tracą czas na rozmyĞlania o rzeczach pozaziemskich istnieją zatem dwa ksiĊĪyce: KsiĊĪyc astronomiczny, pisany duĪą literą, o nieoszacowanej zapewne wartoĞci naukowej, ale zupeánie pozbawiony wartoĞci poetyckiej, i ten odwieczny ksiĊĪyc zawie-szony na niebie, ksiĊĪyc z boler i tĊsknych pieĞni, na którym, na caáe szczĊĞcie, nikt nig-dy nie postawi stopy127.

27 stycznia 1981 roku pisze Márquez wielce i sáusznie krytyczny felieton o fatalnych nauczycielach literatury i faászywie, cudacznie interpretowanych przez nich utworach literackich, On sam nigdy nie zastanawia siĊ nad tym, co autor chce powiedzieü (prócz tego, co rzeczywiĞcie mówi). Wydaje siĊ, iĪ Már-quez skáania nas do prostej dzieciĊcej wiary w latające dywany i dĪiny siedzące w butelkach, nie zagáĊbiającej siĊ w pytania: jakim cudem i dlaczego?

[...] wierzĊ, Īe Jozue zwaliá mury Jerycha siáą owych trąb i szkoda jedynie, Īe nikt nie zapisaá muzyki dzieáa zniszczenia128

.

W innym miejscu felietonista, przyznając, Īe w trakcie pisania Jesieni

pa-triarchy sáuchaá namiĊtnie III koncertu fortepianowego B. Bartóka (o czym juĪ

byáa mowa), stwierdza jednoczeĞnie:

[...] zbulwersowali mnie dwaj krytycy z Barcelony odkryciem, Īe JesieĔ patriarchy ma taką samą strukturĊ jak III koncert fortepianowy Beli Bartóka. Mam wiele admiracji dla Bartóka, ale nie jestem w stanie odkryü analogii, jaką widzą ci dwaj krytycy. [...] Sam doszedáem wreszcie do przekonania, Īe mania interpretacyjna na dáuĪszą metĊ prowadzi do stworzenia fikcji, w której wyniku rodzą siĊ kompletne bzdury129

.

CzĊsto opisuje Márquez swój lĊk przed lataniem samolotem, choü przecieĪ jednak lata. W felietonie z marca 1981 roku z wáaĞciwym sobie poczuciem hu-moru wyjawia nam, „jak radziü sobie z lataniem”, znajdując na to doĞü sku-teczną receptĊ: muzykĊ. Nie tĊ muzykĊ, którą serwują w samolotowych sáu-chawkach, lecz tĊ, którą wozi ze sobą na taĞmach. Jej rodzaj jest zaĞ ĞciĞle dopa-sowany, wedáug upodobaĔ Márqueza, do dáugoĞci lotu, trasy, pory, a nawet kla-sy maszyny. Na przykáad dla podróĪy z Madrytu do Puerto Rico są to wszystkie symfonie Beethovena130.

Zabawnie pisze Márquez o pewnej „szaleĔczej niedzieli” marcowej, kiedy odwiedziá go w Cartagenie pewien barceloĔski wydawca. Po dniu doĞü wyczer-pującym pisarz zaprosiá wydawcĊ do domu swoich rodziców na kawĊ i chwilĊ odpoczynku. Tam ojciec, matka i liczni czáonkowie rodziny zaprezentowali siĊ goĞciowi jako ludzie niezwyczajni, niektórzy dziwaczni, o specyficznym poczu-ciu humoru i równie przedziwnej fantazji:

127 TamĪe, s. 55. 128 TamĪe, s. 59. 129 TamĪe.

Druga z sióstr graáa na fortepianie serenadĊ z V Kwartetu Haydna. Zwróciáem jej uwagĊ, Īe gra tak szybko, Īe utwór brzmi jak mazurek. Po prostu grywam na fortepianie tylko wtedy, kiedy jestem podniecona – stwierdziáa. – W ten sposób próbujĊ siĊ uspokoiü, ale udaje mi siĊ tylko podnieciü instrument131

.

Przyjaciel Márqueza uznaá, Īe dáuĪej nie wytrzyma wizyty w chwili, kiedy do domu wkroczyáa nie widziana tam od piĊtnastu lat ciotka Elwira, 84-letnia dama, która oĞwiadczyáa, Īe przyjechaáa siĊ poĪegnaü, gdyĪ jest bliska Ğmierci. W drodze na lotnisko, odprowadzając wydawcĊ, Márquez bezskutecznie usiáo-waá mu wytáumaczyü, Īe takie jest codzienne Īycie rodziny, i Īe nic nie zostaáo specjalnie dla goĞcia wyreĪyserowane132.

Niezmiernie ciekawy, szczególnie dla muzyków, jest kolejny marcowy felie-ton, w caáoĞci poĞwiĊcony wybitnemu pianiĞcie austriackiemu przybyáemu wáa-Ğnie do Bogoty, Paulowi Badurze Skodzie. Márquez przedstawia SkodĊ, jakiego nie znamy. Nazajutrz, po wieczornym koncercie, Badura Skoda spytaá przy obiedzie, czy mógáby z kimĞ dla przyjemnoĞci zagraü w szachy. Skontaktowano siĊ wiĊc z nie byle kim, bo Ğwiatową sáawą, mistrzem Borisem de Greiffem, który zapowiedziaá siĊ w hotelu na godzinĊ siódmą. Kiedy de Greiff znalazá siĊ w pokoju pianisty, zastaá tam niezliczoną iloĞü podrĊczników gry w szachy, wycinków z prasowych kącików szachowych oraz – naturalnie – przenoĞną sza-chownicĊ, którą – jak siĊ okazuje – Badura wszĊdzie ze sobą woziá. Rozgrywka odbyáa siĊ w prywatnym domu, gdzie z czystej kurtuazji Badura Skoda zasiadá do fortepianu i bez namysáu zagraá III PartitĊ Jana Sebastiana Bacha. Zgodnie ze zwyczajem panującym na olimpiadzie szachowej w Lipsku, nastawiono jako sygnaá dla rozpoczĊcia gry AriĊ na strunie G z III Suity na orkiestrĊ Bacha. Jed-nak gdy zacząá siĊ Gawot, Ğwiadkowie widzieli, jak Badurze Skodzie zjeĪyá siĊ wáos na gáowie. Bardzo lubiĊ i Bacha i szachy, ale oddzielnie, nie razem – za-uwaĪyá elegancko, po czym zapadáa wprost nienaturalna cisza. Rozgrywka trwa-áa szeĞü godzin. Badura Skoda przegraá. O trzeciej nad ranem, upará siĊ, Īeby z de Greiffem przeanalizowaü rozgrywki:

Rozmawiali o szachach jeszcze wtedy, gdy w oknach zarysowaáy siĊ kontury miasta. Wszystkim naocznym Ğwiadkom tej jedynej i niezapomnianej nocy pozostaáo wraĪenie, Īe Badura Skoda – jeden z najznakomitszych pianistów naszych czasów – w rzeczywi-stoĞci jest mistrzem szachowym, który gra na fortepianie tylko po to, Īeby Īyü133

.

W felietonie Rzeka Īycia niespodziewanie wraca Márquez wspomnieniami

do lat nauki w gimnazjum oraz studiów, kiedy to dwa razy kaĪdego roku odby-waá rejs parowcem po rzece Magdalenie, do domu rodzinnego i z powrotem.

131 TamĪe, s. 78.

132

Jeszcze raz pojawia siĊ tu postaü majĊtnego máodzieĔca José Palencii „urodzo-nego muzyka”, który podczas jednej z tych podróĪy „zaplątaá siĊ na konkurs bĊbniarzy w Tenerifie i wygraá krowĊ, którą zaraz odsprzedaá za 50 pesos – w owych czasach fortunĊ”134.

Inny felieton, Psie Īywoty, ukazuje nie tyle Ğwiat czworonogów, co ich

wáa-Ğcicieli. Márquez, nie przepadający za psami, wydaje siĊ znacznie bardziej nie przepadaü za ich opiekunami, cudacznymi, zwariowanymi na punkcie swych pupili, za to mniej zwariowanymi, jeĞli idzie o czystoĞü miejskich skwerów i chodników. Po wizycie w pewnym domu, w którym rządzi pies Dundy, pisarz podkreĞla: „[...] nadchodzi szczĊĞliwa chwila, Īe mogĊ wróciü do domu, gdzie są tylko Īóáwie przynoszące szczĊĞcie, papuga Ğpiewająca cudowne arie Pucciniego i ukochane róĪe, które napeániają zapachem caáy dom, nie szczekają, nie gryzą i nie opierają siĊ na nikim áapą; nie trzeba ich teĪ co wieczór wyprowadzaü na spacer, tylko po to, by zapaskudziáy ulice swymi wonnoĞciami”135.

W felietonie Jak pokutujące dusze, z maja 1981 roku, Márquez opisuje

naj-bardziej nieprawdopodobne, niektóre byü moĪe nie do koĔca prawdziwe, histo-rie tu i ówdzie zasáyszane. Jedna z nich to prawdziwa humoreska:

Kolejna historyjka, równie prawdziwa co poprzednie, zdarzyáa siĊ orkiestrze symfonicz-nej w ParyĪu, która jakieĞ dziesiĊü lat temu o maáo nie ulegáa rozwiązaniu z powodu, jaki nie przyszedáby do gáowy samemu Franzowi Kafce: budynek, który oddano jej na próby, miaá tylko jedną czteroosobową windĊ, tak wiĊc osiemdziesiĊciu muzyków zaczynaáo wjeĪdĪaü o ósmej rano, a cztery godziny póĨniej, kiedy wáaĞnie wszyscy juĪ wjechali, musieli znowu zacząü zjeĪdĪaü, by wyjĞü na obiad136

.

26 maja Márquez relacjonuje moment objĊcia prezydentury przez François Mitteranda. Do ParyĪa zjeĪdĪają goĞcie, wybitne osobistoĞci z wielu stron Ğwia-ta, w tle uroczystoĞci rozbrzmiewa zaĞ muzyka, od Marsylianki pod àukiem Triumfalnym, poprzez OdĊ do radoĞci z IX Symfonii Beethovena wykonanej na

placu przed Panteonem przez chór i orkiestrĊ symfoniczną pod dyrekcją Daniela Barenboima, aĪ do prawdziwej eksplozji muzyki i szalonych taĔców na ulicach caáego miasta, które tej nocy byáo „jedną wielką rumbą”137.

Wzruszający felieton – wspomnienie o Georges’u Brassensie – powstaá w tydzieĔ po jego Ğmierci, w listopadzie 1981 roku. Brassens, poeta i pieĞniarz, urodzony w 1921 roku w rodzinie ubogiego murarza, w 1955 roku zdobyá bez reszty ParyĪ swoimi piosenkami. Jego nienawiĞü do wáadzy i wszelkich narzu-canych norm zakieákowaáa w dzieciĔstwie, w chwili, kiedy zamkniĊto go na kilka godzin na klucz w szatni szkolnej za jakieĞ przewinienie. Nie byáo dla 134 TamĪe, s. 84. 135 TamĪe, s. 120. 136 TamĪe, s. 110.

niego – pisze Márquez – jaĞniejszego Ğwiatáa w ciemnoĞci niĪ niezaleĪnoĞü oso-bista i miáoĞü. ĩyá i tworzyá w niesáawnej epoce wojny algierskiej, komponując i zarazem wykonując wiele piĊknych piosenek. Najbardziej znana to ĝmierü za

idee, Ğpiewany testament, jeden z najlepszych jego wierszy. Jak utrzymuje Már-quez, Brassens byá caákowicie pozbawiony instynktu stadnego. Zmará w wieku szeĞüdziesiĊciu lat nad brzegiem morza, w Séte, gdzie miaá dom peáen kwiatów i kotów. Ale nie umará w tym domu, lecz pojechaá do przyjacióá, pragnąc doko-naü Īywota tak, by nikt siĊ nie dowiedziaá.

Prowadziá Īycie bardzo skryte, nikt nie wie, jakim cudem René Clair namó-wiá go do zagrania w filmie (Brassens zagraá fatalnie, przytáoczony faktem, Īe znajduje siĊ w centrum uwagi). Za to zaĞpiewaá szereg piosenek zapadających gáĊboko w pamiĊü. W paryskiej Olimpii Ğpiewaá, konając z wrodzonego strachu przed publicznymi wystĊpami. SamotnoĞü tego czáowieka, pisze Márquez, byáa nie z tego Ğwiata i nie z tej epoki, a ludzie páakali porwani piĊknem jego piose-nek. Georges Brassens nie Īyje i ktoĞ powinien powiesiü na drzwiach jego do-mu, zgodnie z tym, o co prosiá w testamencie, tabliczkĊ: „zamkniĊte z powodu pogrzebu”138.

Z grudnia 1981 roku pochodzi przepiĊkny, niezwykáy felieton zatytuáowany

Jak cierpimy my, kwiaty. „Kwiaty teĪ są ludĨmi” – usáyszaáem kiedyĞ od sied-miolatka, który na pewno dobrze wiedziaá, co chce wyraziü – pisze autor, który, dopatruje siĊ prawdziwej duszy w roĞlinach, szczególnie w kwiatach. Wtajemni-czonym czytelnikom znana jest absolutna wiara Márqueza w przynoszące szczĊ-Ğcie Īóáte kwiaty, które zawsze są obecne w jego domu.

Felieton opisuje serie badaĔ przeprowadzonych na roĞlinach, które na szereg najróĪniejszych bodĨców reagowaáy podobnie jak ludzie. Nie pominiĊto wpáywu muzyki.

Dowiedziono chyba takĪe, iĪ muzyka wpáywa na wzrost roĞlin. W najwczeĞniejszym okresie rozwoju najbardziej lubią Jana Sebastiana Bacha i w ogóle muzykĊ barokową. MoĪna z czasem wyrobiü im gust, dziĊki czemu odczuwaü bĊdą prawdziwą ekstazĊ, sáu-chając Bartóka albo Schönberga. Wydaje siĊ natomiast, Īe wspóáczesne roĞliny nie cier-pią acid rocka i Īe brzmienie tej muzyki wywoáuje zmniejszenie powierzchni liĞci139

.

Swą tĊsknotĊ za Hiszpanią wyjawia Márquez w felietonie Hiszpania:

tĊskno-ta za tĊsknotą ze stycznia 1982 roku:

DwadzieĞcia lat temu w Meksyku obejrzaáem kilka razy film El último cuplé, tĊskniáem bowiem za piosenkami, które Ğpiewaáa mi babka przez caáy okres dzieciĔstwa. Natomiast w ubiegáym tygodniu w Barcelonie poszedáem wraz z grupą przyjacióá na recital Sary Montiel, nie tyle po to, by raz jeszcze posáuchaü babcinych piosenek, ile gnany tĊsknotą

138

za tamtym meksykaĔskim okresem mojego Īycia. TrzydzieĞci lat póĨniej, w El último

cuplé, brzmiaáy dla mnie jeszcze smutniej, a teraz, w Barcelonie, miaáem wraĪenie, Īe bi-je z nich smutek tak bezbrzeĪny, iĪ prawie nie do zniesienia dla tak niepoprawnego me-lancholika jak ja140.

Oto opowieĞü, dokáadnie powtórzona – to felieton z maja 1982 roku,

pod-barwiony nutką kryminalną, opisujący historiĊ porwania synka wáoskiego poten-tata finansowego Carla di Lucci:

[Carlo di Lucca] prócz tego, Īe byá báyskotliwym rozmówcą, i to w piĊciu jĊzykach, graá na fortepianie, na gitarze i na saksofonie, z talentem zawodowca Ğpiewaá i taĔczyá, jakby nic innego w Īyciu nie robiá [...]141

.

Porywacz – Silvio Peñalver – zafundowaá maáemu zakáadnikowi dzieĔ peáen od dawna nie zaznanej samodzielnoĞci i wolnoĞci, tak, Īe cháopiec, kiedy poli-cyjny radiowóz wiózá juĪ ujĊtego kidnapera, „wyrwaá siĊ i biegá za samocho-dem, krzycząc, by nie zabierano czáowieka, który podarowaá mu jedyną szczĊ-Ğliwą niedzielĊ w Īyciu”142.

W dwóch felietonach z czerwca 1982 roku relacjonuje Márquez XXXV Fe-stiwal Filmowy w Cannes. Oczekiwano nagrody dla 85-letniej Lilian Gish graj ą-cej rolĊ matki w sáynnym obrazie Davida Warka Griffitha Nietolerancja (z 1916 roku), którym to filmem zainaugurowano festiwal.

JednakĪe laury te otrzymaá Stanley Kilburn, osiemdziesiĊcioletni pianista, który przy tym filmie graá swoją oryginalną muzykĊ, jak to byáo w zwyczaju w epoce kina niemego. Graá przez trzy bite godziny w czasie pokazu popoáudniowego i nastĊpne trzy godziny w czasie nocnego, bez przerwy, bez chwili wytchnienia, jak tyle razy przedtem, począw-szy od pierwszej projekcji, gdy sam miaá lat szesnaĞcie143

.

Márquez, który zasiadá wówczas w jury festiwalu, dopatrzyá siĊ w

Fitzcar-raldo Wernera Herzoga scen Īywcem zapoĪyczonych ze Stu lat samotnoĞci. Mimo to uwaĪaá, Īe film ten powinien zostaü uhonorowany nagrodą specjalną, co jednak nie nastąpiáo:

JeĞli Herzog nie zdobyá pierwszej nagrody, staáo siĊ to moim zdaniem dlatego, Īe popadá w czysty konformizm, tworząc finaá w stylu Rossiniego, zamiast wagnerowskiej apoka-lipsy, a na takie zakoĔczenie wszyscy czekaliĞmy [...]144

.

Po dáugiej nieobecnoĞci w Rzymie Márquez, tuĪ po festiwalu w Cannes, przybyá do wiecznego miasta. W felietonie Rzym latem opisaá uroki tego miasta, m.in. moment, w którym po popoáudniowej sjeĞcie „wszystkie okna otwieraáy 140 TamĪe, s. 223. 141 TamĪe, s. 277. 142 TamĪe, s. 279. 143 TamĪe, s. 285.

siĊ jednoczeĞnie [...] i wesoáy táum wylegaá na ulicĊ, wypeánioną pykaniem vesp, pokrzykiwaniem sprzedawców arbuzów i miáosnymi canzonami dobiegającymi z ukwieconych tarasów [...]”145.

W sierpniowym felietonie, poĞwiĊconym Gorzkiemu urokowi pisania na

maszynie, znajdujemy zdanie dowodzące analogii owej umiejĊtnoĞci z

wirtuoze-rią pianisty:

Pisarze posáugujący siĊ maszyną rzadko znają zasady maszynopisania, sztuki równie trudnej, co gra na fortepianie146.

Pisząca te sáowa spotkaáa siĊ z pracą magisterską absolwentki akademii mu-zycznej, w której to pracy udowodniono, iĪ dobry sáuch muzyczny i áatwoĞü manualna są wprost proporcjonalne do swobodnego opanowania umiejĊtnoĞci pisania na maszynie wszystkimi palcami, bez patrzenia na klawiaturĊ.

Niewielki akcent muzyczny znajdujemy w innym felietonie z sierpnia 1982 roku. Autor, z wáaĞciwym sobie poczuciem sarkastycznego humoru, opisuje koszmarną noc spĊdzoną w amsterdamskim hotelu, w czasie trwającej w Holan-dii dawno nie spotykanej kanikuáy. Koszmar polegaá na tym, Īe w tym straszli-wym upale wszystkie urządzenia, nawet komputery, poczĊáy zawodziü i miĊdzy innymi „tuĪ przed Ğwitem [w pokoju hotelowym] zapaliáy siĊ wszystkie Ğwiatáa i pokój zalaá páynny miód fortepianowych standardów Richarda Claydermana. [...] Na zewnątrz warczaáy motory i rozbrzmiewaáa muzyka – nie koĔczący siĊ szum spokojnego i piĊknego miasta, które nagle odzyskuje Ğwiatáo dnia”147. Komputery do tego stopnia zawiodáy, Īe rano zamiast dla dwóch osób wyfra-czeni kelnerzy zaserwowali Ğniadanie dla osób jedenastu, na co kompletnie za-áamany pracownik hotelu zwróciá siĊ do Márqueza z báagalną proĞbą, by tego nie opisywaá, czego jednak, jak widaü, nie udaáo siĊ przemilczeü.

Niedáugo po tym powstaje arcyciekawy felieton pt. Zdania z Īycia wziĊte. Autor przytacza w nim najróĪniejsze powiedzonka uĪywane niemalĪe od zaw-sze, dla kaĪdej nacji bardziej lub mniej charakterystyczne, takĪe w Ğwiecie muzyki:

Jest w Meksyku takie powiedzonko, równie Ğliczne, co enigmatyczne: „Kto je i pod-Ğpiewuje, kiedyĞ we Ğnie zwariuje”, [prawdopodobnie] przeksztaácenie hiszpaĔskiego „Kto je i podĞpiewuje – temu piątej klepki brakuje”.

ĝpiewaü przy jedzeniu stanowiáo jedno z wielkich marzeĔ mego dzieciĔstwa, [...] nie do speánienia, bo ciągle nam powtarzano, Īe Ğpiewem przy stole wystraszymy krasnoludki.

Ramon Gómez de la Serna [...] tworzyá cudowne skojarzenia zwane GREGUERIAS: „Flet Ğpiewa przez nos” albo: „Powiesiá na sznurze tyle upranych rĊkawiczek, Īe

145 TamĪe, s. 292, 293.

146

daáo to, jakby dostaá huczne brawa”. A mnie kiedyĞ, w upalne rzymskie lato, trafiáy siĊ lody, co do których nie miaáem najmniejszych wątpliwoĞci: „smakowaáy jak Mozart”148

.

Datowany na 1 grudnia 1982 roku felieton Porozmawiajmy lepiej o muzyce jest tak naprawdĊ esejem, stanowiącym niejako muzyczne credo Márqueza. Na bezludną wyspĊ zabraáby ze sobą bez wahania Suity na wiolonczele solo J.S. Bacha, szczególnie SuitĊ nr 1 w wykonaniu Maurice’a Gendrona149, choü ceni teĪ znakomite wykonanie owego utworu przez Pablo Casalsa. MuzykĊ zaw-sze lubiá bardziej niĪ literaturĊ. Nie moĪe wrĊcz pisaü przy muzyce, bo wiĊkszą uwagĊ zwraca na nią, niĪ na to, co pisze. Nic nie sprawia mu wiĊkszej przyjem-noĞci niĪ rozmowa o muzyce w gronie przyjacióá.

Jomi García Ascot, zagorzaáy meloman, w jednej ze swych ksiąĪek napisaá: „Lepsza od muzyki moĪe byü tylko rozmowa na jej temat”. OpiniĊ tĊ Márquez

Powiązane dokumenty